Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

5 minut temu, Pupcio napisał:

No fajne detale które tarmoszą siusiaczka ale co z resztą gry? Rdr 2 jest jakieś setki lat świetlnych przed zeldą. Proszę mi nie pisać o tej mitycznej wolności świata bo ja wolę najlepszy otwarty świat w historii i pierwszy prawdziwie żyjący świat z gry rdr od pustej mapki bez ładu i składu i szukanie stworków pod kamieniami zamiast prawdziwych potężnych sekretów. Kurde ale ten rdr jest dobry chłopaki

 

No i gra gitara, że niewiele Ci do szczęścia potrzeba, ja jako koneser giercowania 90% pieniędzy na gry wyrzucam w błoto. Wiesz, wolę szybkie gry, gdzie coś się dzieje, zanim bym wyciągnął spluwę w RDR2 to w tym czasie w innej grze sprzątnę już trzech gości.

Edytowane przez zdrowywariat
  • Haha 1
Odnośnik do komentarza

GoW III Remastered - ot, powrot do sentymentow. Przelecialem gre na pelnej kurwie (bo tylko tak sie gra w Kratosa) i skleilem wiekszosc trofkow. Kurde, na PS3 ta gra wygladala slicznie, a na Prosiaku jest tylko lepiej. Fajnie bylo znow pomaszowac przyciski, rozerwac na strzepy scierwo, porobic challenge, zarznac Hadesa, ujezdzic cyklopa, przeleciec Afrodyte, rozpruc centaura i wszystkie te drobiazgi, ktore skladaja sie na to widowisko. Kurła, kiedys to byly gierki. 

  • Plusik 1
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Castlevania: Symphony of the Night

 

Świetna gierka, choć przyznam, że o ile pierwsza "połowa" jest rewelacyjna, tak odwrócony zamek dosyć szybko mnie zaczął nużyć i męczyć. Umówmy się: lustrzane odbicie (z kosmetycznymi zmianami) poznanych już poziomów, jako ciąg dalszy gry, to tania zagrywka. Owszem, mamy nowych przeciwników i bossów, a poziom trudności zauważalnie wzrósł, ale Alucard jest na tym etapie gry (oczywiście jeśli dokładnie pozwiedzaliśmy zamek w wersji "normalnej") na tyle dokoksowany, że w sumie nie ma tu jakichś naprawdę ciężkich momentów (poza jednym dojebanym bossem, który mi troszkę krwi napsuł i nawet Dracula to przy nim lamus, dziwny, jednorazowy skok wyzwania), ot trzeba częściej użyć jakiegoś itemu (notabene ekwipunek i "zarządzanie" nim mocno niewygodne, a mnóstwo przedmiotów to po prostu śmieci, z którymi nic sensownego nie można zrobić), czasem czegoś uniknąć zamiast walczyć (nawet ze względu na oszczędność czasu) itd.

 

No ale trzon jest naprawdę dobry i prawie nie czuć tych 25 lat na karku. Oczywiście są pewne przestarzałe czy trochę upierdliwe rozwiązania, ale i tak byłem pozytywnie zaskoczony chociażby szybką podróżą, użyteczną mapką, sensownym systemem save i ogólnym feelingiem. Co jak co, 2D się dobrze starzeje, i to nie tylko stricte wizualnie, ale również w temacie samej mechaniki zabawy. Metroidvaniowy charakter, którego SotN jest w zasadzie prekursorem, zachęca do zwiedzania, odkrywania mapy, poszukiwania nowych gadżetów i generalnie mocno motywuje do zabawy. Niestety backtracking momentami jest potworny (a punktów szybkiej podróży po prostu jest za mało). O ile nie gramy z opisem na kolanach, to czasem trzeba łazić w te i we wte długaśnymi korytarzami po kilka razy, czasem tylko po to, żeby zaraz się wracać. Lekkim pocieszeniem są upgrade'y postaci, które zapewniają pewne szybsze formy przemieszczania się, ale działają nie do końca tak, jak by się oczekiwało. Trochę potrafi też wkurwić castlevaniowy "odrzut do tyłu" po otrzymaniu obrażeń, no nie fajne, upierdliwe rozwiązanie, które przy obecności kilku wrogów może szybko doprowadzić do potężnych strat HP, kiedy to "odbijamy się" od mobków. 

 

Gra wygląda bardzo ładnie, choć ma słabsze momenty i obiekty (zdarzają się mocne kontrasty między tłami wyglądającymi jak małe dzieło sztuki, a tymi sprawiającymi wrażenie wyjętych z jakiegoś prostego kreatora). Wiadomo: pixelart, tyle, że autentyczny a nie stylizowany. Świetna jest animacja, szczególnie płynne ruchy naszego protagonisty. Pomysłowo zaimplementowano tu także elementy 3D. A muzyka jest po prostu TOP i słucham jej z przyjemnością poza grą. Kawałki są raczej krótkie i zapętlone, ale przez to wpadają w ucho, uprzyjemniając eksplorację. Dostajemy dosyć specyficzną mieszankę, bo są tu zarówno epickie utwory pachnące muzyką klasyczną, jak i elektronika czy jakiś ambient. To jeden z tych OSTów, którego odpalenie momentalnie przenosi nas w klimat danej miejscówki.

 

Podsumowując: ciekawe doświadczenie, przyjemna podróż do lat 90 i pewnego rodzaju "mistycyzm" poznawania gry, która w pewnych kręgach jest już kultowa. No i zwyczajnie fajnie się grało. Aha, pykałem na PS2.

  • Plusik 4
  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

dc93394d-1824-4ae1-9d2d-1d9c0ecfd7ce.jpg

 

O tym, jak dałem się zmylić pozorom, czyli:

Spiritfarer

 

Odpalając tę grę spodziewałem się czego? Odrobinę natchnionego indyczka na kilka godzin, w porywach dziesięć, a przy moim nieśpiesznym stylu może kilkanaście. I początkowe godziny nie pozwoliły mi odczuć, że się pomyliłem. Ale po kolei.

 

Znacie Charona? Jesteście inteligentnymi ludźmi i zakładam, że tak. No to ziom najwyraźniej dostał przypadłości zwanej "łokieć wioślarza" i zakończył karierę. Czy to był "łokieć tenisisty"? Nie pamiętam. W każdym razie wcielamy się w gibką jak sarenka Stellę i przejmujemy jego niewdzięczną fuchę, próbując w niej odnaleźć przyjemność. Nasza scheda po Charonie to niewielka łajba, a jedyny towarzysz to nasz kot - Daffodil (btw. gra pozwala na co-op, ale nie miałem możliwości go wypróbować - forever alone). Jednak już po chwili ruszamy na poszukiwanie nowych znajomości.

 

Fabuła, bo jest, więc wypada wspomnieć.

Jak przystało na fuchę przewoźnika dusz, tym głównie będziemy się zajmować. Nasz stateczek będzie ostatnią przystanią i miejscem wyciszenia się dla licznych postaci. Rzecz jasna średnio zorientowany w kulturze gracz od razu załapie, że pomagamy bohaterom w pożegnaniu się z tym światem. Każdy przygarnięty pasażer przybywa na pokład wraz z bagażem doświadczeń życiowych oraz questów do wykonania, zanim będzie mógł w spokoju odejść na zawsze. I my w tych questach musimy mu pomóc. To daje nam również czas na bliższe poznanie i zaprzyjaźnienie się, choć wszyscy bohaterowie wydają się dziwnie znajomi. To spersonifikowane zwierzęta, ale po sposobie bycia oraz rozmowach idzie łatwo wywnioskować, kim byli dla Stelli. A wraz z rozwojem fabuły będziemy dowiadywać się coraz więcej. Aż do finału, który potrafi być w jakimś stopniu poruszający. Można się zasłaniać pewną banalnością przekazu (godzenie się ze stratą bliskich), ale rzecz jest podana na tyle subtelnie i miejscami prosto, że trudno mieć do twórców zarzuty o pretensjonalność. Mnie się podobało w tej warstwie, a jak było w pozostałych aspektach?

 

Jak się w to gra, bo to żaden walking simulator.

Początek jest dość umiarkowany i mylący. Wynika to z tego, że nasze możliwości są dość ograniczone. Pływamy z wyspy na wyspę, jednak całość "żeglugi" polega na tym, że zaznaczamy na mapie cel i po prostu czekamy, aż statek samoczynnie dopłynie. Jednak nie jesteśmy w tym czasie bezczynni, o nie. Bardzo szybko trafia nam się pierwszy pasażer, o którego musimy codziennie zadbać (gra ma cykl dobowy, który trwa ok. 20 minut gry). Nie jest to specjalnie zajmujące, bo wystarczy okazać mu odrobinę zainteresowania i czułości (przytulić, no) oraz nakarmić. Każda postać ma swoje preferencje żywieniowe i ulubione posiłki, które w znaczącym stopniu podniosą jej samopoczucie. A chcemy, by była jak najbardziej entuzjastyczna, bo to daje nam wymierne korzyści (dostarcza materiały i fanty). Skąd będziemy brali posiłki? Ugotujemy w wybudowanej na statku kuchni. Skąd weźmiemy składniki? Z wybudowanego na statku ogrodu, sadu, pola upraw. Nasiona kupimy w miastach na odwiedzonych wyspach. Na statku wybudujemy też zagrodę, kurnik, hutę, tartak, przędzalnię, kuźnię i wiele innych. Oczywiście nie wszystko jednocześnie, bo ogranicza nas przestrzeń, ale z czasem nasze możliwości i rozmiary będą rosnąć, więc rozbudowa mocno przypomina układanie klocków w Tetrisie.

 

8uwr93u2q9j51.png

 

Gra bardzo umiejętnie dawkuje nam zadania i stara się nie przytłaczać, szczególnie w pierwszych godzinach. Jednak wraz z rozwojem fabuły zaczyna się robić niezwykle zajmująco. Na statku mamy kilku pasażerów, każdy zleca nam questa, obiad w piekarniku się przypala (bez obaw, może tam tkwić blisko dwie doby), trzeba wykuć sztabki aluminium na ulepszenie domu pasażera. Wspomniałem, że każdemu z nich wypada zbudować w końcu osobne lokum i je udekorować? Nie? Cóż, widocznie byłem zbyt zajęty gameplayem.

 

Naprawdę, na pewnym etapie nie wiadomo w co ręce włożyć, tyle aspektów wymaga naszej uwagi i zaangażowania. Nasz statek powoli zamienia się w samowystarczalne miasteczko/farmę z wszystkimi niezbędnymi przybytkami. A my biegamy z jednego końca na drugi i to wycinamy deski, to przetapiamy rudy, to przędziemy jakiś materiał, albo kujemy blachę, a z wszystkim wiąże się prosta, acz satysfakcjonująca mini gierka (od jej powodzenia zalezy nasze tempo, jak i ilość końcowego materiału, który otrzymamy). A jednak gra w żaden sposób nie wywiera na nas presji czasu. Zajęć jest multum, ale nigdzie się nie musimy spieszyć. Questy poczekają ile trzeba, dusze, które gościmy na pokładzie pójdą spać, ale rano wstaną ponownie, nic się nie zepsuje, nic nie przepadnie. Po zapadnięciu zmroku możemy pójść spać (żegluga w ciemności jest wykluczona), albo po prostu w akompaniamencie chrapiących pasażerów ogarnąć zaległości czy też po prostu usiąść na rufie i połowić w ciszy rybki (które też nadają się na posiłki, a jak). Chill.

 

FFOqm6WWQAY3ob2.thumb.jpg.5784b5504f54a2e3ba49a5f3c98c1955.jpg

 

Pewnie, że wiele aspektów jest tutaj drastycznie uproszczonych, ale jako fan gier farmerskich byłem w sumie mile zaskoczony, jak Spiritfarer łechce moje preferencje. Nie nudziłem się w tej kwestii ani przez minutę, zawsze miałem coś do zrobienia, niezwykle trudno było mi się oderwać od gry w myśl zasady "a jeszcze zrobię szybko TO i TAMTO". A godziny leciały i ostatecznie z zakładanych 10 skończyło się na 40.

 

Więc czym w końcu Spiritfarer jest?

Pewnego rodzaju symulatorem farmera, czy fabularną opowieścią? Trudno jednoznacznie powiedzieć, bo gra bardzo umiejętnie rozkłada akcenty. Możesz się skupić na jednym aspekcie, a drugi poczeka, jednak oba popychają się dość równomiernie i nie istnieją osobno. Jest też powiązany z fabułą pewnego rodzaju rozwój bohaterki i jej umiejętności. Motyw rodem z metroidvanii, czyli nowe ruchy pozwalające się nam dostać w dotychczas niedostępne fragmenty lokacji. Tylko tak jak pisałem - żadnej presji. Możesz się wstrzymać z postępem i nadgonić zaległości, nic nie ucieknie. Możesz dwa dni przesiedzieć na rufie łowiąc ryby. Fabuła poczeka, gdy będziesz gotowy ją podjąć.

 

A ta ma swoje momenty, choć nie da się ukryć, że najbardziej wyraziste są te, gdy przychodzi nam się pożegnać z pasażerami, po wykonaniu ich questów. Banał, ale gdy wybudujemy komuś dom, udekorujemy go z trudem zdobytymi materiałami, a samego mieszkańca zdążymy poznać i nawet polubić, to odprawienie go potem na stałe zostawia jakąś pustkę na pokładzie. Pewnie, ze możemy w jego miejsce liczyć na kolejnego, ale czy będzie równie fajny?

 

FFOqcaOXwA0ul2n.thumb.jpg.633a19b1d996a11404b6d461ed77228d.jpg

 

Minusy? Są, bo nie mogło nie być.

Czasem gra jest przegadana. Ja wiem, że to miało w pewien sposób oddawać "gadatliwość" pewnych postaci, ale jak mi przyszło kilka razy przewijać monologi Beverly, to trochę mocniej zacząłem wciskać przycisk "dalej". Nie są to stracone minuty, ale przy pewnym tempie rozgrywki, które gra potrafiła narzucić wydają się nie na miejscu. Po prostu już chciałem wrócić do gry, zamiast czytać (gra nie ma voiceactingu) jej bez wątpienia pełne ciepła, ale nudne wywody.

 

Czasem gra niepotrzebnie obciąża nas koniecznością wizyty na danej wyspie tylko w celu odhaczenia rozmowy z jakimś NPC. Bez tego nie pchniemy questa dalej. To raczej problem nie do ominięcia, ale nadal trochę wybija z rytmu. Zresztą same wyspy i miasteczka różnią się wizualnie, jednak konstrukcyjnie już nie bardzo (półki, domki, NPC). Większość z nich rozciąga się w jednej płaszczyźnie, choć parę niezłych sekretów do odkrycia oferują. Jednak mogło być chyba lepiej.

 

A jak już jesteśmy przy podróżowaniu, to jest ono dość mało zajmujące. Cała żegluga polega na kliknięciu celu i oczekiwaniu aż pasek postępu się napełni. Nie jestem przekonany czy chciałbym bardziej zajmującej procedury, bo patrząc na ilość rejsów, których należy dokonać szybko mógłbym tego pożałować. Jednak opcja wyboru zawsze byłaby mile widziana. A tak w późniejszej fazie gry całość zamienia się w festiwal "szybkiej podróży", bo samo pływanie nie daje kompletnie żadnej satysfakcji.

 

Odrobinę zawiodła mnie też warstwa muzyczna, bo choć utwory są adekwatne i urocze, to chyba żaden nie wpadł mi w ucho na dłużej.

 

Ale co z tymi pozorami, którym dałem się zmylić?

Generalnie wiadomo - oczekiwałem niezobowiązującej indie-gierki, a dostałem żywe zajęcie na kilkadziesiąt godzin i żadnej z nich nie żałuję. Zaskoczony jestem stopniem rozbudowania tej gry. Spiritfarer możliwościami mógłby zawstydzić niejeden POWAŻNY tytuł i choć czuć pewną budżetowość, to wyłapałem też chwilami dość wyraźną poświatę mistycznej DUSZY. 

 

Spiritfarer pozostaje mimo wszystko dość specyficzną grą. Odnajdzie się w niej każdy miłośnik farming simulatora, ale trzeba zaznaczyć, że jest równie mocno ukierunkowana fabularnie oraz questowo. A ten aspekt choć miły i chwilami wystarczająco zajmujący, to nie oferuje wielu zwrotów akcji czy momentów rozsadzających głowę. Jest dość melancholijny, ale sprawnie podsuwa kolejne cele graczowi, jeśli ten ich potrzebuje do motywacji.

 

Dla mnie te dwa elementy wyśmienicie się uzupełniały i jestem szalenie pozytywnie zaskoczony ogólną koncepcją tej gry, choć nie wszystko zagrało idealnie.

Ale w której gra?

 

  • Plusik 5
  • Lubię! 1
  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza
2 godziny temu, 20inchDT napisał:

Ja po 9h odpadłem. Masakrycznie nudny gameplay loop. Pływasz od wysypy do wyspy, a w międzyczasie biegasz po statku od lewej do prawej jak kura bez głowy. Nie wytrzymałbym kolejnych 20-30h robiąc ciągle to samo.

Tak, pętla gameplayowa w sumie może wielu odrzucić, nie jest to dla mnie specjalnym zaskoczeniem. Mnie ona potrafiła nieco rozluźnić, ale trzeba ten rodzaj rozgrywki chyba tolerować. Czasami tego szukam, gdy mam bardziej "napięty" okres.

I przez resztę gry nie do końca robisz to samo, choć owszem - wszystko jest podobne i nie ma żadnych większych gamechangerów. Po prostu masz jeszcze więcej zajęć do ogarnięcia, questów do zaliczenia, dusz do odprawienia. Ale skoro pierwsze godziny zniechęciły (po 9 już można powiedzieć czy siadło, czy odrzuciło), to kolejne raczej nie mają szans tego drastycznie zmienić.

 

46 minut temu, SlimShady napisał:

jest podejrzanie długa jak na ten rodzaj gry (25h-40h), no i nie do końca pasuje mnie ten motyw z zarządzaniem/rozbudowywaniem.

Taaa, jest długa, prawdopodobnie nawet za długa w sumie. Dodatkowo mój styl gry i ambicja nie pozwoliła mi zostawić żadnego questa nieodhaczonego, a lokalu nieulepszonego. A to wszystko kosztuje czas gry. 

No i jeśli zarządzanie/rozbudowanie Cię nie kręci, to raczej odpuść, bo dla samej fabuły to chyba nie warto, szczególnie że jej postępy zależą od zarządzania właśnie.

 

Zdaję sobie sprawę z ryzykownej specyfiki tej gry, dlatego też jasno nie napisałem, że ją polecam. Każdemu zostawiam to do własnej oceny.

Odnośnik do komentarza

13 Sentinels: Aegis Rim  (PS4 Pro) - strasznie ciekawy tytuł tylko że nie dla wszystkich. Gra jest podzielona na dwa główne segmenty, bitewny gdzie mamy strategię z aktywną pauzą i przygodówkowy/visual novel.

     Ten pierwszy jest w rzucie izometrycznym, wszystkie jednostki są prezentowane w symbolicznej (chyba) voxelowej formie. Steruje się mechami podzielonymi na 4 klasy które można upgradeować i wymieniać aktywne bronie. Bardzo przyjemny gameplay i rozwalanie setek przeciwników przynosi satysfakcję. Nie jest to wszystko jakoś bardzo wymagające czy skomplikowane (do Front Mission daleko) ale działa i nie wynudziło po paru godzinach.

    Drugi segment w formie przygodówki 2d nie ma praktycznie gameplayu, to bardziej wysłuchiwanie dialogów i rozkminianie o co właściwie chodzi. Pod względem fabularnym to nie powinno działać, jest tyle różnych motywów że powinien wyjść jakiś bełt, a tu zaskoczenie bo wszystko się jakimś cudem klei a co najważniejsze wciąga. Dodatkowo praktycznie wszystkie chaptery kończą się cliffhangerem więc chce się poznać dalszą historię, która to często jest zablokowana dopóki nie przejdzie się danego segmentu inną postacią, a u tej innej postaci jest znowu jakiś ciekawy motyw który chce się poznać. To wszystko się nakręca jedno za drugim, przeplatane jest walkami i cyk 45h później wbita platyna. Jak ktoś nie lubi fabuły sci-fi i liczy na przynajmniej jakieś dialogi do wyboru i różne ścieżki/zakończenia to może się odbić bo tu tego nie ma. I to jest dla mnie największy minus bo idzie się po sznurku.

   Co do oprawy, segmenty 2d są dobrze wykonane, szczególnie oświetlenie, szkoda że miejscówek jest mało. Oprawa 3d podczas walk jest uproszczona, nadrabia rozpierduchą jaka się dzieje i ilością particli na ekranie. W późniejszych bitwach jest tyle jednostek na ekranie (dosłownie setki) że animacja spada do jakiś 15 fps a jak się zrzuci rakietę na takie skupisko to mamy slideshow. Oczywiście jak przerzedzi się przeciwników to wszystko wraca do normy (60fps) Ciekawe jak to będzie działało na Switchu. Całe udźwiękowienie (zarówno muzyka jak i VA) jest bardzo dobre, nie ma się do czego przyczepić (grałem z japońskimi głosami).

   Gdyby część przygodówkowa była bardziej rozbudowana i nastawiona na gameplay to było by genialnie a tak jest tylko świetnie. Polecam dla osób które lubią zamotaną fabułę. 9-/10

 

    

 

  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza
12 godzin temu, łom napisał:

13 Sentinels: Aegis Rim  (PS4 Pro) - strasznie ciekawy tytuł tylko że nie dla wszystkich. Gra jest podzielona na dwa główne segmenty, bitewny gdzie mamy strategię z aktywną pauzą i przygodówkowy/visual novel.

     Ten pierwszy jest w rzucie izometrycznym, wszystkie jednostki są prezentowane w symbolicznej (chyba) voxelowej formie. Steruje się mechami podzielonymi na 4 klasy które można upgradeować i wymieniać aktywne bronie. Bardzo przyjemny gameplay i rozwalanie setek przeciwników przynosi satysfakcję. Nie jest to wszystko jakoś bardzo wymagające czy skomplikowane (do Front Mission daleko) ale działa i nie wynudziło po paru godzinach.

    Drugi segment w formie przygodówki 2d nie ma praktycznie gameplayu, to bardziej wysłuchiwanie dialogów i rozkminianie o co właściwie chodzi. Pod względem fabularnym to nie powinno działać, jest tyle różnych motywów że powinien wyjść jakiś bełt, a tu zaskoczenie bo wszystko się jakimś cudem klei a co najważniejsze wciąga. Dodatkowo praktycznie wszystkie chaptery kończą się cliffhangerem więc chce się poznać dalszą historię, która to często jest zablokowana dopóki nie przejdzie się danego segmentu inną postacią, a u tej innej postaci jest znowu jakiś ciekawy motyw który chce się poznać. To wszystko się nakręca jedno za drugim, przeplatane jest walkami i cyk 45h później wbita platyna. Jak ktoś nie lubi fabuły sci-fi i liczy na przynajmniej jakieś dialogi do wyboru i różne ścieżki/zakończenia to może się odbić bo tu tego nie ma. I to jest dla mnie największy minus bo idzie się po sznurku.

   Co do oprawy, segmenty 2d są dobrze wykonane, szczególnie oświetlenie, szkoda że miejscówek jest mało. Oprawa 3d podczas walk jest uproszczona, nadrabia rozpierduchą jaka się dzieje i ilością particli na ekranie. W późniejszych bitwach jest tyle jednostek na ekranie (dosłownie setki) że animacja spada do jakiś 15 fps a jak się zrzuci rakietę na takie skupisko to mamy slideshow. Oczywiście jak przerzedzi się przeciwników to wszystko wraca do normy (60fps) Ciekawe jak to będzie działało na Switchu. Całe udźwiękowienie (zarówno muzyka jak i VA) jest bardzo dobre, nie ma się do czego przyczepić (grałem z japońskimi głosami).

   Gdyby część przygodówkowa była bardziej rozbudowana i nastawiona na gameplay to było by genialnie a tak jest tylko świetnie. Polecam dla osób które lubią zamotaną fabułę. 9-/10

 

    

 

Przeszedłem początek do momentu gdzie mamy wybór czy walczymy czy chodzimy, w jaki sposób należy to przechodzić?

Odnośnik do komentarza

Skończyłem Ratchet and Clank - Rift Apart i nawet platynę wybiłem (na PS5 drugą, po Astro's Playroom).

 

Bawiłem się przednio, bo to stary dobry Ratchet w fenomenalnej oprawie graficznej i ze świetną implementacją DualSensa, która może nie zaskakuje, ale wykorzystuje wszystkie funkcje nowego pada Sony. To przyjemny tytuł na odstresowanie, w czym pomaga fabuła w konwencji kina familijnego, z przyjaznymi postaciami których nie sposób nie polubić i chociaż nie wywoła zadumy w nikim starszym niż wiek wczesnoszkolny, ale śledzi się ją z przyjemną lekkością. Zwiedzane światy to sztampa od bagien, przez stacje kosmiczną czy stepy, ale oprócz standardowej rozwałki są w niej aktywności poboczne jak zbieranie znajdziek, których jest raczej garstka na świat co sprawia, że nie towarzyszy nam przesyt niczym w open-worldach.

 

Na minus potężny, ale to potężny recycling assetów (zwłaszcza mini-bossów) i fakt, że od początku do końca pętla gameplayowa w ogóle się nie rozwija. Jeśli kończysz grę po sznurku, nie będzie to problem, ale kogoś kto ją maksował może to drażnić.

 

Gra nie ma jakiś rażących minusów, jest poprawna, ale pomijając oprawę absolutnie niczym się nie wyróżnia. To stary dobry Ratchet, ale gra z kategorii przejdź i zapomnij i nie będę jej nawet brał pod uwagi w kategorii gry roku 2021. Za Chiny ludowe nie wydałbym na nią pełniej ceny, ale za te ok. 150zł za które śmiga obecnie IMO warto sprawdzić. Zwłaszcza jeśli zależy Ci na relaksie przy konsoli.

Odnośnik do komentarza

The Evil Within

 

Nadrabiania zaległości czas dalszy. Niedawno w końcu wziąłem się za Sunset Overdrive (fantastyczna gra) i kolejny raz za Castlevanię Lords of Shadow, która ostatecznie okazała się bardzo przyzwoitą produkcją. Teraz, po dwóch latach, postanowiłem wrócić do The Evil Within. 

 

No i co mogę powiedzieć - nie polubiłem tej gry. Swego czasu mocno wyczekiwałem tej produkcji, a gdy w końcu w nią zagrałem, to mocno się rozczarowałem. Wróciłem jednak  i przez kilka godzin bawiłem się bardzo przyzwoicie. Uwielbiam gry na modłę RE4, którego niedawno ukończyłem po raz kolejny (nadal boska gra), więc nic w tym dziwnego. The Evil Within ma też świetny klimat - gra jest brudna i po prostu nieprzyjemna w odbiorze, ale w pozytywny sposób. Walka sprawia frajdę, choć nie taką jak we wspomnianym już magnum opus Mikamiego czy Dead Space'ach, ale główny bohater jest tu też tak potężnie ślamazarny, że nawet lekkie wychylenie gałki sprawia, że ten przesuwa się o kilka kroków - nie raz i nie dwa wpierdoliłem się przez to w jakąś pułapkę. Skubaniec męczy się też po sekundzie sprintu, więc bez jego ulepszenia (lol) się nie obędzie. 

 

Nie zliczę też, ile razy dostałem po ryju, ponieważ ten tak szybko zbiera się do rzucenia zapałki podpalającej leżących przeciwników, że ci zdążali mnie trafić przerywając animację (lol). Nie da się tutaj też wielokrotnie podnieść przedmiotu, jeśli nie patrzysz na niego centralnie, a zdarza się i tak, że poruszając się w kuckach główny bohater postanawia przeładować broń na stojąco, bo... tak? W jednym momencie wszedłem też w parę, która sprawiła, że ten zaczął kaszleć i nie mógł przestać, a że w takich momentach możemy się nim tylko poruszać i nawet nie da rady kucnąć, a właśnie to musiałem zrobić, by przejść dalej, to jedynym rozwiązaniem było załadowanie save'a. Gra jest po prostu drewniana, ale mimo wszystko da się to jakoś przeboleć. Do czasu. W ostatnich rozdziałach przeciwnicy dostają broń palną i kusze, coraz częściej przebywamy w jasnych lokacjach, a klimat po prostu się ulatnia. Końcówka to absolutna parodia, gdzie twórcy nie boją się wrzucić na małej przestrzeni dojebaną wersję bossa w dwóch sztukach, z którym wcześniejsze starcie odbywało się w klimatycznej lokacji. Skoro jesteśmy przy szefach, to muszę przyznać, że nie ma tu raczej nic niesamowitego, ale ten ostatni to absolutnie najgorszy ostatni boss, z jakim kiedykolwiek walczyłem. Serio - co to kurwa miało być? 

 

Jasne, jak już wspomniałem, The Evil Within ma dobre momenty, ale jak jest źle, to jest kurewsko źle. Najlepsze w tym wszystkich jest to, że jakby się tak chwilę zastanowić, to nie mam pojęcia po chuj ta gra w ogóle powstała. Wyszło to to 9 lat po Resident Evil 4 i jest gorsze pod każdym względem, a na dodatek wygląda brzydko i chodzi momentami w 10-15 klatkach na sekundę. Niesamowicie frustrująca to gra, nie polecam. 

  • Plusik 4
  • WTF 1
  • Minusik 1
Odnośnik do komentarza

Trochę się zgadzam, trochę nie. Skończyłem te grę raz, podobało mi się ale nigdy nie chciałbym w to grać ponownie ale mimo wszystko miała to coś i będę ją dobrze wspominał, taki potworek z duszą starych gier, dwójka mimo tego że lepsza już tego nie miała i praktycznie nic z niej nie pamiętam xD tylko w tym mieście był taki fajny nawiedzony domek chyba 

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

Ja ograłem na Pro i tam nawet były zwolnienia więc nawet nie chcę widzieć jak działa i wygląda na PS3. Co do samej gry pierwsza połowa jest na serio bardzo dobra i klimatyczna, kiedy trzeba się skradać i nie ma się masy broni. Pod koniec parę killroomów irytuje ale ogólnie dla mnie to jest dobra gra, coś pomiędzy Siren Blood Curse a RE4. Warto ograć, może przypasuje.

Odnośnik do komentarza

TEW jest nierówne i obiektywnie może zasługuje max na 7.5/10, ale w swoich najlepszych momentach(a ma ich sporo) jest najlepszym reprezentantem survival horrororów z przełomu 7-8 generacji wespół z Alien Isolation. Nikt takiego połączenia RE4-SH-TLoU wtedy nie zrobił, w zasadzie nawet do dzisiaj poza...TEW 2.

P.S. Polecam też zainteresować się dwoma fabularnymi dodatkami, bo wydają się dosyć istotne w tej układance(być może nawet wycieli je z podstawki).

Odnośnik do komentarza

Spider-Man Miles Morales - powiem to od razu - MM to dobra gra. Jesli chodzi o gameplay to jest to „rozwiniecie” systemu poprzedniczki, w ktorej to obijanie mord bylo i jest „solid es szet”. W 1ce wszystko gra: fabula, combat, zrecznosciowka, eksploracja, bujanie sie :wub::wub::wub:, i zapierajace dech w piersi widoczki slicznie zmieniajacych sie por dnia i nocy w Nowym Jorku. Mmmmm, sploszszszsz! 
W 2ce zagraly za to: fabula, combat, zrecznosciowka, eksploracja, bujanie sie :wub::wub::wub: i (wydaje sie) mniej zapierajace dech w piersi widoczki zmieniajacych sie por dnia i nocy w Nowym Jorku. Mmmm, bez sploszszszsza. 
S-M MM jest za to „łouk es szet”. To jest gierka, nie film. Dlatego ten fakt nie mierzi az tak jak filmy „pisane przez tuzy script-writing’u” bo mamy tu element najwazniejszy - gameplay i czysty fun z napierdalania „zuoli”. Cale te maseczki na ryjach, BLM obdarowujace „naszego” Spider-Man’a „cudownym” kombinezonem, absolutnie zly, przewrotny, niebieskooki, blond antagonista oraz proba tlumaczenia dlaczego faktyczna antagonistka stracila rozum i jakiekolwiek poczucie granic dobrego smaku czy jej niemoznosc czytania jak bardzo moze skrzywdzic jej najblizsze otoczenie, obowiazkowa przedstawicielka niemej spolecznosci moga zniesmaczyc…albo ukierunkowac. Jak kto woli. 
Dla mnie elementy fabuly klocily sie z realnym spojrzeniem na swiat sprawiedliwosci i trzezwosci myslenia. 
BLM kojarzy mi sie z destrukcja, samozwanczoscia, kradzieza i mordem, a nie z „fiery but mostly peaceful”. Teksty typu „Why do you keep fighting?? You know you can’t win!”, albo „He’s OUR Spider-Man” powodowaly raczej wyjscie po drinka niz przemyslunek i refleksje nad niesprawiedliwoscia siegajaca pewne grupy ludzi. Glowny bohater, procz cukierkowatosci i mlodzienczej niespojnosci prezentuje sie jako sympatyczny i, w wiekszosci przypadkow, konsekwentny chlopak z jasna wizja swiata. Brakowalo mi mocarnych momentow, wybuchow zawodu i poczucia zdrady jak w finalnych momentach przygod Parker’a gdzie Pete z zalem oznajmia profesorowi: „I worshipped you!”, po czym musi zniszczyc Doc Oc’a. 
Moze sie wydawac, ze glownie narzekam, ale po prostu mam juz przesyt nachalnosci pewnych narracji wystepujacych we wszystkich mediach. Chcialbym by polityka az tak daleko nie siegala, ale co tam. MM to wciaz bardzo udana spajderiada, w ktorej odnajdzie sie kazdy fan zrecznosciowego giercowania. Chce wiecej, a to swiadczy o tym, ze Insomniac’i potrafia w S-M’a. Marzy mi sie Wolverine od nich. A niech szlachtuje mobki na drzazgi. Gameplay od nich zawsze jest z najwyzszej polki. 
 

8+/10

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza
Just now, Square said:

No dostaniesz przecież.

 

MM jak dla mnie zdecydowanie gorszy od SM, mam nadzieję, że dwójka jednak lepiej dostarczy.

Nie mialem pojecia. Nie sledze rynku tylko kupuje jak juz dana gra jest do zakupu. Wiekszosc niusow czerpie z tego forum, z PSX’a lub jesli jakas zapowiedz wpadnie w oko na YT. 
Ale tak na marginesie - FOK JEEE! 

Odnośnik do komentarza

Crash Bandicoot 2 na Xbox One

 

Postanowiłem zagrać w odświeżoną trylogię Crasha. Jako, że jedynka słynie ze swojego chorego poziomu trudności, a trójkę mam też w oryginalnej wersji na PSXa, to sięgnąłem po część drugą. Ło matko, co to była za mordęga to nie da się opisać :obama: Już pominę skaczący poziom trudności kolejnych etapów (ostatni boss to ciota :dynia: ), ale sam projekt poziomów i problemy z poczuciem głębi zrobiły swoje. Nawet nie silę się na próbowanie wymaxowania gry, a zadowoliłem się jedynie podstawowym ukończeniem z kilkoma dodatkowymi klejnotami w niektórych etapach. Dla mnie to już i tak wystarczające osiągnięcie, a zanim sięgnę po kolejne odsłony z tej trylogii minie pewnie trochę czasu. Na razie mam dość, pora na coś bardziej przyziemnego :reggie:

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza
W dniu 4.12.2021 o 01:44, kotlet_schabowy napisał:

Trochę mnie zmartwiliście, bo właśnie sobie zainstalowałem (i to wersję na PS3 xD


Nie rób sobie tego! :nea:
Ja preszedłem to właśnie w tej wersji (jeszcze z tymi zjebanymi pasami) i mimo olbrzymiej sympatii do tego tytułu, mogę z pełną szczerością powiedzieć, że na tej platformie to jest techniczny crap.
Głównym winowajcą jest silnik idTech, który jest wybitnie niekompatybilny z bebechami PS3, co prowadzi do kuriozalnie długich momentów bez doczytanych tekstur, albo ich chamskiego pop-upu na naszych oczach, pół metra od bohatera (albo podczas cut-scenek, gdzie mamy szybki montaż i zmianę ujęcia).
To, plus cięcia w grafice, 15 fpsów i rozciągnięty obraz po wyłączeniu pasów daje techniczny koszmarek, którego w wersji na siódmą generację zdecydowanie polecam unikać.
Szukaj wersji z PS4 i wtedy graj, bo to naprawdę fajny, choć drewniany szpil, ale zrób sobie przysługę i nie rób tego w najgorszej możliwej wersji.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   1 użytkownik

×
×
  • Dodaj nową pozycję...