the Last of Us - gdyby nie to, że grałem od razu na poziomie survivor (remaster na ps4), co jakoś dawało niezłe uczucie immersji, to bym tego nie dokończył, fabułka pełna kliszy i sztuczności w dialogach, słabe strzelanie i bug na niesłyszalność przy poruszaniu się celując podczas kucania, a nade wszystko sekwencje z koniem, każą się zastanowić czy aby syndrom eksklusiwa na plejstejszon nie zakwalifikować jako jednostkę chorobową.
Alan Wake - pierwszy chapter dawał nadzieję na dobry thriller w klimatach stephena kinga czy davida lyncha, a wyszła krótka strzelanka tpp z osłabianiem przeciwników latarką i dobijaniem rewolwerem, a ostatni chapter z jeżdżeniem samochodem to już totalny dramat.
Fallout 3 - moje pierwsze i ostatnie zetknięcie się z formułą falloutów by bethesda. To było tak złe, że nie dokończyłem gierki i na allegro opchnąłem moją kolekcjonerkę na pc. Myślałem, czy by nie wziąć po taniości Fallouta New Vegas, bo robił go Obsisdian, ale nie wiem, czy dam radę zdzierżyć assety z 3ki.
Metal Gear Solid 2: Sons of Liberty - owszem grafa, 60 fpsów, dubbing i reżyseria scenek to była wtedy ekstraklasa. Tylko co z tego, jeżeli zawartość gry w grze była niewystarczająca, Do tego mało angażujące walki z bossami, którzy są popłuczynami w konfrontacji z ekipą z jedynki.