Pupcio 18 432 Opublikowano 2 lipca Opublikowano 2 lipca 17 minut temu, pawelgr5 napisał(a): Tearaway dostalo normalny port na PS4 wiec polecilbym jednak ograc nowsza wersje. Właśnie chwile grałem ale nie porwało mnie bo po obdarciu tej gry z każdej funkcji vity to zostaje tylko spoko gierka z fajnym pomysłem na oprawe. Niby próbowali to zastąpić funkcjami ds4 ale imo średnio to wyszło Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Jukka Sarasti 358 Opublikowano 5 lipca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 5 lipca Po jakichś dziesięciu godzin pękł Robocop: Rogue City. Podchodziłem bez dużych oczekiwań, natomiast bawiłem się całkiem dobrze. Pierwsze dwa filmy widziałem wieki temu, kiedy mój wiek można było zapisać za pomocą jednej cyfry - prawdopodobnie ciut za wcześnie - do tego kojarzyłem lecącą na Polsacie bajkę na podstawie przygód cybergliny (swoją drogą z perspektywy czasu wydaje mi się dosyć zabawne robić kreskówkę dla dzieci na podstawie bardzo brutalnej serii), więc podchodziłem bez jakiegoś dużego sentymentu. Zresztą, czy historyjka w grze o robochłopie może mieć znaczenie? O dziwo może - nie spodziewałem się tak rozbudowanej warstwy narracyjnej z całymi "chodzonymi" segmentami, które służą jedynie budowie historii i klimatu, a także sprawnie wplecionych elementów RPG z wyborami i nie tak znowu prostackim rozwojem postaci. Wypada to zaskakująco sprawnie - subquesty stanowią nieraz miłą odskocznię od samego strzelania, postacie są zadziwiająco sprawnie zarysowane, a gra potrafi zarówno dobrze wpleść schizujące momenty, jak i odrobinę humoru czy proste minigierki w stylu badania miejsca zbrodni. Do tego zniszczone Detroit ma kapitalny klimat - po misji w opuszczonym centrum handlowym zamarzyło mi się aż, aby Polacy zrobili kiedyś reboot Condemned. Przejdźmy jednak do głównego haczyka na gracza, to jest przemocy. Alex Murphy to niemalże czołg - pozbawiony zwrotności, lekko toporny w sterowaniu, kulom się nie kłania, bo nie może nawet kucać. Po prostu prze przed siebie i rozdaje pociski skurczybykom (głównie pociski). Jako, że możliwości ukrywania się przed ostrzałem są mocno ograniczone, a pan robot wiele zniesie, to głównie maszeruje się do przodu, z rzadka taktycznie wycofując i rozdaje kolejne headshoty frajerom. A headshoty są naprawdę mięsiste - gra ma świetny feeling strzelania wywołany udźwiękowieniem i efektami, jakie kule pozostawiają na ciałach oponentów, można poczuć się jak w starym dobrym Soldier of Fortune. Do tego można porzucać sobie w przeciwników przedmiotami (jak i przeciwnikami w przeciwników), wywalić metalową fangę w pysk czy wspomóc się paroma odblokowywanymi "mocami". Ogólnie ta gra to w dużej mierze power fantasy - przechodziłem ją na hardzie i było dosyć łatwo. To nie Robocop był zamknięty z gangusami, tylko oni z nimi. Jedyną wadą są sporadyczne bugi - czasem u postaci model języka przenikał przez zęby i usta, przez co za pierwszym razem pomyślałem, że gra zamieni się w crossover z "The Thing". Raz też nie mogłem przejść dalej, bo gra nie odpaliła skryptu. Ogólnie jednak nie widzę w tym tytule większych wad. Kawał bardzo przyjemnego FPSa, polecam niezależnie od tego, czy lubicie oryginał czy jest Wam obojętny. 12 Cytuj
oFi 2 467 Opublikowano 5 lipca Opublikowano 5 lipca Most wanted 2012 (PS3) Zacznę może od tego, że chciałem brać się za platynkę i jak sobie już wszystko w singlu porobiłem i zacząłem online to za którymś razem jak z niego wychodziłem to konsola się zacieła. Gdy ją zresetowałem okazało się, że sejv sie wywalił na cyce, a ostatni backup do chmury robiłem tydzień temu xd To dziekuje EA za taką stabilność. Co do samej gry - chyba najlepszy NFS w jakiego grałem. Żadnego pitolenia, żadnych hip hop fikołków - po prostu odpalasz i zapyerdalasz. Jest miasto, jest lista most wanted i są auta. Zdobywamy sobie repkę jeżdząc w wyścigach różnymi furami i co jakiś czas mamy wyścig z autem z listy. I w sumie tyle. Muzyczka jest super, stare ale jare utwory, żadnych ambientów czy innego szajsu, który ładuje się dziś do samochodówek i po 5 min to bardziej usypia niż angażuje. Policja to jest jakiś gigachad tutaj. Na początku bez dopałek to jest abosolutnie cud by ich w ogołe zgubić. Agresorzy są z nich przepotężni a jak się przyczepią to już nie puszczą - trzeba ich po prostu zepchnąć. Dawno tak agresywnego A.I policjantów nie widziałem, a w NFSy te nowsze grałem prawie wszystkie. Czy polecam? Jeszcze jak. Bawiłem się jak - przy starych NFSach - czyli most wanted 2003 i undegroundach co jest dużym plusem. Online wciąż działa, ludzi jest pełno więc samo to mówi za siebie, że gra wciąż żyje i ma się dobrze - po 12 latach od premiery! 3 1 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. łom 1 980 Opublikowano 6 lipca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 6 lipca Tenchu: Fatal Shadows (PS2/PCSX2) - mniej znana część skradanki ninjami. Akcja rozgrywa się pomiędzy jedynką a Wrath of Heaven więc obok Ayame występuje Rin, młoda asasynka które chce się zemścić na zdrajcach którzy wybili jej całą wioskę. Główna oś fabularna daje nam do kontroli na przemian bohaterki więc nie ma tak jak w WoH dwóch (a właściwie trzech) oddzielnych kampanii. Niestety spotykane postacie jakoś się nie wyróżniają, brakuje antagonisty na miarę Onikage który co parę leveli przypomina o sobie, ot jest honorowy ziomek z 3 mieczami, emo-sadysta i poważny, 'elegancki' główny zły (w opcjach warto przestawić na voice acting japoński bo angielski jest średni). Skradanie za to dostało niezłego kopa. Postacie poruszają się zwinnie, są podwójne stealth kille, masa skilli i przedmiotów. Na wyróżnienie zasługuje rozmieszczenie przeciwników i ich ścieżki patrolowe. W praktycznie każdej innej skradance przeciwnik porusza się z punktu A do B ewentualnie przystając gdzieś po drodze, tutaj nie dość że lubią się niespodziewanie odwracać co parę kroków to też często są na linii wzroku innego ziomka. Jak chce się zdobyć wysoką rangę przy pierwszym podejściu to są momenty gdzie trzeba jednocześnie ogarnąć trzech wojowników i wyliczyć czas na stealth kill dosłownie do sekundy. Jest momentami trudno ale strasznie satysfakcjonująco i gra wynagradza kombinowanie. Za wysoką rangę dostajemy nowe przedmioty, a przeciwnicy zabici po kryjomu wyrzucają scrolle potrzebne do odblokowania nowych umiejętności, a jak zrobimy idealne zabójstwo okraszone albo rentgenem z łamaną kością albo negatywem z cięciem to dostaniemy więcej scrolli. Otwarta walka jest mało opłacalna bo nie dość że przeciwnicy bardzo dobrze blokują, robią rzuty (raz zostałem dosłownie wywalony w przepaść) to mogą zaaplikować one-hit killa jak znajdą się za plecami. Bossowie też nie są popychadłami i nie da się przejść mashując jeden przycisk, trzeba wyczekiwać na ich błąd, ewentualnie dobrze opanować kontry i rzuty, do ostatniego bossa podchodziłem z 10 razy. Misji jest 12 z czego połowa ma alternatywne wersje (np. ukończenie bez wykrycia). Jak ktoś lubi masterować to ma gry na ponad 20h. Niestety to na czym się zawiodłem to muzyka i różnorodność leveli. Ta pierwsza nie ma żadnego startu do Tenchu 1 (które ma jeden z najlepszych OST ever) czy nawet WoH. Poziomy też są monotematyczne i oprócz czterech to zlewają się w jedno. Ot ganiamy po podobnie wyglądających wioskach. Nie pomaga też to że parę jest przeraźliwie krótkich lub mocno liniowych. Rozumiem brak odjechanych motywów bo ta część jest bardziej 'realistyczna' ale jakiś większy las czy śnieżny level by się przydał. Wielka szkoda bo dla mnie to co budowało klimat w Tenchu to właśnie muzyka i design, tutaj tego nie ma i feeling już nie ten. Graficznie jest dobrze, tekstury trochę rozmazane ale za to jest płynnie no i animacje stealth killi trzymają poziom. Dobrze się bawiłem przy tej grze, dla mnie gameplayowo to najlepsza część w jaką grałem. Gdyby tylko klimat został utrzymany to z chęcią bym masterował przez kolejne godziny a tak tylko nabrałem ochoty na kolejne ukończenie WoH. Nie żałuję ani jednej z tych 14h (8h kampania) które spędziłem ale raczej nie będę do tej gry wracał tak często jak do jedynki i WoH. 8=/10 11 Cytuj
Pupcio 18 432 Opublikowano 6 lipca Opublikowano 6 lipca Skończyłem sobie Dead Rising które odpaliłem w celu sprawdzenia czy działa i zabiciu kilku zombiaków rzucając w nich płytkami cd, ale jakoś tak zostałem na 20h i zobaczyłem napisy końcowe Fajna gra, nawet bardzo, chociaż czuć że już ma swoje lata w swojej drętwocie i braku ułatwiaczy dla zagrywów dlatego trzeba jej dać trochę czasu żeby chwyciła, ale warto bo potrafi się odwdzięczyć tylko nie wiem czy jest sens ją ruszać 2 miesiące przed remasterem, raczej nie ma. Najbardziej się martwiłem tym słynnym limitem czasu, ale wystarczy podejść do tej gry z myślą że nie damy rady wszystkiego zobaczyć na pierwszym przejściu i tym sposobem ten limit staje się tylko i wyłącznie fajnie wplecioną mechaniką. Uratowałem 20+ ziomali, zobaczyłem sporo psycholi, zabiłem 4k zombiaków i humor gitówa. Gra którą zawsze chciałem nadrobić ale przez brak x360 w młodości nie było mi to dane, a dr2 grane na ps3 nie chwyciło więc fajnie tak sobie nadrobić starocia. Remaster też będzie grany i tu już z myślą o maksowaniu bo widać że poprawią większość rzeczy które mogły wkurzać ale to w swoim czasie. Polecam 8 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Kmiot 13 663 Opublikowano 6 lipca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 6 lipca Animal Well [PS5] Uch. Zacznę z grubej rury. Perła. Nawet nie perełka. Perła. W czasie gdy duże studia toczą walkę o ujarzmienie potężnych silników graficznych, abyśmy w końcu mogli na nich zagrać bez kompromisów w coś, co nie jest symulatorem chodzenia, niejaki Billy Basso samotnie rzeźbi gierkę, która na pierwszy rzut oka wygląda jak pikselowe gówno, na drugi rzut oka zresztą również. Tylko co z tego, skoro po piętnastu minutach całkowicie o tym zapominam, tak samo jak o jedzeniu, meczu Euro 2024 i przesyłce czekającej na mnie w paczkomacie, zamiast tego gram w to kwadratowe gówno przez 4-5 godzin bez przerwy? A następnego dnia powtarzam procedurę. Animal Well wygląda prawdopodobnie na tyle dobrze, na ile stać było twórcę. Oprawę trudno nazwać spektakularną, choć z pewnością miejscami uroku jej nie brakuje, a przy tym tworzy rewelacyjną atmosferę. Dużo tutaj mroku, słabo oświetlonych zakątków, dominują ciemne kolory, przede wszystkim wszystkie odcienie niebieskiego, fiolety, nie brakuje też zieleni. Inne barwy również się pojawiają, ale mają za zadanie za zadanie nadawać pewien kontrast, nie grają głównej roli. Wyróżnia się za to oświetlenie wszelakiego rodzaju i pochodzenia. Rzucenie zestawu petard to cała feeria barw, rozbłysków i hałasu. Pojedyncza świeczka zapalona w mrocznym pomieszczeniu nada mu przytulny nastrój. Kusi mnie, by podać jeszcze kilka innych przykładów, ale to mogłoby zdradzić jakie przedmioty wejdą w nasze posiadanie, a wolałbym, aby każdy miał okazję to odkryć samodzielnie. W każdym razie praca światła w tej grze nawet jeśli nie jest jakimś wyjątkowym osiągnięciem koderskim, to z pewnością jest niezwykle miła i kojąca dla oka. Wybija się ponad resztę. Warstwa audio jest… klimatyczna. Muzyki praktycznie nie ma tu wcale, za to nie brakuje dźwięków otoczenia: mechanizmy trzeszczą, guziki klikają, jeżyki tuptają (dokąd?), kotki miauczą żałośnie. Czasem zdarza się, że lądujemy w całkowitym mroku i tylko słyszymy, że gdzieś w okolicy krąży zagrożenie. I o ile mógłbym mieć żal o muzyczną biedę, tak budowanie nastroju poprzez dźwięki jakoś ten żal łagodzi. No to zabierzmy się do grania. Animal Well w teorii jest metroidvanią. To zawsze dość płynna kategoryzacja, ale każdorazowo ją stosuję, by nadać nieświadomemu czytelnikowi jakąś bazę gatunkową. Piszę metroidvania i każdy mniej-więcej wie w jakich rejonach operujemy. Ale metroidvania metroidvanii nierówna, a Animal Well jest grą, która za priorytet stawia pozostawienie graczowi swobody. I tak lądujemy na rozdrożu, otwiera się przed nami kilka kierunków, nie dostajemy żadnych wskazówek. Pójdziesz w prawo czy lewo? W górę czy w dół? Koniec końców niektóre strefy będą dla nas mniej lub bardziej subtelnie odcięte, zapewne głównie przez wzgląd na psychiczne zdrowie graczy, aby nie trudzili się z fragmentami, których nie mają szans przebrnąć. Wyjadacze gatunkowi od razu to wyłapią. Cały urok Animal Well w tym, że wita gracza z dużą wiarą w jego intelekt i instynkty. Oferuje mu ogromną, choć nie nieskończoną swobodę i pozwala chłonąć grę we własnym tempie. Faktem jest, że niektórych może to przytłoczyć i skołować, bo choć mapa z początku wydaje się skondensowana, to najwyraźniej nie ma zamiaru przestać się rozrastać i na pewnym etapie zaczynamy sobie zdawać sprawę w jak ciasny i ubity system korytarzy się wgramoliliśmy rozpoczynając zabawę. I tak brniemy ekran po ekranie sterując naszym blobem. Tu i tam znajdujemy w skrzynkach dziwne jajka, zapałki, czasem kluczyki. Napotykamy na różnorakie żyjątka, które reagują na nas w swoisty sposób. Otwieramy kolejne przejścia dalej, albo skróty do już znajomych terenów. Całość to 100% gameplayu, gra ani na sekundę nie odbiera nam kontroli nad postacią, a tego rodzaju idea zawsze mi imponowała i wciąż jej poszukuję oraz oczekuję w grach. Cenię bardzo. Rzecz jasna zgodnie z tradycją gatunku znajdujemy również kolejne kluczowe przedmioty, które mają za zadanie poszerzyć nasze możliwości poruszania się i tym samym umożliwić dostęp do nowych stref. I to naturalnie działa, a opcje rosną wykładniczo, na pewnym etapie opcji jest wręcz za dużo, więc gracz musi wprowadzić jakąś wewnętrzną dyscyplinę, by się nie pogubić. I to jest zachwycające, bo ani na moment nie czułem, abym gdziekolwiek utknął, zaciął się i nie miał bladego pojęcia gdzie się udać. Zawsze miałem przynajmniej kilka kierunków do których chciałbym wrócić i sprawdzić czy z nowymi zabawkami mogę przepchnąć się dalej. Być może nie jest to najlepszy i najbardziej uniwersalny projekt świata w gatunku, ale dużej elastyczności mu nie odmówię. Jedyną sugestią, którą oferuje nam gra, to cztery płomienie rozrzucone na wciąż zasłoniętej mapie. Nie trzeba być wyjadaczem gatunkowym by się domyślić, że w ich kierunku powinniśmy podążać. I tyle musi nam wystarczyć. Nie będzie samouczków. Znajdując nowy przedmiot samodzielnie musimy wybadać do czego służy i jak działa. A często ma więcej niż jedno zastosowanie, albo ukryte aspekty dla zaawansowanych graczy. Animal Well to jedna wielka zagadka w każdym znaczeniu. Poznawanie zasad rządzących tym światem to intrygująca rzecz, a gra prostymi metodami budzi w nas nieposkromioną kreatywność, zmusza do kombinowania na kilku płaszczyznach. Każda otwarta skrzyneczka to satysfakcja i wewnętrzne przekonanie, że własną dociekliwością i przenikliwością zasłużyliśmy na tę nagrodę. I kiedy po tych około ośmiu godzinach docieramy do napisów końcowych szybko zdajemy sobie sprawę, że przecież w wielu miejsc jeszcze dokładnie nie przeczesaliśmy, wiele przejść nie otworzyliśmy, wielu zagadek nie rozgryźliśmy. Wracamy więc do eksploracji post game i wtedy Animal Well uderza w nas swoją opcjonalną zawartością. Ta wydaje się płynąć niekończącym się strumieniem. Odnajdujemy kolejne skrzynki, obok których przebiegliśmy pewnie kilkakrotnie, nieświadomi że tam są i na nas czekają. Odkrywamy nowe lokacje i pomieszczenia, czasem z tajemniczymi mechanizmami, w których najwyraźniej coś powinniśmy umieścić. Zaliczamy coraz bardziej wymagające i oryginalne wyzwania zręcznościowe, czasem przez czysty przypadek poznajemy nowe właściwości zabawek, których używaliśmy już od kilku godzin ("to tak też można?!"). Gra nieustannie nas zajmuje, nagradza za wyjście poza schematy, domyślność i ponadprzeciętną spostrzegawczość. To w zasadzie jak druga gra, zaszyta bezpośrednia kontynuacja, która dostarcza zajęcia na kolejne 15-20 godzin. I tak aż do Prawdziwego Zakończenia, oczywiście jeśli zdołasz rozpracować jak je osiągnąć. Bo łatwo nie będzie. Zaznaczę jeszcze raz: Animal Well w pełni ufa umiejętnościom i bystrości gracza. Traktuje go jak równego partnera, nie upośledzonego kuzyna, którego trzeba pilnować i trzymać za rękę, żeby się nie zgubił w centrum handlowym. Rzecz w tym, że pośród graczy tacy kuzyni istnieją i z całą pewnością niektórzy się zgubią, ale najwyraźniej jest to poświęcenie, na które twórca gry był gotów. Inna sprawa, że tytuł chwilami w tym swoim zaufaniu ostro się zapędza i podrzuca zagadki, albo elementy, których rozwiązania albo zastosowania się nie domyślisz, choćbyś bardzo próbował. Cóż, bywa absurdalnie i bez pomocy internetu może się nie udać, niektóre atrakcje są wręcz stworzone pod kątem współpracy społeczności poza grą. To rzeczy całkowicie opcjonalne, easter eggowe, więc progresu nie zablokują, ale problem w tym, że grający o tym nie wie i może się nieco frustrować, próbując rozwiązać zagadkę, której rozwiązać z jakiegoś powodu nie ma prawa. Samodzielne próby rozwikłania i odnalezienia wszystkiego noszą już pewne znamiona masochizmu. To wiele godzin biegania po tych samych pomieszczeniach i wpatrywania się w mapę w poszukiwaniu ledwo dostrzegalnych wskazówek, ślepych plam i luk w ścianach czy podłogach. Rozglądania się za wyróżniającymi się teksturami w lokacjach, używania wszystkiego na wszystkim, niczym w klasycznych grach point & click, gdy w bezsilności brakowało już pomysłów. Pełno tutaj momentów, gdy mówiłem do siebie: nie ma chuja, tam musi być coś ukryte, ale jak się tam dostać? Chwilami głowa się grzała i po kilkugodzinnej sesji bywałem zmęczony mentalnie, ale jednocześnie całkowicie zaangażowany w grę i zadowolony z postępów. A kiedy udało się dotrzeć do Prawdziwego Zakończenia czułem się wyjątkowo bystry i zaimponowałem sam sobie. Animal Well wymaga, abyś był uparty i nieustępliwy. Nie da ci taryfy ulgowej. Prawdopodobnie wielokrotnie poczujesz się mniej lub bardziej bezradny. Chwilami będziesz się zastanawiał dlaczego sam sobie to robisz i pozwalasz tak wodzić za nos, w pewnym sensie marnując godziny życia. Ale potem trafiasz na kolejne niebanalne rozwiązanie, odnajdujesz chytrze ukryty sekret i czujesz, że dla tej satysfakcji było warto nie odpuszczać. 12 2 Cytuj
Sedrak 769 Opublikowano 7 lipca Opublikowano 7 lipca (edytowane) Dragon Age: Origin, XSX, GP Co to była za podróż. Grałem w to w okolicach premiery (2009!) i mało co pamiętałem i kurczę jaka ta gra jest dobra. Świat przedstawiony, lore, postacie, historia tu naprawdę widać stare, dobre BioWare. Ponad 120h pękło (tak pokazuje licznik w grze, ale wydaje mi się coś za dużo) i dopiero pod sam koniec czułem trochę znużenie, bo jednak gameplay postarzał się dość mocno i na padzie sterowanie nie jest tak wygodne jeśli chodzi o micromanaging. Miałem z dwa większe bugi, ale wczytanie save pomogło. Graficznie wiadomo prehistoria. I oczywiście jest ogromny efekt BG3. Człowiek tak wychwytuje jakieś głupotki fabularne, czy kompani których bardzo polubiłem to jednak nie da się w żaden sposób porównać tego do BG3. Jeśli jednak ktoś nie ma awersji do starych gier i chce naprawdę przeżyć fajna przygodo to zdecydowanie polecam zagrać. Edytowane 7 lipca przez Sedrak 4 Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 7 lipca Opublikowano 7 lipca 2 hours ago, Sedrak said: Dragon Age: Origin, XSX, GP Co to była za podróż. Grałem w to w okolicach premiery (2009!) i mało co pamiętałem i kurczę jaka ta gra jest dobra. Świat przedstawiony, lore, postacie, historia tu naprawdę widać stare, dobre BioWare. Ponad 120h pękło (tak pokazuje licznik w grze, ale wydaje mi się coś za dużo) i dopiero pod sam koniec czułem trochę znużenie, bo jednak gameplay postarzał się dość mocno i na padzie sterowanie nie jest tak wygodne jeśli chodzi o micromanaging. Miałem z dwa większe bugi, ale wczytanie save pomogło. Graficznie wiadomo prehistoria. I oczywiście jest ogromny efekt BG3. Człowiek tak wychwytuje jakieś głupotki fabularne, czy kompani których bardzo polubiłem to jednak nie da się w żaden sposób porównać tego do BG3. Jeśli jednak ktoś nie ma awersji do starych gier i chce naprawdę przeżyć fajna przygodo to zdecydowanie polecam zagrać. Pamiętam, że bardzo raziło mnie jedno: świat wyjawiał swoje wszystkie tajemnice. Przykładowo w tym królestwie krasnoludów. Tam chyba były te golemy, wielki sekret od tysięcy lat, legendy i tak dalej. No i mamy misję, godzinkę później cała zagadka rozwiązana. I tak było za każdym razem. Jakieś sekrety, legendy, poszukiwania od pokoleń. No i za godzinkę dwie sprawa wyjaśniona. Strasznie dla mnie to odarło tę grę z tego całego, no nie wiem jak to nazwać, vibe? Lore? No w każdym razie miałem poczucie, że to wszystko jest takie płytkie i powierzchowne. Że to nie jest zbudowany świat tylko jakiś mały hub, żeby gracz sobie wszystko odkrył. Skończyłem Origins z dodatkiem, ale do serii nigdy nie wróciłem Cytuj
Wredny 9 556 Opublikowano 7 lipca Opublikowano 7 lipca Wpadłem tylko, żeby polizać po genitaliach użytkownika @Kmiot To jaką lekkością i szczegółowością są nacechowane te Twoje recenzje jest niesamowite i nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek, w jakimkolwiek gierkowym magazynie, czytał coś lepszego w temacie omawiania gierkowych wad i zalet - czapki z głów 2 1 2 1 Cytuj
Sedrak 769 Opublikowano 7 lipca Opublikowano 7 lipca (edytowane) 1 hour ago, Homelander said: Pamiętam, że bardzo raziło mnie jedno: świat wyjawiał swoje wszystkie tajemnice. Przykładowo w tym królestwie krasnoludów. Tam chyba były te golemy, wielki sekret od tysięcy lat, legendy i tak dalej. No i mamy misję, godzinkę później cała zagadka rozwiązana. I tak było za każdym razem. Jakieś sekrety, legendy, poszukiwania od pokoleń. No i za godzinkę dwie sprawa wyjaśniona. Strasznie dla mnie to odarło tę grę z tego całego, no nie wiem jak to nazwać, vibe? Lore? No w każdym razie miałem poczucie, że to wszystko jest takie płytkie i powierzchowne. Że to nie jest zbudowany świat tylko jakiś mały hub, żeby gracz sobie wszystko odkrył. Skończyłem Origins z dodatkiem, ale do serii nigdy nie wróciłem Podobnie było z Wilkołakami. Po prostu zawsze jesteśmy w odpowiednim momencie i w odpowiednim czasie i wszyscy czekają aż ktoś tj. My przyjdziemy i uratujemy sytuacje. Cała historia polegała na tym, że trafialiśmy do jakiegoś miejsca np..l Elfy, Krasnoludy, Arl i rozwiązywaliśmy problem od A do Z. Mi koncepcja odpowiadała, bo ciągle czułem, że jestem w środku wydarzeń, mam realny wpływ na jego rozwinięcie, a każdy wybór ma znaczenia. Jedno co za to bardzo mocno wali to ktoś absolutnie nie zgadza się z Tobą, używasz perswazji i "a w sumie to masz rację, nie ma sprawy" i chuj lecisz dalej Edytowane 7 lipca przez Sedrak Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 7 lipca Opublikowano 7 lipca Just now, Sedrak said: Podobnie było z Wilkołakami. Po prostu byliśmy w odpowiednim momencie i w odpowiednim czasie. Cała historia polegała na tym, że trafialiśmy do jakiegoś miejsca np..l Elfy, Krasnoludy, Arl i rozwiązywaliśmy problem od A do Z. Mi koncepcja odpowiadała, bo ciągle czułem, że jestem w środku wydarzeń, mam realny wpływ na jego rozwinięcie, a każdy wybór ma znaczenia. Jedno co za to bardzo mocno wali to ktoś absolutnie nie zgadza się z Tobą, używasz perswazji i "a w sumie to masz rację, nie ma sprawy" i chuj lecisz dalej No i dlatego sam świat wydał mi się sztuczny i płytki. Wszystko kręci się wokół gracza i bez niego całkowicie zamiera. Jasne, wiem jak działają gry, ale jest mnóstwo i gier i filmów i książek, które taką iluzję żyjącego świata dają. DA tego nie potrafi, a dla mnie to przekreśla grę RPG Cytuj
oFi 2 467 Opublikowano 7 lipca Opublikowano 7 lipca 2 godziny temu, Wredny napisał(a): Wpadłem tylko, żeby polizać po genitaliach użytkownika @Kmiot To jaką lekkością i szczegółowością są nacechowane te Twoje recenzje jest niesamowite i nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek, w jakimkolwiek gierkowym magazynie, czytał coś lepszego w temacie omawiania gierkowych wad i zalet - czapki z głów Forumowy rednacz, a z takich piórem spokojnie jego wypociny mogłyby lądować w szmatławcu. Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Josh 4 524 Opublikowano 7 lipca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 7 lipca Chciałem zasugerować współpracę z PPE, ale przecież pisanie tam obok takich idiotów jak Kajtek albo Musialik to powód do wstydu, a nie dumy. To może założymy jakiś własny portal? Kmiot = rednacz Jukka Sarasti, Quake96, oFi, Mari4n = zgredziole Suavek = kącik RPG JaskinieTerrigenoweMarvela = korekta (sądzę, że tak zaawansowane AI wychwyci wszystkie błędy) Figaro = kącik lewaka, "czyli czemu Raiden lubi chłopców, a Link przebiera się w damskie fatałaszki" widzę tu spory potencjał 11 Cytuj
Paolo1986 752 Opublikowano 7 lipca Opublikowano 7 lipca 3 godziny temu, Wredny napisał(a): Wpadłem tylko, żeby polizać po genitaliach użytkownika @Kmiot W pierwszej chwili myślałem, że pomyliłem strony Ale nie, to nadal nasz ukochany forumek . Nie przypuszczałem tylko, do czego może się posunąć Wredny , wyrażający swój podziw dla twórczości Kmiota. Oczywiście, podpisuję się pod zachwytami, są jak najbardziej uzasadnione 1 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Josh 4 524 Opublikowano 7 lipca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 7 lipca Ghosthunter - Mamo, kupisz nam Resident Evil 4? - Nie, mamy Resident Evil 4 w domu. RE4 w domu: No i w sumie na tym mógłbym zakończyć tę recenzję godną najlepszych tekstów prosto z PPE, ale trochę głupio po tym co wcześniej spłodził Kmiot, więc dopiszę parę uwag, żeby nie wyjść na totalnego wsioka i lamusa. Przede wszystkim pewnie nie każdy tę grę kojarzy, zwłaszcza gracze młodsi stażem, bo wyszła ona w 2003 roku i nawet wtedy nie było o niej zbyt głośno. Co tak naprawdę nie powinno dziwić, bo to był rok zawalony hitami, między innymi PoP: Piaski czasu, KotOR, Max Payne 2, Jak 2 czy Silent Hill 3, więc jakaś tam śmieszna gierka AA od twórców MediEvil miała prawo przejść niezauważona gdzieś bokiem. Ja miałem tego farta, że już wtedy położyłem łapy na tym tytule, chociaż mało brakowało, a moja przygoda z nim zakończyłaby się szybciej niż zaczęła, bo majty miałem osrane bardziej niż po sesji z Silent Hillem Gra zaczyna się bardzo dobrze, jak rasowy horror. W białych adidasach bardzo cool i wyluzowanego gliniarza przemierzamy nawiedzoną szkołę: jest ciemno jak cholera, zewsząd słychać przerażające ryki, w tle leci wrzucająca ciary na jądra muzyka, a gracz ma świadomość, że cokolwiek się na niego czai, ten śmieszny pistolet który ma pod ręką nie wystarczy. Pamiętam jak w to grałem po raz pierwszy mając 13 lat, mimo że byłem już zaprawiony w horrorowych bojach to schiza i tak była niezła, a mój młodszy o rok brat w ogóle dał sobie spokój z graniem po pierwszych 10 minutach xD Pozostaje więc żałować, że tak intensywnie jest tylko na początku, a im dalej w grę tym już jest mniej strasznie, robi się za to bardziej groteskowo i jajecznie, no ale widocznie taki już styl chłopaków z Cambridge Studios. Pomijając szkołę, to jeszcze daje radę wioska - tutaj już śmigamy w pełnym słoneczku ostro grzejąc z giwer, ale creepy przeciwnicy, niepokojące udźwiękowienie i baaaaardzo dziwne postacie spotykane na naszej drodze skutecznie podbijają atmosferę grozy. Fajny jest jeszcze ghost ship z gościnnym występem typka o znajomo brzmiącym nazwisku Fortesque, a także z wystającymi zewsząd mackami krakena, próbującymi nas zgwałcić (aż dziwne, że gry nie robili Japończycy, bo czuć lekki vibe hentaja), ale później robi się aż zbyt standardowo: jakieś więzienie, wysypisko śmieci i laboratorium z coraz to większymi ilościami duszków do sklepania. Ewidentnie zabrakło pomysłów na drugą połowę gry. \\ Gameplay jest poprawny, ale też tak oczywisty jak to tylko możliwe. Ot, zwyczajny shooterek TPP jakich było wtedy na pęczki, ciężko to nawet nazwać przygodówką, bo ani eksploracji nie ma tu zbyt dużo, ani zagadki nie są jakieś skomplikowane. Jeżeli już się gdzieś zaciąłem, to tylko dlatego, że przegapiłem jakiegoś pstryka na ścianie dwa pomieszczenia wcześniej. Jedyny twist to łapanie duchów specjalnym dyskiem, co sprowadza się po prostu do tego, że po zadaniu gagatkom wystarczającej ilości obrażeń trzeba w nich tym właśnie dyskiem rzucić... i tyle. Po czasie ta mechanika nawet zaczęła mnie lekko irytować. W kilku momentach, aby przejść dalej trzeba skorzystać z pomocy pomagającej nam laseczki (też ducha) posiadającej unikatowe skille i potrafiącej dostać się w obszary niedostępne dla naszego nażelowanego lalusia. To akurat mógł być ciekawy motyw, który po rozwinięciu dałby radę zaoferować jakieś naprawdę dobre łamigłówki, ale niestety nie został należycie wykorzystany. Laseczką sterujemy dosłownie kilka razy w ciągu całej gry, sekcje z nią są krótkie, a z każdego jej skilla korzystamy tak naprawdę tylko raz i nie ma w tym absolutnie żadnej filozofii. Szkoda. Jeszcze sobie trochę ponarzekam na głupotki. Postać biega o wiele zbyt wolno, nie da się ręcznie przeładowywać broni (trzeba opróżnić magazynek i wtedy ziomek sam przeładowuje), giwery mają mały power podczas strzelania, a walki z bossami są zbyt proste. Fabuła? No jakaś tam jest. Mimo tego wszystkiego i tak nie nazwałbym tej gry crapem, może bardziej średniaczkiem, takim na 6+/10. Są fajne momenty, zwłaszcza w pierwszej połowie gry, atmosfera daje radę, widać jakieś przebłyski dobrych pomysłów, gra nie ma też jakichś naprawdę poważnych wad, które by ją totalnie dyskwalifikowały. Plusem na pewno jest to, że idzie ją skończyć w 8 godzin, więc raczej nie zdąży się znudzić i można ją dziabnąć w trakcie jednej dłuższej sesji No i najważniejszy plus, który zostawiłem na sam koniec, taki co to kładzie na łopaty większość współczesnych hiciorów AAA Spoiler 9 1 Cytuj
Sedrak 769 Opublikowano 8 lipca Opublikowano 8 lipca 18 hours ago, Homelander said: No i dlatego sam świat wydał mi się sztuczny i płytki. Wszystko kręci się wokół gracza i bez niego całkowicie zamiera. Jasne, wiem jak działają gry, ale jest mnóstwo i gier i filmów i książek, które taką iluzję żyjącego świata dają. DA tego nie potrafi, a dla mnie to przekreśla grę RPG To ja patrzę jednak typowo pod przyjemność z grania. Jak włączyłem Origin Elfa, poczułem ten rasizm, bród, zemstę za krzywdę i późniejszą rzeź to widziałem, że jestem kupiony. Do tego później przemianę mojej postaci z wkurwionego na wszystkich leszcza, na bohatera Feralden i jak później w grze właśnie wracam co początkowego etapu i jak świat się zmienia dzięki mnie. Dawno nie miałem takiej przyjemności z grania, a chyba to jest najważniejsze. Jednak absolutnie rozumiem Twoje podejście i ma to sens. ME I pod względem budowania świata czy postaci jest o klasę wyżej, a te gry były chyba w tym samym czasie produkowane. Ale o ME napiszę kiedy indziej, bo planuje po raz trzeci przejść całą trylogię Cytuj
Mejm 15 310 Opublikowano 8 lipca Opublikowano 8 lipca Widywalem okladke Ghosthuntera wielokrotnie ale nigdy bym nie przypuszczal, ze tak wyglada sama gra. Troche zaskoczenie. Cytuj
Mari4n 420 Opublikowano 9 lipca Opublikowano 9 lipca Miałem kiedyś Ghosthuntera, ale miałem inne sztosy do ogrania, i tak leżał na półce aż go sprzedałem. Szkoda, bo nie tak dawno sobie o tej grze przypomniałem, i miałem chęć sobie odpalić. Cytuj
dominalien 263 Opublikowano 9 lipca Opublikowano 9 lipca Męczyłem się z tym Ghostrunnerem i męczyłem aż doszedłem do kolejnego poziomu i stwierdziłem, że mam dość. Koniec historii. Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 10 lipca Opublikowano 10 lipca Alone in the Dark: The New Nightmare Najlepszy klonik klasycznych RE nic, a nic nie stracił ze swojej magii przez te wszystkie lata, dalej wywołując ciarki na jajach spoconego ze strachu gracza, ciesząc oczy ładnie wykonanymi lokacjami i totalnie rozwalając mrocznym klimatem. Rezydencja z pierwszego Residenta przy tej posiadłości to Disneyland. Tylko czemu wszystkie zombie łażą bez koszulek dziwnie kulejąc i jęcząc jakby dopiero co odbyło się tu dzikie gay-party? Może nawet lepiej, że gra tego nie tłumaczy Najlepiej jednak grać Aline zamiast tłustowłosym Edkiem: babeczka ma dłużą, trudniejszą, bardziej horrorową i wypełnioną zagadkami przygodę, poza tym w jej kampanii można trafić na kreaturę w stylu Nemesisa, a także... no nie czarujmy się, tyłek tej rudej dziewoi musiał nieźle robić robotę w 2001 roku klasycznie jak to bywa w tego typu grach, późniejsze sekcje są już nieco słabsze, ostatniej lokacji brakuje klimy i zamienia gameplay w Dooma (zwłaszcza u Eddy'ego). Twórcy nie pomyśleli też o żadnych bonusach po przejściu gry, więc jest to typowo przygoda na raz (na dwa, jeżeli chcesz pyknąć obiema postaciami). Polecam tak czy inaczej, zwłaszcza że teraz można pyknąć w najlepszej możliwej wersji dzięki lekkiemu odświeżeniu na current-geny. MediEvil: Resurrection Nie wiem czemu, ale zawsze byłem przekonany, że ta pierwotnie wydana na PSP odsłona to była kontynuacja dwóch pierwszych części, a to jednak remake zanim wyszedł remake na PS4. Zmiany względem oryginału widać od razu, gra jest mniej horrorowa, więcej tu pastelowych kolorków, wrzucono więcej żartów (zajebisty va gargulców!) i mam wrażenie, że niekiedy mocno przemodelowano poziomy. Niestety, mimo że pierwotnie tytuł ukazał się w 2005 roku (wtedy kiedy RE4 ) to nie oferuje praktycznie żadnych poprawek i udogodnień. Sterowanie i walka to dalej taka sama drętwota, kamera jest do dupy i nie można nią swobodnie manipulować, brakuje lock'on, a platforming jak był tragiczny, tak tragiczny jest dalej (za to chyba traci się teraz mniej żyćka, po wpadnięciu do wody). Serio, po 7 latach mogliby się ciut bardziej postarać. Z lekkich szlifów to wiadomo, że grafika (chociaż jednak brakuje tego mroku), no i fajnie, że teraz kielichy otwierające dostęp do alei sław można zbierać od razu, a nie dopiero po zdobyciu 100% dusz. Nie powiem, mimo zacofania gameplayowego dalej gra się w to fajnie, a halloweenowa atmosfera w stylu animacji Tima Burtona ma w sobie mnóstwo uroku 6 1 Cytuj
Pupcio 18 432 Opublikowano 10 lipca Opublikowano 10 lipca Próbowałem 3 razy tego medievila i zawsze odpadam a jestem zakochany w 1 i 2. Coś jest nie tak z tą grą Cytuj
Jukka Sarasti 358 Opublikowano 10 lipca Opublikowano 10 lipca Po 36 godzinach skończyłem Legend of Heroes: Trails to Azure,a tym samym domknąłem dylogię Crossbell. Było warto jak cholera, chociaż sporo czasu minie, zanim siądę do Cold Steelów, ale o tym za chwilę. Słowem wstępu - nikogo to nie powinno zaskoczyć, ale nie ma sensu podchodzić do tego tytułu bez znajomości poprzedniczki. Historia to bezpośrednia kontynuacja, a stosunkowo spokojna skala Trails to Zero pełniła rolę rozstawienia figur na szachownicy przed zrzuceniem szeregu bomb atomowych w kontynuacji. Lloyd z poszerzoną ekipą - początkowo o Wazy'ego i Noel znanych z poprzedniczki - dalej pełni rolę supergliny, który deficyty w stosunku do mistrzów miecza, magicznych asasynów i innych wybrańców bogów musi nadrabiać inteligencją i determinacją (temu też tak lubię tego protagonistę, chociaż to jedynie kolejna wariacja na temat kryształowego herosa). Stosunkowo szybko jego robota zaczyna nabierać rumieńców - do Crossbell przybywa chociażby elitarna grupa najemników mająca mocne powiązania z Randy'm (jednym z członków oddziału Lloyda i przy okazji największą maszyną do zadawania fizycznych obrażeń w całej grze), dwa sąsiadujące mocarstwa zgłaszają pretensje do terytorium rodzinnych stron Lloyda, a to wszystko małe piwo przy tym, co odwala się mniej więcej od połowy gry. Tak, o ile lubiłem w Trails to Zero skromniejszy wymiar historii - nie graliśmy bracerami-zabijakami, tylko grupą policjantów, która natykała się na spisek o nie tak znowu dużych rozmiarach w porównaniu do inby z Trails in the Sky - tak w dwójce nie zabraknie pewnej organizacji znanej z trylogii Sky i naprawdę dużej imprezy. Na pewno mocną stroną serii są relacje pomiędzy postaciami. Zwłaszcza podoba mi się jak wydarzenia w dylogii służą za kontynuację wątków pewnych postaci z poprzedniej trylogii oraz jakiego dodatkowego kontekstu nabierają pewne momenty w grze, gdy zna się arc rozgrywający w Liberl. Aż serce rośnie, kiedy: Spoiler Renne, Joshua i Estelle toczą walkę z Aionem czy mój ulubiony ksiądz-komandos uwalnia moc Stigmy Ogólnie to cieszę się, że zacząłem przygodę z serią od samego początku trailsowego cyklu - mam wrażenie, że sporo bym tracił, gdybym zaczął dopiero od tej dylogii. Gameplayowo nie ma dużych zmian - nasi nieco kukiełkowi pod względem prezencji herosi dostają w tej części do dyspozycji dodatkowo Master Quartze, które boostują ich statystyki i na ostatnim poziomie ich rozwoju odblokowują nasterydowane czary, a także w pewnych miejscach w fabule ładuje im się pasek burst pozwalający atakować z pominięciem kolejności tur oraz rzucać natychmiastowo czary. Nie wiem czemu ten pasek nie działa przez całą grę, zwłaszcza, że w dalszych lokacjach jest już aktywny niemalże cały czas, no ale... Tak czy siak walczy się bardzo przyjemnie, nie brakuje też sympatycznych subquestów. Gra się w to doskonale, ale niestety do czasu - jakieś ostatnie 10 godzin mnie wymęczyło. Jasne, fabuła to mocno rekompensowała, ale mniej więcej przed Spoiler wyzwoleniem miasta gra zaczyna już męczyć ciągłymi dungeonami. Ten ostatni trwa chyba z 5 godzin i zawiera megafrajerską zagrywkę ostatniego bossa - jeżeli w odpowiednim momencie nie zaczniemy go spamować ciągłymi atakami w trybie burst, to po prostu one hit killem zabije drużynę pod koniec walki. One hit killem, który ignoruje wszystkie zasady gry i nie da się go zablokować. Zajebista nagroda po męczeniu dosyć monotonnej mapy przez kilka godzin. Co tu dodać? Muzyczka jak poprzednio top, jest minigierka w stylu Tetrisa, fanserwis w postaci interludium po drugim rozdziale do niczego niepotrzebny. Czy polecam? Jeśli podobała się poprzednia część, to rozumie się samo przez się. Jeżeli komuś ostatnio przeszkadzał brak skali, to też polecam, bo znajdzie jej aż zanadto. Koniec końców wolę poprzedniczkę, która w ogóle jest moimi ulubionymi Trailsami, ale gdyby nie na maksa przeciągnięte zakończenie Azure, to może preferowałbym właśnie domknięcie trylogii. Wspomniany epilog wymęczył mnie jednak na tyle, że wbrew poprzednim planom nie ruszę z Cold Steelami w tym roku. Zamiast tego jak mnie najdzie znowu na jRPG to się pewnie zabiorę w końcu za Shadow Hearts: Convenant, bo bardzo lubię jedynkę. Ale to historia na innego posta. 5 2 Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 10 lipca Opublikowano 10 lipca Zero mi nie podeszło, więc za Azure nie wiem czy chce mi się brać. Możliwe że sam sobie zrobiłem krzywdę kończąc najpierw wszystkie odsłony Cold Steel + Reverie, bo po tym co się tam odjaniepawla to przygoda w Crossbell sprawia wrażenie najwyżej pikniku na łące gdzieś za miastem. Za spokojnie, za wesoło, zbyt rozciągnięte wszystko, a postacie są nudne i nieciekawe. Ale może kiedyś jeszcze dam szasnę. 3 godziny temu, Pupcio napisał(a): Próbowałem 3 razy tego medievila i zawsze odpadam a jestem zakochany w 1 i 2. Coś jest nie tak z tą grą No właśnie widzę, że gra do dzisiaj jest trochę gnojona, głównie przez lżejszy klimat zmiany w poziomach. Dla mnie pikuś, bardziej denerwuje brak udogodnień, które w 2005 roku POWINNY zostać wprowadzone. Z drugiej strony nawet na PS4 się jakoś super nie wysilili, a był to 2019 xd Ale tak ogólnie to i tak w gruncie rzeczy bardzo podobny i dobrze znany MediEvil, te kilka godzin idzie całkiem miło spędzić przy gierce Cytuj
XM. 10 888 Opublikowano 10 lipca Opublikowano 10 lipca 5 minut temu, Josh napisał(a): Zero mi nie podeszło, więc za Azure nie wiem czy chce mi się brać. Możliwe że sam sobie zrobiłem krzywdę kończąc najpierw wszystkie odsłony Cold Steel + Reverie, bo po tym co się tam odjaniepawla to przygoda w Crossbell sprawia wrażenie najwyżej pikniku na łące gdzieś za miastem. Za spokojnie, za wesoło, zbyt rozciągnięte wszystko, a postacie są nudne i nieciekawe. Ale może kiedyś jeszcze dam szasnę. No właśnie widzę, że gra do dzisiaj jest trochę gnojona, głównie przez lżejszy klimat zmiany w poziomach. Dla mnie pikuś, bardziej denerwuje brak udogodnień, które w 2005 roku POWINNY zostać wprowadzone. Z drugiej strony nawet na PS4 się jakoś super nie wysilili, a był to 2019 xd Ale tak ogólnie to i tak w gruncie rzeczy bardzo podobny i dobrze znany MediEvil, te kilka godzin idzie całkiem miło spędzić przy gierce Jakaś lista gier jak w tego cold steel grac? Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.