parę dni temu na wąskiej osiedlowej drodze, gdzie nie można się wyminąć z autem jadącym z naprzeciwka, zza zakrentu wyjechała mi baba w scenicu - i to już powinno mnie przygotować na dalsze wydarzenia. miała miejsce, żeby cofnąć nieco i odbić w prawo, tak, abym mógł przejechać, ale oczywiście tego nie zrobiła. w związku z tym ja wrzucam wsteczny, lusterko prawe, lusterko lewe, puszczam sprzęgło, wtem, jak coś nie je,bnie... patrze do lusterek, ale nic nie widzę, zaczynam się zastanawiać, czy pieszego nie walnąłem. szybko podjeżdżam do przodu, żeby ta baba mogła wreszcie pojechać, wysiadam z auta i już wiem co się stało.
w tym samym momencie, kiedy ja zacząłem cofać facet zaczął wyjeżdżać tyłem z miejsca parkingowego ustawionego prostopadle do mnie, najwidoczniej ani on, ani ja nie widzieliśmy siebie nawzajem w lusterkach. szybko oceniliśmy wzajemne szkody, oprócz rysek na zderzakach nic się nie stało, więc każdy przeprosił, wsiedliśmy do samochodów i każdy pojechał w swoją stronę.
serducho mi jednak trochę mocniej mimo wszystko zabiło, bo po raz pierwszy miałem taką sytuację. głupia sprawa w sumie.