Josh 4 524 Opublikowano 7 sierpnia Opublikowano 7 sierpnia A czym chce być? Pytam serio. Da się w to pograć singlowo czy to jakieś MMO kraszujące do pulpitu co 20 sekund? Kojarzę tę grę głównie z recenzji po premierze i wtedy to był jakiś dramat. Cytuj
oFi 2 467 Opublikowano 7 sierpnia Opublikowano 7 sierpnia W szmatławcu napisali że fallout 76 mocno wyjechal na prostą po ostatnim fabularnym patchu Cytuj
suteq 183 Opublikowano 7 sierpnia Opublikowano 7 sierpnia Godzinę temu, Josh napisał(a): A czym chce być? Pytam serio. Da się w to pograć singlowo czy to jakieś MMO kraszujące do pulpitu co 20 sekund? Kojarzę tę grę głównie z recenzji po premierze i wtedy to był jakiś dramat. W tym roku ogrywałem z wszystkimi DLC i da się w to grać bez problemu samemu ignorując innych graczy. A z tego co pamiętam da się też grać totalnie solo ale wtedy postać jest oddzielna. Gra się spoko, spędziłem jakieś 130h i zrobiłem niemal wszystkie zadania warte uwagi. Cytuj
Pupcio 18 432 Opublikowano 7 sierpnia Opublikowano 7 sierpnia 1 godzinę temu, Josh napisał(a): A czym chce być? Pytam serio. Da się w to pograć singlowo czy to jakieś MMO kraszujące do pulpitu co 20 sekund? Kojarzę tę grę głównie z recenzji po premierze i wtedy to był jakiś dramat. Coopową pseudo mmo strzelanką z elementami survivalu i budowania domku. Zdecydowanie nie dla mnie ale wolę takie coś niż robienie mnie w chuya i udawanie że ta f4 to fallout i rpg Cytuj
Sedrak 769 Opublikowano 7 sierpnia Opublikowano 7 sierpnia On 7/27/2024 at 4:58 AM, SebaSan1981 said: Chrono Trigger w wersji Snes ukończony na tablecie w pracy. Po kilkunastu latach od wielokrotnego przechodzenia na PSX nadal pamiętałem co gdzie i kiedy. Wszystkie side questy porobione, tabsy wyzbierane. Nietoperki w zamku Magusa a potem Ruminatory w Dark Omenie to najlepsze źródło expa w odpowiednich momentach gry. Jeden boss sprawił mi chwilowo kłopot, ten szkielet w na pustyni gdzie potem Robo pomagał w sadzeniu lasu. Całość zajęła 58h ale odjął bym z 10h bo byłem na patrolach hangarów podczas włączonych menusów. Jako że CT to gierka nr4 w moim top rankingu gier to bawiłem się przednio bo fabuła, story to nadal pomimo lat mistrzostwo świata. A teraz.. zacząłem NewGame+ aby zdobyć kilka itemków niemożliwych do zdobycia ba pierwszym przejściu (bo były wybory - albo to, albo to) oraz ukończyć grę inną drużyną niż Crono - Lucca - Frog. Jest wersja na Switch? Cytuj
Bzduras 12 532 Opublikowano 7 sierpnia Opublikowano 7 sierpnia Niestety nie. Z nowszych sprzętów to jedynie PC. 1 Cytuj
Sedrak 769 Opublikowano 7 sierpnia Opublikowano 7 sierpnia Żona teraz jak pojebana ogląda Gelserowa to na Switcha idealna opcja. Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Suavek 4 696 Opublikowano 8 sierpnia Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 8 sierpnia Final Fight (Capcom Beat'Em Up Collection PC) Bez nostalgii, sentymentu i temu podobnych ukończyłem grę po raz pierwszy w życiu. Owszem, kojarzę, że grałem na automatach za dziecka, ale może raptem parę razy i oczywiście szybko ginąłem. Poza tym miałem jeszcze wtedy w domu na Pegasusie Mighty Final Fight, ale to jest właściwie cała moja styczność z serią do dziś. I tak prawdę mówiąc chyba przy wersji NES bawiłem się lepiej, niż przy oryginale. Być może zrobiłem błąd wybierając Haggara jako postać do gry solo, bo miałem wrażenie częściej widziałem poniższy ekran, niż w przeciwników: Ok, FF to klasyk. Typowy beat'em'up z automatów mający na celu wyciągnąć od dzieciaków jak najwięcej żetonów. Tym samym zginąć łatwo, a gra jest pełna tanich zagrywek oraz perfidnych ruchów przeciwników, których nie sposób przewidzieć, albo w porę zareagować bez wcześniejszej wiedzy. Natomiast wspomniany Haggar był tak powolny, że czasem nie byłem w stanie zareagować na kolejne pułapki i tylko kolejne 'darmowe' continue pozwalały mi grać dalej. Niby całość to raptem godzinka, ale i tak szybko miałem dość i kończyłem grę trochę na siłę. Nie wiem w sumie, jaką gra ma opinię pośród graczy i fanów, ale choć są beat'em'upy do których wracam regularnie, tak tutaj nic nie bawiło na tyle, żebym chciał grę przejść ponownie. Tj. spoko na raz, może do co-opa, jak na swój wiek gra ładna artystycznie i fajnie że nadrobiłem taką zaległość, ale to by było na tyle. Timer fajnie się zgrał z 'akcją' ... 13 Cytuj
kotlet_schabowy 2 693 Opublikowano 9 sierpnia Opublikowano 9 sierpnia (edytowane) WarioWare: Get It Togheter! (Switch) "Ukończyłem" w przypadku tej serii może być trochę na wyrost, bo zaliczenie "fabuły" i zobaczenie creditsów wymaga jakichś dwóch godzinek, natomiast później dochodzi multum różnych trybów, dodatków i pierdółek, które sprawiają, że wymaksowanie gierki wg. źródeł internetowych może wymagać nawet 30 godzin xD. Ja mimo wszystko podziękowałem za wszelkiego rodzaju time attacki, wyzwania typu "zalicz dany level bez skuchy" czy w końcu wrzucone tu mocno na siłę elementy customizacji bohaterów (skórki itd.), bo to po prostu nie dla mnie. W sumie byłem zaskoczony, jak szybko GIT się skończyła, chyba oczekiwałem czegoś więcej po nowożytnej odsłonie tej serii (grałem dotąd tylko w prekursora z GBA). Zakładam, że kojarzycie, o co tu chodzi, ale paroma słowami: mamy tu do czynienia z szeregiem występujących po sobie (jako jeden "poziom", zakończony czasem bossem), mikro gierek, wymagających od nas z reguły użycia kierunków i jednego przycisku i w których liczy się głównie refleks i dużo szczęścia, bo za pierwszym razem bardzo często po prostu nie wiadomo, co mamy zrobić (enigmatyczna wskazówka niewiele mówi). Ale to jest wpisane w styl serii. Problem, jaki mam z tą edycją jest taki, że wepchano tu na siłę całą bandę grywalnych postaci o różnych "mocach", których użycie jest na nas wymuszane w trakcie rozgrywki. Te moce to często zupełnie inne sposoby kierowania ludzikiem/wykonywania charakterystycznej dla niego akcji (jeden strzela, ale tylko w bok, drugi w górę, trzeci porusza się na rolkach i zmieniamy kierunki używając jojo, tak, wiem jak to brzmi xD). Ktoś by powiedział: fajnie, różnorodność, nie ma monotonii. No ale nie. Akurat w WarioWare nie jest mi do szczęścia potrzebne, żeby mieszać mi w głowie różnymi sposobami rozgrywki, gdzie zazwyczaj mam 2-3 sekundy na zastanowienie się, co i jak zrobić i powinienem działać wręcz odruchowo. Ten miszmasz jest dla mnie największą wadą tej gry i dosyć mocno mi ją popsuł. Poza tym same mini gierki też jakieś takie bez polotu, rzadko zdarzyło mi się uśmiechnąć na widok nowego patentu czy absurdalnej otoczki (w wersji na GBA mieliśmy chociażby fajne powroty do korzeni i nawiązania do starych gier Nintendo, tu też to występuje, ale zdecydowanie rzadziej). Na plus (choć ma to dwie strony) możliwość używania kontynuacji (za którą płacimy zdobytymi punktami, ale to groszowe sprawy), dzięki której nie musimy po utracie wszystkich szans zaczynać całego ciągu gierek od nowa, tylko powtarzamy (ale już tylko z jednym życiem) ostatnią z nich aż do skutku. Wygląda i brzmi to oczywiście fajnie, kolorowo i schludnie, choć design postaci może na początku trochę drażnić (takie trochę super deformed, ale nie do końca), no i mimo wszystko więcej uroku ma dla mnie pixel art z GBA. No ale ważne, że jest płynniutko. Podsumowując: grałem na Switchu już w sporo produkcji i chyba pierwszy raz mogę powiedzieć, że jestem niezadowolony. Raczej pójdzie na olx i to bez sentymentu. Edytowane 9 sierpnia przez kotlet_schabowy 4 Cytuj
Suavek 4 696 Opublikowano 9 sierpnia Opublikowano 9 sierpnia Sprawdź mimo wszystko Move It. Dwie strony wcześniej opisałem swoje wrażenia. Trzeba się trochę poruszać, ale po tym co piszesz myślę, że odbiór będzie dużo lepszy. W Get It Together jeszcze nie grałem, ale też mam trochę obawy, że przekombinowali z tym sterowaniem postaciami. Cytuj
Suavek 4 696 Opublikowano 9 sierpnia Opublikowano 9 sierpnia Przechodzę sobie dalej Capcom Beat'Em Up Collection i obserwuję fajny kontrast pomiędzy niektórymi grami tego samego gatunku. The King of Dragons Nigdy wcześniej o tym tytule nie słyszałem. Nie kojarzę go też z salonów gier za dziecka. Generalnie jest to bardzo prosty beat'em'up w klimatach fantasy i zarazem swego rodzaju prekursor świetnego Dungeons and Dragons. Nawet widać to po designie przeciwników, czy ich wachlarzu ruchów, że sporo pomysłów wykorzystano ponownie lata później (np. stosujące mirage duo mrocznych elfów). Pięć grywalnych postaci, skromny zakres ruchów i ciosów. Ale w prostocie też można znaleźć urok i muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się w ten tytuł grało. Kolejne poziomy nie są długie, ale jest ich dużo i są zarazem dość zróżnicowane. Niby pikseloza, a jednak miło się oglądało niektóre tła. Muzyka również niczego sobie. Plus można sobie zmienić grywalną postać pomiędzy kolejnymi levelami bez brania continue. Ale co mi się podobało najbardziej - szczególnie po nieszczęsnym Final Fight - to że gra była zwyczajnie sprawiedliwa. Kilka pierwszych poziomów przeszedłem bez straty życia. Większość bossów można było łatwo rozpracować. Przeciwników nie ma dużo, więc nie jesteśmy osaczani ze wszystkich stron bez możliwości obrony. Nie było też żadnych perfidnych zagrywek, pokroju atakujących w ułamku sekundy spoza ekranu wrogów, albo spadających nam na głowę beczek. Całość ukończyłem biorąc Continue około 10 razy. Może koneser gatunku określiłby to po prostu mianem "niskiego poziomu trudności", ale dla takiego amatora jak ja była to po prostu dobrze skonstruowana chodzona bijatyka, a co za tym idzie po prostu przyjemna i zabawna. Coś, czego nie mogę powiedzieć o kolejnym tytule tego pakietu, który ukończyłem... Captain Commando Że tak się wyrażę w miarę dyskretnie, cytując przy tym klasyka - "gówno obesrane"... Gra mnie wymęczyła sto razy bardziej, niż Final Fight, do którego jest bardzo podobna mechanicznie. Na nic się zdał wybór zręczniejszej postaci. To właśnie beat'em'up z gatunku tych perfidnych, gdzie przeciwnicy otaczają nas w mgnieniu oka z kilku stron, spoza ekranu spadają na nas beczki, albo w ułamku sekund atakują szeregi wrogów z granatnikami i innym napalmem sięgającym połowy planszy. Ilości Continue nawet nie zliczę. Sam ostatni boss wymusił chyba kilkanaście, bo był to jeden z tych typów, co atakuje nas na kilometr, a sam lata po całej mapie i jeszcze jest w stanie usytuować się w miejscu, którego ciosy naszej postaci nawet nie sięgają. Frajda była znikoma nawet, gdy nie miałem problemów z pozbyciem się przeciwników. Coś w tej grze jest takiego, że w ogóle nie dawała satysfakcji z sieczki. Ciosy są bardzo słabe wizualnie i dźwiękowo i nie pomagał nawet fakt, że można wrogów np. przeciąć na pół. Do tego sama otoczka przedziwna, co widać już na ekranie wyboru postaci. Nie mam pojęcia kim one są, ale wyglądają komicznie. To samo tyczy się przeciwników, z których połowa wygląda jak kolorowe smerfy, jak i kolejnych poziomów totalnie z dupy i bez żadnego ładu i składu. Developerzy musieli mieć niezły odlot, kiedy to wszystko wymyślali. Nie jestem pewien, czy ta gra byłaby fajna nawet w co-opie. Nie mam zamiaru się przekonywać. Jest mnóstwo lepszych beat'em'upów, w które można pograć. Captain Commando sprawia wrażenie ówczesnego odpowiednika gry mobilnej - tj. chcesz grać dalej? Płać i płacz. Fakt, że teraz można grać z nieskończoną ilością żyć niestety wcale niczego tu nie poprawia. Gra jest słaba i męcząca, a przynajmniej tak ja ją odebrałem na świeżo, nie mając z nią nigdy wcześniej styczności. Nie polecam. 8 Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 10 sierpnia Opublikowano 10 sierpnia Captain Commando to tani crap, nawet sample podjebali z Final Fighta. Najlepsza bijatyka ze składanki to Warriors of Fate. Ale ogólnie tych najlepszych, czyli Cadillaków, Punishera, AvP i Dungeons&Dragons nie ma Cytuj
Suavek 4 696 Opublikowano 10 sierpnia Opublikowano 10 sierpnia 1 godzinę temu, Homelander napisał(a): Ale ogólnie tych najlepszych, czyli Cadillaków, Punishera, AvP i Dungeons&Dragons nie ma D&D jest osobno w pakiecie Chronicles of Mystara, dostępny już od wielu lat. Na konsolach co prawda utkwił w dystrybucji na ósmej generacji konsol, ale z PC nie ma tego problemu, wiadomo - https://store.steampowered.com/app/229480/Dungeons__Dragons_Chronicles_of_Mystara/ Cadillaci, Punisher i AvP nie zostaną prawdopodobnie wydane ze względów licencyjnych. Wszystkie te tytuły bazują na komiksach/filmach, więc jest dodatkowa bariera, żeby ponownie je udostępnić w sprzedaży. Nie mówię, że tak się nie stanie, ale głównie o to się rozchodzi przy takich pakietach gierek. Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 10 sierpnia Opublikowano 10 sierpnia 14 minutes ago, Suavek said: D&D jest osobno w pakiecie Chronicles of Mystara, dostępny już od wielu lat. Na konsolach co prawda utkwił w dystrybucji na ósmej generacji konsol, ale z PC nie ma tego problemu, wiadomo - https://store.steampowered.com/app/229480/Dungeons__Dragons_Chronicles_of_Mystara/ Cadillaci, Punisher i AvP nie zostaną prawdopodobnie wydane ze względów licencyjnych. Wszystkie te tytuły bazują na komiksach/filmach, więc jest dodatkowa bariera, żeby ponownie je udostępnić w sprzedaży. Nie mówię, że tak się nie stanie, ale głównie o to się rozchodzi przy takich pakietach gierek. Wiem, że D&D jest. Napisałem tylko, że nie ma w pakiecie tym. Punisher wychodzi w nowym pakiecie Marvel vs Capcom. AvP był w tym takim capcomowskim arcade sticku parę lat temu. Cadillaki nigdzie Cytuj
Jukka Sarasti 358 Opublikowano 10 sierpnia Opublikowano 10 sierpnia (edytowane) Pewnie macie kumpla, w przypadku którego nie możecie nadziwić się, że wszedł w związek z jakąś totalnie toksyczną babą. Może sami byliście w tej sytuacji. No, to James Savage (raczej bez pokrewieństwa do Johna) podkręcił to nie tyle do kwadratu, co co najmniej do sześcianu. Tak się bowiem składa, że byłą tego folklorysty, łowcy potworów i ćpuna jest Draculae, będąca pierwowzorem literackiego wampira. A do tego potworzyca planuje doprowadzić do końca świata odprawiając w zatęchłym motelu pewien Niebu obrzydły rytuał, więc James w ramach kilku godzin składających się na El Paso, Elsewhere będzie musiał stawić jej czoła. A zrobi to głównie za pomocą gnatów. Gdyby ktoś mi powiedział, że będę z dużym zainteresowaniem śledził narrację w grze, która wygląda jak mod do piewszego Maxa Payne'a podmieniający tekstury głównego bohatera na wczesny PSX, to bym mu odpowiedział, że jak chce, to mu wskażę najbliższy Monar. A jednak - opowiadana między rozdziałami i ze znajdowanych w trakcie poszczególnych etapów (a jest ich 50) przedmiotów drama naprawdę działa i wciąga. To świetnie zagrana przez aktorów głosowych historia, który tworzy w tym nieprawdopodobnym uniwersum prawdopodobną opowieść - James próbujący poukładać sobie związek, w którym był ofiarą, oszukująca się Draculae, wątek tego, że ćpun nigdy nie przestaje być ćpunem, a gdzieś tam małe detale, które dodają tej opowiastce jeszcze bardziej zawieszającego niewiarę posmaku. Ot, chociażby pojawiająca się co jakiś czas postać Lalkarza, dawnego wroga Jamesa czy moment, kiedy zaczyna na głos rozkminiać metabolizm wilkołaka z białym futrem i jego potencjalne arktyczne pochodzenie, by skwitować to komentarzem, że wychodzi z niego zboczenie zawodowe, a on tu walczy o życie. Historyjka historyjką, ale dobrze też, gdyby grało się w to jakoś przyzwoicie - no i tak jest. Gra jest mocno zainspirowana wspomnianym Max'em Payne'm - James nawala z kilku spluw, może spowalniać czas, rzucać się szczupakiem oraz robić przewroty (co się bardziej opłaca, bo daje iframes), a także pomaga sobie kołkami, które to może pozyskiwać między innymi rozwalając szafy. Myk polega na tym, że większość wrogów nie walczy na dystans, a szarżuje z pazurami, zębami czy innymi mieczami - przestrzenie są jednak dosyć ciasne, więc trzeba szybko ładować headshoty. Są też przeciwnicy dystansowi - nawiedzone panny młode w dwóch rodzajach i biblijnie akuratne anioły - którymi trzeba zajmować się w pierwszej kolejności, bo zadają zdecydowanie największe obrażenia. Do tego paru subbossów, dwie naprawdę porządne walki z bossami i co jakiś czas drobny twist od standardowej formuły zbierania uwięzionych w trakcie rytuału zakładników i kluczy do kolejnych pomieszczeń. Przedostatni poziom to istne katharsis. Gra, trzymająca się dzielnie stylizacji, pomimo umiejscowienia w nawiedzonym hotelu co jakiś czas miesza w stylistyce i mapy nie wyglądają tak samo - znajdą się chociażby motywy egipskie czy fabryka mięsa. Wynika to z faktu, że całą przestrzeń deformują siły zamieszkujące Pustkę, nieraz wykazujące zaskakująco dużo osobowości w dręczeniu Jamesa. W ogóle sam klimat pewnej ostateczności to inna zaleta - przebywanie w tym wrogim środowisku ma wpływ na naszego herosa, a on sam nie łudzi się, że ma prawo przeżyć tę przygodę. Nawet mu na tym nie zależy. Ma przed sobą tylko nałóg, dawną ukochaną do zabicia i tonę potworów. Nie jest lekko. Na osobny akapit zasługuje muzyka - na początku ironicznie pomyślałem sobie, że ktoś tu zrobił taki zbiór elektroniki, rapsów i gitarek, żeby soundtrack z gry ktoś zauważył na Pitchforku czy innym Porcysiu, ale ta muzyka naprawdę świetnie robi grę. To jedna z lepszych giereczkowych ścieżek dźwiękowych, działająca także poza grą (nawet można sobie kupić na Steamie El Paso, Elsewhere Rap Album), a w jednej z misji - "Monster Club" - świetnie spięta z przebiegiem mapy i narracją. Piękne kilka godzin pomimo gameplayu, który cudów może nie wnosi, ale sprawnie pisze list miłosny do jednej z moich ulubionych serii, a przy tym pod kątem prowadzenia historii i klimatu miażdży jakieś 99,9% gier. Polecam gorąco. Za parę dni wychodzi I Am Your Beast tego samego studia i chyba wezmę na premierę. Edytowane 10 sierpnia przez Jukka Sarasti 8 Cytuj
Kris Blake 40 Opublikowano 10 sierpnia Opublikowano 10 sierpnia Dzięki kurde. Backlog ma w trzy dupy, a po powyższym opisie już lecę te El Paso kupić. 1 Cytuj
Mejm 15 310 Opublikowano 10 sierpnia Opublikowano 10 sierpnia Opis brzmial jak mix MP z Shadow Manem. Pewnie nigdy nie sprawdze, ale dobrze bylo poznac chociaz ze cos takiego istnieje. Cytuj
Figaro 8 222 Opublikowano 10 sierpnia Opublikowano 10 sierpnia Fajne, ale ten artstyle kompletnie mi nie siada. 1 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Kmiot 13 663 Opublikowano 10 sierpnia Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 10 sierpnia Wario: Master of Disguise [NDS] Wytargałem swojego 3DSa z pudła, naładowałem baterię, wbiłem do menu konsolki, które z automatu ożywiło sentymentalne wspomnienia, wrzuciłem karta w paszczę i kliknąłem stylusem w ikonkę Wario. Trochę na fali ogrywanego nie tak dawno temu Wario Land 4, kupiłem Wario z NDSa, nie do końca wiedząc, na co w zasadzie liczę. Chyba po prostu chciałem więcej Wario, by sobie wyrobić jakąś szerszą opinię o cyklu. No i najwyraźniej wyrobiłem, choć nie na taką liczyłem. Przede wszystkim Wario: Master of Disguise wydaje się przegadany. Bardzo przegadany. Mógłbym to zrozumieć, gdyby stopień skomplikowania intrygi usprawiedliwiał potrzebę wyjaśniania jej w szerokich dialogach. Ale Kojima to nie jest. Tutaj Wario, jego różdżka i towarzysze potrafią pierdolić o niczym co kilka ekranów. Owszem, zdarzy im się udanie zażartować, ale przez większość czasu to smuty, które #nikogo. Niewiele gier mnie do tego zmusza, ale tutaj fragmentami dusiłem START, by całkowicie przewinąć scenkę. No dobra, a jeśli już przewiniemy wątki fabularne, to co nam zostaje? Gameplay intensywnie uzależniony od miziania dolnego ekranu konsoli. Lewą ręką w zasadzie tylko kierujemy postacią obsługując d-pada, gdzie góra odpowiada za skok, dół za kucnięcie, a prawo-lewo za poruszanie się - zgadliście - w prawo i lewo. Całą resztę akcji wykonujemy stylusem odpowiednio pukając i miziając dolny ekran. Wszelkie ataki, strzelanie, interakcje z otoczeniem uzależnione są od stylusa, a w późniejszej fazie dojdzie również dmuchanie w mikrofon, więc musiałem w trakcie gry wyglądać strasznie głupio. Istota rozgrywki polega na tym, że Wario potrafi się wcielić w kilka (8) postaci, a każda dysponuje własnymi umiejętnościami oraz atakami. Oczywiście są one nam udostępniane metodycznie wraz z postępami, aby nie przytłoczyć początkującego gracza. Wcielenie zmieniamy rysując prosty kształt na ekranie, niektóre z tych form uzyskują w trakcie gry apgrejdy, więc wachlarz ruchów stale się powiększa. I o ile na papierze to brzmi może i fajnie, tak w rozgrywce potrafi sprawiać problemy, a nawet frustrować. Bywa, że gra dziwnie interpretuje nasze bohomazy - czasem precyzyjnie nakreślone okręgi nie zalicza do udanych, innym razem próbując naszkicować kwadrat gra uznaje, że wyszedł nam okrąg. Próbując narysować skrzydła, wychodzi nam ogon, a już naszkicowanie serduszka to prawdziwa loteria. Przez większość czasu gra w Wario: Master of Disguise to walka z systemem rozgrywki i niepewnością, czy gra rozpozna nasze intencje. Czasami maźniemy coś od niechcenia i wejdzie perfekcyjnie, innym razem cyzelujemy szkic, a gra i tak pokaże nam figę z makiem. Rysuj jeszcze raz lamusie. Szczególnie bolesne bywa to w starciach z bossami, bo ci wymagają stałej rotacji wcieleniami, więc mazania po ekranie jest sporo, a nie zawsze wiadomo czego gra od nas oczekuje. Walka z delfinem to mi się będzie śniła przez kilka nocy, choć dopuszczam możliwość, że czegoś w niej nie ogarnąłem (ale i tak w końcu wygrałem). Ach, byłbym zapomniał. Każda próba otwarcia skrzynki wiąże się tutaj z mini-gierką. Tych jest kilka rodzajów i najwyraźniej każdorazowo się losują. Niektóre są więc banalne i bezrefleksyjne jak kolonoskopia Frostiego, inne potrafią frustrować wyżyłowanym limitem czasowym, albo koniecznością ostrego dziobania ekranu, przed czym miałem opory, bo zwykle delikatnie się obchodzę ze sprzętami (pomimo folii ochronnej na ekranie). Mini gierki mają one kilka poziomów trudności i intensywności, ale i tak nudzą po 2-3 razach. Baza gry zawiera 10 epizodów, a każdy z nich oferuje małą mapkę w metroidovaniowym sosie i więcej tu eksploracji, niż platformowania. Tu i tam możemy poszperać w poszukiwaniu dodatkowych skarbów, istotne dla progresu umiejętności są zaznaczone na mapie (pomarańczowy kolor pomieszczenia), więc niczego ważnego raczej nie ominiemy, a te mini-światy czyści się dość przyjemnie, pomijając nieliczne fragmenty, gdzie nawał przeciwników i wypadających z nich łakoci powoduje drastyczne spadki klatek animacji. Po ukończeniu gry dostajemy dostęp do kilku wyzwań czasowych (na znanych już poziomach), a zaliczenie ich prawdopodobnie skutkuje True Endingiem, ale pewności nie mam, bo te czasówki olałem. Czyli tak. Idea gry mi się podoba. Małe, metroidvaniowe poziomy? Pyszne. Zmiana wcieleń i co za tym idzie - umiejętności? Sensowne. Mini gierki? Ok, gdyby nie fakt, że często są zakałą niepotrzebnie pożerającą czas (szczególnie pod koniec gry). Nawet pomysł, by ciężar rozgrywki oprzeć na mazaniu i dziobaniu dolnego ekranu mógłbym w teorii docenić, ale realizacja pozostawia nieco do życzenia, po jakimś czasie zwyczajnie stając się męcząca i irytująca. No i trudno jest trzymać konsolę w jednej ręce sterując postacią d-padem (precyzyjne skoki!), a drugą ręką kreśląc nie zawsze proste kształty stylusem na dolnym ekranie. Najwygodniejszą opcją jest po prostu położenie konsoli na czymkolwiek. To gra niebanalna koncepcyjnie, ale mam wrażenie, że aż za duży nacisk położyła na operowanie stylusem, przez co zwyczajnie frustruje zamiast bawić. Nie zostanę fanem. Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged [PS5] Współczesne wcielenie Micro Machines powraca i spełnia oczekiwania jeszcze lepiej od poprzedniej części. Po kolei jednak. Będziemy śmigać barwnymi resorakami po finezyjnie zakręconych trasach. Autek jest od chuja i jeszcze trochę, bo już bazowa gra dostarcza ich prawie 150, a są jeszcze przecież tematyczne i płatne pakiety DLC (np. Szybcy i Wściekli). Jest więc w czym wybierać, a w stosunku do części pierwszej twórcy dodali całe kategorie Monster Trucków i motocykli. Wiele modeli przeniesiono żywcem z “jedynki”, ale przecież trudno oczekiwać, aby miało niektórych kultowych autek w ogóle zabraknąć. Muszę również dodać, że rewelacyjna jest opcja tworzenia własnego lakierowania resoraków. Chwilami w głowie się nie mieści, jakie małe cuda artyzmu potrafi tworzyć społeczność. Każde lakierowanie możemy ściągnąć i zaaplikować na swoje autko, więc nawet nie musimy tkwić w kreatorze, a zamiast tego wziąć jakiś gotowy wzór. Bywają pocieszne. Trasy? Około 50 starannie zaprojektowanych i wykreowanych przez twórców. Wszystkie znajdują się w pięciu środowiskach: pole mini golfa, muzeum z dinozaurami, salon arcade, stacja benzynowa i przydomowy ogródek. Trudno im cokolwiek zarzucić. Wiją się fantazyjnie, wykorzystując różnorodne powierzchnie, w tym magnetyczne pozwalające zasuwać po ścianach czy sufitach. Do tego liczne pętle, skocznie, przeszkadzajki w postaci rozrzuconych zabawek czy innych przedmiotów użytku codziennego. Potrafią się satysfakcjonująco przeplatać i raz popylamy do góry kołami po suficie, by po chwili śmigać po dywanie, albo kanapie, a z niej wskoczyć do wentylacji, z której wypadamy na stół kuchenny i wszystko w pełnym gazie, a konstrukcje tras chwilami pozwalają na pewną kreatywność w wynajdywaniu skrótów, więc warto mieć oczy wokół głowy i czasem ciąć zakręty. A wszystko to prezentuje się naprawdę zacnie. Kolorowo, błyszcząco gdzie trzeba. Śmiga bez zająknięcia, środowiska przyciągają wzrok, zadbano nawet o takie detale, jak widoczne odciski palców na trasach czy resorakach. Urocze. Wspominałem, że jest też kreator tras i dziesiątki ciekawych propozycji od społeczności? Wspominałem. W stosunku do poprzednika rozszerzono nasz wachlarz ruchów. Przede wszystkim dodano skok i sama umiejętność przeskoczenia niektórych przeszkód otwiera przed nami liczne możliwości. Do tego możemy taranować bokiem przeciwników i strącać ich z ciasnej trasy (oraz korygować tor lotu gdy znajdujemy się powietrzu!), jak również korzystać z tunelu aerodynamicznego, który za sobą zostawiają. Wszystko to znacząco dynamizuje rozgrywkę, na tyle, że gdy w ramach testów włączyłem pierwszą część, to od razu odczułem braki (tam mieliśmy do dyspozycji tylko boost + drift) i wszystko wydawało mi się takie biedne, mało agresywne. Jest kampania fabularna. Ma nawet proste, komiksowe wstawki, ale to krindżówa, że aż ściska w chuju. Biorę jednak pod uwagę, że to gra kierowana do dzieciaków bawiących się resorakami, więc nawet nie wiem czego oczekiwałem. Poza tym kampania oferuje prawie 100 różnorodnych wyzwań - od zwykłych wyścigów, przez próby czasowe, eliminator (cyklicznie ostatni w stawce odpada), jazda na orientację (brak trasy, zaliczamy tylko kolejne punkty kontrolne) czy wreszcie wyzwania driftowe. Te ostatnie najbardziej potrafią dać w kość i wymagają niemałego opanowania. Są też pojedynki z bossami, a po pokonaniu całej fabuły otwiera się nam dostęp do dodatkowych, dużo trudniejszych wyzwań bonusowych. Generalnie jest co rzeźbić, to na pewno. Wady? No jest kilka. Muzyka do wyłączenia po kilku przesłuchaniach. Słyszę w tym niewykorzystany potencjał i marzy mi się jakiś synthwave w stylu Horizon Chase, ale nie dla starego gracza to, dla dzieciaków mamy radosne plumkanie tylko momentami wpadające w ucho. Jest też kilka innych nietrafionych decyzji, jak uwzględnienie w statystykach pojazdów “hamowania”. Po co, skoro w tej grze się nie hamuje i całośc trasy pokonuje na pełnej piździe? Nie wiem. Możemy również upgrade’ować nasze auta, a raczej je modyfikować, bo przyrost jednej statystyki zawsze okupiony jest spadkiem drugiej, więc w sumie korzystałem rzadko. No i klasycznie rubberbanding potrafi odebrać smak życia, gdy przez trzy okrążenia zapierdalamy jakby jutra miało nie być, potykamy się na ostatnim zakręcie i cała stawka nas wyprzedza w oka mgnieniu. Niefajnie, bo jak zwykle promowana jest zachowawcza jazda, a przecież to radosny racer arcade i chciałoby się poszaleć. Dużo mniej ciekawy i satysfakcjonujący jest też nowy system lootu. W “jedynce” otrzymywaliśmy paczki z nowymi resorakami i była ta dziecięca podnieta “co nam wypadnie”. Teraz autka musimy sobie kupować za gromadzoną walutę i tamta przyjemność oraz niespodzianka już nie wróci. Niemniej Hot Wheels 2: Turbocharged! to zauważalny progres w stosunku do poprzedniczki i jest grą zwyczajnie lepszą. Polecam, jeśli macie ochotę sobie beztrosko pojeździć bajecznymi resorakami po ogródku, albo między taboretami. Pizza Possum [PS5] W ramach bonusu mam gówno-gierkę. Kosztującą tyle co zgrzewka piwa (i to byle Tyskiego). Cena w sumie usprawiedliwiona, bo Pizza Possum pod względem zawartości oferuje niewiele. Jedna mapa, na której sterując żarłocznym oposem mamy za zadanie zjeść jak najwięcej porzuconego jedzenia. Jednak nie możemy tego robić bezkarnie, bo tu i tam trafimy na stróżujące psy, które gdy nas zobaczą, to ruszają w pościg. Więc musimy się obżerać, ale też rozglądać za strażnikami. Progres blokują kolejne bramki, do których klucz otrzymamy dopiero, gdy najemy się do syta. I tak wspinamy się coraz wyżej, by na koniec zjeść największą pizzę świata i zagarnąć koronę. Celem ostatecznym jest zjedzenie pizzy trzykrotnie z rzędu, bez złapania przez psy. Każde kolejne podejście jest trudniejsze (więcej strażników). Jeśli nas chwycą, wracamy na sam start (ale znów jest łatwiej), więc jest w tym sumie element rogalika. Kolejne podejścia ułatwiać nam będą odblokowywane ulepszenia i przedmioty. Ale na to trzeba czasu oraz pochłoniętego jedzenia. Boost szybkości, rzucane za siebie blokady, aby spowolnić pościg, bomby dymne, przebranie się za psa, to tylko kilka pierwszych możliwości. Niektóre są szalenie zabawne, jak ta z rzuceniem psom gumowej kości, za którą grupa pościgowa radośnie biegnie wydając przy tym urocze dźwięki zadowolonych zwierzaków. W ogóle udźwiękowienie tej gry zasługuje na specjalne wspomnienie, bo bawi niezwykle. Goniące nas psy piszczą komicznie “Possum! Possum!”, nasz opos rechocze niecnie, gdy uda się zmylić pościg, wszystkiemu przygrywa jazzująca muzyka reagująca na wydarzenia - gdy jest pościg to przyspiesza, gdy spokojnie plądrujemy to tylko plumka. Warstwie dźwiękowej nie potrafię nic zarzucić i bawiła mnie przez te kilka godzin niezmiernie, bo tyle powinno zająć pełne ukończenie gry. Grafika? Tak samo komiczna i miła dla oka, a przy tym całkiem przejrzysta, jeśli ogarniemy podstawy. Ta niepozorna gierka ma jednak jedną, rewelacyjną zaletę. Kanapowy co-op. Bo do naszego oposa w każdej chwili może dołączyć drugi gracz sterujący równie żarłocznym szopem i wspólnie plądrować okolicę z porzuconego jedzenia. Całość dzieje się na jednym ekranie, ale jeśli nasze postaci się rozdzielą, to wjeżdża płynniutki split-screen. Jest o tyle łatwiej, że w przypadku gdy psy schwytają jednego gracza, to drugi może go uwolnić. Co więcej, dwóch graczy może zadowolić się jednym padem, bo mechanika gry jest na tyle prosta, że do obsługi postaci wystarczy jedna gałka i spust. Pizza Possum doskonale nadaje się do spontanicznego włączenia podczas kanapowej sesji i nie jest wykluczone, że zdążycie go nawet ukończyć, zanim się znudzi. Prosta, dynamiczna, zabawna. Czego chcieć więcej od gówno gierki? 16 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. SebaSan1981 3 589 Opublikowano 11 sierpnia Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 11 sierpnia Trzecie ukończenie Chrono Triggera na lapku na NG+2, lubię je tak samo jak główne zakończenie: Humor twórców gry pierwsza klasa 11 1 Cytuj
Quake96 3 858 Opublikowano 11 sierpnia Opublikowano 11 sierpnia WRC 10 - Jedna z niewielu gier obecnej generacji, które mnie tak ostatnio wciągnęły. Wymieniając swoje Diablo IV na między innymi ten tytuł, spodziewałem się po prostu kolejnej "rajdówki" od której błyskawicznie się odbiję, gdyż ostatnia generacja na której naprawdę dobrze bawiłem się z tego typu grami to PS2/Xbox. Wszystko co było wydawane później jakoś nie było w stanie mnie przyciągnąć na dłużej. To jednak udało się właśnie wspomnianej dzisiaj grze z którą spędziłem bity tydzień i bawiłem się przy tym całkiem nieźle. Co prawda z początku gra mnie nieco odrzuciła tym rozbudowanym trybem kariery, gdzie poza skupieniem się na wyścigach, oraz planowaniem terminarza musimy także zarządzać swoją ekipą i rozwijać jej umiejętności niczym w jakimś prostym RPGu. Osobiście uważam to za totalnie niepotrzebne i wolę skupić się na tym na czym powinien skupiać się kierowca rajdowy, ale szybko pojąłem, że grając na nieco mniej wymagającym poziomie trudności można wiele z tych spraw potraktować po macoszemu i bez większego zaangażowania "przeklikać" co trzeba, a gra i tak będzie toczyć się dalej. Ten cały skomplikowany jak na rajdówkę interfejs trochę mnie zdezorientował, przez co zupełnym przypadkiem moja kariera trwała jakieś sześć zamiast czterech sezonów, bowiem podpisując kontrakt na kolejny, z tego wszystkiego nie zwracałem uwagi czy przy okazji zmieniam także klasę rajdów i prawdopodobnie dwa lub trzy razy jechałem w klasie WRC2 lub WRC3. Spowodowało to jedynie że gra mnie nieco wymęczyła i jak wspominałem gdzieś na początku, jej ukończenie zajęło mi tydzień. Niemniej, uważam że gdyby nie ta moja drobna pomyłka to grę ukończyłbym szybciej i może mniej na nią narzekał w pewnych momentach, zwłaszcza w dwóch ostatnich sezonach. To co warto docenić to bardzo elastyczny sposób na dostosowanie poziomu trudności wyzwań do naszych umiejętności. Indywidualnie, przed każdym rajdem mamy możliwość zmiany kilku ustawień, począwszy od poziomu trudności reprezentowanego w procentach po długość samego rajdu, czyli ilość dostępnych odcinków. To bardzo dobra opcja, bowiem wybierając dosyć niewymagający poziom trudności, możemy jednocześnie uczestniczyć w pełnych rajdach co często było niemożliwe w innych tytułach, które zależnie od poziomu trudności dobierały także ilość dostępnych w rajdach odcinków. Również model jazdy jest czymś co należy pochwalić. Dosyć łatwo było mi się z nim oswoić i choć momentami gra dawała mi w kość to nie mogę powiedzieć, aby była to wina modelu prowadzenia pojazdu. Było to bardziej uwarunkowane poszczególnymi odcinkami i "przeszkadzajkami" przy drodze, oraz moim nieumiejętnym doborze opon. No ale muszę też trochę ponarzekać. To oczywiście w pełni subiektywna opinia i zaznaczam, że to co napiszę dla innych może stanowić wręcz zalety. Po pierwsze, strasznie irytowało mnie wrzucanie biegu wstecznego. Tak, taka pierdoła doprowadzała mnie czasem do szału. W czym tkwi problem? Otóż w typowej grze wyścigowej, używając automatycznej skrzyni biegów, trzymając hamulec, gdy auto się zatrzyma, wrzuca bieg wsteczny i jedzie do tyłu. Proste i logiczne, prawda? W WRC 10 mój problem polega na tym, że jeśli hamując wpadniemy w jakąś przeszkodę, czy po prostu się zatrzymamy, nasz wóz nie zacznie automatycznie się cofać. Trzeba puścić i ponownie nacisnąć przycisk hamulca aby ruszyć do tyłu. Wydaje się to totalnie bez znaczenia i brzmi jak kompletna pierdoła, ale polecam pograć tak przez pewien czas aby przekonać się jak to irytuje. Druga sprawa to niektóre odcinki specjalne, które mają nawet kilkadziesiąt kilometrów. Z jednej strony fajna sprawa, ale z drugiej te wymęczyły mnie chyba najbardziej, bowiem z racji swojej długości zmuszają do precyzyjniejszej jazdy i dbania o wynik czasowy, gdyż ewentualna powtórka takiego odcinka to kolejne kilkanaście minut wyjęte z kalendarza. No, ale to akurat może niektórym przypasować, bowiem zapewne oddaje realizm takich rajdów. Podsumowując - WRC 10 to gra, która choć mnie nieco wymęczyła to dała mi masę przyjemności z gry i satysfakcji z jej ukończenia. Może nie koniecznie przypasował mi ten "symulacyjny" tryb kariery ze wszystkimi niuansami zarządzania ekipą, ale mimo tego bawiłem się świetnie. 6 Cytuj
Jukka Sarasti 358 Opublikowano 11 sierpnia Opublikowano 11 sierpnia Metroidvania plus elementy soulslike to raczej nie jest jakieś niespotykanie oryginalne połączenie, ale da się z niego wycisnąć ciągle coś swojego. Udowadnia to Grime, w którym już protagonista jest nietypowy. Tak się bowiem składa, że to... czarna dziura wyekwipowana w dosyć użytkowy korpus z kończynami. A świat wokół to dziwaczna mieszanina epoki kamienia łupanego, świata fantasy i w ogóle kraina zamieszkiwana przez stwory takie jak ożywione kamienie, pasożyty żerujące na większych organizmach czy inne mordercze insekty. A z upływem gry i rozkminianiem lore (tak, to kolejna gra dla tych, którzy lubią sobie sami wymyślać, o czym tytuł opowiada) wcale nie robi się bardziej normalnie. Wręcz przeciwnie. Lubię takie dziwaczne uniwersa, ale pasowałoby jeszcze, gdyby dobrze się w to grało. Na szczęście tak jest - gra do eksploracji rodem z metroidvanii i soulsowatej walki dodaje swoje własne myki. Wynika to chociażby z faktu, że nasza łepetyna wciąga przedmioty. Skutkiem tego wykonujemy nią parry, a w zasadzie, zgodnie z grową terminologią - absorbcję. Nie ma bloku, natomiast za pomocą przycisku w odpowiednich momentach nasz nietypowy heros wystawia przed siebie głowę, przez co kontruje przeciwników, co ma całkiem sporo zastosowań. Poza obroną i zadaniem obrażeniem przywraca sobie na przykład w ten sposób pasek, który zamienia się na punkty życia. Albo może wciągać odpowiednio już naruszonych ciosami przeciwników do swojego wnętrza, co nie tylko pozwala szybciej zakończyć walkę, ale też po zebraniu odpowiedniej ilości frajerów tego samego rodzaju wykupić powiązane z nimi zdolności. A te są różne - może to być regeneracja części staminy w trakcie udanego sparowania, dodatkowe obrażenia, gdy jesteśmy za przeciwnikiem i tak dalej, jest tego całkiem sporo. "Duże" punkty, odrębne od odpowiednika dusz, za które wykupujemy zaabsorbowane umiejętności zdobywamy natomiast wyszukując i ubijając subbossów. No właśnie, to, co najbardziej działa w grze, to świetne walki z bossami. Owszem, eksploracja wypada spoko, zwykłe walki też są miłe, do tego tu i ówdzie udało się umieścić nieco platformingu (który przy końcu gry daje w kość), ale Grime absolutnie błyszczy, gdy trzeba zmierzyć się z szefami. Ci mają dosyć rozbudowane wachlarze ciosów, walki podzielone na fazy, a do tego bardzo lubią po zbiciu paska życia mieć drugi, oczywiście z innym repertuarem ciosów. Gra jest dosyć wymagająca, gdy z nimi walczymy, a bez opanowania parry daleko nie zajedziemy. Choć chwilami odczuwałem sporo irytacji przy walkach, to nigdy nie miałem wrażenia, że przegrywam nie ze swojej winy. Przez te 14 godzin nigdy nie zaliczyłem rage quitu - zagryzałem zęby, aż nauczyłem się każdego skurczybyka. Nawet jeśli ten ostatni mną powycierał podłogę, aż (nie)miło. Grime można obecnie dostać prawdopodobnie za jakieś grosze - gra była w paru bundlach - a dostarcza naprawdę dobrej zabawy, jeżeli lubicie taką formułę. Niekoniecznie się zrelaksujecie, ale to ciekawe spojrzenie - tak stylistycznie, jak i do pewnego stopnia gameplayowo - na skostniałą już zdawałoby się formułę. Ja po zakończeniu gry od razu dodałem dwójkę na steamową wishlistę. 4 Cytuj
PiotrekP 1 790 Opublikowano 12 sierpnia Opublikowano 12 sierpnia @Quake96 w WRC Generations jest to samo z hamulcem i brakiem przewinięć. Brak tego drugiego irytuje strasznie, bo system powrotów na trasę też jest spartaczony. Cytuj
Quake96 3 858 Opublikowano 12 sierpnia Opublikowano 12 sierpnia System powrotu na trasę jest po prostu bezlitosny. Wypadłeś, odliczają ci sekundy i jedziesz dalej. W sumie ma to jakiś sens i na to samo w sobie nie narzekałem. Po prostu na długich odcinkach każdy taki wylot z trasy był bardzo cenny Ale ten hamulec to masakra. Pierdoła ale jak mnie to irytowało, zwłaszcza że w takich sytuacjach czas jest cenny. Cytuj
drozdu7 2 792 Opublikowano 12 sierpnia Opublikowano 12 sierpnia Skończyłem sobie obie części Star Wars: Force Unleashed w ramach Xboxowej wstecznej kompatybilności. Kurde fajne gierki. Jakimś uber fanem GW nie jestem, ale historia Starkillera i jego relacji z Darthem Vaderem nawet mnie wciągnęła. Gameplayowo obie części to w sumie przygodowki/slasher tpp gdzie radośnie machamy mieczem świetlnym i używamy mocy rozwalając tabuny wrogów. Ciskanie telekinezą oczywiście mega przyjemne. Pierwsza część jest dłuższa, chyba bardziej różnorodna bo zwiedzamy kilka planet. Natomiast generalnie zabrakło jej jakiegoś urozmaicenia oprócz walki. Czasem przez to wydawała się trochę przeciągnięta. W momencie gdy przeskoczyłem do dwójki to dla mnie wszystko tam poprawiono. Od samego początku grało mi się po prostu przyjemniej, płynniej. Sama historia zaciekawiła odrazu, scenki i skrypty są z większym rozmachem. Twórcy dodali trochę elementów platformowych, sekwencji na szynach a walki z bossami są kilkuetapowe. FU2 jednak jest bardzo krótkie, 5h i elo aczkolwiek dla mnie spoko w tym momencie bo mam rozyebanego Baldura. Kilka godzin bycia potężnym Jedi, bardzo przyjemnych. Jakbym miał oceniać to kolejno 7 i 8- jakoś tak. Generalnie mocno wróciło mi radość grając w jedną dużą grę, na zmianę z gierkami x360. 2 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.