Figaro 8 300 Opublikowano 30 sierpnia 2019 Opublikowano 30 sierpnia 2019 32 minuty temu, Canaris napisał: Fajna bajka. "The reason women shouldn’t vote in a representative democracy is they are significantly inclined to vote for whomever they would rather f***. Hence the studies about height and hair being relevant to US presidential politics." Vox Day. Zresztą to tylko jeden z przykładów. Gościu nawet napisał artykuł ""Why Women's Rights are Wrong", ale coś czuję, że taka retoryka jest dla niektórych na tym forum kusząca. W końcu to forum z g r a c z a m i. 38 minut temu, Canaris napisał: Tyle ze bez znaczenia bo mówimy o środowiskach dla których gej ozeniony z czarnym kolesiem to "homofob i biały nacjnalista". Milo ma o wiele więcej problemów ze sobą, niż bycie "homofobem i białym nacjonalistą". 1 Cytuj
Wiolku 1 592 Opublikowano 30 sierpnia 2019 Opublikowano 30 sierpnia 2019 Nie czytajmy Celine bo to naziol! Lovecraft ufał tylko ryboludziom! Rasista! 1 1 Cytuj
Hendrix 2 731 Opublikowano 30 sierpnia 2019 Opublikowano 30 sierpnia 2019 No, ale pan Beale nie jest do końca normalny, proszę też, nie porównujmy dwóch dobrych pisarzy do idioty Beale'a - jego próba przejęcia nagrody Hugo, to jedna z najbardziej żenujących (w ten śmieszno-cringe'owy sposób) fragmentów współczesnej historii fantasy&SF xDDDDD Cytuj
Canaris 304 Opublikowano 31 sierpnia 2019 Opublikowano 31 sierpnia 2019 W dniu 30.08.2019 o 11:07, Figaro napisał: Milo ma o wiele więcej problemów ze sobą, niż bycie "homofobem i białym nacjonalistą". I "jego problemy ze sobą" absolutnie nie mają nic wspolnego z tematem. Tak samo jak rzekome poglądy Vox Day na cokolwiek. 1 Cytuj
Figaro 8 300 Opublikowano 31 sierpnia 2019 Opublikowano 31 sierpnia 2019 (edytowane) Aha, najpierw mówisz że jego poglądy to "bajka", a jak udowadniam za pomocą jego cytatów, ze się mylisz, to nagle "ale co to ma do czegokolwiek" xd A ma to do tego, ze wiążąc te poglądy z jego książką SJW, powinieneś dojść do wniosku, że może, ale moooże jest powód dla którego gościu jest gardzony. Edytowane 31 sierpnia 2019 przez Figaro Cytuj
nobody 3 504 Opublikowano 1 września 2019 Opublikowano 1 września 2019 no chyba tak tego nie zostawisz @Canaris? Cytuj
Figaro 8 300 Opublikowano 2 września 2019 Opublikowano 2 września 2019 Daj mu w spokoju doczytać kolejną inspirującą książkę, Mein Kampf. Cytuj
Atos 392 Opublikowano 9 września 2019 Opublikowano 9 września 2019 (edytowane) Czas pomsty, Maciej Liziniewicz Rok 1630. Szlachcic Żegota Nadolski, po wielu latach wojowania wraca do rodzinnego dworu. Czekają tam na niego jedynie groby bestialsko zamordowanych przez Tatarów żony i dzieci, pustka i rozpacz. Ale szlachcic przekonuje się, że nie wszystko w tej historii jest jasne i prawdziwe. Choć sam jest złamany i ciężko doświadczony przez los, postanawia wymierzyć sprawiedliwość, odszukać winnych i dokonać zemsty. Sprawa nie jest jednak taka prosta, jak to może się wydawać... Znakomicie napisana stylizowanym językiem powieść historyczna, w którą autor bardzo umiejętnie wplótł elementy fantastyczne. Bardzo dobrze oddane tło historyczne, klimat momentami bardzo ciężki, do tego świetny pomysł na główną intrygę, a to wszystko napisane z dużym talentem. Polecam! Edytowane 11 grudnia 2019 przez Atos Cytuj
Figaro 8 300 Opublikowano 17 września 2019 Opublikowano 17 września 2019 Dlaczego śpimy. Odkrywanie potęgi snu i marzeń sennych polecam każdemu, kto chce wiedzieć więcej o roli snu w naszym życiu 1 Cytuj
Boomcio 4 155 Opublikowano 17 września 2019 Opublikowano 17 września 2019 27 minut temu, Figaro napisał: polecam każdemu, kto chce wiedzieć więcej o roli snu w naszym życiu Mnie wystarcza podstawowe opanowanie świadomego snu. Reszta jest mżonką. Cytuj
Figaro 8 300 Opublikowano 17 września 2019 Opublikowano 17 września 2019 11 minut temu, MAJOCHEY_PL napisał: Mnie wystarcza podstawowe opanowanie świadomego snu. Reszta jest mżonką. ta książka nie jest o tym Cytuj
Gość Rozi Opublikowano 19 września 2019 Opublikowano 19 września 2019 Czy ta książka jest o programowaniu? Cytuj
Figaro 8 300 Opublikowano 19 września 2019 Opublikowano 19 września 2019 Ciebie bardziej powinna ta interesować: 1 1 Cytuj
McDrive 3 113 Opublikowano 8 grudnia 2019 Opublikowano 8 grudnia 2019 "Instytut" S. King Ciekawa książka. Trochę jak nie tego autora, bo zakończenie nie jest wujowie, a i dłużyzn oraz niepotrzebnych opisów mało. Historia stworzona pod obecną publikę jarającą się Stranger Things i innymi mającymi wzbudzić nostalgię serialami z dziećmi w roli głównej. Pierwszy rozdział wydaje się dziwny, ale idealnie wpasowuje się w historię pod koniec i jako prolog pasuje idealnie. Dużo tu mocy parapsychicznych, tajemnych organizacji, ale brak potworów na szczęście. Nie ma nawiązań do Mrocznej Wieży jakby ktoś pytał. Dużo dialogów więc czyta się szybko. 2 Cytuj
wojcieszek 5 Opublikowano 9 grudnia 2019 Opublikowano 9 grudnia 2019 A Bastion Kinga,ktos "przeczytał i poleca", bo własnie sobie pożyczyłem? Cytuj
dee 8 816 Opublikowano 9 grudnia 2019 Opublikowano 9 grudnia 2019 Bardzo dobre, momentami znakomite. Chociaż ta obecnie wydawana wersja "rozszerzona" czy "poprawiona" momentami rozwleczona i przegadana do przesady. Jak to u Kinga. Cytuj
McDrive 3 113 Opublikowano 10 grudnia 2019 Opublikowano 10 grudnia 2019 18 godzin temu, wojcieszek napisał: A Bastion Kinga,ktos "przeczytał i poleca", bo własnie sobie pożyczyłem? Super ino zakończenie "takie se". Cytuj
Mendrek 569 Opublikowano 28 marca 2020 Opublikowano 28 marca 2020 Adam Kay "Będzie bolało" - jakiś czas temu, na długo przed epidemią przeczytałem śmieszno-straszną książkę (śmieszną bo śmieszną, straszną bo prawdziwą) napisaną przez byłego rezydenta ginekologii położniczej, który przeszedł długą ścieżkę kariery w brytyjskiej służbie zdrowia od stażysty do starszego rezydenta, zaliczając co najmniej kilka placówek. Książka ta ma formę dziennika, opisującego co bardziej ciekawe historie, najczęściej przypominają nam poboczne scenki z House MD, gdy House musiał najcześciej za karę być lekarzem pierwszego kontaktu. Książka nie ma na celu wyśmiewać ani pacjentów, ani NHS, choć słonej krytyki tam nie brakuje, wszystko w sposób ironiczny i z dystansem do samego siebie. Oprócz tego opisuje też perypetie personelu i sceny z dość ubogiego życia towarzyskiego, w którym próbuje się odnaleźć autor. W dzisiejszych czasach czytanie o takich perypetiach może napawać wręcz paniką, natomiast w pewnym sensie książka jest jakąś formą autoterapii samego autora, który niejeden dramat tam przeżył (co zresztą też czasami opisał). Co ciekawe, ma ponoć polskie korzenie. Książkę czyta się przyjemnie i nieraz idzie parsknąć śmiechem, czasami wręcz niedowierzając że coś takiego mogło mieć miejsce. Przy okazji fajnie, że autor często wyjaśnia w przypisach różne kwestie i terminy medyczne, które stosuje w dzienniku - przez co przy okazji rozbawienia, dowiemy się co nieco terminologii położniczej. Teraz zacząłem równie zabawną książkę pt. "Ludzie. Krótka historia o tym jak s*ieprzyliśmy wszystko" Toma Phillipsa. Już wiem, że też mogę polecić Cytuj
tomasz_sromasz 114 Opublikowano 31 marca 2020 Opublikowano 31 marca 2020 (edytowane) Ostatnio między innymi Carską filiżankę Michała Głowińskiego w roli badacza i teoretyka literatury przedstawiać nie trzeba. Znacznie mniej osób zna go natomiast jako pisarza powieści czy opowiadań. Sam zdziwiłem się, gdy natrafiłem w księgarni na zbiór szesnastu autobiograficznych opowiadań "Carska filiżanka", a jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się, że twórczości prozatorskiej badacz (prymarnie) w dorobku ma więcej. Książeczkę kupiłem nie czytając nawet za bardzo, co ma na obwolucie, ale jakieś przedzałożenia, oczekiwania wobec lektury mimochodem, półświadomie formułowałem. Skoro to fachowiec od historii literatury, stukturalista i erudyta, należałoby się pewnie spodziewać po odsłonie artystycznej jego pracy ogromu intertekstualnych nawiązań, metaliterackiej refleksji, formalnego wyrafinowania, które mogłyby się brać z zawodowego znudzenia przedmiotem zainteresowań. Byłem na to przygotowany. Otrzymałem jednak pisarstwo zupełnie odmienne od tego, co sobie intuicyjnie wyroiłem. Ale czy się zawiodłem? Wręcz przeciwnie! Jawne, intencjonalne nawiązania do literatury można policzyć na palcach, są: Gombrowicz (zwłaszcza mecenas Kraykowski ze stosownego opowiadania), Iwaszkiewicz, Proust, Kafka, Genet, Sartre, Sienkiewicz i w zasadzie niewiele ponadto. W dodatku pojawiają się one naturalnie, tam, gdzie się rzeczywiście pisarzowi narzucają i nie na zasadzie erudycyjnych wyliczeń. Tak samo tok mówienia opowiadacza pozbawiony jest zbędnych ornamentów, raczej pozostaje rzeczowy. Dominuje wspomnieniowa esencja, zaś forma czytelnikowi się nie narzuca. I to treść tych eskapad w głąb pamięci jest najważniejsza. Wyłania się z nich portret Głowińskiego pozbawiony maski. Opowieści bywają tak intymne jak w zbeletryzowanej autobiografii Knausgaarda. Opowiadania tworzące zbiór można przyporządkować właściwie do trzech kategorii. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa -- najbardziej przetworzone przez pamięć, a więc w wysokim stopniu niepewne, z dużą dozą zmyślenie (co podkreśla narrator), zazwyczaj traumatyczne, dla których kontekst tworzy wojna i Zagłada. Drugą kategorię można nazwać proustowskimi magdalenkami, gdzie obserwacja jakiegoś przedmiotu (jak tytułowej carskiej filiżanki) uruchamia pracę pamięci, która próbuje ów przedmiot powiązać z historycznym kontekstem. Dla trzeciej grupy, najliczniej reprezentowanej, punktem wyjścia są nekrologi. Autor wspomina w nich znane sobie, ale w szerszej perspektywie raczej anonimowe postaci nie tyle przegrane, co po prostu "niewygrane", interesujące a skazane na zapomnienie -- i stawia im pamięciowy pomnik, osnuwając wokół nich opowieść. Jednak najważniejszym tematem, niezależnie od kategorii wymienionych wyżej jest najpierw pamięć, a później, z każdym kolejnym opowiadaniem coraz bardziej, podmiot pamiętający -- ten, który wydobywa z pamięci. Proces przypominania w "Carskiej filiżance" jest bardzo ciekawy i odzwierciedla to z rozmysłem nieprzemyślana, pozornie przypadkowa, konstrukcja. Czytając odnosi się wrażenie, że obserwuje się, czy bardziej przysłu(pipi)e, autorowi wspominającemu in statu nascendi. Jakby nie było tu redakcyjnego retuszu, który ma usunąć szumy w kanale i uporządkować przekaz. W efekcie te rozmyślania są często meandryczne, hipotetyczne, oparte na plotce, wiedzione przez dowolne, narzucające się w danej chwili asocjacje. Dlatego też rytm tych opowieści jest powolny i skłaniający do refleksji nie tylko nad przedmiotem pamięci, ale też nad dyspozycją do pamiętania i tożsamością pamiętającego. Tematyka wspomnień jest rozmaita, ale dominantami są takie motywy jak starość; wojna, Holocaust, PRL (ogólnie: kontekst historyczny); homoseksualizm; nieśmiałość; żydostwo. Te trzy ostatnie są niezwykle istotne, współtworzą tożsamość Głowińskiego i kładą się cieniem na jego egzystencji. Rozbrajająco szczere fragmenty ich dotyczące również najbardziej fascynują i wzruszają. Zmagania ze skrytymi homoerotycznymi fascynacjami chorobliwie nieśmiałego podmiotu w epoce nietolerancji, jego "zmarnowane lata młodości", samotne pożeranie książek i zasłuchiwanie się muzyką, uczucie nieprzystosowania i uciążliwa bierność. Tym problemom wewnętrznym towarzyszy nieodmiennie pewien znak zapytania -- jak to się stało, że tylu bohaterów jego wspomnień, którzy "mieli wszelkie dane" ku temu, by zostać kimś, w pewnym momencie poniosło porażkę i osunęło się w niepamięć; zaś ten niedostosowany i nieatrakcyjny opowiadacz w pewnym sensie dopiął celu? Chyba właśnie ta pasywność, jako konsekwencja nieszczęśliwie ukształtowanej tożsamości niesie ze sobą tak cenną dyspozycję do bacznej obserwacji, która może potem sublimować -- poza dorobkiem naukowym -- w wysokiej próby prozę. I Zaburzony umysł Kandela Do rąk polskiego czytelnika trafił właśnie „Zaburzony umysł”, książka amerykańskiego neurobiologa z noblem na koncie, której cele są szeroko zakrojone. Jest to z jednej strony naukowy przegląd – próba podsumowania, scalenia wiedzy osiągniętej przez uczonych z całego świata, wiedzy interdyscyplinarnej, obejmującej zakresem kognitywistykę, neurologię, psychiatrię i psychologię (z psychoterapią). Ale z drugiej strony pozycja ta nie traci po drodze funkcji popularyzatorskiego kompendium skierowanego do czytelnika niespecjalisty. Rozdziały zazwyczaj odznaczają się regularną budową; najpierw spojrzenie wstecz i krótkie kontekstowe omówienie dokonań pionierów z dziedzin znajdujących się w spektrum tematycznym: Broca, Wernickego, Pinela, Darwina, Freuda, Kraepelina czy Prinzhorna. Później próba zsyntetyzowania i uprzystępnienia obecnego stanu wiedzy i wreszcie „rokowania” – prognozy badawcze. Najistotniejszy jest jednak temat – optyka, w jakiej porusza się Eric M. Kandel, gdy dobiera źródła i przekazuje informacje. Są to wszelkiego rodzaju zaburzenia umysłowe począwszy od spektrum autyzmu, przez rozmaite rodzaje depresji i lęków, schizofrenię, problemy z pamięcią, poruszaniem się i koordynacją, uzależnienia a skończywszy na nietypowym rozwoju tożsamości płciowej. Szczególnie interesująco wypada na tym tle rozdział poświęcony związkom schizofrenii i depresji (zwłaszcza odmiany dwubiegunowej) z nieprzeciętną kreatywnością w sztukach plastycznych i nie tylko. Skupienie się przez autora na umysłach nietypowych jest akurat dobrze umotywowane, bowiem nic tak wiele nie mówi badaczom o mózgu tak zwanym neurotypowym i jego funkcjach, jak właśnie sytuacje, w których coś zaczyna w nim szwankować. Zaburzone umysły były i są dla badaczy fascynujące w dwójnasób: jako realny i dojmujący problem wielu ludzi, których codzienne funkcjonowanie jest utrudnione, i którym chcieliby pomóc oraz, wtórnie, jako źródło wskazówek na temat tego, gdzie zlokalizowane są i jak działają procesy poznawcze umysłów typowych. Wartościowa, uporządkowana i dobrze napisana lektura dla wszystkich zainteresowanych kognitywistyką i psychologią – w tym profanów. Mimo że przystępna to nie upraszcza i nie podaje hipotez jako sprawdzonych faktów. Daje za to – tam, gdzie jest to ze względu na stan badań możliwe – pogłębiony wgląd w mechanizm powstawania zaburzeń oraz środki farmakologiczne i psychoterapeutyczne, które mogą przyczynić się do ich zminimalizowania czy wręcz cofnięcia. Czasem coś skrobnę, jak mi się jakaś książka wyjątkowo spodoba albo nie spodoba na lubimyczytac.pl, lina: https://lubimyczytac.pl/profil/457690/tomasz#recenzje Edytowane 31 marca 2020 przez tomasz_sromasz 2 Cytuj
krupek 15 493 Opublikowano 31 marca 2020 Opublikowano 31 marca 2020 (edytowane) Mnóstwo faktów i ciekawostek ze świata natury, obnażenie niektórych prawd i mitów, przystępnie i ciekawie opisane przez leśnika i miłośnika natury. Do tego ładne fotografie. Polecam, można się sporo dowiedzieć o relacjach zwierząt i roślin. Moim zdaniem, równie dobre, co Duchowe Życie Zwierząt, a może i nawet lepsze. Niedługo wezmę się za Sekretne Życie Drzew. Za dużo czytania to tutaj nie ma, choć jest trochę ciekawostek i przemyśleń Kobiego. Za to jest mnóstwo wspaniałych fotografii a sama książka jest bardziej albumem, który warto posiadać jako pamiątkę po tym niesamowitym człowieku. Edytowane 31 marca 2020 przez krupek Cytuj
tomasz_sromasz 114 Opublikowano 31 marca 2020 Opublikowano 31 marca 2020 (edytowane) O, to polecam ci bardzo serię menażeria wydawnictwa Czarne https://czarne.com.pl/katalog/serie/menazeria Zwłaszcza Bernda Heinricha (profesor emeritus nauk przyrodniczych i biegacz, który zaszył się w lesie) i Roberta Pucka -- tu trochę inne przyrodopisanie nastawione na połączenie humanistyki z zoologią. O Pucku piszę nawet pracę dyplomową. Tak żyć Edytowane 31 marca 2020 przez tomasz_sromasz 1 Cytuj
tomasz_sromasz 114 Opublikowano 16 kwietnia 2020 Opublikowano 16 kwietnia 2020 Jednostkowe tragiczne wydarzenie -- śmierć przewodniczki po wybiegu dla sfory wilków w zoo Kolmården jest tematyczną osią książki. Jednak, zgodnie z poetyką reportażu jako gatunku pogranicznego i w zasadzie nietrzymającego się żadnych zasad, temat jest tylko punktem wyjścia. Zaczyna się jak typowy kryminał, od punktu dojścia, czyli przykrego finału, po którym następuje retrospekcja mająca na celu ustalenie, jak mogło do tego dojść. Jest tu nawet proces sądowy rzeczywiście wytoczony przeciwko zarządowi parku zoologicznego, a przecież wpisujący się również w prozę gatunkową. Wkrótce jednak refleksje autora zataczają coraz szersze kręgi i znacznie odbiegają na pozór od clou problemu, ale ta metoda wydaje się być dobrze umotywowana. Autor bowiem uznał to wydarzenie nie tylko za pewnego rodzaju wyjątkowy precedens, ale symptom złożonych procesów skrywających się znacznie głębiej w ludzkiej kulturze. Dokładniej: w miejscu przecięcia się się świata ludzi i (pozostałych) zwierząt, a zwłaszcza w zoo. Berge bada na przykład fluktuacje pola semantycznego wilka jako symbolu w skandynawskiej kulturze. Zestawia dawny okres demonizowania drapieżnika, który skończył się niemal zupełnym wytrzebieniem całej populacji z późniejszą idealizacją po reintrodukcji. Przemiany te ukazane są na dość szczegółowym i wielowymiarowym planie antropologicznym i wpisane w kontekst historyczny i socjologiczny. Celem tej, miejscami chaotycznej, wędrówki wreszcie staje się pytanie o zoo i jego uwarunkowania jako takie. Zagadką staje się już nie tyle, dlaczego opiekunka wilków weszła na wybieg sama, dlaczego zwierzęta zdarły z niej ubrania i ją zagryzły, ale: jak w ogóle doszło do tego, że eksperyment spotkań odwiedzających zoo z żywymi wilkami uznano niemal apriorycznie za w pełni bezpieczny i świetnie zarabiający na siebie produkt konsumencki, mimo że przed tragedią wiele wypadków w parku wskazywało na coś zupełnie odwrotnego? Zaletą "Dobrego wilka" są wysokie ambicje poznawcze. Nie tylko reporterskie drążenie w poszukiwaniu prawdy, ale miejscami nawet postawa filozoficzna, spojrzenie bardziej w głąb. Szkoda tylko, że książka już na etapie wykonania nie do końca te zamierzenia wypełnia, głównie przez nie do końca uporządkowaną strukturę i brak precyzyjnie rozrysowanego planu. Mimo wszystko warto. 1 Cytuj
maciucha 11 650 Opublikowano 26 kwietnia 2020 Opublikowano 26 kwietnia 2020 (edytowane) Jest to moja 4 pozycja od Puzo i trochę bronię się przed tą myślą, ale chyba najlepsza z nich, wliczając w to Ojca Chrzestnego. Głównym bohaterem jest słynny sycylijski bandyta, tamtejszy legendarny "Robin Hood", Salvatore Guiliano, któremu towarzyszymy od chwili gdy jeszcze był nastoletnim synem sycylijskich wieśniaków. Pojawiają się również znane postacie z rodziny Corleone, ale napisze tylko tyle, żeby uniknąć spojlerów. Wyjątkowo przekonujący i przejmujący obraz południowo-włoskiego społeczeństwa lat 40. i 50. XX wieku., jednocześnie piękny i smutny, z głównym bohaterem wyrwanym żywcem z greckiej tragedii, opowiada o jego życiu pośród włoskiej mafii, rządu i uciskającej z każdej strony rzeczywistości. Puzo ma niezwykły talent to streszczania w niewielu słowach wielkich rzeczy i tutaj wychodzi mu to doskonale. Z chęcią wrócę do tej pozycji za parę lat. (Sycylijczyk jest dostępny w formie audiobooka na storytel, bardzo dobrze przeczytane, polecam i pod tym względem) Edytowane 26 kwietnia 2020 przez maciucha Cytuj
tomasz_sromasz 114 Opublikowano 10 lipca 2020 Opublikowano 10 lipca 2020 Krótka, ale bardzo treściwa eseistyczna laurka złożona Lovecraftowi przez Houellebcqa. Lovecraft nazywany "pustelnikiem z Providence" już w roku urodzenia, 1890, był reakcjonistą starej daty. W wieku 31 lat był starcem, któremu nigdy nie dane było żyć, bo z życia się zupełnie wycofał. Dziwnym zbiegiem okoliczności, cudem właściwie, zaczął pisać i źródeł tego pisania szuka Łelbek. Niepoślednim czynnikiem, który wpłynął na taki a nie inny kształt jego prozy był głęboki rasizm, który zdaje się zinternalizowaną mieszaniną strachu i pogardy do mulatów, murzynów i metysów, którzy sprzątnęli mu sprzed nosa wszystkie okazje do zarobku, gdy bezowocnie latami szukał stałej posady w Nowym Jorku. Lovecraft był całkowicie nieprzystosowany do życia w Ameryce lat dwudziestych. Nienawidził absurdalnej presji wydajności, wigoru i seksualnego rozkiełznania imigrantów, był wrogiem wszelkiego postępu i modernizacji. Z podziwem patrzył na purytan odwróconych od życia, próbujących przekuć je w manifest czystości, ale w swej mitologii poszedł o krok dalej ("stąd bije czyste źródło jego poezji: zdołał przekształcić swą niechęć do życia w a k t y w n ą wrogość"). Jednak jego rasizm nie łączył się ściśle z poczuciem wyższości, utożsamianiem się z Nordami i rojeniami o Walhalli -- przyjął perspektywę słabeusza podziwiającego silnych. Stworzył też bohatera typowego dla jego twórczości, którego obsadzał niemal zawsze w swoich utworach -- idealnego intelektualistę: "Bohaterowie Lovecrafta całkowicie wyrzekają się życia, odrzucają każdą ludzką radość, stają się intelektualistami w czystej postaci, umysłami nakierowanymi na jeden tylko cel: poszukiwanie wiedzy. U kresu poszukiwań czeka ich przerażająca rewelacja: od bagien Luizjany po lodowe połacie antarktycznej pustyni, w samym sercu Nowego Jorku tak samo jak w cienistych dolinach Vermontu, wszystko głosi p o w s z e c h n ą o b e c n o ś ć Z ł a." Czasami konstruował swe mity biorąc chrześcijańską matrycę, ale przekształcając ją a rebours, jak w Koszmarze w Dunwich, gdzie niepiśmienna chłopka rodzi monstrualne stworzenie o nadludzkich mocach -- anty-Chrystusa krzyczącego "Ojcze! Ojcze! Yog-Sothoth!" (czyli "Eloi, Eloi, lamma sabachtani!"). Negroidalna bestia ma odrodzić ludzkość przez bestialstwo i występek. Do tego dochodzi aspekt formalny, czyli poetyckość frazy, reakcyjne rozpasanie werbalne i stylistyczne wielu fragmentów. Za życia Lovecraft terminował u Poego, ale po śmierci można wręcz powiedzieć, że kontynuator-uczeń przerósł mistrza. Tylko 144 strony, ale Houellebecq umieścił w nich całą masę trafnych spostrzeżeń zarówno biograficznych i literaturoznawczych, które pozwalają na pogłębiony wgląd w tajemniczą postać pustelnika z Providence. Polecam mocno! Propozycji przybliżania czytelnikowi natury mamy na rynku wydawniczym coraz więcej. Odbywa to się w rozmaitych trybach. Czasem da się zaobserwować wyraźne wahnięcie w kierunku humanizmu, np. we wszystkich trzech pozycjach Roberta Pucka z serii "Menażeria" wydawnictwa Czarne, gdzie autorowi za wehikuł do prezentowania braci mniejszych posłużył świetnie realizowany motyw czytania z Księgi Natury. Niekiedy ta popularyzacja ma charakter bardziej naukowy, specjalistyczny, choć czyta się to wówczas z nie mniejszym zainteresowaniem. Tak jest w przypadku Bernda Heinricha. Bywa, że czytelnikowi stawia się mniejsze wymagania i poszerza się tzw. target przystępniejszym językiem nie tracąc przy tym na merytoryce, jak u Petera Wohllebena. Słowem, dla każdego amatora ekotematyki znajdzie się odpowiednia poetyka i zakres treści. Gdzie sytuuje się natomiast "Tajemna mowa drzew"? Tutaj natrafiamy na pewien problem, bo Thoma jest jakby w rozkroku. Raz że z całą pewnością nie włada tak dobrze piórem jak pisarze zawodowi (jakkolwiek to rozumieć) pokroju Pucka i wszelkie miejsca, gdzie sili się na literackość wypadają albo bardzo konwencjonalnie -- czyli żadnej wartości artystycznej, albo pustosłownie, bo mierzyć się musimy z długimi pasażami właściwie pozbawionymi treści (zobaczcie sobie początek rozdziału o palności litego drewna), albo trącą tanią afektacją -- są zbyt emocjonalne w bezpośredni sposób, zamiast wywoływać emocje w odbiorcy, stanowią manifestację przeżyć podmiotu. Większą jeszcze bolączką jest "niebezinteresowność" całego przekazu. Tak jak wzorcowi autorzy nurtu zarażają swoją pasją i rozbudzają po prostu pragnienie poznawcze, by wyjść z domu i na własne oczy przekonać się, jak to wszystko żyje, tak Thoma sprawia wrażenie, jakby w pierwszej kolejności chciał opchnąć nam swój w ciężkich bojach (które musiał oczywiście skrupulatnie opisać) wywalczony patent holz100 na budowę domów z litego drewna. To właśnie dlatego wręcza nam swoją przydługą i grafomańską ulotkę reklamową rodzinnej firmy. No i jest jeszcze osobowość podmiotu mówiącego. Co prawda to rzecz gustu, ale skoro i tak w pewnym sensie autor nagina zasady literatury popularnonaukowej tak wyraźnie odsłaniając się na łamach książki, to wystawia się tym samym na krytykę. Chodzi mi o silnie ezoteryczne podejście. O ile u (znowu porównanie) Pucka to nie razi, bo sam wyraźnie swoje nastawienie podkreśla i jest to czynnikiem kształtującym jego licentia poetica; u Thoma'y szybko traci się cierpliwość do zwalczania naiwnie pojmowanej mechanistycznej wizji świata, profetyki snów i dziwnych zbiegów okoliczności. Rażą też niefachowe nawiązania do językoznawstwa w wyjaśnianiu zjawiska komunikowania się drzew. Największy mój zarzut to fakt, że sprawa drzew i ich tytułowej tajemnej mowy traktowana jest pretekstowo, jako kilka zaledwie ciekawostek rozsianych po książce, zaś gwoździem programu jest to, co autor może z ich drewna wybudować i dlaczego to jest lepsze od materiałów przemysłowych. Spodziewałem się zupełnie czegoś innego. Odradzam. Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.