Skocz do zawartości

Moje wypociny


Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dobra, wrzucam tak jak pisałem bez zadnych zmian.

Część jest dość stara, na pewno mają sporo błędów ale nic nie poprawiałem, nie zagłębiałem się w poprawność. Pisałem bo "tak czułem" i tyle.

 

 

Gdy wszystko przypomina film...

tyle, że tu nie ma końca.

Oddałbym wiele by w bajkę to zmienić,

tyle, by nie deszcz a promienie słońca.

 

Gdy wszystko szare i wyblakłe...

takie, bo tu nie ma szczęścia.

Jednym uśmiechem bym radość udzielił

tak, by starczyło do mgieł rozejścia

 

Gdy wszystko suche i gorzkie...

tylko takie, bo bez uczuć istnieje.

Jednym dotykiem rozpaliłbym płomień,

to, by sprawiło że lód ten stopnieje.

 

Mateusz Smoter

20/04/2010

Justynie P.

 

 

Ulotne nadzieje i kruche marzenia

rozbite, o ponure klify przeznaczenia.

 

Serce Twe pęka, chce uciec, ale gdzie ?

Nie pozostało nic, już nic, nawet na dnie.

 

Bez sentymentów, bez uczuć, bez sił,

wygasa płomień, który mocny był.

 

Choć jestem daleko, to przy Tobie myślami

W tej godzinie złej, ze szczerymi intencjami

 

Będę Cię wspierał dopóki będę żył,

będę Cię podnosił i twe smutki pił.

 

W ciszy wysłucham, jak kapią Twoje łzy,

wtulę w ramiona, odpędzę przykre sny.

 

Teraz śpij, odpocznij, zostaw żal za sobą.

Ja usiądę w pobliżu i zaopiekuję Tobą.

 

Nastanie nowy dzień, i uśmiech powróci.

Rozproszy mroczny cień, i zły los odwróci.

 

Ty nie powiesz "Dziękuję", ja nie powiem "wiedziałem"

Przyjaciele to duch jeden, podzielony dwojga ciałem.

 

Mateusz Smoter

29/04/2010

Justynie P.

 

 

Gdy bywa, że oczy zamykam

Zmęczony świata widokiem

Wszystko przestaje istnieć, zanika

Twarz Twą oglądam duszy wzrokiem

I Twe oczy błękitne...

I Twe usta czerwone...

Czy to uczucie nie jest szalone ?

Piękna w smutku, piękniejsza w radości

Nie mnie pisane cieszyć się z Twej miłości

W nieskończonej piękności trwać mogę wieki

Lecz twarz Twa odchodzi, otwieram powieki

Znów żyjąc złudzeniem, żyjąc pragnieniem

By móc oczy zamknąć... złagodzić cierpienie...

 

 

 

 

Mateusz Smoter

15-16/09/2008

 

 

W nocne niebo czyjaś dusza zapatrzona

Gdzieś w oddali on, gdzieś daleko ona

wspomnienia i myśli - nie zagłuszą nocnej ciszy

Choć nie ma go przy niej - bicie jej serca słyszy

Głuchy na słowa i ślepy na zdarzenia

Miłość jego wzrokiem a słuchem marzenia

Wciąż oszukując siebie samego...

...wie dokąd zmierza - do niczego

Nagle wszystko umyka, dusza pustoszeje

Nadal patrzy na gwiazdy... nadal ma nadzieje...

 

 

 

Mateusz Smoter

13/09/2008

 

 

Wspomnienia pachnące latem,

chwile piękne, zatracone...

Jak cudownie pięknym kwiatem,

serce me zauroczone.

 

Wspomnienia jesienią pachnące,

na niebie gwiazdy błyszczące.

Martwe liście z drzew padające,

serce me smutne, płaczące.

 

Zimą wspomnienia zmrożone

W sercu na dnie uwięzione.

Uczucie nikłe, lecz nadal szalone,

Pragnie na nowo być rozpalone.

 

Nastała wiosna, wspomnienia odżyły,

Kwiaty cudownie znów rozkwitają.

Serce i myśli zło naprawiły,

Do Ciebie... do Ciebie wracają...

 

Mateusz Smoter

6/04/2010, Justynie P. - w zrozumieniu życząc powodzenia.

 

"Istotne jest nie tyle to, by mieć wspomnienia, ile by wyrównać z nimi rachunki."

[umberto Eco]

 

 

Powoli zabijając samego siebie

Tak zwyczajnie nie mogę zapomnieć Ciebie

O ile łatwiej byłoby poprostu przestać kochać

Choć zawsze twardy - dziś zaczynam szlochać

 

Cierpienie, bezradność, uciekasz mi przez palce

Stoje i patrze jak przegrywam w tej walce

Poległem na starcie, nie Ty mi pisana

Tak ciężko powiedzieć - żegnaj kochana

 

Powoli konając w wewnętrznej agonii

Ostatni zawodnik tej chorej pogonii

Nie dla mnie uczucie kochanej kobiety

Nie dla mnie , nie dla mnie... niestety

 

 

 

Mateusz Smoter

11/10/2008

 

HAHAHAHAHAHAH!

Opublikowano (edytowane)

Zacne Wiersze!

 

Ja wrzucę coś z mojej Prozy

 

Godzinę czekaliśmy na przyjście moich kumpli. Przemkowi zdarzyła się dziwna

przygoda: po drodze potrącił niechcący jakieś osoby. Jedna z nich niosła zakupy. Pomógł zbierać rozrzucone produkty i dlatego właśnie się spóźnił. Najdziwniejsze było jednak to,

że jeden z napotkanych osobników był bardzo podobny do człowieka kręcącego się niedawno przy ?Łuczniczce??

 

- Gdzie to było? ? nagle zaczął potrząsać nim wujek - ten człowiek, któremu pomagałeś zbierać zakupy, ma prawdopodobnie coś wspólnego ze zniknięciem pana Janusza, mojego przyjaciela, który jest historykiem sztuki. To od niego wiem tyle o ?Łuczniczce?

i skarbie, który prawie znalazł. Mówił mi o tym niedawno przez telefon.

 

- Żartuje pan, prawda? ? rzekł Kuba.

 

- Niestety, to nie kawał ? o mało nie rozpłakał się wujek Janek. ? To mój najlepszy przyjaciel. Był na tropie skarbu. Ostatni raz widziałem go wtedy, gdy byliśmy koło ?Łuczniczki?. Pokiwaliśmy sobie tylko, bo bardzo się spieszył.

 

- Ja też go spostrzegłem! ? krzyknął Szymon.

 

- Dobrze! Bardzo dobrze! ? zawołał wuj. - Zaraz biegniemy na policję.

 

- Ja znam skrót ? powiedział nieśmiało Piotr.

 

- Prowadź, przyjacielu!

 

Wybiegliśmy z domu. Piotr pokazał nam studzienkę kanalizacyjną.

 

- Nie żartuj ? marudziłem. - Ja tam nie wejdę.

 

- Możesz poczekać tutaj ? powiedział z wyższością Kuba.

 

Jednak przemogłem obrzydzenie i wpełzłem do kanału. Piotrek znał chyba na pamięć mapę bydgoskich kanalizacji, bo w kwadrans byliśmy na miejscu.

 

- Szymon i Przemek! Idziecie ze mną! ? zakomenderował wujek. ? Reszta czeka tutaj.

 

Zostaliśmy sami. Wokół kręcili się ludzie w garniturach i krawatach. Każdy z nas miał przy sobie jakieś oszczędności, więc kupiliśmy sobie po batonie i coli. Nagle podszedł do nas jakiś człowiek.

 

- Chłopcy ? zagadnął. ? Jesteście tutaj sami.

 

- Tak, proszę pana ? powiedziałem, udając niewiniątko (jestem dobrym aktorem).

 

- Ojej! To niebezpieczne miejsce ? powiedział. ? No, w każdym razie lepiej stąd idźcie.

 

Gdy odszedł, jeden z nas skomentował:

 

- Dziwny typek, nie?

 

Po chwili wrócili chłopcy i wujek.

 

- Zeznania złożone! ? wykrzyknął Szymon.

 

- Wracamy do domu ? poinformował wujek. ? Muszę wam wszystko opowiedzieć.

 

 

 

 

 

Jak by co był to drugi rozdział!

Edytowane przez rilgel
Gość LoganOldschool
Opublikowano

... Mówisz, że nie masz dziewczyny, hm? Tylko bezjajowce piszą wiersze o miłości.

 

Nie wiem gdzie tak powiedziałem ale faktycznie nie mam.

Bezjajowcem też nie jestem :thumbsup:

Opublikowano (edytowane)

tytuł odpycha, przykro mi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Materialistyczne kur.wy

Materialistyczne kur.wy

do diabła z wami

dość, dość mam was

waszych ci.p na żetony

już zbyt długi czas

to trwa

bym tolerował, takie jak wy

materialistyczne kur.wy.

 

 

jakieś 2 lata temu, jedyny opublikowany w necie wiersz

Edytowane przez banny
Gość LoganOldschool
Opublikowano

tytuł odpycha, przykro mi.

 

Żałuj synek !

Opublikowano (edytowane)

Nie wiedziałem, że istnieje taki temat, wrzucę tu swoje opowiadanie które skoczyłem chwilę temu. Krótkie, nic specjalnego, ale wpadł mi taki pomysł do głowy i musiałem napisać. (Pewnie jest masa błędów, z góry przepraszam :rolleyes: )

 

 

Krakowskie kamienice w starym mieście mają swój niepowtarzalny urok. Wielkie bramy, drewniane monumentalne schody skrzypiące przy każdym kroku, wreszcie ściany pamiętające wiele obliczy krakowa. Z czasów przedwojennych, komunistycznych jak i tych najnowszych. Wreszcie okna dzięki którym można oglądać inne, podobne sobie kamieniczki. Gdy przekroczymy bramę jednej z takich kamienic, wejdziemy na drugie piętro i zatrzymamy się się na końcu korytarza, ujrzymy drzwi z numerem mieszkania 18. Za progiem drzwi znajduje się przedpokój z którego można się udać do dwóch skromnych pokoi czy innych pomieszczeń. Pierwszy, większy pokój, jest wyraźnie pokojem gościnnym, duża ława, kanapa i dwa fotela znajdują się w środku pomieszczenia. Elementem najbardziej zwracającym uwagę jest wykonany z drewna wielki regał, który pełen jest klasyków literatury, od "Romea i Julii" Shakespeare`a, przez "Pana Tadeusza" Mickiewicza, po Biblię. Uważne oko zauważy, że wśród tej kolekcji znajdują się prawdziwe białe kruki, jak "Boska Komedia" wydana prawie 120 lat temu w Rzymie. Drugi pokój, wyraźnie mniejszy został przekstałcony w sypialnie, obok łóżka stoi mała szafka z lampką nocną. Jest tam wszystko czego można się spodziewać po takim pomieszczeniu. W mieszkaniu da się zauważyć codzienne życie człowieka, to jest kubek pozostawiony na stole czy ubrania rozwieszone na wieszakach po praniu, jednak to są tylko ślady, gdyż w mieszkaniu nr 18 nikt już nie mieszka. Dzień wcześniej stary człowiek dopił ostatni łyk herbaty, wstał z fotela i odłożył "Dżumę" Camusa na swoje miejsce. Gdy wyjrzał przez okno zwrócił uwagę na turystów z zagranicy wychodzących na Wawel od strony ulicy Bernardyńskiej. Szczególnie przykuło jego uwagę to, że większość tych ludzi była w wieku emerytalnym. - Skąd oni mają na to siłe i pieniądzę? - pomyślał mężczyzna, który również przeżywał jesień życia. Właściwie to nikt z sąsiadów nie wiedział ile dokładnie ma lat. Jednak listonosz zajmujący się tą okolicą powiedział mi, że kilka miesięcy temu ów mężczyzna w rozmowie wspominał czasy okupacji niemieckiej, kiedy jako dwunastoletni chłopiec brał potajemnie lekcje języka polskiego. Był to człowiek istotnie sędziwego wieku. Popatrzył na zegarek i stwierdził że już pora wychodzić, gdyż ma umówione spotkanie z przyjacielem przy moście dębnickim, chcieli pograć tam w szachy. Starcowi było czasem smutno (choć jego samego ten smutek dziwił) że młodzi nie grają w szachy. Zawsze uważał tę grę za odprężającą i przyjemną. Tego dnia miał też zaplanowaną wizytę u lekarza by odebrać wyniki badań. Tego popołudnia było dość chłodno, dlatego mężczyzna ubrał na koszulę jeszcze płaszcz i wyszedł z mieszkania. Wielkim kluczem zamknął drzwi na których widniała starta już tabliczka z nazwiskiem lokatora oraz nr mieszkania 18. Starzec schodził po schodach, kiedy poczuł się nagle bardzo źle, ból złapał go za serce, które zaczęło szybko bić. Zignorował to, gdyż ból szybko przeszedł. Mężczyzna wyszedł na ulicę obserwował chodnik pełen liści, którym drzewo, zanim je puściło, wypiło wszystkie soki. Przyglądał się ludziom, szczęśliwym, smutnym, cały czas rozmyślając nad swoją żoną zmarłą kilka lat temu. Myślał, że to jedyna osoba która go naprawdę kochała, czasami, choć szybko odrzucał tę myśl, stwierdzał, że nie ma po co żyć. Dźwięki skrzypiec ocuciły go z letargu, zauważył młodego człowieka, który siędząc na chodniku obok odwróconego kapelusza wygrywał "Cztery pory roku" Vivaldiego. Starzec wsłuchał się w tę piękną melodię, po czym wrzucił do kapelusza monetę i poszedł dalej. Spacerując bulwarami zauważył, że poraz kolejny fascynuje go widok Zamku Wawelskiego, Wisły i dwóch mostów łączących oba brzegi. Ów mężczyzna po prostu kochał Kraków, spędził tu całe życie i tej akurat kwesti nie zmieniłby gdyby mógł żyć jeszcze raz. Po krótkim spacerze doszedł do stolika gdzie czekał już na niego przyjaciel, rozkładając figury szachowe. Przyjaciel ten był w podbnym wieku co człowiek z mieszkania nr 18, jednak jego twarz była szczęśliwsza, pozbawiona zmartwień. Rozpoczęli rozgrywkę, pionki gładko przesuwały się po polach, wieże i konie miarowo atakowały przeciwnika. Po długiej rozgrywce armia otoczyła króla, po czym przyjaciel naszego bohatera wypowiedział "Szach Mat". Oboje wstali, podali sobie ręcę w podziękowaniu za grę i usiedli na ławce niedaleko od stolika z wymalowaną szachownicą. - Muszę ci o czymś powiedzieć - powiedział przyjaciel - dzieci kupili mi i Halinie pobyt w górach jako prezent na pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Dlatego chciałem się z tobą akurat dzisiaj spotkać - mówił - gdyż jutro wyjeżdżamy i nie będzie mnie przez dwa tygodnie, może trochę odpocznę. - Tak - odpowiedział sucho mężczyzna - muszę już iść, mam wizytę u lekarza, zobaczymy się za dwa tygodnie. Człowiek z mieszkania nr 18 szedł ulicą Straszewskiego, kiedy znów zaczął rozmyślać o swoim życiu. Wiedział, że nie ma dobrego kontaktu z synem. Po śmierci jego żony wyjechał do Wrocławia, od wtedy rzadko się już widywali. Kilka dni wcześniej, gdy do niego dzwonił , czuł, że syn nie chce z nim rozmawiać i szybko zakończył rozmowę. Przemyślenia przerwał mu ten sam ból, który już wcześniej mu dokuczał. Starzec doszedł do przychodni lekarskiej. Czekał jakiś czas w kolejce, wreszcie wszedł do gabinetu lekarza. Podczas wizyty doktor podał mu wyniki badań, zalecił "oszczędzanie się" i tabletki wzmacniające. Kiedy starzec miał już wychodzić lekarz zapytał czy nie było ostatnio jakichś szczególnych objawów, bóli w okolicy serca. Mężczyzna zbył to pytanie odpowiadając przecząco. Wyszedł na ulicę. Starzec szedł przez park, dzień dobiegał już końca, jednak było wciąż jasno. Wielkie dęby biegły równolegle do parkowej alejki tworząc wspaniały widok. Ludzie spacerowali obok niego, rozmawiali, śmiali się, tylko on jeden szedł samotnie. Chciał już wracać do domu, ale pomyślał, że zje jeszcze obwarzanka. Podszedł do budki i poprosił uprzejmie o tego z makiem, gdyż takie zawsze jadał. Już miał sięgnąć po precel, kiedy poczuł po raz trzeci tego dnia ten sam ból. Jednak teraz był on o wiele silniejszy, tak silny że mężczyzna przewrócił się na ziemię, słyszał krzyk sprzedawczyni, przechodniów, którzy podbiegli mu pomóc, jednak już nic się nie dało zrobić. Starzec czuł potworny ból, czuł jakby zatracał się wewnątrz siebie. Ostatnią myślą człowieka z mieszkania nr 18 było to, że nic w życiu nie osiągnął.

 

Edytowane przez mate5
Opublikowano (edytowane)
wreszcie ściany pamiętające wiele obliczy krakowa.

 

It's just doesn't sound right.

I dwa razy dałeś "wreszcie". I to obok siebie prawie.

 

ujrzymy drzwi z numerem mieszkania 18. Za progiem drzwi znajduje się

 

2x "drzwi".

 

dwa fotela

 

Dwa fotele.

Chyba.

 

W mieszkaniu da się zauważyć codzienne życie człowieka, to jest kubek pozostawiony na stole czy ubrania rozwieszone na wieszakach po praniu, jednak to są tylko ślady, gdyż w mieszkaniu nr 18 nikt już nie mieszka.

 

Przeczytaj sobie na głos to co zacytowałem.

 

 

Doszedlem do momentu o szachach, dalej mi się nie chciało.

Sporo powtórzeń słów i to blisko siebie, czasem źle skonstruowane zdania. Sporo praktyki Cię czeka ale czuć, że masz jakieś ambicje więc pisz, pisz i wklejaj tu kolejne opowiastki. Z każdym tekstem będzie coraz lepiej <ok>.

Edytowane przez Figaro
Opublikowano

Tylko raz przeczytałem po napisaniu, te powtórzenia do poprawy ;)

Teraz wyjeżdżam na kilka dni, może coś napiszę w wolnej chwili.

Opublikowano (edytowane)

początek mojego.

 

 

Korytarz przed gabinetem psychiatrycznym był zapełniony jedną osobą. Kilkuminutowa cisza została przerwana otwarciem drzwi do biura oraz zaproszeniem do środka przez sympatyczną sekretarkę. Gdy wszedłem, asystentka opuściła pomieszczenie i zostałem w cztery oczy z psychiatrą.

? Kawy? Herbaty? - Zapytał w moją stronę.

? Nie, dziękuję.

Usiadłem na brązowym fotelu, on na czarnym.

? Nazywam się imię, nazwisko. Jestem psychoterapeutą od 25 lat. Jeśli masz teraz jakieś pytania, to proszę się nie krępować.

? Rozumiem.

Moje uszy slyszały jedynie tykanie ogromnego zegara przy ścianie. Nerwowo zacząłem spoglądać w różne strony. Zauważyłem, że doktor spogląda na mnie z dziwną wyrazem twarzy, gdyż nie mogłem określić jego ekspresji.

- Przez telefon brzmiałeś naprawdę niepokojąco ? Powiedział.

? Nic dziwnego. Byłem w bardzo złym stanie emocjonalnym.

? Co się stało?

? Gdybym wiedział, nie przychodziłbym do Pana.

Doktor zrozumiale pokiwał głową. Postanowiłem kontynuować:

? Czy miał pan w życiu coś w rodzaju olśnienia?

? Co masz na myśli? - Zapytał z wyraźnym zaciekawieniem.

? Czy ujrzał Pan kiedykolwiek Boga, albo uderzył się w głowę i zrozumiał sens naszej egzystencji? - Dopytywałem się dalej z lekkim sarkazmem.

? Czy Ty zobaczyłeś Boga?

Spojrzałem na niego jak na idiotę.

? Nie.

? Cóż, ja również. - Uśmiechnął się.

Wstałem z fotela i podszedłem do okna. Zacząłem się wpatrywać w pobliskie zabudowania.

? Mam wrażenie, że mi Pan nie pomoże ? stwierdziłem.

? Dlaczego? Nawet nie zaczęliśmy.

? To te spojrzenie w Twoich oczach. Pomyślisz, że jestem szalony.

? Nie sądze. Proszę, usiądź i opowiedz co się stało.

Doktor wydawał się być zdeterminowany. Zdecydowałem dać mu szansę. Usiadłem na wygodnym fotelu i westchnąłem kilkakrotnie.

? Nie wiem od czego zacząć.

? Może od tego, gdzie pracujesz.

? W sieci komórkowej. Odbieram telefony i wysłu(pipi)ę żale klientów. Brzmi nudno, lecz dzięki tej robocie dowiedziałem się kilka prawd o ludziach.

? Tak? A to ciekawe.

? Ale to nie ma znaczenia. Co ma znaczenie, to mój urlop, który wziąłem dwa miesiące temu. Przedwczoraj mi się skończył, a ja dalej nie wróciłem do pracy.

? Dlaczego?

? Nie mogę. Po prostu nie mogę tam wrócić.

Zauważyłem, że coś zapisał w swoim zeszycie.

? Co robiłeś podczas tych dwóch miesięcy?

? Przez pierwsze kilka dni - nic. Odsypiałem, upiłem się kilka razy. Szczerze byłem rozczarowany. Inaczej sobie wyobrażałem wolne dni. Nudziłem się jak mop. Wiesz, człowiek czasem dostaje... napływu chęci do zrobienia czegoś głupiego. I to mi się właśnie przytrafiło. Postanowiłem zrobić sobie wycieczkę.

? Dlaczego uważasz to za głupie?

? Kupiłem bilet na jakąś wyspę. W plecaku miałem kilka ubrań, sporo pieniędzy i tyle. Samotna wędrówka przez dżunglę oraz polany podziwiając piękne widoki ? taki był plan.

? Nie wyszedł?

? Jak się okazało, wyszedł. Ale los dodał kilka innych wydarzeń, ktore nie były konieczne.

? Ok, zamieniam się w słuch.

Ponownie westchnąłem. W moim umyśle kłębiło się zwątpienie czy opowiadanie tej historii będzie mądrym posunięciem. Byłem przekonany, że następnie da mi jakieś mocne tabletki o nazwie której nie da się wymowić, albo co gorsza, wyśle mnie do oddziału psychiatrycznego.

? Po wyjścia z samolotu, byłem zachwycony. Plaża, półnagie kobiety sączące margaritę. Moja chęć do życia ponownie powróciła. Żar słońca dodawał mi siły. Mój uśmiech lekko się zmył gdy odwiedziłem czterogwiazdkowy hotel. To nie było dokładnie to, co oczekiwałem. Mały, obskurny pokój, średnie jedzenie, łóżko którego wygląd zdradzał, iż działy się na nim interesujące rzeczy. Narzekać jednak nie miałem zamiaru. W końcu nie w hotelu chciałem przebywać większość czasu. Choć koszt ich usługi pozostawił mały niesmak.

Po tym monologu chwilowo się zamyśliłem. Wątpliwości co do kontynuowania opowieści znów powróciły.

? Coś nie tak? - Zapytał troskliwym głosem.

Mój brak odpowiedzi jeszcze bardziej go zaniepokoił, lecz był cierpliwy.

? Mam prośbę - Rzekłem w jego stronę. - Niech Pan obiecuje, że gdy skończę opowiadać, nie wyśle mnie pan do psychiatryka.

? Nie mogę tego obiecać.

Spodziewałem się takiej reakcji. Kontynuował:

? Posłuchaj. My tylko rozmawiamy. Mój jedyny cel na tym spotkaniu, jest zrozumieć oraz pomóc. Tobie. Nic więcej. Mogę obiecać, że nie zrobię niczego, co mogłoby zaszkodzić pacjentowi.

? Zawsze coś ? Prychnąłem, lecz byłem zadowolony z jego deklaracji i stwierdziłem, że czas na opowiedzenie dalszego przebiegu zdarzeń. - Pierwsze dni były fantastyczne. Tam ludzie rzeczywiście inaczej się bawią.

Oboje się uśmiechnęliśmy.

? Naprawdę wypoczywałem. Aż nie chciało się wracać... Pewnego dnia znalazłem kasyno. Wnętrze było lekko kiczowate ale nie spodziewałem się MGM Grand z Los Angeles. Trochę Blackjacka, jackpota... Aż usiadłem do stołu z ruletką. Obok siedział blondwłosy, dosyć chudy facet. Byłem w bardzo pozytywnym nastroju, więc miałem ochotę przyjaźnić się z każdym obcym, lecz przy nim dałem pass.

? Dlaczego?

? Miał wyraźnie smutną minę. Jakby umarł jego ulubiony pies.

? Ok.

? Umarł mu chłopak. Na raka.

? ... Rozumiem. To straszne.

Znów nastała ta irytująca cisza.

? Dowiedziałem się o tym od recepcjonistki, okazało się, że koleś zrobił sobie przystanek w tym samym hotelu co ja. Dała mi również cynk o knajpie, w której podobno serwują nieziemskie jedzenie. Kobieta nie kłamała, to jest pewne. Czatnej z mango, ciasto daktylowe czy kalafior gotowany w kremowym sosie kadhi... Mogli ci tam podać cokolwiek zechciałbyś.

? Brzmi kusząco... - Kaszlnął doktor.

Chwilowo się na niego popatrzałem.

? Przepraszam, czy ja zanudzam Być może zbyt się rozgaduję.

? Ależ skąd, po prostu zostało nam jeszcze 25 minut. To Twój czas. Jednak przyznam, że jestem ciekaw co takiego przerażającego się stało.

? Dojdziemy do tego. Więc, wspominam o tej knajpie, gdyż zauważyłem w niej ? tak jest ? tego blondwłosego kolesia. Siedział przy stoliku sam jak palec, wyglądał jakby miał się za moment rozpłakać. Cholera, nawet jedzenie mi trochę obrzydł z tym smutkiem. W ogóle dziwiło mnie, że tak na siebie ciągle wpadamy. Ta wyspa jest ogromna.

? Wybacz, że przerywam ale niech zgadnę ? ten facet Cię prześladował, to on zabił swojego chłopaka i okazał się seryjnym mordercą, który Ciebie wyznaczył jako kolejną ofiarę. Tak?

 

Edytowane przez Figaro
Opublikowano (edytowane)

Już pierwsze zdanie, zapełniony jedną osobą, wiem co chcialeś uzyskać ale ci nie wyszło. I po dwóch zdaniach przeszedłeś z trzeciosobowego narratora do pierwszoosobowego, zupełnie bez sensu.

 

spogląda na mnie z dziwną wyrazem twarzy, gdyż nie mogłem określić jego ekspresji.

 

Poniekąd juz go określiłeś, straaaaaaaasznie dużo masz takich głupotek

 

Ktoś się pytał, nie, nie inspirowałem się Fahrenheitem.

 

banny twój wiersz o (pipi)ch na propsie nawet, aczkolwiek za dużo to inspiracji Polskimi przeklętymi jak dla mnie, świetlickim troszkę zajeżdzasz

 

Dwa moje naprawde krótkie, w sumie nie wiem nawet co to, zazwyczaj pisane pod danymi emocjami, wciaz zbieram sie do czegos dluższego

 

 

Stopy.

Słońce niemal zniknęło za krzywą linią anten, dachówek i kominów.

 

- Nigdy nie wiedziałaś, o co mi chodzi.

- Co?

Siedzenie ze stopami w powietrzu nie dawało już tej frajdy, co kiedyś.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Właściwie nigdy nie chciałem poruszyć tego tematu.

- Nie masz czasem wrażenia, że nie o to nam chodziło?

Moje stopy skuliły się do wewnątrz.

- Na razie mam wrażenie, że nie wiem, o co ci chodzi.

- Że zachłysnęliśmy się sobą, stwarzając w sobie przekonanie, że to jest to?

Jej nogi straciły całą swoją beztroskę.

- A nie jest?

Siedzieliśmy tak przez chwilę, obserwowanie słupa wysokiego napięcia wydało mi się fascynujące.

- Fascynujący ten słup, co? - Rzuciła trochę od niechcenia.

Czy to właśnie nie tego mam dość, że tak często wie o czym myślę, ale nie rozumie nic więcej?

Moje stopy poczuły wyjątkową chęć zabrania mnie stąd.

- Chciałabym wiedzieć, co ci siedzi w głowie.

- Robaki.

- Wyjątkowo paskudne.

- Wiedziałaś, że tak będzie.

- Nie pomyślałam o tym nawet raz.

- Cholera.

Zazwyczaj trafiałem.

- Nie trafiłeś. - Jej stopa otarła się zaczepnie o moją.

Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, wciąż nie mogłem oderwać od niego wzroku.

- Nawet patrzenie na słup kiedyś ci się znudzi.

Miała rację, to był najnudniejszy słup jaki kiedykolwiek widziałem. Gdyby kilka słupów zebrało się kiedyś na popołudniowej herbacie, ten zostałby uznany za wyjątkowego nudziarza i gbura.

Uśmiechnąłem się do siebie myśląc o tym wszystkim.

Nie zdziwiło jej to, przyzwyczaiła się.

Wstałem niepewnie, zdrętwiały mi stopy.

- Lepiej będzie jak nic nie powiem, co?

Tym razem zrozumiała.

 

Słońce zniknęło za krzywą linią anten, dachówek i kominów.

 

 

85mm

Nie pamiętał kiedy zaczął gnić. Któregoś dnia po prostu odpadła mu ręka. Nie szukał przyczyny - znał ją doskonale.

 

Czekał na to.

 

Choroby, zakażenia, infekcje, to nie był ten rodzaj gnicia.

 

Gnił przez siebie, gnił, bo chciał zgnić. Samobójstwo, najdłuższe, najgorsze z możliwych, powolne rozpadanie się, utrata siebie kawałek po kawałku.

 

I gdy leżał na podłodze, patrząc na luźno leżący rękaw, postanowił, że pomoże sam sobie, że czekanie nie będzie wystarczającą karą.

 

Zaczął od stopy, mocno pociągnął, nie sądził, że pójdzie aż tak łatwo.

 

Rzucił ją w okolice okna, żałując trochę, że właściwie nie boli, że nie czuję tego tak, jak pragnął.

 

Złapał się za kolano i szarpnął.

 

Tym razem ból był przeszywający, zwinął się jak kociątko pragnące ogrzać samo siebie i posapał przez kilka minut.

 

Nie ma odwrotu.

 

Wcisnął palce pod żebra i pociągnął.

 

Czy słyszałeś kiedyś dźwięk rwanej kamizelki?

 

Nie miał już siły, ale był szczęśliwy.

 

Doczołgał się do kąta i powoli zamknął oczy, a jego świadomość znikała na zawsze w tempie rozpadania się jego mózgu.

 

 

 

Na teksty w stylu 85mm lecą zbuntowane nastolatki, sprawdzone info.

Edytowane przez Mikes
Gość LoganOldschool
Opublikowano

Ułożone w 3 minuty "na tronie" podczas rozmyślań o świecie.

 

 

Wyginęły smoki - dziewice się skończyły

laski już w gimnazjum - ostro się (pipi)iły

Nie mają rycerze - komu głów ucinać

Mogą conajwyżej - pałkę swą naginać

 

 

Wulgarne ale sztuka bywa kontrowersyjna (pozdro Banny)

Opublikowano (edytowane)

TY PI.ZDO LENIWA! Johny lat 30 ryknał na swoja żonę tym samym budząc trójkę małych dzieci Maria lat 29 wywlękła się z łożka poczłapała swymi grubymi łydkami do kuchni by wstawić jajka i zaparzyć kawę chodząc tylko w starym szlafroku nie zwracała uwagi na to, że ktoś może ja podglądać z okien przeciwległego bloku dzieciaki wtem zaczęły swój irytujący bełkot pomieszany z wrzaskiem i płaczem Johny przewrócił sie na drugi bok łóżka myślac tylko o tym, by ta stara krowa w końcu zrobiła należyte śniadanie i zajęła się bachorami NO RUSZ SIĘ! SZYBCIEJ Maria podała mężowi śniadanie wprost do łóżka NO SZACUNEK MUSI BYĆ A TERAZ WY,PI,ERDALAJ DO DZIECI BO PŁACZĄ UCISZ JE MOŻE TY W KOŃCU WSTANIESZ I SIĘ TEŻ NIMI ZAJMIESZ UWAŻAJ NA SŁOWA GŁUPIA SU.KO BO ZARAZ STRACISZ TE ZĘBY Maria czerwona ze złości wybiegła w szlafroku do pokoju dzieci nerwowo zaczęła je uspokajać GDZIE TEN PIER,DOLONY SMOCZEK?!

 

 

 

 

 

 

 

dobra nie chce mi sie dalej

Edytowane przez banny
  • Plusik 1
  • 1 miesiąc temu...
Opublikowano (edytowane)

Od wczoraj udało mi się spłodzić taki tekst. Dawno niczego nie pisałem w formie opowiadania, więc różnie może być. Starałem sobie wyobrazić, jak mogły wyglądać kulisy powstania pewnego miejsca (więcej nie chcę zdradzać - niespodzianka). Zdaję sobie sprawę z tego, że cała przedstawiona scena w oczach doświadczonych prawników czy nawet obytych ze scenami przesłuchań wydawać się może bardzo naiwna, i zapewne taka jest. Może ktoś z Was to przeczyta, a nawet mu się spodoba. :)

 

 

 

Przed gmachem amerykańskiego senatu zgromadził się ogromny tłum. Niezliczona ilość ludzi próbowała szczęścia, by dostać się na salę, gdzie będzie miało miejsce dzisiejsze przesłuchanie, choć tylko garstce się powiodło. Reszta zabezpieczona na przykrą ewentualność pozostania na zewnątrz wzniosła nad głowami liczne transparenty, zarówno pochwalne, jak i bardziej krytyczne wobec dzisiejszej gwiazdy, której przyjazd nie został przeoczony przez żadnego z zebranych. Kiedy biały packard zajechał pod budynek senacki, nieśmiałe pomruki zgromadzonych przemieniły się w istną wrzawę, gdyż wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, kto wreszcie dotarł na miejsce. Gwizdy mieszały się z oklaskami, pełne niechęci buczenie przyplątywało się z entuzjastycznym wiwatowaniem, w rezultacie czego zapanował kompletny chaos. Kiedy tylko drzwi samochodu otworzyły się i ubrany w elegancki garnitur pięćdziesięcioletni mężczyzna położył nogę na chodniku, rozbłysła się chmara fleszy, których błyski z pewnością raziłyby owego dżentelmena gdyby nie przygotował się na nie, zakładając okulary przeciwsłoneczne.

Wolnym krokiem przeszedł przez chodnik i w ogłuszającym harmidrze zaczął wchodzić po schodach nie zwracając uwagi na nikogo. Reporterzy z mizernym skutkiem próbowali przebić się swoimi pytaniami przez panujący hałas, choć czasami udawało się mu usłyszeć fragmenty ich wrzasków i odpowiedziałby na nie, gdyby tylko chciał. Niemal wszyscy ci ludzie wcale go nie obchodzili, byli tylko tymczasowym tłem, które już wkrótce będzie mógł zmienić na zawsze. Nie mógł jednak poskromić odczuwanej satysfakcji, na widok skrajnie pałających nienawiścią afiszów skierowanych ku jego osobie. 'Wracaj do własnego piekła diable!', 'Bóg osądzi cię za brak wiary!' - rozbrzmiewały transparenty. Ten ostatni slogan bardzo przypadł mu do gustu, gdyż paradoksalnie, to właśnie wiara pchnęła go do wprowadzenia w życie swojego kontrowersyjnego projektu, wiara w nieograniczony postęp i lepszy świat, mówiąc wzniośle. Chodziło tylko o to, że nie była to wiara, jaką wedle ogółu powinno się wyznawać w tych trudnych czasach, gdzie strach o walczących chłopców na Pacyfiku już od roku dominował w nastrojach narodu amerykańskiego. Niewiedza kazała snuć społeczeństwu niesamowite teorie na temat działań ekscentrycznego milionera. I właśnie ten brak ludzkiej świadomości sprowadził tutaj Andrew Ryana, jak na jakieś piep.rzone kazanie.

Kiedy Ryan wszedł do środka gmachu, gwar wreszcie ucichł. Skierowany przez ochronę dotarł do sali, na której końcu zasiadywała już komisja senacka ds. przesłuchań. Wszyscy wyglądali na zaniepokojonych, mimo, że niektórzy starali się to ukryć. Andrew nie widział wbitego w siebie wzroku ponad dwustu obecnych na sali osób, bo też nie miał żadnego interesu w zwracaniu na nich uwagi. Usiadł naprzeciw senatorów w towarzystwie swojego prawnika, który znajdował się tam właściwie dla formalności. Przewodniczący komisji poprosił zebranych o ciszę i rozpoczął obrady.

- Rozpoczynamy obrady komisji w sprawie nieścisłości i niedomówień powstałych wokół przedsięwzięcia pana Andrew Ryana. Jednak pierwsza rzecz, czy mógłbym pana prosić o zdjęcie okularów?

- Oczywiście - odparł krótko Ryan, po czym nie zrzucając wzroku z obserwujących go urzędników schował okulary do kieszeni w marynarce.

- Cztery lata temu uzyskał pan od rządu Stanów Zjednoczonych zezwolenie na rozpoczęcie budowy infrastruktury wydobywczej na oceanie atlantyckim. Stanowiło to dobrą perspektywę dla ekonomii kraju, i rząd starał się przez jakiś czas nie wtrącać w budowę, gdyż wydatkował pan wyłącznie swoje środki, nie raniąc tym samym naszego budżetu. Pominę już fakt, że z pewnością nie uzyskałby pan zgody, gdyby wojna wybuchła rok wcześniej - zauważył niby mimochodem senator.

- Do rzeczy proszę - wtrącił Ryan, powodując lekkie zmieszanie u przewodniczącego.

- Niech będzie. Jak już wspomniałem, minęły już okrągłe cztery lata, odkąd rozpoczął pan realizację swojego projektu i wciąż nie widać żadnych efektów. No chyba, że za doniosłe osiągnięcie uznamy budowę latarni morskiej?

- Proszę więc zbudować latarnię morską pośrodku oceanu, panie senatorze.

Senatorowi ewidentnie puściły nerwy. Poprawiając okulary na nosie wrzasnął:

- Nie jesteśmy tutaj po to, by dyskutować nad technologią wytwórczą panie Ryan! Jesteśmy tutaj po to, by dowiedzieć się, cóż do cholery powstaje na tamtych wodach! Trudno nie zauważyć wypływających w morze dziesiątek statków pełnych ładunków, nie mówiąc już o łodziach podwodnych! Czy pod przykrywką platformy wiertniczej nie buduje pan jakiegoś bunkra? Chcielibyśmy to wiedzieć - ostatnie zdanie wypowiedział starając się uspokoić.

- Bunkra? Och nie, w żadnym wypadku nie jest to bunkier - jego i tak doniosły głos przez mikrofon rozbrzmiał niezwykle mocno pomiędzy ścianami olbrzymiego pomieszczenia.

- Więc co, skoro wedle naszych informatorów wszystkie kontenery, których zawartości nie udało się nam poznać, znikają w wodach Atlantyku? Chcemy wiedzieć, czy powinniśmy się przygotować na interwencję w tamtych rejonach?

- Pozwolicie panowie, że sobie zapalę - i nie czekając na odpowiedź zniecierpliwionych komisarzy wyciągnął z kieszeni wąskie, pokryte złotą powłoką pudełeczko i wyjął z niego papierosa, którego zapalił równie wytworną jak pudełko ozdobną zapalniczką. - Od razu lepiej - odparł z uśmiechem Ryan.

- Bardzo nam wesoło z tego powodu, ale czy zechciałby pan łaskawie odpowiedzieć na nasze pytanie? Nie usłyszeliśmy jeszcze nic konkretnego z pana ust.

Zdając się nie słyszeć ostatniej wypowiedzi, Ryan odparł:

- Nie oszukujmy się, nie macie co marzyć o interwencji na tamtych wodach. Wasze fundusze są zżerane przez trwającą od trzech lat wojnę, której koniec trudno przewidzieć. Interweniować może będziecie, ale w Europie, nie u mnie.

- Proszę nie mówić, jakby tamte wody należały do Pana, bo tak nie jest. Co pan tam buduje panie Ryan? Proszę odpowiedzieć na to pytanie.

- Miasto.

- Słucham?

- Miasto - wyrzucił kilka ton głośniej nachylając się nad mikrofonem.

Kilka sekund później, zdających się o wiele dłużej, rozbłysły flesze fotografów, w akompaniamencie zduszonych śmiechów niedowierzających świadków tego zdarzenia.

- Nie bardzo rozumiem?

- Nie ma tutaj nic do rozumienia. Pod wodą 'wypożyczoną' przez państwo mojej osobie powstaje miasto. Lepsze od wszystkich istniejących.

- To jest jakiś dow.(pipi) - odparł senator wzruszając ramionami i porozumiewawczo spoglądając na swoich kolegów.

Niektórzy uśmiechali się pod nosem, niektórzy kiwali tylko głowami, potwierdzając w myślach swoją tezę o szaleństwie siedzącego przed nimi człowieka. On, póki co, wcale nie starał się wyciągnąć ich z dobrego humoru. Niech się śmieją, głupcy - pomyślał.

Po krótkiej pauzie przewodniczący przemówił tonem brzmiącym, jakby zwracał się do osoby upośledzonej:

- To jak powstało to pana miasto?

- Sam pan powiedział na wstępie, że nie będziemy tutaj omawiać szczegółów technologicznych, one w tym momencie nie są ważne. Wystarczy wam wiedzieć, że kraj nasz jest pełen wspaniałych naukowców, inżynierów, których wizje często są wyśmiewane lub poddawane ostrej krytyce religijnych i moralnych idiotyzmów i niedorzeczności! Ja postanowiłem stworzyć środowisko, w którym żaden z nich nie będzie ograniczany waszymi sztucznymi barierami!

Teraz już nikt się nie śmiał. Andrew skutecznie dotknął drażliwego tematu i z sali dochodziły gniewne pomruki obserwujących. Jedynie fotografowie pozostali aktywni, starając się zdobyć jak najlepsze zdjęcia do jutrzejszej prasy. Senator prowadzący wciąż nie mógł otrząsnąć się z niedawno usłyszanych, fantastycznych, jego zdaniem, wieści.

- No dobrze, załóżmy, że jest to prawda. Chociaż dalej ciężko mi w to uwierzyć.

- Zatem zapraszam na plac budowy.

- Nie potrzebujemy pana zaproszenia, by wstąpić do środka tego, miasta, jak je pan nazywa.

- Nazywam to miastem, bo w istocie nim będzie. Jednak z wchodzeniem do środka, to zupełnie inna sprawa.

- Co pan przez to rozumie? ? spytał senator wytężając swoją czujność.

- Pan, i inni pana pokroju, nie będą mieć czego szukać w moim mieście.

- Czy my dobrze słyszymy? Czy pan kategoryzuje ludzi? Wszyscy dobrze wiemy, kto posiada takie zapędy i czym one się skończyły!

- O nie, ja nie zamierzam wywoływać żadnej wojny.

- Nie mam na myśli wyłącznie wojny, ale selekcję ludności! - krzyczał poczerwieniały na twarzy senator - Pan widocznie sugeruje podział na lepszych i gorszych!

Ryan siedział niewzruszony i zaciągał się swoim papierosem, nie dostrzegając w słowach senatora niczego odkrywczego. Po chwili odparł:

- Panie senatorze, w istocie świat jest podzielony na lepszych i gorszych. Popatrzmy na nasze społeczeństwo, popadające od skrajności w skrajność. Trudno się zgodzić z tym, jakoby byle pijak żebrzący na ulicy, stał na równi z Rockefellerem! Świat dzieli się na ludzi małych i wielkich, i właśnie tych ostatnich chcę skupić w swoim mieście, gdzie nie będą ograniczani przez socjalistyczne ustawy wynagradzające lenistwo i pijaństwo, ale będą wynagradzani, za owoce swojej pracy, które będą się należeć wyłącznie im!

- Ale?

- Proszę mi nie przerywać! Powiedział pan już dosyć, teraz moja kolej. ? mimo, że głos jego grzmiał, wcale nie wyglądał na wyprowadzonego z równowagi. ? Mam dosyć wszystkich was litujących się nad tymi, którzy wcale na litość nie zasługują i utrzymujących ludzi nie wartych nawet splunięcia. Świat potrzebuje skupienia na ludziach twórczych, przedsiębiorczych, potrafiących o siebie zadbać, bo to oni powinni tworzyć nasze dzieje. Żadni wyimaginowani bogowie z ich niedorzecznymi zasadami, żadni królowie mówiący, jak ma wyglądać porządek! Liczy się tylko człowiek, nie powstrzymujący się przed nieznanym, eksperymentujący z nowym i dążący do naturalnego rozwoju! Moje miasto będzie otwarte dla takich właśnie osób. Osób, które tutaj nie są w stanie wznieść się poza nakładane na nich bariery. Osób, które wyrosły z durnych religijnych przesądów i zabobonów! Już teraz dostrzegam takich ludzi, chociażby wśród tych, którzy powitali mnie oklaskami na podjeździe.

- Dosyć tego pieprzenia panie Ryan! - wrzasnął senator. Krew go już zalewała. - Twierdzi pan, że stworzył miasto. W dodatku miasto dla wybrańców, jak się właśnie okazuje. Oczekuje pan od nas, że będziemy stać z założonymi rękami, kiedy ta pana wodna forteca będzie rosnąć w siłę, przygarniając rzesze pozbawionych moralności psychopatów?! Srogo się pan myli!

- Nic od was nie oczekuję, panie senatorze. Kiedy ta wojna wreszcie dobiegnie końca, to będziecie mieć wiele innych zajęć niż zaprzątanie sobie głowy moim schowanym pod wodą miastem. Macie moje słowo, że nie doczekacie się żadnych wrogich działań z mojej strony i chcę, abyście wy również dali mi takie słowo. Jeśli stosunki między nami będą się układać, to wszyscy na tym kiedyś skorzystacie.

- A cóż takiego miałby pan do zaoferowania?

- Rzeczy, o których się wam jeszcze nie śniło. Tyle z mojej strony na dzisiaj.

Po czym wstał gniotąc kciukiem niedopalonego papierosa i nie czekając na reakcję komisji ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.

- Hej, HEJ! Gdzie się pan wybiera?! - krzyknął senator poprawiając okulary na nosie. - Jeszcze nie skończyliśmy!

Andrew Ryan odwrócił się tylko i głosem pozbawionym większych emocji rzekł:

- Skończyliśmy panie senatorze. Możecie sobie zanotować w swoich sprawozdaniach, że opuściłem przesłuchanie, nie dbam o to. Skończyłem z Wami, ale jeśli tylko będziecie gotowi, możecie zawitać do mojego miasta, kiedy wreszcie doczeka się otwarcia.

Fotografowie strzelali ze swoich maszyn do wychodzącego Ryana. On zaś wykonał w ich stronę niewielki gest dłonią, po czym wszystkie lampy w aparatach spaliły się w jednym momencie, co nie umknęło uwadze nikogo obecnego. Teraz już nie na żarty, zaczęto się bać tego osobliwego człowieka, choć u wielu strach przerodził się w zgoła inne uczucie - fascynację.

 

 

Edytowane przez Wojtq
Opublikowano

Nawiązując do powyższego tematu, wszystkim zainteresowanym proponuję zapoznać się z "Atlasem zbuntowanym" Ayn Rand. Klimaty zbliżone, wiele wspólnych cech no i przede wszystkim świetna, obszerna powieść.

  • 7 miesięcy temu...
Opublikowano (edytowane)

Odkopuję temat, ale w zacnym celu, by ujawnić światu swoje pierwsze w życiu wypociny. Nic specjalnego, ale jak chociaż jednej osobie się spodoba, to będzie mój prywatny sukces.

 

 

 

„Pocałunek”

 

Tego wieczoru nic nie było takie jak być powinno. Wyprana z kolorów rzeczywistość otaczała Paula, starając się wedrzeć w jego umysł niczym szpony drapieżnego ptaka w ciało ofiary.

Paul, wysoki, młody brunet, siedział zgarbiony przy barze ubrany w lekką skórzaną kurtkę i znoszone jeansy, popijając Martini. Gorzki smak ginu skrzywił mu wyraźnie twarz. Twarz, na której malowało się znużenie, brak chęci do życia a zarazem mocne przedawkowanie alkoholu. Każdy średnio uważny obserwator zgodziłby się, że to ostatnie zdecydowanie najbardziej.

Dopił drinka, przechylając głowę w tył i odstawił zdecydowanie kieliszek na ladę. Odetchnął głęboko i przekręcił się na wysokim krześle, rozglądając po obszernej sali. Sali wyglądającej niczym pole ostatecznego starcia słonia i białej myszki. Poprzewracane krzesła, połamane stoły, czerwona, poplamiona zapewne nie tylko piwem tkanina odchodząca zewsząd od ściany. Wszystko otoczone przez grubą warstwę papierosowego dymu, rozświetlone jedną, wiszącą z sufitu żarówka. Jedyna niezniszczona część wystroju – stara szafa grająca – zazgrzytała, a chwilę potem wypluła parę urywanych dźwięków Comfortably Numb’a, powoli przechodząc w muzykę sprawiającą przyjemność uchu.

- Projektant tego wnętrza musiał wypić więcej ode mnie - w głowie Paula rozbrzmiało głuche pocieszenie, po czym odwrócił się z powrotem do barmana. Elegancki czarny smoking tego ostatniego i czerwona muszka, w kolorze ścian, w ogóle nie pasowały do zgorzkniałej, obojętnej twarzy. Znacznie lepiej sprawdziłyby się czarno-białe paski.

- Jeszcze jedno Martini mistrzu – rzucił podpitym głosem Paul, a barman z niewzruszonym wyrazem twarzy sięgnął na półkę po kolejną butelkę ginu.

Wraz z pluskiem wrzucanej do kieliszka oliwki otworzyły się drzwi. Lodowaty powiew wiatru przeszył Paula do kości, nie robiąc sobie nic z kilku promili alkoholu we krwi. W wąskiej futrynie stanęła piękna kobieta o płóciennej cerze, kontrastującej z czarnym płaszczem i burzą czarnych loków.

- Chodź, kochany.

Wypowiedziane cicho słowa zalęgły się w głowie Paula niczym złośliwe pasożyty i zawładnęły jego ciałem. Wstał, rzucił na ladę 50 dolarów i ruszył chwiejnym krokiem w stronę nieznajomej, która zniknęła już za drzwiami.

Na zewnątrz było równie pusto. Ciszę mącił jedynie mocny wiatr, szeleszcząc śmieciami przesuwanymi po drodze. Księżyc świecił nienaturalnym blaskiem. Paul rozejrzał się wokół. Dostrzegł odchodzącą kobietę i ruszył za nią tak prędko jak tylko mógł.

- Kim jesteś? – spytał, chwytając nieznajomą za rękaw.

- Mów Mi Tris – odpowiedziała spokojnie, uśmiechając się delikatnie.

- Dokąd idziemy?

- Chcę ci coś pokazać.

- Co?

- Zobaczysz.

Do Paula dotarła bezcelowość dalszej rozmowy. Po krótkim spacerze w milczeniu dotarli przed bramę parku. Ponad wysokim ogrodzeniem wystawały nagie gałęzie drzew, wyglądające w blasku księżyca niczym kościste palce. Paul przystanął i przełknął z trudem ślinę. Tris nie czekając przeszła przez metalowe wrota i zniknęła w ciemności. Ciszę przerwał znajomy głos.

- Czekam na ciebie.

Paul zasunął kurtkę i ruszył przed siebie. Nie widział praktycznie niczego, lecz podświadomie wiedział gdzie iść. Wkrótce stanął przed niewielkim jeziorem. W jego tafli odbijało się gwieździste niebo, przy brzegu zaś stała Tris.

- Popatrz – szepnęła i klęknęła, by dotknąć palcem wody.

Paul podszedł niepewnie i spojrzał w rozchodzące się po tafli okręgi. Stanął jak wryty. Tris przyglądała się równie uważnie, po czym wstała i zarzuciła mu ręce na ramiona.

- Możesz wybierać. To co widziałeś albo ja i wszystko co nas tu otacza. – szepnęła słodko jak nigdy wcześniej.

Myśli Paula krążyły wyłącznie wokół tego co przed chwilą zobaczył, zaś wszystkie zmysły skupiały się wyłącznie na bliskości pięknej nieznajomej.

- Ja… Nie wiem… Chyba… Wybieram Ciebie. – szepnął niepewny swojego wyboru, nie ruszając się nawet odrobinę.

- Mądry chłopczyk – odpowiedziała i przechyliła głowę, zbliżając usta do ust Paula. Zimna słodycz pocałunku przeszyła całe jego ciało, zmieniając się powoli w nieopisany ból.

….

W tym samym czasie w szpitalu Dobrego Samarytanina w Los Angeles rozległ się głośny pisk. Z korytarza dobiegł donośny krzyk.

- Doktorze, nagłe zatrzymanie krążenia u pacjenta spod 7!

Do sali wbiegł mężczyzna w białym fartuchu wraz z pielęgniarką.

- Siostro, 1mg adrenaliny! – krzyknął i przystąpił do natychmiastowej reanimacji.

Zimny pot wstąpił na czoło lekarza. Jedna z jego kropli spłynęła po jego nosie i spadła na tors umierającego mężczyzny. Mężczyzny, który przed chwilą ubrany był w skórzaną kurtkę i stare jeansy.

- To koniec… - lekarz poddał się i spojrzał za zegarek.

- Zgon o 1:34, przyczyna zgonu: asystolia – dodał automatycznie i wyszedł z sali.

 

Edytowane przez KopEr
  • 4 tygodnie później...

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...