Plugawy 3 661 Opublikowano 19 Kwietnia 2017 Udostępnij Opublikowano 19 Kwietnia 2017 Tabletek zapomniales dzisiaj? Cytuj Odnośnik do komentarza
grzybiarz 10 289 Opublikowano 19 Kwietnia 2017 Udostępnij Opublikowano 19 Kwietnia 2017 Sleeper przecież ty grasz na piratach. No wiadomo, lepiej kupić czystą płytę i sobie gierkę nagrać, niż kupować psp... A psp ma bardzo bogatą bibliotekę gier - obczaj tzw release list np na advanscene. Cytuj Odnośnik do komentarza
Sleeper 3 Opublikowano 20 Kwietnia 2017 Udostępnij Opublikowano 20 Kwietnia 2017 nie gram na piratach,kupuje oryginały na ps2 allegro a na PS1 piraty Cytuj Odnośnik do komentarza
ciwa22 856 Opublikowano 10 Czerwca 2017 Udostępnij Opublikowano 10 Czerwca 2017 Odpalilem wczoraj trzecia czesc Sly`a i tytul miazdzy podobnie do poprzednikow. Uwielbiam w tej serii fabule, klimat i design bohaterow. Gameplayowo tez petarda, a kolory dzieki crt+rgb daja rade az milo. W komplecie z gra sa nawet okularki 3D, przydatne, ale nie obowiazkowe do zalicznia niektorych poziomow. Po czterogodzinnym zblizeniu jestem pewien ze bedzie masterowane. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza
Quake96 3 805 Opublikowano 17 Czerwca 2017 Udostępnij Opublikowano 17 Czerwca 2017 MOH: Frontline - Podobno najlepsza odsłona serii MOH na PS2. Jak na razie gra się naprawdę przyjemnie. Tekken Tag Tournament - Coś odmiennego od standardowego Tekkena. Cytuj Odnośnik do komentarza
amarok 13 Opublikowano 17 Czerwca 2017 Udostępnij Opublikowano 17 Czerwca 2017 Pamietam, jak recenzenci zachwycali sie MoH Frontline. Wciaz mam egzemplarze Neo Plus i Click!Konsole z recenzjami tej gry. Mi sie Frontline podobal duzo bardziej, niz Rising Sun, ale pecetowy Allied Assault dla mnie najlepszy mimo wszystko. Szkoda, ze nie ma tego na Steamie. Cytuj Odnośnik do komentarza
Grzes!ek 37 Opublikowano 30 Lipca 2017 Udostępnij Opublikowano 30 Lipca 2017 Odpaliłem pierwszą część Jak & Daxter. Za jednym posiedzeniem zrobiłem ponad 50% postępu. Kapitalny tytuł. Cytuj Odnośnik do komentarza
ProstyHeker 1 851 Opublikowano 31 Lipca 2017 Udostępnij Opublikowano 31 Lipca 2017 A ja sobie sporadycznie ogrywam Devil May Cry. Fajne to. Cytuj Odnośnik do komentarza
Plugawy 3 661 Opublikowano 8 Września 2017 Udostępnij Opublikowano 8 Września 2017 Tony Hawk 3, ale dobra gierka i przeżyła próbę czasu zaje.biście. 1 Cytuj Odnośnik do komentarza
Quake96 3 805 Opublikowano 5 Października 2017 Udostępnij Opublikowano 5 Października 2017 @up - True. Gierka wciąż daje radę.Ja z kolei ogrywam teraz po raz kolejny GTA 3. Biorę się za ukończenie na 100% Cytuj Odnośnik do komentarza
Raziel81 20 Opublikowano 29 Października 2017 Udostępnij Opublikowano 29 Października 2017 (edytowane) Rygar: The Legendary Adventure ukończone na 100% ^_^ (na ps2 mam możliwość pogrania w co drugi weekend jak jestem w moim rodzinnym mieście - ogólnie trochę mi to zajęło). Wszystkie Mystic Stones + Sound Chunk/Sculpture/Relief (czyli znalezione i odblokowane utwory z soundtracka/concept arty/filmiki) + armors (tu ciekawostka w wersji PAL zamiast Guitarmor otrzymujemy Euroarmor natomiast w miejsce Udonarmor jest Guitarmor - taki smaczek ). Oczywiście z rank S wbitym na poziomie trudności Legendary na czele: Aktualnie zabrałem się za Taz: Wanted - przy Bugs Bunny: Lost In Time, Bugs Bunny & Taz: Time Busters czy Sheep, Dog 'N' Wolf bawiłem się przednio paręnaście ładnych lat temu. Niestety już po kilku minutach rozgrywki widzę, że temu tytułowi daleko do nich... Edit: Taz: Wanted ukończone na 100% na poziomie trudności Expert (m.in. WSZYSTKIE obiekty na planszy muszą zostać zniszczone aby otrzymać Destruction bonus; skrócony czas na rozwalenie Whack-In-A-Box) w połączeniu z tragicznym, nieprecyzyjnym sterowaniem oraz chaotyczną pracą kamery w niektórych momentach można było się spocić (szczególnie podczas kolejnego przeczesywania tego samego poziomu za ostatnim elementem do destrukcji) Edytowane 4 Listopada 2017 przez Raziel81 3 Cytuj Odnośnik do komentarza
michal 558 Opublikowano 16 Grudnia 2017 Udostępnij Opublikowano 16 Grudnia 2017 Silent hill 2 poziom trudności HARD. 3 Cytuj Odnośnik do komentarza
stoodio 2 074 Opublikowano 31 Grudnia 2017 Udostępnij Opublikowano 31 Grudnia 2017 Silent Hill 3 na hard/hard. Zagadka w księgarni mnie pokonała, coś tam kombinowałem, ale ostatecznie poległem. Natomiast to co się dzieje z szpitalu (wiersz miłosny) - bez szans. Nie wiem, czy kiedyś było się bardziej kreatywnym. Teraz te internety i odpowiedzi na wyciągnięcie ręki. Sama gra jest rewelacyjna - złote czasy dla serii. 4 Cytuj Odnośnik do komentarza
Gość aphromo Opublikowano 31 Grudnia 2017 Udostępnij Opublikowano 31 Grudnia 2017 bloodborne, mimo ze od soulsow sie odbilem to tutaj dalem szanse, ze wzgledu na klimat, poki co az tak zle nie jest. Cytuj Odnośnik do komentarza
Quake96 3 805 Opublikowano 31 Grudnia 2017 Udostępnij Opublikowano 31 Grudnia 2017 Godzinę temu, aphromo napisał: bloodborne, mimo ze od soulsow sie odbilem to tutaj dalem szanse, ze wzgledu na klimat, poki co az tak zle nie jest. O wstecznej kompatybilności słyszałem, ale o "przedniej" ? Cytuj Odnośnik do komentarza
Gość aphromo Opublikowano 31 Grudnia 2017 Udostępnij Opublikowano 31 Grudnia 2017 tzn gralem na poprzedniej gen w soulsy, i temat olalem, teraz widzialem BB goty na promce to czemu nie. Cytuj Odnośnik do komentarza
Square 8 506 Opublikowano 31 Grudnia 2017 Udostępnij Opublikowano 31 Grudnia 2017 Ale wiesz, że jesteś w dziale PS2? 1 Cytuj Odnośnik do komentarza
darkos 4 295 Opublikowano 18 Marca 2018 Udostępnij Opublikowano 18 Marca 2018 Dosc dlugo sie zbieralem do tego ale nareszcie ogrywam Ridge Racer i Wipeout Fusion używając Negcona. To jedyne dwie gry na Playstation 2 całkowicie obsługujące tego magicznego pada. I gra sie za(pipi)iscie. 2 Cytuj Odnośnik do komentarza
ciwa22 856 Opublikowano 28 Lipca 2018 Udostępnij Opublikowano 28 Lipca 2018 Kilka lat przygotowywałem się do ogrania crapa z duszą w postaci fpsa Americans Top 10 Most Wanted. Pękł w ostatnią niedzielę, Wpadło 100% ponieważ, aby wpadło 100%, wystarczy ukończyć tę grę. Jamalu Richardsonie - nigdy cię nie zapomnę!!! Cytuj Odnośnik do komentarza
ciwa22 856 Opublikowano 19 Sierpnia 2018 Udostępnij Opublikowano 19 Sierpnia 2018 (edytowane) W czasach kiedy Nintendo nie wiedziało jeszcze, jak samo siebie nazywa, Sega wydała na handhelda Game Gear grę video w 1994 roku. Były to szanowane wszem i wobec wyścigi kartów SONIC DRIFT. Po latach ukazały się na składance gier Segi o niezwykle nostalgicznym wydźwięku, wydanej na PS2. A imię jej SONIC MEGA COLLECTION PLUS. No i wtedy postanowiłem nabyć.Ogrywa się ten karting jak spełnione marzenie - gierka jest prosta, krótka, ale jest drifting, są dopałki w ilości symbolicznej, są cztery postacie do wyboru, jest 18 tras podzielonych na trzy pucharki. Ale przede wszystkim jest/była zazdrosna mina fanatyków gamingu rodem z Kioto, którzy nie mogli sobie poradzić z faktem, iż kartujemy na handheldzie, a oni mogą tylko patrzeć. W książce "SEGA Ponad Nintendo" mojego nieskromnego autorstwa, opisałem całą opowieść - jak to było na prawdę. Jak się wieszali, bo oni mieli tylko stacjonarny karting itp. SONIC DRIFT ponad NINTENDO, SONIC DRIFT ponad każdym!!! Edytowane 19 Sierpnia 2018 przez ciwa22 2 Cytuj Odnośnik do komentarza
Plugawy 3 661 Opublikowano 13 Września 2018 Udostępnij Opublikowano 13 Września 2018 Tekken 5. Gra nie do zajechania. Szkoda tylko, że dzieciarnia sióstr skasowała mi sejwa gdzie było wszystko odblokowane. Cytuj Odnośnik do komentarza
ciwa22 856 Opublikowano 21 Listopada 2018 Udostępnij Opublikowano 21 Listopada 2018 Niedawno pękł przygodówkowy klasyk w postaci MYST 3: EXILE. Myst jako to Myst - seria legenda, ale w porównaniu z tajemniczą jedynką (9/10) oraz ideałem w postaci Rivena (10/10), czegoś zabrakło. Wszystko jest na swoim miejscu, ale odniosłem wrażenie, iż pierwiastka geniuszu, potocznie nazywanego "tym czymś" po prostu zabrakło. Dlategoż jedynie solidnym 8/10 mogę obdarować. Cytuj Odnośnik do komentarza
Josh 4 348 Opublikowano 9 Grudnia 2018 Udostępnij Opublikowano 9 Grudnia 2018 Tytuł przyprawiający o ciarki na plecach. Koszmar, którego nie da się zapomnieć. Jeden z najbardziej przerażających, przygnębiających, najdojrzalszych horrorów w dziejach i to nie tylko na skalę gier wideo. Geniusz stojący za produkcją Konami można opisać wieloma słowami, nie na darmo też tak wielu graczy ma o nim tak wysokie mniemanie, często stawiając tę grę na szczycie swoich horrorowych rankingów. Nawet nie będę zadawał kretyńskich pytań w stylu "czy aby na pewno słusznie?". Nikt kto zagrał w Silent Hill 2 nie powinien mieć ku temu najmniejszych wątpliwości. Kilka tygodni temu odświeżyłem sobie SH3 i cieszyłem mordę niczym dziecko, które dostało swoje pierwsze wrotki. W Silent Hill poczułem się jak w domu (w sensie, że u mnie też jest syf, ciemno, radio dziwnie szumi, a w pokoju coś zaczyna gnić). Z uśmiechem przywitałem zamglone ulice miasta, jego krwiożerczych mieszkańców oraz wyjącą gdzieś w oddali syrenę alarmową, od której włos się na klacie jeży. To była dobra gra, która mimo wielu lat na karku nie straciła niemalże nic ze swojego blasku. Oczywiście nie mogłem nie pójść za ciosem i nie zapolować na część drugą. Tak też się stało, a więc w piąteczek po pracy zamiast iść na miasto, chlać na umór, wyrywać lachony, a na końcu zarzygać sobie spodnie i zgubić portfel jak każdy normalny człowiek, to wygodnie rozwaliłem się na kanapie, odpaliłem leciwe ps2 i ponownie zatopiłem w tym chorym, obrzydliwym świecie. Zaczyna się niepozornie. Startujemy w obskurnym kiblu gdzieś na obrzeżach miasta, a naszym hirołem zostaje James Sunderland. Chociaż "hirołem" to ciut zbyt mocne słowo, kolesiowi zdecydowanie bliżej do typowego Kowalskiego niż do bohatera Resident Evil. Widać, że facet jest tak samo zagubiony i zdezorientowany jak my, nie do końca wie co tu robi i czego może się spodziewać. Dzięki temu, że mamy do czynienia ze zwykłym szarym bolkiem od razu łatwiej nam się z nim utożsamić i tak jest w istocie. Po co jednak tu przybyliśmy? Wszystko zaczęło się, kiedy James otrzymał list od swojej żony, w którym ta daje znać, że czeka na niego w Silent Hill. Wszystko fajnie i ok, tylko szkopuł polega na tym, że jego żona... nie żyje od trzech lat. Nie ma to najmniejszego sensu, mimo to pchany nadzieją James wyrusza na poszukiwanie miłości swojego życia. I nie ma co owijać w bawełnę, to co dzieje się później to absolutne mistrzostwo świata w pisaniu scenariusza. Na swojej drodze spotykamy kilka postaci, które podobnie jak Sunderland są totalnie zagubione. Poszukująca swojej matki Angela, gruby Eddie (którego na ogół widujemy w towarzystwie jeszcze ciepłych zwłok i już to daje nam poważnie do myślenia nad jego stanem psychicznym), mała dziewczynka imieniem Laura czy Maria, kusicielka łudząco podobna do zmarłej żony Jamesa. Wszyscy są dziwni i każde z nich wydaje się skrywać jakiś mroczny sekret. Jedno jednak jest pewne - nikt nie trafia do Silent Hill przypadkiem. Jakby tego było mało co jakiś czas nawiedza nas facet (tylko czy to aby na pewno człowiek?) w zakrwawionym fartuchu i dziwną, trójkątną maską na głowie. Kat próbujący rozpłatać nam bebechy wielkim nożem, zresztą również odgrywający bardzo istotną rolę w wydarzeniach. Jest w fabule kilka momentów, kiedy gały wyjdą Ci z orbit (obejrzenie kasety VHS pod koniec gry przewraca całą historię do góry nogami, a gracz podobnie jak James siedzi tylko na dupie i nie może pojąć co się właśnie wydarzyło), jednak to nie postacie, dialogi czy zwroty akcji stanowią o największej sile fabularnej Silent Hill 2. To zawarta symbolika, szczypta niedomówień oraz umiejętne wykorzystanie poważnych zagadnień robi tu najmocniej. SH2 sięga po mocne tematy, przedstawia je z ogromnym wyczuciem i perfekcyjnie przekłada na język gry; molestowanie seksualne, znęcanie się, zmaganie ze śmiertelną chorobą. Mamy tu nawet tragiczne love-story, zrobione w taki sposób, że można się popłakać niczym bóbr. Nic nie jest na siłę, nic nie sprawia wrażenia tandetnego. Cały czas przewijają się tu motywy poświęcenia, kary, odkupienia, samo Silent Hill można zresztą interpretować jako formę czyśćca, co zresztą tłumaczy co tu robią ci wszyscy ludzie. Ciężko pisać więcej bez spoilerowania, najlepiej to po prostu przeżyć, zwłaszcza jeżeli wcześniej nie było ku temu okazji. Odpalić grę na czymkolwiek czym się da, a jeżeli nie ma takiej możliwości to chociaż obejrzeć na YT i sprawdzić jak dobrze można skonstruować fabułę, z wielkim szacunkiem dla inteligencji gracza i wywołującą takie emocje, których już dawno nie doświadczyłeś. Za sam scenariusz tej grze należy się 11/10. Sam gameplay nie postarzał się wcale tak bardzo, powiedziałbym nawet, że jest lepszy niż w SH3. Tam do miasteczka trafialiśmy mniej więcej w połowie gry, a eksploracja praktycznie nie istniała, tutaj natomiast mamy parę razy okazję do pozwiedzania Silent Hill. Oczywiście nie jest to metropolia na skalę GTA (i bardzo dobrze) i nie ma też wiele do odkrycia, ot możemy pośmigać przez kilka skrzyżowań, zajrzeć co tam ciekawego na parkingu przed marketem i wejść do zaledwie paru pomieszczeń (jakieś przyczepy czy sklepiki). Mimo to fajnie, że dano nam choć taką małą namiastkę swobody zamiast kisić nas cały czas w zamkniętych lokacjach. Gra zresztą premiuje zaglądanie w każdy kąt, bo spacerując po mieście można całkiem ładnie obłowić się w naboje i apteczki. A poza tym? Standardowo biegamy po różnych nawiedzonych budowlach (budynki mieszkalne, szpital, muzeum czy hotel), zbieramy klucze, rozwiązujemy łamigłówki i walczymy ze stworami. Jest bardzo klasycznie, bez udziwnień. Podobnie jak w części trzeciej można sobie oddzielnie ustawić poziom trudności walki oraz zagadek, jednak nawet na hardzie gra nie sprawia aż tak wielkich trudności jak SH3 - tam liczyłem każdy jeden nabój, omijałem niemal wszystkich przeciwników, a i tak na ostatniego bossa nic mi nie zostało, tutaj z kolei zakończyłem przygodę z toną medykamentów i wiadrem pocisków. Grę daje się łatwo cheesować, np. wyłączając latarkę przeciwnicy nie atakują nas tak agresywnie (inna sprawa, że utrudnia nam to eksplorację), a po zdobyciu wielkiego noża Piramidogłowego kata każdy boss pada po kilku cięciach (tylko trzeba najpierw tę zabawkę znaleźć). Fajnie, że loadingi są szybkie, mapka bardzo czytelna, a lokacje nieco mniejsze niż w pozostałych odsłonach, więc i zgubić się trudniej. Łamigłówki zostały sensownie skonstruowane, a rozwiązywanie ich sprawia sporo satysfakcji. Suma summarum gameplay nie zaskakuje niczym rewelacyjnym, po prostu jest bardzo dobry i przemyślany, potrafi bawić i nie utrudnia graczowi życia na siłę. Po grafice już niestety widać lekkie nadgryzienie przez ząb czasu, denerwuje zwłaszcza ziarnisty filtr sprawiający, że niektóre elementy otoczenia są nieczytelne. Z kolei postacie są ładnie wykonane i dobrze animowane, a najwięcej polygonów zdecydowanie poszło w Jamesa (kiedyś takie wykonanie musiało urywać łeb), mgła jest gęsta jak cholera, no i standardowo jak na serię piękną robotę robi design. Nie jest co prawda aż tak strasznie jak w SH3, miejscówki nie atakują aż takim zwyrodnieniem, ale miasteczko po zmroku czy Otherworld (piekielna wersja lokacji) dalej potrafią zjeżyć włos. Przeciwnicy też dużo nie odstają od całości, bardzo do gustu przypadł mi zwłaszcza koleś z mordą i rękami zaszytymi w jedną całość (mniam) oraz oczywiście sam Piramidogłowy. Animacja tych stworów, dźwięki jakie wydają i sposób w jaki atakują zawsze sprawia, że pikawa trochę skacze. Na osobną wzmiankę zasługuje strona audio, która jest najmocniejszym elementem gry zaraz obok scenariusza. Akira Yamaoka ponownie wspiął się na wyżyny dostarczając soundtrack przez który w przerażeniu będziesz zdejmował słuchawki z głowy i chował się ze strachu pod kocyk tuląc się do swojego ulubionego pluszaka. Dziwne jęki, zgrzytanie, jakby walenie wielkimi młotami o siebie i cała masa innych chorych kompozycji, a kiedy robi się spokojniej wchodzi niesamowicie kojący ambient albo relaksujące kawałki na gitarze akustycznej. Ta ścieżka dźwiękowa to małe dzieło sztuki. Świetnie i jednocześnie bardzo nietypowo wypada voice acting, aktorzy sprawiają wrażenie jakby amatorów, ale paradoksalnie właśnie dlatego brzmią tak przekonująco i wiarygodnie. Nie mam tu na myśli celowego zabiegu jak w pierwszym Resident Evil, gdzie dialogi to była zamierzona parodia. W SH2 głosy zawsze idealnie oddają to co w danej chwili czują bohaterzy: złość, smutek, rozpacz czy przerażenie, sęk w tym że pozbawione są tego całego teatralnego sznytu. I w akcji sprawia się to rewelacyjnie. Mowa oczywiście o wersji gry z PS2, bo w remasterze na PS3 / Xbox360 v-a zmontowany jest od nowa i tam już według mnie razi ta wspomniana teatralność i suchy profesjonalizm. Wystarczy odpalić sobie na YT filmik porównujący voice acting z obu gier, żeby odczuć różnicę. Oryginalne głosy to jest coś nie do podrobienia, pomijając już to, że idealnie dobrano tam aktorów. Jakieś większe wady? Na siłę nie będę nic wymyślał, gra zestarzała się godnie. Irytują jedynie drobiazgi, np. czasem kamera dziwnie się ustawi (tak że klimat oddaje na piątkę z plusem, ale jednocześnie potrafi utrudnić nam orientację w terenie) albo NPC sporadycznie ustawi nam się na linii strzału. Poza tym Silent Hill 2 to rewelacyjna robota do której ciężko się dowalić. Pewne elementy (scenariusz, muzyka, atmosfera) wypieprzają licznik poza skalę, przez co ciężko je w ogóle oceniać standardowymi kryteriami. Gra autentycznie straszy, niekiedy wręcz przeraża i często robi to nawet bez udziału zabryzganych juchą przeciwników, wystarczy odpowiednie ustawienie kamery, robiąca sieczkę z mózgu muzyka i niepewność co czai się za rogiem. Sama historia Jamesa Sunderlanda to jedna z najbardziej emocjonujących, inteligentnych i poruszających podróży w grach wideo, coś do czego większość twórców gier nigdy się nawet nie zbliżyła. Spokojnie można powiedzieć, że jest to jakaś forma sztuki. Stąd taka, a nie inna ocena, według mnie jakakolwiek inna dla tak unikatowego dzieła byłaby zwyczajnie krzywdząca. FucKonami, ale to Wam gnoje naprawdę wyszło. 10/10 7 2 Cytuj Odnośnik do komentarza
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Josh 4 348 Opublikowano 15 Grudnia 2018 Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Udostępnij Opublikowano 15 Grudnia 2018 (edytowane) GTA: San Andreas Najbardziej rozbudowane GTA w historii i ostatnie (moim skromnym, ale zawsze słusznym zdaniem ) tak dobre. Nie ma co się sprzeczać, w dniu premiery ta gra równała z ziemią absolutnie wszystko. Ogrom świata (3 wielkie i bardzo zróżnicowane miasta oraz wielgachne połacie terenów wiejskich oraz pustynnych pomiędzy nimi), ogrom możliwości customizacji (naszemu murzynkowi Bambo można było walnąć chociażby tatuaże, zmienić fryz, kupić nowe ciuchy. Ba, dało się go nawet spasić jak świnię albo przypakować niczym Pudziana), ogrom atrakcji. Misje jeszcze nigdy nie były tak rozbudowane, ilość zadań pobocznych przyprawiała o zawrót głowy, a jak komuś było mało to zawsze mógł wyskoczyć na potańcówkę, strzelić sobie rundkę w bilarda, albo... zaprosić dziewczynę na kolację. Zresztą co ja gadam, to nawet dzisiaj, po niemal 15 latach od premiery wciąż potrafi zrobić wrażenie. Jestem zdania, że Vice City ze względu na swoje mniejsze gabaryty (znacznie mniejsze miasto, krótsze misje, nieco lepsza grafa) postarzało się lepiej i zwyczajnie gra się w nie lepiej, ale San Andreas naprawdę dużo mu nie ustępuje. Jeżeli nie masz odruchu wymiotnego na widok grafiki rodem z Simsów i potrafisz przełknąć nagły zgon w trakcie długiej misji (a wierz mi, że niektóre są naprawdę długie i pozbawione checkpointów), to polecam śmiało sobie tę grę odświeżyć. Słyszałem, że niektórych denerwują też "elo murzyńskie klimaty" i przyznam, że nie do końca rozumiem narzekanie. Rockstar podszedł to tematu z niezłym wyczuciem nabijając się z tej całej patologicznej subkultury na całego, wystarczy załapać konwencję i nie brać tego na poważnie - to raz. Dwa: po opuszczeniu Los Santos klimat kompletnie się zmienia, a misje w San Fierro i Las Venturas to już gangsterka na większą skalę bez bawienia się w czarnych koleżków z sąsiedztwa, za to z filmowymi akcjami rodem z Ocean's Eleven (napad na kasyno) czy z Ojca Chrzestnego (wizyta w pewnym mafijnym bistro). Co tu dużo mówić, grywalnościowy kombajn. 9/10 Manhunt Idealny przykład gry, która wydaje się znacznie lepsza we wspomnieniach niż w rzeczywistości. Jeżeli chodzi o tematykę, to ekipa z Rockstar poszła na całego serwując nam krwawy spektakl rodem z najbrutalniejszych filmów typu snuff: cholernie ciężki klimat, przekleństwa na każdym kroku i dziesiątki przeciwników rozpruwanych niczym świnie w rzeźni. Wcielamy się w rolę Jamesa Casha, skazańca który dostaje szansę wyjścia na wolność pod warunkiem wystąpienia w nietuzinkowym reality show. Nietuzinkowym o tyle, że widzowie mają okazję oglądać w nim sceny zabijania na żywo, a główna rola przypadła właśnie Cashowi. Trafiamy więc do miasta opanowanego przez totalnych psychopatów i powoli torujemy sobie drogę ku wolności, uczestnicząc w coraz to bardziej po(pipi)ych akcjach i posłusznie wypełniając rozkazy prowadzącego show - niejakiego Starkweathera, gościa niewiele normalniejszego od tych wszystkich czubów, których zabijamy na swojej drodze. Od razu mówię: gameplay zawodzi. Nie jest co prawda tragicznie, gra ma swoje momenty, czasem naprawdę da się nieźle zestresować, zwłaszcza kiedy goni Cię trzech wielkich, uwalonych krwią wyrostków, a Ty za swoimi plecami niemalże czujesz ich zgniły oddech i słyszysz co Ci zrobią jak Cię złapią (hint: na pewno nie skończy się na kuksańcu). Niestety gra nie została najlepiej przemyślana, bowiem nie dość, że goście zostali obdarzeni inteligencją równą taboretowi, to jeszcze bardzo łatwo ich zgubić. Jełopy tracą Cię z oczu po kilku metrach, a potem wystarczy już tylko znaleźć jakiś ciemny kąt i zaczaić się tam by powoli ich wszystkich powybijać. Schemat jest zawsze ten sam: wlatujesz do nowej lokacji, znajdujesz zaciemnione miejsce, robisz trochę hałasu, by zwabić tam psycholi i pojedynczo każdego eliminujesz. Jeżeli zachowujesz się cicho to absolutnie nie ma szans, żeby Cię spostrzegli. Czyni to grę za(pipi)iście banalną i... monotonną. Chyba nawet sami twórcy zdali sobie z tego sprawę, ponieważ mniej więcej po 2/3 przygody gra ze skradanki zamienia się w strzelankę i tak już zostaje aż do ostatniego etapu. Samo strzelanie jest w najlepszym wypadku przeciętne i również potrafi znudzić. Co więc stanowi o sile Manhunta? Przede wszystkim wspomniany wcześniej klimat. Lokacje są mroczne, przeciwnicy mimo że ludzcy (a może właśnie dlatego?), to jednocześnie przerażający z tymi swoimi szalonymi maskami i umysłową niepoczytalnością, trafia się też kilka bardzo mocnych akcji (np. etap, w którym próbujemy odbić swoją rodzinę - jeżeli kilka razy zostaniemy wykryci to wszyscy zostają brutalnie zabici), no i nie można nie wspomnieć o kozackich egzekucjach. Im dłużej stoimy za nieświadomym naszej obecności przeciwnikiem, tym bardziej ryzykujemy, że nas wykryje, ale jednocześnie ładujemy specjalny wskaźnik egzekucji, jeżeli ten zapali się na czerwono to najprawdopodobniej oznacza, że psychol zaraz zamieni się w krwawą mielonkę. Duszenie plastikową torbą, odcinanie głowy maczetą czy łupanie głowy bejsbolem to tylko takie tam przykłady. W momencie egzekucji załącza się tryb a'la nagranie z kasety VHS, a kamera ustawia się tak, żebyśmy mogli w pełni rozkoszować się pięknym widokiem konającego wroga. Mniam. Aż strach pomyśleć jakby to wyglądało przy możliwościach obecnych konsol W każdym razie dla tych paru rzeczy warto gierkę sprawdzić, atmosfera serio jest nie do podrobienia i ze względu na nią postanowiłem nieco zawyżyć ocenę. 7/10 Total Overdose Przepis na pyszne giereczkowo-meksykańskie danie? A proszę bardzo! Przygotuj wielką michę, wrzuć do niej Matrixa, zmieszaj z Desperado, dorzuć szczyptę Narcosa, a na końcu mocno polej sosem z GTA. Voila! Zaleca się podawać na gorąco, najlepiej z butelką Tequili. Krótko - gdybym miał oceniać grę wyłącznie pod kątem gameplayu, to bez zastanowienia dałbym dychę. Strzelanie jest tu tak wykręcone i tak grywalne, że w porównaniu do niej pierwszy Max Payne (do którego zresztą Total Overdose też jest podobne) prezentuje się biednie niczym cygańska bezdomna koczująca pod kościołem w niedzielne popołudnie. Cały czas coś się dzieje, cały czas napierają przeciwnicy, bronie rzygają ołowiem bez wytchnienia, a nasz ziomek Ramiro niczym Neo z Matrixa odstawia najbardziej efektowny balet śmierci jaki można zobaczyć na konsolach: rzuca się z gnatami przed sobie, włazi na ściany, odbija od elementów otoczenia, w zwolnionym tempie i w powietrzu wykonuje obrót o 360 stopni zdejmując jednocześnie pięciu nawalonych gringo. Mało? To co powiesz na wjazd w przeciwników rozpędzoną sportową furą, gdzie jednego kasujesz otwierając mu drzwi przed ryjem, a resztę posyłasz do piachu wyskakując z auta z załączonym slow-motion, podczas którego samochód wbija w cysternę powodując piękną eksplozję? Dalej mało? Zawsze możesz jeszcze skorzystać z jednego z kilku dostępnych power upów: "Tornado" sprawia, że Ramiro łapie za dwa uziki i kręci się na wszystkie strony momentalnie zdejmując wszystkich w zasięgu wzroku, po odpaleniu "El Mariachi" kolo łapie za dwa wielkie futerały i niczym Antonio Banderas strzela schowanymi w nich potężnymi karabinami, natomiast dzięki dopałce "El Toro" ekran zalewa się czerwienią, a nasz hiroł udaje byka tratując każdego na swojej drodze. Że niby szalone? Szalona to jest Piniata rzucana w powietrze, do której nagle podbiegają wrogowie ciesząc się jak dzieci, a ta nagle eksploduje im w pysk. Gdybyś jednak dalej sobie nie radził, to możesz też przyzwać na pomoc szalonego wrestlera rzucającego się na gangoli z dzikim rykiem, robiącego im z dupy jesień średniowiecza. Nie, ta gra NIE JEST normalna I żeby jeszcze na tym się zabawa kończyła, ale co to to nie. Pamiętasz licznik z Tonego Hawka, gdzie gra podliczała Ci punkty za kosmiczne kombosy wykonywane na deskorolce? No to tutaj masz coś podobnego, tylko deska zostaje zamieniona na broń palną, a punkty otrzymuje się za jak najbardziej efektowne i jak najszybsze zabijanie przeciwników. W praktyce jest to istny game changer, a przy tym perfekcyjnie pasuje do tego stylu rozgrywki. Jeżeli ktoś chce po prostu przejść sobie grę i ucieszyć mordkę bez zawracania sobie głowy tym patentem, to nie ma najmniejszego problemu, natomiast gracze lubiący bicie rekordów będą mieli dziesiątki, jeżeli nie setki dodatkowych godzin zabawy. Przejście całego levelu na jednym potężnym kombosie? Wymaga to ogromnej znajomości etapu, niezłego kombinowania oraz umiejętności wykorzystania wszystkich skillów Ramiro, jednak jest do zrobienia. Spektakl destrukcji oraz efekciarstwo podczas strzelania jest wtedy nie do opisania. Jako fatality dodam, że gra ma FENOMENALNĄ ścieżkę dźwiękową idealnie spajającą się z gameplayem - im większy łańcuch combo budujesz, tym muzyka mocniej nap*erdala i jeszcze bardziej zagrzewa do walki. Mistrzostwo. I gdyby to było wszystko, to byłbym gotów dać gierce pełną dychę, niestety pozostałe elementy zbyt mocno kuleją. Kompletnie zbędne jest tu otwarte miasto (w zasadzie pseudo-otwarte, bo tak naprawdę podzielone na mniejsze dzielnice). Jest brzydkie, nudne, a eksploracja nie sprawia żadnej przyjemności. Co prawda nie aż tak brzydkie i nudne jak w The Getaway czy True Crime, ale i tak gra wyszłaby lepiej na tym, gdyby była bardziej korytarzowa. Model jazdy tragiczny. Fabuła jest bo jest, postacie starają się być na siłę "cool", dialogi to żenada, a humor często wydaje mi się wymuszony. Loadingów od zaj*bania. Przygoda pęka zbyt szybko (chociaż żywotność i tak potężnie podbija system punktów), nie brakuje bugów i glitchy. Tylko tyle i aż tyle. Gdyby jednak skupić się na samym gameplayu, a na pozostałe elementy rozgrywki przymknąć oko, to mamy tu prawdziwy ocean grywalności. 9/10 Edytowane 15 Grudnia 2018 przez Josh 9 1 Cytuj Odnośnik do komentarza
darkos 4 295 Opublikowano 21 Grudnia 2018 Udostępnij Opublikowano 21 Grudnia 2018 Jest magia PS2 jak tylko uruchomi sie konsole. Ciezko jest na poczatku znaleźć dobry kąt wychylen dla Neg-Con'a ale juz powoli idzie mi coraz lepiej. Chce zaliczyc cała gre tym padem. Jest za(pipi)iscie 5 Cytuj Odnośnik do komentarza
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.