Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

17 minut temu, pawelgr5 napisał(a):

Tearaway dostalo normalny port na PS4 wiec polecilbym jednak ograc nowsza wersje.

Właśnie chwile grałem ale nie porwało mnie bo po obdarciu tej gry z każdej funkcji vity to zostaje tylko spoko gierka z fajnym pomysłem na oprawe. Niby próbowali to zastąpić funkcjami ds4 ale imo średnio to wyszło

Odnośnik do komentarza

Most wanted 2012 (PS3)

 

1654.jpg

 

Zacznę może od tego, że chciałem brać się za platynkę i jak sobie już wszystko w singlu porobiłem i zacząłem online to za którymś razem jak z niego wychodziłem to konsola się zacieła. Gdy ją zresetowałem okazało się, że sejv sie wywalił na cyce, a ostatni backup do chmury robiłem tydzień temu xd

To dziekuje EA za taką stabilność.

 

 

Co do samej gry - chyba najlepszy NFS w jakiego grałem. Żadnego pitolenia, żadnych hip hop fikołków - po prostu odpalasz i zapyerdalasz. 

Jest miasto, jest lista most wanted i są auta. Zdobywamy sobie repkę jeżdząc w wyścigach różnymi furami i co jakiś czas mamy wyścig z autem z listy. I w sumie tyle. Muzyczka jest super, stare ale jare utwory, żadnych ambientów czy innego szajsu, który ładuje się dziś do samochodówek i po 5 min to bardziej usypia niż angażuje.

 

Policja to jest jakiś gigachad tutaj. Na początku bez dopałek to jest abosolutnie cud by ich w ogołe zgubić. Agresorzy są z nich przepotężni a jak się przyczepią to już nie puszczą - trzeba ich po prostu zepchnąć. Dawno tak agresywnego A.I policjantów nie widziałem, a w NFSy te nowsze grałem prawie wszystkie.

 

Czy polecam? Jeszcze jak. Bawiłem się jak - przy starych NFSach - czyli most wanted 2003 i undegroundach co jest dużym plusem. Online wciąż działa, ludzi jest pełno więc samo to mówi za siebie, że gra wciąż żyje i ma się dobrze - po 12 latach od premiery!

  • Plusik 3
  • beka z typa 1
Odnośnik do komentarza

Skończyłem sobie Dead Rising które odpaliłem w celu sprawdzenia czy działa i zabiciu kilku zombiaków rzucając w nich płytkami cd, ale jakoś tak zostałem na 20h i zobaczyłem napisy końcowe :wujaszek:

Fajna gra, nawet bardzo, chociaż czuć że już ma swoje lata w swojej drętwocie i braku ułatwiaczy dla zagrywów dlatego trzeba jej dać trochę czasu żeby chwyciła, ale warto bo potrafi się odwdzięczyć tylko nie wiem czy jest sens ją ruszać 2 miesiące przed remasterem, raczej nie ma.

Najbardziej się martwiłem tym słynnym limitem czasu, ale wystarczy podejść do tej gry z myślą że nie damy rady wszystkiego zobaczyć na pierwszym przejściu i tym sposobem ten limit staje się tylko i wyłącznie fajnie wplecioną mechaniką. Uratowałem 20+ ziomali, zobaczyłem sporo psycholi, zabiłem 4k zombiaków i humor gitówa. Gra którą zawsze chciałem nadrobić ale przez brak x360 w młodości nie było mi to dane, a dr2 grane na ps3 nie chwyciło więc fajnie tak sobie nadrobić starocia. Remaster też będzie grany i tu już z myślą o maksowaniu bo widać że poprawią większość rzeczy które mogły wkurzać ale to w swoim czasie. Polecam :lapka:

  • Plusik 8
Odnośnik do komentarza

Dragon Age: Origin,

XSX, GP

 

Co to była za podróż. Grałem w to w okolicach premiery (2009!) i mało co pamiętałem i kurczę jaka ta gra jest dobra. Świat przedstawiony, lore, postacie, historia tu naprawdę widać stare, dobre BioWare. 

Ponad 120h pękło (tak pokazuje licznik w grze, ale wydaje mi się coś za dużo) i dopiero pod sam koniec czułem trochę znużenie, bo jednak gameplay postarzał się dość mocno i na padzie sterowanie nie jest tak wygodne jeśli chodzi o micromanaging. Miałem z dwa większe bugi, ale wczytanie save pomogło. Graficznie wiadomo prehistoria. I oczywiście jest ogromny efekt BG3. Człowiek tak wychwytuje jakieś głupotki fabularne, czy kompani których bardzo polubiłem to jednak nie da się w żaden sposób porównać tego do BG3. 

Jeśli jednak ktoś nie ma awersji do starych gier i chce naprawdę przeżyć fajna przygodo to zdecydowanie polecam zagrać.

Edytowane przez Sedrak
  • Plusik 4
Odnośnik do komentarza
2 hours ago, Sedrak said:

Dragon Age: Origin,

XSX, GP

 

Co to była za podróż. Grałem w to w okolicach premiery (2009!) i mało co pamiętałem i kurczę jaka ta gra jest dobra. Świat przedstawiony, lore, postacie, historia tu naprawdę widać stare, dobre BioWare. 

Ponad 120h pękło (tak pokazuje licznik w grze, ale wydaje mi się coś za dużo) i dopiero pod sam koniec czułem trochę znużenie, bo jednak gameplay postarzał się dość mocno i na padzie sterowanie nie jest tak wygodne jeśli chodzi o micromanaging. Miałem z dwa większe bugi, ale wczytanie save pomogło. Graficznie wiadomo prehistoria. I oczywiście jest ogromny efekt BG3. Człowiek tak wychwytuje jakieś głupotki fabularne, czy kompani których bardzo polubiłem to jednak nie da się w żaden sposób porównać tego do BG3. 

Jeśli jednak ktoś nie ma awersji do starych gier i chce naprawdę przeżyć fajna przygodo to zdecydowanie polecam zagrać.

 

Pamiętam, że bardzo raziło mnie jedno: świat wyjawiał swoje wszystkie tajemnice. Przykładowo w tym królestwie krasnoludów. Tam chyba były te golemy, wielki sekret od tysięcy lat, legendy i tak dalej. No i mamy misję, godzinkę później cała zagadka rozwiązana. I tak było za każdym razem. Jakieś sekrety, legendy, poszukiwania od pokoleń. No i za godzinkę dwie sprawa wyjaśniona. Strasznie dla mnie to odarło tę grę z tego całego, no nie wiem jak to nazwać, vibe? Lore? No w każdym razie miałem poczucie, że to wszystko jest takie płytkie i powierzchowne. Że to nie jest zbudowany świat tylko jakiś mały hub, żeby gracz sobie wszystko odkrył. Skończyłem Origins z dodatkiem, ale do serii nigdy nie wróciłem

Odnośnik do komentarza

Wpadłem tylko, żeby polizać po genitaliach użytkownika @Kmiot :xboxssie:
To jaką lekkością i szczegółowością są nacechowane te Twoje recenzje jest niesamowite i nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek, w jakimkolwiek gierkowym magazynie, czytał coś lepszego w temacie omawiania gierkowych wad i zalet - czapki z głów:hi:

  • Plusik 2
  • Dzięki 1
  • Haha 2
  • This 1
Odnośnik do komentarza
1 hour ago, Homelander said:

 

Pamiętam, że bardzo raziło mnie jedno: świat wyjawiał swoje wszystkie tajemnice. Przykładowo w tym królestwie krasnoludów. Tam chyba były te golemy, wielki sekret od tysięcy lat, legendy i tak dalej. No i mamy misję, godzinkę później cała zagadka rozwiązana. I tak było za każdym razem. Jakieś sekrety, legendy, poszukiwania od pokoleń. No i za godzinkę dwie sprawa wyjaśniona. Strasznie dla mnie to odarło tę grę z tego całego, no nie wiem jak to nazwać, vibe? Lore? No w każdym razie miałem poczucie, że to wszystko jest takie płytkie i powierzchowne. Że to nie jest zbudowany świat tylko jakiś mały hub, żeby gracz sobie wszystko odkrył. Skończyłem Origins z dodatkiem, ale do serii nigdy nie wróciłem

Podobnie było z Wilkołakami. Po prostu zawsze jesteśmy w odpowiednim momencie i w odpowiednim czasie i wszyscy czekają aż ktoś tj. My przyjdziemy i uratujemy sytuacje. Cała historia polegała na tym, że trafialiśmy do jakiegoś miejsca np..l Elfy, Krasnoludy, Arl i rozwiązywaliśmy problem od A do Z. Mi koncepcja odpowiadała, bo ciągle czułem, że jestem w środku wydarzeń, mam realny wpływ na jego rozwinięcie, a każdy wybór ma znaczenia. 

Jedno co za to bardzo mocno wali to ktoś absolutnie nie zgadza się z Tobą, używasz perswazji i "a w sumie to masz rację, nie ma sprawy" i chuj lecisz dalej :)

 

 

Edytowane przez Sedrak
Odnośnik do komentarza
Just now, Sedrak said:

Podobnie było z Wilkołakami. Po prostu byliśmy w odpowiednim momencie i w odpowiednim czasie. Cała historia polegała na tym, że trafialiśmy do jakiegoś miejsca np..l Elfy, Krasnoludy, Arl i rozwiązywaliśmy problem od A do Z. Mi koncepcja odpowiadała, bo ciągle czułem, że jestem w środku wydarzeń, mam realny wpływ na jego rozwinięcie, a każdy wybór ma znaczenia. 

Jedno co za to bardzo mocno wali to ktoś absolutnie nie zgadza się z Tobą, używasz perswazji i "a w sumie to masz rację, nie ma sprawy" i chuj lecisz dalej

 

 

 

No i dlatego sam świat wydał mi się sztuczny i płytki. Wszystko kręci się wokół gracza i bez niego całkowicie zamiera. Jasne, wiem jak działają gry, ale jest mnóstwo i gier i filmów i książek, które taką iluzję żyjącego świata dają. DA tego nie potrafi, a dla mnie to przekreśla grę RPG

Odnośnik do komentarza
2 godziny temu, Wredny napisał(a):

Wpadłem tylko, żeby polizać po genitaliach użytkownika @Kmiot :xboxssie:
To jaką lekkością i szczegółowością są nacechowane te Twoje recenzje jest niesamowite i nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek, w jakimkolwiek gierkowym magazynie, czytał coś lepszego w temacie omawiania gierkowych wad i zalet - czapki z głów:hi:

 

Forumowy rednacz, a z takich piórem spokojnie jego wypociny mogłyby lądować w szmatławcu.

Odnośnik do komentarza
3 godziny temu, Wredny napisał(a):

Wpadłem tylko, żeby polizać po genitaliach użytkownika @Kmiot :xboxssie:

W pierwszej chwili myślałem, że pomyliłem strony:nosacz2:

Ale nie, to nadal nasz ukochany forumek :spicy:. Nie przypuszczałem tylko, do czego może się posunąć Wredny :obama:, wyrażający swój podziw dla twórczości Kmiota. 

Oczywiście, podpisuję się pod zachwytami, są jak najbardziej uzasadnione:good2:

  • Haha 1
Odnośnik do komentarza
18 hours ago, Homelander said:

 

No i dlatego sam świat wydał mi się sztuczny i płytki. Wszystko kręci się wokół gracza i bez niego całkowicie zamiera. Jasne, wiem jak działają gry, ale jest mnóstwo i gier i filmów i książek, które taką iluzję żyjącego świata dają. DA tego nie potrafi, a dla mnie to przekreśla grę RPG

To ja patrzę jednak typowo pod przyjemność z grania. Jak włączyłem Origin Elfa, poczułem ten rasizm, bród, zemstę za krzywdę i późniejszą rzeź to widziałem, że jestem kupiony. Do tego później przemianę mojej postaci z wkurwionego na wszystkich leszcza, na bohatera Feralden i jak później w grze właśnie wracam co początkowego etapu i jak świat się zmienia dzięki mnie. Dawno nie miałem takiej przyjemności z grania, a chyba to jest najważniejsze. 

Jednak absolutnie rozumiem Twoje podejście i ma to sens. ME I pod względem budowania świata czy postaci jest o klasę wyżej, a te gry były chyba w tym samym czasie produkowane. Ale o ME napiszę kiedy indziej, bo planuje po raz trzeci przejść całą trylogię 

Odnośnik do komentarza

Alone in the Dark: The New Nightmare 

 

spacer.png

 

Najlepszy klonik klasycznych RE nic, a nic nie stracił ze swojej magii przez te wszystkie lata, dalej wywołując ciarki na jajach spoconego ze strachu gracza, ciesząc oczy ładnie wykonanymi lokacjami i totalnie rozwalając mrocznym klimatem. Rezydencja z pierwszego Residenta przy tej posiadłości to Disneyland. Tylko czemu wszystkie zombie łażą bez koszulek dziwnie kulejąc i jęcząc jakby dopiero co odbyło się tu dzikie gay-party? Może nawet lepiej, że gra tego nie tłumaczy :we_need_to_go_deeper:

 

Najlepiej jednak grać Aline zamiast tłustowłosym Edkiem: babeczka ma dłużą, trudniejszą, bardziej horrorową i wypełnioną zagadkami przygodę, poza tym w jej kampanii można trafić na kreaturę w stylu Nemesisa, a także... no nie czarujmy się, tyłek tej rudej dziewoi musiał nieźle robić robotę w 2001 roku :yano: klasycznie jak to bywa w tego typu grach, późniejsze sekcje są już nieco słabsze, ostatniej lokacji brakuje klimy i zamienia gameplay w Dooma (zwłaszcza u Eddy'ego). Twórcy nie pomyśleli też o żadnych bonusach po przejściu gry, więc jest to typowo przygoda na raz (na dwa, jeżeli chcesz pyknąć obiema postaciami). Polecam tak czy inaczej, zwłaszcza że teraz można pyknąć w najlepszej możliwej wersji dzięki lekkiemu odświeżeniu na current-geny. 

 

 

MediEvil: Resurrection

 

spacer.png

 

Nie wiem czemu, ale zawsze byłem przekonany, że ta pierwotnie wydana na PSP odsłona to była kontynuacja dwóch pierwszych części, a to jednak remake zanim wyszedł remake na PS4. Zmiany względem oryginału widać od razu, gra jest mniej horrorowa, więcej tu pastelowych kolorków, wrzucono więcej żartów (zajebisty va gargulców!) i mam wrażenie, że niekiedy mocno przemodelowano poziomy. Niestety, mimo że pierwotnie tytuł ukazał się w 2005 roku (wtedy kiedy RE4 :kekw: ) to nie oferuje praktycznie żadnych poprawek i udogodnień. Sterowanie i walka to dalej taka sama drętwota, kamera jest do dupy i nie można nią swobodnie manipulować, brakuje lock'on, a platforming jak był tragiczny, tak tragiczny jest dalej (za to chyba traci się teraz mniej żyćka, po wpadnięciu do wody). Serio, po 7 latach mogliby się ciut bardziej postarać. Z lekkich szlifów to wiadomo, że grafika (chociaż jednak brakuje tego mroku), no i fajnie, że teraz kielichy otwierające dostęp do alei sław można zbierać od razu, a nie dopiero po zdobyciu 100% dusz. Nie powiem, mimo zacofania gameplayowego dalej gra się w to fajnie, a halloweenowa atmosfera w stylu animacji Tima Burtona ma w sobie mnóstwo uroku :) 

 

 

  • Plusik 6
  • Lubię! 1
Odnośnik do komentarza

Po 36 godzinach skończyłem Legend of Heroes: Trails to Azure,a tym samym domknąłem dylogię Crossbell. Było warto jak cholera, chociaż sporo czasu minie, zanim siądę do Cold Steelów, ale o tym za chwilę. Słowem wstępu - nikogo to nie powinno zaskoczyć, ale nie ma sensu podchodzić do tego tytułu bez znajomości poprzedniczki. Historia to bezpośrednia kontynuacja, a stosunkowo spokojna skala Trails to Zero pełniła rolę rozstawienia figur na szachownicy przed zrzuceniem szeregu bomb atomowych w kontynuacji.

 

Lloyd z poszerzoną ekipą - początkowo o Wazy'ego i Noel znanych z poprzedniczki - dalej pełni rolę supergliny, który deficyty w stosunku do mistrzów miecza, magicznych asasynów i innych wybrańców bogów musi nadrabiać inteligencją i determinacją (temu też tak lubię tego protagonistę, chociaż to jedynie kolejna wariacja na temat kryształowego herosa). Stosunkowo szybko jego robota zaczyna nabierać rumieńców - do Crossbell przybywa chociażby elitarna grupa najemników mająca mocne powiązania z Randy'm (jednym z członków oddziału Lloyda i przy okazji największą maszyną do zadawania fizycznych obrażeń w całej grze), dwa sąsiadujące mocarstwa zgłaszają pretensje do terytorium rodzinnych stron Lloyda, a to wszystko małe piwo przy tym, co odwala się mniej więcej od połowy gry. Tak, o ile lubiłem w Trails to Zero skromniejszy wymiar historii - nie graliśmy bracerami-zabijakami, tylko grupą policjantów, która natykała się na spisek o nie tak znowu dużych rozmiarach w porównaniu do inby z Trails in the Sky - tak w dwójce nie zabraknie pewnej organizacji znanej z trylogii Sky i naprawdę dużej imprezy.

 

Na pewno mocną stroną serii są relacje pomiędzy postaciami. Zwłaszcza podoba mi się jak wydarzenia w dylogii służą za kontynuację wątków pewnych postaci z poprzedniej trylogii oraz jakiego dodatkowego kontekstu nabierają pewne momenty w grze, gdy zna się arc rozgrywający w Liberl. Aż serce rośnie, kiedy:

Spoiler

Renne, Joshua i Estelle toczą walkę z Aionem czy mój ulubiony ksiądz-komandos uwalnia moc Stigmy

Ogólnie to cieszę się, że zacząłem przygodę z serią od samego początku trailsowego cyklu - mam wrażenie, że sporo bym tracił, gdybym zaczął dopiero od tej dylogii.

 

Gameplayowo nie ma dużych zmian - nasi nieco kukiełkowi pod względem prezencji herosi dostają w tej części do dyspozycji dodatkowo Master Quartze, które boostują ich statystyki i na ostatnim poziomie ich rozwoju odblokowują nasterydowane czary, a także w pewnych miejscach w fabule ładuje im się pasek burst pozwalający atakować z pominięciem kolejności tur oraz rzucać natychmiastowo czary. Nie wiem czemu ten pasek nie działa przez całą grę, zwłaszcza, że w dalszych lokacjach jest już aktywny niemalże cały czas, no ale... Tak czy siak walczy się bardzo przyjemnie, nie brakuje też sympatycznych subquestów.

 

Gra się w to doskonale, ale niestety do czasu - jakieś ostatnie 10 godzin mnie wymęczyło. Jasne, fabuła to mocno rekompensowała, ale mniej więcej przed

Spoiler

wyzwoleniem miasta

gra zaczyna już męczyć ciągłymi dungeonami. Ten ostatni trwa chyba z 5 godzin i zawiera megafrajerską zagrywkę ostatniego bossa - jeżeli w odpowiednim momencie nie zaczniemy go spamować ciągłymi atakami w trybie burst, to po prostu one hit killem zabije drużynę pod koniec walki. One hit killem, który ignoruje wszystkie zasady gry i nie da się go zablokować. Zajebista nagroda po męczeniu dosyć monotonnej mapy przez kilka godzin.

 

Co tu dodać? Muzyczka jak poprzednio top, jest minigierka w stylu Tetrisa, fanserwis w postaci interludium po drugim rozdziale do niczego niepotrzebny. Czy polecam? Jeśli podobała się poprzednia część, to rozumie się samo przez się. Jeżeli komuś ostatnio przeszkadzał brak skali, to też polecam, bo znajdzie jej aż zanadto. Koniec końców wolę poprzedniczkę, która w ogóle jest moimi ulubionymi Trailsami, ale gdyby nie na maksa przeciągnięte zakończenie Azure, to może preferowałbym właśnie domknięcie trylogii. Wspomniany epilog wymęczył mnie jednak na tyle, że wbrew poprzednim planom nie ruszę z Cold Steelami w tym roku. Zamiast tego jak mnie najdzie znowu na jRPG to się pewnie zabiorę w końcu za Shadow Hearts: Convenant, bo bardzo lubię jedynkę. Ale to historia na innego posta.

  • Plusik 5
  • Lubię! 2
Odnośnik do komentarza

Zero mi nie podeszło, więc za Azure nie wiem czy chce mi się brać. Możliwe że sam sobie zrobiłem krzywdę kończąc najpierw wszystkie odsłony Cold Steel + Reverie, bo po tym co się tam odjaniepawla to przygoda w Crossbell sprawia wrażenie najwyżej pikniku na łące gdzieś za miastem. Za spokojnie, za wesoło, zbyt rozciągnięte wszystko, a postacie są nudne i nieciekawe. Ale może kiedyś jeszcze dam szasnę. 

 

 

3 godziny temu, Pupcio napisał(a):

Próbowałem 3 razy tego medievila i zawsze odpadam a jestem zakochany w 1 i 2. Coś jest nie tak z tą grą

No właśnie widzę, że gra do dzisiaj jest trochę gnojona, głównie przez lżejszy klimat zmiany w poziomach. Dla mnie pikuś, bardziej denerwuje brak udogodnień, które w 2005 roku POWINNY zostać wprowadzone. Z drugiej strony nawet na PS4 się jakoś super nie wysilili, a był to 2019 xd Ale tak ogólnie to i tak w gruncie rzeczy bardzo podobny i dobrze znany MediEvil, te kilka godzin idzie całkiem miło spędzić przy gierce

 

 

spacer.png

 

Odnośnik do komentarza
5 minut temu, Josh napisał(a):

Zero mi nie podeszło, więc za Azure nie wiem czy chce mi się brać. Możliwe że sam sobie zrobiłem krzywdę kończąc najpierw wszystkie odsłony Cold Steel + Reverie, bo po tym co się tam odjaniepawla to przygoda w Crossbell sprawia wrażenie najwyżej pikniku na łące gdzieś za miastem. Za spokojnie, za wesoło, zbyt rozciągnięte wszystko, a postacie są nudne i nieciekawe. Ale może kiedyś jeszcze dam szasnę. 

 

 

No właśnie widzę, że gra do dzisiaj jest trochę gnojona, głównie przez lżejszy klimat zmiany w poziomach. Dla mnie pikuś, bardziej denerwuje brak udogodnień, które w 2005 roku POWINNY zostać wprowadzone. Z drugiej strony nawet na PS4 się jakoś super nie wysilili, a był to 2019 xd Ale tak ogólnie to i tak w gruncie rzeczy bardzo podobny i dobrze znany MediEvil, te kilka godzin idzie całkiem miło spędzić przy gierce

 

 

spacer.png

 

Jakaś lista  gier jak w tego cold steel grac?

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   1 użytkownik

×
×
  • Dodaj nową pozycję...