oFi 2 467 Opublikowano 2 marca Opublikowano 2 marca (edytowane) Alan Obudziaż Z powodu hajpu na dwójkę postanowiłem się zaznajomić z marką w najlepszej jakości na PS5. Do samej gry podchodziłem jak Rozi do gustu growego, ale na szczęście nie było aż tak źle jak się spodziewałem. Ale po kolei. Fabuła zaczyna się bardzo sielankowo. Na początku gry dowiadujemy się, że jesteśmy słynnym pisarzem Alanem Wakiem, który pisze uber ksiązki science fiction i wszyscy go kochają. Poznajemy go gdy dopływa statkiem na wyspę razem z małżonką, by udać się na zasłużone wakajki po kolejnym boomie sprzedażowym jego nowej książki. Oczywiście w miasteczku zaczynają się dziać dziwne rzeczy i nasza partnerka znika - i tutaj zaczyna się cała nasza przygoda, by ów kobietę odnaleźć. Alan uzbrojony na początku w latarkę jest w stanie prześwietlić naszych wrogów by byli podatni na broń strzelecką. Są oczywiście jak w każdej grze przysłowiowe "grubasy", którzy mają większą siekierę i biegają szybciej. Do tego świecenie latarką na nich na niewiele się zdaje, dlatego od czasu do czasu znajdujemy flashbangi czy race, które szybciej zbijają im MROCZNĄ osłonę łatwiej ich wtedy wykończyć. Klimat jest - to trzeba oddać tej grze - jednak fabuła już ma jak dla mnie zbyt wysoki pacing. Akcja bardzo szybko mknie do przodu. Alan coś się dowiaduje w krótkim czasie co ma zrobić i leci dam w dym. Gra bardzo mi przypominbała Maxa payne'a 2 - tylko tam było to usprawiedliwione tym, że główny bohater po prostu leci przez te fale wrogów jak w typowym akcyjniaku. Tutaj wydawało mi sę, że gra za bardzo się skupiła na pif pafowaniu i pod koniec byłem juz trochę zmęczony takimi samymi sekcjami z falami wrogów. Z rzeczy, które mnie zdziwiły z fabuły: Spoiler Partnerka Alana cały czas go ciśnie by pisał nowe ksiązki. Odczucie jest takie, że wydaje się jakby była z nim tylko dla hajsu. Z drugiej strony są zapiski, że coś mu się z banią działo, jak nie pisał tych książek i ona juz nie raz chciała od niego odejść jak miał napady złości. "hej bejbe, siedź cały dzień i pisz te ksiązki a ja ide na spa i do kochanka, bo wtedy jestem szczęśliwa " Podsumowanie - taka gra 8/10 bez wodotrysków fabularno-graficznych, trochę przeciągnięta, trochę za dużo generycznego pifa pafowania i świecenia latarką. Jak ktoś lubi klimaty Kinga to tutaj sie odnajdzie. Ja nie jestem fanem takich zabiegów fabularnych więc powiem "okeyyyy, ale co się przepraszam przed chwila stało z logicznego punktu widzenia?". Odpowiedzi pewnie nie dostane nigdy. Dodatki The Signal i The Writer jeszcze przede mną, ale dla spokoju sprawdziłem ile one trwają, bo nie przecze jestem trochę zmęczony tą formułą. Na szczęście oba po godzince do zrobienia i być może dowiem się z nich o prawdziwym zakończeniu historii, bo główne story pozostawiło sporo pytań. Edytowane 2 marca przez oFi 1 1 1 Cytuj
Kmiot 13 663 Opublikowano 2 marca Opublikowano 2 marca Tekken 8 [PS5] Kurde, kiedy to zleciało? Ledwie tydzień temu grałem z kolegami na działce w Tekkena 3, zapijając porażki tanimi nalewkami z kartonu. A ledwie wczoraj przesiadywaliśmy w piwnicy, gdzie mieliśmy nasz kącik, w którym na przemian oglądaliśmy filmy z wypożyczalni kaset VHS oraz graliśmy w Tekkena 4 na wysłużonym PS2 również przy tanich nalewkach, bo były tanie. A teraz odpalam Tekkena 8, pierwszego, któremu mam zamiar poświęcić więcej osobistej uwagi, od czasu tamtych wspaniałych momentów. Ile dokładnie? Na tę chwilę 13 godzin, bo tyle gra wymagała ode mnie, bym osiągnął platynę, czyli najwyraźniej w pewnym sensie uznał za ukończoną. Do gry z całą pewnością powrócę, ale będą to te momenty, gdy koledzy wpadną na wspólne granie na kanapie. Już nie na działkę czy do piwnicy. I z całą pewnością nie przy tanich nalewkach. Choć one akurat zapewniały wyjątkowy vibe. Wiadomo. Bijatyki obecnie rywalizacją online stoją. I z każdą chwilą coraz bardziej doceniam Street Fightera 6, który już na premierę dostarczył imponujący segment dla samotnych graczy o rekreacyjnym podejściu do tego gatunku gier. Tekken 8 może i chciałby dorównać, ale nie daje rady. Choć nie idzie mu dramatycznie źle. Oferuje bowiem całkiem znośny tryb Story, w którym przyjdzie nam na przemian obserwować scenki fabularne oraz brać sprawy we własne ręce i nogi, by rozstrzygnąć jakieś starcie. Nie jest to idealne rozwiązanie, bo swobody nie mamy żadnej i na bieżąco musimy się dostosować do postaci, którą nam akurat dano w obsługę. Fabuła jest głupkowata na wskroś, na siłę starając się uwiarygodnić kolejne walki. Bohaterowie scenek rozmawiają między sobą każdy w swoim języku, więc chwilami brzmi to komicznie, gdy ktoś mówi po japońsku, ktoś mu odpowiada po angielsku, kolejna postać dodaje swoje trzy grosze po niemiecku, ktoś się sprzeciwia po hiszpańsku, a pointę usłyszymy po francusku. Istny misz-masz, a mimo to każdy najwyraźniej rozumie o czym mówią inni. Do tego na okrągło ktoś tutaj ze złości zaciska pięści i stroi groźne miny. Morał z całej historii płynie taki, że siła jest niczym bez dobrodusznego serca i potęgi przyjaźni. Otoczka niektórych walk to istny Dragon Ball, obficie posypany krindżem. Jedynie dla ostatniego rozdziału i przede wszystkim finałowej walki jest warto ten tryb przebrnąć. Ten spektakl wynagradza wiele. Pośród trybów dla jednego gracza są też Epizody, czyli coś, co najbardziej przypomina klasyczny tryb Arcade, jedynie w mocno skróconej formie. Wybieramy postać, dostajemy fabularną scenkę wprowadzającą, toczymy pięć walk z góry ustalonymi przeciwnikami i na koniec jesteśmy nagradzani fabularną scenkę wyjściową. Całość charakteryzuje się mocno niepoważnie i wręcz komediowo. Pamiętacie tę motywację z czasów pierwszego Playstation, gdy krótki filmik FMV był nagrodą samą w sobie? Tutaj niekiedy prezentują się one gorzej od grafiki w czasie rzeczywistej, więc po kilku zaliczonych postaciach tryb przestaje być już specjalnie zachęcający. Na koniec zostawiłem sobie tryb Arcade Quest, który w polskiej wersji określany jest "Wyprawą po salonach gier". To powinien być domyślnie pierwszy przystanek dla nowych graczy, choć ja na nieświadomce ograłem go dopiero na końcu. Typowy samouczek i przygoda, która ma za zadanie wprowadzić w podstawy mechaniki Tekkena. Metodycznie stara się nas uczyć najistotniejszych zagrań, wpajać pozytywne nawyki, edukować czym są kolejne paski, specjale, patenty. Całość wizualnie prezentuje się naiwnie i słodko, stylistyka iście nintendowska i Animal Crossingowa. Projektujemy własnego avatara, ale wszystko, co potem możemy z nim zrobić, to pobiegać po kolejnych ciasnych lokacjach (salonach gier), w których nie ma czego tak naprawdę robić, poza wyzywaniem kolejnych NPC-ów do walki. A ci, których do rywalizacji wyzwać nie możemy mają do powiedzenia jakiś banał, na który szkoda czasu. Główna linia fabularna też zresztą wybitnego poziomu nie trzyma i jest prostą historyjką o grupie przyjaciół, dla których ważniejsza od zwycięstwa jest dobra zabawa przy grze, a mało wyszukane dialogi okraszają takie stwierdzenia jak “dziękówa”, “ślę całuski” czy “tańcastycznie”. Mocne. I na tym w zasadzie kończy się pole manewru dla samotnego gracza. Reszta jest tak naprawdę zabawą online, moją szczególną uwagę zwracają Duchy, czyli możliwość zawalczenia z postaciami AI, które starają się wiernie odwzorować metodykę starć rzeczywistych graczy, nawet tych najsłynniejszych (również samego Harady). Nasz duch też jest regularnie przesyłany na serwer (póki się logujemy przynajmniej raz na miesiąc). Miłośnicy gier wyścigowych wiedzą o co chodzi, choć tutaj sztuczna inteligencja musi się bardziej napracować, bo konieczne jest reagowanie względem sytuacji. Pozostałe atrakcje czy balans zostawiam do oceny graczom preferującym radosną jatkę przez sieć. Osobiście nie jestem nawet w minimalnym stopniu wystarczająco zmotywowany czy uparty, by szkolić się w opanowaniu jakiejkolwiek postaci oraz inwestować w to kolejnych godzin. Powalczyłem trochę na poziomie dla lamusów i mi wystarczy. Dla mnie to już sfera gry, która wymaga zupełnie innego podejścia do oceny i odbiór będzie się zmieniać wraz z kolejnymi łatkami. Czy Tekken 8 wynagradza pojedynczego gracza? Nieszczególnie. Dwa z trzech trybów to tak naprawdę popierdółki, trzeci również furory nie robi i nie zajmuje na długo. SF6 robiło to dużo, dużo lepiej. No, ale to Tekkenik, przy piwku trzeba odpalić. Guilty Gear: Strive [PS5] Byłem w gazie bijatykowym, to od razu postanowiłem się zmierzyć z Guilty Gear: Strive. Fani cyklu mówią, że ta odsłona to zbanalizowane GG, ale przecież ja w piździe mam ich gorzkie żale, że wyuczone przez dekady sekwencje nagle przestały im wchodzić, hehe. I napisze tak: dobre to było. Jest w tym nowym Guilty Gear coś na tyle niesprecyzowanego, że trudno mi to wytknąć, a jednak rozgrywka dawała mi masę uciechy. Nie wiem, może ktoś z większym doświadczeniem w gatunku i profesjonalnym spojrzeniem byłby w stanie określić w czym tkwi urok tego tytułu. Ale spędziłem w tej grze ponad 22 godziny i kurde, nawet wykupiłem jeden z Season Passów, by po prostu pobawić się dodatkowymi postaciami i poszerzyć roster (bazowo 15 wojowników, każdy SP to dodatkowe 5 mord do obicia). Dziwne w chuj, bo zwykle tego nie robię. Ale zarazem znaczące, że tym razem to zrobiłem. Trzeźwym okiem patrząc GG:S nie rozpieszcza pojedynczego gracza. Jest dostępny dla niego dość klasyczny w wydźwięku tryb Arcade, który płynnie reguluje swój stopień trudności CPU względem naszych dokonań. Dotarcie do True Endingu wiąże się z przebrnięciem bodaj ośmiu walk bez straty rundy, co na poziomie trudności Extreme jest dokonaniem niemałym, a dwie ostatnie walki to wymagają wręcz serowych zagrywek, bo uczciwymi starciami ich nazwać nie można (przeciwnicy mają 3x HP i biją 3x mocniej, spamując atakami bez litości). Tanie, więc bez większych wyrzutów sumienia cheesowałem. Jest tryb Survival, ale ten jest po prostu nudny. Najbardziej zachęcająco brzmi tryb Story, który okazuje się… kompilacją kilkunastominutowych scenek anime. Bez kitu. Odpalasz i oglądasz. CHŁONIESZ OPOWIEŚĆ. Żeby jeszcze tam się non stop coś działo, bo to przecież gra o biciu się po mordach. Ale dużo tam smętnego gadania, odpaliłem dwa rozdziały, choć w trakcie seansu pierwszego oczy mi się zamykały. Jak będę miał ochotę na drzemkę, to odpalę trzeci. Gdyby komuś było mało lore serii, to może prześledzić tez liczne diagramy i wpisy w encyklopedii, ale umówmy się - to już rozrywka dla najgorętszych fanów. Koniec końców najbardziej wartościowym trybem dla singla okazuje się ten z Misjami, czyli czysto treningowy, który na przestrzeni kilkudziesięciu czy kilkuset krótkich wyzwań uczy nas najpierw podstaw, a potem zaawansowanych technik systemu walki. W teorii banalne, w praktyce całkiem satysfakcjonujące zajęcie, które potem z powodzeniem można przenieść na arenę walk online, bo z tego co zauważyłem, to nie każdy z orbitujących tam graczy przyswoił podstawy. Miewałem przewagę, bo chłop często nie wiedział jak odpowiednio zareagować na moje tanie zagrywki. No co? Lamusy jak ja muszą wykorzystywać każdą okoliczność. No dobrze, ale jak w to się gra? Intensywnie. Ciaśniutko. W każdym starciu niewiele jest miejsca na złapanie oddechu, bo dzieje się dużo i szybko. Zaskoczyło mnie, że każda z postaci ma względnie krótką listę ciosów i kombinacji, więc naprawdę szybko można nowego wojownika opanować, przynajmniej na tym podstawowym poziomie wiedzy. Jednocześnie bogactwo systemu mechanik, nazwijmy to “pomocniczych” umożliwia tworzenie własnych iście spektakularnych kombinacji, choć do tego trzeba chwilami mieć już ponadprzeciętnie szybkie i precyzyjne palce. Ustalmy jednak coś. Nie czuję się upoważniony do merytorycznej oceny systemu walki czy balansu na poziomie wyższym niż “odpalić gierkę do piwa z kolegami i nacieszyć wzrok spektaklem z niszczenia rywala”. A ten podstawowy, bazowy poziom znajomości ciosów i mechanik osiąga się szybko i dość naturalnie wchodzi w krew. Można potem metodycznie poszerzać wiedzę oraz nawyki, ale nie jest to konieczne, jeśli nie zamierzamy stawać w szranki z profesjonalistami. Wspomniałem o uciesze dla oczu. Bo GG:S wygląda i rusza się bajecznie. Z pozoru to 2D, ale postacie są w pełni trójwymiarowymi modelami, więc kamera nie boi się momentami zrobić siuuu i swoją pracą podnieść atrakcyjność pojedynku. Te ładowane uppercuty wybijające przeciwnika i połączone z przenosinami na inny ekran to dla mnie było zawsze coś wartego ryzyka, bo satysfakcja z walki momentalnie szybowała w górę, w ślad za bezbronnym rywalem. Piękne, błyskawiczne i charakterystyczne super-ciosy to już klasyczek. Jest obłędnie kolorowo, postacie są po japońsku odjebane i chwilami na wskroś dziwne, bezczelne, bez wątpienia urozmaicone i specyficzne. Tak, wydekoltowanych anime laseczek też nie brakuje, bo zabraknąć nie mogło. Do zestawu dołączę równie wspaniałe i imponujące areny walk, bo nie może być tak, że one odstają. Wizualnie ta gra to absolutnie górna półka, trzeba brać taborecik, by do niej sięgnąć. Czysta przyjemność to oglądać, o ile znajdziemy na to czas pośród orgii błysków, wrzasków wojowników i miotania się między arenami, efektów zalewających cały ekran. Rozgrywka jest krzykliwa, barwna i piękna. Czy chwilami chaotyczna? Oczywiście, ale oczu i tak nie można oderwać. No ale właśnie. Względna bieda w zakresie trybów dedykowanych pojedynczemu graczowi to z mojej perspektywy istotna wada gry. Są one niewystarczające, bym czuł się nasycony grą, więc siłą rzeczy zainteresowałem się trybem online, gdzie tworzymy swój avatar (tutaj w stylu pixelart), a potem cóż, biegamy se po lobby i wyzywamy do walki kolejnych rywali i jeśli idzie nam dobrze, to awansujemy na kolejny poziom wieży (gdzie są lepsi gracze), a jeśli dostajemy wpierdol, to gra się lituje i pozwala nam zejść piętro niżej do lamusów. I szczerze pisząc, zabawiłem w tym trybie dłużej, niż kiedykolwiek bym podejrzewał. Głównie ze względu, że platynowe trofeum wymagało ode mnie niewielkiego grindu waluty, a ta najobfitszym strumieniem leciała z levelowania postaci w walkach online. Więc tak sobie pykałem, zmieniałem wojowników, każdego uczyłem się w bolesnych lekcjach od innych graczy, stoczyłem dziesiątki emocjonujących walk, niektóre nawet wygrałem, w innych dostawałem sromotny wpierdol, ale nudy czy monotonii nie odczuwałem ani przez moment, więc to jeden z tych przypadków, gdy grind był przyjemnością. To zaskakująco dobra gra. Specyficzna, niezbyt popularna, ale według nie warta zainteresowania. Zdaję sobie sprawę, że skoro taki gatunkowy laik jak ja chwali jakąś bijatykę, to niekoniecznie musi dobrze o niej świadczyć. Bo nagle się okaże, że “nie ma głębi”, “nie ma balansu”, “zabrali to, niepotrzebnie dodali tamto”. Ale co to mnie interesuje, skoro ja przez 22 godziny cieszyłem się grą i na moje potrzeby była wystarczająca? A nawet przewyższająca oczekiwania. Dobre, śliczniutkie gówno. 7 1 1 Cytuj
Pupcio 18 432 Opublikowano 3 marca Opublikowano 3 marca Skończyłem sobie Dishonored Definitive Edition. Lore przejścia tej gry jest takie że w końcu sobie odpaliłem dishonored 2 żeby ją przejść, ale po pierwszej misji miałem takie kurde za mało pamiętam z fabuły jedynki to trzeba jednak znowu sobie przejść. Ostatnim razem też tak zrobiłem a dwójki dalej nie skończyłem Było to moje 3 przejście i jak zwykle bawiłem się szampańsko. No super jest ta gierka, uwielbiam ją, ale dopiero teraz udało mi się ją skończyć bez zabijania (podstawka bo w dodatkach się bawiłem w morderce) więc w sumie dużo rzeczy widziałem po raz pierwszy. Jedynym minusem tej gry w moich oczach jest niski poziom trudności bo jeśli sami sobie nie narzucimy ograniczeń to jest mega prosto, no i gra pozwala na quick sejwy, niby goty rzecz ale nie lubie tego w grach bo zawsze jak popsuje najmniejszą rzecz to wczytuje i gram żeby było idealnie, słaba psycha i nie umiem się przed tym obronić niestety. Jak ktoś nie grał to pozycja obowiązkowa 3 Cytuj
Wredny 9 556 Opublikowano 3 marca Opublikowano 3 marca W dniu 2.03.2024 o 13:14, oFi napisał: by ów kobietę odnaleźć. Ową* k#rwa! Nie wiem, od kiedy utarło się w necie, że to nie podlega odmianie (a podlega). No i jak na taki wywód, że gierka średnia i ogólnie za dużo nudnego strzelania to ta ósemka chyba trochę na wyrost 1 Cytuj
oFi 2 467 Opublikowano 3 marca Opublikowano 3 marca Mój błąd, tylko mi tutaj nie wal zaraz feminatywami, bo tego nie toleruje jak brukselki Co do oceny to ósemka tej grze należy się jak najbardziej w swojej kategorii za całokształt. Siódemkę bym dał jakby bylo same strzelanko, a tak dałem oczko wyżej za poprowadzenie narracji, bo po prostu na to zasługuje. Narrator opowiadający o sobie robi mocną robotę + świetny klimat. Cytuj
Wredny 9 556 Opublikowano 3 marca Opublikowano 3 marca Dla mnie właśnie przez to ciągłe strzelanko to takie 7/10 i wyżej nie dam. 8/10 to dwójce mogę dać, bo lepsza pod każdym względem. 1 Cytuj
Daffy 10 576 Opublikowano 4 marca Opublikowano 4 marca Devil May Cry 5 Absolutnie świetna część, gameplay jest mięsisty i techniczny, można cuda wyczyniać żonglując umiejętnościami i broniami. Graficznie jest bajecznie, nawet dziś to świetna pokazówka REengine. Mimo wszystko parę rzeczy po przejściu gry dalej mnie odrzuca od tej części. Gameplay V jest fatalny, okropne są rozdziały gdy nim sterujemy. Ale przede wszystkim plaskacza wyplacilbym designerom z capcomu. Lokacje to do pozygu serwowane nam szarobure tunele, ruiny i wnecznosci jelit. Design przeciwników to uzupełnia. Wielka szkoda bo głównie przez te wady nie mogę stwierdzić że to najlepsza część serii. 6 Cytuj
KamilM 131 Opublikowano 4 marca Opublikowano 4 marca The Legend of Zelda Breathe of the Wild Co tu dużo pisać. Każdy kto miał ukończyć już dawno to zrobił więc wszystko już chyba o tej grze zostało napisane. Dla mnie arcydzieło. Pierwszy sandbox gdzie czułem zew przygody, przygody którą sam kreowałem. To że gra nie prowadzi w żadne sposób za rękę i robimy co chcemy i sami stawiamy przed sobą cele to coś genialnego. Chciałbym żeby każdy sandbox taki był. Nigdy w życiu nie grałem tyle czasu w jedną grę. Ponad 160 godzin na liczniku a i jeszcze mógłbym spokojnie do 200 dociągnąć. Zrobiłem wszystkie shrine’y, ubiłem wszystkie divine beasts, zebrałem coś około 300 koroków i pokonałem ok 50 questów. Na chwilę obecną chyba najlepsza gra w jaką kiedykolwiek grałem. New Super Mario Bros U Deluxe Na początku średnio siadła mi ta gierka. Taka sobie grafika, stare motywy muzyczne i słabe walki z bossami. Ale kolejne światy okazały się być już o wiele ciekawsze z masą fajnych pomysłów. Niektóre star coiny naprawdę fajnie pochowane że trzeba było się napocić żeby je zdobyć. Sama gra zresztą w późniejszych etapach potrafi być wymagająca a momentami nawet frustrująca. Do wymaksowania został mi jeszcze bonusowy świat, ale nie wiem czy na chwilę obecną mam siłę i chęci aby go zrobić. Podsumowując bardzo fajną gierka, nie mogę się doczekać aż sięgnę po Wonder, bo wydaje się być jeszcze lepszy. 1 Cytuj
Yap 2 794 Opublikowano 5 marca Opublikowano 5 marca LEKKIE SPOJLERY Spiderman 2 - wspominalem juz w dedykowanym temacie, ze mam co najmniej kilka problemow z ta gra. Po pierwsze poziom rozgrywki przez pierwsze 60% jest strasznie slamazarny. Te wszystkie misje chodzone, lunaparki, pierdololo o ciulolo, przejazdzka rowerem, szkoly, zadania dla uczniow z placowki edukacyjnej Miles’a…no kurwa, jakie to nudne bylo. Misji z MJ nie bylo za wiele wiec mozna je przebiec i zapomniec, ale w miedzyczasie wszystko inne wydawalo sie byc bardziej zapchajdziura niz faktycznym progresem fabularnym. Po drugie, “My dad believed in second chances” zostalo potraktowane tu zbyt doslownie. Przeciez ci wwzyscy złole powinni siedziec w pierdlu przez dlugie lata, a ci sie bujaja po roznych robotach, maja platne zajecia, itd. Co to ma byc? Milosierdzie i oferta rehabilitacji bo wiezienie sa przepelnione? Nie pasuje mi to. Na dodatek po ukonczeniu watka glownego symbioty wciaz biegaja po miescie mimo ubicia prowodyra owej plagi. Po trzecie Miles. Chlopak mi nie zrobil nic zlego, ale wyraznie dalo sie odczuc, ze palete skilli ma potezniejsza od Pete’a. Misje, bossowie czy co wieksi przeciwnicy padali szybciej, a i moje ataki bywaly spojniejsze i bardziej zwarte. Poza tym te jego interakcje z najblizszym otoczeniem sa nudne fhui. Przy przerywnikach fabularnych dlubalem w telefonie albo w nosie bo nic a nic nie interesowalo mnie co oni tam bredza do siebie. Generalnie postac Morales’a wycialbym z tej gry, nawet mimo faktu, ze pod koniec lekko sie zrehabilitowal. SM 2 powinien byc o Parkerze. Dynamika byc moze zyskalaby na intensywnosci, a nie ciaglym robieniu misji polegajacych na lazeniu po domach czy szkolach i gadaniu do malo ciekawych NPCow. Najwieksza wada jednak jest to, ze ostatnie 40% gry to jazda bez trzymanki, lepszy feeling postaci, demoniczny Pete, zly Harry, wartka akcja i boss za bossem. Mogli troche rozlozyc serie starc z szefami i dodac kilka do pierwszej czesci gry. Na pewno wyrownaloby to tempo rozgrywki. No czy tak nie powinno sie robic gier? Jest to wada, ale zarazem najlepsza porcja tego co SM 2 ma do zaoferowania. Z bardzo pozytywnych aspektow wymienilbym tu rzecz jasna to jak gra wyglada. Bujanie sie miedzy budynkmi przy wschodzi lub zachodzie Slonca bywa bardzo majestatyczne. Poruszanie sie naszymi bohaterami zastalo wybitnie zaimplementowane w grze. Jest szybko, ale miekko i powabnie. Zawaze znajdzie sie fragment powierzchni, o ktory mozna zahaczyc i zwiekszyc predkosc. W to mi graj. Combat jest intuicyjny i szybko mozna ogarnac co z czym sie je. Dzieki temu jesli ktos nudzi sie stealth wyjmowaniem przeciwnikow z lokacji mozna wpasc miedzy nich i wyjebac takie kombosy, ze nawet poprzednie dwie gry czegos takiego nie mialy. Do tego gra wyglada przeslicznie. Mozna sie zachwycic niejednym detalem . Nie oceniam bo dawno nie bylem tak zakonfliktowany, ale mam nadzieje, ze kolejny Spiderman dostarczy lepszej plastyki calosci. Tak jak GOTY jedynka. To byl Spiderman doskonaly. 1 Cytuj
Masamune 152 Opublikowano 6 marca Opublikowano 6 marca Final Fantasy VII RemakeMoje pierwsze podejście do tej kultowej gry.Szukałem Finala, który da mi namiastkę tego, co było kiedyś. Magia, summony, statusy, grind, system który wymaga przynajmniej odrobiny kombinowana zamiast klepania przycisków. Po widowiskowej, ale rozczarowującej XVI, VII R wypada zaskakująco dobrze i w dużej mierze spełnia moje oczekiwania.Fajnie, że jest tryb „classic”, niefajnie, że ai w nim leży. Działa to podobnie do systemu FFXII , ale tak jak gdyby wykastrowano go z systemu Gambitów i wszystkie komendy poza atakiem musimy wprowadzać sami. Słabe ai kompanów to problem nie tylko tego trybu, bo w Active tak samo musimy dbać o wszystko sami, kompani poza atakiem i blokiem nie robią nic. Istnieją (na szybko) 2 materie, które potrafią zmusić AI do działania - Synergy i Auto Cure. Pierwsze powoduje że kompan wykona asystę wybranym czarem ofensywnym, drugi uczy AI leczyć siebie i innych członków drużyny. Kluczowe jest tu też używanie specjalnych umiejętności każdej postaci i trzeba się między nimi przełączać podczas walk. FFVII plasuje się więc gdzieś po środku między walką nastawioną na akcję, a bardziej taktycznym zarządzaniem drużyną składającą się z 3 postaci. Wychodzi to tak 6/10, bo co z tego że podczas Staggera przełączę się na Tifę aby podbić mnożnik obrażeń, skoro żadna z 2 pozostałych postaci w tym czasie nie użyje technik bardziej zaawansowanych niż zwykły atak. Cała zabawa ze strategiami zyskałaby dzięki spowolnieniu potyczek ,bo niestety taka walka w czasie rzeczywistym nie daje wystarczająco dużo czasu na efektywne wykorzystanie dostępnych technik.Co by nie było, jest to najbardziej zaawansowany model walki od czasu FFXIII i to się ceni.Fabuła jest poprowadzona bardzo dziwnie, po obejrzeniu wyjaśnienia na YT dowiedziałem się, że wygląda to jak wyglada, bo twórcy chcieli rozgraniczyć i zaznaczyć w pewnych momentach, że właśnie mamy doczynienia z nową wersją wydarzeń w kontekście oryginału jak również Crisis Core. Dla osoby , która nie grała w oryginał było to co najmniej mylące.Liczę, że Rebirth odpowie na większość pytań, które pojawiły się u mnie po przejściu części pierwszej.8+/10 Cytuj
WisnieR 2 736 Opublikowano 6 marca Opublikowano 6 marca Rebirth dodaje trzy materie, które poprawiają trochę problemy, o których piszesz. Jedna to auto używanie umiejętności specjalnej postaci, druga auto używanie umiejętności broni postaci, trzecia to auto rzucanie podpiętego czaru, aleeeee nie używam ich, bo wtedy zużywają mi pasek ATB nie na to co chce, i nie wtedy kiedy chcę psując strategię. W walkach ze zwykłymi mobami ok, ale nie do wyzwań. 1 Cytuj
Masamune 152 Opublikowano 6 marca Opublikowano 6 marca Rebirth dodaje trzy materie, które poprawiają trochę problemy, o których piszesz. Jedna to auto używanie umiejętności specjalnej postaci, druga auto używanie umiejętności broni postaci, trzecia to auto rzucanie podpiętego czaru, aleeeee nie używam ich, bo wtedy zużywają mi pasek ATB nie na to co chce, i nie wtedy kiedy chcę psując strategię. W walkach ze zwykłymi mobami ok, ale nie do wyzwań.Dobra wiadomość mimo wszystko. A dali to chociaż w jakiejś sensownej ilości, czy też po jednej sztuce i radź sobie pan jakoś? Cytuj
Sep 1 623 Opublikowano 7 marca Opublikowano 7 marca Death's Door (ps4) - dziwna sprawa bo po pierwszej partyjce z tytułem (jakieś 1,5 h) miałem ochotę wyrzucić ją z dysku i do niej nie wracać. Po prostu przez ten czas chodziłem krukiem i machałem mieczykiem pokonując kolejnych przeciwników. I nic poza tym, nie zdobyłem żadnej umiejętności by urozmaicić gameplay. Ale następnego dnia postanowiłem jednak wrócić i już było o wiele lepiej. Na tyle że zrobiłem grę na 100%. Gra przypomina stare Zeldy jeśli chodzi o ogólne założenia i budowę świata. Zwiedzamy kolejne krainy, zdobywamy nowe umiejętności które pozwalają nam dojść w niedostępne miejsca i walczymy. Poziom trudności jest sprawiedliwy. Bossowie raczej nie stanowią problemu, ale już fale zwykłych przeciwników potrafią zirytować. Ale co najwyżej kilka prób i lecimy dalej. Zagadki przeważnie są proste, choć żeby zdobyć 100% trzeba już się natrudzić. Nie pomaga w tym brak jakiejkolwiek mapy odwiedzanych miejsc. Nie będę kłamał, skorzystałem z poradnika by odkryć wszystko, jak już mnie zmęczyło szukanie i błądzenie. Przygodę zakończyłem po 14 godzinach, choć jakbym nie robił wszystkiego pewnie by wyszło koło 10. Gra się w to dość szybko i to nawet z powtarzaniem niektórych walk. Poprawny tytuł, ale nic nowego nie wnosi. Cytuj
dominalien 263 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca Final Fantasy VII Remake Uff, wreszcie koniec. Zacząłem w 2020, po trofeach widzę, że jeszcze trochę grałem w 2021 i teraz wróciłem przy okazji Rebirth no bo jak to grać w drugą jak pierwsza leży odłogiem. Wszyscy wiedzą o co chodzi, więc nie będę się rozpisywał. Za dużo gadania, filmiki za długie, stoją i pierdzielą od rzeczy. Jak w oryginale, fabuła bez sensu, w ogóle nie wiem co ten Sefirot ten teges. Ci z Shinry to przynajmniej wiadomo, źli ludzie po prostu są. Walka jest super git, straszny chaos, ale do ogarnięcia. Może na starość robię się zgryźliwy, ale już mnie męczą te walki gdzie po ułamku promila się zdejmuje komuś życie (jak się wydaje) całymi godzinami. Nawet na normalu gra wymaga przyłożenia się do układu materii, jak jest źle łatwo się ginie. Z drugiej strony ulepszanie broni nuda, wiem, że jest opcja auto, ale to się powinno jakoś po prostu samo robić, bez tych głupich kręgów i planet. Spokojnie się widzę jak rozkminiam po rozdziałku na hard, na pewno będzie fajniej. Bieganie po okolicy żmudne i nieciekawe. Te wszystkie skakanki i przeciskanki niepotrzebne i zamulające. Questy i NPCe mogą być. Natomiast bardzo mnie cieszy, że Spoiler otwierają drogę do zupełnie innej historii w kolejnych częściach. Czy tak jest zaraz się przekonam, bo już pędzę odpalać Rebirth. Dużo pozytywów, ale ogólnie za dużo nudy, filmików, gadania, wyjaśniania i biegania po niekończących się korytarzach. Ślicznie za to wygląda. 7/10 2 1 1 Cytuj
PiotrekP 1 790 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca Marvel's Strażnicy Galaktyki (PC epic edition) Zaczyna się świetnie. Muza, kreacje postaci,ich kreacje i eng dubbing, miejscówki. Potem jest sporo piu-piu z pistolecików, wydawania komend niezbyt skutecznym towarzyszom, przy akompaniamencie powtarzających się tekstów. I tu jest problem, bo niestety zaczyna to po pewnym czasie męczyć i nużyć. Wrogowie szybko stają się gąbkami na pociski (a i zbyt różnorodni nie są), więc (jak to powiedział NRGeek) "napierdalać trzeba długo". W pewnym momencie zrobiłem sobie ponad miesięczną(!) przerwę od grania, a po powrocie i tak kończyłem "byle do finału". A szkoda, bo historią dowozi i są wybory które zmieniają niektóre momenty w (dość długiej) kampanii. No i kosmiczna lama! Dobry tytuł w małych dawkach. Ale co kto lubi. 1 Cytuj
iluck85 2 913 Opublikowano 9 marca Opublikowano 9 marca Maneater 1 osiągnięcie kwiecień 2022- mamy marzec 2024. Prawie dwa lata, jak na mnie to spoko Recenzji pisać nie będę- na ppe jest recka Rogera, tam odsyłam jakby co, bo ja i tak lekkiego pióra nie mam więc nie będę Kmiotkować tutaj. Lubię tematy rekinów, filmy, Jaws Unleashed pominąłem. Przyjemny calak, więc idąc za ciosem po jakiś 13/14h dokupiłem w Argentynie DLC za 17zł i apka wskazuję 20h. Sympatyczny tytuł, DLC już się minimalnie spociłem w paru miejscach, ale nadal bez większych wymagań. Nie wiem czy sobie pudełka nie sprawię, bo chodzi za grosze, a tytuł bardzo fajny. Pod koniec może wpaść lekkie znudzenie bo się robi powtarzalnie. Ja się doczepię do wyglądu, bo osobiście bym wolał pływać ładnym żarłaczem niż elektrycznym czy tam atomowym wymysłem. Gałek ocznych nie wypala, ale wygląda mocno przyzwoicie. Potem już trochę klimaty błękitnej laguny, jakiś kaszalot się trafi na głębinach + jego dźwięki i całość mega klimatyczna. Dam 7/10, ale jakbym grał mocnym żarłaczem, to bym dał 8 1 Cytuj
Kmiot 13 663 Opublikowano 9 marca Opublikowano 9 marca Nobody Saves the World [PS5] A dali w tym PS+, to sprawdziłem. I trochę wpadłem jak śliwka w kompot, bo gra, która sprawia wrażenie popierdółki na kilka godzin wyjęła mi ich z życia przeszło 30. Nie wszystkie były warte zachodu i pewnie wymyśliłbym kilka lepszych sposobów na ich spędzenie. Z drugiej strony wymyśliłbym też gorsze rozrywki, więc powiedzmy, że remis. Budzimy się w obskurnej chacie jako nikt. Dosłownie, jesteśmy Nikim, brzmi znajomo? Naszym zadaniem będzie najwyraźniej uratowanie całego świata (co sugeruje tytuł gry), ale potrafimy tylko bić z liścia. Mogło być lepiej. I będzie, bo okazuje się, że potrafimy też przybierać inne formy fizyczne, więc rozgrywka momentalnie nabiera kolorytu. Jedną z pierwszych odblokowanych form będzie szczur. Jest szybki, boleśnie gryzie (i nakłada status trucizny), ale przede wszystkim jest mały i dzięki temu przeciśnie się przez szpary ciasne jak umysł Frostiego. Potem już pójdzie z górki, bo kolejne formy odblokują się nam wraz z naszymi postępami i wystarczającym opanowaniem tych wcześniejszych. Typowe drzewko rozwoju. Będziemy mieli okazję wcielić się w gamingowe klasyki, czyli nie zabraknie łucznika, rycerza czy łotrzyka. Ale w międzyczasie pobiegamy również w skórze konia, ślimaka, kulturysty, syreny czy też żółwia. Albo jajka. Magika, ale takiego od sztuczek na szkolnym przedstawieniu i wyciągania królików z kapelusza, więc nie należy mylić go z Czarodziejem. Żywego trupa. I kilku innych, których pozwolę Wam odkryć samodzielnie. Każda forma ma oczywiście własne umiejętności i odpowiednie gospodarowanie przemianami jest kluczowe do progresu w grze. Nie brzmi zbyt poważnie? Bo takie nie jest. Gra jest uroczo nonsensowna. A jeszcze bardziej absurdalna, gdy zyskujemy możliwość miksowania umiejętnościami między formami. Chciałeś mieć konia strzelającego z łuku? Nie ma problemu. Ślimaka zapierdalającego z trudną do opanowania prędkością i strzelającego samonaprowadzającymi rakietami? Da się zrobić. Magika przywołującego do pomocy zmarłych? Wystarczą dwa kliknięcia. Nobody Saves The World bywa tak nielogiczne i niepoważne w podejściu do rozgrywki, że trudno to zignorować. I nie docenić. Mechanicznie to trochę takie Diablo. Biegamy chłopkiem, zarządzamy maną i za pomocą różnych umiejętności niszczymy zastępy wrogów. Mapa świata jest z góry ustalona, ale w międzyczasie przyjdzie nam się zmierzyć z licznymi dungeonami, które są częściowo generowane losowo, choć tak naprawdę nie ma to żadnego istotnego znaczenia i nie jest odczuwalne, bo niezależnie od układu pomieszczeń gra się z grubsza tak samo. Sceptycy elementów rogalikowych nie mają się czego obawiać. Nie odczują losowości. Fabuła niby nas popycha z kąta w kąt, jednak potrafi zauroczyć swoim komicznym wydźwiękiem. Bo na przykład trafiamy do Gildii Złodziei, gdzie nawet stół jest przykręcony do podłogi, a i tak brakuje kilku liter z szyldu, bo tego rodzaju gildia musi dbać o reputację. Poza tym wiadomo: trochę zadań pobocznych, ponadprogramowych dungeonów, szperania po zakątkach mapy. Gdyby ktoś się zastanawiał w jaki sposób gra nas zachęca do ciągłego eksperymentowania z formami i umiejętnościami, skoro dzięki miksowaniu dość szybko możemy stworzyć sobie uniwersalną postać z odpowiednim zestawem skilli i przejść nią większość gry? Już tłumaczę. Otóż Nobody Saves The World to raj dla graczy lubujących się w obserwowaniu jak paski postępu rosną. Twórcy co chwilę podrzucają nam wyzwania w rodzaju “zabij w formie ślimaka 30 wrogów korzystając z umiejętności łucznika”. Albo “stwórz żółwia nekromantę”. I po lewej stronie ekranu puchną nam paski wypełnianych aktualnie wyzwań, co jest jednocześnie uzależniające i satysfakcjonujące. Bezczelne zagranie z gatunku gier na smartfona, ale obrzydliwie skuteczne. Generalnie klawa gra, która niczego nie traktuje poważnie. Gdyby się uprzeć, by wycisnąć z niej 100% to chwilami może najzwyczajniej się dłużyć (to ja), ale potrafię sobie wyobrazić, że gracz mniej przywiązany do “maksowania” będzie się bawił bardzo zajmująco i bez tego uczucia znużenia. No i jebać twórców za wymuszanie NG+ do platyny. Rollerdrome [PS5] A dali w tym PS+... zaraz, to już chyba pisałem? Prawda jest taka, że na tego całego Rollerdrome się czaiłem od długiego czasu, wcześniej ogrywając nawet demo, jednak dopiero “darmowa” wersja w abonamencie mnie zmotywowała do dokładniejszego przyjrzenia się tej grze. A ta jest pozornie prosta w założeniach. Wjeżdżamy na wrotkach na arenę i naszym jedynym zadaniem jest wykończyć wszystkich wrogów, zanim oni wykończą nas. Na początku do dyspozycji mamy ledwie dwa pistolety, ale wraz z postępami dojdą nowe bronie, między innymi strzelba, bo przecież nie mogło zabraknąć poczciwego shotguna, prawda? Ale niezależnie od rodzaju broni, nasza amunicja jest ograniczona. Uzupełniamy ją robiąc trikulce na rampach i krawędziach, więc nie dość, że powinniśmy wykańczać przeciwników, to wypadałoby robić to w spektakularnych pozach oraz w trakcie akrobatycznych wygibasów. Tylko wtedy stanowimy samonapędzającą się machinę do zabijania. Przeciwnicy zawsze spawnują się w tych samych miejscach i tej samej kolejności, więc wraz z kolejnymi nieudanymi próbami można zacząć strategicznie planować swój przejazd, by eliminacja celów była płynna i wydajna. Oczywiście wrogów jest kilka rodzajów, na każdego są inne skuteczne metody i bronie, więc wymagana jest umiejętne wachlowanie nimi i od początku do końca gry znajdziemy zastosowanie dla każdego rodzaju oręża. Przeciwnicy rzecz jasna nie stoją biernie, a nawet jeśli stoją, to sieją w naszym kierunku rozmaitymi pociskami. My w ramach obrony mamy do dyspozycji unik i ograniczony (ale odnawialny) pasek slow-mo. A jeśli unik wykonamy w ostatnim momencie i w trakcie uruchomimy slow-mo, to w nagrodę dostaniemy Super Slow-mo, w trakcie którego zadajemy zwiększone obrażenia. Proste? Nawet jeśli tak nie brzmi, to gwarantuję, że szybko stanie się zrozumiałe, intuicyjne i bardzo pięknie obraca manewr obronny w taki atakujący. Trzeba tylko odrobinę zaryzykować i zrobić unik w ostatnim momencie. Na arenie dzieje się więc dużo, dlatego twórcy Rollerdrome musieli odrobinę uprościć elementy akrobacyjne, by gracza nie przytłoczyć. Nie możemy więc upaść w efekcie złego lądowania po triku, nie musimy również balansować w trakcie grindów i możemy się skupić na strzelaniu. Trochę jak w Jet Set Radio, czy ostatnim Bomb Rush Cyberfunk. Uprzyjemnia to rozgrywkę i pozwala skupić się na tym, co najważniejsze - obserwacji otoczenia i wybieraniu kolejnych ofiar. Jest kampania. Nawet jakąś fabułę dodali. Bierzemy udział w krwawym sporcie przyszłości, bla bla bla, rzecz w tym, że jesteśmy zrzucani na kolejne areny i nie tyle musimy przeżyć, co trochę na wzór Tony’ego Hawka przy okazji wypełnić różnego rodzaju wyzwania. Osiągnąć pułap punktowy (za trikulce dostajemy punkty, a mnożnik kombo budujemy kolejnymi zabójstwami). Ukończyć arenę w limicie czasowym. Wykończyć rywali tylko przy użyciu jednej broni. Albo w trakcie konkretnej czynności (grind, trick, super slo-mo). Zebrać wszystkie “monetki”. Wykonać ustalony trick w ustalonym miejscu. No znamy to doskonale. Kolejne runy możemy powtarzać i skupiać się na wybranym wyzwaniu, olewając pozostałe, więc presja nie jest wysoka, nie musimy nawet przeżyć do końca areny, by wyzwanie nam zaliczono. Kilka z nich będzie ciasnych, ale przy odrobinie uporu i zrozumieniu zasad (głównie nabijania bazowych punktów) każdy powinien sobie poradzić, jednocześnie czerpiąc z tego przyjemność i satysfakcję. Po ukończeniu kampanii uzyskujemy dostęp do jej utrudnionej wersji tego trybu, gdzie od początku dysponujemy pełnym uzbrojeniem, ale dla równowagi nawet najtwardsi rywale spawnują się już na pierwszej arenie. Brakuje tutaj dedykowanych, urozmaiconych wyzwań i każdy poziom ogranicza się do trzech tych samych (pułap punktowy, limit czasowy, cały przejazd na jednym combo). Ewidentny tryb Hard dla graczy poszukujących dodatkowych wyzwań. Ale również dla łowców platyny, bo ukończenie go na 100% jest obowiązkowe dla tego trofeum. I może być problematyczne, łamane na frustrujące. Ale. Twórcy idą nam bowiem na rękę i umożliwili graczom w pełni legalne modyfikatory rozgrywki. Co prawda jeśli któryś z nich odpalimy, to nasz wynik punktowy nie trafi na globalną listę online, ale jednocześnie nie blokują nam one pucharków. Możemy więc włączyć sobie nieśmiertelność, nieograniczone slo-mo, nieograniczoną amunicję, a nawet wyjściowo spowolnić całą grę. To wszystko co prawda jeszcze nie wykona za nas kolejnych wyzwań, ale znacząco je uprości. I sprawi, że Rollerdrome zamieni się w iście chilloutowe doznanie. Główną kampanię zrobiłem w pełni prawilnie, bez posługiwania się modyfikatorami, choć 3 miliony punktów na ostatniej arenie bywało frustrująco nieprzyjemne. Poradziłem sobie sam głównie z tego powodu, że… o możliwości włączenia modyfikatorów nie wiedziałem, hehe. Czy gdybym o nich wiedział, to bym się skusił włączyć je wcześniej? Nie wiem, ale się domyślam. Rzecz w tym, że mogą one znacznie ułatwić przejście kampanii na wyższym stopniu trudności, a niektóre wyzwania wręcz zbanalizować. Jako że jestem naczelnym hejterem Platyn, które wymagają ponownego przejścia tego samego, ale na wyższym stopniu trudności nie miałem wielu wyrzutów sumienia podczas korzystania z oficjalnych ułatwień. Trochę jak z Soulslikami - skoro twórcy jakąś możliwość udostępnili, to można korzystać. Generalnie pyszna to była gra. Wydawała się świeża i pomysłowo łączy idee gameplayowe, prezentowała się atrakcyjnie i dostarczyła mnóstwa satysfakcji, a przy tych frustrujących fragmentach podawała pomocną dłoń, zachęcając do skorzystania, bo masz się przede wszystkim dobrze bawić i dostosować poziom wyzwania pod siebie. Mimo wszystko polecam sprawdzić główną kampanię bez modyfikatorów, bo tylko wtedy gierka wstrzykuje pełną dawkę satysfakcji. Wariant Hard zostawiam do osobistej oceny. 3 1 1 Cytuj
jimmy 1 274 Opublikowano 11 marca Opublikowano 11 marca Wspaniała to była gra, nie zapomnę jej nigdy. Brawo Ubisoft! 1 Cytuj
Farmer 3 272 Opublikowano 11 marca Opublikowano 11 marca @Kmiot, no po takiej recce NSTW aż kusi by odnowić subskrybcję. Cyberpunk 2077 + DLC - No wreszcie. Po 3 latach od premiery można uznać to cholerstwo za grywalne. Mimo wszystko i tak karny pytong dla CDPR za cały ten syf, który nazbierał się przez ten czas. I po co była cała ta ściema, czarowanie inwestorów, graczy jak gówno i tak jebnęło w wentylator? I co najgorsze, nie było kompetentnych ludzi by ów gówno posprzątać. Niby teraz w miarę wszystko ogarnięte lecz smród pozostał. Ale do rzeczy. CP2077 nie jest grą, którą zapowiadano przy klipie z kuso ubraną laską z kosami modliszki jak i promocyjnymi eventami przed samą premierą. Ba, podobnie jak Wiedźmin 3 wraz z update'em gra w w pewnych aspektach nie przypomina kodu z czasów premiery. Nie jest też chyba zbyt szczególnie wierna uniwersum Mike Pondsmitha. Nie grałem w planszówki pana Mike'a ale wiem jak wyglądała wizja przyszłości w latach 80-tych. Jeżeli skupimy się tylko na samym vibe miasta to chyba bliższe planszowemu CP jest... The Ascent. Ale to wina samego CDPR bo próbowało sprzedać swojego klona GTA wszystkim. Osobiście oczekiwałem miasta i lokacji w stylu Blade Runnera czy The Ascent właśnie. Skąpane w strugach deszczu brudne ulice pełne ćpunów, bezdomnych i tony śmieci, z pod których nieliczni spoglądają w górę, łudząc się, że uda im się wyrwać z syfu ku lepszemu jutru. Obecna rzeczywistość wymusiła jednak zmianę papierowej koncepcji wykreowanej w latach 80-tych na rzecz kolorowego cyrku rządzonego przez media społecznościowe i influencerów. Jakie czasy, taki cyberpunk. Night City jest jednak na tyle dobrze zaprojektowane, że nie irytował mnie ten aromat GTA. Są miejsca gdzie lokacje lekko trącają penisa swoim klimatem. I to jest dobre uczucie. Easter eggów jest od groma. Od oczywistych nawiązań do klasyków jak Blade Runner po nieco mniejsze, które jednak wierny fan od razu wychwyci [GitS]. Pomimo ogromu błędów, glitchy i bugów obecnych nawet teraz, niespełnionych obietnic [kaj są moje latające fury?] oraz poronionego modelu jazdy Cyberpunk ratuje jedna rzecz: chujki z CDPR potrafią w kreowanie postaci, misji i świata. W tej kolejności. Serio, gdyby ich storytelling był na poziomie, nie wiem, Techlandu większość zarządu siedziałaby dzisiaj na kasie w biedronce. Choć i tutaj podwinęła się lekko noga. Podstawka ma solidne story, mocny model misji i wyśmienicie wykreowane postaci. Nie ma na rynku wielu gier, które mogą poszczycić się tym, że nawet poboczne aktywności [nie mylić z misjami pobocznymi] posiadają jakiś tam lore, jakąś fabułę. Mimo wszystko gdzieś tam z tyłu głowy ma się wrażenie, że czegoś brakuje. Jakby wszystko było klecone na szybko. Phantom Liberty uwypukliło ten aspekt nawet dobitniej dostarczając mocarne wejście i wielowątkowe, nieraz nieoczywiste misje. Innymi słowy widać, że ktoś przysiadł do dodatku i zrobił go porządnie. Ogólnie to historia nie jest aż tak rozbudowana jak można by było oczekiwać od twórców Wiedźmina 3 ale pozwala spędzić w świecie CP wiele godzin. Więc ile chromu w Cyberpunku? W zasadzie dużo. Obecnie patch 2.1 zbalansował wiele aspektów więc gameplay jest przyzwoity. Nie chce mi się rozpisywać nt. wszczepów, rozwoju postaci, strzelania, itd. ale mogę napisać, że gra się dobrze. Poszczególne drzewka oferują inny styl i dynamikę walki, a "prawie" kompletny reset pozwala na szybkie przeskakiwanie pomiędzy stylami. To "prawie" robi niestety dość kluczowy problem ale o tym niżej. Przeniesienie statów pancerza z ubrań na zupełnie inny fundament sprawił, że nie trzeba już iść na kompromis i wybierać albo wyglądać jak człowiek albo jak Chevy Chase i Dan Aykroyd w Spies like Us w scenie z UFO ale z dobrym pancerzem. Wreszcie można zrobić z V eleganckiego przekoksa na miarę legend Afterlife. No i z tym kreowaniem imidżu to Redzi po raz kolejny sprzedali bajkę. Wszyscy pamiętają bekę z plakatu promocyjnego na którym laska w kostiumie pije soczek przez słomkę. I to nie ta słomka rozpalała wyobraźnię ale nie ważne. Ważne jest to, że tak szumnie zapowiadane możliwości "edycji" bohatera są niejako wyssane z palca. Owszem, w kreatorze można dość solidnie się pobawić ale później już nie da się całości odkręcić. Po którymś tam patchu można już zmienić wygląd, a nawet uciąć/doczepić "wystające elementy" ale baby z chłopa nie zrobimy. Nie mam jakiś specjalnych kryteriów do tego czy gram kobietą czy mężczyzną ale chciałem sobie pograć też wersją V o odmiennej płci, a gra na to nie pozwala na jednym gameplay'u. Nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie wiem czy to wynika z mogących wystąpić komplikacji przy romansach ale moim zdaniem to zwyczajne lenistwo twórców. Mała korekta w kodzie, że przy pierwszym edytorze wybór płci blokuje romas jedną bądź drugą i problem solved. Pewnie nie roztrząsałbym tej sprawy gdyby nie te przechwałki redów nt. ich progresywności i otwartości. Tak już na szybko to powyszczególniam tylko co mi pasowało w Cyberpunku, a co nie: Na plus: - story, postacie, niektóre lokacje - klasyczna dla CDPR budowa misji a nie "idź, zabij, wróć i zdaj relację" - dość żywy świat w NC - przemodelowany system wszczepów, drzewek rozwoju - mnogość zadań i aktywności pobocznych, które nie nudzą powtarzalnością Na minus: - bugi, glitche, blue screeny; wciąż dużo jak na 3-letnią grę - beka z brakiem zmiany płci - brak możliwości resetu atrybutów [jeden raz na całą grę] - model jazdy, no mogło być lepiej - 3 lata poślizgu by gra wreszcie była grywalna - niespełnione obietnice - brak NG+ Subnautica Below Zero - gra, która pierwotnie miała być DLC do pierwszej części i to czuć. Nie mniej widać też, że aspiracje były większe więc i budżet poleciał w górę bo gra wygląda dobrze. Zresztą hajs nie poszedł tylko na oprawę. Story jest bardziej rozbudowane, postać zyskała głos i osobowość i mamy więcej cut scenek. No ale coś za coś bo Sektor Zero jest zauważalnie mniejszy niż mapka w jedynce choć to akurat nie problem bo i tak jest dość spora. Osobiście mam tylko problem z biomami bo na próżno szukać majestatycznych lokacji na poziomie Lost River z jedynki. Poszczególne biomy są ok ale dupy nie urywają. A no i nawigowanie po tej części planety IMO niewygodne. Są wprawdzie tanie w produkcji znaczniki, które możemy dowolnie ustawiać i opisywać ale przydałby się jakiś kartograf by kreślił orientacyjną mapę wraz z odkrywaniem kolejnych biomów. No i vibe survivalu zleciał jakby na dalszy plan. Zacznijmy od tego, że już nie jesteśmy sami na planecie. W zależności od tego gdzie się udamy najpierw, możemy dość szybko znaleźć "towarzystwo". Samo uczucie osamotnienia w głębinach pełnych krwiożerczych potworów też jakby słabsze bo łatwo omija się pomniejsze potworki i nie ma tyle fauny i flory chcących nas pożreć. Najgroźniejsze predatory klasy leviatańskiej spotykamy dość późno i/lub głęboko. Poszczególne komponenty na naszą bazę czy środek transportu znajdujemy szybko. Gorzej z zasobami do zaawansowanych projektów. Tak czy siak to wciąż survival więc zbieramy wszystko co wpadnie nam w łapy, upychamy w skrytkach, skanujemy, jemy, pijemy i pilnujemy powietrza (teraz także temperatury ciała) i budujemy by przetrwać przy okazji odkrywamy historię Sektora Zero. Wspomniana kontrola temperatury ciała dotyczy powierzchni bo tym razem lądujemy na jednym z biegunów planety więc jest kurewsko zimno plus stałego lądu jest dużo więcej niż w jedynce. Jest tu też dużo więcej do roboty, a samo zimno nie jest jedyną rzeczą chcącą nas wykończyć. Gra też kładzie większy nacisk na prowadzenie gracza jeśli chodzi o fabułę bo projekty i zasoby wciąż musimy sami odnaleźć. Osobiście podobnie jak w jedynce spędziłem tyle samo czasu na eksplorowaniu głębin i stałego lądu jak i na budowaniu mojej kozak, kurwa bazy. Nie ma zbyt dużo urozmaicenia względem jedynki ale doszło kilka patentów. Zdecydowanym plusem jest nowy środek transportu zastępujący Seagula i Cyclopa z jedynki. Seatruck to piękny krok ku przyjemniejszej eksploracji głębin bo jest bardziej mobilny i funkcjonalny niż wspomniany wyżej Cyclop. Wprawdzie jako mobilna baza wypadowa przez wzgląd na mały luk bagażowy sprawdza się średnio ale nic nie stoi na przeszkodzie by dopiąć dodatkowy wagon.. No i nie można nie dostrzec inspiracji wziętej z Jądra Ziemi z Hilary Swank i Aaronem Eckhartem. W zależności od potrzeb możemy dopiąć odpowiednie sekcje w tym jeden z kombinezonem Prawn, czyli mobilnym mechem górniczym. Z racji większej ilości stałego lądu dostajemy też skuter śnieżny. Sama wisienka na torcie, czyli tworzenie baz nie uległa jakimś znaczny zmianom. Dodano kilka patentów ale to raczej kosmetyczne elementy. Dalej można tworzyć niemal nieograniczone sekcje, a sam wygląd baz ogranicza tylko ilość zasobów i nasz wewnętrzny projektant. W sumie to nawet zasoby nie są problemem bo gra od początku daje możliwość dostosowania "przeszkadzajek" do naszych preferencji. Teraz można włączyć/wyłączyć niemal wszystko: tlen, temperaturę, żywność, ataki wrogów, konieczność używania energii, zasobów, etc. Można bezstresowo pływać i podziwiać ale trzeba pamiętać, że wtedy pucharki są wyłączone jak ktoś jest platyniarzem. Niestety pomimo tego, że gra sporo lepiej wygląda od jedynki powiela też jej chyba największy mankament. Gra ciągle doczytuje elementy tuż przed nosem. Nic tak nie wkurza jak ciągłe walenie łbem o wyskakujące z dupy elementy otoczenia. Otwartość świata i brak wczytywania poszczególnych lokacji czy biomów to nie jest żadna wymówka. Below Zero nie jest też przesadnie długie. Gierkę można skończyć w kilka lub kilkanaście godzin. Jeżeli graliście w jedynkę i sprawiała wam ona przyjemność to tutaj dostaniecie niemalże to samo tylko delikatnie rozbudowane i z odrobinę lepszą oprawą ale też z większym naciskiem na adventure aniżeli na survival w mrocznych odmętach lodowatych wód planety 4546B. No i na sam koniec filmik w sam raz dla MTV Cribs... 4 1 1 Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 11 marca Opublikowano 11 marca Wacraft 3 Reign of Chaos W zasadzie to moje drugie przejście gry, ale pierwsze było zaraz po premierze, więc niewiele pamiętam. Nie wiem co można napisać o tej grze co do ten pory nie zostało powiedziane. Gameplayowo to najbardziej klasyczny z klasycznych RTSów. Nie ma absolutnie szans, żeby kogokolwiek cokolwiek zaskoczyło. I chociaż autorzy kampanii bardzo chcieli, żeby była ona różnorodna to raczej taka nie jest. Po prostu sztampa RTSów, za to w najlepszym możliwym wydaniu. Czy to źle? Ależ skąd. Tak dokładnie ma być. Fabułę zapamiętałem jako epicką i niesamowitą. A teraz? No nie jest ani epicka ani niesamowita. Nawet jak na standardy RTS. Ani postaci, ani wydarzenia nie mają startu chociażby do Starcrafta. Niemniej śledziłem z umiarkowanym zainteresowaniem, nie przeszkadzała. Wątek Arthasa oczywiście najlepszy, reszta lekko nudnawa. Ok, ale co z tym Reforge? No nic z nim. Portrety brzydkie, ale były brzydkie i w oryginale, jednostki i teren bardzo ładny. Ja wiem, że w kwestii multi i modów ta wersja jest bardzo okrojona, ale jak ktoś chce sobie pyknąć kampanię to raczej nie ma problemu. Podsumowując: dobra, solidna gra RTS. Osobiście wyżej stawiam i Starcrafta i Age of Empires 2. Warcraft 3 jest taki bardziej kameralny, bitwy mniejsze, mapy ciaśniejsze. Ogólnie oceniam na 8/10 2 Cytuj
BRY@N 1 469 Opublikowano 12 marca Opublikowano 12 marca Soulstice PS4 Gdyby gra nie trafiła do PS+ Extra pewnie bym nawet o niej nie wiedział ale jak zobaczyłem, że wpada do usługi to szybko sprawdziłem w google co to jest i na szczęście trafiłem na pozytywne opinie o tej grze i postanowiłem ją sprawdzić chociaż jak się okazuje negatywnych opinii też nie brakuje. Solstice to slasher w stylu DMC i Bayonetta z dość dobrze rozbudowanym systemem walki. Głównymi bohaterkami są Briar i Lute, które w wyniku rytuały zostały zmienione w Chimerę. Sterujemy Briar a Lute towarzyszy nam jako duch i pomaga w walce. Siostry zostały wysłane do miasta Ilden żeby pomóc w walce z pojawiającymi się zjawami i opętanymi. W czasie gry odkrywamy co sprawiło, że miasto tak wygląda oraz poznajemy historię sióstr i to w jaki sposób doszło do tego, że zostały Chimerą. Podstawowym orężem do walki jest wielki miecz, który jest bronią dosyć uniwersalną, wysiada dopiero przy przeciwnikach z tarczą. Nowe bronie odblokowujemy wraz z postępami w grze. Wszystkich dodatkowych broni jest sześć: młot, bicz, łuk, sztylety, rękawice i "mini armata"(w każdym razie coś co strzela ). Każda z broni jest sugerowana do różnych typów przeciwników i posiada trzy poziomy ulepszenia obrażeń oraz kilka ataków do odblokowania. Wszystkie z broni mają dłuższe combo, które przy naładowanym pasku synergii, na końcu odpala specjalny atak zdający dodatkowe obrażenia. Przy obronie pomaga nam Lute, która może kontrować ataki przeciwników a później dzięki ulepszeniu jej umiejętności, może ich również atakować. Jest też ona niezbędna żeby atakować zjawy i kryształy/przeciwników z kryształami, pojawia się wtedy wokół nas pole w zasięgu którego ataki na tych przeciwników są skuteczne. Jednak odpalone pole podnosi Entropy level i po przegięciu Lute znika na kilka sekund a my zostajemy bez pomocy. Poziom Entropy podnoszę również niektóre odkrywane umiejętności Lute dlatego trzeba z nimi uważać bo tak naprawdę możemy sobie przez to utrudnić grę. W dalszej części gry pojawia się atak szału, dzięki któremu zjadamy szybko duże obrażenia wszystkim przeciwnikom, jednak jeśli przesadzimy i Lute nie uda się nas uspokoić to Game over i zaczynamy od punktu kontrolnego. Atak szału można zakończyć też specjalnym atakiem Lute, który jest zależny od tego jak rozwinięte są jej dodatkowe umiejętności, takich ataków są cztery rodzaje. Na koniec jest jeszcze jedna niespodzianka jeśli chodzi o walkę ale może nie będę jej zdradzał bo jest powiązana z fabułą . Walka daje sporo frajdy ale trzeba ogarnąć jak działają pewne rzeczy bo inaczej może być trochę frustrująca. W grze jest 22 rodzaje przeciwników ale od pewnego momentu jest ich duży recykling także może przyjść znużenie, chociaż są też walki gdzie mamy różnego rodzaju utrudnienia i wtedy trzeba bardziej uważać co robimy. W grze jest też 20 wyzwań, które są poukrywane po poziomach. Wszystkie po kilku próbach do ogarnięcia ale już zrobienie na najwyższą ocenę może kosztować trochę nerwów, tym bardziej że są sytuację gdzie trzeba wybić wszystkich na czas a ostatni przeciwnik zamiast atakować ucieka przed nami i trzeba go gonić po arenie. Co do grafiki to na screenach w necie chyba z next-genów gra wygląda naprawdę przyzwoicie, niestety ja grałem na PS4 Pro i tu szału nie ma a momentami nawet zalatuje Ps3 jak się zobaczy niektóre tekstury. Sama miasto wygląda ciekawie ale tak naprawdę jest to linijówka z niewielkimi odnogami do poukrywanych rzeczy. Jest też kilka poziomów, które są takie byle jakie, że miałem wrażenie, że wszystko jest szaro-niebieskie. Na duży plus jest to, że można zrobić coś niesamowitego w takich grach, czyli przechodzisz przez drzwi odpala się animacja i widzisz kolejną lokację a wiesz, że czegoś nie zebrałeś i już gul skacze a tu niespodzianka może się wrócić do poprzedniej lokacji. Tylko każde takie przejście to wczytywanie danych i tu twórcy mogli by trochę nad tym popracować, bo czasem tak krótkie fragmenty są połączone loadingami, że aż wstyd a już wisienką na torcie jest poziom w którym jedziemy windą do góry i po każdej potyczce i krótkie animacji jest loading . Przecież tam się praktycznie nic nie zmienia tylko zmniejsza platforma i są nowi przeciwnicy. Poprawił bym też elementy platformowe bo one trochę kuleją i mogą nieźle frustrować, tym bardziej że jest poziom na czas gdzie na koniec jest kilka platform do przeskoczenia. Musiałem go powtarzać trzy razy bo nie mogłem dobrze trafić na platformę :/. Mogli by też nagrać więcej dialogów pomiędzy Brair i Lute bo są może 3-4 luźne gadki rzucane prze postacie jak nic się nie dzieje. Podsumowując grało mi się całkiem przyjemnie z tym, że ja lubię takie gry. Ktoś przyzwyczajony do obecnych gier AAA aka piaskownica może szybko się do gry zniechęcić, popełniając tym sposobem wielki błąd warto dać grze szansę bo wolno się rozkręca ale z czasem jest co raz lepiej. Gra ma otwarte zakończenie sugerujące kolejną część, gdyby twórcy poprawili wszystkie bolączki mogliby by zrobić naprawdę bardzo dobrą i wciągającą grę. Jakbym miał oceniać to takie 7/7+ 4 Cytuj
Pupcio 18 432 Opublikowano 12 marca Opublikowano 12 marca Skończyłem sobie po 47 godzinach grania Yakuze 7 jrpg. Chciałbym napisać klasyczny forumkowy tekst "dobra gra ale słaba yakuza" ale niestety to nie przejdzie bo przeniesienie tej serii w nowy gatunek wyszło tak smooth że człowiek ma wrażenie że od zawsze tak to powinno wyglądać. Co nie znaczy że ja jestem zachwycony tą zmianą, jestem prawdziwym yakuzowcem a nie entuzjastą bicia bezdomnych w workach na śmieci plusy: -miasto jak zwykle świetne zrobione, super się zwiedza i można poczuć się jak w prawdziwych chinach, już klasyka w przypadku ich gier -bohaterowie. Ziomkowie z teamu, przeciwnicy i poboczni, bardzo dużo fajnych ziomeczków, topka serii jeśli o to chodzi -system walki. Rozbudowany, przyjemny a animacje ataków specjalnych są cudowne xD -minigierki w zbieranie puszek i prowadzenie biznesu były wspaniałe i czasami odpalałem grę i kończyłem na tym że zajmowałem się tylko nimi -mega mi zaimponowało jak przenieśli te wszystkie yakuzowe rzeczy z brawlera na jrpga. Wyszło to znakomicie - różnorodność przeciwników, nie wiem ile ich jest totalnie a dużo z nich to reskiny typu niebieski bokoblin ale pomysłowość chinoli w tym segmencie nie zna granic minusy: -miasto. Jest zbyt duże co chyba sami zauważyli bo w judgmencie 2 można jeździć deskorolką. W żadnej innej części nie jeździłem tyle taksówką -ichiban. Spoko jako postać ale jako główny bohater totalny niewypał a w 8 podobno jest jeszcze gorszy. -fabuła. Imo jedna ze słabszych w serii, chyba tylko 3-5 były słabsze. Zapowiadało się bardzo dobrze ale potem gra praktycznie leży i na samej końcówce coś się dzieje. -grind. Grind w grze yakuza i to w przypadku gdzie nie lece na pałe z fabułą tylko robie mnóstwo pobocznych rzeczy, chore. -brak heat actionsów. Wiadomo, jest zastępstwo w postaci miliona tych ataków specjalnych ale nie ma co się oszukiwać po obejrzeniu ich 3 razy człowiek je skipuje -Walki z bossami. Nie wierze że dożyłem czasu gdzie podczas walki z bossem w yakuzie jestem martwy w środku Są długie i nudne jak sc0rwensyn. To chyba dla mnie największa wada tej gry bo zawsze przy bossach w yakuzie czuł to PODNIECENIE a tutaj nic i to nawet w przypadku walk gdzie siur powinen płonąć. Tutaj chyba nawet walka z Kuze by nie pomogła -losowe starcia co sekunde. Ta seria zawsze tym wc0rwiała ale tym razem przeszli samych siebie. Dobra gra ale pod koniec już naprawdę mnie wymęczyła, jest zdecydowanie za długa a jak widze że 8ka to 100h+ myśle że mogę nie dożyć momentu gdzie w nią zagram. Jak ktoś lubi jrpgi to must have bo to zawsze miła odskocznia że w końcu nie walczymy z żelkami jakimś pedalskim rycerzem tylko latamy yakuzowcem we współczesnej japonii. Opinia yakuzowca który skończył większość gier tej serii? Całkiem fajna gra ale to nie jest już yakuza którą pokochałem, może już pora zostać cywilem? 1 1 Cytuj
Jukka Sarasti 358 Opublikowano 12 marca Opublikowano 12 marca (edytowane) 4 godziny temu, BRY@N napisał: Soulstice PS4 Gdyby gra nie trafiła do PS+ Extra pewnie bym nawet o niej nie wiedział ale jak zobaczyłem, że wpada do usługi to szybko sprawdziłem w google co to jest i na szczęście trafiłem na pozytywne opinie o tej grze i postanowiłem ją sprawdzić chociaż jak się okazuje negatywnych opinii też nie brakuje. Solstice to slasher w stylu DMC i Bayonetta z dość dobrze rozbudowanym systemem walki. Głównymi bohaterkami są Briar i Lute, które w wyniku rytuały zostały zmienione w Chimerę. Sterujemy Briar a Lute towarzyszy nam jako duch i pomaga w walce. Siostry zostały wysłane do miasta Ilden żeby pomóc w walce z pojawiającymi się zjawami i opętanymi. W czasie gry odkrywamy co sprawiło, że miasto tak wygląda oraz poznajemy historię sióstr i to w jaki sposób doszło do tego, że zostały Chimerą. Podstawowym orężem do walki jest wielki miecz, który jest bronią dosyć uniwersalną, wysiada dopiero przy przeciwnikach z tarczą. Nowe bronie odblokowujemy wraz z postępami w grze. Wszystkich dodatkowych broni jest sześć: młot, bicz, łuk, sztylety, rękawice i "mini armata"(w każdym razie coś co strzela ). Każda z broni jest sugerowana do różnych typów przeciwników i posiada trzy poziomy ulepszenia obrażeń oraz kilka ataków do odblokowania. Wszystkie z broni mają dłuższe combo, które przy naładowanym pasku synergii, na końcu odpala specjalny atak zdający dodatkowe obrażenia. Przy obronie pomaga nam Lute, która może kontrować ataki przeciwników a później dzięki ulepszeniu jej umiejętności, może ich również atakować. Jest też ona niezbędna żeby atakować zjawy i kryształy/przeciwników z kryształami, pojawia się wtedy wokół nas pole w zasięgu którego ataki na tych przeciwników są skuteczne. Jednak odpalone pole podnosi Entropy level i po przegięciu Lute znika na kilka sekund a my zostajemy bez pomocy. Poziom Entropy podnoszę również niektóre odkrywane umiejętności Lute dlatego trzeba z nimi uważać bo tak naprawdę możemy sobie przez to utrudnić grę. W dalszej części gry pojawia się atak szału, dzięki któremu zjadamy szybko duże obrażenia wszystkim przeciwnikom, jednak jeśli przesadzimy i Lute nie uda się nas uspokoić to Game over i zaczynamy od punktu kontrolnego. Atak szału można zakończyć też specjalnym atakiem Lute, który jest zależny od tego jak rozwinięte są jej dodatkowe umiejętności, takich ataków są cztery rodzaje. Na koniec jest jeszcze jedna niespodzianka jeśli chodzi o walkę ale może nie będę jej zdradzał bo jest powiązana z fabułą . Walka daje sporo frajdy ale trzeba ogarnąć jak działają pewne rzeczy bo inaczej może być trochę frustrująca. W grze jest 22 rodzaje przeciwników ale od pewnego momentu jest ich duży recykling także może przyjść znużenie, chociaż są też walki gdzie mamy różnego rodzaju utrudnienia i wtedy trzeba bardziej uważać co robimy. W grze jest też 20 wyzwań, które są poukrywane po poziomach. Wszystkie po kilku próbach do ogarnięcia ale już zrobienie na najwyższą ocenę może kosztować trochę nerwów, tym bardziej że są sytuację gdzie trzeba wybić wszystkich na czas a ostatni przeciwnik zamiast atakować ucieka przed nami i trzeba go gonić po arenie. Co do grafiki to na screenach w necie chyba z next-genów gra wygląda naprawdę przyzwoicie, niestety ja grałem na PS4 Pro i tu szału nie ma a momentami nawet zalatuje Ps3 jak się zobaczy niektóre tekstury. Sama miasto wygląda ciekawie ale tak naprawdę jest to linijówka z niewielkimi odnogami do poukrywanych rzeczy. Jest też kilka poziomów, które są takie byle jakie, że miałem wrażenie, że wszystko jest szaro-niebieskie. Na duży plus jest to, że można zrobić coś niesamowitego w takich grach, czyli przechodzisz przez drzwi odpala się animacja i widzisz kolejną lokację a wiesz, że czegoś nie zebrałeś i już gul skacze a tu niespodzianka może się wrócić do poprzedniej lokacji. Tylko każde takie przejście to wczytywanie danych i tu twórcy mogli by trochę nad tym popracować, bo czasem tak krótkie fragmenty są połączone loadingami, że aż wstyd a już wisienką na torcie jest poziom w którym jedziemy windą do góry i po każdej potyczce i krótkie animacji jest loading . Przecież tam się praktycznie nic nie zmienia tylko zmniejsza platforma i są nowi przeciwnicy. Poprawił bym też elementy platformowe bo one trochę kuleją i mogą nieźle frustrować, tym bardziej że jest poziom na czas gdzie na koniec jest kilka platform do przeskoczenia. Musiałem go powtarzać trzy razy bo nie mogłem dobrze trafić na platformę :/. Mogli by też nagrać więcej dialogów pomiędzy Brair i Lute bo są może 3-4 luźne gadki rzucane prze postacie jak nic się nie dzieje. Podsumowując grało mi się całkiem przyjemnie z tym, że ja lubię takie gry. Ktoś przyzwyczajony do obecnych gier AAA aka piaskownica może szybko się do gry zniechęcić, popełniając tym sposobem wielki błąd warto dać grze szansę bo wolno się rozkręca ale z czasem jest co raz lepiej. Gra ma otwarte zakończenie sugerujące kolejną część, gdyby twórcy poprawili wszystkie bolączki mogliby by zrobić naprawdę bardzo dobrą i wciągającą grę. Jakbym miał oceniać to takie 7/7+ Mnie mimo dobrych chęci i predyspozycji (bardzo lubię slashery) nie siadło - po paru godzinach wyrzuciłem z dysku, bo bardziej męczyło, niż bawiło. Kto wie, może jak już mi się backlog wyczyśći (ja, yhm) spróbuję jeszcze raz. Tymczasem ukończyłem po raz pierwszy w życiu Crasha Bandicoota w wersji remake. I zacząłem czuć szacunek do swojej dziesięcioletniej wersji, która rozpykała dwójkę i trójkę - zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie wykształciły się u mnie fałszywe wspomnienia, bo pierwsza część trylogii z PSX chwilami przeorała mnie bardziej, niż praktycznie wszystkie gry, w które grałem od ukończenia Elden Ring jakoś w marcu/kwietniu ubiegłego roku (które sobie wtedy mieszałem z Sifu). Jest kolorowo, miło, przyjemnie, aż tu gra co jakiś czas wywala w pysk działem w stylu The Lost City, Heavy Machinery czy The High Road. W paru miejscach cholernie się napociłem mimo raczej gładkiego przebiegu reszty gry. Bawiłem się jednak bardzo dobrze - lokacje mają na style zróżnicowany styl wizualny, że się nie zaczynają nudzić, a większość poziomów ma idealnie wyważony poziom trudności. Z jednej strony wymagają skupienia (albo nauczenia się jakiejś sekwencji na pamięć...), a z drugiej rzadko powodują wyrzuty bluzgów jak kilka wskazanych lokacji. Na duży plus zaliczam również fakt tego, że gra stara się co jakiś czas nieco przetasować formułę na jakimś levelu - ot, chociażby jazdą na świni czy brakiem światła. Szkoda jednak, że po tym ostatnim epizodzie gra już raczej nie wprowadza tego typu ciekawostek i liniowo leci do przodu. Dalej to kawał sympatycznej gry, która mocno zachwiała w paru miejscach moją samooceną . Jeżeli doczekam się potomstwa dzielącego ze mną zainteresowania, to pierwszy Crash będzie testem dla młodego/młodej, zanim siądzie z tatą do jego ulubionego pierwszego Ninja Gaiden Edytowane 12 marca przez Jukka Sarasti 1 Cytuj
Jukka Sarasti 358 Opublikowano 12 marca Opublikowano 12 marca 2 minuty temu, Square napisał: Polecam Crasha 4 jeżeli nie grałeś. Nie grałem, jadę z trylogią właśnie mając w perspektywie czwórkę. Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.