Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 Pierwsze co się rzuca w oczy to poziom trudności, wcześniej wymienione gry przechodziliśmy na luzaku, przy crash team racing ku.rwy leciały.

 

polecam nauczyć się powerslide'ów(aku aku tłumaczy tą sekretną technikę gdzieś w drugim świecie jak przechodzimy adventure). gra jest prostsza jeżeli gramy z komputerem. i ogólnie gra wtedy pokazuje rogi jeśli chodzi o dynamike i szybkość. a jak się gra z kumplami i też to potrafią to dochodzi do epickich pojedynków. przegrałem w to w multiplayerze z miliard godzin i wiem o czym mówię. do dzisiaj mnie ta gra strasznie rajcuje xD.

 

z 10/10 robi się 15/10

Edytowane przez Mace
Opublikowano

Donkey Kong: Country Returns na 3DS

 

Udało mi się przejść w całości to cudo( pozbierane wszystkie puzzle i literki KONG). Roku temu, kiedy zastanawiałem się jeszcze nad kupnem konsoli, powiedziałem sobie, że konwersja tej gry z Wii lub nowa część to byłby mocny powód. Kilka tygodni później, Ninny zapowiada konwersje i rozwiewa wszystkie wątpilwości. Nigdy wcześniej nie miałem kontaktu z serią, to przypadkowy Gameplay z YT mnie tak zainteresował. Jak zobaczyłem art style poziomów i poziom ich skomplikowania, to myśle sobie - platformowej 2D idealny. Nie myliłem się ani o jotę. Na początku gry tego nie widać, pierwsze 2 światy to taki długi tutorial, ale później razem z dodatkowymi poziomami to majstersztyk. Poziomy pod względem zaprojektowania znacznie przewyższają ostatnie Raymany. Wymagają one od gracza nauki na własnych błędach, bardzo często szybkości, a jak chcemy zdobyć wszystkie puzzle i kongi, to logicznego myślenia. Autorzy cwanie pochowali niektóre skarby, niczego tu nie ma na wyciągnięcie ręki. Nawet jak nie interesuje nas zdobywanie tych rzeczy( co imo zabiera sporo frajdy z zabawy) to samo przejście etapu może powodować trudności. Tym bardziej jak się nie gra w tego typu gry. Znikające platformy, rozbujanie jednej by wskoczyć na drugą, skakanie po głowach małych wrogów nad przepaścią aby dojść do celu( bardzo często z górnej części levelu na dolny), etapy na czas( ucieczka przed pająkami, miód) no i pomysłowe walki z bossami. Wisienką na torcie są etapy bonusowe, a w szczególności te w świątyniach. Te w zasadzie muszą rozgrywane być bezbłędnie aby je przejść.

Dla mnie jest to najbardziej satysfakcjonująca kupiona przeze mnie gra w zeszłym roku. Ideał, co jakiś czas wracam do wybranych poziomów.

Opublikowano

The Last of Us

HERE BE SPOILERS!!! 

(Nie będę się pier,dolił i używał tagu spoiler co drugie zdanie oceniając grę, która bardzo mocno polega na opowiedzianej historii. Spoilerów będzie dużo i jeśli nie grałeś, to jak najszybciej zmień ten stan rzeczy, ale posta nie czytaj.)

 

Gra, dla której kupiłem PS3. No, główny powód, który zaważył na decyzji, którą i tak podejmowałem już od dłuższego czasu. A mimo tego przeszedłem ją dopiero teraz, chociaż zacząłem krótko po zakupie konsoli (w październiku).

 

Nie pamiętam, by był taki hype, zachwyt jakimś tytułem i wysyp nagród od czasów Half-Life 2. Oczywiście, rynek gier rośnie i już nie tyle co staje się mainstreamowy, ale jest mainstreamowy. W związku z tym kręcenie hype'u na gry stało się dość powszechne, a ludzie mocno się na to nabierają, ba, nawet zbiorowa schiza przekłada się na zupełnie dla mnie niezrozumiałe zachwyty i gloryfikowanie tytułów, które na to nie zasługują (Bioshock Infinite). Po części tyczy się to też TLOU, ale zanim wydacie na mnie wyrok śmierci, to przeczytajcie do końca, by zrozumieć, co mam tutaj na myśli. Takie czasy, gdzie marketing i granie na emocjach odnosi ogromny sukces. Niemniej szajba na punkcie akurat tego tytułu ma dość mocne podłoża, więc i ja swoje chciałbym o nim napisać.

 

Do gry podchodziłem raczej nie znając za wiele, obejrzałem urywki gameplayów i wiedziałem tyle, że jest Joel, Ellie a gra to GOTG (pipi)O i tyle. Niestety wszechobecna ekscytacja i moja niechęć do tego gatunku były bardzo szkodliwe, bo gra po trzech godzinach (na hardzie!!!11) mnie po prostu znudziła i odrzuciła. Nie dostałem strzała w ryj, nic odkrywczego, przełomowego. Było bardzo dobrze i solidnie, ale fabuła startuje tutaj bardzo długo i z początku w ogóle nie porywa, więc ona na początku nie przykuwa do ekranu. W kwestii gameplayu na początku też jest średnio. TLOU to jedna z tych gier, gdzie na początku jest najtrudniej, przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Nie jesteśmy jeszcze w pełni zapoznani z mechaniką gry, nie wiemy na co możemy sobie pozwolić, a sprzęt i umiejętności są blisko dna. Najgorszy moment miałem w muzeum, kiedy rzuca się nas przeciwko dużym, dobrze uzbrojonym siłom (teoretycznie przeciwko ludziom, którym dorównują tylko Fireflies) i masz, strzelaj sobie. Chyba niedługo potem rzuciłem grę. W końcu jednak wróciłem, i jak się okazało, byłem tuż na granicy dobrej zabawy. Podobnie miałem z pierwszym Uncharted. Tak jak pisałem, oni powinni sprzedawać swoje gry z czteropakiem Red Bulla. Dwa bierzesz na start, by nie zasnąć, a kolejne dwa musisz mieć na sam koniec, bo od pewnego momentu nie da się oderwać od ekranu dopóki nie zobaczysz napisów końcowych.

 

No właśnie, gameplay. Troszkę mi tu czegoś brakowało. Nie mamy ani arsenału Snake'a, ani ruchów Sama, ani możliwości Corvo. Świat jest bardzo mało plastyczny i dróg do celu zazwyczaj nie ma więcej niż jedna, a przejście niezauważonym nie zawsze jest opcją. Ja rozumiem takie podejście do tematu, bo gra celuje w ogromny realizm i ukazanie wszystkich jako ludzi, a nie jako maszynki do zabijania, które w pudłach przechodzą środkiem placu czy noszą w du,pie cały arsenał bądź łażą po suficie, ale... przez to trochę się nudziłem, szczególnie na samym początku. Bierzcie tylko na uwadze, że to nie jest mój ulubiony gatunek i moja opinia może mocno odbiegać od Waszych odczuć w tej kwestii. Rozumiem takie, a nie inne podejście do tematu z punktu prowadzenia fabuły i budowania realistycznego świata, ale niestety nie zgadza się moimi oczekiwaniami w kwestiach czystej zabawy.

 

Niestety nie obyło się też bez dzinych rzeczy, które mi się po prostu nie podobają. Są pewne niekonsekwencje w opisie przeciwników a ich faktycznym zachowaniu. Kiedy pierwszy raz spotykamy się z clickersami, to dowiadujemy się dlaczego klikają: bo nie widzą nic przez grzyb i muszą używać echolokacji do orientowania się w przestrzeni, niczym nietoperze. Dlaczego więc... wykrycie następuje kiedy robimy hałas? Przecież to zupełnie w drugą stronę. To one robią hałas i odbijając fale dźwiękowe widzą nawet absolutnie ciche obiekty, wystarczy tylko, że są w zasięgu fali dźwiękowej. Bez sensu. Faktycznie są po prostu ślepi, ale nie posiadają echolokacji. Oprócz runnerów i clickerów jest też przeciwnik, który jest miksem obu. Ma dobry słuch, ale wciąż widzi. Niestety dopóki nie zginiemy pierwszy raz z jego rąk to o tym nie wiemy :P. Wizualnie ciężko odróżnić od zwykłego runnera, a gra w żaden sposób ich nie hintuje. Wciąż będąc w temacie dźwięku: bez sensu jest, że nikt nie słyszy duszącego się przeciwnika metr obok siebie. Niby duszenie jest najbardziej stealth, ale faktycznie z głośników dobiega mnóstwo hałasu i harczenia, ale nikt w świecie gry na to nie reaguje.

 

W poziomie z hotelem też jest dziwna rzecz. Spadamy na dół, do generatora i drzwi z kartą. Najpierw oczyszczam cały poziom, znajduję kartę, podchodzę do generatora i... dwa razy zostałem zabity już podczas samego odpalania (skąd on się wziął!?), a normą jest, że spawnują się wtedy grzyby i purchawa i musimy z nimi walczyć. Weeeeeeird. Zaś w miejscu, gdzie Ellie dostaje karabin do ręki, a my schodzimy na dół eliminować wrogów nie wolno rozwiązać sytuacji tylko i wyłącznie po cichu O_o. Musimy odpalić broń choć raz, by Ellie też miała okazja strzelić, gdyż scenka do tego nawiązuje później. Gra będzie spawnować przeciwników tak długo aż nie dojdzie do otwartej walki.

Debilne jest AI towarzyszy, ale to wiemy. Sytuacje, gdzie Bill czy Ellie dosłownie wpadają na Clickerów jest mnóstwo i niestety psuje to wczuwkę. Zdaję sobie sprawę, że AI towarzysza nie jest sprawą łatwą, że postacie są niewidzialne, by te wpadki niezależne od nas nie powodowały frustracji, ale to nie było jedyne wyjście z tej sytuacji i moim zdaniem można było to lepiej zrobić.

Aha, no i noszenie drabiny... to serio jest mały powód do drwin :P. Za dużo tej palety jest, za dużo drabin i naciskania trójkąta by podsadzić Ellie. Ja wiem, że to ma budować więź między postaciami i pokazać ich zależność od siebie, ale wciskanie jednego przycisku w kółko albo wykonywanie po raz n-ty nudnego holowania na palecie jest średnio fajne.

A, no i snajper! To było po prostu durne. Podkradasz się pod okno w zasięg strzału, widzisz karabin, przycelowujesz i... nikogo nie ma, a karabin stoi jakby porzucony (nawet nie jest w Ciebie wycelowany). Moment później jednak dostajesz kulkę xD. Patrzysz jeszcze raz i oczom nie wierzysz, bo nadal nikogo nie ma, nadal karabin nawet nie jest zwrócony na Joela, a Ty masz już nie jedną, a dwie dodatkowe dziury do oddychania. Musisz wejść do domu i odpalić scenkę szarpania się ze snajperem, dlatego nie można go zabić wcześniej, no ale (pipi) xD.

 

To raczej wszystkie zarzuty wobec gry w grze. Później, kiedy arsenał i umiejętności troszkę się poszerzyły, ja wczułem się w świat i poznałem schematy zachowań przeciwników, to gra dla mnie zdecydowanie zyskała na miodności. Skończyła się faza samouczka i gra dała mi dużo większe pole do popisu (pierwsze areny starć są niesamowicie sztuczne, ale to po to, by nas nauczyć grania właśnie). Zacząłem po prostu dobrze się bawić. Mimo wszystko gra w pewnym stopniu jest powtarzalna, choć ostatecznie mimo długości nie nudzi. Jest solidnie, ale du,py nie urwa.

 

Technicznie za to jest fenomenalnie. Owszem, zdarzają się brzydsze tekstury i nawet lokacje. Owszem, framerate nurkuje miejscami. Owszem, zdarzają się zwłoki przeciwników, które w bardzo dziwny sposób wzbijają się w powietrze, raz też włosy Ellie bardzo przerażająco się zglitchowały (na dodatek podczas scenki z żyrafami, gdzie ogólnie jesteśmy wychillowani, aż podskoczyłem wtedy). Na siłę zdarza się jeszcze złe łączenie tekstur (biała pustka na krawędziach). Ale to tyle, to wszystkie małe rysy na pięknym diamencie jakim jest ta produkcja. Gra jest cholernie imponująca biorąc pod uwagę na jakim sprzęcie jest odpalona. Bogactwo zaawansowanych efektów, czy to cząsteczkowych czy świetlnych po prostu rozwala. Postacie są przepiękne, animacje perfekcyjne, szczena opada jak widzi się rozpryski krwi dynamicznie wpływające na świat. Nie mam tutaj pytań i chylę czoło przed ND, są zaje,biści pod tym względem, co tu dużo mówić. Grafika powala, dźwięk powala, animacje powalają, dopracowanie gry jest prawie perfekcyjne. Postać prowadzi się niesamowicie ludzko, animacje przechodzą płynnie jedna w drugą, nie wiem, mogę zachwycać się długo.

 

Podoba mi się jak przeprowadzono rozwój adwersarzy podczas gry, a właściwie jak go nie było. Standardowy schemat jest taki, że na początku mamy najsłabszych przeciwników, a z czasem rzuca się na nas coraz trudniejsze wyzwania. Tutaj przez całą grę jest bardzo równo (stąd właśnie to uczucie, że gra robi się łatwiejsza wraz z rozwojem postaci i ekwipunku). Świetnie wpasowuje się to w świat, bo dlaczego do cholery w Bostonie w mocno zmilitaryzowanej strefie miałoby być najłatwiej, a oprychy z końcówki gry ośmieszałyby ich (żołnierzy) wyszkoleniem i śmiercionośnością? Jedynie na koniec nie mogli powstrzymać się od klasycznego bumpu trudności i ogomnej, epickiej potyczki i nawet karabiny się pojawiły. Chociaż to też miało pozytywny wpływ na to, jak mocno uderza w nas zakończnie, więc spoko. Boję się tylko, czy nie dostanę zawału z powodu frustracji tym fragmentem kiedy będę próbować jednak ukończyć grę na Hardzie. Nie ma też bossów, a właściwie są (purchawy, David), ale nic nadzwyczajnego, nadprzyrodzonego i niesamowitego, wszystko wciąż perfekcyjnie wpasowuje się w gameplay i ramy świata. Miodzio. A etapy, kiedy zaczynamy sterować Ellie i smaczki z tym związane? hnnnng

Prowadzenie gry też jest świetne. Ciągle do przodu, ciągłe zmiany otoczenia, ciągle nowe mechaniki i nigdy za dużo jednej na raz. Poszczególne walki poprzetykane są długimi sekcjami, gdzie tylko zwiedzamy i świetnie to działa na zasadzie kontrastu, gdzie dzięki temu każde starcie jest emocjonujące i coś znaczy.

 

OK, to tyle jeśli chodzi o gameplay. Jest dobrze, jest na poziomie, którego oczekuje się od ND, ale nie bez wad. No i teraz przechodzimy do opowiedzianej w grze historii. No i tutaj jestem autentycznie zachwycony, nie mam żadnych pytań. Tak jak po skończeniu Bioshock Infinite byłem wkur,wiony coraz bardziej z każdą sekundą analizowania tego co się właśnie stało, tak tutaj przez ostatnie kilka godzin po obejrzeniu zakończenia mój zachwyt tylko narasta. To zakończenie, które na pozór nie składa nas na łopatki, nie wywołuje niekontrolowanych wybuchów płaczu (czy to ze smutku czy z radości). Może nawet u niektórych zostawia niedosyt, ale im dłużej nad nim myślę, tym bardziej jest perfekcyjne.

 

Zastanawialiście się w ogóle nad tytułem tej gry? The Last of Us. Chyba nawet sama gra próbuje nas do takich rozważań nakłonić, kiedy Tess i Joel kłócą się o to, czy jest jeszcze "us" i co ono znaczy. No właśnie. Kim są Ci tytułowi "my"? Chodzi o to, co zostało z ludzkości? A może o ostatnich dobrych? Ostatnich zorganizowanych? A może każdy ma swoje "us" ograniczone tylko do kilku osób? Do Tess? Do żony i miasteczka? Przez całą grę poznajemy co znaczy "us" dla głównego bohatera, co idealnie jest podsumowane w zakończeniu. Nie ma "us" dla Joela. Po tej stracie, jaką przeżył nic już dla niego się nie liczy. Gotów jest poświęcić los ludzkości dla Ellie, a następnie i ją okłamuje. Dlaczego? Dlatego, że robi to wszystko tylko dla siebie. Nikt więcej go nie obchodzi i od początku nie obchodził. Strata córki a później Tess sprawiły, że on nie chce już więcej tracić. Nie interesuje go życie w świecie bez Ellie, nie interesuje go ratunek ludzkości. Jest starym, samotnym człowiekiem i desperacko chce temu zapobiec, tymbardziej, że po początkowym odrzucaniu Ellie, kiedy już się z nią zżył, za nic nie chce jej stracić. Pięknie tą samotność podkreśla ostatnia scena, kiedy kierujemy Ellie, a on opowiada o Sarze i swoim wieku.

 

Zachwycony też jestem tą kompozycją klamrową. Oczywista ucieczka z Sarą i z Ellie, ale też konsekwencje tego. Tam doszło do najgorszego i stracił córkę, a tutaj czarno na białym widzimy, jak sytuacja się powtarza i Joel dosłownie gotowy jest zniszczyć wszystko, byleby tylko drugi raz nie dopuścić do straty. Joel nigdy święty nie był, ba, jest raczej bydlakiem i egoistą, a gra cały czas stara się nam opowiedzieć, dlaczego tak jest. Cały zimowy chapter właściwie jest o tym, jak my podczas swojej podróży nie byliśmy nic lepsi od całej reszty. Że jesteśmy tylko stroną w tym bezsensownym i brutalnym konflikcie o przeżycie. Sam Joel mówi o sobie, że on po prostu jest "survivor". David okazuje się kanibalem i psycholem, ale to tylko po to, byśmy mieli powód do zabicia go :P.

 

Czytałem też zarzuty o tym, że dużo jest walki z ludźmi. Bardzo dobrze, że są. Nie dość, że wprowadzają urozmaicenie do gameplayu w postaci żywych i kombinujących istot (choć czasami trochę za bardzo kombinują jak magicznie nas zachodzą od tyłu), to jeszcze pięknie wpasowują się w to pytanie: kim jesteśmy "My". Nie ma nas. Nie ma ludzkości. Upadliśmy do poziomu wyrzynających się o puszkę jedzenia i żyjących na śmieciach band. Największym wrogiem człowieka jest człowiek. Scena z żyrafami jest dość charakterystyczna i może nawet trochę zbędna, ale to jest ostateczne podkreślenie wątku zwierząt w tej grze. Pokazanie, że to tylko człowiek ma problem, a zwięrzęta, rośliny i planeta radzą sobie wyśmienicie w wydartych człowiekowi terenach. Że jest im wręcz lepiej bez nas. Właśnie, nas. Gdyby w ogóle było jeszcze coś takiego jak "my" :).

 

Mógłbym tak dalej się zachwycać, jak wątek jest mistrzowsko prowadzony i budowany przez całą grę. Jak przydługawy i nudnawy z początku wstęp ma ogromne znaczenie i sens patrząc z perspektywy całości. Jak wydarzenia jesienią po prostu zostawiają ze szczęką w piwnicy, gdzie przepięknie zawiązuje się przyjaźń między Ellie i Joelem, jak oboje zaczynają o siebie dbać (pościg za Ellie, eskortowanie rannego Joela). Jak powoli i nieobowiązkowo możemy odkrywać okrutną i brutalną prawdę o świecie. Czy to notatki na kampusie, czy schron Isha w kanałach... mało która historia skończyła się dobrze. Wszystko, co zostało to zarażeni, trupy i szabrownicy. Puste strefy kwarantanny, w których rozgrywały się tragedie. Świat jest zbudowany po prostu fantastycznie, a fabuła po zapoznaniu się z całością jest idealna.

 

No i właśnie, po tych wszystkich zachwytach zostaje to ostatecznie pytanie: GOTG? GOTY? 10/10? Pewna część mnie krzyczy, że tak, że dawno nie grałem w tak złożone emocjonalnie dzieło, że dawno nie zastanawiałem się tak dużo nad zakończeniem. Gra jest piękna, dopracowana, wywołuje emocje i przemyślenia. Tylko... no właśnie. Zauważyliście może, że kilka razy napisałem, że coś mi nie pasuje w grze, ale idealnie pasuje do świata i opowieści. To opowieść i fabuła dominują w tej grze. Jej siłą są przekazane treści, a nie faktyczne momenty spędzone z padem w ręce, kiedy gramy. Jest wyraźny podział na scenki i sekcje grane, wszystko ważne dzieje się bez naszego udziału, a my jedynie spacerujemy przez świat bądź torujemy sobie drogę przez przeciwników. Patrząc czysto pod względem gameplayu jest solidnie, ale nie ma tutaj niczego zwalającego z nóg. Gra na początku nudzi (wielu mówi, że dopiero od jesieni jest dobrze). Dlaczego tak jest? Ano dlatego, że to nie skradanie i strzelanie, a cut-scenki i ciekawość dalszego ciągu historii gna nas do przodu. Growa część tej... gry nie jest GOTG. Ona na początku wręcz nudzi. Dopiero później sprawnie wplątuje się w kreowany świat i nie jest źle, ale nasza interakcja ze światem jest tylko tłem do fabuły. Czy ja chcę takich gier? Czy to jest produkcja, którą mogą okrzyknąć lepszą niż wszystkie inne w ciągu tej całej długiej generacji? Czy za słuszny uważam trend, gdzie z gier robi się filmy, pod wieloma względami cofając się i zachwyt budząc dzięki graniu na emocjach? Naughty Dog dość dobrze balansuje na granicy dobrej zabawy i dobrej opowieści, ale już Bioshock Infinite z tego samego roku moim zdaniem nie podołał temu zadaniu, a trend jest dość mocno widoczny: mniej gry, więcej oglądania, słuchania i biernego przyjmowania historyjki. Od czasów wspomnianego Half-Life 2 mimo przeskoku generacji wciąż zamiast iść do przodu, idziemy raczej w bok. I chociaż na razie jest fajnie, to boję się, czy ten kierunek to nie jest ślepa uliczka.

  • Plusik 5
Opublikowano (edytowane)

Wystaw cyferkę na końcu i będzie recenzja. Tj. tekstu nikt nie przeczyta, a podnieta będzie w zależności od tego, czy dasz notę za wysoką, czy za niską. Argumenty są przecież nieistotne.

Edytowane przez Suavek
Opublikowano

Infamous Second Son

 

Do produkcji Sucker Punch byłem nastawiony dość sceptycznie i byłem przekonany że bedzie to piękna wydmuszka, dobrze że dałem jej szanse bo gra jest całkiem dobra i pisze to osoba która nie była w stanie ukończyć poprzedniej części.

 

Grafika w tej grze jest naprawdę rewelacyjna, ta ilość szczegółów, oświetlenie, zachody słońca i ogólnie widoki powodują opad szczeny, wiadomo można znaleźć brzydsze tekstury ale trzeba sie troche naszukać ( tak jak wrzuciłem zdjecia do CW ) od strony technicznej wszystko śmiga bdb miałem chyba tylko raz dość widoczny spadek fps reszta chodziła mega płynnie

Fabuła jest mega prosta, przewidywalna i na dłuższa metę nudna, ale klimat Seattle i zbieractwo wynagradzają i dają odpowiedną dawkę zabawy.

Jest jednak pare rzeczy które mi nie podpasowały;

- poboczne misje ( ratowanie ludzi z klatki xD i reszta tych co były w poprzednich częściach słabo to rozwiązali i jest to nudne

- graffiti szkoda ze nie rozbudowali troche możliwości malowania cos na wzór chociażby JSR

- puste miasto :/ to chyba największy zawód, miasto nie żyje, przechodniów jest jak na lekarstwo

- liście sa przylepione do ulicy i nie widać odbicia Delsina w szybach

 

To chyba tyle z narzekania, wiadomo jest to początek generacji i aż strach pomyśleć do czego PS4 jest zdolne, trzymam kciuki za developerow żeby raz dwa opanowali sprzęt i dawali nam gry które bedą urywać głowę

 

Grę ukończyłem jako dobry i bardzo rzadko zdarza mi się grać drugi raz ale w tym przypadku jestem pewien że odpale raz jeszcze i ukończę grę jako ten zły

 

Polecam

Opublikowano

Resistance: Fall of Man

5 lat i 3 konsolę zajęło mi zebranie się do drugiej co do znaczenia serii fps only on playstation.Na pierwszy ogeiń poszło leciwe już Res1.Grafika owszem się ze starzała,ale w gruncie rzeczy to obleci nawet w 2014 i nie powoduje odruchu wymiotnego.Co innego lekko już oldschoolowy gameplay,który do dziś trzyma wysoki poziom. Czuć,że jest to strzelanka robiona tylko pod konsolę,a nie jak większość tych popłuczyn z pc stołu.Strzelanie jest mega miodne i naprawdę nie myślałem,że jakikolwiek shooter w singlu da mi tyle frajdy.Duża zasługa tu pomysłowych broni z których słynie Insomniac,co xbotom może dać nadzieję na  dobrego szpila w Sunset Overdrive z ciekawymi patentami. Mielenie chimer z augera i bullseye'a daje nieporównywalnie więcej frajdy niż nawalanie z oklepanej m4 lub ak47.Do tego dochodzi drugi tryb ognia,który nie ogranicza się tylko do granatnika(oczywko jest w podstawowej spluwie),ale serwuje nam takie patenty jak namierzanie wrogów,stawianie tarczy,spowalnianie czasu,czy też detonowanie gluto-bomb.Granaty też są miłą odskocznią z flagowymi kolcami na czele.Sama rozgrywka jest co jakiś czas urozmaicana etapami nastawionymi na walkę pojazdami.
Przeciwnicy swoim designem również bardzo przypadli mi do gustu.Jest ich sporo w tym kilku semi bossów.Lokacje z drugiej strony są mocno nierówne.Te nastawione na walkę w zgliszczach UK wypadają świetnie,ale już etapy rozgrywające się w bazach chimer mnie odrzuciły(duże podobieństwo do Halo tylko bez kolorowych laserków i krasnali).

Dawno tak dobrze nie bawiłem się przy strzelance, więc pomijając kwestie techniczne, wszak gra ma już 8 lat, wystawiam solidne 7+/10.Może byłoby więcej gdybym się załapał na banglające multi,ale SONY wyłączyło w tym roku serwery całej trylogii.

Opublikowano (edytowane)

z takimi postami to idzcie do statusów albo CW.

 

-fajna gra

-nie-e bo dwójka lepsza

-ee nie-e bo nie-e

 

wypjerdalać

Edytowane przez _Be_
Opublikowano

Dwójka jest gorsza klimatem. Chyba nawet zrezygnowali z apteczek, tak było to nudne, że już nie pamiętam. Za to jedynka to klasyk, który chętnie wciąż przechodzę w coopie. No i ta technologia niszczenia szyb.

Opublikowano (edytowane)

@ Figaro

Przecież on sam przyznał że cała jego przygoda z serią to 15 min. w demie jedynki z 2006. Graficznie to był już średniak 8 lat temu, ale multi i kampanie konynuacji - sam miód. Tzn. tak słyszałem bo grałem tylko 15 min. w demo. 

Edytowane przez nobodylikeyou
Opublikowano

takimi postami to idzcie to statusów albo CW.

 

-fajna gra

-nie-e bo dwójka lepsza

-ee nie-e bo nie-e

 

wypjerdalać

 

 

Bla bla bla. Z taką odpowiedzią idź jajka święcić po terminie w lany poniedziałek. Nie każdy jest taki och ach jak ty i ma prawo takiej wypowiedzi jaką uważa za stosowną. Po to jest temat, oceniać, polecać grę którą się ukończyło.

 

Jedynka miodna, dwójka nie tak źle, trójka powrót do korzeni. 

Opublikowano (edytowane)

Nigdy nie grałem w Jak & Daxter: The Precursor Legacy, mimo że za panowania PS2 łykałem wszystko jak leci, a że po TLoU zostałem największym fanem Naughty Dog co najmniej w Europie Wschodniej, wypadało nadrobić zaległość (co ciekawe, okazało się, że wieki temu zachomikowałem trylogię z Plusa). Jak wypadła pierwsza ogromna trójwymiarowa platformówka od ND 13 lat po premierze? Za(pipi)iście.

 

1) Jest to platformer, jakich obecnie ze świecą szukać - skaczemy i okazjonalnie jeździmy/latamy - żadnego strzelania, rozwijania postaci itp. bzdur potrzebnych platformówce jak k.urwie majtki;

 

2) J&D posiada setting, jaki w tym gatunku ubóstwiam - zwierzaki i im podobne stworki, "dżunglowe" kolorowe plansze pełne znajdziek i prosty humor sytuacyjny. Takie LBP czy Super Mario wypadają na tym polu przy J&D kompletnie bezpłciowo;

 

3) Gra się w to po prostu rewelacyjnie - satysfakcja z wyrwania Power Cella czy czerwonego orba pod koniec gry jest ogromna. Poza tym gra ma idealnie wyważony poziom trudności - fabułę skończy praktycznie każdy, ale wyrwanie wszystkich możliwych znajdziek (2000 "jaj") wymaga już sporego zaangażowania;

 

4) Ograłem większość reedycji starszych gier w HD na PS3, ale to chyba właśnie J&D było najprzyjemniejsze z racji małej ilości starszych rozwiązań zwanych przez niektórych archaizmami. Mamy zarówno auto-save'a i save manualny, checkpointy są rozstawione bardzo rozsądnie (choć może pod koniec trochę namieszano), no i kamera sprawie tylko małe problemy, gdzie w takim Shadow of the Colossus HD doprowadzała mnie do szału.

 

Ode mnie mocne 9 / 10, nie z sentymentu, ale wynikające z faktu, jaką wartość jako platformówka J&D przedstawia sobą w 2014 roku. Sequele niestety sobie odpuszczę, bo kompletnie nie podoba mi się odejście od konwencji klasycznego platformera. Choć może kiedyś...

Edytowane przez Kasias
  • Plusik 2

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...