Skocz do zawartości

Ostatnio widziałem/widziałam...


aux

Rekomendowane odpowiedzi

No w naszym świecie też króluje egoizm i obojętność, ale ludzi dotykają często różnorakie pasje do robienia jakiegoś dobrego uczynku, typu datki charytatywne (osób które są przeciwko zorganizowanej pomocy), zdalne "adopcje" dzieci z Afryki (nie pytajcie...), chęć oddania życia za podobno zagrożoną ojczyznę, wolontariaty w korpo i setki innych form. Jak była powódź we Wrocławiu to ludzie aż się bili o to, który pierwszy w kolejce do pomagania i nie chodziło tylko o ich dom, bo nierzadko był bezpieczny, tylko o chęć bycia bohaterem i wspólnoty. A co dopiero na wojnie, gdzie śmierć jest codziennością - a ludziom z Sonderkommando jest dosłownie zapowiedziana, że niedługo będzie. W życiu bym nie pomyślał, że to jest jakoś "niewiarygodne".

 

Co do zbiegów okoliczności no to generalnie filmy się na nich opierają.

Edytowane przez ogqozo
Odnośnik do komentarza

No tylko,że kto miałby być beneficjentem tego "dobrego uczynku"  Szawła? Jahwe się miał ucieszyć? Może to przez oszczędną grę aktorską, albo przez to, że odtwórca głównej roli za bardzo przypominał mi Cesca Fabregasa, ale jakoś w trakcie oglądania byłem przekonany, że on w jakiś irracjonalny sposób próbuje zgarnąć całą pulę, to znaczy pogrzeb był w tym momencie priorytetem, ale nie wyglądał na człowieka, który nie trzyma się tej samej nikłej nadziei, co cała reszta. Jeżeli popatrzeć na niego przez pryzmat człowieka pozbawionego wszelkich złudzeń, nie kierującego się instynktem przetrwania, to konstrukcja myślowa którą przyjął, choć nadal dziwna, nie jest nie do przyjęcia. Tylko to by się kwalifikowało bardziej jako ostateczny akt egoizmu niż dobry uczynek. Stwierdził, że nie ma żadnych szans na przetrwanie, nie ma co się szarpać, więc pora na heroiczne gesty na ostrym przypale w celu poprawy samopoczucia i samooceny przed śmiercią. A że wszyscy dookoła jeszcze resztkami sił wierzgają i pielęgnują w sobie nadzieję na przeżycie? No chyba nie bardzo go to interesowało.

 

Co do ostatniej sceny, to nie przychodzi mi do głowy nic sensowniejszego, niż że dla człowieka, który obrał taki a nie inny schemat myślowy, odczytanie

pojawienia się tego chłopca

 jako jakiejś formy

reinkarnacji "syna"

nie jest niemożliwe

Odnośnik do komentarza

Tokar, a widzisz, trzeba było iść do kina filmówki na Dkf, za darmo i nawet pogadać można było :v

O filmie wpis już miałem. Uważam go za ważny, z wyraźnymi wadami, otwierający niewygodne tematy do polemiki (no i główną rolę grał dobry poeta, u mnie plus). A najlepszym zagranicznym filmem w zeszłym roku i tak był  W objęciach węża (tak jak Timbuktu dwa lata temu, sorry Ida, było dobrze, ale nie aż tak) - oczywiście w moim mniemaniu :v

Odnośnik do komentarza

Grindhouse: Death Proof Planet Terror (2007) 

 

W przypadku obu filmów przy napisach końcowych miałem mocne "wtf? Co ja właśnie obejrzałem? :pawel:  " No ale w końcu to Tarantino i Rodriguez, ci panowie i ich filmy lubią rządzić się swoimi prawami. 

 

Koniec końców, dla mnie to chyba najsłabsze dzieła w dorobku obu reżyserów, co nie znaczy, że bardzo złe. Mimo wszystko Death Proof podobał mi się zdecydowanie bardziej - jakoś tak, po prostu. Spokojniejsza pierwsza połowa budowała klimat, a druga stawiała już na akcję. Zakończenie (to "ostateczne") choć dziwne, bardzo mi się podobało. Całość odstaje poziomem od Kill Billów, Bękartów czy wiadomych spaghetti westernów, ale obejrzeć trzeba.

Planet Terror z kolei... był dla mnie nijaki. :dunno: Początek miał fajny klimacik, nawet ciekawie przedstawiał niektórych bohaterów, ale od momentu rozpoczęcia walki o przetrwanie, film zaczął mnie troszkę nużyć. Meh

 

Nie oceniam żadnego z powyższych, bo nie bardzo wiem jak.

Odnośnik do komentarza

No tylko,że kto miałby być beneficjentem tego "dobrego uczynku"  Szawła? Jahwe się miał ucieszyć? Może to przez oszczędną grę aktorską, albo przez to, że odtwórca głównej roli za bardzo przypominał mi Cesca Fabregasa, ale jakoś w trakcie oglądania byłem przekonany, że on w jakiś irracjonalny sposób próbuje zgarnąć całą pulę, to znaczy pogrzeb był w tym momencie priorytetem, ale nie wyglądał na człowieka, który nie trzyma się tej samej nikłej nadziei, co cała reszta. Jeżeli popatrzeć na niego przez pryzmat człowieka pozbawionego wszelkich złudzeń, nie kierującego się instynktem przetrwania, to konstrukcja myślowa którą przyjął, choć nadal dziwna, nie jest nie do przyjęcia. Tylko to by się kwalifikowało bardziej jako ostateczny akt egoizmu niż dobry uczynek. Stwierdził, że nie ma żadnych szans na przetrwanie, nie ma co się szarpać, więc pora na heroiczne gesty na ostrym przypale w celu poprawy samopoczucia i samooceny przed śmiercią. A że wszyscy dookoła jeszcze resztkami sił wierzgają i pielęgnują w sobie nadzieję na przeżycie? No chyba nie bardzo go to interesowało.

 

Co do ostatniej sceny, to nie przychodzi mi do głowy nic sensowniejszego, niż że dla człowieka, który obrał taki a nie inny schemat myślowy, odczytanie

pojawienia się tego chłopca

 jako jakiejś formy

reinkarnacji "syna"

nie jest niemożliwe

Nawet nie chodzi o kategoryzowanie tego jako dobry bądź zły uczynek, a stawiane pewnej wartości ponad takim sposobem postrzegania. Umówmy się, że w takim miejscu "dobro" zawsze niesie konsekwencje "zła" (dla ciebie, dla kogoś innego), więc bohater raczej tak nie myśli. Stawia sobie pewien cel i dąży do niego.

Wydaje mi się, że tym celem jest wolność duszy chłopca, jako jedynego mającego siłę i upór stawić się temu miejscu. Szaweł jest świadkiem, jego okrutnej śmierci, kiedy próbuje "uciec" machinie zagłady i to daje mu impuls, natomiast nie zmienia go, nie przywraca jego człowieczeństwa na właściwy tor. Jest bardziej "nosicielem" niż "zarażonym", jego działania są mechaniczne, nie waha się, nie zastanawia.

 

Odnośnik do komentarza

Grindhouse: Death Proof Planet Terror (2007) 

 

W przypadku obu filmów przy napisach końcowych miałem mocne "wtf? Co ja właśnie obejrzałem? :pawel:  " No ale w końcu to Tarantino i Rodriguez, ci panowie i ich filmy lubią rządzić się swoimi prawami. 

 

Koniec końców, dla mnie to chyba najsłabsze dzieła w dorobku obu reżyserów, co nie znaczy, że bardzo złe. Mimo wszystko Death Proof podobał mi się zdecydowanie bardziej - jakoś tak, po prostu. Spokojniejsza pierwsza połowa budowała klimat, a druga stawiała już na akcję. Zakończenie (to "ostateczne") choć dziwne, bardzo mi się podobało. Całość odstaje poziomem od Kill Billów, Bękartów czy wiadomych spaghetti westernów, ale obejrzeć trzeba.

 

Planet Terror z kolei... był dla mnie nijaki. :dunno: Początek miał fajny klimacik, nawet ciekawie przedstawiał niektórych bohaterów, ale od momentu rozpoczęcia walki o przetrwanie, film zaczął mnie troszkę nużyć. Meh

 

Nie oceniam żadnego z powyższych, bo nie bardzo wiem jak.

 

To ja ocenię za Ciebie bo całkiem niedawno oglądałem.

 

Ocena:

 

OBA SĄ ZAJE.BISTE

Odnośnik do komentarza
Gość ragus

Batman: The Killing Joke

 

Animowana ekranizacja króciutkiego zeszytu przemaglowanego już przez tyle rankingów, że ciężko nie podchodzić do niego z wygórowanymi oczekiwaniami, na których można się przejechać. Osobiście bardzo lubię KJ, komiks krótki, skupiony wyłącznie na bohaterach, gdzie akcji jest dosłownie na 3 zdania... no ale o tym może kiedy indziej.

 

To jak udała się ekranizacja? Nieźle. Zasadniczym problemem jest to, że kilkadziesiąt stron komiksu trzeba było rozciągnąć do 115 minut żeby włożyć do do kin i na DVD. Zrobiono coś bardzo głupiego - pierwsze 30 minut to nowa historia, mająca (chyba) w zamyśle reżysera mocniej nakreślić pewnego bohatera, ale raz, że segment ten jest bardzo mizerny przez co mocno kontrastuje ze scenariuszem KJ (jakby połączyć Batmana&Scooby Doo z pierwszym Batmanem Burtona), a dwa, że ten 30 minutowy wstępniak na siłę próbuje wymusić na widzu dbanie o pewną postać bardziej, niż wymaga od nas tego oryginalny komiks. No i gryzie się to bardzo mocno z resztą filmu.

 

A co się dzieje po 30 minutach? No cóż, bardzo zgrabne, 40 minutowe odwzorowanie oryginału. Duel Hamill + Conroy to oczywiście rewelacja, kreska i animacja nie jest taka zła czego bałem się najbardziej, a sam scenariusz to zwykły Killing Joke, którego jedni kochają, drudzy nienawidzą, a po trzecich spływa.

 

Ostatnia scena przeniesiona z zeszytu robi mocno i cieszę się, że chociaż tutaj nie kombinowali i fani dalej mogą snuć swoje teorie.

 

Oglądać, ale nie zniechęcać się pierwszą częścią. Szczerze mówiąc, warto ją po prostu pominąć.

Edytowane przez ragus
Odnośnik do komentarza

Interstellar (2014) - Obraz niezwykły i to pod kilkoma względami. Połączenie "Odysei Kosmicznej" Kubricka i "Kontaktu" Zemeckisa. Obraz, który zaczyna się jako przygoda by w końcu zadać pytanie o sens życia i nasze miejsce w (wrzech)świecie.

Nolan połączył kilka fajnych motywów, dodał sprawdzoną ekipę aktorów, a ścieżkę dźwiękową zlecił specjaliście, który stworzył nie małe arcydzieło. Film teoretycznie zaczyna się banalnie: Ziemia umiera i jedyną nadzieją jest szukać ratunku wśród gwiazd. Klasyg można by rzec. Ale jest coś jeszcze. Coś co napędza to wszystko. Emocje bohaterów. Relacje Cooperów, a zwłaszcza ojca z córką. Młoda zresztą zagrała bardzo dobrze. 

Emocje. Co jest w życiu ważne? Rodzina? Przetrwanie gatunku? Miłość? Misja? Poświęcenie? A może wszystko jest irrelewantne? Pytania nt jestestwa padają często przerywane czasem naukowym żargonem, który ma wyjaśniać to co się dzieje na ekranie jak i cel podróży. Można by się przyczepić czy te wszystkie teorie i liczby mają jakiekolwiek uzasadnienie w prawdziwym świecie. Tylko po co? One są tylko drogowskazem dla podróżników. Nie to jest najważniejsze. 

Podoba mi się, połączenie obecnej technologii z nowinkami, które są już obecne w naszych czasach ale jeszcze daleko do zastosowania ich w codziennym użytku. Zresztą warstwa techniczna wypada bardzo przyzwoicie. Oszczędna, a zarazem wiarygodna.

Jednak pomimo zastosowania bardzo dobrych motywów fabuła w pewnym momencie potyka się o znany schemat. Widać to od sceny gdzie

wybudzają Matta Damona z hibernacji. Potem robi się klisza, która rzuca nam oklepany schemat: samotny człowiek popada w obłęd i jego jedynym celem staje się przetrwanie nawet za cenę własnego życia. Nie pomaga też filozoficzny bełkot Matta okraszony zobojętnieniem na twarzy. 

 

Oprócz emocji w filmie przewijają się ciągle trzy elementy: czas, przestrzeń, grawitacja. I tu moim zdaniem bardzo ciekawy zabieg pod koniec filmu.

Zastosowanie 'wpadania poza mapę' znanego chyba wszystkim graczom jako formę swoistego huba do wszystkich chwil w życiu. Postać zawieszona w pustce, która nijak nie może wrócić. Czasem tylko może delikatnie ingerować w 'mapę' za którą w filmie robi pokój małej Murph. 

 

Bezsprzecznie kluczowym elementem filmu jest muzyka Zimmera. Majestatyczne nuty przyozdobione w chóralne brzmienia wypełniają zimną i martwą pustkę kosmosu. Połączenie baletu w zerowej grawitacji i wszystkich ludzkich emocji w jednej chwili. Piękne. Motyw przewodni to esencja czasu, który nieubłaganie oddala rodzinę od siebie. Widok zapłakanego McConaughey'a może wzbudzić w tobie poczucie zrozumienia. Może nawet współczucie. Ale gdy dochodzi do tego monumentalne brzmienie czujesz jego ból, jego stracony czas.

Można się czepiać kilku aspektów. Ba! Część z nich skutecznie blokuje drogę filmowi do bycia drugą "Odyseją" ale i tak jest to obraz wart obejrzenia. No i świetne przedstawienie robotów. Proste bryły z duszą i humorem na 75%.

 

Ocena: 5/6

 

Youth/Młodość (2015) - Opowieść o przemijaniu? Trochę. Raczej jest to patrzenie na życie z perspektywy starego już człowieka. Duet Caine i Keitel sprawdza się tutaj znakomicie. Pierwszy wybitny kompozytor, drugi utalentowany reżyser. Obaj czas świetności mają za sobą. Obaj są długoletnimi przyjaciółmi, którzy dogadują się bez słów, a jak już coś mówią to zazwyczaj się nie zgadzają. Sceną jest kurort w szwajcarskich górach. Aktorami zaś wszyscy tam obecni. I jest to grupa kompletnych indywidualistów w różnych etapach życia: od małoletniej kurtyzany aż po emerytowaną divę. Każdy ma swoją historię, każdy swoje problemy zaś dwójka bohaterów przygląda się im i analizują wydarzenia w oparciu o swoje życia. Analizy przerywane są wspominkami o młodzieńczych miłostkach i problemami urologicznymi.

Reżyser "Wielkiego Piękna" sięga trochę do "Grand Budapest Hotel" poruszając trywialne 'życie codzienne' kurortu ale bez nadmiernego przesycania humorem. Choć ten podany jest z klasą i dostojnością.

Jest kilka kluczowych momentów ale chyba najważniejszym jest moment z okładki. Bogini w pełnej krasie wchodzi do wody. Majestatyczna, piękna i pożądana. Nie jest pustą wydmuszką co udowadnia scena podczas bodajże jednej z kolacji. To zestawienie piękna i młodości ze starością w postaci Caine'a i Keitela jest kwintesencją całego obrazu. Tam są zawarte wszystkie przesłania. Niemniej ważnym momentem jest sam koniec jak i sceny na polanie. Wśród tych alpejskich krów bohaterowie obnażają swoje wnętrze. Ciekawą postaci jest Paul Dano. Prawie przez cały czas myślałem, że to Szyja Lebaf gra samego siebie. Czekałem aż patrząc w lustro powie: "JUST DO IT!". Troszkę zresztą jest podobny do Labeoufa. W sumie chyba nawet była to jakaś interpretacja jego persony zważywszy, że obraz trochę ma szydzić ze sceny filmowej miasta aniołów. 

Jeżeli kino Sorrentino nie jest Ci obce to chyba nie muszę namawiać do obejrzenia.

 

Ocena: 5/6

Edytowane przez Farmer
  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

Youth ani na moment nie sięga po filmy Wesa Andersona. przecież ta produkcja to jeden wielki dialog/hołd z Fellinim i Antonionim, będąc delikatnie uszczypliwym można nawet stwierdzić, że obydwu panów jest za dużo - a sam Sorrentino jednak za mocno pozostaje w ich grawitacji. Wielkie Piękno wypadło lepiej i słusznie jest filmem bardziej cenionym. Nie mniej to nadal kawał dobrego kina.

O Interstellar nie pisałem nic i lepiej niech tak pozostanie. Wizja niewłaściwego z braci Nolan zwyciężyła - szkoda.  Christopher, jak to Christopher - pozostaje najbardziej przecenianym współczesnym reżyserem. Niby ambitniej, niby zmyślniej, ale jednak takie oszukiwanie widza nudzi na dłuższą metę.

Odnośnik do komentarza

No, ale nadal zapożyczeń brak. Wes wszystko stylizuje i wykręca w swoją, bardzo charakterystyczną stronę, galeria postaci w GBH jest tego dobrym przykładem (jak w każdym jego filmie). Sorrentino w Młodości raczej stara się bohaterami wyrazić pewne idee, kopiując (nawiązując, he he) z 8 i pół jak się patrzy. Motyw spa też - przecież Guido u Felliniego również udaje się do luksusowego kurortu. Zresztą pisałem już: Paolo w ten obraz wsadził tyle cytatów ze swoich mistrzów, że cały obraz jest przez nie definiowany. Cóż, przynajmniej pożycza od najlepszych.  8½, La Dolce Vita czy Blowup, to zestaw wybitny

Poza tym włoskiego reżysera bardzo pociąga łączenie kiczu/popkultury ze sztuką wysoką i to widać również w przedstawionych postaciach, szczególnie tych dalszych planów.

Żeby nie było, że się czepiam, po prostu nie lubię nieścisłości i jeśli mogę, to poprawiam - bez złych intencji.

P.S
Zawsze gdy rozmawiam o tym filmie, wkurzam się na to, jak bardzo włosi zniszczyli swój rynek filmowy, ich produkcje w latach 40'-70' były nie do ruszenia - najlepszy okres w historii kina w ogóle. Z drugiej strony, można gorzej, jak kino japońskie, ci to dopiero się stoczyli.

Odnośnik do komentarza

In the Heart of the Sea (2015)

W sumie nie wiem do końca, czym ma być ten film. Nową interpretacją Moby Dicka, opowiedzianą z innej perspektywy w wersji uncut & uncensored? Swoistym prequelem do tegoż? A może tylko luźnym tworem na motywach książki Melville'a? 

 

Mniejsza z tym. W samym sercu morza opowiadana historia jest nam podana w formie wspomnień jednego z wielorybników, w rozmowie z autorem książki - samym Hermanem Melvillem. Muszę przyznać, że to właśnie w dużej mierze uratowało dla mnie ten film, bowiem z jakichś powodów lubię ten typ narracji. Seans trwający niemal równe dwie godziny nawet mi się nie dłużył, a dość marne aktorstwo (chyba najbardziej nijaka rola Cilliana Murphey'ego) było ratowane ładnymi widoczkami, z wyjątkiem niektórych scen, w których w oczy rzucało się coś na kształt dość biednego CGI, acz dziś doczytałem, że film jest też do obejrzenia w wersji 3D, więc to pewnie stąd. :P

 

Filmu ani nie polecam, ani nie odradzam. Dla mnie taki sobie średniak z paroma lepszymi momentami.

5+/10

Edytowane przez Frantik
Odnośnik do komentarza

Jakim cudem Deadpool wyszedl w takim wydaniu przez Marvela? Gurwy, latajace czlonki. Czemu nie moga byc wszystkie takie filmy z wytworni Marvela czy DC? Czy musi to byc zawsze takie ugrzecznione (pipi) dla gimbazy?

 

Generalnie najlepszy film tego typu jaki powstal, zaraz obok serii Gacka Nolana.

 

Chce wiecej, komiksy juz leca na tapecie :)

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...