XM. 10 888 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja Mi zawsze do 11/10 w mgs3 brakowało skradania w kuckach. Cytuj
Bzduras 12 533 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja Czyli możesz albo pograć na 3DS gdzie kucanko bieganko jest albo bawić się w modzika na Decku z Master Collection, gdzie kucanko bieganko z tego 3DS przeportowała sobie ekipa zapaleńców (bo oczywiście, że nie ekipa z milionami zielonych na koncie). Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja (edytowane) Cytat przecież robi, Physint, czy jakoś tak. Będzie za około 15 lat premiera, może dożyjemy, ale czy Kojimbo dożyje, to już gorzej :D. Może i dożyjemy, ale raczej już nie zdąży zrobić z tego takiej epickiej sagi jak MGS. Za dużo czasu zmarnowane na symulator kuriera Edytowane 9 maja przez Josh Cytuj
KrYcHu_89 2 292 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja (edytowane) 38 minut temu, Josh napisał: Może i dożyjemy, ale raczej już nie zdąży zrobić z tego takiej epickiej sagi jak MGS. Za dużo czasu zmarnowane na symulator kuriera Oczywiście to nie jest 15 lat czekania, powiedziałem to z przekąsem, ale development zacznie się po DS2, który wyjdzie kiedyś w 2025, a potem zrobienie nowego świata, postaci, Kojimizmów, no to musi być tytuł na PS6/PC2, zresztą sam Kojima to powiedział, iż to może być jego ostatni tytuł. Chyba, że wykupi go Microsoft, a potem zamknie studio xD. edit: zapomniałem, że jeszcze robi jakąś popierdółkę do gamepassa ja jebie, wszędzie ten gamepass Edytowane 9 maja przez KrYcHu_89 Cytuj
XM. 10 888 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja 2 godziny temu, Bzduras napisał: Czyli możesz albo pograć na 3DS gdzie kucanko bieganko jest albo bawić się w modzika na Decku z Master Collection, gdzie kucanko bieganko z tego 3DS przeportowała sobie ekipa zapaleńców (bo oczywiście, że nie ekipa z milionami zielonych na koncie). O kurde, nie wiedziałem, że do wersji 3dsowej dodali. A se ściągnę i sprawdzę, dzięki. 2 godziny temu, Bzduras napisał: Czyli możesz albo pograć na 3DS gdzie kucanko bieganko jest albo bawić się w modzika na Decku z Master Collection, gdzie kucanko bieganko z tego 3DS przeportowała sobie ekipa zapaleńców (bo oczywiście, że nie ekipa z milionami zielonych na koncie). O kurde, nie wiedziałem, że do wersji 3dsowej dodali. A se ściągnę i sprawdzę, dzięki. Swoją drogą - to samo z dmc3 i pojebany motyw, że zmianę stylów w locie dodali do wersji na pstryka, a na duże konsole nie było patcha... Cytuj
Bzduras 12 533 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja Tak, za takie praktyki to od razu kolonia karna albo przynajmniej kazać przeczytać wszystkie posty incza pod rząd jako karę. Nie rozumiem, dlaczego w dupie mają zachowanie parity względem wersji, które dostały jakieś fajne ficzerki w innych portach. Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja Ale przynajmniej w remasterze Onimushy można zmieniać mieczyki bez wchodzenia do menu. Szkoda, że przez 20 lat tworząc milion różnych wersji RE4 nie wpadli na ten sam pomysł. Cytuj
Bzduras 12 533 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja Przy RE4 chowali ten ficzer do czasu rimejku, gdyby dali go do podstawowej wersji to 99% graczy nie kupiłoby nowej Cytuj
drozdu7 2 792 Opublikowano 9 maja Opublikowano 9 maja Jedi Ocalały - trochę się ociągałem z włączeniem, bo po Horizon Forbidden West obawiam się sequeli bigger, better Na szczęście w tym przypadku obawy były zupełnie bezpodstawne, gdyż jest to świetna przygoda w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Powraca Kal Kestis i jego całkiem przyjemna ekipa, ktora musi stawić czoła kolejnym popaprańcom z mieczami. Historia nie jest jakaś wybitna, od starwarsowy standard, ale dobrze się to śledzi. W sumie trudno się tu do czegoś przyczepić. Gra ma świetną eksplorację, te duże mapy są zaprojektowane zajebiście a odkrywanie nowych zakątków wrzuca banana na ryj. Są poukrywani bossowie, są komnaty gdzie trzeba pokombinować z mocami itp no kurde pod tym względem to jest topka. Zdania nie zmieniam i dobrze zrobiony hub > pusty open world. Same planety zapewniają ogrom widoków, rozległe plenery, często w tle coś się dzieje. W wielu miejscach mamy oskryptowane sekwencje i też robią wrażenie. Co ważne, to zauważyłem że stworzenia, żołnierze wchodzą ze sobą w interakcje więc śmiało można powiedzieć że ŚWIAT ŻYJE Walka wiadomo, odbijanie pocisków mieczem czy zmiatanie gamoni z planszy telekinezą zawsze bawi. Grałem sobie na normalu i trudno nie było ale Kal to nie jest już młokos żeby na pizde dostawać. Z minusów to napewno wyrzuciłbym tą całą soulsową mechanikę odradzania. Nie wiem po co to komu. Troche kurde tych planet mało też chyba. Ja wiem że Koboh czy Jedah są ogromne i dość różnorodne, ale no.. Podobała mi się gierka i mam nadzieję na domknięcie trylogii. 8+/10 2 Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 10 maja Opublikowano 10 maja Tak sobie przypomniałem, że mam rozgrzebane drugie przejście Super Mario Odyssey no i postanowiłem dokończyć. Wiadomo, że napisy końcowe i około 200 księżyców to jakieś 20% gry, no ale napisy końcowe to napisy końcowe. Grę chcę ponownie wymaksować, chociaż nie wiem jak zrobię tę durną skakankę bez glicza. Ogólnie grę oceniam nawet lepiej niż te kilka lat temu i chyba bawię się lepiej. Przy premierze czekałem na coś jak Super Mario Galaxy 3, dostałem coś zupełnie innego i byłem lekko zawiedziony. Teraz widzę jak cudowny jest to tytuł. Polecam oczywiścię i idę maksować 1 Cytuj
Jukka Sarasti 358 Opublikowano 10 maja Opublikowano 10 maja Skończyłem sobie w tym tygodniu Bayonettę 3. Pierwsze wrażenia były takie sobie i czułem lekki zawód - otwierająca grę wyspa wydawała się być cholernie pusta i obawiałem się eksploracji sztucznie dużych, ale martwych map, a pomysł na przywoływanie kaiju i kontrolowanie ich w normalnych walkach z miejsca mi nie podszedł (po prawdzie to dalej nie jestem jego fanem, choć się przyzwyczaiłem). No ale grałem dalej - w końcu bardzo lubię poprzednie dwie części (no dobra, jedynki praktycznie nie pamiętam, ale dwójkę ograłem rok temu), a Astral Chain to jedna z moich ulubionych gier generacji. No i bardzo dobrze, że grałem dalej, bo po średnim pierwszym wrażeniu gra się rozkręca. Całość jest dosyć różnorodna (zwłaszcza podobał mi się poziom przegięcia, kiedy rozgrywamy bitwy kaiju jako osobne sekwencje - dopakowana wersja Gomorrah wyglądająca jak z "Godzilla in Hell" bijąca się na tle miasta czy motyw, kiedy gramy równocześnie pająkiem i ptakiem), lokacje przestają być nudne, a zaczynają robić się całkiem fajne, natomiast zbieranie kolejnych fantów od innych Bayonett motywuje do dalszego grania (chociaż uczciwie wybór sprzętu jest gorszy, niż w dwójce - tam eksperymentowałem ze sprzętem, tutaj niczym mi się szczególnie dobrze nie grało poza podstawową bronią/jojo/wachlarzami). Dobry pomysł to również całkiem pokaźna ilość misji Violi - rzeczywiście gra się nią nieco inaczej i trudniej (na początku niełatwo było mi załapać parry), natomiast chętnie zobaczę grę, w której pełni rolę głównej bohaterki (co sugeruje zakończenie). Choć stoję na stanowisku, że Bayonetta 2 i Astral Chain to lepsze gry, to ostatecznie pan Kamiya mimo trudności w developmencie dowiózł. Może to i dobrze, że Bayonetta (raczej) kończy jako trylogia plus spin off - żadna z przynajmniej głównych części poniżej bardzo dobrego poziomu nie zeszła. 1 Cytuj
oFi 2 467 Opublikowano 11 maja Opublikowano 11 maja W dniu 9.05.2024 o 09:01, Josh napisał: MGS3: Snake Eater Najlepsza część serii, szczytowe osiągnięcie Kojimy oraz spokojnie top 10 żyćka każdego szanującego się gracza W porównaniu do pierwszego MGSa ta gra zestarzała się bardzo dobrze, no może nie licząc sterowania, które jest równie drętwe. Przede wszystkim tym razem możemy mówić o pełnokrwistej skradance, w samym prologu jest więcej stealth niż przez całą pierwszą część, nie ma tak że po prostu na pałę biegniemy od bossa do bossa po drodze mijając jedno czy dwa malutkie pomieszczenia z trzema wartownikami tylko faktycznie trzeba się sporo czaić. A, że lokacje zostały genialnie zaprojektowane, to robi się to z dziką frajdą: czołganie się w gęstej trawie, chowanie w spróchniałej kłodzie drewna, wdrapywanie się na drzewa i kasowanie headshotami nieświadomych wrogów trzymając się jedną ręką gałęzi, zestrzeliwanie ziomeczkom ula z pszczołami na łeb itp itd, dostępne obszary dają naprawdę sporo możliwości. Trochę irytuje system kamuflaży, bo w zasadzie co chwilę trzeba je zmieniać (a jest to niewygodne, bo wiąże się z przebijaniem się przez zamulające menusy), ale można na to przymknąć oko. No i CQC, które pozwala jebnąć schwytanym gagatkiem o ziemię, poddusić go, poderżnąć gardło, a nawet przepytać go i dowiedzieć się np. ilu jeszcze wrogów czai się w okolicy. Opcjonalnie można po prostu wlecieć do lokacji z kałachem i powystrzelać wszystko co się rusza, włącznie z królikami i kozami W ogóle podoba mi się jak żywe są te miejscówki, wszędzie biega pełno robali, w stawach czają się kajmany, na drzewach rosną owoce, które można zestrzelić i zjeść, żeby zregenerować staminę (bez jedzenia Snake'owi burczy w brzuchu, co alarmuje wartowników), w trawie lekko falującej na wietrze wiją się węże, GODFUCKINGDAMNIT, ależ to musiało robić te 20 lat temu. Na deser pozostaje fenomenalna fabuła (znałem zakończenie, ale i tak prawie się spłakałem) i jedne z najlepszych walk z bossami w historii giereczkowa, zwłaszcza pojedynek snajperski z The End oraz starcie The Boss na polanie z białymi kwiatami. A ucieczka przed prototypem metal geara i samo starcie z nim? Reżyseria, muzyka, efekciarstwo nawet dzisiaj zrywa kaski z głów. Gra mocno zyskuje na najwyższym poziomie trudności European Extreme, które odpala elegancki game over w przypadku wykrycia Snake'a przez wrogów i podkręcający drastycznie walki z szefkami, i tak też polecam grać (szkoda, że nie jest dostępne od początku, ale nawet zwykłe hard potrafi trochę zajść za skórę). Tytuł kompletny, praktycznie pozbawiony wad, taki który nie tylko wytrzymał próbę czasu, ale też pokazuje, że nawet dzisiaj mało co może się z nim równać, spokojnie i bez oporów 10/10. A teraz gnidy z Konami dawać tego remake'a i spóbujcie tylko to schrzanić to nie daruję Szmatławiec dostarcza trochę fajnych smaczków o mgs3 więc polecam ten numer kupić jak ktoś nie kupuje systematycznie Dragon ball xenoverse 2 Udalo sie skończyć przed stellarowa Ewą. Co tu dużo pisać - gra dla fanbejsu w dużym stopniu. Mamy swojego protagonistę niemowę, który jest wrzucany w różne znane kamienie milowe dragon balla i dołącza do ekipy Goku by pokonać villiana, który staję się zbyt silny by został pokonany w danym uniwersum. Dzieję się tak, bo ktoś miesza w czasie i stara się zebrać zła energie przez pokonywanie 'tych dobrych' w db. My jako strażnicy czasu jesteśmy wysyłani do tych zawirowań i klepiemy tych zlych tak by padli tak jak to zostalo juz raz napisane. Jeśli chodzi o mechaniki to jest różnorodnie, mamy do dyspozycji wszystkie ataki, które znamy z serii (kurcze ja nawet przytuliłem formę ultra instynkt, która efektownie bije po kasku każdego). Ale mimo, ze mamy te formy super sajanow, ulra instynktów to hp bossow nie spada tak szybko i trzeba się czasem mocno napocić by wygrać te trudniejsze batalie. Podsumowując - warto zagrać, ale jak ktoś nie jest mocnym fanem to polecam ograć kakarota, który leci z całą historią od początku + gramy głównymi bohaterami serii + historia jest pokazana w pelni (a w xenoverse bardziej jest przedstawiona historia strażników czasu niz samej db). Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Kmiot 13 663 Opublikowano 11 maja Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 11 maja Helldivers 2 [PS5] Pierwsze Helldivers? Odpaliłem kilka lat po premierze, pograłem również kilka godzin i sam nie wiem. Oczekiwałem czegoś w stylu Alienation (btw. wspaniała gra), więc drobne ukłucie rozczarowania okazało się na tyle dotkliwe, że grę ostatecznie porzuciłem. Tym bardziej, że w tamtym momencie niewielu upartych graczy nadal w nią grało, a solo to się dobrze wali konia (choć z kolegami i tak trochę lepiej). Łatwo zatem przewidzieć, że zapowiedź kontynuacji nieszczególnie mnie rozgrzała, nie obeszła wręcz. Premiera przyszła cichaczem i zaczęła się dziać magia. Helldivers 2 było chwalone tu i tam, gracze świetnie się bawili gameplayem, było dużo śmiechu, niewiele krytyki. Dziwne. Przyjrzałem się kwestii bliżej i zapragnąłem spróbować. A trzeba Wam wiedzieć, że jestem niereformowalnym single playerem, obrzydliwie zatwardziałym. A jednak mimo to pozwoliłem się uwieść grze stworzonej stricte do zabawy z innymi. Jeśli to nie jest miłość od pierwszego wejrzenia, to ja nie wiem co jest. Odpalamy i wita nas filmik. Sto sekund, które mógłbym oglądać sto razy. Absolutnie kunsztowne dzieło, które idealnie wprowadza nas w klimat tej gry. Inicjuje nastrój jednocześnie śmiertelnie poważny oraz satyrystycznie podkręcony do poziomu umiejętnie balansującego na granicy absurdu. Wszędobylskie przywołania kultowych “Starship Troopers” są tutaj na tyle oczywiste, że moim zaniedbaniem byłoby, gdybym i ja o nich nie wspomniał. Zresztą twórcy bardzo otwarcie się dziełem Verhoevena inspirują, czerpiąc z koncepcji całymi garściami i rzecz jasna dodając kolejne elementy od siebie. Wojenna propaganda jest tutaj wszędobylska. Zaciągnij się. Umieraj wielokrotnie dla Super Ziemi. Wykonaj misję, a to czy potem przeżyjesz, to już mniej istotne. Zastąpimy cię kolejnym rekrutem. Za Wolność. Za Demokrację. Nie zadawaj pytań. Nie zastanawiaj się nawet jakim cudem gigantyczne insekty są w stanie nadawać nielegalną transmisję przez stację radiową. Masz ją zniszczyć i nie myśleć przy tym za dużo. Wątpliwości oznaczają zdradę, a zdrada to śmierć. Ministerstwo Prawdy to jedyne źródło twojej wiedzy, kadecie. Nawet nie próbuj wątpić w demokratyczne idee. Po szybkim treningu jesteśmy teoretycznie gotowi do boju. Otrzymujemy pierwszą pelerynę (w końcu jesteśmy super bohaterem, nie?) własny statek kosmiczny, którym będziemy latać na kolejne planety i misje. Na jego pokładzie będziemy mieć również dostęp do “sklepiku” z manewrami (o nich za chwilę), modułami statku (permanentne ulepszenia tych pierwszych) czy wreszcie zbrojowni, a w zasadzie Obligacji Wojennych, gdzie będziemy mogli odblokować kolejne bronie główne, podręczne, granaty, pozy, emotki, zbroje, hełmy, wspomniane pelerynki (kocham!) i parę innych elementów. Oczywiście nie ma nic za darmo, a na żołd trzeba zasłużyć, więc aby uzbierać jedną z kilku walut w grze musimy najpierw wyruszyć na misję i ją wykonać. I tutaj bez zbędnego pierdolenia zaczyna się cała frajda. Chociaż nie, wróć żołnierzu, ja jeszcze chwilę popierdolę (może zbędnie, może nie, nie wiem). Gra oferuje aż dziewięć poziomów trudności. Startujemy od pierwszego (cóż za zaskoczenie!) i aby odblokować kolejny musimy ukończyć pełną Operację. Ta na łatwych poziomach ogranicza się do jednej misji, ale potem wymagania rosną i w jej skład potrafi wejść kilka obowiązkowych zleceń, coraz bardziej rozbudowanych. Gra z założenia nie ma skalowania poziomów trudności. Każdy rodzaj przeciwnika zawsze ma taką samą pulę zdrowia i zawsze jest tak samo agresywny (dzięki temu przewidywalny), ale na wyższych levelach jest ich po prostu więcej (szczególnie tych ciężkich do powalenia bydlaków), gęściej, tłoczniej. Dlatego o ile pierwsze 4-5 poziomów jest względnie łatwych do ogarnięcia solo, to potem mogą się zacząć ciężary. Bo siła ognia jest niewystarczająca, po prostu. Potrzebne są więc kompromisy, umiejętność wycofania się i unikania niepotrzebnej walki, ale tak - nawet misje na najwyższym poziomie trudności są w mniejszym lub większym stopniu do zrobienia solo, o ile dobrze się zna mechaniki gry. Dlatego o ile w Helldivers 2 można grać solo i szukać tam różnego rodzaju wyzwań (trofea bywają niebanalne), to gra jest przede wszystkim tytułem multiplayerowym, bo nawet umierać w grupie towarzyszy jakoś raźniej. Warto jednak wyraźnie zaznaczyć, że nawet do samotnej rozgrywki niezbędny jest abonament PS+, żeby się nikt nie rozpędził przypadkiem. Zbieramy więc grupkę mniej, lub bardziej zaprawionych w boju graczy (można też polegać na randomach, gra obsługuje rozgrywkę między platformami PC/PS5) i przy akompaniamencie epickiej muzyki nurkujemy w swoich hellpodach na nieprzyjaznej planecie. Z pozoru gra sprawia wrażenie prostej strzelanki TTP (choć każdą broń możemy obsługiwać też z perspektywy FPP), ale szybko zaczynamy dostrzegać detale. Obsługa kolejnych broni potrafi różnić się diametralnie. Gołym okiem widać, że pracowano nad tym elementem intensywnie i starannie. Ciężkie armaty potrafią być chybotliwe i potrzebują chwili, by się wcelować. Odrzut niektórych pukawek jest trudny do opanowania, ale szalenie satysfakcjonujący, jeśli się już dojdzie do wprawy. Przeładowanie magazynku sprawia, że naboje, które w nim pozostały przepadają. Logiczne, ale wciąż pomijane w większości gier, co często prowadzi do kompulsywnego duszenia przycisku “reload”. Tutaj lepiej tego unikać. Zresztą sama procedura przeładowania w przypadku niektórych broni potrafi trwać tyle, że można ją robić etapami, jeśli nie mamy wystarczającej ilości wolnego czasu i przestrzeni. Gra uwzględnia nawet to, czy w komorze zostawiliśmy ostatni nabój, wtedy przy podpięciu nowego magazynka nie musimy go wprowadzać, a całość przeładowania trwa sekundę krócej. Smaczki, szczegóły tarmoszące siusiaka. Do tego muszę oczywiście wspomnieć o “friendly fire”, bo ten jest bezwzględny i trzeba mieć oczy wokół głowy, co przy otaczającym nas chaosie prostym zadaniem nie jest, jednak zawsze warto rozważyć, czy koniecznie musimy pociągać za spust. A znacie ten element projektowania gry, gdy twórcy nie nie wiedząc jak poinformować gracza o zadawanych przeciwnikom obrażeniach stosują pojawiające się na ekranie kolorowe cyferki? Helldivers 2 ma lepszy sposób. Bardziej satysfakcjonujący. Wejdź na misję z Robalami, zacznij strzelać i gwarantuję ci, że instynktownie będziesz wiedział czy zadajesz przeciwnikowi obrażenia. Chitynowe pancerze spektakularnie odpadają od wrogów odsłaniając gąbczaste wnętrza, chude odnóża odpadają, zielona posoka leje się strumieniami, a jeśli nasza broń nie robi przeciwnikowi krzywdy, to dostajemy od gry klarowną informację, widać nawet rykoszetujące pociski. Tytuł co prawda wspomaga się pewnymi ikonami, ale to tylko w sytuacji, gdy nie zdajemy obrażeń. W każdej innej przeciwnicy tracą pancerz, zaczynają kuleć, krwawić, niekiedy zdarzy się im nawet atakować nas pomimo utraty głowy, czy czołgać w naszym kierunku przy pomocy jedynego pozostałego im odnóża. Zmierzam do tego, że wybijanie wrogów to czysta, sadystyczna satysfakcja. Pancerz się sypie, blachy odpadają, fragmenty przeciwników fruwają, bezradne robale człapią, a zdruzgotane roboty kręcą kończynami w powietrzu, niczym przewrócona nakręcana zabawka. Co? Nie wspominałem o żadnych robotach? Spokojnie, przyjdzie czas i na to. Poruszanie się postaci również zasługuje na własny akapit. Nasz helldiver jest niezwykle przyjemny w obsłudze, sprintuje, wspina się, kuca, czołga się, rzuca się na panterę niczym Max Payne, Wszystko to pięknie animowane, choć wielokrotnie zdarzy się nam mówić do niego: “no biegnij, no lecz się, no podnieś się!”. Ale jego niedostatki motoryczne najczęściej po prostu z czegoś wynikają. Jest otoczony przez wrogów, albo trudny teren (krzaki, błoto, głęboki śnieg). Oberwał w nogę, więc nie zerwie się momentalnie do sprintu. W gorących sytuacjach niektórych przyczyn po prostu nie dostrzegamy i choć z pewnością zdarzają się momenty, gdy postać z winy gry nie reaguje tak, jak powinna, to jednak w większości przypadków da się to jakoś wytłumaczyć. Bohater może krytycznie oberwać w każdą z kończyn, co znacząco wpływa na jego kontrolę. Zranione ręce wpływają na stabilność celowania czy odległość rzutu (manewry, granaty), pokaleczone nogi uniemożliwiają sprint czy wspinanie się. Dziurawy korpus to zgon na miejscu, a przy wyjątkowym farcie powolne wykrwawianie się. Znów o sobie dają znać detale, niuanse, ale obsługa naszej postaci to przez większość czasu czysta przyjemność. Jest odpowiednio “ciężka”, ale pozostaje przy tym wystarczająco rześka, by uniknąć "klockowatości". Wybitne strzelanie, kapitalny movement, intuicyjny system obrażeń, co jeszcze? Koniecznie należy wspomnieć o manewrach, bo to element rozpoznawczy gry. Otóż w każdym momencie misji mamy możliwość wezwania wsparcia z unoszącego się nad planetą Niszczyciela i krążącego w okolicy bombowca. Manewry, które chcemy mieć na podorędziu wybieramy przed zrzutem na misję. Może to być wsparcie Orła-1 (wspomniany bombowiec), albo potężne orbitalne działo, które za nas poradzi sobie z silnym przeciwnikiem. Opcjonalnie jakaś wyjątkowo skuteczna broń wsparcia do zarzucenia na plecy, wieżyczki obronne rodem z gry tower defense, które za nas rozprawią się z naporem wrogów, plecaki równego rodzaju (tarcza energetyczna, jetpack, agresywny dron). Jest tego wszystkiego kilkadziesiąt, a obfitość wyboru znacząco przerasta limit, który nam narzucono, więc zawsze chciałoby się zabrać na misję więcej, niż Ministerstwo Obrony nam pozwala. Trzeba iść na kompromisy, optymalnie uzupełniać się z kolegami i dobierać manewry tak, by mieć coś mocnego na każdą sytuację. Niektóre manewry mają ograniczoną ilość użyć, inne niezbędny cooldown, więc przyda się odrobina strategicznego zarządzania, nawet w ogniu walki. A to bywa kluczowe, bo komendy uruchamiające manewry to kombinacje kierunków niczym taniec na macie w Dance Dance Revolution - im potężniejszy manewr, tym bardziej skomplikowana sekwencja, co w stresowych sytuacjach łatwo może powodować ciśnienie i plątanie się palców. Świetna rzecz, kocham. Całość tego wojennego tumultu uroczo przyozdabiają sami helldiversi. Nie żałują oni komentarzy do zastanej sytuacji i często z niezwykłą egzaltacją oraz niezachwianą determinacją wykrzykują wspaniałe hasła. Albo cierpią katusze i umierają dla sprawy, wrzeszcząc górnolotne deklaracje. “Sweet Liberty! My leg!” cytuję sobie w losowych fragmentach codzienności, na przykład gdy uderzę się w nogę. Fakt, że po ponad 160 godzinach te teksty kompletnie mi się nie znudziły uznaję za mały fenomen. Maniakalnego śmiechu mojej postaci gdy przez dłuższą chwilę nie ściągamy palca ze spustu (karabin, miotacz ognia) mógłbym słuchać jak kołysanki. Bawi zawsze. A kolegom podnosi morale (i bawi też). Wysokie morale będzie potrzebne. Czekają nas setki misji w różnych składach, okolicznościach, na urozmaiconych planetach galaktyki. Aktualnie walczymy na dwóch frontach - z Terminidami i Automatonami. Różnice są znaczące, bo o ile Robale chcą nas zdusić swoją nieprzebraną ilością i zgnoić na bliskim kontakcie, tak jawnie inspirowane Terminatorami Roboty nie żałują nam walki na dystansie i chaotycznej wymiany ognia. W zależności od rodzaju przeciwników gra się w Helldivers 2 zupełnie inaczej i to niezaprzeczalna zaleta, bo różnorodność rozgrywki wpływa na jej żywotność. A przecież wszyscy czekają na uruchomienie trzeciego frontu, który odmieni oblicze Galaktycznej Wojny. Póki co lądujemy naszymi Piekłonurkami na kolejnych planetach wymagających wyzwolenia z rąk wroga, lub obrony przed nikczemnymi zakusami przeciwników. Planety witają nas różnorodnymi okolicznościami przyrody (ach, te świetliki czy latające meduzy!), klimatem, niebanalnym nieboskłonem (zorze polarne, księżyce, pierścienie planetarne), roślinnością, utrudnieniami w rodzaju kataklizmów oraz anomalii pogodowych. Gorąca, pustynna planeta sprawi też, że nasz helldiver szybciej się męczy, a jego broń będzie miała tendencję do przegrzewania się. Z korzyścią dla niej będzie z kolei planeta z arktycznym klimatem, ale tam głęboki śnieg potrafi znacząco utrudnić poruszanie się. Innym razem doskwierać nam będą burze jonowe (zakłócają wzywanie manewrów), tektoniczne wstrząsy chwilowo unieruchamiające nas i wrogów, burze śnieżne drastycznie ograniczające widoczność (również naszą i wrogów), kwaśne deszcze i chuj wie co jeszcze, bo twórcy wciąż w tej materii działają. Zresztą nie tylko w tej. Problemy związane z wydajnością serwerów znane z okolicy premiery są już przeszłością (tamten ruch na serwerach również, ale nadal, trzy miesiące po premierze, jest tłoczno). Grę wciąż trapią mniejsze bugi czy niedogodności, ale to po części wynika z tego, że ciągle wrzucane są nowe elementy, uzbrojenie, misje, przeciwnicy, planety, manewry, no słowem wszystko. I często wymaga to balansu, bo masowe testy graczy uwypuklają rzeczy, których twórcy nie przewidzieli i trzeba łatać. Ale ludzie z Arrowhead są całkowicie grze oddani i regularnie dostarczają poprawki, słuchają społeczności, rozszerzają rozgrywkę we wszystkich aspektach. Koniecznie muszę również napisać o fabule, bo ta, jak łatwo się domyślić, jest prostolinijna - toczymy Galaktyczną Wojnę oraz walczymy o Wolność i Demokrację. Rzecz w tym, że kolejne etapy wojny są tworzone na bieżąco. Jeden z developerów - Joel - pełni funkcję Mistrza Gry rodem z partyjki stołowego RPG i rzuca społeczności kolejne wyzwania w formie Głównych Rozkazów. To on pociąga za sznurki i wymaga w imieniu Ministerstwa Obrony. Wyzwolić jakąś planetę, albo wiele z nich jednocześnie. Obronić planetę, albo dziesięć. Zabić dwa miliardy Robali. Rozkazy ograniczone są limitem czasowym, a każdy helldiver biorący udział w operacji po jej zakończeniu (z sukcesem) zostaje nagrodzony medalami, czyli walutą do wydania na uzbrojenie albo głupoty. Pewnie, że Arrowhead mają już rozkład jazdy i zaplanowaną fabułę na najbliższe miesiące, pewne rozkazy dane jest nam wykonać, inne będą na tyle nierealne, że powinniśmy je zawalić, by opowieść mogła trwać. Ale fakt, że twórcy regularnie partycypują w rozwoju gry i poświęcają czas oraz uwagę, by kreować fabułę live action daje graczom jakąś miłą pewność, że ktoś tam trzyma rękę na pulsie i jest gotowy w każdej chwili sprawnie zareagować, szturchnąć nas łokciem, zrobić społeczności “pranka”. Zaangażowanie w narrację osiąga taki poziom, że nawet wszelkiego rodzaju kłopoty techniczne są wplatane w opowieść i podane w taki sposób, że nie sposób się na twórców czy sytuację gniewać. I mógłbym pisać o tej grze jeszcze godzinami, bo ona ma wiele warstw, istotnych elementów (i tych mało istotnych również), rzeczy wartych wspomnienia i pochwalenia. Helldivers 2 jest imponująco zniuansowanym tytułem, który wciąż i z każdym tygodniem się rozwija, będąc wzorem Gry-Usługi (specjalnie z wielkiej litery w tym przypadku). Mikrotransakcje? Są. I są mikro, kompletnie do zignorowania, jeśli poświęcisz grze nieco czasu. Battle Passy? Są. Co miesiąc nowe, ale do wykupienia za walutę zbieraną na misjach i nie przepadają z czasem, więc odpada syndrom FOMO. Do tego gra jest obrzydliwie tania (cyfra 169 zł), biorąc pod uwagę obecne standardy cenowe. Co oferuje w zamian? Symfonię destrukcji, której nie powstydziłby się sam Michael Bay, pełną pięknych wybuchów małych, dużych i nuklearnych, krystalicznie czystą frajdę z kooperacji, kompletnie wolną od toksycznych zachowań (pomimo friendly fire). Dużo śmiechu, jeszcze więcej satysfakcji z udanych drużynowych akcji i drobnych uprzejmości w stosunku do innych graczy. Tu podzielimy się uzbrojeniem z graczem na niższym levelu, tam go uleczymy, uratujemy z opresji biorąc przeciwnika w krzyżowy ogień. Albo przez przypadek zabijemy kolegę zrzucając mu za plecy "pięćsetkę". Zdarza się. Po co wchodził do gniazda Terminidów? Wspomniałem jak istotna jest komunikacja? Nie? No to się domyślcie, bystrzaki z Was. 160 godzin mi minęło jak w tydzień, a zapewne na tym mój licznik się nie zatrzyma. Wiele wieczorów, w trakcie których mówiłem do kolegów w boju “dobra, ja muszę na dzisiaj kończyć”, a potem bardzo się hamowałem, by nie wrócić do gry, bo wiecie - obowiązki domowe oraz takie błahostki, jak potrzeba wyspania się przed pracą. Po tych wszystkich godzinach nadal czuję potrzebę, by prawie codziennie wejść do gry, wykonać rozkaz dzienny, zrobić jedną, dwie misje, poeksperymentować z uzbrojeniem. Czasem w trakcie dołącza ktoś znajomy, albo dwóch, rzadko trzech i razem czyścimy losowo generowaną mapę z wszelkich punktów zainteresowań, misji pobocznych, gniazd/fabrykatorów wrogów, by wreszcie wykonać misję główną i udać się na odbiór, gdzie czeka nas jeszcze odrobina chaosu, a potem pełna rozluźnienia ewakuacja (z próbkami na pokładzie!). Jestem Helldivers 2 zachwycony. Ujmuje mnie otoczka tej gry, poczynając od tego z jakim dystansem do siebie i rozgrywki podchodzi, po dokonania społeczności. Moja strona główna YouTube jest zdominowana materiałami z gry i często oglądam je z przyjemnością. To wszystko nie miałoby jednak znaczenia gdyby nie przemyślany, dopracowany gameplay, poczynając od niezwykle wdzięcznego poruszania się, przez wyborną obsługę uzbrojenia i dodające krztynę pikanterii manewry, na wymagających i przy tym przyjemnych do niszczenia przeciwnikach kończąc. Całość generuje obrzydliwie grywalną pętlę, z której trudno się wyrwać, a każdy nowy element dodany przez twórców działa szalenie motywująco. Oby gra żyła nam wiecznie, jak Demokracja, Wolność i Super Ziemia. 7 3 Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja Prince of Persia: Piaski czasu - bardzo miły powrót po latach do jednej z lepszych gier szóstej generacji konsol i czasów, kiedy Ubisoft nie szorował po dnie. Cudowny bajkowy klimat potęgowany przez śliczne lokacje (gra godnie się zestarzała) i piękną muzykę, a do tego soczysty gameplay. Jestem trochę opóźniony umysłowo, więc dopiero jakoś w połowie gry załapałem, że przecież Księciowi głosu użycza wiecznie stękający Yuri Lowenthal całkiem mnie to zaskoczyło, nie powiem. Jeżeli chodzi o pykanie to parkour cały czas daje radę jak cholera, bieganie po ścianach jak rasowy nindżas wciąż jest płynne, a omijanie przeszkód podczas czasówek pozwala się lekko spocić. Gorzej jest z walką, bo ta potrafi znudzić, zwłaszcza kiedy każde starcie z każdym wrogiem wygląda dokładnie tak samo: ciach, ciach, przeskok nad wrogiem, ciach, ciach - powtarzaj przez 6 godzin aż do końca gry. I ostatniego bossa pokonaj dokładnie w ten sam sposób... Jeszcze gorzej, że wrogów jest w opór, te niekończące się fale w drugiej połowie przygody strasznie irytują i służą chyba tylko sztucznemu rozciągnięciu niezbyt długiej gry. I dodajmy do tego jeszcze sekcje ochroniarskie, kiedy ścierwa najpierają nie tylko na Prince'a, ale też na dupeczkę, którą trzeba ochraniać (AI jest mega tępe i zupełnie sobie nie radzi) = poziom irytacji lv.9999. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby w ogóle wywalić z tej gry walkę i zostawić sam platforming to by było 10/10. Lub też gdyby chociaż ograniczyć ilość przeciwników i dodać jakieś fajne combosy jak w Warrior Within. Anyway mimo to gra jest świetna, posiada kilka fajnych łamigłówek architektonicznych, lokacje mają rozmach jak cholera, spoko też że nie traktuje gracza jak debila i nie mówi na każdym kroku co trzeba zrobić, tylko samemu trzeba się rozglądać i kombinować jak przedostać się z punktu a do punktu b, co nie zawsze jest takie oczywiste. No i fajnie, że Książę nie jest fioletowy. 2 Cytuj
oFi 2 467 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja 1 godzinę temu, Josh napisał: Prince of Persia: Piaski czasu - bardzo miły powrót po latach do jednej z lepszych gier szóstej generacji konsol i czasów, kiedy Ubisoft nie szorował po dnie. Cudowny bajkowy klimat potęgowany przez śliczne lokacje (gra godnie się zestarzała) i piękną muzykę, a do tego soczysty gameplay. Jestem trochę opóźniony umysłowo, więc dopiero jakoś w połowie gry załapałem, że przecież Księciowi głosu użycza wiecznie stękający Yuri Lowenthal całkiem mnie to zaskoczyło, nie powiem. Ja nigdy tego nie sprawdziłem, a ten człowiek ma potężny dorobek w voice actingu ogólnie giereczkowym: https://www.imdb.com/name/nm0523180/ To teraz zabieraj sie za warrior within, bo tam nic nie wqrwia i gra jest 10/10 piękny kawalerze + dwie legendarne doopeczki Spoiler 1 Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja Własnie sobie zwaliłem na prologu do tej jednej sexy dupeczki i teraz już cisnę ostro. Żadnych chamskich respawnów x10 podczas starć = kosisz wszystkich przeciwników w pomieszczeniu i po prostu idziesz dalej, a sporą częśc wrogów w ogóle można olać, 11/10 1 Cytuj
dominalien 263 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja Pamiętam jaka była afera jak wyszło WW że jest nie takie samo jak piaski i w ogóle fatalne. A to najlepsza gra serii. Cytuj
KJL 102 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja 8 minut temu, dominalien napisał: Pamiętam jaka była afera jak wyszło WW że jest nie takie samo jak piaski i w ogóle fatalne. A to najlepsza gra serii. To jestem zaskoczony, wydawało mi się, że zawsze ludzie uważali ją za sztos, te walki z Dahaką i w ogóle. Czy najlepsza nie wiem, porównywalna do Piasków Czasu, te dwie gry to top Księcia Persji. Dwa Trony już było słabsze, ale ogólnie to też dobra gra. Zresztą mi się nawet Książe Persji z 2008 roku podobał, taka przyjemna gra, tylko walka była miejscami zbyt powtarzalna. Jak tak o tych grach myślę, to przydałby się taki nowy Książe, ale w 3D, bo ostatnio wyszedł kilkanaście lat temu i nic się nie zapowiada, żeby było ten stan się zmienił w najbliższej przyszłości. Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja Wydaje mi się, że ta krytyka to było coś na zasadzie hejtowania RE4 po premierze. Czyli jakieś ciche popierdywanie 1% graczy będących turbofanami klasycznych odsłon, którzy nie potrafili zaakceptować wprowadzonych zmian. Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja 1 godzinę temu, dominalien napisał: Pamiętam jaka była afera jak wyszło WW że jest nie takie samo jak piaski i w ogóle fatalne. A to najlepsza gra serii. Gdyby nie to forum to też pierwsze słyszę. Dobre oceny zgarniała w czasopismach. To zwyczajnie kwestia gustu, bo nie każdemu musi pasować zejście z orientalnych w metalowe klimaty. 1 Cytuj
snejk04 413 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja 4 godziny temu, Josh napisał: Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby w ogóle wywalić z tej gry walkę i zostawić sam platforming to by było 10/10. True Uwielbiam tę grę za klimat, oprawę, platforming daje masę przyjemności, ale walka mierzi niemiłosiernie:/ do niczego jest tam niepotrzebna. A WW zupełnie mi akurat nie podeszło 18 minut temu, Dr.Czekolada napisał: Dobre oceny zgarniała w czasopismach OIDP to w PE została dość średnio przyjęta, głównie za odejście od klimatu SoT i przesunięcie ciężaru na walkę Cytuj
oFi 2 467 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja Mialem 13 lat jak popek within wyszedł. Wtedy czytalem opinie rednaczy na psx extreme i neoplus. Narzekaczy na dobre gry dopiero poznałem tutaj 1 Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja (edytowane) Najśmieszniejsze jest to, że walki jest jednak więcej w TSoT Wspomniane już wyżej niekończące się fale wrogów + mnóstwo lokacji, gdzie nie da się nic zrobić dopóki nie wykończy się wszystkich adwesarzy. W Warrior Within jest zupełnie na odwrót i widać to bardzo wyraźnie, kiedy gra się w jedną grę zaraz po drugiej. Dzisiaj jakoś o 11 zacząłem pykać w WW, jestem już na połowie gry, a zapierdzielam tak szybko, bo po prostu walczę tylko kiedy jest taka potrzeba. Edytowane 12 maja przez Josh Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja Przecież WW system walki to mistrzostwo. Jak można narzekać na ten element xd Jak masz taką ochotę to po prostu zrzuć typa w przepaść i tyle, po walce. Cytuj
dominalien 263 Opublikowano 12 maja Opublikowano 12 maja 1 godzinę temu, Dr.Czekolada napisał: Gdyby nie to forum to też pierwsze słyszę. Dobre oceny zgarniała w czasopismach. To zwyczajnie kwestia gustu, bo nie każdemu musi pasować zejście z orientalnych w metalowe klimaty. Ja to pamiętam właśnie z prasy, że taki był fajny baśniowy klimat i miły książę a teraz jest taki wkurwiony, nie ma żadnych baśni no i muzyka fatalna. To wszystko prawda (z wyjątkiem muzyki), ale WW jest po prostu lepszą grą. Zresztą nawet wystarczy popatrzeć na metacritic, SoT średnia 92, WW średnia 83. Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.