michal 558 Opublikowano 24 grudnia 2019 Opublikowano 24 grudnia 2019 2 minuty temu, Ukukuki napisał: Ja w roku to kupuję 1-3 gry na premierę a reszta to promki. Gry szybko tanieją. niestety nie sportowe Cytuj
Gość suteq Opublikowano 24 grudnia 2019 Opublikowano 24 grudnia 2019 (edytowane) W sportowe ludzie zazwyczaj grają cały rok więc wydatek 200 zlotych na cały rok nie jest duży. Edytowane 24 grudnia 2019 przez suteq Cytuj
ASX 14 662 Opublikowano 24 grudnia 2019 Opublikowano 24 grudnia 2019 5 godzin temu, kotlet_schabowy napisał: Tu nie chodzi o gorszy/lepszy, bo to dziecinne, tylko o zachowanie jakiegoś poziomu "obycia" z branżą, dziedziną, o której się ktoś wypowiada czy wręcz, jak niektórzy na fpe, występuje w roli mędrca. Bo jak potem czyta się, że taki jeden z drugim analityk z CW zaliczył w danym roku 4 gry, to jak brać na poważnie jego mądrości (inb4 "kto bierze na poważnie CW"- to tylko przykład tematu). No chyba, że ktoś ma zerowy backlog i w danym roku faktycznie nie wyszło za wiele ciekawych tytułów, ale dobrze wiemy, że zazwyczaj nie o to się rozchodzi. Generalnie zgadzam się z tobą, ale wciąż uważam że "skończenie" gier nie jest najlepszym wskaźnikiem "obycia" z branżą. Bo patrząc nawet na moją liste i gry typu Super Mario Odyssey, Assassin's Creed Odyssey, czy Forza 7, to pomimo tego że uznalem je jako skończone to trudno określić czasami gdzie kończą sie te gry, albo symboliczne "napisy końcowe" to dopiero początek zabawy. Moim zdaniem o wiele celniejsze byloby podawanie godzin spędzonym z danym tytułem, ale zdaje sobie sprawe że byłoby to trudne bo nie każda gra i konsola ma takie statystyki. Tylko tyle Wesołych Świąt 1 Cytuj
standby 1 725 Opublikowano 24 grudnia 2019 Opublikowano 24 grudnia 2019 Trochę tego u mnie było, to byl dobry rok jeśli chodzi o skończone gry God od war 3 remastered Uncharted 1 God od war Evil within 2 Bloodborne Las od us remastered Spiderman Red dead redemption 2 Gta v Dishonored 2 Możliwe że czegoś zapomniałem, super rok pod względem gierek jak wspomniałem:-) 2 Cytuj
Wredny 9 580 Opublikowano 25 grudnia 2019 Opublikowano 25 grudnia 2019 18 godzin temu, standby napisał: Trochę tego u mnie było, to byl dobry rok jeśli chodzi o skończone gry God od war 3 remastered Uncharted 1 God od war Evil within 2 Bloodborne Las od us remastered Spiderman Red dead redemption 2 Gta v Dishonored 2 Możliwe że czegoś zapomniałem, super rok pod względem gierek jak wspomniałem:-) Nic z tego roku, ale "super rok"? Ok... Cytuj
Gość suteq Opublikowano 25 grudnia 2019 Opublikowano 25 grudnia 2019 No ograł same dobre gierki więc jak najbardziej można uznać to za dobry rok. A, że żadna z tego roku? Nie ma nigdzie przymusu ogrywania gier na bieżąco. Cytuj
Ukukuki 7 014 Opublikowano 25 grudnia 2019 Opublikowano 25 grudnia 2019 No dokładnie, trochę takie czepianie się na siłę Cytuj
Grabek 2 780 Opublikowano 25 grudnia 2019 Opublikowano 25 grudnia 2019 W tym roku? Hmm - RDR2 - Sekiro - Spyro 1&2 - CTR ReFueled - Wojny krwi: Wiedźmińskie opowieści - Hotline Miami 2 - RUINER - Spodermon - Luigis Mansion 3 - Hellblade więcej grzechów nie pamiętam, poza rozgrzebanym Metro Exodus 1 Cytuj
creatinfreak 3 828 Opublikowano 25 grudnia 2019 Opublikowano 25 grudnia 2019 (edytowane) Ten rok totalnie "popsuł" mi Apex Legends. Popsuł w rozumieniu przeszkodził w ogrywania singlowych gierek. Calak na obu platformach. Myślę spokojnie 400h spędziłem w tej kokainie. Jednak coś tam ograłem: 1. Super Lackys tale- takie trochę połączenie Spyro z crashem 2.Gears 5- no nie wiem co tak słabo, 4 mi się podobała i przez 5 znowu kupiłem Xboxa, pierwsza połowa spoko, później się męczyłem 3.Devil May Cry5- slasher jak za czasów PS2, dla fana must have 4. Until Dawn: Rush of Blood- jedyna gra jaką skończyłem na vr, fajny shooter straszak na szynach 5. Metro Exodus- nie wiem czy to przez przyzwyczajenie do szybkich fps ale strasznie męczyłem się przez powolną mechanikę i uczucie wielkiego laga na sterowaniu mimo czułości na full, za to fabułka klimat to w końcu metro 6. Horizony Zero Dawn: Frozen Wilds- ruda dalej daje radę, nowe plemię, nowe dinusie, nowa lokacja, więcej świetnej zabawy. 7. Days Gone- od pierwszej zajawki wiedziałem, że się zakocham, świetny świat, mega dobrze napisane postacie, fabułka, twist, no i ZOMBIE 8. Rage 2- dziecko dooma i mad maxa, dwóch gier, w których dobrze się bawiłem, a wyszło mego średnio i zmęczyłem tą grę na siłę. 9. Wolfenstein Youngblood- stary Wolf z lekko przebudowanymi mechanikami, levelowanie, skille i upgrade broni mimo krytyki mi podszedł, ale i tak czysta rzeźnia w poprzednich odsłonach jest oczko wyżej. 10. Star Wars Battlefront 2- typowy singiel od EA, przejść i zapomnieć, ale w miarę fajnie się to przechodziło no bo SW. 11. The surge 2- kocham jedynkę moje goty 2017, tak kocham i dwójkę, więcej i lepiej. 12. Star Wars Fallen Order- no sztywniutki sztosik, mega pozytywne zaskoczenie, eksploracja z Tomb Raidera, walka to mix darksiders z soulsami, no i moce Jedi. 13. Control-Klimat mega. Paranormalne zjawiska, dużo ciekawych akt do czytania, mechanika podobna do quantumbreak. Po zobaczeniu dwóch napisów końcowych dalej nie do końca wiem co tu się odjaniepawliło. Przyjemne zakończenie roku Odbiłem się od vr, jednak to nie dla mnie, mimo wielkiej immersji jakoś czułem się nie swojo po graniu w vr, do tego ciągle mnie ciągnęło do apexa. Tak samo ciągle Apex mnie odrywał od Sekiro, które w miarę mi się podobało, ale było dla mnie trochę karkołomne, bo wszystkie soulsowe gry przęchodzę poprzez uniki, tu byłem zmuszony do parowania, które nie na każdym przeciwniku wyczuwałem. Lista robiona na szybko spisana z exophase Edyta: Control skończone i zaktualizowany wpis. Edytowane 27 grudnia 2019 przez creatinfreak 1 1 Cytuj
Wredny 9 580 Opublikowano 29 grudnia 2019 Opublikowano 29 grudnia 2019 (edytowane) Do końca roku już niewiele, więc raczej nic nowego do listy nie dopiszę, a ta wyglada tak: 1. No Man's Sky - po wszystkich update'ach ten tytuł dorównał kłamstwom S. Murray'a, dotarłem do centrum galaktyki w trybie permadeath, więc uznaję za zaliczone [7/10] 2. Resident Evil 2 - przepiękne rozpoczęcie roku, cudowny, oldschoolowy tytuł na miarę nowych czasów, zdecydowanie mój drugi ulubiony tytuł 2019. [9/10] 3. METRO Exodus - fajne rozwinięcie serii, przepiękna oprawa, ale toporność w sterowaniu plus gorszy klimat niż poprzedniczki, tak czy siak 8/10 się należy. 4. Days Gone - moje GOTY 2019, mimo wad i niedoróbek, idealnie trafiło w moje zapotrzebowanie na sandboxa w klimatach zombie-post apo. [8/10] 5. A Plague Tale: Innocence - bardzo fajny, niepozorny tytuł, który idealnie siadł, jako taka krótka i liniowa przygoda w fajnych, średniowiecznych klimatach. [7/10] 6. RAGE 2 - spartolona kontynuacja fajnej gierki z poprzedniej generacji, samo strzelanie super, bo robione przez id, ale cała reszta to typowa wydmuszka od Avalanche [7/10] 7. Tom Clancy's The Division 2 - jedynkę uwielbiałem, więc dwójka wleciała na premierę - fajna zmiana klimatu, tona rzeczy do roboty [8/10] 8. God of War: Chains of Olympus - ciężko się wraca do tej starej formuły po tym nowym cudeńku, zwłaszcza że ta część jest raczej słabiutka [6/10] 9. CONTROL - moje Top 3 tego roku, bardzo przyjemne zaskoczenie, tona świetnej zabawy, mimo technicznych problemów [7/10] 10. MUTANT Year Zero: Road to Eden (wraz z dodatkiem) - cudowny taktyczny eRPeG w sosie szwedzkiego post-apo, wciągająca rozgrywka, fajna historyjka i ładna oprawa [9/10] 11. Detroit: Become Human - filmidło od Cage'a, graficznie ładne, historyjki spoko, mnogość ścieżek imponuje, ale nie miałem ochoty sprawdzać innych odnóg [7/10] 12. ANTHEM - gra usługa, ale fabułę pyknąłem i mam zamiar jeszcze wrócić, bo aktualnie to naprawdę udany tytuł i na chwilę obecną te 7/10 mogę dać z czystym sumieniem. 13. Star Wars Jedi: Fallen Order - w końcu gierka, jakiej oczekiwałem od tego uniwersum, mimo braku technicznych szlifów, jeden z fajniejszych tytułów 2019 [8/10] 14. Hellblade: Senua's Sacrifice - wyrób gierkopodobny, ładny rollercoaster ze śladową ilością gameplayu, ambitna próba przybliżenia chorób psychicznych, ale jako gra nie bardzo [5/10] 15. Sea of Solitude - sympatyczny indyk, wydany przez EA (więc nie indyk?), platformer 3D, w którym poruszane są tematy depresji i innych lęków, ale tu przynajmniej jest gameplay [7/10] Oczywiście to zestawienie mogło wyglądać dużo bardziej okazale, gdybym nie wsiąkł w online'owe granie w PUBGa - tutaj ilość godzin idzie już w tysiące i nawet nie będę przytaczał dokładnych danych Trochę czasu poszło również na APEX Legends, które oferuje inne podejście do tematu battle-royale, ale też bardzo rajcujące. Oprócz tego kilka większych tytułów tego roku rozgrzebałem, ale po kilkudziesięciu godzinach, z różnych względów poszły w odstawkę, że wspomnę tylko Sekiro, Death Stranding, The Surge 2, czy The Outer Worlds. Edytowane 1 stycznia 2020 przez Wredny 4 Cytuj
20inchDT 3 361 Opublikowano 29 grudnia 2019 Opublikowano 29 grudnia 2019 Pff, co za casuale, 5 gier . Ja założyłem nowe konto w grudniu rok temu i trueachievements pokazuje 64 gry ale wstyd tyle przegrać. Pewnie by było więcej, gdybym nie wsiąkł w multi gearsów, apexa czy różnych looterków. Cytuj
Wredny 9 580 Opublikowano 29 grudnia 2019 Opublikowano 29 grudnia 2019 Trueachievments śledzi historię oglądania na YouTube? 2 Cytuj
20inchDT 3 361 Opublikowano 30 grudnia 2019 Opublikowano 30 grudnia 2019 Jakim trzeba być smutnym człowiekiem, zeby za mną latać i pisać te suchary. Cytuj
balon 5 343 Opublikowano 1 stycznia 2020 Opublikowano 1 stycznia 2020 (edytowane) Jak co roku kończyłem tylko to co mi się podobało, żadnego grania na siłę, dla trofeów oraz tylko single (0h w multi). Ponadto jak zawsze starałem się kończyć różne gatunki aby się czymś nie zamulić. Moje skończone gierki 2019 w kolejności jak przechodziłem. 1) Spiderman (rozpocząłem jeszcze w 2018r.) 2) Robinson The Journey 3) Spyro 2 (remake) 4) RE2 Remake 5) Wolfenstein 2 6) Black Mirror 7) Astrobot 8) Vampyr 9) Celest 10) Mario + Rabbids Kingdom Battle 11) Assassins Cerred Oddysey 12) Trubrebook 13) A Plague Tale: Innocence 14) Lego Star Wars Przebudzenie Mocy 15) Knack 2 16) The Legend Of Zelda: Link's Awakening 17) Medievil (remake) 18) Call of Cthulhu 19) Adam Venture Origins 20) Star Wars Jedi Fallen Mocno mam też rozgrzebane/gram obecnie (zaczynając w 2019) 1) Wiedźmińskie Opowieści 2) Death Stranding 3) Observer Jak co roku kilka gierek odpuściłem po 1-5h. W tym roku były to: 1) Hollow Knight (gra mi podeszła, lubię ten gatunek ale coś mnie oderwało - fakt że potem jakoś nie ciągnęło - i nie wróciłem jeszcze:( - chyba zacznę od mowa ), 2) Days Gone (mega zawód, świetny świat ale straszny generyk dla mnie. Nie lubię gameplayu opartego na czyszczeniu mapy) 3) Hat in Time (bardzo lubię platformówki, niby bdb oceny, ale coś mi nie pykło. Może ta forma z małymi/krótkimi poziomami jako osobne historie?) 4) SW Battlefront 2 (jako fan SW kupiłem aby ograć singla, mimo że nie trawię FPS + opinie o singlu były słabe. No ale SW więc mówię przejdę, ten krótki wątek główny. No nie, nie dałem rady. Po godzinie odpuściłem, nawet te 5-6 godzin jest dla mnie za cenne). Edytowane 1 stycznia 2020 przez balon 3 Cytuj
Yap 2 794 Opublikowano 1 stycznia 2020 Opublikowano 1 stycznia 2020 - Wszystkie Gearsy procz 5ki - Borderlands 3 (tylko jedna postacia) I to na tyle. Destiny 2 do konca ostatniego sezonu mna porzadzi. Pozniej podelektuje sie backlog’iem. Cytuj
Sylvan Wielki 4 621 Opublikowano 2 stycznia 2020 Opublikowano 2 stycznia 2020 Zacny temat U mnie lista wygląda następująco: - Metro Exodus - przepiękny, bardzo dobry przedstawiciel gatunku FPS. W ostatecznym rozrachunku Last Light bardziej mi się podobał, ale i tak gorąco polecam - RAGE II - miałka fabuła, ale strzelało się przednio. Śmiało można się przy okazji promocji skusić; - DMC V - bodaj pierwszy na forumku ją ukończyłem (jeszcze przed oficjalną premierą ). Wygląda, jak na grę w 2019r. przystało, a wrogów siecze się wybornie ; - MK XI - tak jak napisałem na forum - najpiękniejsza, najlepsza bijatyka w jaką miałem przyjemność na tej generacji grać. Dziesiątki godzin znakomitej rozrywki mi zapewniła; - Gears V - przyznam szczerze, że miałem pewne obawy dotyczące tej odsłony. Summa summarum wyszło co najmniej bardzo dobrze(lepiej niż z GoW4, który mi się podobał) i ta grafika - Sekiro - uwielbiam serię Souls, Bloodoborne to 10/10, wiec to był obowiązkowy zakup. Sama gra to wg mnie top 4 ubiegłego roku; - DoA VI - nie tak piękna, jak Mortal, ale grało mi się bardzo dobrze. Miłośnikom mordobić gorąco polecam; - Death Stranding - niesamowite growe przeżycie. Piękna gra - dosłownie i w przenośni; - Far Cry: New Dawn - za kilkadziesiąt zł można kupić o ile jest się miłośnikiem serii. Ja lubię i bawiłem się całkiem dobrze; - Skyrim - tu się nie ma co rozpisywać, tu trzeba grać. Fu Ro Dah ; - Ghost Recon Breakpoint - mnie się podobała. Nic wybitnego, ale postrzelać, oglądając przy tym piękne widoki, można; - Wolfestein: Youngblood - aj jaj, jak strasznie się zawiodłem. Wolf II oceniam w okolicy 8/10 i tego samego się spodziewałem po nowej odsłonie, niestety się nie udało; - Kolekcja Bioszok - Bio na zawsze w moim sercu, wiec to wspaniała składanka. Do pełni radości brakło 4k, ale i tak dobrze się zastarzały te gry; - REmake II - wzór w kwestii rimejków, a biorąc pod uwagę, że drugi RE, to jedna z moich ulubionych gier w ogóle - zachwyt. Niemniej z tymi strzałami w czerep (ilość) przesadzili; - Vampyr - niebawem wrzucę coś więcej o tej grze (bo jest tego warta). Ogólnie brakło nieco szlifów, ale nie sposób odmówić jej wielu zalet - szczególnie klimatu; - Asasyn Odyseja - w 2018r. przeszedłem wersję na One X, tak mi się spodobała (rewelacja), że w ubiegłym roku kupiłem raz jeszcze, tym razem na Pro i zdobyłem . Malaka; - Castlevania: Symfonia Nocy - jedna z moich ukochanych pozycji. Co jakiś czas doń wracam i z przyjemnością po raz kolejny zatapiam zęby w przygodzie; - Dead Cells - przeszedłem ja kilkanaście razy na Xboksie i kilkadziesiąt razy na PlaySation. Arcydzieło. 4 Cytuj
Plugawy 3 687 Opublikowano 3 stycznia 2020 Opublikowano 3 stycznia 2020 @BerionHej skończyłeś w 2019 jakaś grę, którą mógłbyś nazwać rzeczywiście dobrą? Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Kmiot 13 675 Opublikowano 3 stycznia 2020 Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 3 stycznia 2020 Ok, czas na małe podsumowanie. Dobry to był rok, dużo się grało. W obecnym życzę sobie tego samego. Poniżej tylko tytuły, które najprościej mówiąc przeszedłem, a jeśli gatunek tego nie przewiduje, to ograłem wystarczająco sumiennie. Chronologicznie. Dodałem parę uwag, które są trochę chaotyczne (bo były tworzone spontanicznie i na raty), ale ogólnie odzwierciedlają wrażenia. Spoiler Pool Panic [Switch] - bilard z jajem, czytałem, że gra bardzo ŚMIESZNA i przyznaję, że uroczo zabawna, ale bez przesady, nie aż tak. Jej prezencja wizualna trochę pachnie fleszowymi gierkami z przeglądarki i nie jest to zaleta. Fizyka bili też zawsze idealna nie jest, czasem istnieje zbyt duży chaos na ekranie, a do precyzyjnego sterowania by się bardzo przydała myszka. Niektóre etapy to o kant chu'ja rozbić, bo frustrują bezlitośnie, ale trzeba to twórcom oddać, że starali się maksymalnie urozmaicić prostą grę we wbijanie kolorowych bil do dziury i większość etapów ma jakiś unikalny pomysł na siebie. Gra generalnie sprawdza się w szybkich partiach z doskoku. Jednak maksować ją (złote medale za każdy z ponad 100 etapów) to by mi się już nie chciało. Tetris Effect [PS4/VR] - no kur'wa, Tetris, nie? Nigdy jakoś nie byłem zboczony na jego punkcie, a grało się, oj grało, chyba najwięcej na tych tanich handheldach 999in1. Ruską muzyczkę z wersji Pegasusowej pamiętam do dziś. Ale tak jak piszę - zboczony nigdy nie byłem. Jeśli ktoś jest - to chyba najbardziej efektowny i najładniejszy Tetris ever. Przeszedłem kampanię, pobawiłem się trybami (a jest czym!) i w sumie mi wystarczy. Jednak każdy maniak układania klocków może spędzić tu długie doby, bo wariantów rozgrywki, udziwnień i fikuśnych trybów jest sporo, plansze też ładne (oczywiście w wersji VR robią one klasę lepsze wrażenia), muzyczka raczej koi nerwy niż pompuje adrenalinę, ale jest ładna. Od czasu do czasu pewnie wrócę do gry, ale żeby grać nałogowo to nie. Bądź co bądź to nadal tylko Tetris, którego każdy już ograł na dziesiątki sposobów. Red Dead Redempion 2 [PS4] - pozostałość po 2018 roku, bo dopiero w połowie stycznia ukończyłem tę wspaniałą przygodę. Szybkiej podróży użyłem z pięć razy i to tylko gdy chciałem na szybko sprzedać skóry i inne graty. Nigdy nie przykrzyła mi się sama podróż, bardzo rzadko w ogóle korzystałem z cwału poza misjami. Uwielbiałem sobie beztrosko kłusować, czasem lekko podgalopować i słuchać jak kopyta uderzają o deski mostu, bruk. Gra do kontemplacji, powolna, ślamazarna wręcz, bez wątpienia cieszy zmysły i widać, że kosztowała ogrom pracy, pieszczot kodu, po żadnej innej grze tego tak nie widać. Obłędny świat, wspaniałe udźwiękowienie. Ocean możliwości na spędzenie długich godzin. Pewnie, sterowanie jest ociężałe. Z racji niskiego tempa gry nie doskwiera to w zasadzie wcale, ale... no cóż, większa responsywność nigdy nie zaszkodzi, więc szkoda, że jej zabrakło. Misje zwykle nie powalają (poza pojedynczymi przypadkami), rażą ograniczeniami i znikomą swobodą, za to urzekają muzyką, dialogami, widokami. Każdy wypad większą bandą pogłębiał mi oddech, gdy ty i kilku zakapiorów razem galopujecie na jakąś rozróbę. Najazd na posiadłość pewnego rodu, albo natarcie tyralierą wraz z Indianami w dół zbocza to jedne z mniej oczywistych obrazków, które zawsze znajdą miejsce na płótnie mojej pamięci. One i te przejażdżki z dedykowaną, ozdobioną wokalem muzyką. Strzelanie bywa uciążliwe, przeciwnicy za wszelką cenę starają się nie utrudniać head shotów, choć chwilami z przyjemnością można popatrzeć na slow-mo, jak po strzale obrzynem nikczemnikowi spada kapelusz. Wraz z głową. Co jeszcze? System zbrodni kuleje, ale to wszyscy wiedzą. Można wymienić kilka takich mniejszych głupotek, ale ja mam okropną słabość do tematyki Dzikiego Zachodu i w obliczu niedoceniania przez twórców tego gatunku na właśnie taką grę czekałem od czasu jedynki (już za tematykę daję +2 do oceny, podobnie jak za tematykę piracką). Chłonąłem tę grę miesiącami i absolutnie nie przeszkadzało mi wolne tempo rozgrywki, a nawet było wręcz adekwatne. Najlepszy horseplay wszech generacji, czysta przyjemność. No i ten ukłon w stronę Zabójstwa Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda. Uwielbiam ten film, więc aż mi się słabo z wdzięczności zrobiło. Ogólnie w sferze sandboksowej i freeroamingowej to wspaniała gra-gigant, fabuła - cytując klasyka - "to była wspaniała historia, nie zapomnę jej nigdy" i tylko mechanika misji jakby sprzed dwóch generacji, ale cała otoczka okrutnie piękna. The Messenger [Switch] - z pewnością muzyka zwraca na siebie uwagę jako pierwsza (Howling Grotto, Autumn Hills, Bamboo Creek, Cloud Ruins). Potem człowiek zaczyna się wgryzać w gameplay i zazwyczaj wsiąka. Gra sobie trochę kpi z gatunkowych klisz i robi to w uroczo zabawny sposób, rozmówek jest niewiele, ale większość bawi i rozśmiesza (So... cool hat). Poza tym już trochę zapomniałem jak w pikselowej platformówce smakują liniowe levele, bo wszędzie się ostatnio pcha metroidvaniowe struktury. Tutaj zasuwasz ninją w prawo, siekasz wrogów i dobrze się przy tym bawisz. Z czasem dochodzą nowe umiejętności, które mają za zadanie utrzymać świeżość rozgrywki i odpędzić ewentualną monotonię oraz znużenie. No i wizualny twist. Potem świat się odrobinę otwiera (a jednak - namiastka metroidvanii), ale szczęśliwie nie przytłacza. Bossowie ciut za łatwi, ale to niekoniecznie wada, bo nie w każdej grze fazowcy muszą testować naszą cierpliwość, ważne, że stawiają większe wyzwanie niż podrzędni przeciwnicy. Gra budzi skojarzenia z Celeste (choć nie jest AŻ TAK dobra) i dostarczyła mi ogromu frajdy. 17 godzin, 100% wyrzeźbione z przyjemnością i satysfakcją. Iconoclasts [PS4] - dość przyjemna, przejrzysta i mało skomplikowana, ale niczym się w zasadzie nie wyróżnia. Chciałaby być metroidvanią i niby jakieś naleciałości ma, ale to tylko powierzchownie. Możliwości eksploracyjne (w większości lokacji) zamykają się w jednym, dwóch ekranach w bok i już trzeba wracać na główną ścieżkę. Nowe narzędzia i zdolności to też klasyka bez zaskoczeń. I jest momentami okrutnie przegadana. Strasznie mnie męczą dłużące się dialogi w metroidvaniach (hi Owlboy!) - tutaj chwilami siedzi się 5-10 minut i jedynie klika czytając dialogi. No nie jest to najlepszy sposób na zaangażowanie gracza. Najlepiej bawiłem się już podczas postgame, gdy czyściłem mapy ze skrzyń - sam gameplay, bez fabularnego zmulania. Bossowie łatwi (przynajmniej na normalnym stopniu trudności) i nie zdziw się, jeśli większość z nich pokonasz za pierwszym, a w wyjątkowych okolicznościach drugim podejściem. Pierwsze na zapoznanie z zakresem ruchów bossa i wyczajeniem, która broń/narzędzie jest skuteczna, a drugie podejście to już zazwyczaj egzekucja (jedynie dwóch dodatkowych, ukrytych bossów mogą sprawić większe kłopoty, jeśli ich zlekceważyć, ale niekoniecznie). Trzeba fazowcom też oddać, że są urozmaiceni i walki z nimi są zmyślnie pokombinowane. Niestety, ale gra wymaga "lizania ścian", by zaliczyć ją w 100%, bo często ukryte komnaty nie są niczym sygnalizowane. Zbędny system perków i zbierania materiałów do ich craftu śmierdzi padliną. Fabuła dość niespodziewanie uderza w poważne tony im bliżej końca, tym robi się mroczniej. Ostatecznie zmusza się nas do podjęcia niemiłej decyzji i nawet udaje się jej lekko zaangażować nasze emocje, dotknąć nas naszą własną bezsilnością. Dead Cells [PS4] - zeszłoroczny Honorable Mention. Po patchu usuwającym skalowanie przeciwników to zupełnie inna gra. Jest łatwiejsza, owszem, bo po powrocie do porzuconej jeszcze w 2018 roku gry, już w pierwszym runie udało mi się przejść ostatniego bossa, gdzie wcześniej często miałem z tym problem, a nawet jeśli dotarłem do ostatniej walki, to sam fazowiec zamiatał mną podłogę. Ale dzięki tej łatce gra nie zniechęca, jest wreszcie sens eksplorować levele w poszukiwaniu scrolli podnoszących staty i wreszcie czuć, że nasza postać się rozwija, rośnie w siłę aż zaczyna mielić przeciwników. Ułatwienie bazowego poziomu trudności to miły ukłon dla graczy, którzy mimo godzin włożonych w grę nie potrafili się przebić przez ostatnie fragmenty. Teraz mogą się poczuć wynagrodzeni, a w poszukiwaniu wyzwań brnąć w grę na wyższych stopniach trudności. Zresztą umówmy się - skalowanie przeciwników nigdy nie jest dobre i zwykle po prostu irytuje i konfunduje. Teraz zasady są jasne, uczciwe i IMO gra się lepiej. A sam gameplay. Nadal czysty miód. Jak to się rusza, jak to walczy, jak to wygląda, brzmi - rewelacja. Legend of Zelda: Breath of Wild [Switch] - urzeka od pierwszych chwil, potrafi oczarować pięknem, otwartością, dzikością. Link to czysty aryjczyk, wreszcie dorobił się smartfona i pozbył się irytującej wróżki, która stale się wtryniała w przygodę i go pouczała. Fajnie, ale z drugiej strony ta jego broń to nie wiem z czego zrobiona, skoro 5-10 szlagów i się łamie jak piszczel Magicala. Trochę przesada i chwilami ten fakt irytuje. Wiem, że broń wala się tutaj wszędzie i nic tylko ją podnosić, ale niektóre starcia to tylko ciągłe otwieranie listy broni, bo poprzednia po pięciu szlagach się już rozsypała. Nie ma książki kucharskiej z przepisami - za każdym razem trzeba ręcznie wybierać składniki. Nagrody z Side Questów to kpina niewarta zachodu - 100 rupii? LOL. Koroki ok, póki zbierasz je tylko przy okazji. Zawsze jak znajdowałem jakiegoś pod kamieniem, to potem zrzucałem chu'jowi ten głaz z powrotem na głowę. Brakuje klasycznych dungeonów i nie mówcie, że nie. Tak samo jak większej różnorodności przeciwników - sama zmiana ich kolorów nie jest urozmaiceniem. Prosta fabuła, ale seria akurat często ma z tym problem i w sumie machnąłem na to ręką. Za to czysta, nieśpieszna i niczym nieskrępowana eksploracja tylko w RDR2 tak bardzo mnie ostatnio wciągnęła. Wiecie, ten syndrom: a, zajrzę jeszcze w tamten zakątek mapy, bo wygląda intrygująco; o, a ciekawe co jest na szczycie tej góry; założę się, że za tym wodospadem jest jakaś świątynia do spenetrowania. Na ekraniku Switcha wygląda pięknie, na TV odrobinę gorzej, dlatego 95% gry zaliczyłem w tej pierwszej opcji. Wspaniała przygoda, nawet pomimo faktu, że czasem nachodziły mnie myśli w rodzaju: za mało Zeldy w Zeldzie. Ponad 70 godzin, 100 świątyń zaliczonych, Ganon zniszczony, możliwe, że czasem jeszcze odwiedzę Hyrule, by pogrzebać za tym, co jeszcze nieodkryte. The Evil Within [PS4] - uuu, staroszkolnie. Już przestałem ufać tym wszystkim grom, bo cały czas się spodziewałem, że za chwilę dostanę jakiś otwarty świat, skomplikowany system craftingu i kilkanaście znaczników na mapie, której póki co nie ma, ale z pewnością za chwilę ją dostanę, by się w tym rozległym open worldzie nie pogubić. Otóż nie tym razem! Klasyczne chaptery, liniowe fragmenty, zombie, absurdalna pojemność kieszeni (mogę nosić kuszę, kilkanaście bełtów do niej, szotguna, pistolet, nawet rakietnicę, ALE tylko pięć zapałek, a po maksymalnym upgradzie 15, czy tam 30. Urocze. A jednak człowiek czasem potrzebuje takiej gry tkwiącej gameplayowo dwie, trzy generacje wstecz i potrafi się przy niej zasiedzieć godzinami. Nawet jej prezencja zdradzająca swój rodowód z PS3/X360 nieszczególnie zniechęca i nie stanowi większej przeszkody. Szczególnie, że lubię w grach elementy stealth i choć są one tutaj trochę ubogie oraz ociężałe, bo bardzo doceniam intencje twórców. Klimacik? Gęściutki jak wojskowa grochówka. Te gadki między bohaterami to trochę kiszoną kapustą śmierdzą i budzą skojarzenia z dialogami z PSXowych survival horrorów. Castellanos brodzi po pas we krwi, ściany porastają krwawiące strupy, atakują go zombie i niewidzialne potwory z mackami zamiast twarzy jawnie inspirowane Lovecraftem, miewa zwidy, omamy słuchowe, wielokrotnie traci przytomność i budzi się w zupełnie innym miejscu, całe przecznice miasta się zapadają wgłąb Ziemi, a ten bystrzak po sześciu godzinach gry stwierdza do partnera: "wynośmy się stąd, tutaj dzieje się COŚ DZIWNEGO". No kur'wa. Wynoście się, pewnie, tylko gdzie? W ogóle SI partnerów jest na tym samym poziomie co tych zombie, które za nami biegają. Ale przynajmniej są rozmowni. Raz roz(pipi)ał mnie na strzępy granat, został ze mnie dosłownie sam kadłub, ręce i nogi w czterech kątach pomieszczenia, a troskliwy Joseph pyta: "are you allright?". Dobrze, że byłem w strzępach, bo chyba bym mu rzucił granat pod nogi. Lokacje to klasyka czerpiąca po trosze z każdej innej gry, ale przynajmniej jest urozmaicenie. Walki z bossami całkiem fajne, choć powalać nie powalają (no i ostatnia widowiskowa, ale gameplayowo rozczarowująca). Thumper [PS4/VR] - [wrażenia skopiuję z tematu o VR]: człowiek refleks ma już nie ten, to chociaż może uporem nadrobi, więc ostro cyzelowałem kolejne poziomy, by każdy zaliczyć bez skuchy na S. Gra w sumie do tego zachęca, dając szybki restart pod L1, więc rozgrywka przebiega praktycznie bez przestojów. A rzeźbiłem, bo bardzo mi się podoba gameplay w tej rytmicznej zręcznościówce - początkowo prostej, z niewieloma ruchami (całe sterowanie to gałka/krzyżak i jeden przycisk), ale z poziomu na poziom systematycznie rozwijanej, więc później można się srogo zaplątać. Tym bardziej, że tempo gry pogłębia zakola i nie wybacza najmniejszego zawahania. No i grałem na VR, więc doznania +100%. Gdy potem odpaliłem grę na TV, to wydawało mi się, że doznałem upośledzenia zmysłów. Moje postanowienie co do S udało mi się utrzymać do połowy piątego poziomu (z dziewięciu). Dalej to już nie mój poziom skilla (albo sukces wymagałby zbyt wielu powtórzeń, by mi się chciało), więc uznałem, że jeżeli mam tę grę kiedykolwiek skończyć to pora odpuścić oceny. Tym bardziej, że niektóre sekcje potrafią trwać nawet grubo ponad minutę (z kolei inne 10-20 sekund) szalonego wciskania przycisków bez milisekundy na zwątpienie, albo mrugnięcie okiem. Chciałoby się jakiegoś urozmaicenia środowiska, bo choć poziomy subtelnie się chwilami różnią wizualnie, to jednak wszystkie są utrzymane w bardzo podobnej tonacji. Nawet bossowie na ich końcu to kopie poprzedników. Szczęśliwie przynajmniej ostatni się miło wyróżnia, zarówno wizualnie, jak i gameplayowo, więc traktuję go jak nagrodę. Muzyka tak samo - początkowo elektryzuje, ale siódmy czy ósmy poziom przy akompaniamencie podobnych brzmień nie robi już żadnego wrażenia. Za to nutka przy napisach końcowych pokazuje, że twórcy gdyby chcieli, to by potrafili. Podsumowując, Thumper oczarowuje na początku i do końca jest świetną grą, ale im dalej w grę, tym większe ma trudności by czymś zaskoczyć gracza. W zasadzie od szóstego poziomu wzwyż to już tylko różne wariacje znanych przeszkód. No i szacunek dla każdego, komu uda się wycisnąć same S-ki. Tumble VR [PSVR] - niezwykle przyjemna zręcznościówka z odrobiną gry logicznej. Niby tylko układanie klocków o różnych kształtach, ale dużo jest wariacji zasad panujących na danym etapie i aby zdobyć wszystkie medale trzeba czasami niemało pogłówkować (a w wyzwaniach czasowych dodatkowo się spieszyć). Naprawdę, gra wydaje się popier'dółką, ale to całkiem solidna, rozbudowana i przemyślana pozycja, chwilami dostępna za ok. 20 zł i właśnie wtedy warto się tytułem zainteresować. Można satysfakcjonująco utknąć na kilka angażujących godzin. Tylko te poziomy z minowaniem wieży to jakieś zje'bane, ale przynajmniej można oszukiwać i popychać wieżę głową xd I cyk, platynka. Więcej wrażeń w dedykowanym temacie. Into the Breach [Switch] - niezwykle ciekawa koncepcja. Skondensowana strategia turowa - malutkie plansze 8x8 kwadratów, trzy nasze mechy i przeciwnicy w przeważającej liczbie, koniecznie kosmici. Co w tym ciekawego? Otóż przed każdą turą otrzymujemy jasne informacje o tym, jakie ruchy w następnej kolejności wykonają przeciwnicy. Naszym zadaniem jest uniknąć ich ataków, bronić budynków, znaleźć okazję, by samemu wyprowadzić ciosy i przeżyć kilka tur. Nasze ataki mają różne właściwości, więc tura polega na tłuczeniu w kosmitów tak, by odpowiednio ich przesuwać po planszy, spychać do dziur (zgon na miejscu), wprasować w ścianę, albo innego przeciwnika (dodatkowe obrażenia), a nawet wepchnąć go na miejsce spawnu kolejnego kosmity w nadchodzącej turze (ten nie zdoła wyjść, a blokujący go dodatkowo otrzyma obrażenia). Więc to nie tyle strategia, co swoista logiczna układanka - stale mamy wszystkie niezbędne informacje na ekranie i tylko od nas zależy, czy zagładzie ludzkości zapobiegniemy. Zero elementu losowości, wyłącznie gracz i jego znajomość mechaniki gry. A to wszystko w gatunkowej otoczce rogalika, bo każda rozgrywka układa się odrobinę inaczej, sami dobieramy sobie misje, upgrady, a do finałowej walki możemy ruszyć już w połowie gry - będzie trudniej, ale wszystko możliwe. Grafika na planszach czytelna, poza nimi całkiem klimatyczna, świetna jest tez muzyka, choć chciałoby się więcej kawałków, bo szybko zaczynają się powtarzać. Za kolejne sukcesy możemy odblokować inne drużyny mechów (w sumie jest dziesięć zestawów) i każda ekipa wymaga od nas innego podejścia do rozgrywki. Zabawy w tym na kilkanaście godzin, potem dopada nas syndrom rogalika, zaczynamy zauważać szablony w misjach i w zasadzie znamy już wszystko, co gra ma do zaoferowania, możemy jedynie podrkęcać rekordy i wyniki. Ja po 25 godzinach stwierdziłem, że w sumie mam dość. Ale żadnej z nich spędzonej z Into the Breach nie żałuję. Cat Quest [PS4] - zagrałem w demo i... mi się spodobało, wiec kupiłem w promocji za chyba 12 zł xD Prościutki, acz niezwykle uroczy actrion RPG. Bez kitu, mechanicznie przypomina mi trochę czasy PSXa, zresztą pod względem rozbudowania mapy też, choć oczywiście jest ładniej. Biegamy słodkim kotkiem i szlachtujemy prostym kombosem (jednym) równie słodkich przeciwników. Potrafimy czarować żywiołami (siedem rodzajów, ale wystarczy, że skupimy się na rozwoju jednego, a będziemy kosić przeciwników równo z trawą). Mamy też rolkę, ale Dark Souls to to nie jest, niepotrzebnie pobudziłem waszą nadzieję. Wykonujemy main quest (zabij smoki i uwolnij siostrę) oraz side-fetch-questy. Dostajemy za to XP, $ i czasem jakieś wyposażenie. Proste podstawy gatunku. Czego natomiast nie mogę grze odmówić, to dynamiki. Praktycznie się nie zatrzymujemy podczas tej przygody. Rozmowy z NPC to dwa, góra trzy okienka banalnej rozmowy i już galopujemy dalej. W locie zgarniamy questa, natychmiast pojawia się znacznik, śmigamy w jego kierunku po drodze tłukąc agresywne zwierzaczki, wbijamy do prostego dungeona, dwa, trzy czary, szast prast, teren wyczyszczony, pojawia się boss, kilka rolek, czar, kombos, rolka, powtórzyć parę razy, pada, zwijamy loot, quest wykonany, wszystko trwało raptem kilka minut, chyżo wracamy na słoneczną powierzchnię i lecimy w kierunku main questa, a po drodze zaglądamy na tablicę ogłoszeń, zgarniamy side questa, powtórzyć kilka ostatnich linijek. Owszem, grze brakuje finezji na każdym polu (no, może poza nazwami lokacji zawsze w jakiś sposób nawiązującymi do kociej tematyki) i po dwudziestu minutach znamy już wszystko, co Cat Quest ma do zaoferowania, a przez pozostałe 7-8 godzin jedynie powtarzamy czynności na teoretycznie coraz trudniejszych przeciwnikach (dla urozmaicenia podanych oczywiście w rożnych wersjach kolorystycznych), odnajdujemy coraz lepsze wyposażenie i ulepszamy magię. Gra nie stanowi wyzwania (w zasadzie jest czysto relaksacyjna, taka smartfonowa bym powiedział), nie jest też w żaden sposób oryginalna, nawet do tego nie aspiruje i zdarza jej się wyśmiewać gatunkowe szablony, ale z pewnością nie brakuje jej swoistego uroku w obyciu. Nikomu bym jej nie polecił, ale gdy miałem ochotę na coś niezobowiązującego, to skubana potrafiła mnie wciągnąć na kilka godzin przez 2-3 wieczory. I wystarczy, bo więcej byłoby nużąco. Jotun [Switch] - ładne to to stylistycznie, a byłoby jeszcze ładniej, gdyby pokuszono się o odrobinę więcej klatek animacji ruchu postaci. Nie wiem, może to taka wizja artystyczna, ale prezentuje się to mało imponująco. Zresztą więcej jest tutaj ładnych elementów - lokacje graficznie mogą się podobać, ale ani pomysłem, ani rozmiarami nie porażają (to wyłącznie mniej lub bardziej skomplikowane labirynty, a celem jest znaleźć w nich runę); skandynawski język jest uroczy, mimo że brzmi jakby lektor się na przemian czymś krztusił i czkał, ale jest taki przyjemnie nieosłuchany na co dzień i charakterystyczny; ładni są bossowie, choć to w zasadzie jedynie przeciwnicy, z którymi przyjdzie nam walczyć. Niestety grze odrobinę brakuje mocnego kręgosłupa gameplayowego. Nasza postać rusza się topornie, ma dosłownie dwa ciosy (no dobra, jeden powolny kombos trzech ciosów i jeden jeszcze bardziej powolny silny ładowany), rolka, plus dochodzące z czasem ulepszenia, ale o nich nawet nie warto za dużo mówić. Walka powinna uchodzić tutaj za najistotniejszą, całe sedno slasherowej zabawy, a pojedynki są ślamazarne i nie wywołują żadnych większych emocji, ot biegamy koło nóg gigantów i chlastamy ich toporem po piętach, sporadycznie uskakując przed ciosem. Stopień rozbudowania gry rodem tytułów ze smartfonów to jeszcze nic złego, ale niech przynajmniej gameplay daje satysfakcję i przyjemność z kierowania postacią, a tutaj jest to co najmniej dyskusyjne. Ogromny plus za tematykę i ogólny powab, ale rdzeń mechaniki zabawy to kiepściutki. Szczęśliwie, że jest krótka (6-7 godzin). Sleeping Dogs [PS4] - Szerzej już się dzieliłem wrażeniami w innym temacie. Tutaj skrót dla leniwych: Nie da się ukryć, że w zasadzie pod każdym względem odstaje od obowiązujących od kilku lat norm i bardzo wyraźnie widać tu zeszłogeneracyjny rodowód. Braki w animacjach, powtarzalne poboczne questy, tragiczny model jazdy (te kolizje to dramat), Hongkong urokliwy (szczególnie kolorystycznie i w deszczu), kierowcy jeżdżą bezmyślnie, rozsmarowanie na przedniej szybie staruszka nie wywołuje większej reakcji. System walki może się wciąż podobać, zakładając, że nie jest się nim jeszcze zmęczonym, gdy na pewnym etapie był pchany w co drugą grę. Bywa widowiskowo, musi być, jak przystało na grę o kung-fu, przynajmniej dopóki się nie zobaczy wszystkiego, co klepanka ma do zaprezentowania, a finishery z elementami otoczenia to zawsze miód dla oczu. Szczęśliwie twórcy przewidzieli kilka ulepszeń i nowych umiejętności, więc co jakiś czas w walce pojawia się powiew świeżości, a to łamanie przeciwnikowi nogi, a to rozbrojenie z natychmiastową kontrą. Chwilami to prawdziwie krwawa łaźnia, szczególnie gdy do akcji wkraczają narzędzia ostre (noże, tasaki). Ogólnie w kwestiach mechanicznych to najlepszy element gry. Strzelanie? Zaledwie poprawne, charakteru dodają mu bullettime'owe patenty, ale i tak chwała autorom, że wymian ognia tutaj niewiele. Poza tym trochę klasyki gatunku, czyli wyścigi, szukanie dziesiątek znajdziek (dobrze, że w pewnym momencie dostajemy przejrzystą mapę ich lokalizacji, więc darowano nam sytuację, że biegamy jak kurczaki bez głowy, bo brakuje nam jednej skrzynki), trochę pobocznych misji (przy wielu ziewam, szczególnie przy tych policyjnych), pseudo randki, karaoke (łatwe), hakowanie (proste minigierki), walki kogutów (banalna loteria), turnieje walki (jeden całkiem niezły, stylizowany na stary film kung fu), itd. itp. Początkowo gra nie oszałamia, ale w miarę rozwoju dużo zyskuje, nawet do umownego modelu jazdy da się przyzwyczaić i uszczknąć z niego krztynę satysfakcji. Uwaga: spore natężenie wkur'wionych chińczyków wydzierających ryje w swoim zabawnym języku. No i bardzo fajne dwie, trzy ostatnie misje - spektakularne i krwawe, więc gra pozostawia po sobie bardzo miłe wrażenie. 33 godziny. Platynka. DLC? Nie ma o czym gadać. Moss [PSVR] - rewelacyjnie animowana jest ta myszka. Naprawdę, aż przyjemnie popatrzeć jak się rusza, skacze, wspina, chlasta mieczykiem, gestykuluje podpowiadając graczowi co powinien zrobić. Słodkości. W ogóle bardzo ładna ta gra, a że kosztem rozmiarów lokacji i znikomej swobody to już inna kwestia. Mnie to nie przeszkadza. Tak samo jak brak lokalizacji, ale to może być problemem, gdy chcemy grę włączyć dzieciakowi, więc w sumie trochę żal. Natomiast największą wadą Mossa jest długość gry, bo całość da się zamknąć w 3-4 godzinki, nawet jeśli polujemy na wszystkie sekrety. I w sumie nie ma do czego wracać. Mimo to przygoda szalenie urocza, raczej relaksująca, z krztyną logicznych zagadek środowiskowych i odrobiną prostej walki, więc czekam na dwójkę. Taką bigger, better, niekoniecznie more badass. Na pocieszenie twórcy na przestrzeni minionego roku dodali darmowe, dość obszerne DLC, więc należy pochwalić. Dead Nation [PS4] - późniejsze dzieło Housemarque - Alienation - mnie w dużym stopniu uzależniło, wyciskałem z niego wszystko i widać, że było wspaniałą ewolucją formuły. Dead Nation to takie "mniej, biedniej, słabiej, nie tak spektakularnie". Strzelanie nadal niezwykle przyjemne, ale nie tak dynamiczne. Różnorodność przeciwników mniejsza, mapy liniowe i trochę monotematyczne, arsenał, zbrojownia i upgrady uproszczone. Zdaję sobie sprawę, że porównywanie tej gry do jej wypasionej "kontynuacji" jest niesprawiedliwe i krzywdzące, ale też nie zamierzam Dead Nation nazywać grą słabą. Bo szarpało mi się przyjemnie, a sam rdzeń zabawy i twinstickowe strzelanie to czysty miodzik, od którego znów miałem problem, by się oderwać. Chociaż końcówka to trochę pójście w ilość, nie jakość i już zaczęło mnie nużyć koszenie setek zombie, które co chwilę atakowały z każdej strony (+ zauważalne i zbyt częste schematy z "zasadzkami"). Napisy końcowe przyjąłem więc z niewielką ulgą. Niby są jakieś dodatkowe tryby, ale nie chciało mi się nawet ich sprawdzać, bo już miałem dość strzelania. Fajne, ale Alienation zjada i wysrywa Dead Nation. Headmaster [PSVR] - świetna stylistyka i realizacja, jest nawet kampania. Całkiem niezła jako party game, ma nawet dedykowany tryb. Prosta gra o główkowaniu, ale fizyka piłki wydaje się dopieszczona (czasami jednak trudno orzec, skoro nie czuje się fizycznie momentu, gdy piłka "siada" na głowie). Wolałbym nie być tym, który jest zmuszony ją masterować, bo po wszystkim miałbym pewnie sześciopak na brzuchu i obolałą szyję. Chwilami niezwykle frustrująca, gdy masz prosty cel, a piłki lecą obok po centymetrze z każdej strony i żadna nie chce trafić. W sumie ogromnie pomysłowa, bo udziwnień i wariacji na każdym etapie nie brakuje (główkujemy m.in. kulę do kręgli, piłkę do kosza i... piłeczki pingpongowe do kubeczków), a końcowe egzaminy to już w ogóle niezłe odloty. Ale ten ostatni egzamin... był rage quit xd Super Mario Odyssey [Switch] - ten movement Mariuszem <3 Cóż można powiedzieć? SMO to ucieleśnienie gatunku platformówek, a tak dopieszczeni reprezentanci gatunku nie zdarzają się już często. W przygodach Wąsacza zawsze za największa wadę uznawałem limit czasowy na poziom, tutaj wyeliminowany dzięki częściowemu pójściu w sandbox. Światy nie są zbyt duże i w zasadzie nie zdążą się nawet znudzić, nim przejdziemy do kolejnego, więc świeżość rozgrywki stale jest utrzymywana na wysokim poziomie. Kolekcjonowanie księżyców uzależnia, a te są bardzo umiejętnie rozstawione, nagradzając dociekliwość gracza. Z dziką przyjemnością popylałem Mariem , robiąc nim kółeczka (gdy tak uroczo się przechyla jak skręcający samolocik) czy wdrapując się na górkę, by potem na połamanie nóg z niej zbiegać. No czarujące, no. A pod koniec to już naturalna ewolucja gracza i instynktowne pokonywanie przepaści metodą: skok z rozbiegniętego przykuca -> czapka w przód -> hyc nurek na czapkę i odbicie -> lądowanie z telemarkiem. Największą wadą jest nacisk położony na ruchowe sterowanie i głupie machanie joyconami. Jeśli gracz z tego zrezygnuje, to z automatu jego Marian będzie odrobinę upośledzony ruchowo, a trudno sobie wyobrazić dzikie machanie całą konsolą w trybie handheld (w zasadzie wyłącznie w tym trybie gram na Switchu). Nie jest to jakiś ogromny problem, bo bez machania też da się w 100% grać (pomijając dwa czy trzy księżyce, gdy byłem zmuszony), ale czułem się trochę tym faktem poszkodowany. Perfekcja gatunku, szalenie długa przygoda (jeśli za cel sobie obrać skompletowanie Księżyców), a mimo to stale zadziwiająca nowymi pomysłami (również dzięki nowej mechanice opętania - dzięcioł rządzi) i nie pozwalająca się nudzić. Ostatni "czelendż" dał trochę w kość (przeklęte jeże we mgle!), ale się udało - blisko 60 godzin, komplet Księżyców, złoty żagiel i chyba pierwsza gra z Mario, którą dla własnej satysfakcji wycisnąłem w 100%. Wspaniały to był Wąsacz. Nier: Automata [PS4] - sznyt Platinium jest charakterystyczny. 2B rusza się rewelacyjnie. Klimat tego zapadniętego świata uwielbiam, a muzyka towarzysząca eksploracji jest OBŁĘDNA (Village of Machines <3, nie chciałem opuszczać lokacji, Bipolar Nightmares! Blissful Death...), nawet w jakimś sensie "interaktywna" i dynamicznie się zmieniająca, lubi zaskakiwać gracza (ta sama lokacja odwiedzana później ma już inny podkład muzyczny). Poboczne questy to klasyka wymagająca odrobiny backtrackingu (jestem już na to uodporniony od czasów pierwszego Niera), ale większość z nich ma coś ciekawego do przekazania w kwestii fabularnej i rozbudowy LORE, wiele z nich porusza w graczu jakąś delikatną strunę empatii. No i te smaczki dotyczące pierwszego Niera, przywołują rzewne wspomnienia. Dziwne szarpnięcia animacji, gdy się szybko zapierdala, ale nie wiem z czego to wynika, bo w filmikach na Youtubie tego nie zauważam, więc może to moja konsola (PS4 Pro) sobie średnio radzi z tą grą. Po katordze, jaką zafundowała mi platyna w pierwszym Nierze, Automata była czystą przyjemnością pod tym względem. Farmy prawie wcale (raptem dwa, trzy przedmioty musiałem doszukać), łowienie ryb też odpadło (btw. po co ono tutaj w ogóle? Chyba tylko jako kolejny ukłon w stronę poprzednika), czasówki nieobecne. Kwestia wielokrotnego przechodzenia gry rozwiązana znacznie lepiej i tak naprawdę trudno w tym przypadku to tak określić. O ile "dwa pierwsze przejścia" są dość zbliżone i znacząco różnią się jedynie na początku i końcu, to "trzeciego przejścia" tak naprawdę nie ma - to dalszy ciąg przygody rozpoczynający się tam, gdzie dwie wcześniejsze się kończyły. I to rozpoczynający się (oraz kończący) z potężnym impetem fabularnym. Wow. Ogólnie Yoko Taro bardzo umiejętnie bawi się medium, jakim są gry i to nie powinno żadnego gracza pozostawić obojętnym. Nawet taki, wydawałoby się, chybiony patent jak kupowanie trofeów w tym przypadku ma więcej sensu z racji "samoświadomości", jaką charakteryzuje się ta gra. Oczywiście nie skorzystałem, bo przyjemnie mi się spędzało w tym świecie każdą godzinę, więc siłą rzeczy calak wpadł jakby przy okazji. Trzeba czekać na kontynuację. Splatoon 2 [Switch] - Singlowe ze mnie zwierzę, poza tym uznałem, że "Story mode" będzie dobrym wprowadzeniem dla zielonego w temacie tej gry, no i się nie pomyliłem. Domyślam się, że singiel w Splatoon 2 pełni przede wszystkim rolę swoistego tutoriala do multiplayera, niż oryginalny pod jakimkolwiek względem tryb. To mechanika i pomysł jest rześki (pomimo, że to sequel), same levele już mniej. Ot, hub i kolejne poziomy, a co kilka z nich pojedynek z bossem. Całość służy nauce obsługi kolejnych broni i zapoznaje z naszymi możliwościami ruchowymi, choć trzeba przyznać, że twórcy starali się jak mogli, by urozmaicić poziomy rożnymi motywami. A końcowe levele potrafią nawet postawić przed ledwo wprawionym graczem pewne wyzwanie, szczególnie, gdy chcemy znaleźć każdą znajdźkę (aż dwie na poziom). Finałowy boss też się wyróżnia i określiłbym go "no, nawet spoko, satysfakcjonujący".Stylistyka luzacka, szalenie barwna, a te wszystkie oczo(pipi)ne kolory udanie się komponują z ideą chlapania farbą. Charakterystyczna i niepowtarzana to gra. W sumie to coś więcej niż strzelanka, bo w multiplayerze strzelanie to tylko dodatek do "strategii" przejęcia jak największego terenu. Miałem odczucie, że staję się coraz lepszy, poruszam się płynniej (adekwatne określenie), strzelam sprawniej. A wrażenie progresu zawsze mile łechce gracza. No i Octo Expansion - dodatek singlowy, poziom wyzwania nieznacznie wzrósł, do zaliczenia 80 różnorakich testów, większość z nich to krótkie misje z jakimś gimmickiem, do szybkiego zaliczenia i - niestety - do szybkiego zapomnienia. Kilka z nich potrafiło mi jednak podnieść ciśnienie, a zaledwie kilkanaście było ponadprzeciętnych. Za to faza końcowa (już poza hubem) to cymes i czysty miodzik. Szkoda, ze to zaledwie pyszny deser. Jako singlowy dodatek dla spragnionych farbkowych wrażeń Octo Expansion się sprawdza i daje niemało zabawy, ale osobiście preferuję jednak ten singiel z podstawki (i końcówkę Octo Expansion). Katana ZERO [Switch] - trochę fałszywy mesjasz. Grafika śliczniutka i dopieszczona z umiłowaniem co do piksela. Mechanika poruszania i ogólnie sterowanie to cukiereczek, ale nie przemawia do mnie narracja. To znaczy za dużo tutaj spacerowania i klikania w dialogi, a fabuła IMO zbyt zagmatwana. Gameplay za często traci tempo, przerywany przez dziwne wstawki i nie jestem do tej historii przekonany. Strasznie mnie to irytowało, bo bardzo chciałem już wrócić do samej rozgrywki, szlachtowania i odbijania kul kataną. Rozczarowują mnie też levele, a konkretnie to ich konstrukcja. Przez większość czasu to proste korytarze pozbawione szerszych możliwości. Mechanika gry i movement postaci ma potencjał na coś bardziej rozbudowanego, wyobrażam sobie poziomy na modłę tych z Dead Cells - tam to by się dopiero przyjemnie hasało naszym samurajem (nawet jeśli trzeba by zrezygnować z zasady one hit = zgon). Muzyka wydaje się fajna, ale koniec końców zabrakło jej pazura. Żaden kawałek nie utkwił mi w uchu na dłużej. W zasadzie przestałem ją zauważać, że tak to ujmę. Grę przeszedłem, jest całkiem fajna, ale już mnie do niej nie ciągnie. Trochę zmarnowany potencjał, za mało czystego grania. Spyro Reignited Trilogy [PS4] - ładniutka, urocza gierka. Łatwa, przyjemna, bez skomplikowanych mechanik, z niewielkimi levelami, na których trudno się zgubić. PSXowe geny są w tej grze silne i oczywistym jest, że dla graczy starej daty będzie to wartość dodana. Możliwość powrotu do przeszłości bez ryzyka, że nie uda się przełknąć dwudziestoletniej oprawy. Ale jeśli odrzucić nostalgiczne aspekty, to pozostaje nam niczym niewyróżniająca się platformówka z banalnym kręgosłupem gameplayowym, sympatycznym bohaterem, sama w sobie niestanowiąca większego wyzwania, choć jeśli mamy pragnienie wyciągnięcia 100% (a to jedyne słuszne podejście) to jednak przy kilku fragmentach trzeba chwilę się zastanowić jak dotrzeć do danej platformy. Inna sprawa, że zbyt rzadko. Więc raczej do relaksu. Bawiłem się zawstydzająco dobrze. Acz za dużo smoków do uwolnienia. Jedynka na full zajęła mi 7 godzin. Dwójka stara się odrobinę urozmaicić poziomy, ale te są jakby mniejsze, krótsze i zbyt często przerywane przez NPCów ze swoimi gadkami oraz zlecaniem nie zawsze ciekawych questów. Odrobinę mnie to wytrącało z zaangażowania. Ale i tak miło. Dwójka to 8,5 godziny. Trójka z kolei ma już lepsze tempo, jednak o ile doceniam chęć zaszczepienia grze odrobiny różnorodności gameplayowej, o tyle dodatkowe postacie, którymi sterujemy (plus levele Sparxa) nie dają nawet połowy tej frajdy, co bieganie smoczkiem. W zasadzie wszyscy poruszają się jakoś ociężale i ich segmenty należą do gatunku "zaliczyć-zapomnieć". Podobne wrażenia mam w związku z licznymi minigierkami - mało która bawi, większość potrafi solidnie zirytować, głównie w związku z czerstwym/dziwnym sterowaniem. Trójka cierpi na syndrom podobny do trójki Crasha - za dużo niepotrzebnej różnorodności, która dodatkowo źle zniosła próbę czasu. Na szczęście poza tym to nadal ten przyjemny, rozluźniający Spyro. Trójka - 10 godzin. Podsumowując: trzy kapitalnie odrestaurowane gry za śmieszną cenę. Gracze z mniejszym stażem najpewniej się nie zakochają, bo dzisiaj Spyro ma problem z wyróżnieniem się w tłumie, ale przy niewielkim ryzyku warto mu dać szansę. Graczy z ery PSOne nie muszę zachęcać. Hitman: Season 1 [PS4] - Łysy to jednak kozak. Facecap niepotrzebny, bo pokerowa twarz to jedyny element mimiki. Nie tyle skradanka, co puzzler, ale te układanki nie oczekują od gracza "jedynego słusznego rozwiązania". Dają narzędzia i mówią: bawcie się, kombinujcie, obserwujcie, szukajcie okazji. Otwarta, sandboxowa konstrukcja misji motywuje do ich powtarzania, a system Wyzwań na bieżąco podpowiada i zachęca do szukania innych rozwiązań. Więc jakościowo misje są na wysokim poziomie, ale czy to wynagrodzi ich małą ilość (6 dużych lokacji, plus prolog na odrobinę mniejszym terenie)? Bo stosunek jakość/ilość jest wyraźnie zaburzony na korzyść tej pierwszej i daleki od kompromisu, a rozumiem, że nie każdy lubi wielokrotnie powtarzać te same etapy. Dodatkowo gra jest raczej dla ludzi cierpliwych, bo niemało czasu się tutaj spędza jedynie stojąc i obserwując, śledząc ofiarę, by poznać jej "plan dnia", albo czekając aż NPC łaskawie zjawi się w odpowiednim miejscu. Jeśli to gracza nie odstrasza, to będzie się przy Hitmanie bawił wyśmienicie. A nawet uzależniająco. No i miejscówek wprawdzie niewiele, ale są wypchane atrakcjami, więc pięć godzin poświęcone na każdy poziom to taka przyzwoita norma. Jeśli się chce wycisnąć fulla. Sapienza <3 What Remains of Edith Finch [PS4] - te doczytywanie się tekstur i dalszego planu na naszych oczach jest karygodne xd Ale już pomijając problemy wydajnościowe to dom Finchów jest przeuroczy. Ciasny, ale przytulny i napakowany taką ilością detali, małych przedmiotów, nieistotnych szpargałów, że z zaciekawieniem się przeglada te półki. Bohaterka ciekawie komentuje otoczenie, a same w sobie opowieści byłych domowników to klasa - jednocześnie zaskakują i poruszają ("wiem, że będę pyszna" Molly <3). Muzyka ma swoje kapitalne momenty, a sposoby na zaprezentowanie nam napisów to chwilami popis kreatywności twórców. No i przede wszystkim - jak na symulator chodzenia - nie ma tutaj wiele chodzenia, bo wszystko jest skondensowane, więc raczej unikniemy znużenia. Różnorodne minigierki grywalnością nie porażają, ale spełniają swoje podstawowe zadanie - angażują gracza i wymuszają, by porzucił bierność. Fabuła? Zależy kogo zapytać. Jedni uznają, że pełna dziur i wygodnych przemilczeń. Inni, że przede wszystkim podpowiada w jaki sposób radzić sobie ze śmiercią najbliższych. Ja powiem, że mi się podobała, bo wymagała wyobraźni i pobudzała mnie do interpretacyjnych swawoli. Zastanawiałem się często, nad znaczeniem niektórych metafor, zakładając, że rzeczywiście nimi były. I w sumie wcale nie czułem potrzeby, by poznać odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Pozwalam Finchom zachować kilka tajemnic. Świetnie o tym opowiada Joseph Anderson. https://www.youtube.com/watch?v=6bMn4CoyUkM Toki Tori 2+ [Switch] - myląca powierzchowność, bo gra jest dość trudna, przede wszystkim ze względu na to, że w żaden sposób nas nie prowadzi. W drugiej połowie pojawiają się co prawda jakieś znaczniki na mapie świata, ale to od nas zależy czy i jak tam dotrzemy. Trochę platformówka, choć nasza postać (tłuściutki kurczaczek o posturze jajka) nie skacze. Bardziej gra logiczna, bo aby przejść dalej zmuszeni jesteśmy do wchodzenia w przeróżne interakcje ze zwierzątkami szlajającymi się po planszach. W jakimś sensie metroidvania, choć nie zyskujemy nowych umiejętności, a świat teoretycznie jest otwarty od początku gry, tylko my nie znamy jeszcze własnych możliwości. Do dyspozycji mamy jedynie tupnięcie i ćwierkanie (krótkie i długie). To wszystko. Pozostaje kminić oraz rozgryzać, jak na nasze "komendy" będą reagować elementy otoczenia oraz żyjątka - czy przybiegną gdy ćwierkniemy, a może zaszarżują, gdy tupniemy? Z biegiem czasu odkrywamy coraz bardziej złożone zależności i odpowiednie sekwencje ćwierknięć (te przede wszystkim ułatwiają eksploracje - fast travel, restart od ostatniego checkpointa, a nawet stawianie własnego). Gierka ładna, schludna i przejrzysta, ale zdecydowanie nie dla bombelków, co mogłaby sugerować prezencja. Do pałowania się na 100% (zbierania wszystkich, nieobowiązkowych odłamków) nie miałem jednak ochoty. Tomba! 2: Evil Swine Returns [PSX/Vita] - responsywność kiepska, początkowo trudno o precyzyjne skoki, później zresztą też (szczególnie gdy kamera w środku lotu postanowi zmienić kąt), ale wiadomo - z czasem idzie nieco przywyknąć. Muzyka chwilami irytuje (ten jeden kawałek często przygrywający w trakcie dialogów). Ale znowu taki Dinglin Forest ma utworek cymesik. No i wstęp przed każdą walką z bossem też robi klimat muzyczką. Złe Świnie do wora, a wór do jeziora. Trzeci, albo czwarty raz grę przechodziłem, tym razem na Vituni i kurczę, znów bawiłem się przednio. Było jak dawniej. Zaliczanie questów satysfakcjonuje, 13 godzin zajęło mi ukończenie wszystkich 133 i to znając grę praktycznie na pamięć (aczkolwiek się nie spiesząc wcale). Gra niemało się zestarzała, ale ogromny sentyment sprawia, że uwielbiam ją jak zawsze. BFF. A Hat In Time [PS4] - trochę... dziwny ten początek, ale z każdym kwadransem jest lepiej. Kamera potrafi zwariować (utknąć w ścianie) i zirytować, bo nie mamy nad nią pełni kontroli i trudno się rozglądać w kierunkach góra-dół. Ale wyjątkowo gibka ta nasza bohaterka i wzorem Mario ma nawet skok na panterę. Czapki dające nowe zdolności to taka platformówkowa norma, że nawet nie warto o tym pisać (a jednak to zrobiłem!). Ostatni świat najlepszy po części dzięki Free roamowi, ale przede wszystkim posiada faktyczne wyzwania czysto platformowe. Niby wszystko w tej grze jest na swoim miejscu, ale stale nie mogłem się wyzbyć wrażenia, że jednak czegoś tutaj brakuje. Tylko nie mam pojęcia czego. Tak jakbym dostał to, czego oczekiwałem, ale ani odrobiny ponad to. Fani gatunku nie powinni się dłużej zastanawiać, jeśli jeszcze mają jakieś wątpliwości. Beat Saber [PSVR] - masakrator. Jedna z niewielu gier, które w trakcie ostatnich generacji pokochałem miłością bezwzględną, bo zapewniła mi nowe, świeże doznania i obudziła we mnie dziecięcą frajdę. Grałem w nią przez cały rok (minimum raz w tygodniu musiałem pomachać mieczykami), każdy music pack brałem w ciemno, a zdobycie platyny było dla mnie sprawą honoru. Gdybym miał kupić VR tylko dla tej gry, wiedząc o niej ile frajdy mi dostarczy, to bez wahania bym to zrobił. Rozważałem nawet Oculus Quest z racji jego przenośności... Początkowo tytuł cierpiał na brak zawartości, zaledwie kilkanaście kawałków na start dla wielu graczy było niewystarczające. Twórcy jednak namiętnie i metodycznie Beat Sabera rozwijali i teraz jest już gra dopieszczona do perfekcji, odpowiednio dopakowana i... stale rozwijana. Moja osobista gra roku 2019, choć wyszła jeszcze w 2018. Blisko 60 godzin (czas liczony jest tylko w trakcie utworów) Shadow Tactics [PS4] - małe braki w animacji zauważalne, ale od drugiej misji (z 13, ani mało, ani za dużo) przestaje się to już zauważać. Ależ świetnie się kombinuje jak wyciąć w pień wszystkich wrogów. Misje przyjemnie urozmaicone zarówno wizualnie (a to śnieg i ślady, które na nim zostawiamy, a to deszcz i kałuże, które hałasują, a to noc, która zupełnie zmienia nasz stopień widoczności i musimy unikać źródeł światła), jak i pod względem otwartości w doborze drogi do wypełnienia celu, oraz składu naszej drużyny. Ekipa jest każdorazowo narzucona, co wymusza kombinowanie, by ich umiejętności wzajemnie się uzupełniały. Klasyka, ale Tryb Cienia, gdy z wyprzedzeniem zlecamy każdemu z naszych podopiecznych czynność, a potem jednocześnie ją wykonujemy, robi mi dobrze. Nie ma to jak jednym przyciskiem wyrżnąć grupę pięciu lub więcej niczego świadomych strażników. Muzyka przyjemnie plumka i od czasu do czasu przyciągnie więcej naszej uwagi, ale ogólnie to stara się po prostu nie przeszkadzać. W fabule nie zabraknie dwóch czy trzech niezłych momentów i nie nazwałbym jej pretekstową, a z bohaterami można nawet się ciutkę związać. My Friend Pedro [Switch] - mmm, Pedro okazał się dla mnie po trosze tym, czym Katana Zero nie zdołał. Nasz zamaskowany morderca porusza się z gracją baletnicy i sieje ołowiem wisząc nawet do góry nogami czy też śmigając na deskorolce. Gameplay prezentuje się efektownie nawet jeśli nie potrafisz grać. Poziomy krótkie, ale jest ich wystarczająco dużo i przede wszystkim nie są często przerywane wstawkami "fabularnymi" (w głównej mierze monologi naszego kolegi Banana). Tutaj się przede wszystkim idzie w prawo, skacze, odbija od ścian, robi salta i strzela. Dużo strzela. To rzeczywiście bawi, dostarcza przyjemność, choć chciałbym ociupinkę więcej responsywności. Mam wrażenie, że nie do końca przemyślany jest system slo-mo: używanie go jest bezkarne, regeneruje się sam, przez co większość rozgrywki wygląda tak, że spowolnienia nadużywamy. Ogólnie Pedro jest fajny jako przerywnik, do popykania na sr'aniu i specjalnie nie wykazuje ambicji, by być czymś więcej. Ale w swojej kategorii to bardzo klawy przerywnik. 2-3 (moooże 4, jeśli się ociągać) godzinki i po krzyku, choć uparci gracze mogą szlifować oceny za levele. Polecam przy okazji jakiejś grubszej promocji. BioShock [PS4] - kiedyś przeszedłem na PC, ale z bad endingiem, więc teraz postanowiłem uratować wszystkie Little Sisters. Strzelaniu brakuje kopa (pewnie przez to, że modele przeciwników niespecjalnie reagują na ostrzał, jedynie strzelba z bliska robi na nich wrażenie, no i kuszą zaskakująco przyjemnie mi się dziurawiło niemilców), ale nie od dziś wiadomo, że Bioshocki strzelankami są niespecjalnymi, za to nadrabiają w innych względach. A przez lata klimat nic nie utracił na jakości. Niepotrzebny patent z cykaniem fotek, bo to partyzancka robota, ale w jakimś stopniu niezbędna na wyższych stopniach, bo obrażenia zadawane konkretnym przeciwnikom rosną. Odrobinę za dużo grzebania po śmietnikach w poszukiwaniu złomu i zbędny crafring. Ale dla samego nastroju i niesamowitej stylistyki (ach, ta zabudowa, te plakaty, te patenty na urządzenia!) WARTO. Fabularnie też niczego sobie, nawet dzisiaj. Bloodstained: Ritual of the Night [PS4] - bez zgryźliwości i całkiem uczciwie można to nazwać spadkobiercą Castlevanii (bo ta najwyraźniej jest już martwa na dobre). Miałem spore obawy co do tej produkcji, ale IGA dowiózł i z łatwością sprostał moim oczekiwaniom. Nie były one przesadnie wysokie, nie oczekiwałem nowej jakości, po prostu chciałem pograć w starą, dobrą Castlevanię 2D. Tu jest wszystko co trzeba. Rozbudowana mapa podzielona na rozmaite "rewiry", jest uproszczone zarządzanie ekwipunkiem, jest wiadro różnych broni, są sekrety i tereny nieosiągalne aż do uzyskania niezbędnych umiejętności. Muzyczka gra. Bloodstained nie wymyśla koła na nowo, nie sili się na innowacje, mini gry i urozmaicenia, za to skupia się na sprawdzonych mechanikach i dostarcza kolejną wartą uwagi część serii, która wraz z Metroidem kształtowała cały gatunek gier. Bawiłem się wyśmienicie z nutką nostalgii. Mogłaby być dłuższa, bo później pozostaje tylko grindowanie dropów, aby uzbierać/wytworzyć 100% itemów (a jest tego trochę). I nawet to robiłem z przyjemnością, bo był powód, aby do gry jeszcze wrócić i nie odkładać na półkę. Blisko 40 godzin i 7000 demonów ubitych później osiągnąłem 100%, a pomimo niewielkiego grindu mam wyłącznie miłe wspomnienia z tą grą związane. Chciałbym kontynuację. Vampyr [PS4] - pisałem w temacie. Krótszy i bardziej chaotyczny szkic: pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Po pół godziny byłem blisko rezygnacji, ale wiadomo - dalej jest tylko lepiej. Postać ciągle porusza się dość dziwnie i nie czuć zupełnie jej ciężaru, podobnie jak impetu szlagów zadawanych przeciwnikom, a sama walka też specjalnie wyrafinowana nie jest, szczególnie dla graczy zaprawionych w soulslike'owych systemach. Ale to mniej ważne, bo istotniejsze są tutaj potyczki na słowa. Jezusie z Nazaretu i Maryjo, Matko Jezusa, ile oni gadają... System dialogów jest dość klasyczny w gatunku i nie ustrzegł się wielu błędów logicznych. Spełnia swoje zadanie, ale jest hm, przegadany. Grube godziny zleciały mi na pogaduszkach i szczególnie na początku gry stosunek akcja/rozmowy jest niebezpiecznie zachwiany na niekorzyść tej pierwszej. To może wielu zniechęcić. Dziwne loadingi (i za długie), bo czasem gra potrzebuje blisko minuty na wczytanie wnętrza domu z dwoma pokojami na krzyż. Najistotniejsze jest jednak to, że Vampyr ma bardzo udany klimat i nastrój opowieści, a gnębiony zarazą Londyn jest naszkicowany bardzo wyraźną kreską i naprawdę mi się podobał z artystycznego punktu widzenia, bo technicznie to jednak tu i ówdzie niedomaga. W sumie niewielki, skondensowany (do okrążenia sprintem w pięć minut, odejmując loadingi) i wykreowany jest dość umownie - dużo drzwi/bram jest zamkniętych z powodu "BO TAK" i nie będą otwarte póki nie dotrzemy do odpowiedniego punktu w fabule. Albo jak wbijasz komuś na kwadrat, opier'dalasz mu szylingi z kredensu, grzebiesz po szafkach wyciągając jakieś szpargały i chemikalia, on się temu bezsilnie i bez emocji przygląda, potem pogadacie jakby nic się nie stało, dasz mu lekarstwo na przeziębienie, on wdzięczny, mimo że właśnie splądrowałeś mu chatę i elo, bywaj, sam trafię do wyjścia. Logika gier zawsze bawi. Muzyka oszczędna, ale subtelnie przyciąga uwagę (miłe plumkanie jest szczególnie w szpitalu). Wybory moralne niełatwe i mają swoją wagę (choć bywają też oczywiście te błahe), więc należą się brawa za projekt udanego systemu, ale po twórcach Life is Strange nie oczekiwałem niczego innego. Aha: ścieżka pacyfisty jedyną słuszną, zabijając NPCów jest zbyt łatwo. Przypadkowo i z rozpędu wpadła mi nawet platynka. Sniper Elite 4 [PS4] - Italia urzeka, chociaż ta woda (kałuże, akweny) wykonana jest na tyle dziwnie, że do końca gry nie mogłem przywyknąć - jak rtęć. Fabuła pretekstowa. Czyszczenie mapy ze snajperskiego gniazda nadal cieszy i satysfakcjonuje, ale to tylko rozbudowana "trójka" i nieco brakuje już jakiejś świeżości. Grałem na Hardzie i o ile przeciwnicy mają spory zakres wzroku, to zbyt łatwo i zbyt szybko godzą się z faktem, że przed chwilą znaleziono zwłoki ich nazistowskiego kolegi, po czym wracają do rutynowych czynności. Z kolei poziom "autentyczny" był dla mnie zbyt żmudny i czasochłonny, więc zrezygnowałem z niego. Oczywiście slo-mo przy co bardziej soczystych strzałach to onanizm dla wzroku i cieszy ten widok dziurawionych organów wewnętrznych, pękających gałek ocznych i miażdżonych szczęk. Problemem może być indywidualna tolerancja gracza, bo jeden całą grę będzie czerpał z tego drobną przyjemność, a drugi już przy trzeciej czy czwartej misji będzie syty i zacznie te wstawki przewijać. Osiem nieprzesadnie rozległych poziomów, wystarczająco urozmaiconych (na tyle, na ile pozwalała konwencja Italii), miły, satysfakcjonujący finał (na przestrzeni całej gry przydałoby się więcej takich akcji pod presją). Uciążliwe znajdźki (te kamienne orły, powodzenia), całe wiadro płatnego DLC, ale ja po ukończeniu podstawki jestem syty. Może za jakiś czas wrócę w zarośla postrzelać. Suikoden [PSX/Vita] - nawigacja utrudniona, poruszanie tylko w czterech kierunkach, brak biegu, zarządzanie ekwipunkiem uciążliwe, dungeony proste, losowe walki i ich częstotliwość potrafi zirytować (na szczęście wczytywanie areny jest błyskawiczne i natychmiast przechodzimy do działania), fabuła chwilami naiwna i przewidywalna, ale przyjemnie przyziemna. Muzyka udana, choć nie jest to jeszcze ta klasa, co w sequelu. Podobnie z grafiką - jest raczej prosta, acz przejrzysta, choć powtarzalność modeli NPCów trochę bawi (momentami otaczają nas trzy, cztery klony wiejskich chłopków). Szybka możliwość zje'bania ekonomii w grze i obłowienia się w pieniądze jak foka rybami w cyrku (gra w kubki ma zauważalny schemat, a potem save/load; w późniejszej fazie gra w kości jest zepsuta). Osobiście mam do Suiko 1/2 ogromny sentyment (znacznie większy do "dwójki"), ale trzeba przyznać, że współczesnemu graczowi "jedynka" ma niewiele do zaoferowania. Jest kilka świetnych i znaczących momentów fabularnych, ale poza tym to zaledwie dobry jRPG. Choć rekrutacja kolejnych Stars of Destiny uzależnia i cieszy każda zwerbowana dusza, która potem krząta się po zamku. Zazwyczaj stojąc, kręcąc się w kółko i łażąc od krawędzi ekranu do krawędzi ekranu, więc trudno to nazwać harmonogramem dnia, ale przymknę oko. Ta gra nie ma przede mną większych tajemnic, więc 108 postaci wpadło w niespieszne 25 godzin. Horizon Chase Turbo [PS4] - całkiem klawe jak na popier'dółkę. Czaruje kolorystyką i muzyczką, a późniejsze trasy wiją się nam przed oczami tak szybko, że wypadałoby ostrzec epileptyków. Czasem irytuje, gdy zaczynamy się odbijać od innych aut (a na trasach jest naprawdę tłoczno), ale też cieszy, gdy udaje nam się zaraz po starcie jednym driftem na pierwszym zakręcie wyprzedzić połowę stawki. Poza tym to prosta (choć nie zawsze łatwa) gierka o zasadach rodem z mobilek. W sam raz do szybkich partyjek na Switchu. Na dużych konsolach moze mieć problem by przyciągnąć na dłużej. Dziwny handicap, można cheesować większość wyścigów. Jest ładnie na swój charakterystyczny i barwny sposób (nawet mimo że nie ma czasu, by podziwiać otoczenie - wszystko dzieje się w mgnieniu oka), jest też dźwięcznie (utwory szybko się zaczynają powtarzać, choć raczej się nie nudzą), ale co z tego skoro sama formuła rozgrywki (mknij na pełnej kur'wie) szybko się wyczerpuje. Co z tego, ze są różne tryby, skoro każdy wyścig się sprowadza do tego samego (znów: mknij na pełnej kur'wie). Przeszedłem karierę (World Tour) na złoto (plus tokeny) i w sumie mam dość. Nie mam pojęcia jak możnaby tę grę urozmaicić, bo ona już w samych założeniach jest ograniczona. Miła popier'dółka, ale wciąż popier'dółka. Horizon Zero Dawn [PS4] - wprowadzenie nieciekawe, ale już po pół godzinie dostajemy odrobinę swobody i robi się niezwykle przyjemnie. Jest bardzo ładny open world, choć wstawki fabularne i dialogi odrobinę śmierdolą sztucznością. Ale walka (koniecznie przy pomocy łuku) z maszynami jest niezwykle angażująca, dynamiczna i satysfakcjonująca. To znak rozpoznawczy i zdecydowanie najlepszy element tej gry. Te graty potrafią być niezwykle agresywne i skuteczne w krojeniu nam HP. No i ich pieczołowity design to pierwsza klasa. Koncepcja i kreacja świata również urzeka. Jest niezwykle atrakcyjny wizualnie i kolorystycznie, gruzowiska po "dawnym świecie" wywołują poczucie straty, a masa detali (np. "artefakty" w postaci kubków) służą w budowaniu wiarygodności. Fabularnie też klawo, bo lubię takie klimaty i tematykę. Miło się po tej mapie śmiga i pozytywnie mnie zaskoczyły możliwości tego silnika, a przede wszystkim taka pier'doła, że na prawie każdy pagórek i wzniesienie da się wejść tradycyjną metodą, uparcie wskakując coraz wyżej. Dość odświeżające po tych wszystkich sandboksach, gdzie byle pochylenie terenu jest przeszkodą nie do pokonania. No i pomyślano nawet o tym, by we wszelkich wąwozach i parowach dodać do gry... echo. No i te momenty, których gra ma mnóstwo. Stado Behemotów szarżujących w moim kierunku i potykających się o serię zastawionych linek potykacza oraz samych siebie. Aż ziemia zadrżała. Odkrojenie Gromoszczękowi wyrzutni dysków i potraktowanie go jego własną bronią. Unieruchomienie Burzoptaka linami i ładowanie strzał w kanistry. 65 godzin i szalenie przyjemna platyna. Dodatek Frozen Wilds to "banderas". Dialogi i gestykulacja w ich trakcie jakby lepsze, śnieg kapitalny, demoniczne maszyny doje'bane w statystykach (te Ogniste Pazury!). Kolejne 20 godzin doskonałej zabawy. Mario + Rabbids Kingdom Battle [Switch] - może i jestem jakiś dziwny, ale nawet zabawne te króliki, takie wiecie - krejzole. Fuzja ze światem Mariusza wypada przede wszystkim uroczo i Ubisoftowi udało się w jakimś stopniu oddać czar gier Ninny. Jest ładnie i schludnie. Gameplay przemyślany i z kilkoma autorskimi innowacjami, które zachęcają do agresywnej gry (dashe, limit kolejek do osiągnięcia najwyższej oceny za misję), więc często beztroska bierze górę nad taktyką. To nic złego, bo gra raczej do poważnej strategii nie aspiruje. Poza misjami biegamy po mapie rozwiązując proste zagadki środowiskowe i szperamy za znajdźkami, których jest dużo za dużo. Jakieś obrazki, arty, muzyczki, modele postaci, to wszystko do przeglądania w tutejszym muzeum, ale zajrzałem tam raz i mi wystarczy. Takie "meh" i średnio nagradzające. Na szczęście od czasu do czasu znajdzie się też jakaś nowa brońka, albo orby do ulepszeń i tylko ten fakt usprawiedliwia szukanie skrzynek. Ogólnie gra się bardzo miło, czasem satysfakcjonująco, ale w sumie to nic mi nie urwało. Zaliczyłem wszystkie misje na perfect, odnalazłem wszystkie skrzynki, tylko czelendżów już mi się nie chciało robić (zrobiłem te z pierwszego świata i uznałem, że mnie nie bawią, więc pozostałe odpuściłem). Ponad 25 godzin. Shantae: Half Genie Hero [Switch] - sam nie wiem, niby po WayForward można oczekiwać świetnego zrozumienia "duszy" platformówek, ale mam poczucie, że tutaj nic nie zagrało. Poziomów niewiele, długość gry rozciągnięta wymuszonym backtrackingiem i wracaniem do zaliczonych już leveli, system transformacji rozwiązany uciążliwie, nie daje satysfakcji i mocno spowalnia rozgrywkę, kilka pomniejszych elementów i mechanik też kuleje (choćby nużące "labirynty" pod postacią myszy). Gra jest zbyt prosta, skuchy niosą za sobą mało dotkliwe kary, a bossowie i ich poziom trudności to śmiech na sali. Ostatni level jest daremny i nużący, a jeśli do tej pory znajdziesz wszystkie sekrety, to do serii ostatnich bossów możesz wystartować z nieśmiertelnością, więc nawet nie trzeba unikać obrażeń xd Do tego fabularne rozmówki bez ikry (próbują bawić, ale rzadko się im to udaje). Parę lat temu grałem w Shantae and the Pirate's Curse (3DS) i mam wrażenie, że bawiłem się znacznie lepiej (może dlatego, że nie było tam tak wybijających z rytmu transformacji), więc teraz jestem rozczarowany. Jest ładniej, ale mechanicznie dość kulawo. Nie potrafię wskazać żadnego elementu, który zrobił na mnie wrażenie przemyślanego i dobrze zrealizowanego. Są jakieś dodatkowe tryby i misje dla nowych postaci, ale po ośmiogodzinnej głównej kampanii no nie chciało mi się już w to grać. Ziew. Hard West [Switch] - przyjemna turóweczka w nastrojowym otoczeniu. Nie do końca podoba mi się pomysł podzielenia kampanii na osobne scenariusze. Wolałbym coś bardziej zwartego, chociaż ostatecznie fabuła wypada całkiem nieźle - mrocznie - i widać, że nie jest jedynie pretekstem. Poszatkowanie kampanii ma tę zaletę, że przynajmniej jest różnorodność. Samo mięsko, czyli starcia turowe z obowiązkowym systemem osłon wypadają dość rześko i mają kilka fajnych, autorskich patentów, choć sterowanie na Switchu chwilami daje w kość (szczególnie przy próbie zmiany piętra i zarządzaniu ekwipunkiem), jednak przy małej dozie ostrożności można uniknąć głupich ruchów. Między walkami mamy namiastkę eksploracji, gdzie poruszamy się pionkiem po mapie i podejmujemy decyzje w najprostszej możliwej formie - wybierając w tekście odpowiednie kwestie. Trochę w tym moralnych decyzji, trochę zarządzania zasobami i kupowania uzbrojenia, ale żaden z tych elementów nie zachwyca. W dodatku ta sfera rozgrywki cierpi na brak tempa i wybija gracza z rytmu. Podobnie jak sporadycznie pojawiający się tryb "podchodów". Jest więc poprawnie, ale na rynku jest co najmniej kilka lepszych turówek. BoxVR [PSVR] - pisałem w innym temacie. Telegraficzny skrót: bardziej aplikacja fit, niż gra. Trochę przykrych bugów, muzyka w dużej mierze bez pazura. Można pomachać, ale "gry w grze" tam niewiele. Legend of Zelda: Link's Awakening [Switch] - ty, no nie wiem. Ten rimejk nie zrobił początkowo na mnie takiego wrażenia, jak się spodziewałem. Sterowanie tylko w ośmiu kierunkach chyba najbardziej mnie zdziwiło, bo jakoś nie przystoi do tej oprawy. Po co te każdorazowe opisy podnoszonych przedmiotów? Każdy podniesiony mały klucz potrzebuje informacji, że podnieśliśmy mały klucz? Przecież to widać. Albo te fragmenty 2D "z boku", które są zupełnie meh. Dziwne dropy klatek, które Nintendo nie przystoją. Trochę uciążliwe i mało zajmujące człapanie po całej mapie, żeby zamienić miotłę na muszelkę, a muszelkę na banana. Na GameBoyu ten stopień rozbudowania gry zachwycał, przeniesiony na Switcha i lekko usprawniony nie piorunuje wcale. Nawet ciesząca oko oprawa nie pomaga. Zupełny brak wyzwania również. Dungeony to najmocniejsza strona tej gry, ale wszystko co między nimi wieje trochę monotonią. Szkoda, rozczarowałem się. Remake staranny, ale materiał źródłowy zbyt ubogi gameplayowo. Death Stranding [PS4] - Gra narkotyk. Było dźwigane, było wożone. Angażujące poruszanie się postacią, szalenie intrygująca fabuła, topowa oprawa AV i scenki przerywnikowe. Uwielbiam ją, nie żałuję ani godziny spędzonej z Samem, uznaję Death Stranding grę odważną i WAŻNĄ - czy tylko dla mnie, czy dla całej branży - to się dopiero okaże. Doświadczyłem przy niej topowych i niezapomnianych momentów, smaczków, drobnych gestów. Praktycznie każdorazowo gdy na tło wchodził jakiś utwór muzyczny to zwykła dostawa zamieniała się w DOZNANIE. No i godzinami potrafiłem planować rutynowe zlecenia, pokusa gameplayowa często była silniejsza od fabularnych zagadek czekających na wyjaśnienie. 115 godzin, 25 ton przesyłek, 261 Legend of Legends, dziesiątki postów w dedykowanym temacie, platyna. Jedna z tych, o której w przyszłości będę mówił "niezapomniana". Concrete Genie [PS4] - pisałem w temacie. Szkic wrażeń: początkowe poczucie drętwoty (szczególnie w sterowaniu) nie jest zbyt zachęcające, ale dalej jest już tylko lepiej. Nie rewelacyjnie, ale lepiej. Znak firmowy tej gry, czyli malowanie po ścianach jest bardzo uproszczone i o ile na krótką metę może się to wydawać wadą, to później byłem twórcom za to wdzięczny, bo i tak mi się nie chciało z tym długo je'bać. Miasteczko po którym się poruszamy jest małe, acz niezwykle urokliwe i ładnie udekorowane detalami. Szperanie w poszukiwaniu kartek wspominam bardzo przyjemnie, choć nie stanowiło problemu ani zręcznościowego, ani logicznego. No i miło, że gra przez całą swoją długość (btw. krótką długość) stara się choc trochę zaskakiwać gracza, a to dostarczając nowe umiejętności, a to zmieniając wydźwięk i klimat historii, a to zmieniając odrobinę styl rozgrywki. Koniec końców zapewniono mi kilka godzin rozluźniającej zabawy i szczerze mówiąc niczego więcej od niej nie oczekiwałem. Aha, tryb VR to kreatywna i ładna wizualnie popier'dółka, ale jakiegoś szkraba może zajmie na godzinkę. Hollow Knight [PS4] - mmm, nastrojowe to. Metroidvania, ale z zaskakującym (przynajmniej mnie) stopniem swobody. Naprawdę jest się gdzie zgubić, bo fabularnie nikt nam specjalnie pomóc nie chce, ani wskazać drogi, ani nawet kierunku. Więc błądzimy i szperamy. A i łatwo nie jest, bo bossów i minibossów tutaj co niemiara (wielu nie jest nawet wymaganych do ukończenia gry), każdy potrzebuje 2-3 podejść (czasem więcej, jeśli któryś nam wybitnie nie leży), by nauczyć się ich rodzajów ataku (w międzyczasie można się spocić). Sterowanie sztywniutkie, więc szabrowanie po lokacjach to czysta przyjemność i osobista satysfakcja, gdy uda nam się odnaleźć jakiś sekret. Zmyślnie zaprojektowani przeciwnicy, bo prawie każdy wymaga innego podejścia i proste mashowanie ataku NIGDY tutaj nie popłaca. System charmów prosty, ale dający sporo możliwości. No i bardzo udany, atrakcyjny kierunek artystyczny. Wywoływał we mnie na przemian cichy zachwyt i przyjemną melancholię. Absolutnie mistrzowskie udźwiękowienie, nawet mruczenie chrumkanie i inne odgłosy wydawane przez postacie/przeciwników to absolutny powab. Gra długa, wymagająca i z charakterem, metroidvania praktycznie pozbawiona gatunkowych wad. IMO tylko wszelkie boss rushe i inne serie walk są tutaj zbędne, bo nigdy za tego typu atrakcjami nie przepadałem, ale ponieważ to są pewnego rodzaju nieobowiązkowe dodatki dla wyjadaczy, to nie poczytuję tego za wadę. W ramach gatunku byłbym skory dać 10/10. 40 godzin wspaniałości. Resogun [PS4] - Housemarque umi w dynamiczne strzelanie i shoot'emy. Spektakularnie, uzależniająco, pozorny chaos, ale wszystko jest szalenie intuicyjne dla grającego. Sporo trybów gry, więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Szkoda, że areny nie różnią się jakoś znacząco wizualnie. Grałem w sumie niewiele, ale przeszedłem grę na podstawowym poziomie trudności, uratowałem też wszystkich "ludzików", więc chyba się liczy jako zaliczona (bo pozostało kręcenie rekordów i podbijanie stopnia trudności, a to można już robić bez końca, no, przynajmniej rekordy można). Jednak w wolnych chwilach nadal sobie w nią pykam, tym razem na wyższym poziomie (raz byłem już na końcowym bossie, ale poległem). Diablo 3 [PS4] - moja inicjacja z cyklem Diablo, więc do sprawy podchodziłem odrobinę nieśmiało. I początek nie porwał mnie szczególnie, za dużo pstrokacizny (jak jakieś League of Legends), ale z każdą godziną coraz bardziej gra mnie pociągała. Kampania zbyt łatwa, w ciągu całej przygody podnosiłem poziom trudności pięć razy (Normal, Hard, Expert, Master, Torment 1, Torment 2), a i tak każdorazowo wycierałem pomiotami piekieł podłogę (no, na T2 robiło się chwilami gorąco). Dużo na tym traci klimat, bo przez całe akty buduje się napięcie fabularne i przygotowuje do starcia z kolejnymi POTĘŻNYMI demonami, a jak przychodzi do rzeczy, to bitwa kończy się po 15 sekundach trzymania przeze mnie przycisku ataku. Nawet nie musiałem unikać ciosów. Rewelacyjne przerywniki filmowe. Przypominają się czasy PSX-a, gdy wstawki FMV były nagrodą samą w sobie, a nie to co teraz - wszystkie scenki silniku gry. Miałem smak na tego typu grę, starannie zaliczyłem kampanię Crusaderem (wszystkie odnogi sprawdzone, sidequesty czy tam eventy porobione) i póki co jestem syty. Pewnie w przyszłości wrócę, by spróbować innej postaci. A może nie. Moze do tego czasu już się przerzucimy wszyscy na Diablo 4. No tyle. Poza tym z lepszym lub gorszym skutkiem próbowałem kilka innych gier, ale z różnych powodów nie mogę uznać, że je skończyłem: Tetris 99, Raw Data [VR], Civilization VI [Switch], White Night [Switch]. Mam przestój w Darkest Dungeon [PS4], którą to grę zacząłem jeszcze w 2018, ale od marca 2019 jakoś nie znalazłem nastroju na odpalenie, choć nadal wierzę, że wrócę. Bo gra jest szalenie dobra, tylko trochę mnie dołuje i stresuje xd Zacząłem również SteamWorld Quest [Switch]. 7 5 Cytuj
ASX 14 662 Opublikowano 3 stycznia 2020 Opublikowano 3 stycznia 2020 Spora lista i dużo dobrych tytułów, szacun 1 Cytuj
number_nine 1 328 Opublikowano 3 stycznia 2020 Opublikowano 3 stycznia 2020 W dniu 1.01.2020 o 11:25, balon napisał: Ponadto jak zawsze starałem się kończyć różne gatunki aby się czymś nie zamulić. Szanuje za takie podejście. Mam ziomka, który łupie tylko w open worldy z walką i twierdzi przy tym, że "dobrych gier nie ma wcale tak dużo" :v Jak mu podaje tytuły rpgów, indyków, cokolwiek co nie jest "sandboxem" to w odpowiedzi usłyszałem, że takie gry są ujowe XD Pewnie nie wymienię wszystkich gier, które skończyłem ale z tego co pamiętam to: Spiderman - grało się mega przyjemnie, ale spodziewałem się czegoś więcej po tych hurraoptymistycznych recenzjach TLoU Remastered Hyper Drifter Light Yakuza 0 - mocno się wymęczyłem przy tym tytule, ale będę wspominał z sentymentem Driveclub - ciężko mówić o ukończeniu ścigałki, ale zrobiłem całą główną kampanię i sporo dodatkowych eventów Borderlands 3 - trochę jednak się zawiodłem Hellblade - jarałem się okrutnie klimatem i designem świata i postaci. Powinno powstawać więcej takich gier, krótkich lecz intensywnych. Super Mario Odyssey The Division 2 - mega pozytywne zaskoczenie, na początku wciąga jak cholera, w coopie sprawdza się świetnie, ale bez stałej ekipy szybko się nudzi Uncharted 4 W3 Krew i Wino - ten dodatek spokojnie mógłby być osobną grą. Z ukończonych to tyle pamiętam, z nieukończonych to zostało jeszcze Shenmue i Axiom Verge. Staram się kończyć wszystkie gry i w poprzednim roku nie odbiłem się chyba od żadnego tytułu. Cytuj
ASX 14 662 Opublikowano 3 stycznia 2020 Opublikowano 3 stycznia 2020 2 minuty temu, number_nine napisał: Szanuje za takie podejście. Mam ziomka, który łupie tylko w open worldy z walką i twierdzi przy tym, że "dobrych gier nie ma wcale tak dużo" :v Jak mu podaje tytuły rpgów, indyków, cokolwiek co nie jest "sandboxem" to w odpowiedzi usłyszałem, że takie gry są ujowe XD o to dokładnie tak jak kolega balon tylko on jak sam podkreślił wyraźnie w soim poście: nie gra w multi, tylko singiel xd Sami ludzie nie wiedzą jak się ograniczają 2 Cytuj
number_nine 1 328 Opublikowano 3 stycznia 2020 Opublikowano 3 stycznia 2020 3 minuty temu, ASX napisał: Sami ludzie nie wiedzą jak się ograniczają Mimo wszystko nie granie w multi jest mniejszym ograniczeniem niż łupanie tylko w sandboxy czy jednego loot shootera przez cały rok. Cytuj
Gość suteq Opublikowano 3 stycznia 2020 Opublikowano 3 stycznia 2020 Kmiot jaka zayebista lista. Od dzisiaj jestem fanem. Cytuj
Berion 207 Opublikowano 3 stycznia 2020 Opublikowano 3 stycznia 2020 (edytowane) 5 godzin temu, Plugawy napisał: @BerionHej skończyłeś w 2019 jakaś grę, którą mógłbyś nazwać rzeczywiście dobrą? Jeśli kryterium to dobra gra (czyli tak od 5/10 wzwyż) to całkiem sporo. Za najlepsze w tym roku (te co ukończyłem, niekoniecznie te które akurat wyszły w 2019) to Spyro, Wonderboy: Dragon's Trap, Hollow Knight, RE2, CTR:NF (mimo wielu lub bardzo wielu wad ). Ciekawe, że poza HK to wszystkie remake'i... Jeszcze sporo mam do obrócenia bo konsolę kupiłem dopiero na zimę 2017. Edytowane 3 stycznia 2020 przez Berion Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.