Wredny 9 587 Opublikowano 7 października 2022 Opublikowano 7 października 2022 No raczej - domyślna wersja językowa, w której gra była tworzona, a aktor użyczający swojej facjaty mówi po angielsku i w tym języku nagrywał swoje kwestie. Cytuj
Plugawy 3 694 Opublikowano 7 października 2022 Opublikowano 7 października 2022 No jo, ale jaki klimat jest po japońsku. Cytuj
ogqozo 6 559 Opublikowano 7 października 2022 Opublikowano 7 października 2022 19 minut temu, Plugawy napisał: W A plague Tale też jest ten pojebany zabieg. Gadają po angielsku a akcent francuski. Jestem znanym hejterem Plague Tale, kilka rzeczy mnie rozwalało w tej grze, ale tak, to też. Na początku się śmiałem bo to było wręcz zabawne, taki "The Room" gier, ale do dziś pamiętam, że po jednej kwestii jakiejś służącej po prostu musiałem natychmiast wyinstalować grę, bo nie wyobrażam sobie żeby człowiek mógł zareagować w jakikolwiek inny sposób. Nie wiem no, jak będzie Asasyn Lech Czech to żeby się poczuć jak w Polsce będą preferować nie polski, nie angielski, tylko angielski z komicznie przesadzonym polskim akcentem? Łen aj tok in ponglisz, ju fil de rijal polish klajmat? Cytuj
Wredny 9 587 Opublikowano 7 października 2022 Opublikowano 7 października 2022 Ale już był jeden Assassin w Polsce - nazywał się Wiedźmin 3 i miał bardzo fajny polski dubbing Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Kmiot 13 709 Opublikowano 8 października 2022 Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 8 października 2022 Poszło w odpowiednim temacie, ale tutaj też sobie nie odmówię, więc ctrl+c, ctrl+v: Chrono Cross: The Radical Dreamers Edition [Switch] Mówią, że granie w gry z dawnych lat nie sprawi jeszcze, że poczujemy się jak my z dawnych lat. Otóż nie tym razem. Bo cofnąłem się przeszło dwadzieścia lat. Znów byłem tam, byłem nastolatkiem zafascynowanym głupim kawałkiem kodu wypalonym na pięknym w swoim minimalizmie Verbatimie. I znów było wspaniale. Nieco inaczej, ale wciąż wyjątkowo. Chyba nie ma sensu w tym gronie tłumaczyć pewnych prawidłowości. W życiu mamy tylko kilka okazji doświadczyć czegoś, co w jakimś sensie wpłynie na nasz kształt. Dotyczy to wszelkich dzieł kultury, poczynając od filmów (a jeszcze wcześniej animacji), przez pierwsze płyty muzyczne, być może książki i komiksy, na grach oczywiście kończąc. To są te jedyne momenty “wtedy i tam” gdy dochodziło do iskrzenia. Chwile nie do odtworzenia, nie do powtórzenia i trudne do opisania komuś, kto osobiście ich nie doświadczył. Każdy z nas ma własne, odmienne i pielęgnuje je w pamięci, prawdopodobnie mocno je przy tym idealizując. Nostalgia na to mówią, tęsknota za czymś, co minęło i nie ma szans się zdarzyć ponownie. Bo musiałyby się powtórzyć tamte okoliczności, a to niemożliwe, wszak świat pognał do przodu, my już jesteśmy inni, odmienieni, znacznie bardziej zgorzkniali branżą i nie tak podatni na bodźce, jak wtedy, gdy mieliśmy po kilkanaście lat. Chrono Cross był dla mnie takim momentem w życiu. Momentem beztroskim, gdy mogłem mu poświęcić całą swoją uwagę. Bo jakie inne mogłem mieć zmartwienia? Odrobić lekcje z biologii? Rozegrać mecz w piłkę z kolegami? Zjeść kanapki z tornistra? Dzisiaj, przy natłoku obowiązków, rozrywek i zajęć trudno wykroić z codzienności odpowiednio duży odcinek czasu, by móc się ponownie zapomnieć i oddać czemuś w całości. Chrono Cross był dla tamtego mnie czymś więcej i mój odbiór tej gry został w pełni ukształtowany właśnie wtedy. To była prawdopodobnie jedna z moich pierwszych styczności z koncepcją równoległych światów i po głowie zaczęły mi krążyć różne myśli, idee, warianty własnej rzeczywistości. Jakby to było, gdyby. Chyba nie bez powodu stale połykam każde dzieło kultury, które te wątki porusza. Dzisiaj brzmi to trochę infantylnie, ale wtedy uderzyło mi do głowy. Początek gry uruchomił istną galopadę myśli, a odwiedziny nad pewnym nagrobkiem były szalenie zaskakujące, niepokojące i… smutne. Chodziłem od NPCa do NPCa i uważnie czytałem, co mają mi do powiedzenia. Próbowałem zrozumieć co się wydarzyło, bo nie byłem na to przygotowany - nie czytałem wcześniej żadnej recenzji gry, więc jak obuchem w łeb dostałem. I nie był to jedyny taki moment, bo gra dostarcza ich więcej. Wybaczcie pewną enigmatyczność, ale czuję wewnętrzne zahamowania, gdy mam opisywać fabułę Chrono Crossa i jej meandry. Niby da się ją skrócić w dwóch zdaniach, ale i tak nie chcę. Nawet nie jestem pewien czy pisząc o alternatywnych światach nie zgrzeszyłem zanadto. Zdaję sobie sprawę i powtórzę, że ten impakt, który wtedy na mnie wywarł Chrono Cross jest dzisiaj już nie do powtórzenia. Na nikim. A na pewno nie w takim stopniu. To był tamten moment w czasie i przestrzeni, gdy należało w nim być, teraz już przepadło, nie ma powrotu. Dla doświadczonych życiem graczy będzie to dzisiaj tylko kolejny retro tytuł, który może się spodobać, ale nie zmieni już niczyjego życia. natomiast obecni nastolatkowie wciąż podatni na wpływy? Oni nie interesują się takimi antykami, na tej samej zasadzie, co ja w 2000 roku nie interesowałem się grami z 1980 roku. Świadomy tych nieustępliwych prawideł nawet nie będę próbował nikogo tutaj przekonywać, że warto do Chrono Crossa mimo wszystko usiąść. Nie jestem obiektywny, nie potrafię na grę spojrzeć sceptycznie i nie zamierzam jej krzywdzić przykrym słowem. Będę wciąż pełen zachwytu, a tych kilku graczy, którzy w stosunku do Chrono Crossa czują podobną miętę leniwie zakręcą dobrym alkoholem w szklaneczce i mrukną z zadowoleniem. Byliśmy tam. Wtedy. Było wspaniale. Bo było. Cudowny klimat archipelagu El Nido wręcz uderza oceaniczną bryzą w oczy. Gdy tylko je otwieramy i podnosimy zasłony w swoim oknie jesteśmy zauroczeni. Rozglądamy się po pokoju pełnym gratów, klamotów, kolorów i detali. Rozkosznie, ciepło, przytulnie. Wychodzimy z domu i biegamy po rodzimej wiosce. Wszyscy nas znają, chętnie pogadają, nie szczędzą uszczypliwości. Muzyczka przygrywa. Wchodzimy do innych pomieszczeń i podziwiamy piękne tła, niczym malowane. Promienie światła przeciskające się przez szczeliny w deskach, drobne dzwoneczki lekko falujące na wietrze, leniwie kręcące się wiatraczki, snujące się po kątach kotki, zawsze coś się porusza, migoce. Soczysty, kolorowy raj nad wściekle błękitną, błyszczącą wodą. A to tylko pierwsza lokacja. Wiele z nich wywoływało we mnie tęsknotę, a odwiedziny w Dead Sea poruszyły bardziej, niż skory jestem przyznać. Mapa świata jest piękna. Skondensowana, charakterystyczna, przeurocza. Z czasem otwiera pełnię swoich możliwości, ale nigdy nie przytłacza. Czasem subtelnie wynagradza dociekliwość, ale nie oczekuje w zamian atencji i czasu. Koncepcja alternatywnych światów pozwala na ciekawe eksperymenty w rodzaju: co stanie się, gdy postać z jednego świata zabiorę na spotkanie z tą samą postacią drugiego świata? A wybierać jest w czym, bo do naszej drużyny możemy zrekrutować kilkadziesiąt bohaterów. Niektórzy przyłączają się w trakcie przygody sami, innych trzeba jakoś zmotywować. Możemy wykonać też kilka side questów, zapolować na summony, czy też pogrzebać w poszukiwaniu najbardziej dopasionych technik bojowych dla każdej postaci. Chcący wejść głębiej w grze raczej narzekać nie będą, bo jest tutaj co robić. Inni mogą to ominąć, świadomie bądź nie. I zapewne ominą całe mnóstwo możliwości, jeśli postanowią grać bez poradnika. Nic szczególnie istotnego dla odbioru całości, ale jednak. Ale przez to dostajemy jeden z najbardziej motywujących New Game+, gdzie kombinowanie wkracza na zupełnie inny poziom, bo ze zdobytą wiedzą jesteśmy panami swojego losu. Jak na dzisiejsze standardy gra jest dość krótka. Kiedyś JRPGi uchodziły za te “długie gry”. Obecnie byle gierka akcji je zjada. 30-40 godzin mi zajęło, ale gdyby się skupić na wątku głównym, to myślę, że w jedną dobę można grę ukończyć. Bo trochę krążyłem, trochę drążyłem, nie zawsze osiągając cel, ale ciekawość zaspokoić musiałem. Chrono Cross ze względu na swój nieco uproszczony i sztywny sposób rozwoju postaci unika grindu. Bohaterowie znacząco potężnieją tylko w przypadku postępów fabularnych, a losowe walki podnoszą nam statystyki w marginalnym stopniu i tylko do pewnego momentu. Potem czy tego chcemy, czy nie, powinniśmy kontynuować historię. Rozwiązanie to ma swoich zwolenników i przeciwników, ale ja je lubię. Dzięki temu gra wydaje się lepiej zbalansowana i w żadnym momencie nie wywiera presji grindu. Nie oferuje szerokich możliwości bitewnych czy rozwojowych, ale pozwala się skupić na historii. To ona jest siłą gry. Nawet jeśli ostatecznie można ją opisać dość klasycznie dla gatunku: przy pomocy fikuśnych artefaktów ratujemy świat, możliwe, że więcej niż jeden. Ale niuanse, postacie, wątki nadrabiają i spychają ten banał na dalszy plan. O muzyce napisano już chyba wszystko i wielokrotnie. Majstersztyk i arcydzieło. Intro, którego wrażliwość nie pozwala mi przewinąć i zawsze oglądam całe. Zawsze. Każdorazowo gdy wychodzę na mapę świata Another World to moje serce się powoli roztapia. Shadow Forest niepokoi bardziej, niż powinien. Peril pompuje na przemian adrenalinę i obawy. Magical Dreamers sprawia, że nóżka chodzi. The Girl Who Stole the Stars uruchamia wieczną tęsknotę za tamtymi momentami. Dreams of the Ages sprawia, że czuję się epicko. Dragon God powoduje, że mocniej zaciskam dłonie na padzie. A narastające Life - A Distant Promise przynosi ulgę oraz żal jednocześnie, bo to już koniec. O porcie na Switcha również napisano już wiele, choć niekoniecznie miłego. Bo jest leniwy. Owszem, postacie doczekały się liftingu, podobnie jak ich portrety. Podobają mi się i nie czuć, by grę tym sprofanowano. Wprowadzono również drobne usprawnienia. Losowe walki da się ominąć (ponoć, nie stosowałem). Rozgrywkę jednym przyciskiem przyspieszyć, bądź spowolnić. To pierwsze bywa szczególnie przydatne w trakcie walk, gdzie animacje ataków potrafią się niekiedy dłużyć, jeśli oglądane dziesiątki razy. Ale gra cierpi wciąż na pewne techniczne dolegliwości, jak dławienie się animacji i mało responsywne menu wyboru ataków w trakcie walk. Dziwnie zlagowane bywa. Gra oferuje raczej powolne tempo, więc pewne aspekty da się przełknąć, tym bardziej, że warstwa eksploracyjna raczej unika problemów i większość przykrości spotyka nas w trakcie walk. Ale nie wypada mi tego przemilczeć. To nie jest zarzut w kierunku gry, bo o tej obiecałem nie napisać złego słowa. Tylko tytuł zasługuje na staranniejszy port. Chuje. Aha, jedną z najistotniejszych zalet portu jest fakt, że dołączono do niego Radical Dreamers. Gierkę - czytankę, dotychczas raczej trudno dostępną oficjalnymi kanałami. Ograłem i jak bym ją określił? Fabularnie chyba można ją potraktować jak jeden z wariantów alternatywnego świata. Pojawiają się skądinąd znajome nazwy postaci, ale niekoniecznie reprezentują one te, które znamy. Naszym zadaniem jest włamać się trzyosobową drużyną do posiadłości Lynxa i ukraść z niej Frozen Flame. Rozgrywka w całości opiera się na tekście, więc dostajemy tylko krótki, literacki opis zdarzeń, naszą aktualną pozycję oraz sytuację, po czym często musimy zdecydować o kolejnym ruchu. Pójść w lewo? W prawo? Schodami w dół? Wejść do pokoju? Obejrzeć książkę czy biurko? W trakcie włamu trafią się nam nawet walki, gdzie pod presją czasu musimy podejmować kolejne decyzje. Zaatakować? Zrobić unik? Zachować się niekonwencjonalnie i schować za kolegą? Co ciekawe, jeśli popełnimy kilka złych decyzji, to możemy nawet zginąć (co mnie za pierwszym razem w sumie zaskoczyło). Walki dzielimy na te fabularne (nie do uniknięcia) oraz najwyraźniej te losowe, bo podchodziłem do gry trzy razy i zawsze trafiały się w innych miejscach. Ich wynik również bywał często losowy i trudny do przewidzenia. Na chłopski rozum: jeśli atakuje cię goblin ciężkim morgensternem, to raczej nie próbujesz blokować takiego ciosu nożem, więc robisz unik. Błąd, czapa. Rozgrywka przebiega więc metodą prób i błędów, dlatego polecam często robić sejwy (o czym też przy pierwszym podejściu nie pomyślałem i po 1,5 godziny zaczynałem grę od nowa). Aha, narysujcie sobie mapę posiadłości, bo trochę po niej będziecie błądzić. Czy warto? Fani mogą spróbować, choć o ile wiem, Radical Dreamers nie stanowi kanonicznej wartości dla uniwersum, więc strata w przypadku rezygnacji nie jest znacząca. Około 5 godzin rozgrywki, jeśli wiedzieć co robić (gdzie iść i w jakiej kolejności) to można ją skrócić do dwóch godzin. Graficznie to kpina, bo grze towarzyszy kilka teł, które w żaden sposób nie zostały odświeżone i z grubsza prezentują się jak kupa. Nie ma kompletnie na czym oka zawiesić. Ale czyta się całkiem przyjemnie, bez dłużyzn. Muzyka to kilka znajomych kawałków w swoich starszych aranżacjach i wypadają one chwilami atrakcyjnie, bo można się poczuć jak pod ulubionym, ciepłym kocykiem. Ogólnie ciekawostka dla największych fanów. 9 3 1 Cytuj
drozdu7 2 809 Opublikowano 9 października 2022 Opublikowano 9 października 2022 Spec Ops: The Line - już dawno chciałem się zapoznać z tą grą. A że była na promce, a i ja chciałem sobie postrzelać to zakupiłem. Strzelanka TPP z systemem osłon jak Gears of War. Oddział żołnierzy przybywa do Dubaju szukać niejakiego płk.Conrada i jego 33 batalionu. Więcej nie chce pisać, dodam tylko że fabuła jest naprawdę znakomita. Twórcy się nie pierdolą i ukazują nam mocne rzeczy, koniec tej historii zdecydowanie warto poznać. Strzela się bardzo przyjemnie, są ostre wymiany, skrypty no wszystko na swoim miejscu. Przejście zajmie ok 8-9 h, idealnie żeby się nie przejadło. Powiem szczerze że obok Binary Domain to najlepszy gearsowy klon (tzn więcej być może nie pamiętam bez oceny ale polecam 5 1 Cytuj
łom 1 980 Opublikowano 10 października 2022 Opublikowano 10 października 2022 Bulletstorm: Full Clip Edition (PS4 Pro) - pamiętam że grałem w demo tej gry na PS3 i jakoś mnie nie porwało ale że wraz z 'dodatkiem' Duke Nukem była w cenie małej pizzy to dałem drugą szansę. Jak na remaster gra prezentuje się całkiem ok. Widać że jest to tytuł z czasów UE3 więc tekstury czy modele nie zachwycają a gra jest liniowa. Miejscówki nadrabiają kolorystyką, klimatem i ilością obiektów. Poziomy są upstrzone masą przeróżnych krat, roślinek czy beczek na które wrzucamy przeciwników. Rozpadający się, wakacyjny ośrodek/planeta ma fajny design przywodzący na myśl trochę Enslaved. Od tego odbiegają jakieś jaskinie czy kanały gdzie mało co się dzieje. Przeciwnicy są różnorodni, dobrze animowani i elegancko rozpadają się na masę kawałków, headshot brzmi odpowiednio soczyście. Voice acting i muzyka też są dobre. Jedyne co kuje to spadający przy większej siece i cutscenkach framerate i słaby anti-aliasing, przy tak kolorowej i kontrastowej grafice widać ząbki mimo niby bardzo wysokiej rozdzielczości. Rozgrywka za to jest świetna. Wybijanie przeciwników na setki sposobów i kombinowanie zarówno z otoczeniem jak i uzbrojeniem dostarcza masę satysfakcji. Zasługą tego są lekko pokręcone bronie z alternatywnymi, dopakowanymi strzałami i dodatkowe ruchy (kop, wślizg i majtanie lassem) które wprowadzają przeciwników w slow motion. Czym bardziej wymyślne akcje, tym więcej punktów się zdobywa za które tuninguje się bronie. To wszystko premiuje agresywną grę i czasami to jest bardziej podobne do robienia combosów w slasherach niż normalnej strzelaniny. Pod względem gameplayu jedyne do czego bym się czepił to kolizje z otoczeniem, parę razy postać zacięła mi się na dosłownie kamyku pod nogami. Fabularnie jest dobrze, niby nic nowego ale charaktery są komiksowe i mega wyraziste. Największym minusem jest jakość remastera. Już kij z tym że nie ma stałych 60 klatek ale są bugi przez które musiałem resetować do checkpointa (a to skrypt się nie załączył, a to przeciwnik był nieśmiertelny) i takie które mocno rzucają się w oczy. Przykładowo parę cutscenek ma skopane udźwiękowienie, a w jednej (najważniejszej w całej grze) dialog mi się nie załączył więc główny bohater udawał mima przed ekipą. Z tego co czytałem są to błędy o których wiadomo od premiery oryginału, więc nie ogarnięcie tego jest słabe. Z dodatków których nie było wcześniej jest New Game+ z dostępem do wszystkich broni (normalnie nosi się tylko 3) i podmiana głównego bohatera na Duke Nukema (płatne DLC) co wypada całkiem zabawnie, bo wszyscy zwracają się do niego Gray co Duke często komentuje. Jak bym miał ocenić jakość samego remastera i cenę premierową to poczuł bym się oszukany ale za te 20 zł naprawdę warto bo lepiej się bawiłem przy tej grze niż przy Wolfensteinach czy Doom 2016. Ukończenie 2 razy, raz Grayem raz Dukem i pobawienie się arenami zajęło mi 20h. Ta gra jednak jest lepsza od Killzone 3, Butcher miał rację 8-/10 (gdyby nie bugi było by 9) 5 Cytuj
Gość Rozi Opublikowano 10 października 2022 Opublikowano 10 października 2022 W dniu 9.10.2022 o 18:20, drozdu7 napisał: Spec Ops: The Line - już dawno chciałem się zapoznać z tą grą. A że była na promce, a i ja chciałem sobie postrzelać to zakupiłem. Strzelanka TPP z systemem osłon jak Gears of War. Oddział żołnierzy przybywa do Dubaju szukać niejakiego płk.Conrada i jego 33 batalionu. Więcej nie chce pisać, dodam tylko że fabuła jest naprawdę znakomita. Twórcy się nie pierdolą i ukazują nam mocne rzeczy, koniec tej historii zdecydowanie warto poznać. Strzela się bardzo przyjemnie, są ostre wymiany, skrypty no wszystko na swoim miejscu. Przejście zajmie ok 8-9 h, idealnie żeby się nie przejadło. Powiem szczerze że obok Binary Domain to najlepszy gearsowy klon (tzn więcej być może nie pamiętam bez oceny ale polecam Też przed chwilą ukończyłem i kurwa Fabularnie sztos, pokazanie PTSD w pełnej krasie, oczywiście główny motyw to nawiązanie do Spoiler Jądra Ciemności. Wszystko podane w sosie trzecioosobowej strzelanki, czasami czuć kapiszony i drewno (zamiast przyklejać się do osłon, to wybiegałem na otwarty teren i ginąłem), ale no kurde grało się świetnie. Było brutalnie, widowiskowo (strzelanina w rytm "Hush", albo "Nowhere To Run ), dało się zniszczyć trochę otoczenia (zabójstwa przysypaniem piachem ). Zobaczyłbym chętnie drugą część, z nowoczesną grafiką i fizyką. Albo nawet remake. Polecam/10. Cytuj
Czoperrr 5 162 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 Shadow of the Tomb Raider (PC) Zupełnie nie rozumiem krytyki, która spadła na tą odsłonę. Jakościowo nie odbiega od Rise of the Tomb Raider, a w pewnych sprawach jest nawet lepsza. Zapewne nie podobało się to, że w grze jest mało strzelania w przeciwieństwie do poprzedników gdzie trup ściele się gęsto. Tutaj większy nacisk położony jest na eksplorację. Wątek główny jest ciekawy, tym razem odwiedzamy Amerykę Południową co mi bardzo odpowiada, bo fascynuje mnie kultura Inków i Majów więc klimat mocno mi siadł. Widać, że autorzy mocno zainspirowali się Uncharted i tutaj też dostajemy retrospekcje gdzie gramy młodą Larą. Trzon rozgrywki nie rożni się od poprzedniczek i tutaj też oprócz podążania główną ścieżką natrafiamy na zadania poboczne, odnajdujemy grobowce, rozwiązujemy zagadki i ulepszamy nasz ekwipunek przy obozowych ogniskach. Gra była wielokrotnie rozdawana za darmo w Epic więc jeśli ktoś ma to polecam ograć, na konsole też kosztuje grosze. 3 Cytuj
ASX 14 670 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 fajna gra, też mi się podobał ten nacisk na eksplorację i rozwiązywanie zagadek, zamiast strzelania. Cytuj
Pupcio 18 476 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 Skończyłem sobie shadow of mordor. 11 godzin ale i tak pod koniec już nie dawałem rady. No te ubisofciaki to już nie na moje lata chyba. Ten motyw nemezis rzeczywiście spoko ale to trochę za mało żeby nazwać ten mordor dobrą grą. Raczej tylko dla fanów tych krasnoludów i innych elfów z władcy pierścieni bo na rynku jest dużo lepszych gier ubi podobnych. Za kilka lat spróbuje tą niby lepszą część jak znowu najdzie mnie ubi głód 1 Cytuj
Ukukuki 7 036 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 33 minuty temu, Pupcio napisał: Skończyłem sobie shadow of mordor. 11 godzin ale i tak pod koniec już nie dawałem rady. No te ubisofciaki to już nie na moje lata chyba. Ten motyw nemezis rzeczywiście spoko ale to trochę za mało żeby nazwać ten mordor dobrą grą. Raczej tylko dla fanów tych krasnoludów i innych elfów z władcy pierścieni bo na rynku jest dużo lepszych gier ubi podobnych. Za kilka lat spróbuje tą niby lepszą część jak znowu najdzie mnie ubi głód Taka krótka jest ta gra? Może sam się szarpnę. Cytuj
Pupcio 18 476 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 Jak robisz tylko główne misje to jo, mega krótka 1 Cytuj
Czoperrr 5 162 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 11 godzin? Chciałbym żeby każdy Ubisofciak tyle trwał. Cytuj
Pupcio 18 476 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 A jeszcze chciałem napisać że chyba Cie pojebało na łeb @Zax że dałeś tej grze 10/10 xDDDD 1 Cytuj
drozdu7 2 809 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 11 h? Pewnie nie przyłożyłeś się do posterunków, wież czy co tam było Cytuj
20inchDT 3 361 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 Shadow of Mordor najlepszy ubisofciak Cytuj
UberAdi 2 288 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 (edytowane) 5 godzin temu, Pupcio napisał: Za kilka lat spróbuje tą niby lepszą część jak znowu najdzie mnie ubi głód Ta lepsza to niby Shadow of War? Grałem w to teraz i Mordor wspominam znacznie lepiej. Tzn gameplay się nie zmienił ale ktoś tam chyba na łeb upadł nie dając możliwości przewijania gadki tych generałów. Przeciętny gameplay wygląda tak: - Zaznaczasz sobie na mapie zadanie gdzie chcesz dojechać - Biegniesz w kierunku zadania - Podróż przerywa scenka, głupie gadanie generała bo akurat obok niego przebiegłeś - Typ kończy gadkę, uciekasz bo pokonanie setny raz takiego randoma nie jest ci do niczego potrzebne, po drugie jest słaby i wiesz, że nic nie dropnie - Dobiegasz na miejsce, zaczynasz zadanie zdobycia twierdzy - Wchodzisz do twierdzy cały na biało, wita cię 4 generałów - Odkładasz pada i idziesz zrobić sobie herbatę bo czekają cię 4 zupełnie nic nie wnoszące scenki z rzędu w których ork z angielskim akcentem mówi że cię zabije I tak jest w późniejszej części gry bez przerwy, po czasie po prostu nie mam ochoty w to grać. W Mordorze oczywiście też były te ich gadki ale całość nie była aż tak oparta o spotykanie i zbieranie tych generałów jak pokemonów do swojej armii. Edytowane 12 października 2022 przez UberAdi 1 Cytuj
Pupcio 18 476 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 No Mendras mówił że lepsza bo można armie sobie budować czy coś tam xD Cytuj
UberAdi 2 288 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 (edytowane) Te armie to troche "gimmick" bo i tak prawie wszystko sam zabijesz ale fajnie to wygląda za pierwszym razem. No i jeśli dbasz o online to warto mieć twierdze obstawioną dobrymi generałami. Nie chce zniechęcać bo to nadal przyjemny w odbiorze ubisofciak tak jak Mordor ale mnie osobiście w tej części kurwica strzela jak mi się grę przerywa co kilka minut Jakby to był tytuł na 8h to może bym na to aż tak nie zwrócił uwagi ale Shadow of War jest chyba dłuższy niż poprzednik. Edytowane 12 października 2022 przez UberAdi Cytuj
oFi 2 468 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 Potwierdzam. Mordor > War Ta gra miala już wyekspoalotwany gameplay po pierwszej części, nie dziwi fakt, że dwójka zrobiona na odwal się męczy po pierwszych 4 godzinach grania Cytuj
Pupcio 18 476 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 Powoli z ogrywania za kilka lat robi sie NIGDY Cytuj
UberAdi 2 288 Opublikowano 12 października 2022 Opublikowano 12 października 2022 20 minut temu, Pupcio napisał: Powoli z ogrywania za kilka lat robi sie NIGDY Aż sprawdziłem jaką miałem przerwe między tymi grami 8 lat Cytuj
kotlet_schabowy 2 695 Opublikowano 13 października 2022 Opublikowano 13 października 2022 (edytowane) Terminator: Resistance Gra znana tu i ówdzie jako "ponoć crap, a w rzeczywistości całkiem spoko FPS". No i w sumie tak jest. Oceny marne, powierzchowność (i nie tylko) słaba, ale gierka coś w sobie ma i grało się nieźle, choć nie da się ukryć, że to nawet nie druga, ale trzecia liga gejmingu. Zaznaczę, że jestem fanem uniwersum (w zasadzie to dwóch pierwszych filmów, ale z większym lub mniejszym entuzjazmem oglądałem następne, no bo po prostu byłem ciekaw, co tam znowu wymyślili, nie widziałem tylko serialu, podobno zjadliwego), może nie jakimś die-hard, ale T2 to jeden z filmów życia. Tutaj opisywana gierka ma z automatu plus, bo realiów trzyma się w miarę blisko i czuć tu klimat znany z futurospekcji właśnie z obu dzieł Camerona. Bo, jak zainteresowani pewnie wiedzą, akcja ma miejsce w post apokaliptycznej przyszłości, tej klasycznej, czarno-niebiesko-metalicznej (choć sporo biegamy też za dnia, w sumie gra prezentuje się wtedy znacznie lepiej), znanej z T1 i T2, z Johnem Connorem jako przywódcą ruchu oporu. Jest trochę easter eggów i nawiązań, ale generalnie mniej, niż się spodziewałem. Inna sprawa, że ciężko tu o jakąś znajomą postać czy choćby nazwisko (nie spoilerując powiem tylko, że ta, którą spotkamy, niezbyt przypomina wersję filmową). Tu potencjał uważam za zmarnowany, bo ogólnie historia jest straasznie miałka, postacie bez wyrazu (abstrahując od ich powierzchowności, o czym później), a plot twisty prostackie. No ale jak się gra? Cóż, podsumowałbym to doświadczenie jako, paradoksalnie, powrót do przeszłości. Jeśli chodzi o ogólny feeling, to gierka totalnie siedzi w generacji PS360. Jest archaicznie i o ile niektórzy mogą uznać, że ma to swój urok, tak ja sentymentu do tego akurat okresu gejmingu aż tak dużego nie mam. Ma to jakieś tam plusy, bo nie jest samograjowo, można trochę pokombinować i grać w swoim stylu (levele, pomijając te opierające się na czystej rozwałce i te "fabularne", gdzie chodzimy po bazie i gadamy z NPCami, są rozległe i półotwarte). Raczej trzeba tu stawiać na skradanie (moim zdaniem za mocno utrudnione przez swoją upierdliwość i przegiętą czujność wrogów), otwarta wymiana ognia ma sens dopiero później, gdy zdobędziemy lepsze pukawki. Mamy tu klasykę generycznej gry akcji, czyli nabijanie expa i rozwój postaci (o dziwo, dosyć sensowny), gównomisje dodatkowe, których nie chce się robić, "crafting" czy rozszerzenia broni. Wszystkie te "poboczne" elementy są zwyczajnie meh, a lootowanie miejscówek po jakimś czasie wychodzi już bokiem (a i tak gromadzimy głównie "kasę", której nie wydajemy). Czułem tu trochę klimat Falloutów i tamtejsze wygrzebywanie śmieci z każdej szafki. Dobrze, że samo strzelanie jest całkiem przyjemne i mięsiste, choć w tym przypadku może bardziej pasuje powiedzieć "metaliczne". Ogólnie gra jest nawet na normalu dosyć trudna, głównie ze względu na wspominane już OP Terminatory, trochę kwadratowe sterowanie, szybko spadające HP (używamy apteczek) no i przede wszystkim rzadkie save/checkpointy. No można się wkurwić, kiedy przeczeszemy mapę, oczyścimy pół "obozu" Terminatorów i powinie nam się noga, zanim wskoczy autosave. Co gorsza loadingi są KOSZMARNIE długie, ponad minuta po każdej śmierci czy między misjami. W ramach przerywników mamy minigierkę hakerską (w sumie przyjemne, ale zdecydowanie za często występuje) i włamywanie się do zamków (niemal żywcem zerżnięte ze wspomnianych już Falloutów). Co poza tym? No niestety na każdym kroku czuć tu tanioszkę. Fabularnie, jak już wspomniałem, jest słabo. Dialogi nie są interesujące i widać, że twórcy nieco na się próbowali przepchać tu interakcję z innymi osobami, poznawanie ich historii (ziew) i jakąś mniej lub bardziej iluzoryczną możliwość wyborów i wpływania na losy bohaterów i świata. W sumie nie sprawdzałem, czy są inne zakończenia i jakie one są, no ale niech będzie, że plus za dobre chęci xD. Gra wygląda biednie, choć design, kolorystyka i (przede wszystkim) wierne oryginałom modele przeciwników i wszelkiego rodzaju sprzętu robią robotę i tworzą klimat. Niestety, sylwetki postaci klimat już trochę psują. Gęby zalatują wczesnym PS3, a mimika i animacja nie pomagają. Zresztą, wystarczy zobaczyć na screeny niżej xD. Cóż, grafika to nie wszystko, ale trochę z immersji wybija, a to w końcu gierka z 2019. Animacja na PS4 to jakieś 35-45 klatek na sekundę ze spadkami, co ciekawe można zablokować framerate na 30, ale gra działa wtedy okropnie, coś im ten tryb nie pyknął xD. Lepiej jest z oprawą muzyczną, oczywiście z tematem przewodnim na czele. Początek był trochę odrzucający, później się mocno wciągnąłem i autentycznie dobrze bawiłem, żeby pod koniec być już zmęczony schematem i brakiem urozmaiceń. Nie wiem, ile zajęło mi zaliczenie całości (platyna wpadła niejako przy okazji), obstawiam z 10h i te dwie, trzy godziny mniej mogłoby wyjść grze na plus, tym bardziej, że lokacje w pewnym stopniu się powtarzają (ot zwiedzamy je raz w dzień, raz w nocy). Gunplay jest ok, gra jest mocno "growa", a największym plusem jest atmosfera zniszczonego świata i poczucie niepewności, jakie budzi (szczególnie na początku) każde pojawienie się Elektronicznych Morderców (lub większych gagatków). Uczciwie byłoby dać takie 5+, ale niech będzie 6 ze względu na uniwersum. Czy polecam? Za grosze/za darmo, jeśli lubi się te klimaty, warto dać szansę przynajmniej do momentu po prologu. Jak nie pyknie, to olać, bo już dużo lepiej nie będzie. No i trzeba przymknąć oko na nieco tandetny vibe całości. xD Edytowane 13 października 2022 przez kotlet_schabowy 6 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Kmiot 13 709 Opublikowano 15 października 2022 Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 15 października 2022 Wpadło trochę wolnego, więc przeszło się kilka gierek ostatnio. Matterfall [PS4] - strzelanka od mistrzów z Housemarque. Raczej mniejsza, skromna gierka na kilka godzin (3-4), ale intensywna, pełna efektów cząsteczkowych (jak to u HM) i z klawymi boss fightami (ostatni potrzebował kilku podejść z mojej strony i sporo spokoju). Prościutka konstrukcyjnie (jedna ścieżka do celu), napierdalamy w prawo i przebijamy się przez raptem kilka poziomów (9 + 3 bossów). Potem możemy rzeźbić rekordy punktowe, czy też próbować na wyższych poziomach trudności. Ot, erkejdowa natura. Strzela się jak zwykle kapitalnie, z czasem wpadają inne bronie/ulepszenia do użytku (możemy wyekwipować trzy dowolne), dla urozmaicenia można też poszperać w poszukiwaniu cywilów do uratowania, ale głównie strzelamy, skaczemy i dashujemy rodem z jakiegoś bullethella. Fajna muzyczka gra Ariego Pulkkinena (m.in. seria Trine). Super Mario Galaxy [Switch] - jaki Mario jest, każdy wie. Jakiej jakości się spodziewać, też wiadomo. Kreatywności nie brakuje, małe planetki są urocze, choć czasem sprawiają problemy z orientacją i wyczuciem kierunków. Urozmaicone gameplayowo i stylistycznie. Biega się jak zwykle rewelacyjnie, skacze jeszcze lepiej. Elementów sterowania ruchowego nie polubiłem, ale przynajmniej tolerowałem, bo doskonale rozumiem, że pewnych aspektów z wiilota nie dało się po prostu przełożyć na przyciski. Tak się rozpędziłem, że znalazłem wszystkie 120 gwiazdek, wyjebałem Bowserowi i uratowałem w sumie dwie księżniczki. Pracowity dzień. Przez 95% łatwa (a nie jestem jakimś platformówkowym koksem), choć kilka poziomów z fioletowymi monetkami lekko mi napięło nerwy, z różnych powodów. No i oczywiście Odyssey lepsze, bo większe i bardziej otwarte na eksplorację poziomy. Ale Galaxy świetne na grę "z doskoku" i na krótkie partyjki. Super Magbot [Switch] - kojarzycie Super Meat Boya? No to mamy jakiś start wyobrażeń, bo Super Magbot opiera rozgrywkę na podobnej zasadzie, tylko... nasz bohater jest za ciężki i nie skacze. Ale od czego mamy te wszędzie porozmieszczane panele magnetyczne i naszą magnetyczną brońkę? Otóż strzelając dodatnim ładunkiem w ujemny panel w suficie jesteśmy do niego przyciągani i włala - w pewnym sensie skaczemy. Podobnie, jeśli strzelimy tym samym ładunkiem w panel w podłodze - boink, odbijamy się. Zasady banalnie proste, więc śmigamy naszym Magbotem szalejąc wśród wszelakich paneli, na przemian się do nich przyciągając i odpychając, by dotrzeć każdorazowo do końca króciutkiej planszy (większość się mieści na jednym ekranie). Ale o ile zasady są łatwe, to nie liczcie na to, że rozgrywka będzie wyrozumiała. Bo szybko robi się trudno, a sekwencje ruchów, które należy wykonać bezbłędnie stale się komplikują. Trzeba być więc zręcznym, szybko myśleć, kojarzyć okoliczności i jeszcze szybciej egzekwować plan, bo chwil na oddech tutaj niewiele. Przygotujcie się na dziesiątki powtórzeń, czasem pewnie nawet setki, bo póki nie wbijecie sobie odpowiedniej sekwencji w pamięć mięśniową, to sekcji nie przebrniecie. Oczywiście błędy i porażki są wliczone w gameplay, reset poziomu następuje natychmiastowo, więc przez większość czasu unikamy frustracji i ochoczo podejmujemy kolejna próbę. I kolejną. I kolejne trzydzieści. Wraz z postępami twórcy dorzucają do puli kolejne panele o przeróżnych właściwościach, coraz bardziej komplikując areny walki i poziom zauważalnie rośnie. Do tego należy dorzucić cztery odmienne biomy, które również mają swoje wady (np. w lodowym jest ślisko, a w ognistym podpala się pod nami podłoże), wszędzie latają piły tarczowe, czasem coś strzela, są też swoiste walki z bossami do wykucia na blachę, no lekko nie jest, bo śmierć czyha na każdym kroku. Oprawa to całkiem ładniutki, przejrzysty pixelart, muzyczka gra i raczej nie odnotowałem, by mnie w którymkolwiek momencie znużyła. Całość spełnia swoje zadanie na medal. Co jest urocze na swój sposób, to fakt, że gra jest wymagająca, ale całkowicie elastyczna w stosunku do gracza. Ten może się skupić jedynie na przechodzeniu poziomów i dotarciu z punktu A, do punktu B. Bardziej ambitni mogą spróbować w każdym poziomie zgarnąć po drodze dwa fragmenty gwiazdy, a te porozmieszczane są już raczej nieprzyjemnie (żeby nie napisać, że po chamsku). Ale oprócz tego twórcy poszli nam na rękę i udostępnili opcje asysty, więc każdy może sobie grę dostosować pod własne preferencje. Najprościej mówiąc - ułatwić, jeśli akurat sobie z którymś elementem rozgrywki nie radzimy. Spowolnienie czasu pozwoli tym mniej zręcznym również cieszyć się gameplayem i przechylić nieco szalę na stronę gry logicznej. Efekt ma swoje ograniczenia działa tylko na naszą postać, tymczasem otoczenie nadal gna do przodu próbując nas zabić. Możemy też włączyć opcjonalne checkpointy, co odrobinę usprawnia rozgrywkę i oszczędza czasu, bo te zwykle ustawione są mniej więcej w połowie poziomu, choć nie zawsze w dogodnym punkcie (a czasem nie ma ich wcale, bądź są kompletnie bezużyteczne). Jest też możliwość włączenia nieograniczonych ładunków, ale tego akurat nie polecam, bo psuje grę. Domyślnie mamy w magazynku po dwa ładunki obu rodzajów i musimy bezpiecznie wylądować na podłożu, by te się nam uzupełniły. Większość sekwencji jest więc zaprojektowana tak, by odpowiednio tymi nabojami gospodarować i z nieograniczoną ilością ładunków kombinowanie traci sens. Osobiście grałem tylko z checkpointami, ambitnie próbując zebrać dodatkowe fragmenty i absolutnie nie napisałbym, że było łatwo. Wciąż większość fragmentów powtarzałem kilkadziesiąt razy. Aż do ostatniego świata, gdzie sekwencje ruchów zaczęły się robić tak pokręcone, że to było już nie na moje starcze palce. Tempo, rytm, presja, odpowiednie kąty, błyskawiczne kojarzenie kolorów, ładunków, rodzajów paneli, orientacja w otoczeniu, precyzja co do piksela oraz ułamków sekundy. Diabolicznie wymagająco i kapelusz z głowy dla każdego, kto sobie z tym poradzi bez asyst. Ja dałem radę dopiero po włączeniu spowolnienia, dzięki temu był czas przycelować i zrobiło się mniej chaotycznie, ale wciąż trudno. Gra stanowi spore wyzwanie, ale można czerpać z niej dużo satysfakcji. Przykład rozgrywki, a to jeden z prostszych poziomów: Alan Wake Remastered [PS5] - myślałem, że będzie gorzej. Ale jak na swój gatunek jest świetnie. Fabułka od początku wciąga, klimat pochłania, strzelanko fajnie pomyślane i wystarczająco soczyste, by przynosiło satysfakcję. Nawet operowanie latarką jest przyjemne, a światło bardzo ładnie śmiga po tej grze i cieszy oczy. Eksploracja to klasyka gatunku, znajdźki w większości ciekawe (manuskrypty, audycje radiowe, programy TV), tylko te jebane termosy xd Niby wiem, że nikt mi nie każe ich zbierać, ale chyba jestem GRACZEM, nie? Więc biegam po tych lasach (w ogóle za dużo w tej grze lasów) i zaroślach szukając kurwa TERMOSÓW Z KAWĄ. Ktoś woła o pomoc, wrzeszczy dramatycznie, a ja biegnę w drugą stronę, bo "czekaj moment, bo chyba widziałem tam termos". Najgorzej, jak chcę poszukać znajdziek, a trafiam w strefę ze stale respawnującymi się przeciwnikami. NO NIE DADZĄ POSZUKAĆ W SPOKOJU. Gdybym potrafił wyzbyć się tych nawyków gracza-eksploratora-zbieracza, to pewnie bawiłbym się lepiej i zwięźlej. Oczywiście lizałem każdą ścianę i krzak, a na koniec i tak się okazało, że mam 97/100 termosów, bo wiedziałem, że tak będzie, sam sobie zgotowałem ten los. Ale i tak bawiłem się zajebiście. No, przynajmniej przez większość czasu gry. Bo ostatni epizod i dwa dodatkowe, to małe rozczarowanie, które pozostawiły gorzki posmak. Recykling lokacji, w dodatku tych raczej nieciekawych (jak zwykle lasy i zarośla), gameplay oparty na sieczce i strzelnicy, gdzie wrzucamy kilkanaście przeciwników na małej przestrzeni i sobie radź Graczu. Chaos, przebijanie się przez postacie z nieskończonymi przeciwnikami, Alan łapiący zadyszkę po 20 metrach truchtu (bo sprintem tego nie nazwę), kondycja siedemdziesięciolatka. Gdzieś umknął w tym wszystkim balans rozgrywki i ulotnił się eksploracyjno-przygodowy aspekt. Zostało strzelanie, uciekanie, abstrakcyjne wizje i bełkot fabularny. Nie mój gust, wolałem bardziej stonowaną pierwszą połowę gry. Widzę cię TERMOSIE. 9 1 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.