Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

Spoko, widzę że gierkę masz dobrze obcykaną. Przy niej Battletoads Double Dragon to niewinna igraszka do przejścia w 25minut. Ropuchy były tam dobre w przechodzeniu poziomów a bracia Billy i Jimmy do bicia bossów.

 

A tymczasem ukończyłem sobie Żółwiki czyli TMNT Shredder's Revenge. Póki co story ale coś tam podłubię jeszcze w innych trybach. I może coś z gierek z Kunio Kunem przejdę po raz kolejny..

 

20240622_221058.thumb.jpg.56f54b9ea4b025b22a5510c40772cfd6.jpg

 

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza
8 godzin temu, pawelgr5 napisał(a):

Jako że jestem na świeżo: nie użyłem teleportów bo chciałem zobaczyć i ukończyć każdy jeden etap. Używałem na Pegasusie i tam pamiętam, że znalazłem (na 100%) w leveleu 1, 3 (turbo tunnel), Surfing i samolot. Jak były tez w lodowej i na wężach to tam nie widziałem. Zaraz po Rat Race jest ten poziom z tym pojazde, o którym pisałem. Może i miałeś dużo żyć, ale jestem w stanie postawić sporo hajsu, że za pierwszym razem nie dojechałbyś do połowy ;)

 

Tam jest około ćwierć sekundy na reakcję na każdym zakręcie: dasz dupy to zwalniasz na mikro sekunde, zawalisz ze 4-5 razy i nie masz szans dokonczyć. Poniżej video które wygląda lajtowo ale pamiętaj, że mini błąd (a nie daj boże coś co realnie zwolni Cie na pełną sekundę) i jest koniec - nie ma checkpointów wiec musisz na raz zrobić + boss.

 

 

Kurde, ale przypominajka się trafiła:banderas:

Też w to grałem wieeele lat temu na pegasusie, ale najdalej wtedy dochodziłem chyba do tego etapu, gdzie leciało się samolotami. Z kolei parę lat później grałem na kompie w zemulowaną wersję z opcją sejwa w każdym momencie. Wtedy dopiero udało mi się gierkę skończyć. Ten poziom z ucieczką przed tą kulą miażdżył, zresztą ogólnie gra bardzo trudna. Ale ciepło ją wspominam :banderas:

Edytowane przez Paolo1986
  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

skończony doomik 2016. Po 8 latach dalej taka sama petdarda, gra nie zestarzała się nawet o sekunde chociaż brakuje człowiekowi milion smaczków z eternala ale to dalej strzelanka typu wybitnego. U mnie na plus względem eternala to klimat i miejscówki. Tutaj lokacje były bardziej klimatyczne, te z eternala to już zazwyczaj czyste arenówki pod najlepsze doznania gameplayowe ale tak czy siak obie gry super się uzupełniają i nie mogę się doczekać doom slayera z tarczą i kolcami, siur stoi dęba o/

 

Odnośnik do komentarza

Call of Duty - Deluxe Edition Best of Activision () - Infinity Ward | Gry i  programy Sklep EMPIK.COM

 

Ograłem właśnie pierwsze Call of Duty wraz z dodatkiem United Offensive, który swoją drogą powinien nazywać się "United Offensyf".

 

Przyznam szczerze, że lubię te "oldschoolowe" drugowojenne FPSy pokroju pierwszego CoD czy MoH Allied Assault. Gdzieś tam dawno temu zagrywałem się w oba tytuły, ale nie było mi wówczas dane ich ukończyć. Teraz mogę już szczęśliwie powiedzieć, że udało mi się tego dokonać, bo MoHAA ograłem już jakiś czas temu, a teraz pora przyszła na pierwszą odsłonę serii od Activision.

 

Jak mi się zatem grało? W podstawowe Call of Duty grało mi się wręcz wyśmienicie. Wartka akcja, dużo strzelania, ogólnie z gry płynie czysta przyjemność i radość z wybijania "szkopów". Z dodatkiem bawiłem się nieco gorzej, stąd określenie go "Offensyfem". Otóż w dodatku napotkałem na kilka nieznośnych błędów, gdzie niejednokrotnie skrypty płatały mi figle, nie uruchamiając się poprawnie. W ostatniej misji natknąłem się na błąd z jedną z postaci, która po prostu nie poszła w miejsce w które iść powinna i gra zwyczajnie wskazywała mi cel, którego nie było w rzeczywistości. W innej z kolei misji, otrzymałem zadanie zniszczenia czołgu za pomocą bazooki, której nie potrafiłem zlokalizować. Problem potęgował fakt, że dookoła respili się wrogowie i nie bardzo miałem możliwość aby swobodnie sprawdzić teren na którym się znajdowałem. Tutaj wsparłem się internetem, gdzie jak się okazało, nie tylko ja miałem dokładnie taką zagwozdkę. Szybkie obczajenie rozwiązania dało pożądany efekt, ale w końcu nie o to tutaj chodzi aby szukać solucji w internecie. Wystarczyłoby dodać znacznik na mapie i byłoby okej.

 

Niemniej, pierwsze CoD i dodatek zaliczam do tych dobrych gier. Następnym podejściem będą pewnie dodatki do MoH Allied Assault, których z jakiegoś powodu nadal nie ograłem.

  • Plusik 2
Odnośnik do komentarza

Stellar Blade (PS5)

 

Co jeszcze mogę napisać, oprócz tego co napisano w temacie gry? 41h na normalu, tylko dwaj bossowie byli blisko zrobienia u mnie rage quita, z czego jeden to ostatni.

Zrobione niemal wszystkie zadania z tablic, zebrane puszki i złowione rybki.

Czego miałbym się czepić? Monotonnych dwóch otwartych pustynnych map i braku (dopieszczonego) trybu foto. NG+ odpuszczam na razie, może dorzucą ten PM jak go zacznę.

 

  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza
15 godzin temu, Quake96 napisał(a):

Call of Duty - Deluxe Edition Best of Activision () - Infinity Ward | Gry i  programy Sklep EMPIK.COM

 

Ograłem właśnie pierwsze Call of Duty wraz z dodatkiem United Offensive, który swoją drogą powinien nazywać się "United Offensyf".

 

Przyznam szczerze, że lubię te "oldschoolowe" drugowojenne FPSy pokroju pierwszego CoD czy MoH Allied Assault. Gdzieś tam dawno temu zagrywałem się w oba tytuły, ale nie było mi wówczas dane ich ukończyć. Teraz mogę już szczęśliwie powiedzieć, że udało mi się tego dokonać, bo MoHAA ograłem już jakiś czas temu, a teraz pora przyszła na pierwszą odsłonę serii od Activision.

 

Jak mi się zatem grało? W podstawowe Call of Duty grało mi się wręcz wyśmienicie. Wartka akcja, dużo strzelania, ogólnie z gry płynie czysta przyjemność i radość z wybijania "szkopów". Z dodatkiem bawiłem się nieco gorzej, stąd określenie go "Offensyfem". Otóż w dodatku napotkałem na kilka nieznośnych błędów, gdzie niejednokrotnie skrypty płatały mi figle, nie uruchamiając się poprawnie. W ostatniej misji natknąłem się na błąd z jedną z postaci, która po prostu nie poszła w miejsce w które iść powinna i gra zwyczajnie wskazywała mi cel, którego nie było w rzeczywistości. W innej z kolei misji, otrzymałem zadanie zniszczenia czołgu za pomocą bazooki, której nie potrafiłem zlokalizować. Problem potęgował fakt, że dookoła respili się wrogowie i nie bardzo miałem możliwość aby swobodnie sprawdzić teren na którym się znajdowałem. Tutaj wsparłem się internetem, gdzie jak się okazało, nie tylko ja miałem dokładnie taką zagwozdkę. Szybkie obczajenie rozwiązania dało pożądany efekt, ale w końcu nie o to tutaj chodzi aby szukać solucji w internecie. Wystarczyłoby dodać znacznik na mapie i byłoby okej.

 

Niemniej, pierwsze CoD i dodatek zaliczam do tych dobrych gier. Następnym podejściem będą pewnie dodatki do MoH Allied Assault, których z jakiegoś powodu nadal nie ograłem.

 

W moim rankingu medal of honor allied assault stawiam wyżej od pierwszego codzika

Odnośnik do komentarza

Skończyłem sobie Ryse Son of Rome ale równie dobrze można by to nazwać 5/10 the game :wujaszek:

Plusy:

graficzka dalej super mimo dekady na karku

klimat jest niesamowity. Jak dowodzimy naszymi ziomkami i robimy żółwika z tarcz to już totalnie idzie odlecieć niestety ale takie akcje to rzadkość w tej grze

Krótka intensywna przygoda z różnorodnymi lokacjami

fajne znajdźki

 

Minusy:

Nudy jak sc0rwensyn. 6h mashowania dwóch guzików

Przez połowe gry każdy typ przeciwnika ma po jednym modelu xD takie coś to mogło przejść za czasów ps2, później dają im czapke albo inną maske więc są aż 2 modele na każdą jednostke!

system walki jest mega prostacki. Jak mówiłem, mashowanie dwóch guzików

system rozwoju postaci mógłby nie istnieć

wrzucenie do fabuły jakieś nadprzyrodzone pierdoły

I największy dla mnie minus to te qte z których imo ta gra zasłynęła. Przeciwnicy świecą się jak żarówki podczas ich wykonywania, są długie, nudne i zbyt mało brutalne i miałem ich dosyć po 2 etapach i później ich unikałem jak tylko mogłem. W sumie to nawet nie są qte bo jeden chuy jaki guzik wciśniemy i kiedy bo gra i tak wykona egzekucje xD

 

Ogólnie gra jest lepsza niż myślałem i jako tytuł startowy z braku laku mógł istnieć no ale jest też potwierdzeniem że crytek nie potrafi robić gier wideo tylko graficzke czyli ten sam przypadek co gorilla games. Jak ktoś lubi te klimaty to imo must have bo to nie tak że mamy jakiś wybór :wujaszek: i śmiem zaryzykować że nigdy już nie dostaniemy gry w takich klimatach z takim rozmachem patrząc na to co się dzieje w branży ( no chyba że rockstarowi się nagle zachce robić rdr w  starożytnym rzymie) Jako interaktywne doświadczenie typu  cod z centurionami na ~6h i w dodatku kupionym za 12ziko? Super sprawa. Jako gra wideo? Da się bezboleśnie przeprawi, tylko po co.

W spoilerku jeszcze kilka screenów

Spoiler

image.thumb.jpeg.108a6255c4a95fab57738781b5a3dfa1.jpegimage.thumb.jpeg.f2f0a55dda02cb7904a36c35e58d4d42.jpegimage.thumb.jpeg.9ae107da1d006f44d67548f46a557044.jpegimage.thumb.jpeg.309c5e819b12a271ac703f02f4216881.jpegimage.thumb.jpeg.01d965efd489dacf5129e7a75bfcd2bd.jpegimage.thumb.jpeg.da5419f2e3daa47b581c5b8193cbf425.jpeg

 

  • Plusik 3
  • beka z typa 1
Odnośnik do komentarza

Mafia 2 Definitive Edition - pomimo kultu jakim otoczona jest pierwsza część Mafii jakoś nigdy nie byłem jej wielkim wyznawcą. Tzn grałem, super gierka ale po latach nie wiele już z niej pamiętałem.

 

Za to dwójkę kupiłem niedługo po premierze, za jedną z pierwszych wypłat i bardzo mi się podobała, mimo że raczej oceny nie ocierały się o najwyższe.

Dobra lecim. Dla mnie historia Vito Scaletty i ogólnie Mafia 2 to najlepsza część. Nie zmienił tego Remake jedynki który był bardzo dobry, ale totalnie mnie irytował zgadzający się na wszystko Tommy z miną niedojebanego De Niro.

 

Może przemawia przeze mnie sentyment, ale uwielbiam Empire Bay od samego wjazdu zimą gdy w radiu leci "Let it Snow". Wogóle kapitalna jest ścieżka dźwiękowa z Ritchiem Valensem na czele.

Sama historia również jest świetna, szczególnie można ją docenić dziś gdy wszystko jest ugrzecznione. Męska i brutalna opowieść 

Spoiler

To jak skończył Henry, albo sam koniec gdzie gra kończy się po jednym zdaniu "Sorry młody, ale Joe nie był częścią naszej umowy". I tyle.

 

Kilkanaście godzin, kilkanaście rozdziałów. Fajne misje i postaci, pojeździ się, postrzela. Przy premierze gra oberwała mocno za to że niewiele w niej można robić poza fabułą, dziś ludzie modlą się o takie gry bo rzygają open worldami z milionem znaczników ;)

Jak ktos nie grał to polecam odwiedzić Empire Bay 8+/10 i serduszko 

  • Plusik 5
Odnośnik do komentarza
5 godzin temu, oFi napisał(a):

W moim rankingu medal of honor allied assault stawiam wyżej od pierwszego codzika

 

Ja nie mam jakiejś jednoznacznej opinii, ale zarówno do MoHAA jak i pierwszego CoD mam po prostu sentyment.

Swoją drogą właśnie ograłem...

 

Medal of Honor: Allied Assault Spearhead PC Game - Free Download Full  Version

 

Pierwszy dodatek do Allied Assault okazał się bardzo krótki. Dosłownie kilka niedługich, choć pełnych akcji misji. Tutaj podobnie jak w dodatku do pierwszego Call of Duty znalazło się kilka irytujących momentów. Znacznik celu misji czasem nie pomaga w nawigowaniu do punktu, a gra każe nam chodzić jakimiś zakamarkami skrytymi między budynkami itp.

 

Trochę zirytował mnie również etap z obroną naszej pozycji, gdzie musiałem latać od lewej flanki do prawej. Nasi współkompani to kompletni debile i dosłownie przed oczyma przebiegają im wrogowie a ci stoją jak wryci. Samo to może bym zniósł, gdyby nie fakt, że za wszelką cenę nie możemy dopuścić by choć jeden wróg zdobył naszą pozycję, a poza stadem szwabów z karabinami musimy strącać też czołgi czy pojazdy opancerzone.

Nie da się jednak ukryć, że mimo chwilowych nerwostek gra mi się w te wszystkie "retro" wojenne FPSy całkiem przyjemnie, niezależnie czy jest to Call of Duty czy Medal of Honor.

A z pecetowych odsłon, na ten moment do ogrania został drugi dodatek do MoHAA, czyli Breaktrough :)

  • Plusik 1
Odnośnik do komentarza

En Garde! to kawał fajnego indyka. Wcielamy się w nią w panią piratową, której celem jest pokrzyżowanie szyków złego pana barona w hiszpańskim mieście, a żeby to zrobić musi sobie uświadomić, że hesitation is defeat... Znaczy nie do końca, ale Sekiro to największa inspiracja dla omawianego tytułu. Przez te cztery godziny sobie jednak nieco poparujemy.

 

A także pouskakujemy, pokopiemy przeciwników na przeszkody i ze schodów, porzucamy w nich przedmiotami i czasem odpalimy speciala, a bywa i tak, że będziemy ślizgać się po stołach, żeby nie wpaść w garść niemilców. Choć gra nie jest tak zaawansowana, jeżeli chodzi o sekwencje bloków i uników do wykonania, to nadrabia to swoim własnym charakterem. Przede wszystkim przeciwników często jest co najmniej dwóch, a czasem nie tak znowu małe grupy, więc musimy zarządzać dobrze tłumem zamiast jedynie pamiętać o zbiciu ciosu trzy razy pod rząd, cięciu i uniku, gdy pojawi się na ekranie czerwony sygnał. Tutaj cały czas dźgamy po trochu to tego, to tamtego, bo zwyczajnie pozostawanie w miejscu się nie sprawdza. Zbijamy dwa paski - postury działający jak w Sekiro - i zmęczenia, którego skracaniu najbardziej służą elementy otoczenia. Popchamy sobie przeciwników na różne beczki czy zbombardujemy ich butelkami, aby zamiast odwalać festiwal parry po prostu od razu zacząć toczyć ich krew.

 

Ten bardzo sympatyczny system walki uzupełniają proste sekcje platformowe, a całość podano w kreskówkowym nieco stylu z humorystycznie poprowadzoną fabułą. Jedyny mój zarzut to długość tytułu - rozwaliłem grę na dwa posiedzenia i czułem spory niedosyt, choć ten nieco gaszą wyzwania w trybie areny. Polecam zainwestować przy kolejnej wyprzedaży na Steam i zobaczyć, że można kreatywnie przetwarzać koncepty FromSoftu, a w zasadzie to je nawet rozwijać bez mrocznych narracji z kijem w tyłku.

 

 

  • Plusik 5
Odnośnik do komentarza

Metal Hellsinger

 

spacer.png

 

Co za gra, co za jatka :obama: Ziomek, który wpadł na pomysł, żeby szkielet rozgrywki zrypać z Dooma, ale podkręcić go mechanikami gry rytmicznej powinien dostać medal, bo w praktyce sprawdza się to ultra miodnie i - przynajmniej mi - daje co najmniej tyle samo frajdy co podczas rzeźniczenia w Eternala. W praktyce wygląda to tak, że biegamy standardowo po arenach tłukąc szatańskie nasienie przeróżnymi giwerami (pistoleciki, strzelba, kusza itp), ale trzeba to robić do RYTMU. W tle leci ostra metalowa muza, a my staramy się oddawać strzały (zresztą nie tylko strzały, bo uniki czy finishery też się do tego liczą) zgodnie z basem, a im lepiej nam to idzie i im wyższy jest mnożnik, tym większe obrażenia zadajemy przeciwnikom. Świetny motyw, że wysoki mnożnik wpływa też na to, że muzyka gra agresywniej, a przy maksymalnym odpala się wokal i wtedy rozpiździel na ekranie wskakuje na nowy poziom: ziomek z takiego Lamb of God czy innego System of a Down zaczyna wydzierać mordę, a demony eksplodują po jednym pocisku, bo damage jest zwiększony masymalnie :pepegasm:  Tutaj od razu warto nadmienić, że jeżeli ktoś ma słabe wyczucie rytmu, to będzie miał bardzo ciężką przeprawę. Czyli tak jak ja, bo rytmicznie jestem upośledzony i większość gry przechodziłem na najniższym mnożniku, zadając żałośnie niski damage, co zamieniło ten tytuł w Dante Must Die. Rytm jest w tej grze wszystkim i to od niego zależy czy przelecisz gierkę w 3 godziny czy będziesz się przy niej męczył 10 razy tyle. W moim przypadku dopiero na ostatnim levelu załapałem flow, co zresztą było absolutnie konieczne do pokonania ostatiego bossa, który jest PRZEGIĘTY. No, ale jak już kliknie, to frajda jest dzika i bardzo ciężko się oderwać, zwłaszcza że levele można masterować wykręcając chore wyniki i pnąć się po drabnikach światowego rankingu.

 

Z minusików to wspomnę co najwyżej o nieco zbyt długo trwających loadingach (sorry, na PS5 to powinno być błyskawiczne), mało wciągającej fabule i niemej bohaterce (za to jej przydupasowi głosu użycza Troy Baker!), no i ten difficulty spike na końcu jest totalnie z czapy, dawno nie walczyłem z tak tanim final bossem. Dobrze chociaż, że muzyka u niego jest najlepsza z całej gry, a wizualnie to niezły spektakl. Gorzej, że w przypadku zgonu trzeba powtarzać cały etap od nowa, a do najkrótszych to on nie należy. 

 

8/10 ode mnie. Oryginalność, wgniatający w ziemię soundtrack, piękna symfonia destrukcji oraz fruwających kończyn. 

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza
13 minut temu, Josh napisał(a):

rytmicznie jestem upośledzony i większość gry przechodziłem na najniższym mnożniku, zadając żałośnie niski damage, co zamieniło ten tytuł w Dante Must Die.

A skalibrowałeś sobie audio czy leciałeś na domyślnych ustawieniach? Bo to jest kluczowe w tej grze. Video nie ma co ruszać, ale audio to musowo trzeba, bo inaczej jest kieprawo.

Odnośnik do komentarza

Tak tak, to była pierwsza rzecz którą zrobiłem po odpaleniu gry. Wszystko działa tak jak powinno.

 

Takie gry jak DMC czy Ninja Gaiden mogę przechodzić z zamkniętymi oczami na najwyższych poziomach trudności. Moja koordynacja oko-ręka działa bez zarzutów, za to ucho-ręka już gorzej. Mówiąc prościej: jestem do dupy w grach rytmicznych, na gitarze akustycznej czy ukulele to chyba też bym nie pograł. Kilka lat temu skusiłem się na Kingdom Hearts: Melody of Memory (uchodzi za jedną z łatwiejszych gier tego typu) i bardziej się męczyłem platynując tę grę niż DMC5 czy Metal Gear Rising :kekw: no, ale jak widać nie przeszodziło mi to dobrze się bawić przy Hellsingerze. Żałuję tylko, że tyle czasu zajęło im opanowanie tej gry do tego stopnia, żeby wykręcać chociaż 4x mnożnika. 

Odnośnik do komentarza

Still Wakes the Deep

 

Przyjemny symulator chodzenia, dobra fabuła, oryginalny pomysł na miejsce akacji i zajebisty klimat + bardzo dobra oprawa AV.

Lata 70, platforma wiertnicza z dala od cywilizacji, Szkocki angielski wykręcający uszy, szczypta Alien Isolation, dwie szczypty The Thing i ta deszczowo-mglista pogada :obama: 

 

Jedynie co mi nie podeszło to rozczarowujące zakończenie i toporne sterowanie. 

 

8/10 

 

 

 

 

Odnośnik do komentarza

W ramach gierki na krótkie posiedzenia rozpykałem ostatnio Children of Morta. Zaznaczę na początku, że średnio przepadam za rogalami - klepanie tych samych lokacji od nowa, nawet jeśli jest zrobione tak dobrze jak w Dead Cells czy Oxto, prędzej czy później zaczyna mnie nużyć. Temu też raczej po ten gatunek nie sięgam. Potrzebowałem jednak gierki, którą mogę w ciągu dnia odpalić kilka razy na kilkanaście minut, więc uznałem, że może dam "Dzieciom" szansę. Ostatecznie przekonało mnie to, że progresja działa tu ciut jak w lubianych przeze mnie grach z serii Rogue Legacy - każdy kolejny run pozostawia stały progres, a obszar gry podzielony został na etapy, do których można w zasadzie od razu wskoczyć po ich odkryciu. Innymi słowy nie mam wrażenia, że pięśsetny raz zapieprzam przez tego samego bossa jak chociażby w ogrywanym w tym właśnie roku bękarcie Hotline Miami w postaci wspominanego Oxto.

 

Historyjka na poziomie fundamentalnym jest dosyć prosta - świat zaczyna toczyć zepsucie, a przeciwstawić mu się może rodzina Bergsonów (pewnie na cześć Henriego Bergsona) pod wodzą nestorki Margaret. Rzecz jednak urozmaica to, że dom między misjami żyje - każdy z domowników ma swoje własne rozterki i motywacje, a kolejne ukończone rozdziały odblokowują nie tylko nowe możliwości, ale i pchają trudne losy familii do przodu. Siłą rzeczy śledzi się więc bardziej jak panujący kryzys odbija się na jednej zmuszonej do walki z nim rodzinie, niż jak szlachtowanie potworów pomaga światu na zewnątrz. Fajny patent. Mało kto jednak będzie grał w to dla fabuły.

 

Gampelayowo to taka lajtowa wersja h'n'sa. Każda z odblokowywanych postaci ma swój odmienny styl gry i umiejętności. Tych za dużo może nie ma, no ale wynagradza to fakt właśnie zróżnicowania oraz to, że gra mocno zachęca do grania różnymi domownikami. Raz, że co jakiś czas level upy odblokowują bonusy dla całej rodziny, a dwa, że zbierając zbyt często łomot jednym z bohaterów, zaczyna on otrzymywać kary takie jak np. obniżenie na jakiś czas maksymalnego HP. Koniec końców, choć każdy będzie miał swoich faworytów, to gra się wszystkimi, a między runami odblokowuje kolejne wspólne ulepszenia w domu-bazie. No i przynajmniej u mnie zainteresowanie budziło to, jak bardzo zmieni się gra danym Bergsonem po odblokowaniu kolejnych talentów - taki Mark dla przykładu, choć na początku był cieniasem, to po zdobyciu paru skilli czyścił mapy aż miło.

 

Walczy się przyjemnie - spam ciosów i pocisków urozmaicają umiejętności z cooldownem oraz zdobywane losowo atrybuty/narzędzia, a postacie w różny sposób zużywają punkty zmęczenia/many/inna nazwa na niebieski pasek. Jedna postać będzie się męczyć blokując ciosy, inna poruszając się podczas strzelania z łuku, kolejna z kolei ładując ów pasek bombami w pyski przeciwników pomniejszy otrzymywane obrażenia. No nie da się tym za łatwo znudzić, zwłaszcza, że kampania to jakieś 10-12 godzin siekania. Do tego rzecz wygląda absolutnie fenomenalnie - to bez wątpienia jeden z najlepszych pixel artów, które w życiu widziałem.

 

Niby nie mój typ gierki, ale bawiłem się bardzo dobrze. Do krótkich posiadów ta gra wypada wręcz idealnie.

  • Plusik 3
Odnośnik do komentarza

Star Ocean:  The Second Story R [PS5]

 

STAROCEANTHESECONDSTORYR_20240531095049.thumb.jpg.c9bd10002ff6ccfdb322fa5399901917.jpg

 

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes mnie rozochocił i zapragnąłem więcej JRPGa w nowych szatach, ale ukrywającego pod nimi starą duszę. Star Ocean: The Second Story R wydawało się wyborem co najmniej dobrym: klasyk z pierwszego PlayStation, znacząco upiększony graficznie i istotnie usprawniony mechanicznie. W oryginał nie miałem okazji zagrać (ani żadnego innego Star Oceana), więc sentymentalny bagaż mi nie ciążył, ale jednocześnie będę miał problemy z oceną wszelkich zmian i unowocześnień, bo zwyczajnie nie mam porównania do pierwowzoru. Będą to więc wrażenia z perspektywy gracza nowego w uniwersum, pozbawione nostalgicznych wtrętów, choć jak łatwo się domyślić - mam pewną słabość do szkoły JRPGów piątej generacji to i mogę być nieco zbyt łaskawy.

 

No przede wszystkim ładne to to. Tego rodzaju oprawa wydaje się idealnym kompromisem, gdy twórcy chcą grę uwspółcześnić wizualnie i zachować przy tym dwuwymiarowy urok klasyki. Jasne, Star Ocean chwilami wygląda lepiej (miasteczka, wnętrza), a chwilami nieco gorzej (mapa świata, dungeony), ale działa płynniutko, zachwyca kolorystyką i przykuwa wzrok refleksami świetlnymi czy efektami cząsteczkowymi. Oryginalna muzyka została zaaranżowana na nowo, choć można z niej rezygnować i postawić na klasyczne dźwięki. Voice acting również możemy wybrać wedle preferencji - japoński lub angielski. W ten pierwszy nie grałem, a ten drugi wydaje się… zaledwie poprawny, wystarczający, choć bez błysku. Zdarzają się też sporadyczne fragmenty, gdy po prostu zanika w połowie scenki, a te mniej istotne i opcjonalne rozmówki między naszymi bohaterami w ramach zacieśniania więzi bywają pozbawione głosów. Mógłbym to zrozumieć, gdyby zachowano jakąś konsekwencję, ale żadnej nie dostrzegłem. I jeszcze taka pierdoła: w trakcie scenek fabularnych możemy włączyć tryb AUTO, który zwalnia nas z przeklikiwania każdej chmurki z wypowiedzią. W teorii miało to wyglądać tak, że odkładamy pada i oglądamy oraz słuchamy. W praktyce rozmowy w ten sposób nie przebiegają płynnie i po każdej wypowiedzi następuje kilkusekundowa cisza, tak jakby postać się każdorazowo zastanawiała i nie brzmi to naturalnie, nie wspominając już, że niepotrzebnie przedłuża scenki. Niby detal, ale strasznie mnie irytował  i do końca gry przewijałem dialogi ręcznie, bo trzysekundowe pauzy po każdym zdaniu drażniły moje uszy. No i postacie na scenkach poruszają się dramatycznie powoli, dlatego palec wciąż trzymałem na spuście (przyspieszenie animacji), więc można już chyba uznać, że grałem w scenki fabularne, hehe. 

 

A skoro już jestem przy fabule, to zawiązuje się ona intrygująco. Na starcie przygody wybieramy postać, którą chcemy poprowadzić - Claude to młody chłopak pochodzący z technologicznie zaawansowanej Ziemi przyszłości. Rena to rezolutna i ciekawa świata/światów Expelianka, która dodatkowo obdarzona jest darem leczenia. Losy obu postaci szybko się splatają i potem biegną już równolegle, bo stanowimy drużynę. Różnice przez większość czasu są mało znaczące (wybierając Renę wciąż możemy wedle preferencji ustawić Claude’a jako lidera i to nim kierować w walkach). Ot, te same wydarzenia będziemy mogli obserwować z dwóch perspektyw, usłyszymy głównie komentarze i przemyślenia naszej głównej postaci, czasami będziemy zmuszeni się na krótki okres rozdzielić, ale generalnie opowieść jako całość przebiega bliźniaczo.

 

Jedyny warty wspomnienia aspekt dotyczy rekrutacji dodatkowych postaci do drużyny, bo nasi dwaj bohaterowie mają po jednym ekskluzywnym towarzyszu, którego zaprosimy do party tylko w momencie, gdy na starcie przygody wybraliśmy Claude’a albo Renę. Postaci możliwych do rekrutacji jest 11, choć maksymalnie możemy zatrudnić sześć (+ obowiązkowi Claude i Rena). To w jakiś sposób usprawiedliwia drugie przejście, bo możemy się skupić na zlepieniu zupełnie innej drużyny. Niektóre postacie są łatwe do przegapienia, inne nie dołączą do drużyny, jeśli mamy już w niej innego rekruta, więc złapanie wszystkich w dwóch przejściach wymaga nieco gimnastyki i dyplomacji, co jest bez wątpienia fajnym elementem. Dodatkowo w trakcie przygody możemy dbać o stopień zażyłości między postaciami, odkrywać bonusowe sceny i tworzyć więzi, za co zostaniemy nagrodzeni wyjątkowymi skillami bitewnymi (czasami), a po zakończeniu fabuły dodatkowymi scenkami. Milutko.

 

STAROCEANTHESECONDSTORYR_20240603193545.thumb.jpg.bb35cea432e6883ebd7a957dd4f172e0.jpg

 

A propos fabuły, to może kilka zdań? Twórcy najwyraźniej nie mogli się zdecydować czy idą w sci-fi, czy fantasy, więc połączyli oba kierunki. Tak też można, nikt tego nie sprawdza. A takie podejście pozwala zastosować praktycznie każdy zabieg i wygodnie wytłumaczyć wszystkie absurdy. Jeśli jako uzasadnienie nie pasuje technologia, to powiemy, że to magia i cyk, fajrant. Łatwo się przy tym domyślić, że początkowo kameralna wyprawa rozrasta się w trudnym do opanowania tempie i ostatecznie przeobraża się w ratowanie świata, albo nawet całej galaktyki, bo czemu nie. Nie przeszkadza mi to, ma swój urok, w piątej generacji konsol uratowało się całe mnóstwo światów, tylko wobec zadań domowych z matematyki było się bezsilnym. Na koniec akapitu jeszcze moja drobna uszczypliwość, bo bohaterowie jak na ludzi od ratowania światów bywają niezbyt lotni i czasami wydają się zaskoczeni sytuacjami, których już dawno powinni się spodziewać. Najwyraźniej taki jest koszt powierzenia naszych losów w ręce nastolatków. 

 

Ale, ale. Przecież świata nie uratujemy w trakcie błahych rozmówek, więc wielokrotnie przyjdzie nam złapać za oręż i powalczyć. Starcia w Star Ocean przebiegają na odrębnych ekranach i toczą się w czasie rzeczywistym. Arena, czterej nasi bohaterowie, my kierujemy jednym. Możliwość pauzy, by wybrać czar, przedmiot leczący, bogate opcje zautomatyzowania zachowania kompanów. Bywa bardzo chaotycznie, hipki biegają bez jasnego celu, czasem gonimy jakiegoś gluta przez całą arenę, bo on postanowił gonić naszego maga, a mag jak to mag - spierdala, by ładować fireballe zza winkla, zero honoru. Star Ocean ma też w zanadrzu sporo wariantów i opcji rozwoju naszych postaci, skille aktywne, pasywne, crafting, rzeczy w wielu sytuacjach pozwalające na bezwstydny grind. Balans trudności gry  bardzo łatwo rozchwiać do tego stopnia, że z miejsca pierdolnie na swój głupi ryj (nawet na Hardzie). Sam pierwsze przejście (Normal) grałem bez żadnych poradników, po prostu eksplorowałem, nie zawracałem sobie nawet głowy systemem craftingu opierając się na tym, co znalazłem w skrzynkach, a i tak dwa ostatnie dungeony byłem zbyt potężny na tamtejsze potworki i starcia z nimi rozstrzygałem bez wchodzenia w tryb walki. A punkty doświadczenia nadal leciały w górę. Dużo tutaj buszowania po menu, ładowania punktów w drzewka rozwoju (tych jest kilka rodzajów), grzebania w ekwipunku, choć 90% z tego to śmieci, które nie nadają się do niczego już w trakcie podnoszenia, więc szukamy perełek wśród rzygów. Same walki też nie dostarczały mi wystarczającej satysfakcji. Mógłbym pokombinować z ich przebiegiem, ale po co, skoro w 95% walk wystarczyło maszować dwa specjale na krzyż? Ładne, ale wysoce rozczarowujące.

Choć i tak wolę to, niż frustrację.


 

Koniec końców zrobiłem dwa przejścia. Pierwsze Claude’em zajęło mi około 38 godzin, ale było staranne i skrupulatne. Przy drugim przejściu jest możliwość przeniesienia statystyk postaci (ale nie uzbrojenia), co też uczyniłem. Problem (albo i łaska) w tym, że gra niczego nie skaluje, więc wyobraźcie sobie jak wyglądała rozgrywka bohaterami na 100 levelu, gdy przyszło im się zmierzyć z przeciwnikami z początku gry. Skupiłem się więc na głównej ścieżce fabularnej, dungeony przebiegałem bez walki (bo nie było rywali), bossowie byli na hita. Znajome scenki fabularne przewijałem, oglądałem tylko te ekskluzywne dla Reny, z czystej ciekawości zrekrutowałem te postacie, których wcześniej się nie udało i po 6-8 godzinach miałem fajrant. Rozważałem platynowanie gry, ale to brzmiało jak grind, na który już nie miałem ochoty, więc odpuściłem, bo już byłem nieco grą zmęczony.

 

STAROCEANTHESECONDSTORYR_20240624191442.thumb.jpg.fa31930310c15f66f40b21c12816d893.jpg

 

Ustalmy coś - to fantastyczne odświeżenie klasyka z PS1, pełne usprawnień, a gameplay płynie gładko. Cieszy oko, pieści ucho, tylko wahliwy balans może sprawić, że miejscami będziecie się nudzić. No i trzeba mieć pewną tolerancję na głupotki scenariuszowe, chwilami przytłacza też ilość możliwości, które mamy w menu, więc siedzimy tam i klikamy, zamiast grać w grę. Klęska urodzaju, na szczęście opcjonalna. Ciężary zaczną się w momencie gdy postanowimy grę wycalakować, bo może się zrobić żmudnie.

 

Pewien paradoks. Po ograniu Star Ocean przyłapałem się na tym, że bardziej doceniam Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes. Nawet pod kątem oprawy, która w porównaniu z przygodami Claude’a potrafiła być ładniejsza i staranniejsza (sprite postaci!), ale oceniałem ją surowo, bo może miałem wygórowane oczekiwania. Rzecz w tym, że tam nawet pętla gameplayowa potrafiła być wręcz uzależniająca i trzymała mnie przy konsoli po nocach, balans też potrafił leżeć, ale nie aż tak. Nawet grind mnie nie odrzucał, tylko motywował. W Star Ocean tego z jakiegoś powodu zabrakło (pomimo licznych usprawnień QoL) i o ile pierwsze przejście gry było na wskroś przyjemne, tak maksowanie jej odpuściłem sobie po wewnętrznej walce serca z rozumem. Ale raz przejść warto, mordo.

 

Teslagrad 2 [PS5]

 

Teslagrad2_20240624132848.thumb.jpg.1d89e62f202d153f8525629be4db7460.jpg

 

Do pierwszej części gry mam malutki sentyment i uważam, że była trochę niedoceniona, trochę niedostrzeżona, ale może niekoniecznie, skoro jednak powstała kontynuacja? Jedynka wpisywała się w gatunek metroidvanii, a jej znakiem rozpoznawczym była zabawa z elektrycznością i magnetyzmem. Puzzle platformer wymagający od gracza umiejętnego operowania polami magnetycznymi, fizyką, napięciami elektrycznymi. A dwójka to o czym? Lumina, nasza postać, awaryjnie ląduje na nieprzyjaznej wyspie wyludnionej po najeździe wikingów. Będziemy zmuszeni przez ten nieprzyjazny teren się przebić i odnaleźć sposób na powrót do domu. A przy okazji dochować tradycji, którą zapoczątkował pierwszy Teslagrad.

 

Znów mowa więc o metroidvanii, choć od razu zaznaczę, że poruszamy się raczej w kameralnym otoczeniu, a mapka jest nadspodziewanie skromna. Poważnie. Przyzwyczajony do przerośniętych obszarów byłem mocno zaskoczony, gdy po około 5-6 godzinach dotarłem do napisów końcowych. Co prawda okazało się, że gra oferuje jeszcze trochę sekretów do odkrycia oraz dodatkowe zakończenie dla wytrwałych, ale wciąż całość można zamknąć poniżej 10 godzin. Dla niektórych będzie to z pewnością zaletą, dlatego nawet nie upatruję tego jako obiektywnej wady. Nieprzesadnie rozciągnięte gry zawsze są pożądane.

 

Również tradycyjnym elementem będzie tutaj duże nastawienie na zabawy z magnetyzmem czy elektrycznością. Mam jednak wrażenie, że o ile jedynka była puzzle platformerem, tak Teslagrad 2 wypada określić platformerem z puzzlami. Mogę się mylić, bo w pierwszą część grałem dawno temu, ale zauważam tutaj mocniejszy nacisk na zręczne palce, niż lotny umysł. I znów: w zależności od preferencji można to uznać zarówno za zaletę, jak i wadę, kwalifikację pozostawiam każdemu indywidualnie, obie odpowiedzi będą poprawne.

 

Rozgrywka przebiega również z grubsza standardowo. Zdobywanie nowych umiejętności, które umożliwiają nam dostęp do wcześniej odciętych fragmentów mapy, a tam czekają kolejne umiejętności do zdobycia. Tempo jest imponujące, bo praktycznie co godzinę znacząco poszerzamy swój wachlarz ruchów, najczęściej wskutek pomyślnie zakończonej walki z bossem, a te zawsze wymagają znalezienia sposobu na zadanie obrażeń środowiskowych, bo Lumina sama w sobie jest bezbronna w bezpośrednim starciu. 

 

W eksploracji i ogarnianiu świata stara się pomagać mapa, ale tutaj mój poważny zarzut: jest ona kiepska. Brakuje jej konsekwencji, bo niektóre pomieszczenia nie są na niej wyróżnione, choć nawet nie są ukryte za zniszczalną ścianą czy coś. Dość dziwną decyzją jest również uniemożliwienie graczowi pozostawiania własnych znaczników na mapie. Wielokrotnie podczas gry dostrzegałem gdzieś znajdźkę, do której najpewniej nie doskoczę i aż się prosiło, by zaznaczyć to na mapie, bo potem powrócić do tematu, ale twórcy nie przewidzieli takiej opcji.  Można to tłumaczyć małymi rozmiarami mapy, ale to chuj nie wymówka. Własne znaczniki to już element konieczny w gatunku, tak jak system szybkiej podróży.

 

A systemu Fast Travel tutaj również w pewnym sensie brakuje. Co prawda wraz z postępami odblokowujemy kolejne tyrolki, które szybko nas transportują w inne strefy mapy, ale te są skondensowane w centrum i działają głównie wertykalnie. Chcąc przebiec z lewej strony mapy na prawą wciąż będziemy skazani głównie siłę nóg. Dla jasności: system szybkiej podróży jest obecny, jest satysfakcjonujący w użyciu, ale jednocześnie mało praktyczny.

 

Teslagrad2_20240624095331.thumb.jpg.84daa496c1939c367a30c537b673d223.jpg

 

Teslagrad 2 w swojej skromnej formie łamie jednak kilka schematów gatunkowych. Umożliwia dotarcie do zakończenia raptem z częścią umiejętności. Reszta stanowi sekret dla graczy bardziej zaangażowanych. Podwójny skok wydaje się obowiązkowym elementem progresu? Nie tutaj. Lumina może go zdobyć, ale to całkowicie opcjonalna kwestia. Ile znacie metroidvanii bez podwójnego skoku w podstawowej ścieżce rozwoju? Sekretnych mocy jest kilka, a zdobycie wszystkich umożliwi nam podjęcie próby uzyskania Prawdziwego Zakończenia. Tutaj twórcy idą też graczowi nieco na rękę, bo po spełnieniu odpowiednich warunków wyświetli nam na mapie pozycję wszystkich 81 znajdziek, więc namierzenie kilku brakujących będzie banalne. To chyba rekompensata za brak własnych znaczników. 

 

Na koniec zostawiłem kwestię oprawy. Jest na wskroś skandynawska. To znaczy pełno tutaj elementów graficznych, które nawiązują do wierzeń wikingów, a większość przeciwników czy bossów to ukłony w kierunku nordyckich wierzeń. Grafika jest bez wątpienia ładna, wyważona kolorystycznie, ale zdarzają się barwne wyjątki. Za to zachwycić potrafi muzyka, głównie stosując element zaskoczenia. Bo przez większość czasu towarzyszy nam cisza, albo niewyraźne plumkanie. Ale przychodzą momenty, że aż przystajemy, by posłuchać. Środkowy hub to chyba najlepszy przykład, bo każdorazowe odwiedziny to przyjemność dla ucha.

 

To bardzo urokliwy tytuł. Skondensowany, nieprzytłaczający. Fabuła podawana jest nam bez słowa, wszystko działa na zasadzie obrazów i dźwięków, kontrola graczowi odbierana jest sporadycznie i na krótko. Teslagrad 2 ma dwie warstwy - dla zadowolonych z dotarcia do końca przygody i tych nieco bardziej ambitnych, szukających dodatkowych wyzwań i wątków fabularnych. Koniec końców warto, szczególnie jak ktoś szuka szybkiej metroidvanii na dwa, trzy wieczory.

 

 

  • Plusik 4
  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

Death's Door - przyjemny umilacz czasu. Inspiracje Zeldą widoczne, ale echa soulsów też się znajdą. Prosta historia wrony(kruka?) która jest zniwiarzem dusz. Wszystko w ładnej animowanej oprawie, miłej muzyce i poziomem trudności, który nie jest chamski ale każe być Git Gud. 7.5/10

 

Streets of Rage 4 - nostalgia uderza jak pociąg towarowy na pełnej k. Mnóstwo inspiracji klasykami gatunku, dużo cameo, spory wybór zawodników, piękna oprawa. Jedyny minus to że dość krótka, ale to w sumie cecha beatemupów. 8/10

Odnośnik do komentarza

007 Blood Stone

 

Trwająca dwa bondowskie filmy gra, nie bazująca na żadnym z nich. Ale przyjemnie się w to gra, bo łączy strzelanie tpp, walkę wręcz i pościgi. Do tego mordek i głosów użyczyli Craig i Dench, oraz jakaś labadziara która odgrywa rolę "bondowskiej dziewczyny". 

Tytuł miał dostać sequel, niestety nie zachwycił ocenami i sprzedażą i w sumie szkoda. 

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   1 użytkownik

×
×
  • Dodaj nową pozycję...