Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

6 minut temu, Mejm napisał:

No jak ktos lubi 3x z rzedu to samo to faktycznie mogl czuc sie nieswojo.

- Brak hackowania/bieda wersja w postaci vigoru
- Korytarz
- Tylko dwie bronie przy sobie
- Zamiast BD i zbierania Adam bezplciowy handyman bez zbierania surowców
- Brak surowców
- Brak wytwarzania przedmiotów
- Tylko jeden rodzaj amunicji

- Brak saveow

- brak pulapek/jedynie bieda wersja w postaci vigorow
- Autoregeneracja/brak apteczek i eve
- Brak kombinowania w walkach - walka na Jana/typowy fps - brak pułapek robi swoje 
- Songbird miał być jak nemesis badz nowa wersja BD - wykorzystany raptem w ostatniej walce
- Rozjechana immersja - Z jednej strony walka i bida z drugiej żarcie na każdym kroku lub pokrywane po śmietnikach. Już lepiej jakby to rozwiązać fabularne poprzez jakiś tonik, który dawały możliwość żarcia zepsutego jedzenia że smietnikow
- Można zabijać zwyklych ludzi bez żadnych konsekwencji - nikt nic nie widzi i się nie dzieje, juz lepiej jakby byli niesmiertelni
- Mała interakcja z przedmiotami względem poprzedników (zabite ciało nie reaguje, to samo inne zwłoki, przedmioty, beczki itp.)
 

I jeszcze coś się znajdzie. Dostajemy nie 3 raz to samo tylko wykastrowanego, odrozniajacego się tylko fajnym settingiem biednego FPSa.

  • Plusik 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza

xd

ja pamiętam te pierwsze trailery gameplayu i wyglądało to lepiej od życia, a finalnie gra zaliczyła srogi downgrade i została pokastrowana. Był jeszcze jakiś smród na premiere, pamiętam, że dawali w ramach rekompensaty season pass na te dlc za free.

Odnośnik do komentarza

O bioshocku 2 mowi sie jedynie w odniesieniu do dlc z Minerva, ktorego fabula, oczywiscie jak to na forumku, jest przehajpowna. Nic juz nie pamietam z tego dodatku (jak i z samego bs2) oprocz pytania w glowie - "to tym sie tak ludzie jaraja?". Infinite mial ch.ujowy gunplay ale nie bylo to dno oceanu po raz 3ci. Tylko ja gralem na normalu i nie kombinowalem z tysiacem ustawien vigorow i broni. A i koncowka 1000x lepsza od tej z bs2. Tylko przypomnijcie mi jak sie bs2 konczyl, kojarze jakies koneksje rodzinne czy cos.

Odnośnik do komentarza

Mi się podobało nawet, ale mogę być nieobiektywny bo Infinite to pierwsza gra jaką odpaliłem ma pachnącej nowej blasze z GTX770 w 2013 roku.

 

strzelanie trochę męczenie buły, zwłaszcza pod koniec, natomiast sam świat i scenariusz bardzo mi podszedł. nawet ten plot twist z du,py.

 

 

 

B1>BI>>>>>>>>>karol mondry>>>>>>>>>B2

 

Straszna jest ta dwójka, mocne odcinanie kuponów. Odpadłem w połowie.

Edytowane przez ragus
Odnośnik do komentarza
Spoiler

BIOSHOCK INFINITE
 

Uwielbiam gry. Jestem fanem elektronicznej rozrywki i lubię praktycznie każdy gatunek (co nie oznacza, że każdy gatunek lubi mnie - np bijatyki :) 

Wszystko zależy od odpowiedniego podejścia i nastroju - czasem bawią mnie tytuły kompletnie odmóżdżające, stawiające głównie na czystą rozwałkę i gameplay, a czasem takie, w których to klimat, fabuła i narracja odgrywają główne role. Oczywiście ideałem byłaby gra, która łączy obydwa te elementy, ale takowych jest jak na lekarstwo.

Jednym z takich tytułów jest BioShock - gra absolutnie wyjątkowa, będąca niezwykle udanym połączeniem rasowego FPSa, wzbogaconego o elementy RPG i doprawiona poważnym, dojrzałym scenariuszem.
 
Świat, który udało się wykreować 2K Boston (obecnie Irrational Games) został bardzo dokładnie przemyślany, opisany i przedstawiony graczom, którzy z ciekawością zgłębiali mitologię, tajemnice i historię tego niezwykłego miejsca, jakim było podwodne miasto Rapture. 
Druga część kontynuowała założenia znamienitego poprzednika i była sequelem dość "bezpiecznym" - niewiele zmian, za to więcej tego, za co uniwersum pokochały miliony...

Przede mną zadanie przybliżenia Wam najnowszej odsłony tej znakomitej serii i próba udzielenia jednoznacznej odpowiedzi na pytanie - "Czy mamy do czynienia z grą wybitną?". 
Czy wyniesiona w przestworza Columbia dorównuje swoim klimatem upadłemu miastu z morskich głębin? 
Czy historia tutaj przedstawiona jest bardziej dojrzała i mocniej "ryje beret"? 
Czy aby na pewno jesteśmy szczęśliwcami mogącymi zagrać w jedną z najlepszych gier wszech czasów?

 

WNIEBOWSTĄPIENIE

 

Rok 1912, Wybrzeże Maine, północno-wschodni kraniec Stanów Zjednoczonych, wzburzony sztormem Atlantyk, rozkołysana łódka. To tutaj po raz pierwszy poznajemy świat oczyma naszego głównego bohatera, Bookera DeWitt i po raz pierwszy napotykamy frazę "Bring us the girl and we wipe away the debt" ("Przyprowadź nam dziewczynę a umorzymy dług") - słowa, które niczym "Would You kindly" z pierwszego BioShocka, usłyszymy w grze nie raz i które mają, nazwijmy to - drugie dno.

Booker to były pracownik Agencji Pinkertona, prowadzący swój żałosny żywot w nowojorskim, zrujnowanym biurze detektywistycznym, będącym zarazem jego mieszkaniem. 
Topienie smutków w alkoholu i długi hazardowe, doprowadziły go na samo dno i kiedy wydaje się, że już niżej nie można upaść, w drzwiach jego biura staje dwójka tajemniczych nieznajomych, proponując mu zlecenie - infiltracja podniebnego miasta - Columbii, i odszukanie pewnej młodej dziewczyny o imieniu Elizabeth. 
Nasz protagonista zlecenie oczywiście przyjmuje i po wspomnianej już wcześniej podróży łódką (a także czymś nieco szybszym, ale to już musicie zobaczyć sami), jego oczom ukazuje się...

 

COLUMBIA

 

"Alleluja!" - to słowo wita nas, gdy po raz pierwszy widzimy ten cud techniki i nauki - latające miasto. Flotylla unoszących się budynków, leniwie poruszająca się ponad warstwą chmur, gdzie wiecznie świeci słońce a wszyscy ludzie są szczęśliwi i uśmiechnięci... 

Tak jak podwodne Rapture miało być miejscem wolnym od religii, rządów i polityki, stawiając na otwarty umysł i gloryfikację osiągnięć naukowych, tak Columbia jest tego dokładnym przeciwieństwem. 
Przepełniona polityczną propagandą, kultem jednostki i wszechobecnymi symbolami religijnymi, bardzo często gra na skojarzeniach (przecież jesteśmy w niebie, czyż nie?) i sprawia wrażenie niezwykle uduchowionego miejsca, w którym przyziemne, błahe problemy zupełnie nas nie dotyczą.
Całość to jednak fasada, sztuczna makieta (i to z kilku względów, o tym jednak później), a miła powierzchowność dość szybko odsłania nam kilka bardzo poważnych problemów, drążących ten pozorny raj - fanatyzm, segregacja rasowa i totalitaryzm to tylko kilka z nich.

Taaaak... Columbia to zdecydowanie jedna z barwniejszych bohaterek w grach ostatnimi czasy. BioShock Infinite przedstawia nam jednak jeszcze jedną...

 

ELIZABETH

 

Nie będzie raczej żadnym spoilerem, jeśli napiszę, że Bookerowi udaje się odnaleźć cel swojej wyprawy - drobną, delikatną i pełną młodzieńczej naiwności (a jednocześnie mającej spory bagaż przykrych doświadczeń) dziewczynę. 
Oczywiście, jak to często bywa w takich przypadkach, wraz z jej odnalezieniem nasza przygoda zacznie się dopiero rozkręcać, a kolejne problemy mnożyć jak grzyby po deszczu.

Towarzyszką dziewczę to jest nader uroczą i oprócz wspomnianej naiwności, spowodowanej nikłą wiedzą o świecie ją otaczającym, obdarzona została szeregiem cech, czyniących ją ludzką i naturalną. 
Począwszy od ciekawości, z jaką zagląda w każdy kąt, zachwycaniu się każdym pięknym widoczkiem (w które Columbia obfituje), poprzez przysiadanie na ławeczkach, rozmowę a na strzelaniu focha (w końcu to kobieta!) i wspomaganiu Bookera w walce skończywszy. 
Ci, którym po tym fragmencie przed oczyma staje dowolna gra "opiekuńcza", gdzie trzeba przygłupiego NPCa na siłę ciągnąć przez poziomy, bronić go przed stadami wrogów i ciągle restartować checkpoint z powodu jego kolejnej bezsensownej śmierci, mogę śmiało powiedzieć, że żadnego z tych problemów tutaj nie uświadczymy. Elizabeth w żadnym wypadku nie jest ciężarem, a wręcz odwrotnie.
Wspomniana pomoc podczas starć to zarówno podrzucanie zaopatrzenia, jak również i strategiczne używanie pewnej nadprzyrodzonej mocy, w celu przechylenia szali zwycięstwa na naszą korzyść. A skoro już o starciach mowa...

 

ŻRYJ OŁÓW

 

W porównaniu do poprzednich odsłon, w Infinite walki jest dużo więcej i jest bardziej intensywna. 
Starcia występują dosłownie co krok i są o wiele bardziej dynamiczne, niż przyzwyczaiły nas do tego dwie pierwsze części serii. 
Samo strzelanie to zdecydowanie rasowy FPS, z tonami upadających łusek i setkami szarżujących na nas wrogów. Większość naszych oponentów to obrońcy panującego w Columbii reżimu, stróże prawa a później rebelianci - ot, zwykłe, ludzkie mięso armatnie. 

Nie przeczę, jest kilka ciekawszych projektów przeciwników, ale żaden z nich nie dorównuje charyzmą i mistycyzmem kultowym Big Daddies z poprzednich dwóch odsłon. 
Najgorsze jest jednak to, że w porównaniu do nich - tutaj każdy przeciwnik to zwykła przeszkadzajka, którą trzeba usunąć. Zero głębszej motywacji i strategii, im większy problem tym większy kaliber na jego rozwiązanie - ot, cała filozofia. 
Brakuje mi tu strategicznego planowania pojedynków, przygotowań, zbierania zapasów, zastawiania pułapek. 
Nie wspomnę już o tym, że nie postarano się nawet o jakieś fabularne uzasadnienie większości wyskakujących nam przed lufę dziwadeł - brak tu tego poczucia winy, które znajome jest każdemu, kto osierocił choć jedną Little Sister w poprzednich częściach. 
Nawet Handyman, który został przedstawiony, jako człowiek nieuleczalnie chory, zaopatrzony w metalowe ciało, podtrzymujące go przy życiu (już się wzruszyliście?) to nic więcej niż wielki, przygłupi Brute z "dwójki" - szarża i długie, goryle łapy a na klatce piersiowej wielka kula z napisem "tu strzelać" (taki żart, ale wielka jest), zero finezji i rozterek moralnych.

 

 

Reszty przeciwników Irrational Games nawet nie próbowało nam fabularnie uzasadnić, uznając że koleś z Ku Klux Klanu noszący na plecach wielką trumnę (po co?) czy kurdupel z dwiema trąbami w miejsce uszu, wyglądają dostatecznie cool bez dodatkowych wyjaśnień. 
Wiele osób (w tym ja) upatrywało następcę Big Daddy'ego w wielkim, mechanicznym ptaku o ksywie Songbird. Wyobrażaliśmy sobie epickie starcia z tym potworem, obgryzane z nerwów paznokcie i połamane pady - nie lękajcie się! Songbird swój występ ograniczył jedynie do kilku cut-scenek - to niestety nie żart.

 

Tradycyjnie dla serii, strzelaniny urozmaica nam używanie plazmidów, które w Infinite noszą nazwę Vigorów - kilka z nich to dobrze znane efekty ze starszych odsłon, a kilka to zupełnie nowe moce. 
W temacie dynamiki walkę wspomaga również możliwość podpinania się pod zawieszone w powietrzu "tory kolejki", dzięki którym (i hakowi założonemu na przedramię) możemy błyskawicznie przemieszczać się pomiędzy platformami, strzelać podczas "jazdy" czy wykonywać specjalne ataki, możliwe tylko wtedy do uzyskania.

 

O ile samo jeżdżenie po wspomnianych szynach robi bardzo pozytywne wrażenie i dodaje nieco głębi tym w sumie prostackim (jak na tą markę) starciom, tak Vigory są kompletnym nieporozumieniem. 
Dość szybko okazuje się, że jedynym wartym uwagi, jest Buckin' Bronco, który podbija przeciwników i zatrzymuje ich na chwilę w powietrzu - reszta jest w sumie bezużyteczna i po kilku walkach złapałem się na tym, że nie używam ich wcale, gdyż samo faszerowanie bolków ołowiem sprawdzało się dużo lepiej.

 

Z Vigorami jest podobny problem, jak z przeciwnikami - również nalazły się w grze, bez podania wyraźnej przyczyny, genezy powstania i jakiegokolwiek uzasadnienia fabularnego. Są, bo to przecież Bioshock i jakieś plazmidy być muszą - diluj z tym.

 

URZEKŁA MNIE TWOJA HISTORIA

 

Skoro tak czepiam się tych luk w fabule, przyjrzyjmy się temu, co kupiło wielu recenzentów i graczy na świecie - historia.
Początkowo standardowa wręcz historyjka, mogąca służyć za tło w starych odsłonach Mario - ot, rycerzyk ma wspiąć się na wieżę i uratować księżniczkę. 
W trakcie gry scenariusz jednak pokazuje pazurki, następuje kilka zwrotów akcji, kilka spektakularnych a nawet mrożących krew w żyłach wydarzeń, prowadzących do zapadającego w pamięć zakończenia. 
Bardzo chciałbym przybliżyć Wam choć kilka z nich, ale popełniłbym niewybaczalny błąd, gdyż samodzielne poznawanie niuansów fabularnych i chłonięcie klimatu tego niezwykłego miejsca to 90% przyjemności obcowania z najnowszą grą Irrational Games. 
Napiszę tylko tyle, ze dla warstwy fabularnej zdecydowanie warto sięgnąć po najnowszego Bioshocka i jeśli to opowiadana historia jest dla Was największym magnesem podczas doboru gry - lepiej trafić nie mogliście.

Żeby nie było jednak tak różowo, fair byłoby wspomnieć o kilku wadach nawet w tak dopieszczonym elemencie. 
O lukach w opisie świata przedstawionego już wiecie - zarówno Vigory jak i przeciwnicy wzięli się "z d#py" i nikt nie raczył nam tego uzasadnić. 
Podobnie ma się sprawa z tym bardzo rozdmuchanym wątkiem "trudnej miłości" pomiędzy Elizabeth a Songbirdem. Ten rzekomo wzruszający i przerażający zarazem "związek" to zaledwie cztery scenki przerywnikowe, z których moc ma zaledwie ostatnia, a to i tak bardziej ze względu na miejsce, w którym ta scena się rozgrywa, niż na faktyczny ładunek emocjonalny w niej zawarty.

 

Inna sprawa, pośrednio łącząca się z fabułą, to sposób narracji w tej odsłonie i jego współgranie z samym gameplayem. 
Otóż w odróżnieniu do poprzednich odsłon, gdzie otrzymywaliśmy wielki, otwarty poziom do eksploracji i w jego obrębie wykonywaliśmy zlecone nam zadania a fabuła stopniowo była odkrywana przez nas samych podczas tej eksploracji właśnie, w Infinite postawiono na bardziej bezpośredni sposób prowadzenia historii. 
Motorem napędowym akcji jest Elizabeth i to ona ciągle nas pogania, motywuje i zachęca do podążania za nią. Parę razy będziemy zmuszeni przystanąć, by podziwiać jakiś efektowny (całe szczęście nienachalny) skrypt i ogólnie mamy wrażenie prowadzenia za rączkę. Nie jest to złe rozwiązanie samo w sobie - wiele znakomitych gier z tego korzysta i wcale nie musi to być wadą. 
Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś nie ma odwagi całkowicie poddać się nowym (w obrębie serii) rozwiązaniom i na siłę wrzuca stare, które w nowej rzeczywistości tylko frustrują, zamiast bawić.

 

Mówię tutaj do eksploracji, która z głównego motoru napędowego w poprzednich częściach została w Infinite zredukowana do roli wkurzającej konieczności. 
O ile w "starych" odsłonach wszelkiego rodzaju szperanie po kątach, uzupełnianie zapasów i "mierzenie sił na zamiary" (pamiętne podchody do Tatuśków) było istotą rozgrywki i celem samym w sobie, tak w najnowszej grze Irrational Games każdy wypad w jakąś uliczkę, celem pogrzebania w śmietniku, odrywa nas od dość nachalnej głównej osi fabularnej, skutecznie burząc misternie budowane uczucie immersji i wybijając gracza z rytmu. 
Zawsze, kiedy zaglądałem w jakieś pudło czy pojemnik, miałem wrażenie straty czasu, choć wiem, że było to konieczne dla mojego dalszego funkcjonowania (amunicja, apteczki itp.).

 

WIELKI BŁĘKIT

 

Żeby jednak zachować wykres sinusoidy, którym można by opatrzyć moje wypociny, teraz znów trochę chwalenia.
W temacie oprawy Bioshock Infinite to absolutna czołówka gier na PS3. 
Silnik Unreal Engine daje radę aż miło i na obecnej generacji sprzętowej to absolutne maksimum, jakie można z niego wycisnąć. Główna w tym zasługa malowniczych scenerii i pastelowych kolorków, których użyto do przedstawienia tego odrealnionego świata, ale gwarantuję Wam, że nie raz przystaniecie, podziwiając panoramę miasta, błękit nieba lub kolibra spijającego nektar z kwiatów. 
Sama scena otwarcia, głównie ze względu na kontrast z resztą gry, robi piorunujące (i to nie tylko przez burzę) wrażenie, a później jest równie dobrze.

Po pewnym czasie (i znów sinusoida) gra zaczyna irytować sterylnością miejscówek a niemożność zestrzelenia chociażby żarówki czy doniczki z okna dopełnia wrażenia makiety. 
Zastanawiająca jest również dziwna symetria w układzie pomieszczeń - często trafiamy na miejscówki, które są wręcz swoim lustrzanym odbiciem - przypadek, niemoc twórcza, zamierzony efekt? Ciężko powiedzieć, ale również to kładzie się pewnym cieniem na całość produkcji.

Klonowanie przeciwników ma już w grach długą historię, ale spotkanie kilku z rzędu NPCów z dokładnie taką samą facjatą również chluby autorom nie przynosi - niestety, praktycznie każdy mieszkaniec Columbii to jeden i ten sam model, nierzadko nawet z niezmienioną garderobą - trochę dziwne niedopatrzenie, jak na tak dopracowaną produkcję.

W temacie dźwięku jest wybornie, cieszą odpowiednio dobrane kompozycje muzyczne i świetnie podłożone głosy postaci - zarówno Elizabeth jak i Booker brzmią bardzo dobrze i często prowadzą ciekawe dialogi. 
Ukłonem w stronę weteranów serii są niektóre odgłosy żywcem przeniesione z części poprzednich, co sprawia, że momentalnie na twarzy pojawia się uśmiech i wrażenie - "Jestem w domu".

 

POWRÓT NA ZIEMIĘ

 

Jak widzicie, jednoznaczna ocena najnowszej gry Irrational Games to niełatwe zadanie. 
Czy Bioshock Infinite jest grą tak wybitną, jak starają się nam wmówić te wszystkie zachwycone opinie? 
Świat gry, mimo iż niewątpliwie piękny - jest pustą makietą bez wyraźnego klimatu - obdzierając ten tytuł z fabuły i mocnego zakończenia, dostajemy mało porywający shooter, który jak na Bioshocka jest wręcz prostacko liniowy i brakuje mu głębi w samej rozgrywce. 
To nadal świetna gra, ale żadne GOTY itp - ot, solidna produkcja, która kupiła recenzentów mocarną końcówką. Aktualnie (świeżo po ukończeniu Infinite) nadrabiam "wstydliwą zaległość" w postaci Bioshock 2 (taaaak, tego złego - z multi) i TO JEST TO! Kombinowanie, eksploracja, obmyślanie strategii na Tatuśków - tego wszystkiego zwyczajnie brakuje w najnowszej odsłonie. 
Zostaje pusta strzelanka w pastelowych lokacjach z dziesiątkami przeciwników, o których zapomina się w sekundę po ubiciu.

 

Bioshock Infinite znokautował recenzentów doskonałym kombosem fabuły i mocarnego zakończenia - szkoda, że większość z nich wystawiała oceny, będąc jeszcze w stanie zamroczenia.


ZALETY: grafika, Elizabeth, pierwsze wrażenie, scenariusz...
WADY: ...choć z lukami, za dużo akcji, za mało eksploracji, liniowość

OCENA: 8/10


Ha! Znalazłem nawet na HDD mojego lapka moją reckę Infinite, więc u góry w spoilerze wrzucam :)
Lata temu, więc warsztat nie ten, aczkolwiek z kilku zdań jestem dumny, zwłaszcza z ostatniego, które świetnie podsumowuje ten cały hype w okół tego tytułu.

Odnośnik do komentarza

Bioshock to wspaniała gra, dwójka to typowy do bólu sequel, więc nie rozumiem zbytnio akcji z dowalaniem się do tej części. W porównaniu do "wow", jakie wywołuje pierwszy kontakt z tym światem, no to wiadomo, że wypada niemrawo, choć dla mnie sam motyw wcielania się w Big Daddiego robił odpowiednią robotę. Faktem jest, że po latach prawie nic z niej nie pamiętam, ale na świeżo mając ochotę na więcej tego świata, było ok. 

 

Infinite, nie rozkładając na czynniki pierwsze pod względem gameplay'owym, był dobrym odświeżeniem formuły w rewelacyjnym settingu i z fajnymi głównymi bohaterami i jako takiego go zapamiętam. No i graficznie to było cacko (dla tej gry zainstalowałem Win7 na osobnym dysku, był obligatoryjny). Bo fabularne dyrdymały o równoległych wymiarach to nie dla mnie, sorry. 

Odnośnik do komentarza

Blasphemous (PS4) - nie wiem od czego zacąć, bo ciężko opisać mi co się odyebywało na ekranie przez te 18h mojej przygody (completion 82%). Tytuł to dość nieszablonowa w założeniach metroidvania, bo chociaż mamy tu standardową dla gatunku progresję przez częsty back-tracking tak postęp dokonuje się nie przez dopakowywanie postaci skillami, a ekwipowaniem znalezionych przedmiotów i masy, ale to OGROMU wielowątkowych side-questów wynikających z interkacji z NPC-cami.

 

Mechanicznie to akcyjniak 2D gdzie ofensywą jest walka mieczem opartą na jednym combosie, a obroną mechanizm wślizu dający chwilową niewrażliwość i parowanie, które użyte w odpowiednim momencie pozwala wyprowadzić potężną kontrę (a ta pozwala czasem na efektowne i niezwykle brutalne wykańczanie przeciwników). Sterowanie jest precyzyjne i umożliwia manewrowanie w powietrzu, nasz niemy Pokutnik może łapać się gzymsów i to w zasadzie tyle. Niestety, rozwój jest bardzo ograniczony, bo jak wcześniej wspomniałem nie otrzymujemy skilli rozwijających postać (typu podwójny skok czy dalsze wślizgi), a jedynie możemy dodać nam kilka technik mieczem. Nie czuć, że w raz z postępem stajemy bardziej sprawni.

 

Audiowizualnie jest za to cymesik, piękny pixel-art pozbawiony nowoczesnych efektów sprawia, że gra wygląda jak żywcem wyjęta z generacji kartridżowych, korzystająca ze stonowanych, ponurych barw i zdaje się być potraktowana sepią. Projekt przeciwników jest wyraźnie inspirowany religią chrześcijańską i klimatami hiszpańskiej inkwizycji: skrępowani pasami skoczkowie, biczujący się kaci, kapłani na latających tronach dźgający nas włóczniami, ale także koszmary pokroju szrżujących na nad duchów czy demonów atakących nas ogniem. Pochwalę też projekty bossów, ale ich zostawię już do odkrycia zainteresowanym tytułem (na plus, że jest ich spora grupa).

 

Na osobny zasługuje jednak muzyka skomponowana przez Carlosa Violę, dla mnie będącym jednym z najbardziej charakterystycznych OST-ów z jakimi miałem do czynienia. Pełne smutku, bólu i melancholii kompozycję instrumentów smyczkowych, bębnów i dzwięków koby sprawiały, że zakochałem się w tym tytule bez reszty. Samo udźwiękowienie nie zrobiło już na mnie takiego wrażenia, nie wyróżnia się raczej niczym szczególnym, ale liczę na nominację dla pana Violi na tegorocznym The Game Awards.

 

Wypadałoby powiedzieć coś o fabule: nie będę ukrywał, że ta jest enigmatyczna i wymaga mocnego złębienia świata, a przez to dla mnie wciąż mocno ukryta. Na Cvstodię w której dzieje się akcja gry spadła klątwa zwana Cudem, a pobożny lud stara się odkupić swoje winy aby znów na krainę spłynęła boska łaska. Jednak kiedy mieszkańcy próbują dokonać tego modłami, uniżaniem się i karami cielesnymi, my swoją drogę do pokuty i zrozumienia wycinami sobie mieczem i zagłębianiem się w opisach olbrzymiej ilości znajdziek: od relikwi, przez Serca wzmacniające nasz miecz lub dające dodatkowe efekty, paciorki różańca o efektach wpływających na naszą postać, a także rozmowach z postaciami niezależnymi.

 

Reasumuąc: nie jest to dla mnie czarny koń tego roku, nie jest to też najlepszy indyk czy metroidvania w jaką grałem, ale nie żałuję wydanych na tę grę 104zł. Grało mi się naprawdę przyjemnie, tytuł stawia przed nami wyzwanie, ale męczy czasem koszmarnym wręcz backtrackingiem któremu nie pomaga niewielka ilość teleportów. Mimo wszystko liznąłem tę grę tylko powierzchownie, zdobywając to gorsze z dwóch zakończeń, a Cvstodia ma jeszcze tyle do opowiedzenia... Gra raczej dla fanów gatunku.

 

 

  • Plusik 1
  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

Bioshock Infinite - :reggie: No dobra gierka, takie 6/10, kiedyś bardziej mi się podobalo, ale tak spłyconej gry względem poprzedników dawno nie widziałem i mocno mnie to irytowalo. Widac postawienie na cinematic Experience, dużo "interaktywnych" scenek, gdzie możemy sobie co najwyżej pomachać kamera i tyle. Lubie fabule w tej grze bo watku ykhym wiadomo jakiego jednak cos więcej wyciagnieto. W każdym razie niezla gierka, slaby 'shock, Columbia jest fantastyczna, grafika to jest  K O S M O S i wolalbym zobaczyć kontynuacje w tym miescie niż Rapture, ale bankowo jest powrtor jednak to podwodnego miasta.

 

Burial at Sea I i II - :shieeet: przyznam szczerze, że nie wiele zrozumialem z fabuly bo jest już zakrecona do granic możliwości (potem czytnalem wyjaśnienie i znowu WTF), ale tak:

- powrot do zyjacego Rapture w I to :banderas:ta miejscówka, Cohen i spółka to miałem ciary jak się przechadzałem po korytarzach miasta i patrzyłem na sklepiki i co się dzieje za "oknem". gameplay i postawienie na mala ilość ammo na +, BaS II i skradanie na ++ , nowe bronie i vigory również. Do tego bardzo fajne miejscówki, graficzny rozpyerdol, postac Elki (jak cudownie Ona wygląda <3 ), połączenie z "jedynką"... no pięknie pykło i grało się wybornie.

 

ALeż czekam na kolejną cześć, bardzo jestem ciekaw co tam się wykluje. Znalazlem takie ploty o nowej części no i cóż - zobaczymy

Spoiler

Instead of taking place in the fictional underwater dystopian city of Rapture, BioShock 3 is expected to be set in London. But that doesn’t mean the horrors gamers left behind in Rapture won’t follow them to the surface.

ADAM, the same gene-altering tonics and plasmids that led to Rapture’s downfall is also wreaking havoc in London. Zhykionn describes a word that wants to ascend into a golden age with this newfound technology, but is instead faced with “innumerable crises.”

 

Players will no longer be confined to the dark and damp halls of Rapture and be able to explore London as an open world. The leaked information suggests you’ll have much more freedom to roam, explore, and leave you mark on this digital world.

 

“The game’s maps will be larger and richer than the previous chapters,” wrote Zhykionn. “Especially enhancing environmental destructibility and further expanding the effects of plasmids on enemies, in game maps and on environmental enigmas.”

Who Is the Main Character in BioShock 3?

The protagonist of BioShock 3 is said to be an American orphan named Lucas. The leaks explain that Lucas has called London home for years and survives as a thief.

That all goes south when a series of unfortunate events unravel and Lucas is accused of being involved in the downfall of Rapture.

It’s unclear who his adversaries are and what his main objective will be during the game, but there might be some familiar faces to help him along the way.

Zhykionn stated that Eleanor Lamb, Dr. Brigid Tenenbaum, and the Lutece Twins will make a return in BioShock 3 as pivotal characters.

The leaks didn’t specify where they’ll fit in the story, but fans of the franchise will apparently get to play alongside popular characters from past installments.

What Will the BioShock 3 Gameplay Be Like?

Finally, the leaks revealed that the game will make use of both open-world and linear maps to give players freedom while also driving home the game’s narrative.

 

Odnośnik do komentarza

 To co mi się w drugim Bioshocku podobało, to wątki moralne. No bo szukałeś swojej  "małej siostry" czyli tak w zasadzie "córki" (ale komu osądzać waszą więź?!) którą ci odebrano, napotykałeś ludzi którzy bardzo cię skrzywdzili (z różnych przyczyn), a często mieli cię też za wynaturzenie i potwora. Mogłeś ich zabić w imię sprawiedliwości (lub zemsty), ale też czy to nie potwierdziłoby ich racji? No i ostatecznie przecież 

Spoiler

spotykałeś swoją "małą siostrę", która była już dojrzała i była "dużą siostrą", jednak cię pamiętała i wciąż byliście ze sobą związani, a ona miała Cię nadal za wzór, więc Twoje działania wpływały na jej zachowanie, a także na zakończenie.

 

Generalnie dwójka pomimo pewnej powtarzalności i braku "wow", to jednak była bardzo udana gameplay'owo i pod kątem wzbudzania emocji część ;)

Odnośnik do komentarza

No gameplayowo była tak samo dobra jak "jedynka" jak dla mnie.

 

Ciekaw jestem gdzie BS3 moglby się dziac - nie chciałbym Rapture bo dla mnie 2,5 gry to az nadto, Columbie bym chciał, ale raczej odetną się od tego miasta bo psi hói z niego zostało. Miasta na księżycu nie chciałbym bo podrobka w formie Prey wyszla nawet spoko wiec zostaje albo pod ziemią albo po prostu jakieś miasto na ziemi - nie wiem kurcze bele, nie wyobrażam sobie Bioshocka bez Kena, miał chlopaczyna za(pipi)isty pomysl na Rapture i Columbie.

Odnośnik do komentarza

Księżyc nie pasuje do Bioshocka. Klimaty kosmosu i technologicznego sci fi zostawmy SS - Bioshock to bardziej steam/biopunk. 

Mają duże pole do popisu, bo odniesień kulturowych w serii jest multum tylko muszą do tego usiąść ogarniające temat główki.

Odnośnik do komentarza
W dniu 2.09.2019 o 20:39, Orzeszek napisał:

Brak też kultowej polskiej wersji, brakowało mi tego "demony żółciowy czuje się nieszczęśliwy bo nie ma jedzenia" "twój loch jest pełen jogurtu" i inne loszki pieszczoszki <3

Jakoś w tym roku GOG chwalił się że będzie umieszczał te kultowe spolszczenia, ale dalej nie widzę wersji PL w Larrym. Póki co chyba dalej warto mieć stare, pirackie wersje :/  Np. w takiej Mafii na GOG/Steam pozmieniali oryginalną muzę, a już nie wyobrażam sobie grania w Larry 7, bez Jurka Stuhra i Kasi Figury...:wub:

Jest fajny emulator systemu 32 bitowego, na którym chodzą te stare gry, wystarczy przeciągnąć exe na ten programik, tyle że nazwy nie pamiętam, mam w chacie zainstalowane jak coś :lapka:

Odnośnik do komentarza

Wreckfest

 

 

Polecam, bo to chyba najlepiej skrojona gra jeśli chodzi o destrukcje karoserii aut. Ciesze się, że port na konsole wyszedł tak dobrze, żadnych dropów ani krzywych akcji typu ścinki przy większych zadymach. Jest oczywiście te 30fps przez to, ale w takiej arkejdówce jakoś mi to nie przeszkadzało (nawet online). 

 

Z minusów to mogliby dać więcej zwariowanych tras (jakieś większe hopki by ładnie się móc rozpaćkać o podłogę jak nie umiejętnie się wyląduje) oraz większy wybór modyfikacji aut. Mam nadzieje, że developerka już robi dwójeczkę, bo jest w końcu godny następca destruction derby, a nawet chyba go pobił w wielu aspektach.

 

must buy po prostu dla miłośników destrukcji oraz fizyki w grach motorowych.

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   1 użytkownik

×
×
  • Dodaj nową pozycję...