Homelander 2 082 Opublikowano 22 stycznia Opublikowano 22 stycznia On 1/17/2024 at 3:15 AM, dominalien said: Tomb Raider 2013 Po prawie całkowitej porażce, jaką był Shadow otTR, postanowiłem zobaczyć czy to ja się popsułem, że mi się nie podobało, czy rzeczywiście jest gorszy niż jedynka. No kurczę, ten to jest porządny Tomb Raider. Historia fajnie poprowadzona, rzeczywiście ciekawie się czyta te wszystkie dzienniki i można się pobawić domysłami o co w tym rzeczywiście chodzi (już w to grałem kilka razy, więc wiedziałem, ale doceniam, jak gra dozuje informacje). Sama historia bardzo przyjemna, spójna i "prawdopodobna", w kontekście że to odizolowana wyspa po środku niczego i gdyby takie rzeczy się mogły dziać to rzeczywiście coś takiego by się mogło tu zdarzyć). Nie to co w Shadow że zaraz świat się skończy i powstanie nowy przy pomocy pudełka i sztyletu. Wyspa jest różnorodna, tu jaskinie, tu bazy wojskowe, tu wraki, tu las, tu dzień, tu noc, tu deszcz, wszystko ładnie poprzeplatane i ciągle za rogiem czeka coś nowego. Miejsca się ładne wyróżniają, w każdym jest coś charakterystycznego, co się zapamiętuje. Nie ma żadnego p***nego craftingu i zbierania tysięcy rzeczy a i tak brakuje tego, co potrzeba. Zbiera się śrubki, którymi się ulepsza bronie i każde ulepszenie robi różnicę, dostaje się expa i się odblokowuje skile i każdy skil robi różnicę. Oczywiście skrzynki z amunicją w pieczarach, w których nikogo nie było od 300 lat są zabawne, no ale to gra i trzeba mieć czym strzelać. Jest zmysł poszukiwacza przygód i bardzo się przydaje, ale nie jest taki ociężały jak w Shadow i nie jest absolutnie niezbędny - znajdźki i tak widać, jak ktoś chce szybko i na skróty to klika i wszystko się ładnie podświetla. W Shadow bez tego nic nie można było znaleźć, wszystkie rzeczy zlewały się z tłem i były niewidoczne. Może trochę rozczarowujące są "grobowce", króciutkie (to akurat może na plus), ale dziwnie wpisane w historię. Lara za każdym razem komentuje i większość z nich ma niby być wykorzystywana do czegoś przez lokalesów, ale jak coś jest opisane jako farma rybna a wejście jest zamknięte zbrojonym betonem i trzeba je rozwalić aby się dostać do środka to chyba nikt tych ryb dawno nie jadł. Jak dla mnie jedyny z ostatnich TR, w którego warto grać. Edit: gra na Steam Deczku jest zaskakująco wymagająca. Działa na High w 40 fps, choć w cutscenkach mocno zwalnia, może pokazuje jakieś bardziej szczegółowe modele postaci, i ciągnie ponad 20 watów. Przestawiłem na Normal, zużycie prądu spadło do ok 17-18 W (i tak bardzo dużo na taką staroć), nie zauważyłem wielkiej różnicy w wyglądzie (głównie cienie bardziej kanciaste). Cutscenki nadal szarpały, ale bądźmy szczerzy, to bez znaczenia. Podpisuję się rękoma i nogami pod tym. Reboot przeszedłem ze 3 razy, pozostałych części nie dałem rady skończyć nawet raz 1 Cytuj
kotlet_schabowy 2 693 Opublikowano 22 stycznia Opublikowano 22 stycznia (edytowane) Astro's Playroom (PS5) Nie "właśnie", bo prawie dwa miechy temu, ale jakoś mi zeszło z opisaniem wrażeń. Świetny dodatek do konsoli na rozpoczęcie z nią przygody, choć może "dodatek" nie oddaje jej w pełni sprawiedliwości, bo to mimo wszystko pełnoprawna gra. Zdecydowanie więcej, niż demo, choć nie da się ukryć, że to krótka i "kompaktowa" przygoda. Fundamenty rozgrywki są dosyć proste, ot raczej klasyczna platformówka, w której trochę czuć vibe Sackboy'a, choć tutaj mamy na pewno więcej swobody. O gameplay'u nie ma się co rozpisywać, bo gierka stoi przede wszystkim dwoma aspektami. Jeden to poznanie możliwości Dual Sense'a, i tutaj robota jest naprawdę rewelacyjnie wykonana. Jak na mój pierwszy kontakt z padem (pomijam krótkie epizody u kogoś znajomego) nie mogło być chyba lepszej prezentacji. Oporowe triggery, haptyka i inne bajery, no cudo, momentalnie mnie "kupili". Liczę na jak najlepsze wykorzystywanie tych bajerów w grach, choć wiem, że częściej będzie to tylko wrzuconym na siłę dodatkiem. A może nie? Druga sprawa to ogólny zamysł, stojący za przygodą: zwiedzamy "wnętrze" PS5 i odnajdujemy znajdźki związane z poprzednimi sprzętami Sony. I jako osoba trwająca w tym obozie od 25 lat dostałem po prostu nostalgiczną bombę. Wszelkie gadżety, które odnajdujemy (kunsztownie wykonane w 3D z opcją obracania ich, a jakże, używając żyroskopu w padzie), znajome odgłosy, animacje czy w końcu spotykane po drodze postacie i motywy z innych gier (warto się dokładnie przyglądać i nie spieszyć, bo sporo smaczków jest ukrytych lub przynajmniej nie rzucających się w oczy) zwyczajnie cieszą. No dla mnie rewelka, choć trochę taka słodko gorzka ta sentymentalna podróż, zważywszy na to, jaką formę prezentowały (w różnych względach, ale przede wszystkim w temacie line-upu) poprzednie Plejstacje w porównaniu do piątej iteracji. No ale to tak trochę nawiasem mówiąc. Wykonanie też jest tip top, trochę grałem na starszym TV FHD, a trochę na całkiem sympatycznym monitorku 1440p i oczywiście ta druga opcja zapewniła mi lepsze doznania, ale Astro tak czy siak robi wrażenie szczegółowym wykonaniem obiektów, efektami świetlnymi i oczywiście płynnością. No i design całości po prostu gra, Astro jest pocieszny i spokojnie może aspirować do miana maskotki najnowszych konsol Sony. Do tego naprawdę fajne kawałki osadzone tematycznie w klimacie danej miejscówki (z "SSD" na czele) i mamy komplet. Ja w każdym razie bawiłem się przednio i prawie cały czas miałem banana na gębie. Chętnie przyjąłbym kolejną, "pełnoprawną" część serii, a na ten moment mam smaka na edycję zrobioną pod PS VR. Ale to już inna historia. Edytowane 22 stycznia przez kotlet_schabowy 4 Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 22 stycznia Opublikowano 22 stycznia Dla mnie Dualsense to fantastyczny dodatek do gier i jak przez kilka ostatnich generacji multiplatformy ogrywałem na Xboxach tak teraz tylko PS5. A co do samego grania to miałem największy przeskok jak ogrywałem The Last of Us Part 1 i potem od razu Part 2, gdzie Part 1 wykorzystuje Dualsensa po prostu świetnie. I ogromnie mi tego brakowało w Part 2, grało się tak... płasko. Nie raytracing, loadingi, a właśnie Dualsense jest dla mnie czymś co sprawiło, że poczułem nową generację Cytuj
drozdu7 2 792 Opublikowano 26 stycznia Opublikowano 26 stycznia Metroid Prime Remastered - uff.. na spokojne to trzeba. Pamiętam że za guwniaka na satelicie miałem program GameNetwork i tam leciały klipy z gierek, tam też pierwszy raz widziałem oryginał. Takie wspomnienie. Teraz jako posiadacz Switcha byłem dość mocno napalony na ten tytuł. Pierwsze wrażenia pozytywne, ta gra wygląda i porusza się ślicznie na OLEDzie. I tu już może zacznę z grubej rury. Gdyby nie zaglądanie do neta to pokonała by mnie ta gra. Pokonałaby bo.. to jest coś innego. Pewnych faktów chyba bym w życiu nie skojarzył, a niektóre rzeczy które się zdobywa to czapki z głów kto sam poznajdował wszystko. Naprawdę otępiałem jako gracz. Ale od początku, nawet gdy błądziłem to wiedziałem że ta gra nie zasługuje na porzucenie. Bo właśnie to błąkanie, odkrywanie i wogóle przebywanie w tym świecie przyciąga jak magnes. To jest coś innego. Tu gra nic Ci nie podpowiada, bohaterka nie mówi do siebie że musi coś zrobić. Wszystko należy do Ciebie. Save roomy, windy i przejścia musisz sam odkryć. Nie ma dialogów, nie ma niczego. A jest mocarny klimat i osamotnienie. Trochę mnie zmasakrowała ta gra w pozytywnym sensie. Zazdroszczę chłopakom którzy w 2002 ogrywali oryginał w ciasnym pokoju, to musiało być jak przejście do Narnii. Jeśli trochę już nudzą Cię nowe gry, to spróbuj Metroida, zadziała jak balsam. Pomimo mojej nieudolności w przechodzeniu, wiem że kupię Switcha 2 jeśli będzie MP4, a Metroid Prime Remastered zostaje u mnie jako swojego rodzaju legacy, jak kiedyś wyglądało granie. 9/10 4 2 Cytuj
Pupcio 18 432 Opublikowano 27 stycznia Opublikowano 27 stycznia Ukończyłem sobie Cult of the Lamb. Zajęło mi to 16h i powiem wam że się mega zawiodłem tą gierczką Miałem ją na oku od pierwszej zapowiedzi bo jak tu się nie jarać grą o demonicznej owieczce która prowadzi swój kult a gameplay to połączenie isaaca i don't starve i to wszystko w pięknej oprawie. I w praktyce to się dostaje tylko że poza oprawą która jest śliczna to gameplay to taka wydmuszka ehh nie wiem ile w tym mojej winy przez to że grałem na normalu bo zarządzanie kultem na tym poziomie równie dobrze mogłoby nie istnieć. Tylko że ani razu nie kusiło mnie zmienić na trudniejszy poziom bo sama bitka jest równie płaska co zarządzanie kultem. To jest przyjemna gra na 7 ale ostatnie godziny już męczyły bułe niemiłosiernie. Na promocji można sprawdzić ale nie dajcie się zwieść na ładne opakowanie tak jak ja Cytuj
ogqozo 6 551 Opublikowano 27 stycznia Opublikowano 27 stycznia Premiera Metroid Prime była niesamowita. Dzisiaj jak o tym myślę, to wydaje się jeszcze dziwaczniejsze, bo kurde to zrobili jacyś randomowi kolesie z Teksasu, znani w większości z gier Turok i niezliczonych sportówek na N64, pracując po 100 godzin tygodniowo i śpiąc w biurze bo projekt kompletnie się nie wyrabiał na czas i wszyscy myśleli, że po prostu zostanie zamknięty przez Nintendo. Dzisiaj to wydaje się niesamowicie dziwne, ale to jeszcze były nadal wczesne czasy 3D, gdy się eksperymentowało, co wyjdzie z jakiej serii, wiele z nich nie wypalało, i Metroid widocznie po prostu mógł być jedną z nich, zapomniany na zawsze. Wtedy o tym nie myślałem, chyba w ogóle nie wiedziałem, ot traktowałem to jak kolejną grę miszczów z Nintendo. Ale i tak było to niewiarygodne. Gra wyglądała jak kosmos. Jakość wszystkiego była nie do uwierzenia. I tak, to że gra się tym nie "popisuje", co byłoby normalne dla wszystkich innych. Po prostu sobie jest. Może 20 sekund tekstu, półtora minuty scenki że po prostu na tle muzyki widzisz że jest stacja w kosmosie i ląduje pojazd i wysiada Samus, kamera się obraca dokoła i wjeżdża w głowę i kuuuuurwa jesteś w środku Samus i nawet widać wizor i światła mają efekt że widać że odbija się jej twarz. Bardzo minimalne wiadomości tutorialowe, które po prostu się pojawiają na ekranie na krótko, nic nie przerywają. Nauka tego jak grać jednocześnie tak wymagająca i tajemnicza i tak prosta - do dzisiaj jest to tak niesamowicie trudne twórcom gier to połączyć. Jak na dzisiaj to gra jest malutka przestrzenią - ciasne korytarze, ciasne pokoje. Ale kurde ten przeskok jakości tego co widzisz na ekranie był wtedy szokujący. Ta liczba detali, jakaś para, jakieś owady sobie latają, światło, jprdl. Te płynne przejścia w TPP i morph balla i że to naprawdę działało, to jak zaje'biste było sterowanie, kompletnie przedziwnie inne od wszystkiego, a tak sensowne w kontekście właśnie tej jednej gry, gry gdzie obserwujesz i eksplorujesz i skaczesz i strzelasz zarazem. Kompletnie uderzające unikalnością i własnym klimatem doświadczenie, a jednocześnie tak dobrze wykonane, jak to kurna było możliwe osiągnąć te dwie rzeczy naraz. No nie bez powodu gra była przez jakiś najwyżej ocenianą w historii, chociaż zależy które recenzje zaliczać, na Metacriticu obecnie jest "dopiero" za dwiema Zeldami, trzema GTA, Soul Caliburem na DC, Tonym Hawkiem 3 i Mario Galaxy. Kilku recenzentów narzekało że nie ma FABUŁY i nie raczyli uznać gry za perfekcyjną. Ale dla mnie trudno było nie czuć, że tak perfekcyjnej gry nie widziałem. Chociaż dziś oczywiście bym ostro klął na taki system save'ów i pewnie bym nie miał cierpliwości do tego latania bez wskazówek, zwłaszcza pod koniec z artefaktami. Sterowanie też, chociaż "niewłaściwe" i "nie o to chodziło w grze", a ponadto czyni grę w większości superłatwą, to dzisiaj po prostu jest dużo łatwiej celować sobie ręką ruchowo na Switchu (wcześniej na Wii) i bym nie chciał wracać do tego z GC. 4 Cytuj
Masamune 152 Opublikowano 27 stycznia Opublikowano 27 stycznia Yakuza 6Mimo, że od czasu YK2 ukończyłem wszystkie części pomiędzy częścią 2 i 6, szóstka była dla mnie męcząca za sprawą zbyt dużego podobieństwa właśnie do Kiwami 2, bazującej na tych samych systemach i silniku. Co gorsza, szóstka wydaje się być produkcją gorzej dopracowaną, wydaną pospiesznie. Ta odsłona stoi dla mnie głównie historią, gameplay wypada tak sobie, na pewno nie pomaga tu limit 30fps na Playstation, co sprawia, że kultowy Komaki Tiger Drop czy Parry staje się bardzo trudne do wykonania, bo brakuje nam responsywności. Cytuj
kotlet_schabowy 2 693 Opublikowano 27 stycznia Opublikowano 27 stycznia (edytowane) Spider-Man 2 Im dalej od skończenia gry, tym ciężej przychodzi napisanie czegoś więcej. No to może rzucę mało odkrywczo, że to niezwykle bezpieczny sequel gier, które same w sobie nie były żadnymi objawieniami, ale o których też ciężko coś złego napisać. Ot, po prostu są "fajne". No i teraz też fajnie się skakało/odbijało/szybowało, ale ile jeszcze można? Na ten moment nie wyobrażam sobie, żebym z entuzjazmem odpalił za X lat kolejną, opartą na tym samym schemacie część serii. Nowy patent na przemieszczanie się został wpleciony w całkiem naturalny sposób i korzysta się z niego intuicyjnie, jednocześnie jest na tyle ograniczony, żeby nie spychać tradycyjnego śmigania na pajęczynie na drugi plan. Nowości jest więcej, ale generalnie to raczej kosmetyka i rewolucji oczywiście brak. Ogólnie uczucie powtórki z rozrywki miałem cały czas, bo i miasto to samo, i pomysł na zabawę z grubsza ten sam (śmiganie po mieście/obijanie ryjów/skradanie się/jakaś odmiana w ciaśniejszej przestrzeni). Misje fabularne przeplatane są nawet znośnymi zadaniami pobocznymi, a dla chętnych są dostępne dziesiątki opcjonalnych, schematycznych zajęć pokroju "zniszczenia kryjówki gangu". Osobiście szybko wychodziły mi bokiem i o ile część zrobiłem "z rozpędu" lub licząc na podexpienie bohaterów, tak niektóre olałem po pierwszym razie. Nawet obecność nowych dzielnic Nowego Jorku nie przekłada się jakoś praktycznie na zabawę, zresztą gra wcale aż tak bardzo nas tam nie kieruje. Aha, misje MJ do zaorania. Całość "ciągnie" więc wątek główny, i tutaj jest raczej zadowalająco, ale też bez siedzenia na krawędzi fotela w jakimkolwiek momencie. Kraven i jego przydupasy szczerze mówiąc mało mnie interesowali, zresztą chyba każdy czekał na rozkręcenie się wątków związanych z Symbiotem. No i póki nie odwaliło się jakieś groteskowe Spoiler "zarażanie Nowego Jorku" to było ok, później czekałem już tylko na koniec. Ale na pewno pochwalę przekonujące przedstawienie "odklejania się" Parkera pod wpływem kostiumu i ogólnie fajnie zarysowane relacje miedzy bohaterami. W temacie gameplay'u na plus wszelkie patenty związane z Dual Sensem, skutecznie zwiększające immersję i dodające trochę funu do pozornie "zwykłych" czynności. Na pewno zmęczyła mnie liczba walk i czas ich trwania. Momentami, głównie w późniejszych etapach (kiedy pojawia się "nowy" rodzaj mobków), już nie mogłem się doczekać ich końca, a tu znowu kolejna fala i kolejna. Jasne, w systemie walki też dostaliśmy kilka nowości, ale nie oszukujmy się, to nadal stary, dobry Spider-Man. Aha, drzewko rozwoju i dostępne opcje można sobie w 80% darować i prawie nic się nie straci. Czyli standard. Czas gry jest w sam raz, a ograniczając zabawę w fetch questy można się zamknąć pewnie w kilkunastu godzinach. Całość prezentuje się ślicznie (grałem głównie w trybie performance), ale w żadnym wypadku nie wywołuje opadu szczęki i poczucia "to jest next gen". Szczególnie NPCe czy twarze nawet tych ważniejszych postaci (z litości odpuszczę temat zmiany gęby Petera i wątpliwej urody MJ). Może kiedyś. Także z jednej strony dobrze popykać w typowe AAA od Sony, które jeszcze niedawno wychodziły niektórym bokiem, a teraz stają się wartościowymi i rzadkimi rodzynkami w ogólnym line-upie PS5. Nie da się ukryć, że poza kilkoma momentami, zabawa jest raczej bezstresowa i zwyczajnie relaksująca, a to, szok, jedno z głównych zadań gier konsolowych. Z drugiej strony nie ma się co oszukiwać, to tylko kolejny Pająk. Szkoda, że Insomniac poszło/zostało oddelegowane w takim kierunku (szczególnie w kontekście ostatnich wycieków, które już całkiem pozbawiają nadziei na jakąś różnorodność w najbliższych latach). Spoiler Edytowane 27 stycznia przez kotlet_schabowy 1 1 Cytuj
łom 1 980 Opublikowano 28 stycznia Opublikowano 28 stycznia Tales of Eternia (PSP) - po remake'u Tales of Destiny zabrałem się za kolejną część w którą grałem dawno temu ale nie skończyłem bo... nie miałem trzeciej płyty. Gra się świetnie zestarzała zarówno pod względem mechanik jak i oprawy. O ile eksploracja i konstrukcja fabularna to typowy przedstawiciel jRPG, odwiedzanie kolejnych miejscówek, dungeony z zagadkami logicznymi, ratowanie świata, tak walki i rozwój postaci są bardzo oryginalne. Potyczki dzieją się w czasie rzeczywistym (+ aktywna pauza na użycie przedmiotu, zmianę taktyki itd.) na płaszczyźnie 2d, bezpośrednio sterujemy tylko jedną postacią. Dobrym rozwiązaniem jest możliwość łączenia ciosów i speciali w combosy i inaczej to działa u dwóch wojowników w drużynie, więc można pobawić się systemem a nie w kółko robić to samo, tym bardziej że zarówno magami jak i dodatkowymi postaciami gra się całkowicie inaczej, mimo stosunkowo niewielkiej drużyny nie ma miejsca na nudę. Magia też działa inaczej, nie dostajemy kolejnych technik z levelami postaci tylko wraz z rozwojem 'summonów' które zdobywamy, myk polega na tym że można generować kolejne czary łącząc odpowiednio summony z magami. Gameplayowo nie mam nic do zarzucenia, tempo jest odpowiednio szybkie, co chwilę odwiedzamy nowe lokacje, walki są dynamiczne i dostarczają satysfakcji, część potyczek z głównego wątku jest ciężka ale z odpowiednią taktyką do ukończenia bez pakowania. Nawet dungeony, najsłabszy element Tales of Destiny są o wiele lepsze i nie męczą. Do tego dochodzą mini gierki, znajdźki i mapa świata do której dostęp dostaje się bardzo szybko a która ma masę sekretów. Grafika i muzyka prezentują wysoki poziom. Ręcznie rysowane tła po których biegają sprite'y nie kolą w oczy, nie jest to poziom Legend of Mana czy Saga Frontier 2 ale mało zabrakło. Animacje ataków są czytelne, czary mimo zasypania ekranu efektami też, dopiero przy maksymalnej rozwałce można się pogubić ale to był procent prawie 700 walk które miałem na liczniku. Muzyka pasuje do w większości sielankowego klimatu. Gra ma nawet dubbing, angielski odradzam, chyba że komuś brakuje voice actingu na poziomie RE1, za to japoński pasuje do postaci (oryginalnie go nie ma w angielskiej wersji ale od czego są fani). Fabularnie nie ma zbytnio nad czym się rozwodzić. Lekka historyjka o ratowaniu dwóch planet z sympatycznymi postaciami i komediowymi scenkami + szczypta tragedii. Największym jej plusem jest to że nie mamy masy postaci (max 6 w drużynie) więc każda ma odpowiednią ilość czasu na ekspozycje. Przez te 25 h bawiłem się świetnie i w moim prywatnym rankingu jRPGów z ery PS1 gra ląduje obok Star Ocean 2 (a za FF7, FFT i Vagrant Story). Polecam szczególnie dla fanów bijatyk 2d. 9-/10 3 Cytuj
Pupcio 18 432 Opublikowano 28 stycznia Opublikowano 28 stycznia Skończyłem sobie Og Resident Evil 4(13h)+assignment Ada(40min)+Seprarate Ways(4h). Nie ma co tu pisać za dużo, każdy zna. Tym razem grałem z wgranym modem hd i powiem wam że niezłe napracowanko zrobili, piękne odświeżenie a sama gra zajebista jak za każdym innym przejściem. Oprócz sw płaczkom którzy jęczeli przy rimejku że je wycieli polecam przejść bo chyba grali w to raz 20 lat temu i myślą że w rimejku dali to samo tylko że za pieniążki 1 1 Cytuj
Quake96 3 858 Opublikowano 28 stycznia Opublikowano 28 stycznia Jestem na świeżo po ograniu pierwszej części BloodRayne. Niestety po ograniu całej gry mam co do niej bardzo mieszane uczucia. To co mogę na pewno o niej powiedzieć to to, że jest genialnym slasherem dającym masę frajdy z ciachania i strzelania do nazioli. Gra się w to naprawdę lekko i przyjemnie, gra nie nudzi i ma całkiem ciekawy patent na siebie. Z początku miałem obawy czy nie będzie zbyt przekombinowana, ale okazuje się właśnie, że jest wręcz przeciwnie. Trzon gry to po prostu czysta jatka czy to za pomocą naszych ostrzy, czy broni palnej oraz wszelkiej maści ładunków wybuchowych. Fajna jest możliwość regeneracji naszego zdrowia poprzez wypijanie krwi naszych przeciwników, co równocześnie doprowadza ich do śmierci. Bossowie w tej grze są również całkiem ciekawi i choć zwykle walka z nimi sprowadza się do prostego "wal ile wlezie do upadłego" to pokonywanie ich daje satysfakcję. W kwestii długości gry, to dzieli się ona na 41 etapów. Nie są to jakieś mega długie poziomy, ale dzięki temu w grze ciągle coś się zmienia i nie nudzi ona ani trochę. Przejście jej zajęło mi około 7 godzin rozgrywki, choć trwałoby to pewnie z godzinę krócej gdyby nie w zasadzie jedyna poważna wada tego tytułu. Wspomniana wada to ostatni, finałowy przeciwnik. Pojedynek z niejakim Beliarem to po prostu nieuczciwa walka, ale o tym więcej w spoilerze: Spoiler W finałowym etapie stajemy do walki z dwoma przeciwnikami. Pierwszym z nich jest niejaki Wulf, gość za którym w zasadzie uganiamy się chyba od początku gry. Równocześnie w walce występuje również drugi, najważniejszy przeciwnik, czyli wspomniany wcześniej Beliar. Jest to największy zły, diabeł, szatan, pan zniszczenia i tak dalej. Z początku nie wiedziałem jak pokonać tych bossów. Większość poprzednich ubijało się po prostu metodą nafaszerowania ich ołowiem, bądź pocięciem na drobne plasterki. Tutaj zdawało się to nie działać. Początkowo na własną rękę szukałem jakiegoś rozwiązania, próbowałem niszczyć elementy otoczenia, aby to jakoś zadziałało na przeciwników, ale wszystko to na próżno. W końcu sięgnąłem po rozwiązanie do internetu, choć chciałem tego uniknąć. Okazuje się, że aby ubić Wulfa wystarczy naładować pasek "żądzy krwi" i po jej uruchomieniu ciąć go tak długo aż nie zginie. Okej, faktycznie dzięki temu udało mi się go pokonać w kilka chwil. Gorzej było z Beliarem. Tutaj wszelkie źródła w necie podawały, aby celować w jego serce i strzelać do skutku. Niestety, po pierwsze za nic w świecie nie byłem w stanie określić gdzie znajduje się to jego serce, bo nie ma on żadnego wyraźnego punktu na swoim "ciele". Celowałem wszędzie gdzie się dało i niestety nie dawało to bezpośredniego rezultatu. Oglądając filmy na YouTube wyszło także, że czasem wystarczy po prostu dać Rayne samej wycelować i pakować w gościa całymi seriami z automatu aż zacznie otrzymywać jakiekolwiek obrażenia. Niestety tutaj sprawy nie ułatwił mi fakt, że nie miałem prawie żadnej broni i byłem zdany tylko na to co było porozrzucane po etapie. Próbowałem w ten sposób ubić gościa przez dobrą godzinę albo i lepiej. Zdarzyło mi się być nawet dosyć blisko, ale ostatecznie koleś urósł do takich rozmiarów, że nie miałem szans aby unikać jego ataków i jednocześnie zbierać broni. Byłem na tyle zawzięty, że próbowałem już wszelkich metod, próbowałem znowu celować w to niewidoczne dla mnie serce, niestety wciąż było to bezskuteczne. Internet również nie napawał optymizmem, bo choć na gameplayu jakiś gość ubił go w kilkadziesiąt sekund, to po pierwsze miał on chyba jakiś cheat na broń, bo miał jej prawdopodobnie nielimitowaną ilość, a po drugie w komentarzach nie brakowało ludzi piszących to samo do czego doszedłem już sam. Chodzi po prostu o to, że przeciwnik jest źle zaprojektowany. Ubicie go w uczciwy sposób jest niemal niewykonalne i potrzeba na to niezliczonych pokładów samozaparcia. Jego hitboxy są absurdalne, przez co większość trafień jest praktycznie losowa, a jedyne co faktycznie działa w 100% to materiały wybuchowe, których niestety jest jak na lekarstwo. Tym samym po wyczerpaniu zapasów moich nerwów i cierpliwości postanowiłem bezczelnie wklepać cheat na nieśmiertelność. Dzięki temu mogłem po prostu ustawić się tak aby nie przejmując się atakiem przeciwnika, naparzać do niego ile wlezie tak długo aż ten po prostu zginie. W normalnym przypadku byłoby to niewykonalne, bo celne strzały oddawałem w zasadzie z takiej odległości z jakiej Beliar ubiłby mnie w kilkanaście sekund. Nie czuję się zatem absolutnie źle z powodu tego, że ostatniego przeciwnika pokonałem w nie do końca uczciwy sposób. W końcu to gra oszukiwała, choćby poprzez fakt, że tenże przeciwnik potrafił atakować mnie przez podłogę, więc skoro gra chciała oszukać mnie, to ja oszukałem grę. Jaki zatem pozostawiam werdykt finalny? Jeśli ktoś chce zagrać w ten tytuł, a w zasadzie to naprawdę warto, to polecam nie przejmować się ostatnią walką. Jeśli tak jak i mi, nie uda się wam go pokonać, wklepcie cheat na nieśmiertelność i oszczędźcie sobie nerwów, bo naprawdę nie warto psuć sobie wrażenia z gry, która poza tym jednym etapem jest naprawdę świetna! No, może jeszcze jeden z ostatnich etapów gdzie sterujemy mechem ssie lekko drążek. No, ale nie jest niewykonalny, tylko irytujący ze względu na bardzo głupie sterowanie. To jednak naprawdę pryszcz przy ostatnim pojedynku Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 29 stycznia Opublikowano 29 stycznia Fatal Frame II: Crimson Butterfly - Długo, bo z przerwami i wielokrotnie zaczynając od nowa ale w końcu porządnie przysiadłem i skończyłem. Co tu dużo mówić fenomenalny survival horror i najprawdziwsza perełka z czasów PS2/Xbox. Dla mnie ta gra to prawdziwy synonim słynnego konsolowego pieprzu i podręcznikowy przykład jak powinno się budować klimat w historii o duchach. Akcja toczy się w tajemniczej wiosce, odciętej od reszty świata w skutek straszliwej klątwy, do której trafiają dwie siostry - Mio i Mayu. Główną bohaterką jest ta pierwsza, druga zaś zaczyna się dziwnie zachowywać i często w trakcie gry oddala się od nas, mamrocząc coś pod nosem o rytuale i postaciach niezwiązanych z naszym życiem. Naszym oczywistym celem jest opanować sytuację i uciec stąd żywym. W tym celu w nasze łapki trafia znana z jedynki niezawodna broń na duchy - Camera Obscura i poświęcone klisze do aparatu. W porównaniu do pierwszej części sterowanie zostało poprawione i w końcu dali nam do wyboru "normalne" sterowanie podczas celowania kamerą. Pierwotnie mieliśmy wyłącznie layout znany z wielu strzelanek jako southpaw czyli lewa gałka obrót kamery, prawa sterowanie postacią. Fatal Frame na szczęście strzelanką nie jest, ale wymaga od nas orientacji w otoczeniu i pozycjonowania naszej postaci by uniknąć ataków sił nadprzyrodzonych. W walce z pojedynczymi zjawami w większości przypadków najlepszą strategią jest pozostać w miejscu, ale w Crimson Butterfly zdarzają się starcia nawet z 3-4 i bardzo lubią nas powoli okrążać dlatego warto poświęcić trochę czasu w opcjach i ustawić sobie sterowanie pod siebie żeby potem nie klnąć pod nosem. Całość nie była szczególnie długa - Zeszło mi ok 10 h czyli w rozsądnych granicach klasycznego survival horroru, ale mamy replayability w postaci trybu misji, alternatywnych kostiumów, nowych poziomów trudności z innym endingiem. Jest więc powód żeby wrócić do gierki. Na razie myślę przelecieć wszystkie odsłony po kolei, potem zaś zacząć od początku żeby zrobić pozostałe endingi ale muszę powiedzieć jeszcze raz, że Fatal Frame II to już dla mnie wyjątkowa gierka, o której nie zapomnę. W ogóle świetnie jest wrócić do czasów PS2. To już druga gierka obok Radiata Stories, którą skończyłem na emu Steam Decka i szczerze żałuję. że nie miałem przyjemności w nie zagrać w ich czasach świetności, ale lepiej późno niż wcale. Można zarzucić Fatal Frame powolne tempo, stosunkowo niski poziom trudności (w jedynce pamiętam, że miałem większe problemy z leczeniem i "amunicją") i trochę męczące bułę decyzje w designie pewnych lokacji (drzwi, które możemy otworzyć tylko od jednej strony, potem trzeba zrobić spory kawał żeby wrócić) ale to mała rysa na klejnocie. Nie jest to może najstaszniejszy horror w jaki grałem o duchach (W porównaniu np do Visage? Nawet nie ma co stawiać) ale atmosferę jaką buduje wioska i domostwa czuć do dzisiaj. Ode mnie 5/6! 5 3 Cytuj
Wredny 9 556 Opublikowano 29 stycznia Opublikowano 29 stycznia AVATAR: Frontiers of Pandora (PS5) Po prawie 100h wreszcie mogę uznać ten tytuł za ukończony (bo jak się pewnie domyślacie, wbijałem głupie pucharki) Fanem filmów jakoś specjalnie nie jestem, ale uważam, że są popisem niesamowitej technologii i mają bardzo fajny setting (trochę mam tu jak ze Star Wars - historyjki i bohaterowie filmów średnio mnie obchodzą, ale uniwersum uważam za bardzo fajne i chętnie pochłaniam jego rozwinięcia w grach). Fabularnie natomiast są strasznie płaskie i "kreskówkowe" - pierwsza część, mimo swej niewątpliwej prostoty, naiwności i grubymi nićmy szytych alegorii, jeszcze w miarę daje radę, ale "Istota Wody" to już raczej festiwal żenady i strasznej przewidywalności, a jedyne co ratuje ten spektakl to niesamowita praca grafików i fajny klimat nowych miejscówek. Z grą niestety jest bardzo podobnie - zachwyca głównie wykreowanym światem i pięknymi widokami, ale fabularnie mocno zawodzi, żeby nie napisać "żenuje". Ubisoft (tutaj ich wewnętrzne studio Massive, znane z serii The Division) od dłuższego czasu ma problem ze scenariuszem czy kreacją fajnych postaci (ostatnio chyba ACIV Black Flag miał fajną fabułę i bohatera, a FC3 Vaasa i to wszystko, później nicość), więc jakoś specjalnie zaskoczony nie byłem, zwłaszcza, że materiał źródłowy również w tej dziedzinie nie błyszczy. Aczkolwiek byłem zaskoczony (choć biorąc pod uwagę czasy, chyba również nie powinienem) tym, jak bardzo w stronę "woke" całość tego miernego pisarstwa skręciła. 98% napotkanych postaci to mocno silne, dominujące kobiety/samice, często les, a czasem i trans - faceci obu ras to tutaj jakieś płaczące popierdółki, którymi muszą się opiekować ich dzielne żony, nieustraszone wojowniczki itp. Praktycznie wszystkie audiologi czy notatki, które znalazłem to również dzieła kobiet i czasami czułem się jak Stuhr w "Seksmisji". Jeden z niewielu facetów (biały oczywiście) jest tym głównym, mocno kreskówkowym, przerysowanym złym. Wiecie - typ zwyrola topiącego kotki i zabijający sztachetą małe, białe foczki - tak zły do szpiku kości, że to aż żałosne, że ktoś "dorosły" odpowiada za tego typu infantylną kreację i jeszcze pewnie wziął za to pieniądze. Zresztą każda postać jest tu napisana fatalnie, bo dzisiejsi "scenarzyści" zupełnie nie potrafią ani w angażujące, naturalne dialogi, ani w humor, który nie wali cringe'm z kilometra (oessu, Priya - miałem ochotę ją ubić już po pierwszym kontakcie), ani w sensowne motywacje. Serio, wszystko, co związane jest tu z szeroko pojętą fabułą wywoływało u mnie odruch wymiotny, jest tak złe - nie mam pojęcia, jak ktoś to wszystko pisał i mógł później z czystym sumieniem iść spać, a ktoś inny ktoś to klepnął i stwierdził "zajebiste". Ale widać takie mamy czasy w szerokopojętym entertainmencie i skoro filmy oraz seriale tak się traktuje, to czemu nie głupie gierki dla dzieci. Pokolenie Z, przyzwyczajone do zdobywania nagród za samo uczestnictwo i ludzie z kolorowymi włosami oraz zaimkami wylistowanymi przy swoich profilach na socjalach - wiadomo, że z takiego połączenia nie wyjdzie nic wartościowego i godnego zapamiętania. Co więc sprawiło, że spędziłem tu prawie 100h, świetnie się bawiąc i wbijając platynę? Wspomniany wcześniej świat i jego ekploracja. Gra w kapitalny sposób buduje lore Pandory na fundamentach, wylanych przez Camerona w filmach i choć szkoda, że nie ma tu tego "polinezyjskiego" regionu z "Istoty Wody" to i tak mamy trzy dość różniące się klimatem krainy, z których każda zachwyca na swój sposób. Na początku trafiamy do znanej z pierwszego filmu dżungli i trzeba przyznać, że jest to niesamowite audio-wizualne doznanie, bo developerom udało się wykreować niezwykle plastyczny, żywy świat, pełen naturalnego piękna i zaskakująco przemyślanych zależności, tworzący wrażenie naprawdę żyjącego ekosystemu. Ta gra to żywa encyklopedia wiedzy o świecie z tego uniwersum - każdą roślinę czy napotkanego zwierzaka (z jakimiś insektami włącznie) można zeskanować i przyswoić o nich informacje zawarte w wewnętrznej bazie danych. Na większe zwierzaki możemy polować, zdobywając surowce do craftingu, mięso do gotowania potraw i podobnie jest z roślinami - te również możemy zerwać (w całości, częściowo lub np ich owoce - fajna mini gierka) w tych samych celach. Pieszej eksploracji towarzyszy niesamowita immersja, potęgowana przez widok FPP i tak jak na początku trochę żałowałem, że nie widzę swojej postaci tak uważam, że była to świetna decyzja designerska, pozwalająca na pełniejsze doznania. A jest co doznawać, bo jak już wspomniałem - Pandora zachwyca wizualnie (w trybie Performance ciut mniej, aczkolwiek nie wyobrażam sobie grać w to w 30fps), a do tego pieści nasze zmysły również fantastycznym udźwiękowieniem, sprawiającym, że momentalnie przenosimy się do tego magicznego miejsca - każdy trzask gałązki pod naszymi stopami, dudnienie pustego pnia drzewa, po którym przebiegamy, bzyczenie insekta nad uchem, szum pobliskiego strumyka, odgłosy polujących drapieżników parędziesiąt metrów dalej czy szelest liści, odgarnianych dłonią naszej postaci, kiedy wchodzimy w gęstwinę... Wiele razy zdarzyło mi się zdrzemnąć ze słuchawkami na uszach (stąd pewnie te 97h na liczniku), bo to praktycznie tak, jakbym puścił sobie na YouTube jakąś kompilację relaksujących odgłosów Do tego zmienne pory dnia, gdzie noc ma zupełnie inny zestaw odgłosów i tę słynną z filmu, neonową aurę, a także zmienne warunki pogodowe z mgłą, porywistym wiatrem, rzęsistym deszczem a nawet burzą, walącą piorunami, które potrafią zniszczyć krzaki czy małe drzewka (podobnie jak spłoszone zwierzaki zresztą - też czasem skoszą jakąś "palmę"). Muszę pochwalić również eksplorację, bo w przeciwieństwie do innych gier UBI, ta tutaj jest bardzo naturalna i zupełnie nienachalna. Co prawda mapa jest całkiem spora, a na niej znajdziemy wiele miejscówek, to nasz ekran zupełnie nie jest zawalony jakimś nadmiarem informacji - nie ma znaczników z odległością w metrach, nie ma znaków zapytania i ogólnie śmietnika przed oczyma. Mając aktywnego questa możemy użyć naszych wyostrzonych zmysłów Na'Vi i tylko w tym trybie (przytrzymując L1) będziemy widzieć snop światła, oznaczający kierunek, w którym należy się udać - proste, intuicyjne, a także dużo bardziej immersyjne niż jakieś "432 metry". Podobnie sprawa ma się z niektórymi rodzajami znajdziek - szukanie części z nich przywodzi na myśl Ghost of Tsushima i podążanie za ptaszkiem czy innym lisem, a czasem nawet trzeba będzie rozwiązać jakąś łamigłówkę. Czy AVATAR to klon Far Cry? I tak i nie. Jeśli już to pewnie najbliżej mu do FC Primal, w którego jednak wciąż nie grałem, więc się nie wypowiem. W przeciwieństwie do FC jednak, tutaj mamy dużo większy nacisk na eksplorację i crafting, a dużo mniejszy na walkę, której w serii FC jest czasem aż za dużo (te upierdliwe, co chwilę respawnujące się patrole z dupy). Co oczywiście nie oznacza, że nasz niebieski ludzik nie będzie zabijać - wręcz przeciwnie - ubijemy całą masę żywych stworzeń, począwszy od pandorowej fauny a na ludzkich najeźdźcach skończywszy. Będziemy też, na modłę typowo farkrajowo-asasynową, odbijać wrogie posterunki różnych rozmiarów i muszę przyznać, że mimo ich sporej ilości, postarano się o ich fajne zróżnicowanie, zarówno pod względem wielkości, jak i maszynerii na ich terenie występującej (tu jakaś mini rafineria, tam coś z górnictwem, tu wyłącz pompy, tam zniszcz wiertło itp). Podczas starć mamy możliwość grania stealth (co jest bardziej wskazane, aczkolwiek mocno upośledzone i czasem ciężko opanować sytuację, kiedy jakimś cudem zostaniemy zauważeni) albo na Rambo, mając do dyspozycji kilka rodzajów łuków, a później także broni ludzkich. RDA (bo takim skrótem przedstawiają się tu "Ludzie Nieba") są niezwykle wdzięcznymi obiektami do eliminacji, bo z zachowania są zupełnie bezrefleksyjnymi skorupami bez duszy, non stop chwalącymi się przed swoimi ziomkami ilością ubitych tubylców, czy oskórowanych zwierzaków - kolejny przykład infantylnego pisarstwa, zero szarości, wszystko jest złe do szpiku kości, więc nawet nie ma jak poczuć wyrzutów sumienia, posyłając dwumetrową strzałę w łeb takiego okrutnika. Po udanej akcji następuje animacja powtórnego pokrywania się flory zielenią i innymi kolorami, a także zwierzaków nieśmiało wracających w te rejony, a po jakimś czasie to całe błoto i metalowe maszyny przywleczone przez ludzi, całkowicie pochłonie natura, zostawiając nam do podziwiania miejscówki godne The Last of Us czy innego Horizona - bardzo fajny patent. Jakiś czas po rozpoczęciu gry będziemy mieli możliwość schwytania i oswojenia swojego własnego Ikrana, dzięki któremu ekploracja nabierze nowego makro-wymiaru - ogólnie to chyba najlepsza i jedyna dobra, fabularna misja, a moment, gdy pieczętujemy naszą więź pierwszym lotem i fantastyczna muzyka temu wydarzeniu towarzysząca, to zdecydowanie najlepsza akcja w całej grze. Fajne jest też to, że gdy trafiamy do nowego regionu, nie możemy początkowo korzystać z pomocy naszego latającego przyjaciela, dopóki sami trochę nie poznamy nieznajomych obszarów - dzięki czemu gra niejako przymusza nas do namacalnego poznania nowych miejscówek i ciężko mieć jej to za złe, bo gdybym to ja stworzył tak misternie wykreowane lokacje to też chciałbym zmusić gracza do ich odwiedzenia, a nie tylko przelecenia kilkaset metrów ponad nimi. Podsumowując ten obszerny tekst... Grę uważam za bardzo udaną i gdyby tylko ktoś posiedział nad scenariuszem to mimo lekko zmodyfikowanej farkrajowej formuły mogła z tego wyjść naprawdę bardzo dobra produkcja. Ale jest jak jest i więcej jak 7,5/10 wystawić nie mogę. 6 Cytuj
KrYcHu_89 2 292 Opublikowano 30 stycznia Opublikowano 30 stycznia Lost Judgment (PS5) Najlepszy spinoff Yakuzy jaki widziałem Gra znacznie lepsze od jedynki, przede wszystkim gameplayowo to jest peak Yakuzy, fabuła to temat subiektywny i po przejściu czytałem, że ludzie bardziej cenią jedynkę, u mnie tak 50 na 50, jeżeli chodzi o samo story. Najbardziej, prócz kolejny raz fenomenalnej fabuły chciałbym pochwalić 3 style walki, między którymi można się pięknie przełączać i trzaskać fajne kombosy, jak w żadnej z części z Kiryu, ogromna poprawa względem innym części na Dragon Engine, combat czuć, fajnie się masteruje kombosy, jest ot po prostu dobrze zrobione, zacząłem również wczoraj Gaiden i według mnie przynajmniej na początku nie widzę podejścia do LJ w Gaiden, sorry Kiryu . Co do świata gry też duży postęp względem jedynki: dostępna zarówno Yokohama, jak i Kamurocho. Mamy też deskorolkę, która pozwala szybko podróżować po mieście :), aktywności jak zwykle wiele, nie zrobiłem jakoś dużo side caseów, w zasadzie kilka w szkole i to tyle, więc się nie wypowiem, ale no jest co robić w otwartym terenie. Fabuła zabiera nas pod szkołę, szkoła jest właściwie motywem przewodnim opowieści, a do połowy gry czułem się trochę jakbym grał w Personkę, a nie spinoffa Yakuzy o detektywie. Dobrze to zostało zrobione, bardzo podobał mi się główny wątek i był ciekawym odświeżeniem dla serii, która z reguły w 99% skupia się tylko i wyłącznie na YAKUZIE :). Miałem dość Yakuz po Judgmencie, który miał słaby pacing, kilka fatalnych aktywności, tutaj to poprawiono. Skradanie i śledzenie jest mniej frustrujące (prócz prologu, który chyba nas z tym trochę trollował :D) + zupełnie usunięte w Lost Judgment drony i lepsze pościgi. Lost Judgment to to jak dla mnie ścisła czołówka "Yakuz", dałbym ją gdzieś w top 5 na pewno, lepsze dla mnie tylko Y0, Y7 i Kiwami 2. Przejście zajęło mi 26h, ale z racji wciągającej historii od połowy grałem tylko story chaptery, sam główny wątek krótszy niż w Judgment, ale z duuużo lepszym pacingiem. 9/10 4 Cytuj
Pupcio 18 432 Opublikowano 30 stycznia Opublikowano 30 stycznia Dronów trochę szkoda bo lubiłem to latanie po kamuroczo Cytuj
KrYcHu_89 2 292 Opublikowano 30 stycznia Opublikowano 30 stycznia 1 minutę temu, Pupcio napisał: Dronów trochę szkoda bo lubiłem to latanie po kamuroczo Są w grze drony, ale nie ma z nimi żadnych misji fabularnych, z tego co pamiętam, a wyścigów nie ruszalem . Cytuj
jar3czek 485 Opublikowano 30 stycznia Opublikowano 30 stycznia Godzinę temu, KrYcHu_89 napisał: Najbardziej, prócz kolejny raz fenomenalnej fabuły chciałbym pochwalić 3 style walki, między którymi można się pięknie przełączać i trzaskać fajne kombosy, jak w żadnej z części z Kiryu Jako ciekawostkę dodam, że gra ma jeszcze czwarty styl walki - Boxer (DLC), którym można sadzić soczyste juggle: Cytuj
KrYcHu_89 2 292 Opublikowano 30 stycznia Opublikowano 30 stycznia Teraz, jar3czek napisał: Jako ciekawostkę dodam, że gra ma jeszcze czwarty styl walki - Boxer (DLC), którym można sadzić soczyste juggle: Jest też jakieś duże story DLC: Kaito Files. Więc generalnie: duuużo dobra :). Może kiedyś obadam. Cytuj
jar3czek 485 Opublikowano 30 stycznia Opublikowano 30 stycznia Kaito Files jest całkiem spoko i nie jest zbyt długie/przeciągnięte. Powiedziałbym też, że ma więcej Yakuzowych niż Judgementowych momentów w głównym wątku i nie ma tam Yagamiego. Cytuj
Masamune 152 Opublikowano 1 lutego Opublikowano 1 lutego Ja gram teraz w J cz. 1, nie wiem dlaczego ludzie mają problem z tym śledzeniem, a czytam o tym na tym forum często Przecież to dziecinnie prosta zabawa. Drony IMO są dość fajne, taka analogia do pocket circuit racing z wcześniejszych odsłon, nałogowo szukam kodów qr na nowe super części do mojej maszyny. Cytuj
KrYcHu_89 2 292 Opublikowano 1 lutego Opublikowano 1 lutego 10 godzin temu, Masamune napisał: Ja gram teraz w J cz. 1, nie wiem dlaczego ludzie mają problem z tym śledzeniem, a czytam o tym na tym forum często Przecież to dziecinnie prosta zabawa. Drony IMO są dość fajne, taka analogia do pocket circuit racing z wcześniejszych odsłon, nałogowo szukam kodów qr na nowe super części do mojej maszyny. Śledzenie po prostu dosyć nudne, a nie trudne i było tego nieco za dużo w jedynce. Cytuj
Paolo1986 752 Opublikowano 3 lutego Opublikowano 3 lutego (edytowane) Skończyłem sobie wątek fabularny w Dead Island 2 (na PS5). Zajęło mi to jakieś 25 godzin, z częścią misji pobocznych po drodze Ogólnie gierka bardzo fajna, gra się duuuużo lepiej niż w pierwszą część. Ma też zupełnie inny klimat, tutaj walczymy w "wielkim mieście" (chociaż tak naprawdę to kilka stosunkowo niewielkich połączonych ze sobą lokacji) a nie na wyspie. Rozwalanie/rozczłonkowywanie/wysadzanie zombiaków (dużo więcej gatunków niż w jedynce) daje niesamowitą frajdę. Sposobów na eksterminację jest naprawdę mnóstwo. Pomimo, że to gra o zombie, to żaden z niej horror. To zdecydowanie komedia, bo bardzo dużo tu różnorakiego humoru. No i zakończenie Spoiler Prawdziwie filmowe Porobię sobie jeszcze misje poboczne dla odprężenia Edit: no dobra, doszło jeszcze kilka kolejnych godzin i mogę zakończyć tę przygodę. Oraz pochwalić się kilkoma statystykami Edytowane 6 lutego przez Paolo1986 Cytuj
MYSZa7 8 920 Opublikowano 3 lutego Opublikowano 3 lutego Grand Theft Auto Chinatown Wars Najlepsze przenośne GTA w historii. Idealne pod krótkie sesje z racji nieskomplikowanej struktury misji. Już od dawna posiedzenie w kibelku nie przebiegało tak milusio. Przyjemna historia o powracającym na stare śmieci Huangu Lee, który musi rozwikłać tajemnice śmierci swojego ojca, byłego już bossa Triady w brudnym i ponurym Liberty City znanym już z czwartej odsłony serii, a przede wszystkim mega przyjemna rozgrywka nawiązująca do klasycznych części serii widzianych z lotu ptaka. Choć trzeba przyznać, że strzelanie i towarzyszące mu auto aim chyba mógł być lepiej rozwiązany. Kilka misji trzeba było powtórzyć przez złe oznaczenie przeciwnika, który akurat w danym momencie nie stwarzał największego zagrożenia. Dodatkowo mamy bardzo uzależniającą minigrę w handel dragami, dzięki której na dłuższy czas możemy zapomnieć o innych aktywnościach. Jestem ciekaw czy w prawdziwym świecie też idzie zarobić tyle hajsu na koce czy heroinie Gra wprowadza także do serii kilka urozmaiceń. Tytułowa kradzież aut odbywa się poprzez hakowanie zamka i wpisanie w nim odpowiedniej kombinacji cyfr, to w przypadku lepszych aut. Jeśli chodzi o te gorszej klasy to w grę wchodzi klasyczne rozkręcenie osłonki śrubokrętem i połączenie odpowiednich kabli. Kto grał kiedyś w The Warriors od Rockstar będzie kojarzył podobne motywy w przypadku kradzieży radia z samochodów. Kolejne minigry towarzyszą nam przy produkcji koktajli mołotowa albo przeszukiwaniu śmietników w celu znalezienie nowej broni. Zakładam, że na Nintendo DS było to wszystko bardziej intuicyjne niż na ogrywanej przeze mnie wersji na PSP z racji ekranu dotykowego w następcy Gameboya, ale i na przenośniaku Sony to wciąż genialny tytuł, któremu każdemu gorąco polecam. 6 Cytuj
PiotrekP 1 790 Opublikowano 3 lutego Opublikowano 3 lutego (edytowane) Max Payne 3 (PC) Z klimatów noir nie zostało prawie nic. Zamiast tego dostaliśmy "Człowieka w ogniu"- i pomimo lat ten tytuł nadal świetnie się trzyma. Zarówno gameplayowo, jak i pod względem scenariusza, postaci oraz odwiedzanych miejscówek. Nie zawodzi także pod względem długości rozgrywki. A graficznie? Tutaj jest różnie, wszak za pół roku tytuł będzie dwunastolatkiem. Niektóre elementy brzydko się zestarzały, inne wciąż dają radę. Całość dopełnia muzyka. Gra nadal wchodzi gładko, jak środki przeciwbólowe popite whisky, w gardło głównego bohatera. Edytowane 3 lutego przez PiotrekP 1 Cytuj
Ludwes 1 682 Opublikowano 3 lutego Opublikowano 3 lutego Splinter Cell Chaos Theory Ja nie mogę, ja wiem, że ta gra swego czasu zebrała fantastyczne recenzje, a Ubisoft te kilkanaście lat temu to była porządna firma, ale mimo wszystko ta gra wzięła mnie z zaskoczenia. Oczywiście jak to zwykle w moim przypadku bywa nie od razu się z tą grą polubiłem, więc skończyło się na tym, że przeszedłem dwie pierwsze misje i wziąłem się za co innego, ale jak już wróciłem do niej po tych kilku miesiącach, to napierdalałem jak głupi. Nie jestem pewny, czy najpierw zagrałem w dwa pierwsze Thiefy czy właśnie Chaos Theory, ale wydaje mi się, że najpierw grałem w przygody Garreta. Piszę o tym dlatego, ponieważ jestem zaskoczony, że potrzebowałem kilku miesięcy, żeby zrozumieć, że te gry są do siebie w pewnych elementach do siebie bardzo podobne. Mamy w obu wskaźnik tego jak bardzo jesteśmy widoczni i w obu grach działa to tak, że choćby przeciwnik stał pół metra naprzeciwko gracza i wydawałoby się, że musi cię widzieć, to jeśli znajdujesz się w kompletnej ciemności, to jesteś kompletnie niewidoczny dopóki nie robisz żadnego hałasu. To, plus podłączenie pada (no nie mogłem ogarnąć tego powolnego chodzenia za pomocą kółka myszy), sprawiło, że gra siadła mi niesamowicie. Jasne, gra jest troszkę zbyt prosta, bo jak już trochę pograsz, to tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, by wszystkich napotykanych przeciwników ogłuszać bez większych konsekwencji. Za pomocą pistoletu można też na kilkanaście sekund wyłączać pracę urządzeń elektrycznych i o ile przeciwnicy zawsze przyglądają się takim nagłym zakłóceniom, gdy wyłączysz na chwilę światło na korytarzu, tak wydaje mi się, że ci oglądający monitoring mają wyjebane, gdy na jakiś czas wyłączysz kamerę. Wiadomo, to tylko gra, i to jeszcze z 2005 roku, więc taka umowność musi być zachowana, ale troszkę szkoda, że przeciwnicy nie zauważają zniknięcia kolegi z którym dopiero co mijali się patrolując korytarze, nie? W idealnym świecie gra miałaby kilka rodzajów przeciwników, których niekiedy należałoby omijać, bo takie ogłuszanie wszystkich na swojej drodze troszkę burzy immersję. Z tego też powodu od pewnego momentu starałem się większość strażników omijać i bawić z nimi w kotka i myszkę. W Chaos Theory doświadczyłem pełno takich momentów, w których przeciwnik zaniepokojony odgłosami postanowił sprawdzić pomieszczenie w którym się znajdowałem, a ja w ostatniej chwili gasiłem światło, by już w ciemnościach na palcach go obejść i mu zajebać w ryj. Takich close callów miałem w tej grze pełno i za każdym razem wprawiały mnie w niemałą ekscytację. Wrażenie potęguje świetna, ale to powtarzam, świetna muzyka. W jednym momencie, gdy załączył się pewien utwór, to aż mi się pojawił banan na ryju. Wiem, że ludzie lubią się śmiać, gdy recenzenci piszą, że pewna gra sprawiła, że poczuli się jak Batman czy inny Spider-Man, ale w tym konkretnym momencie poczułem się jak pierdolony AGENT, no nawet nie żartuję. Ta gra ma już prawie 20 lat, ale nadal wygląda bardzo zjadliwie, a te w połowie oświetlone korytarze to jest kurwa poezja. Bardzo podobały mi się również dialogi między Samem a ekipą. Wszyscy oni są bardzo łatwi do polubienia i zabawni, ale najlepszy jest oczywiście główny bohater podczas przesłuchań. Ilość zabawnych odzywek jest bardzo duża, nic dziwnego więc, że po przejściu gry od razu wskoczyłem na YouTube'a i przesłuchałem (hehe) je po raz kolejny. Trochę słów już z siebie wyplułem, a nie wspomniałem nic o samych misjach. Większość z nich jest oczywiście bardzo dobra, niektóre jak pierdolony BANK znakomite (choć Penthaouse, Battery, Kokobu Sosho są niewiele gorsze, o ile w ogóle; Cargo Ship też bardzo spoko), ale końcówka ŁAŹNI... Ble, najgorsza cześć gry. To była jedyna misja, a właściwie jej część, w której miałem wyjebane na wykrycia i zabójstwa, i chciałem ją jak najszybciej przejść. Dobra, kończę. Chaos Theory to po prostu gra kompletna, nawet w 2024 roku. Dobrze wygląda, świetnie brzmi, ma świetne misje i dobry movement. Prince of Persia The Two Thrones to jedna z moich ulubionych gier, ale ten Splinter Cell sprawił, że jedno pytanie od kilku dni nie może wypaść mi z głowy - czy Splinter Cell Chaos Theory to najlepsza gra w historii Ubisoftu? 5 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.