Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nie no jest mega dużo strzelania ale chodziło mi o zróżnicowanie tej siekanki tymi typowo durnymi zagadkami i momentami wytchnienia i zwiedzania. Nawet 4ka jeszcze trochę tego miała a 5ka to ciągłe fale wrogów a jeśli chodzi o zagadki to największe osiągniecie twórców to 3 pokoje z ustawianiem luster żeby doprowadzić promień światła do windy czyli najbardziej basic rzecz w historii zagadek

Opublikowano

RE2 oryginał faktycznie miał za dużo ammo jak na ilość przeciwników, RE3 miał lepszy balans. Z tym że wszystko po RE1 to strzelanki to się nie zgodzę bo np. RE1R, VII, RE2R o wiele bliżej do survival horrorów niż do strzelaniny.

Opublikowano
53 minuty temu, łom napisał:

RE2 oryginał faktycznie miał za dużo ammo jak na ilość przeciwników, RE3 miał lepszy balans. Z tym że wszystko po RE1 to strzelanki to się nie zgodzę bo np. RE1R, VII, RE2R o wiele bliżej do survival horrorów niż do strzelaniny.

Jak w cytacie - "glownych serii". Remakeow nie licze, w 7 i 8 jeszcze nie gralem ale sam Pupcio pisze ze 8 to powrot do strzelania.

Opublikowano

No a powinieneś bo to teraz one tworzą kręgosłup tej serii :wujaszek: Przy 8 koniec gry to call of duty pełną gębą ale wcześniej jest jeszcze zjadliwie no ale trudno nie zauważyć że durnie znowu idą w tym samym kierunku co przy trylogii tpp i ja tego kompletnie nie rozumiem skoro widzą jaki odbiór ma rimejk dwójki

Opublikowano

Gravity Rush 2 (ps4) - kontynuacja zrobiona w stylu więcej i lepiej. No i faktycznie tak jest. Obszar działania jest dużo większy niż w jedynce. Nasza bohaterka ma kilka stylów walki i poruszania się, a nie jeden jak w pierwowzorze. Fabuła oferuje konkretniejsze walki z bossami. A właśnie odnośnie fabuły, jako że przypominałem sobie pierwsze Gravity Rush w tym roku, liczyłem że fabuła będzie kontynuowała wątki nie do końca wyjaśnione w poprzedniczce. A tu bum, zaczynamy w nowym miejscu jakiś czas po wydarzeniach w jedynce. Oczywiście powracają wszystkie znane postacie, więc warto znać poprzedniczkę. A i jeszcze odnośnie fabuły to niby mamy ciągłość wydarzeń w niej, ale jest jakby podzielona na mniejsze wątki główne. Dość długie i gdy jeden się kończy przechodzimy od razu do następnego. Fajny zabieg. Ogólnie dzieje się sporo a niektóre walki z bossami to jakbym oglądał Dragonballa. Większy świat oznacza wypchanie go dodatkowymi zadaniami. Mamy wyzwania na czas, szukanie jakiś pierdół, grind surowców (bleh) czy questy poboczne. Trochę się w to pobawiłem robiąc może z 20 questów. Ale trafiają się takie perełki jak "możesz znaleźć mi rurę?"; "o masz rurę, a jeszcze potrzebuje kawałek kabla"; "o masz już kabel, a jeszcze potrzebuje beczki". I tak latasz w poszukiwaniu pierdół z jednego końca mapy na drugi. Oczywiście nie ma tylko takich, są jakieś wyścigi, transport ludzi lub jakiejś rzeczy itd. Standard, ale jakoś nie miałem chęci robić wszystkich. Oczywiście nadal rządzi sposób poruszania się Kat i kolorowy świat.

Skończyłem też darmowy dodatek gdzie kierujemy Raven, drugą dziewuchą z mocami. Kontynuuje on pewien duży wątek z pierwszej części i ładnie go kończy. Dodatek na jakieś 2-3 godzinki. Trochę wyzwań, walk z bossami i elementów platformowych.

Podsumowując jako całość: dobra kontynuacja i zamknięcie historii. Warto zagrać bo daję dużo frajdy.

  • Plusik 3
  • This 1
Opublikowano

Super Mario Bros. Wonder [Switch]

 

1703881923960.thumb.jpg.7675ed777605c4661ac5b022cc0070e5.jpg

 

Przejrzyście czysta radość z platformowania. Gejzer barw, pomysłów, atrakcji. Każdorazowo mam pewność, że Nintendo nie zawiedzie i dostarczy skondensowaną frajdę, a i tak jestem pełen podziwu, gdy wychodzi lepiej, niż się spodziewam. 

 

Mario Wonder jest Mariuszem 2D, na który z jednej strony musieliśmy czekać zbyt długo, ale z drugiej warto było dać twórcom czas. Wygląda pięknie, brzmi rewelacyjnie (te muzyczne poziomy!), rusza się z niewymowną gracją. 

 

Każdy poziom pieści oczy i syci je soczystymi kolorami, pozostając przy tym idealnie przejrzystym. A to jak Mario się porusza, ile ma małych, starannie przygotowanych animacji przygotowanych z chorobliwą wręcz pieczołowitością to poezja, że palce lizać. Polecam obejrzeć jakiś materiał na YT, by docenić ten obłędny kunszt. 

 

Bogactwo idei, przeciwników, mechanik, odznaki pozwalające diametralnie odmienić nasz sposób poruszania się po levelach. Doskonałe tempo, ani minuty nudy. Koncentrat przyjemności ze skakania po platformach, wrogach, kolekcjonowania ukrytych monet, szperania za sekretami. Bym się nie obraził na większą różnorodność w kwestii bossów, ale nie potrafię się gniewać na tego seksownego, wąsatego gnojka.

 

Robienie 100% w tej grze to pewnie z 20 godzin nieprzerwanej satysfakcji. Wykluczając te jebane maszty, bo nic nie wkurwia bardziej, niż konieczność powtarzania poziomu, bo w trakcie ostatniego skoku omsknął się nam kciuk xd

Poza tym perfekcja 2D.

 

Jusant [PS5]

 

1703881924015.thumb.jpg.6696d3fb151a4bc9b6c86ec22434efbf.jpg

 

Gra, która przede wszystkim robi dobrze coś, co już dawno powinno być zrobione dobrze. Mowa oczywiście o elementach wspinaczkowych. Te od wielu lat są traktowane po linii najmniejszego oporu. Trzymaj gałkę i patrz, jak postać się przesuwa po z góry ustalonej ścieżce i udaje, że jest w jakimkolwiek stopniu zagrożona upadkiem. Już przestaliśmy nawet na to zwracać uwagę czy choćby w minimalnym stopniu ekscytować możliwościami, które otwiera wertykalność środowiska. Za sukces i wysiłek możemy uznać, gdy twórcy wdrożą do gry pasek wytrzymałości bohatera, co przynajmniej daje jakąś namiastkę wyzwania w planowaniu ścieżki. 

 

Jusant oferuje prostą w założeniach, ale satysfakcjonująca mechanikę wspinaczki i na niej opiera całą rozgrywkę. Lewy spust odpowiada za lewą rękę, prawy za prawą, tutaj nie ma zaskoczenia. Gałką wyznaczamy kierunek, w którym nasz chłopek powinien szukać kolejnego punktu podparcia, a gdy ma taką możliwość to wyraźnie nam to sygnalizuje wyciągniętą ręką. Do tego mamy możliwość wybicia się w danym kierunku (również double jump), wbijania kotew zabezpieczających oraz bujania się na linie asekurującej. Plus kilka mniejszych niuansów, jak np. nasłonecznione ściany szybciej zżerające staminę, podobnie jak mocny wiatr. Bo całość procesu wspinaczki obwarowany jest limitem wytrzymałości, którą częściowo możemy w trakcie pokonywania ściany regenerować, po prostu odpoczywając i dając dłoni się rozluźnić. To w zasadzie wszystkie elementy, które trzymają rozgrywkę w ryzach. I to wystarcza.

 

Nie chcę sugerować, że Żusą jest pod względem wspinaczki jakiś wyjątkowo pomysłowy czy “mind-blowing”. Nie. Po prostu robi to tak, jak każdy z nas zrobiłby to na chłopski rozum. I pięcie się ku górze jest angażujące, ale jednocześnie nieprzekombinowane. Całość gry wyjmie nam z życia raptem kilka godzin, a w tym czasie zwiedzimy 3-4 “biomy”, w których głównie będziemy szukać dalszej drogi w górę. W terenie są co prawda poukrywane opcjonalne znajdźki, ale jedynie listy i notatki możemy łaskawie określić interesującymi. 

 

Są one naszym jedynym źródłem wiedzy o świecie. Świecie bez wody, na którym najwyraźniej nie pozostał żaden człowiek, poza naszym bohaterem. Kim jest? Gdzie są wszyscy pozostali? Ile trwa już susza? Nie na wszystkie pytania otrzymamy klarowną odpowiedź, ale nie powinno nam też na nich szczególnie zależeć. Tajemniczość bywa seksi.

 

1703882207085.thumb.jpg.d85cc4667f46df9161d8ce43605c44da.jpg

 

Koniecznie trzeba jeszcze zaznaczyć jedną kwestię, aby uniknąć przykrych nieporozumień i zawiedzionych oczekiwań. To gra z gatunku “cziluwa”. Tak bardzo, że nie da się tutaj zginąć. Autorzy skutecznie nam to uniemożliwiają, chwilami stosując absurdalne metody. Bohater rozpoczynając wspinaczkę każdorazowo automatycznie zakłada kotwę, która zabezpiecza go przed znaczną utratą progresu. W efekcie najgorsze co nas może spotkać, to kilkunastometrowy zjazd na początek ścianki, czyli jakaś minuta gry w plecy. A i to zdarzać się będzie niezwykle rzadko, bo gra jest wyrozumiała i ma duże marginesy czasowe oraz błędu. A co, jeśli akurat nie jesteśmy przypięci do ścianki? Przed runięciem w przepaść chronią nas… niezawodne niewidzialne ściany. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, gdy chcąc zeskoczyć pięć metrów niżej na półkę, gra nam na to nie pozwoli. Musimy najpierw wbić asekuracyjną kotwę i dopiero w założeniu powinniśmy się tam powoli spuścić na linie. Ale równie dobrze możemy tam po prostu spaść, bo nic nam nie grozi. Trochę głupkowate.

 

Czy to źle, że gra za wszelką cenę chce pozostać relaksująca i do absolutnego minimum ograniczyć ewentualną frustrację? Nie wiem, ale nie mogę się wyzbyć wrażenia, że drobne wyzwanie absolutnie by jej nie zaszkodziło. Dodałoby ociupinę ryzyka całej zabawie i podniosło poziom satysfakcji po pokonaniu każdej przeszkody. Porzucony potencjał, ale najwyraźniej z pełnią świadomości. Jeśli komuś nie przeszkadza ten przymusowy klosz bezpieczeństwa i ma ochotę na rozluźniającą zabawę we wspinaczkę, to raczej dobrze trafi.

  • Plusik 2
  • Lubię! 1
Opublikowano

Zanim gra ukończona przed chwilą, najpierw zaległy klasyk:

 

Grand Theft Auto: San Andreas w Definitive Edition

 

Krótko, bo nie ma za bardzo co się tu rozwodzić. To stare dobre San Andreas, które znamy sprzed blisko już 20 lat. Widzimy zmiany graficzne - głównie w modelach postaci, które wyglądają czasami komiksowo. Czy to dobrze? W sumie to nie wiem, nie mam zdania w tej sprawie. Wiem natomiast, że dodanie checkpointów i automatycznego zapisu po misjach znacząco ułatwia i przyspiesza grę. Bugów technicznych nie odnotowałem, braków w utworach też, a to znaczy, że zbytnio mi te usunięte piosenki w pamięć nie zapadły. Generalnie - jest fajnie, jest dobrze, polecam. Dla samego San Andreas, niezmiennie, 9/10

 

I przechodzimy do gry, która zajęła mi całe dwa miesiące. Pewnie byłoby krócej, gdyby nie fakt, że czasu teraz mniej, niż za czasów szkolnych. Ponad 60 godzin spędziłem w Night City. Zagrałem w Cyberpunk 2077 po raz drugi. Pierwszego przejścia mile nie wspominam. Męczyłem się, gra miała wiele bugów, była tragiczna. Każdy, kto grał na premierę wie, o co chodzi. Na dodatek grałem na laptopie, w najniższych detalach, gdzie tą grafiką zachwycać się nie mogłem, a gra czasami potrafiła przyciąć. Skończyłem, ponarzekałem, mało co pamiętałem. Generalnie nie sądziłem, że kiedyś będę tu się dobrze bawił. Wszystko zmieniło się w tym roku. Najpierw zapowiedź DLC, które chciałem ograć. Potem patch i zapowiedź wielu poprawek do CD Projekt RED. A na koniec, zakup nowego komputera. Chciałem, żeby to właśnie Cyberpunk pokazał mi jego moc. I muszę przyznać, że to był strzał w dziesiątkę...

 

Przede wszystkim to właśnie oprawa graficzna dała mi solidnego plaskacza na twarz. Piękna sprawa, grafika na ultra, monitor UHD, ray tracing. To miasto rzeczywiście robiło wrażenie, a bez grafiki gra sporo niestety traci. Od razu pochwalę też kwestię audio - muzyka w radiu (ale teraz też i w trakcie normalnej gry) różnorodna i przyjemna, polski dubbing przyjemny, bez zarzutów. 

 

Za pierwszym razem muszę przyznać, że nie doceniłem fabuły i generalnie nie potrafiłem wkręcić się w ten świat. Może to dlatego, że miałem w grudniu 2020 r. trochę swoich problemów życiowych, może też dlatego, że wkurzała mnie cała wersja techniczna tej gry. No i niekoniecznie byłem wielkim zwolennikiem tego świata, tego klimatu rodem z Deus Exa. A teraz? Boże, jaka to genialna gra. Nie oceniłbym jej wyżej niż Wiedźmin 3, ale to przynajmniej ta sama półka. Sama fabuła główna może długa nie jest, ale jak dołożysz do tego zadania poboczne, kontrakty, jeszcze DLC (o którym więcej później) i znajdziesz sobie jeszcze inne zajęcia to okazuje się, że to prawdziwy moloch. Dobra, ale co do fabuły: dużo zwrotów akcji, dojrzała fabuła, w której nic nie jest tak oczywiste, jak się wydaje i w której nikomu nie możesz ufać. Wybory, które podejmujemy mają znaczenie i to jest ważne. Wiele akcji może potoczyć się na różne sposoby, w zależności od twoich czynów i umiejętności. 

 

Fabułę tworzą postacie, a te są wybitne. Przede wszystkim Silverhand - jego zmiany, teksty - coś pięknego. Do tego V, którego też da się polubić i z którym można się związać. Szereg bohaterów drugoplanowych - przepiękna Panam, a zwłaszcza jej tyłek. Fajnie, że relacje z nimi kształtują się poprzez wypełnienie specjalnie przeznaczonych dla nich linii questowych. Linii, które nie są krótkie, nie są banalne i z reguły pozwalają nam poznać motywy naszych kolegów i koleżanek. Pozostałe questy poboczne - nie brakuje fajnych zadań jak Peralez czy Delamain, są też typowe pierdólki. Warto jednak je robić. To samo z kontraktami - zdarzają się banały i nudy, a czasami wynikają fajne zlecenia. 

 

Samo miasto - chce się w nim być. Mega klimat, neony, duże budynki, otwarte przestrzenie, tłumy na ulicach, korki na autostradach. Widać, że ten świat żyje. I żyje w nim też V, siejąc postrach. Może to robić na wiele sposobów. Ja postawiłem na broń, do tego mega rozwinięte pięści i leciałem, nie było na mnie mocnych. Fajnie, że jest wiele możliwości customizacji rozgrywki poprzez różne wszczepy. Chcesz grać po cichu? Proszę bardzo. Chcesz grać jako rambo? Jasne, masz taką możliwość. A może chcesz być samurajem i ciąć wszystkich jak leci? Też możesz, nikt ci tego nie broni. 

 

W trakcie gry możemy jeździć wieloma samochodami i motorami. Model jazdy jest różny - niektórymi pojazdami jeździ się trudno i to frustruje, w innych czujesz się jak przyklejony do asfaltu. Czy to dobrze? Jak dla kogo, ja często się przez to wkurzałem, wpadając na różne pojazdy lub ludzi, co od razu powodowało pościg. I właśnie na reakcje policji trzeba zwrócić uwagę, bo tego w podstawce brakowało. Widać, że żyje, że ściga (choć łatwo im uciec). Błędów technicznych zbytnio nie uświadczyłem, widać, że Redzi rzeczywiście to w patchu ogarnęli. 

 

Dobra, teraz DLC - Widmo Wolności. Solidna, mocna fabuła z mocnym zaskoczeniem i opadem szczęki na koniec. Do tego kolejne fajne zadania poboczne i mocniej rozbudowane kontrakty. Samo Dogtown ma swój styl i klimat, tu również plusik. Na koniec samo - nomen omen - zakończenie całej przygody V. Zdecydowanie czuć tu jakość, coś jak DLC do Wiedźmina 3. 

 

Co na minus? W pewnym momencie zboczyłem z fabuły głównej na rzecz kontraktów i questów pobocznych. Nabiłem tam tak swoją postać, że potem praktycznie byłem nie do ruszenia. To niezbalansowanie jest więc trochę słabe. Miałem też problem z rozwojem postaci, bo czasami te umiejętności były tak rozlokowane, że po drodze musiałem inwestować w rzeczy kompletnie mi niepotrzebne. Do tego bardzo łatwo stać się bogaczem - zbieranie stuffu i jego sprzedaż powoduje, że szybko jesteś bogaty. I pal licho, że masz kasę - gorzej, że nie masz na co jej wydawać, bo po co ci kolejne auto albo mieszkanie? 

 

Reasumując, bo rozpisałem się masakrycznie - Cyberpunk z 2023 r. to zupełnie inna gra, niż Cyberpunk z 2020 r. Gdyby wtedy tak wyglądała to GOTY gwarantowane. Patch zmienił i dodał wiele rzeczy i szacun za to, że twórcy postanowili jednak naprawić to, co spieprzyli. Polecam serdecznie - jak wspomniałem, poświęciłem jej ponad 60 godzin. Wykonałem fabułę, wszystkie kontrakty i misje poboczne, do tego takie rzeczy jak karty tarota czy wyścigi. Chciałem chłonąć tę grę, czytałem notatki (choć później przestałem, bo jest tego za dużo, podobnie jak tych gratów, które wszędzie zbieramy), delektowałem się miastem. Z jednej strony cieszę się, że będę mógł zacząć nową przygodę w innej grze, z drugiej jednak jest smutek, że z tym Cyberpunkiem się żegnam, bo były to bardzo fajnie spędzone tygodnie. Polecam serdecznie, daję 9+/10 i umieszczam w ulubonych, czekając na dwójeczkę. 

  • Plusik 1
Opublikowano

Skończyłem sobie Terminator Resistance. Sprawdziłem sobie oceny na meta po przejściu. Najwięcej recek jest z ps4 i średnia 47% Ale dla mnie to za mało wersja pc z 60% już bardziej do mnie przemawia. To jest wręcz podręcznikowy przykład średniej gry więc nie powinna mieć czerwonej oceny. Z terminatorem łączy mnie tyle że obejrzałem większość filmów i lubie 2 z nich więc fan ze mnie żaden ale na tyle jestem zainteresowany uniwersum żeby spróbować tej gry no i nie żałuje bo to było miłe 9h. Gameplayowo zwykła strzelanina średnich lotów z naleciałościami z każdej gry jaka istnieje i raczej żaden z elementów nie wybija się ponad przeciętność. Najbardziej w tej grze robi filmowy dorobek serii czyli klimat i muzyka tego twórcy nie zepsuli więc sporo ludziom w tym mnie to wystarczy do dobrej zabawy. Przed zagraniem sprawdzałem demo robocopa i oprócz poprawy grafiki to w sumie nie wiem czy dużo się nauczyli po terminatorze bo gra miała identyczny feeling xD podobno jeszcze dodatek jest fajny ale ja narazie sobie odpuszcze. Dla fanów must have dla reszty już nie bardzo. Można zagrać tylko nie wiem czy w dobie gdy zagrajmer (oprócz sutka i mnie hehe) nie ma czasu ograć wszystkich dobrych gier jest warto poświęcać czas na średniaka

Opublikowano

Fajnie czasem zagrać sobie w dobrego średniaczka po to, żeby uzmysłowić sobie, że pewne rzeczy nie są w giereczkach dane i wtedy człowiek bardziej docenia te dojechane dziki gamingu.

  • This 1
Opublikowano (edytowane)

W przypadku Terminatora to właśnie jest tak że recenzenci zjechali a graczom bardzo się podobała bo mimo tego że widać braki budżetowe to twórcy odrobili pracę domową w kwestii uniwersum. I to działa i to się ceni. Dodatek i ten tryb terminatora też spoko. 

Edytowane przez suteq
Opublikowano

No dla mnie takie 60% to by było uczciwe jeśli te oceny by działały a nie że często dużo gorsze i sprawiające mniej zabawy gry dostają 80+ bo mają hajs na lepsze technikalia. Tutaj głównie szkoda że zabrakło hajsu na większe zróżnicowanie miejscówek. Chyba wolałbym już full liniową gre niż te pseudohuby no ale właśnie biore poprawke że lepili to za grosze

Opublikowano

W moim odczuciu gierka mocno skrzywdzona przez recenzentów, nie była sprzedawana w cenie gry AAA a tak została potraktowana w recenzjach. Do tego była dopracowana na premierę i nie było większych problemów jak z niektórymi głośnymi tytułami. Gierka z 11 000 ocen na steam ma 92% pozytywnych więc graczom jak najbardziej się podoba. 

Opublikowano

No ta gra ma średnią na poziomie tego terminatora z ery ps3 a z tego co pamiętam to był prawdziwy crap. Dla mnie to jest gra na 7 i 6 dla kogoś kto nie lubi terminatorów. Robo gdyby był na identycznym poziomie to już u mnie z miejsca 8 by dostał xD

Opublikowano

The Last Guardian [PS4]

 

TheLastGuardian_20231227081416.thumb.jpg.b97c0142e83cb169ae864f1b4ae6c167.jpg

 

Trochę się sam nahajpowałem swoim replayem ICO, bo przy okazji uzmysłowiłem sobie, że ostatnią grę Fumito Uedy ograłem wyłącznie raz. Było to w okresie Bożego Narodzenia 2016, więc czy można sobie wyobrazić lepszy moment w roku na powtórkę, niż koniec grudnia?

 

Chłopiec budzi się w pobliżu nieprzytomnej, przykutej kajdanami bestii. Jest nią nieco przerażony, ale chyba bardziej zafascynowany. Nie dostrzega sposobu ucieczki z więzienia, w którym się znaleźli, więc podejmuje ryzyko i uwalnia zwierza licząc na to, że wspólnie uda im się utorować drogę na wolność. Karmi stwora, aby okazać dobre zamiary, a potem wyciąga z jego cielska resztki połamanych włóczni. Bestia najwyraźniej gotowa jest chłopca tolerować, więc pora się stąd wydostać. Poznajcie Trico i… no, Chłopca. 

 

Nie będzie zaskoczeniem, że The Last Guardian też uwielbiam? Nie powinno. Mam dla niej dużo wyrozumiałości, bo przyjęta przez twórców koncepcja gameplayowa tego wymaga.  Trico jest największa zaletą tej gry i jednocześniej jej największą wadą. GRACZE GO NIE ZNOSZĄ [ZOBACZ JAK]. I ja jestem w stanie w pełni to zrozumieć. Zwierzak bywa kapryśny, a jego AI miewa zaćmienia. Początek bywa jeszcze w miarę znośny, bo Trico działa autonomicznie i w wyreżyserowany sposób, ale dochodzimy do takiego momentu w grze, że musimy zacząć wydawać mu odpowiednie komendy, wskazywać kierunek, którym powinien się zainteresować i ewentualnie zmotywować do skoku czy działania. Funkcjonuje to różnie. Ponoć w zamierzony sposób, by oddać niepokorną naturę Trico, ale za dużo w grach widziałem ułomnych AI, by nie traktować tego tłumaczenia jako zwykłej wymówki. 

 

Bestia czasami reaguje natychmiast, innym razem usiądzie, gapi się jak szpak w pizdę i za nic ma nasze komendy, co podpada już raczej pod błąd gry, bo zdarza się, że dopiero reset punktu kontrolnego ratuje sytuację. Trico niekiedy wpada w pętlę, albo cykl i zaczyna bezcelowo skakać w tę i z powrotem. W każdym przypadku jego nieposłuszeństwa chciałoby się zacząć spamować komendą, ale to rzadko kiedy poprawia sytuację, bo wtedy AI potrafi kompletnie zgłupieć. Niestety nasz progres uzależniony jest od współpracy ze zwierzem, więc pora uzbroić się w cierpliwość.

 

Nie są to notoryczne sytuacje. Zdarzy się ich kilka na 10-12 godzin potrzebnych do niespiesznego przejścia gry. Problem w tym, że kiedy już do tego dojdzie, to nie mamy pewności czy Trico się zamulił i pora na drastyczne metody (reset checkpointu), czy po prostu kombinujemy niezgodnie z założeniami twórców gry i powinniśmy się rozejrzeć uważniej. 

 

TheLastGuardian_20231227083448.thumb.jpg.dd9e4ad4f50d0ca72191cb89e4417774.jpg

 

Trico bywa uciążliwy w swoich fanaberiach, ale jak tu nie uwielbiać tej pociesznej mordki? Więź Chłopca ze zwierzakiem rozwija się metodycznie. Nie brakuje tutaj uroczych chwil, gdy nasz pierzasty pupilek zachowuje się jak niesforny szczeniak i tarza w sadzawce, albo domaga pieszczot. Będą też sceny dramatyczne, gdzie nasi bohaterowie wzajemnie sobie pomagają i ratują życia partnera. Co jak co, ale w reżyserowaniu relacji Ueda jest dobry. Kiedy się oddalamy, a Trico nie może za nami podążyć, to żałośnie skomle i desperacko wciska łeb w za ciasne dziury, aby chociaż mieć nas na oku. Potem wielokrotnie zdarzy mu się złapać nas za szmaty i ratować przed śmiertelnym upadkiem. W trakcie przygody napotkamy też opór w postaci strażników, którzy próbują porwać chłopca, na co Trico reaguje agresją i desperacko nas broni. My w trakcie tego zamieszania wcale nie musimy być bierni i możemy przeciwnikom trochę utrudniać żywot wytrącając ich z równowagi, uwieszać się im na plecach, a także stosować pewnego rodzaju finishery. Wspólne bitki to tylko kolejna okazja, by jeszcze bardziej zacieśnić naszą więź z Trico i zapałać do niego tym większą sympatią. Koniec końców staniemy się praktycznie nierozłączni i ciężko będziemy znosić każde dłuższe rozstanie.

 

Atmosfera gry to rzecz jasna typowy Ueda. Odwiedzane przestrzenie przytłaczają ogromem i jednocześnie wpędzają w melancholię swoją pustką i brakiem oznak cywilizacyjnego życia wokół. Jesteśmy tylko my, gigantyczne komnaty, lochy, jaskinie, zamczyska oraz otaczające je przyległości. Powinniśmy skupiać się głównie na szukaniu drogi naprzód i w górę, ale możemy w ramach relaksu pogrzebać nieco za beczułkami pełnymi białej mazi, które najwyraźniej są smakołykiem i źródłem energii dla Trico. Niekiedy będziemy wręcz zmuszeni dostarczyć mu trochę pożywienia, bo inaczej nie zamierza ruszyć się z miejsca. Poza tym gra nie oferuje żadnych zapychaczy, znajdziek, możemy więc pełnię uwagi poświęcić na poznawanie i zachwycanie się światem oraz nastrojem opowieści.

 

Może będę wyjątkiem, ale podoba mi się duża naturalność w animacjach Chłopca. To jak się nieco niezdarnie wspina. Jak boso człapie po schodach, wysoko i szeroko rozstawiając przy tym nogi. Jak dźwiga przedmioty, albo kurczowo trzyma się przeciwnika na jego plecach. Naprawdę przyjemnie dla oka to wszystko funkcjonuje, nawet pomimo lekkiej bezwładności. Zresztą fizyka przedmiotów też pozytywnie mnie zaskoczyła, bo nawet nie pamiętałem już, że była tak udana. Nie zrozumcie mnie źle - nie jest jakaś przełomowa czy nieprawdopodobnie autentyczna, ale ostatnie lata raczej nas w tej materii nie rozpieszczały, stawiając raczej na atrakcyjność wizualną otoczenia, niż naturalnie prezentujący się silnik fizyczny. Tutaj jak zobaczyłem staczającego się ze zbocza po nieudanym skoku Chłopca to aż prychnąłem pod nosem i miałem ochotę to powtórzyć. Jest w tej grze trofeum za postawienie na sobie dwóch (lub więcej) beczułek i przeniesienie ich tak przez 10 metrów. Polecam spróbować. 

 

 

Może wiecie, a może nie, ale The Last Guardian odpalony na PS5 działa w 60 fpsach. Jest tylko jeden warunek - musi to być wersja gry 1.0, czyli mówimy o instalacji gry z płyty i anulowaniu aktualizacji, bo ta blokuje klatki na 30. Tyle że update oprócz tego dodaje pewne usprawnienia. Poprawia pracę kamery i oferuje obsługę HDR, a przede wszystkim eliminuje błędy i bugi obecne w wersji 1.0. O ile pierwsze dwie opcje można odżałować w zamian za komfort 60 klatek na sekundę, tak z błędami jest już większy problem. Gra w co najmniej dwóch miejscach się crashuje, jeśli gramy w wersję bez patcha. Każdorazowo. Jedyną metodą obejścia tego jest tymczasowe zainstalowanie wersji 1.03, zaliczenie kłopotliwego fragmentu, a potem ponowne instalowanie 1.0 (zapisany stan gry działa na obu). Potem należy procedurę powtórzyć po kilku godzinach przy okazji kolejnego momentu, w którym gra zalicza crasha. I kolejnego, bo czytałem, że to może się zdarzyć w 3-4 fragmentach. Ja miałem jedynie dwa, bo po drugim machnąłem na kwestię ręką, nie chciało mi się jebać w instalacje i deinstalacje, więc resztę gry pokonałem już w 30 fpsach. Przyzwyczajenie się zajęło mi całe pięć minut, potem już o kwestii zapomniałem. Podsumowując: jak nie jesteś zboczony na punkcie 60kl/s, to nie warto, za dużo zachodu i wkurwiania się.

 

Poza tym to wzruszająca gra jest i elo.

  • Plusik 4
  • Lubię! 3
Opublikowano

Medal of Ace Combat Honor Duty: Modern Battlefield Assault Horizon Warfare (PS3)

 

Gra o tym, jak cudowne Stany Zjednoczone Ameryki przy pomocy swoich supernowoczesnych sił lotniczych stawiają czoła "terrorystom" z Rosji, Afryki i Bliskiego Wschodu pragnących zniszczyć świat (Stany Zjednoczone) bronią masowego rażenia. Cudowny, męski, biały as przestworzy stawia czoła jakże banalnemu złemu rosyjskiemu antagoniście.

 

America fuck yeah!

 

Reżyseria: Michael Bay

 

obraz.thumb.png.a7864014e5d54c9bcacd7b7e01ed909a.png

 

Czyli gdyby Ace Combat i Call of Duty miały dziecko...

 

To tak naprawdę moje drugie przejście Ace Combat Assault Horizon. Pierwszy raz grę ukończyłem około 10 lat temu na PC. Wiele się nie zmieniło od tego czasu jeśli chodzi o opinię, z jednym wyjątkiem. Otóż zdałem sobie sprawę, jak może się zmienić podejście do danego medium z biegiem czasu, tudzież w zależności od danej sytuacji osobistej. Bowiem te 10 lat temu pamiętam byłem mocno zrażony "hamerykanizacją" serii Ace Combat. No bo jak to? Z mojego japońskiego pseudo-futurystycznego symulatora myśliwca zrobili stereotypowe Call of Duty, pełne eksplozji, wyreżyserowanych scenek, prowadzenia za rączkę i innych oklepanych schematów? Gra generalnie mi się podobała, ale byłem na tyle zły (i chyba nie tylko ja), że jednak taka forma, czy odskocznia w serii nie przyjęła się wbrew pozorom zbyt dobrze.

 

A teraz? Teraz nadal uważam całą hamerykańską otoczkę za żenującą, ale jestem w stanie przymknąć na nią oko i po prostu dobrze się bawić.

 

Nawet bardzo dobrze. Assault Horizon można potraktować jak spinoff serii Ace Combat zrobiony typowo, żeby przypodobać się amerykańskiemu odbiorcy, który dopiero co skończył swoją czterogodzinną kampanię Call of Duty, czy innego militarnego shooterka. Jest efektownie, dynamicznie, wybuchowo, walczymy przeciwko ruskim i innym ciapatym w różnych mniej lub bardziej brązowych lokacjach, "życie" się regeneruje w przerwie od ostrzału, a w tle przygrywa epicka muzyczka. Nie trzeba nawet umieć specjalnie grać, czy opanować sterowanie samolotem, gdyż połowa rozgrywki to i tak pełne skryptów segmenty, które po prostu muszą się rozegrać, niezależnie od tego, jak dobrze celujemy i pilotujemy myśliwiec.

 

I te kilka godzin kampanii na konsoli minęło mi zaskakująco szybko i przyjemnie. Może i nie jest to prawdziwa odsłona Ace Combat wymagająca zręczności i prezycji, ale kurcze rozwałka jest niesamowicie satysfakcjonująca. Do tego stopnia, że nawet jeśli gra idzie nam na rękę i połowa tego co się dzieje, to skrypty, to satysfakcja była przeolbrzymia, podobnie jak ilość uwolnionych endorfin.

 

Największa kontrowersja z samej rozgrywki wynika z wprowadzonego tu systemu, pozwalającego uczepić się danego wroga w pół-automatycznym pościgu. Puryści pewnie mówili, że gra jest przez to zbyt prosta. Argument zasadny, ale kurczę, kontrargument jest taki, że wprowadziło to do serii pewne urozmaicenie, a efekt końcowy jest... no cóż... efektowny. Wszelkie wybuchy, rozlatujące się na części samoloty, nawet piloci wylatujący ze zniszczonych kokpitów. No ktoś się ewidentnie przyłożył. W żadnym innym Ace Combat takich scen nie uświadczymy, nawet w niedawnej siódemce.

 

Oprócz samolotów w grze kilka misji rozgrywa się za sterami helikoptera, powolnych bombowców, albo rozmaitych działek pokładowych. Są to raczej odskocznie, nie zawsze udane, czasem się dłużące, ale nie ukrywam, że miały one swoje satysfakcjonujące momenty. Podobało mi się też, że nie odblokowujemy samolotów na siłę, lecz każda misja daje nam konkretny wybór. Czyli nie sposób wybrać źle i np. męczyć się z powolnym samolotem do ataku naziemnego przeciwko asom przestworzy, którzy nagle się pojawili niespodziewanie na mapie...

 

Mam grę na PC, ale przeszedłem ją na PS3, w niższej rozdzielczości i w 30fps, a i tak byłem nawet po tylu latach pod wrażeniem, jak to wszystko wygląda. Oczywiście dużo tu sztuczek, filtrów, zaniżenia FOV i innych podobnych, ale przy lekkim przymrużeniu oka nadal całość robiła wrażenie. Zdecydowanie bardziej, niż wydany kilka lat wcześniej Ace Combat 6. Przywiązanie do detali też na plus, szczególnie w cut-scenkach. Gra często skacze prosto z akcji, do np. kokpitu samolotu, albo akcji naziemnej. Gdyby nie cała ta naciągana wojenno-amerykańska otoczka, to trzeba przyznać, robi to pewne wrażenie.

 

Udźwiękowienie również świetne, od wszelkich efektów, wybuchów, działek pokładowych, przez wszelkich lektorów podkładających głosy postaciom, po naprawdę dobry soundtrack. Nie wszystkie utwory mi się podobały, bo oczywiście znalazły się tu kawałki typowe dla gier wojennych tego okresu, w tym pobrzdękiwania z lekkim wokalem charakterystyczne dla lokacji na bliskim wschodzie (nie wiem, czy dobrze to opisuję, ale kto usłyszy, ten zrozumie, o co chodzi). Ale zarazem mnóstwo kawałków pozostaje w pamięci, a między innymi właśnie za to tak lubię serię Ace Combat. Tj. kiedy muzyka idzie w parze z akcją i tworzy naprawdę "epickie" doznania.

 

I tak zebrać to wszystko do kupy, to mamy mimo wszystko naprawdę dobrą grę i nie najgorszego Ace Combat. Dla zobrazowania, poniżej filmik z mojej ulubionej misji w grze, która zarazem jest chyba ogólnie jedną z bardziej zabawnych i efektownych misji w całej serii AC:

 

Połączenie akcji, muzyki, dynamiki, zmieniających się zadań, detali, ładnych widoczków. No po prostu :banderas:

 

Żeby nie było, że nagle Suavek pisze coś w samych superlatywach bez marudzenia - no mimo wszystko ta cała hamerykanizacja gry bardziej śmieszy, niż absorbuje. Fabuła bywa tak samo "epicka", jak komiczna miejscami. Są chwile, że gra jest typowym samograjem, bo jak już wspomniałem, nie ważne, jak zajebiście gramy, gdyż jeśli dany segment ma na celu odegranie skryptu, to możemy wpakować we wrogi samolot 20 rakiet, a on i tak nie ulegnie zniszczeniu. Z czasem też te całe slow-motion i ujęcia zniszczeń troszkę zaczynają męczyć i wyprowadzać z rytmu rozgrywki. I tak ogólnie to nadal raczej jedna z gorszych odsłon Ace Combat, szczególnie tych głównych. Bawiłem się lepiej, niż w AC6 czy ACX, ale jednak odsłony ery PS2 stawiam wyżej. No i jednak dobrze, że siódemka wróciła do korzeni, jeśli chodzi o rozgrywkę. Bo ta cała efektowność jest fajna jako odskocznia, ale gdyby seria na stałe poszła w tym kierunku, to raczej bym nie był zadowolony.

 

Tak czy inaczej, dobrze się grało. Jak ktoś nie miał okazji, a ma możliwość odpalenia starocia, to nawet zachęcam. Po prostu trzeba zachować pewien dystans do tej całej komicznej wojennej otoczki.

  • Plusik 1
  • Lubię! 1
Opublikowano

Ale mi narobiłeś smaka na pozostałe części Ace Combat bo ograłem tylko 7. Widzę że 5 została wydana na PS4, 6 jest na X360 i do tego dostępne we wstecznej. Chyba się zainteresuję bardziej. :)

Opublikowano
3 minuty temu, suteq napisał:

Ale mi narobiłeś smaka na pozostałe części Ace Combat bo ograłem tylko 7. Widzę że 5 została wydana na PS4, 6 jest na X360 i do tego dostępne we wstecznej. Chyba się zainteresuję bardziej. :)

AC5 jest na PS4 tylko, jeśli zdążyłeś kupić wersję Digital Deluxe, lub Pre-Order siódemki. Obecnie chyba nie ma już opcji zdobycia tej odsłony poza emulacją.

 

AC6 niedawno ukończyłem i również opisywałem parę stron wcześniej w tym temacie. Tu można poszukać wersji na płycie, która będzie działać we wstecznej kompatybilności. Dobrze się grało, choć fabuła trochę żenująca.

 

Polecam również Project Wingman - bardzo dobry klon serii AC, minus fabuła, która szałowa nie jest. Dostępny na PC i XO, a niedawno wydano również wersję PS5 z rozszerzonym trybem VR. Gra nie ma swojego tematu na forum, ale tutaj opisywałem swoje wrażenia po przejściu. Jak najbardziej polecam.

Opublikowano
1 minutę temu, BRY@N napisał:

Ja w ubiegłym roku kupiłem AC7 właśnie dla AC5 i była opcja pobrania. Sprawdź temat AC7 tam o tym było pisane

Digital Deluxe już nie ma, została zastąpiona wersją Maverick.

 

I ogólnie AC5 jako bonus w tamtej poprzedniej edycji to było niedopatrzenie, bo generalnie miał to być tylko Pre-Order Bonus. Jedynie w Europie go nie usunęli z pakietu.

Opublikowano (edytowane)

Vanquish

 

Lekko niedoceniony hit od Platinum z 2010 roku. 

 

Wtedy były na topie Gearsy czy Uncharted, storytelling, oczojebna grafika itp. Kto tam patrzył na ponadczasowy gameplay:). 

 

Pierwsze moje zderzenie z tą grą, wybrałem wersje na Steam i 100% czasu na Decku. 

 

Coś pięknego, ostatni raz tak dobrze mi się strzelało hmm może nawet nigdy.

 

Krótka gra, zajęła 6:15h na normalu według czasu w logu misji, dosyć swoją drogą wymagające były niektóre bossfighty i na Decku można było połamać paluszki, więc nie zalecam wchodzić wyżej na start :). Technikalia zalecam pograć na medium, żeby utrzymać stabilne 60 fps, wyżej potrafi ściąć. 

 

Sama gra to właściwie non stop starcia z falami wrogów i przebijanie się przez poszczególne lokacje w korytarzu. Co jakiś czas epicki boss na cały ekran wpadnie. 

 

Ale najważniejsze, że to po prostu zostało zrobione po mistrzowsku. 

 

To co najlepsze w tej grze to traversal, postać potrafi nie tylko strzelać, ale przede wszystkim jest zajebiście mobilna, mamy super kombinezon, który potrafi spowolnić czas, mamy opcję zrobienia uników, bardzo szybkiej kontry, czy właśnie sprintu, który ma mega charakterystyczną animację, jakiej nie zobaczymy w innych shooterach. Broni też jest sporo i można je upgradować. 

 

To nie jest typowy cover shooter, to bardziej taki mix Gearsów z Bayonettą :). Chociaż w recenzjach nazywany był też Gearsami na sterydach. 

 

9/10 i jak dla mnie nowy, aczkolwiek stary wyznacznik akcyjnego shootera, szkoda, że dwójka prawdopodobnie została skasowana (gdzieś krążą plotki, że miała wyjść kilka lat temu).

Edytowane przez KrYcHu_89
  • Plusik 1

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   1 użytkownik

×
×
  • Dodaj nową pozycję...