drozdu7 2 809 Opublikowano 19 listopada Opublikowano 19 listopada Dying Light 2 - długo zwlekałem bo czytałem w temacie że nie wyszło jakoś zbyt dobrze. No i dla mnie jako całość gorsza niż część pierwsza. Nie chciałem sobie tej gry zepsuć robieniem miliona guwno questów i innych "aktywności" których nayebano tu od groma. Skupiłem się na głównym wątku i części zadań pobocznych. Nadal się fajnie biega, rozwija postać i używa różnych gadżetów. Lotnia i linka z hakiem żeby było jeszcze przyjemniej Tu raczej wszystko po staremu. Co do historii w grze to wiąże się ona pośrednio z moim największym zarzutem do DL2. Główne miasto jest moim zdaniem okrutnie przecietne, nie wiem Harran miało jakiś swój klimat (dlatego lubię sobie czasem włączyć nawet na chwilę). Tutaj takie to nijakie jest, tylko niektóre tereny poza miastem jeszcze dają radę. O fabule jedynki mówiono generalnie że durna, mi się podobała ta konwencja. Tu tak samo, czasem zamulało i było głupio ale jakoś tam bohaterów poznałem, można było dokonać wyborów wpływających na zakończenie. Dla mnie spoko. Kilka misji też bardzo daję rady Spoiler Bieg na wiatrak, wspinaczka na budynek VNC, katedra i generalnie kompleksy najebane zombiakami, ucieczki pompujące adrenalinę Może bredzę, ale w jakimś sensie ta gra sprawiła mi więcej frajdy niz ogrywany wcześniej Spiderman 2 Dla mnie dobra gra, szkoda jedynie że to miasto takie bezjajeczne kierwa.. 7+/10 3 Cytuj
kotlet_schabowy 2 695 Opublikowano 21 listopada Opublikowano 21 listopada (edytowane) Pumpkin Jack (Switch) Kupiona jakiś czas temu na promce, odpalona w okresie "okołohalloweenowym", dla klimatu, ale mimo, że to krótka gierka (jakieś 4-5h), to z racji na standardowe już u mnie pykanie na Switchu głównie przed snem, cały playthrough rozłożył się na paręnaście dni xD. Tytuł znalazł się na moim celowniku dosyć spontanicznie, niedawno. Gdzieś mi mignął jako "indie Medievil", a że serię ową bardzo lubię, to nie mogłem tematu zignorować. No i faktycznie mocno czuć tu inspirację klasykami z PSXa. Pomijając zalatującą Burtonem (ale nie tak mroczną i ogólnie mniej "dziwną") stylistykę, od początku uwagę zwraca muzyka. Utwory nie są jakieś mocno wbijające się w pamięć i po paru dniach od skończenia gry raczej żadnego nie byłbym w stanie zanucić (w przeciwieństwie do różnych "jingli", np. przy okazji zgonu), ale brzmią dobrze i tworzą fajną atmosferę. Powiedziałbym, że OST to chyba najbardziej pachnący "wysokim budżetem" element gry. Podobieństwa można dostrzec też w samym trzonie gameplay'u, bo to dosyć zwyczajna gra "action adventure". Zwiedzamy całkiem spore (również wertykalnie) poziomy, co krok pozbywając się mobków, którzy raczej nie sprawiają trudności, ale gdy pojawia się większa grupa, to momentami robi się zamieszanie i można nawet zginąć. Nie pomaga prostacki system walki, opierający się na dwóch atakach i uniku w postaci rolki (mało użytecznej). No biegamy w kółko i naparzamy przycisk ataku, okazjonalnie podskakując, tak to w skrócie wygląda. Także tutaj specjalnej frajdy nie ma. Lepiej wypada eksploracja, choć do skoku (a raczej fizyki w locie) mam małe zastrzeżenia. Poza typowym dotarciem do końca poziomu, możemy trochę poeksplorować w poszukiwaniu znajdziek, za które kupujemy bonusowe stroje dla Jacka. Giniemy natychmiastowo po każdym wpadnięciu do wody (to też chyba nawiązanie do słabości sir Daniela), po czym czeka nas powrót do checkpointu. Gra jest generalnie prosta, z okazyjnie występującymi trudniejszymi (czytaj: upierdliwymi) momentami, najczęściej w postaci jakiejś pseudo mini-gierki (a może lepiej to nazwać "odmianą gameplay'u") w rodzaju klasycznej jazdy wagonikiem. Takich skoków w bok jest tutaj kilka rodzajów, z czego wyróżniają się (i znowu kojarzy z największą inspiracją twórców) zadania wymagające ściągnięcia głowy tytułowego bohatera, by za jej pomocą (porusza się na mackach) coś tam zrobić i otworzyć dalszą drogę na głównym poziomie. W sumie spoko. Wracając do oprawy: design poziomów jest całkiem dobry, natomiast od strony artystycznej całość jest dla mnie trochę zbyt kolorowa, z mocno dominującymi fioletami i pomarańczami, przez co początkowe etapy zlewały mi się trochę w całość (w sumie największa świeżość przychodzi wraz z poziomem "śnieżnym"). No i na Switchu technicznie jest niestety biednie. Niska rozdzielczość, mocny aliasing i powolna, dławiąca się animacja. A przecież dużo bardziej okazałe tytuły potrafią śmigać na konsoli N w zadowalający sposób. Tyle dobrze, że OLED robi robotę. Cóż, nie da się ukryć, że gierka nie należy do pierwszej ligi, co oczywiście jest zrozumiałe. Wszystko jest takie trochę "budżetowe", jakby niedoszlifowane, a momentami nijakie. Brakuje trochę głębi zabawy. Fabuła jest pretekstowa i przedstawiona w formie dialogów bez voice actingu (pomijając narratora występującego między poziomami), no i zamiar był taki, że nasi bohaterowie mają jakąś tam ikrę/charakter (Jack to niby złośliwy dupek, Kruk jest tchórzliwym sidekickiem itd.), ale jest to jakieś takie nieprzekonujące i po prostu mało ciekawe. No ale koniec końców grę stworzył w dużej mierze jeden gość (choć lista nazwisk w creditsach temu zaprzecza xD) i jak popatrzy się na to z tej perspektywy, to efekt robi duże wrażenie. Oceniając samą grę, bez dodatkowych kontekstów: klimatyczny średniaczek. Na promce warto spróbować. Edytowane 21 listopada przez kotlet_schabowy 5 1 Cytuj
Josh 4 556 Opublikowano 21 listopada Opublikowano 21 listopada Tak mi się spodobała gierka, że kupiłem ją w okolicy premiery. Średniakiem bym Dyniowego Jacka nie nazwał, to dobra gra: krótka i łatwa, ale halloweenowy klimacik dużo nadrabia. Cytuj
PiotrekP 1 802 Opublikowano 21 listopada Opublikowano 21 listopada Kingdom Come Deliverence Royal Edition (PC) Wybaczcie, ale nie jestem Kmiotem i nie mam talentu do pisania długaśnych recenzji, a na taką ten tytuł zasługuje. O mechanikach, klimacie i bohaterze napisano już wystarczająco w odpowiednim temacie. Gra nie prowadzi za rączkę, nie daje forów, nie jest samograjem. Oczywiście w miarę upływu czasu jest łatwiej, ale Henryk to nie Geralt czy inny średniowieczny Rambo- wpadnięcie w bandę okutych od stóp do głów wrogów, kończy się (przeważnie) tylko w jeden sposób- naszym zgonem. Do tego mamy masę mechanik, głównie dodających realizmu, ale też uprzykrzających życie. Mody na ich zmniejszenie, bądź zniwelowanie były bardzo chętnie pobierane. Sam korzystałem tylko z modyfikacji na sznapsy i zdjęcie kolizji z krzaków. No i dorobiłem sobie celownik dla łuku. Blisko 90 godzin, wraz z dodatkami. Świetna historia (Boguta!), klimat, specyficzny system walki, mapa- głównie lasy (najlepsze obok tych z trzeciego Wiedźmina)- to wszystko na wielki plus. Co mnie irytowało, a czego nie mogłem zmienić modami? Loadingi przy spaniu/czekaniu i ten pseudo "fast travel". Gra na dychę to na pewno nie jest, ale mocarne 9, z minusem za te "slow-loadingi". Na SSD to nie powinno mieć miejsca, ale to jest powiązane z upływem czasu w grze. 2 Cytuj
Suavek 4 727 Opublikowano 22 listopada Opublikowano 22 listopada Dragon Ball Z Kakarot - DLC Ukończone, a raczej przemęczone już na tym etapie. Oj dawno nie miałem tak mieszanych uczuć wobec gry. Bo jako dawny fan DB z jednej strony chciałem mimo wszystko przejść przynajmniej fabułę i zadania poboczne, a z drugiej po kilkudziesięciu godzinach głównego wątku tak mnie to już męczyło, a wszystko tak dłużyło, że do uruchamiania gry musiałem się chwilami zmuszać. I tak w pewnym sensie nie żałuję, bo jednak na przestrzeni całości było tu całkiem sporo smaczków dla miłośnika DB, a jednak po wszystkim myślę, czy nie lepiej było po prostu znaleźć jakiś Let's Play na YT i oszczędzić trochę godzin życia. Albo to, albo było grać w miarę wychodzenia kolejnych DLC, co miało miejsce na przestrzeni lat od premiery. A niemal każde z nich to taka mini-kampania, w której zaczynamy nową postacią niemal od zera i wszystkie żmudne czynności, o których pisałem poprzednio, trzeba wykonywać na nowo. Nawet z bonusami Community Board głównej kampanii chwilami było to zwyczajnie nudne. Wręcz tęskniłem za jakimiś osiągnięciami, żeby chociaż jakaś wirtualna ikonka za to wszystko wpadła, ale niestety. No ale do rzeczy: A NEW POWER AWAKENS Najgorsze DLC w całej grze, podzielone na dwie części. Pierwsza to kompletne zignorowanie fabuły filmu z Beerusem i przerobienie wszystkiego na durny i żmudny trening/grind do odblokowania transformacji God i "ułatwienia" podbicia poziomu postaci do 250, czy 300, czy ile tam wynosi cap. Nie wiem, bo nie miałem dość samozaparcia, żeby to robić. Druga część bazuje na filmie z Golden Friezą i ma już odrobinę więcej do zaoferowania, w tym kilka fajnych cut-scenek, ale wciąż bazuje w dużej mierze na durnym treningu/grindzie do odblokowania SSGSS, plus wprowadza na dłuższą metę nudne walki z setkami słabych przeciwników, które w praktyce sprowadzają się do klepania jednego przycisku. Niewiele nowego, fabuła filmu przerobiona, a zadania poboczne raczej marne, w tym oklepane wskrzeszanie zmarłych wrogów, żeby z nimi trenować licząc, że staną się dobrzy... Plus całości taki, że wyjątkowo sterujemy tu postaciami z głównego wątku, do którego też wszystkie nowe zdolności i poziomy się przenoszą. TRUNKS - THE WARRIOR OF HOPE Pierwsze duże DLC i tu już jest zdecydowanie lepiej. Całość bazuje na filmie z Future Trunksem, w którego się wcielamy w postapokaliptycznym świecie. No i pomijając konieczność powtórnego grindu i levelowania nowej postaci od podstaw, zbierania świecidełek, łowienia rybek itp. itd. to jest tu naprawdę dużo fajnych scen, których nie było ani w mandze, ani w anime. Przede wszystkim relacja z mentorem Gohanem, styczność z bohaterami pobocznymi, którzy mieli raptem jedną scenę w filmie, czy w końcu cały nowy wątek, w którym Babidi przybywa na Ziemię, a Kaioshin trenuje właśnie Trunksa przed walką z Buu. Wątek ten nie był specjalnie długi, ale jednak bardzo fajnie przedstawiony w cut-scenkach i sam w sobie wart poznania. Ogólnie DLC ma dużo świetnych przerywników filmowych, choć doświadczenie całości zajęło mi około 10h, może mniej. Jak ktoś nie chce grać, to polecam chociaż obejrzeć na YT. BARDOCK - Alone Against Fate Drugie większe DLC. Poziomem bardzo zbliżone do poprzedniego, aczkolwiek mam nieco więcej zastrzeżeń. Ogółem grało mi się fajnie z prostego względu, że mogliśmy zwiedzić planetę Vegeta i wykonać sporo rozmaitych zadań pobocznych. Sam design świata również bardzo fajny i pomysłowy. Niestety później gra zaczyna się dłużyć i znowu mamy do czynienia z tymi żmudnymi walkami z hordami słabych wrogów. Nie pomagał nawet fakt, że Bardock ma naprawdę efektowny i przyjemny styl walki. W pewnym momencie po prostu miało się już dość i chciało tylko pchnąć dalej fabułę. Na szczęście całość to może ok. 5h. Na zakończenie odblokowujemy jeszcze wątek poboczny, w którym sterujemy młodym Vegetą, ale niestety była to totalna strata czasu. Poza walką z Kiwi reszta to znowu... walki z hordami wrogów... A wszystko po to, żeby obejrzeć cut-scenkę, która była już w anime. Nic nowego. Gdybym wiedział wcześniej, to bym olał. Solid State Scouter również przygrywa znacznie mniej, niż na to liczyłem. 23rd World Tournament Kolejne fajne DLC, na szczęście nie za długie, ale i tak dłuższe, niż bym się spodziewał. Ostatnia saga oryginalnego DB w formie gry. Dużo fajnych cut-scenek, kilka nowych historii, jak np. trening Tien Shin Hana z Tao Pai Pai, czy trochę perypetii z gangiem Pilafa. Najlepszy element właściwej gry, to walka naziemna. Niestety, znowu trzeba spędzić trochę czasu na zbieraniu pierdół i levelowaniu postaci, szczególnie w side-questach. Super cut-scenki i wtrącenia podczas walk, choć może to za sprawą bardziej komiksowego stylu oryginalnego DB. Podczas walk z mobkami przygrywa przyjemny dla ucha remiks oryginalnego motywu DB i gdyby nie fakt, że zadania poboczne to znów żmudne czynności i walki z kolejnymi robotami RR, to bym nie miał wiele do zarzucenia. Tj. przy założeniu, że podchodzimy do tego jak do krótkiego pseudo-RPGa. Goku's Next Journey Ostatnie duże DLC gry bazujące na finale DBZ, czyli przyszłości, w którym Goku trenuje z małą Pan w oczekiwaniu na przybycie Uuba. I gdyby nie fakt, że - raz jeszcze - musimy do pewnego stopnia grindować wszystko na nowo, pomimo tego, że akcja dzieje się po głównej grze - to bym powiedział, że było to jedno z najfajniejszych DLC. Relacja Goku z Pan była urocza, wkomponowano w to również styczność z innymi bohaterami, a wisienką na torcie była "finalna" walka Goku i Vegety, której w mandze, czy anime nie doświadczyliśmy. Sama w sobie jest warta obejrzenia, jeśli ktoś nie zamierza grać. Obowiązkowo z japońskim dubbingiem. Gameplay'owo DLC niczym się nie wyróżnia, choć jest tu kilka walk naziemnych oraz możliwość sterowania małą Pan w paru momentach. Całość nie za długa, taka w sam raz na kilka godzin. A przynajmniej nie dłużyła mi się tak, jak reszta. Oczywiście post-game odblokowuje mnóstwo trudniejszych walk i temu podobnych, ale na to już nie mam siły i cierpliwości. Podsumowując... Na Kakarot się trochę rozczarowałem, a jednocześnie cieszę, że w niego zagrałem. Chyba faktycznie głównym problemem gry jest przesyt żmudnymi aktywnościami. To samo w DLC - gdybym sobie je dawkował na przestrzeni miesięcy, czy nawet lat, to inaczej bym na to patrzył. A tak chciałem po prostu przejść już wszystko, żeby grę usunąć z dysku i przez to wyszło lekkie znużenie. Ktoś, kto nie jest fanem DB nie ma tu czego szukać. Co innego fani, przynajmniej ci z większą cierpliwością. Gra ogólnie na 7/10 z dużym "ale". Zdecydowanie najlepsze w tym wszystkim były historyjki, których nie było w mandze, czy anime. Mimo tego ja sam nie wiem, czy wrócę do gry przy premierze dodatku z DB Daima, bo póki co nie zacząłem nawet anime oglądać. To co zagrałem nawet mnie usatysfakcjonowało, ale cieszę się zarazem, że to już koniec. Było fajnie (momentami), ale inne gry czekają. 9 Cytuj
oFi 2 468 Opublikowano 22 listopada Opublikowano 22 listopada Te dodatki to mogli blisko premiery wydać, a tak ja zdążyłem platynke wbić w kakarocie i o grze zapomniałem. Ale jak mówisz że scenki robią robotę to muszę sobie nadrobić na tubie. Cytuj
Daffy 10 582 Opublikowano 22 listopada Opublikowano 22 listopada Return to Monkey Island (deczek) Jako wielki fan trzech pierwszych części jestem bardzo zadowolony. Przede wszystkim bałem się stylu/kreski ale na żywo wypada to doskonale, oledzik na małym ekranie robi robotę z tak stylizowaną i kolorową gierką. Stary zespół wziął się za tą odsłonę więc poziom humoru i historii (dużo w niej też nostalgicznych powrotów postaci ) jest bardzo w porządku. Jedyne zastrzeżenia mam do samego zakończenia. Poziom zagadek dość średni, to zdecydowanie najłatwiejsza Małpia Wyspa w jaką grałem ale na moje odczucia wpływ mogą mieć dwie rzeczy: grałem po polsku (świetne fanowskie tłumaczenie dostępne na pc, mega polecam ściągnąć) i gra rozmiarowo nie jest tak obszerna jak przytoczone odsłony i co za tym idzie mniej jest błądzenia po lokacjach. Dla tych co nie będą wiedzieć co robić jest też fajny system podpowiedzi. Całościowo może to nie dorasta poziomem do trylogii (dalsze części przemilcze) ale jest bardzo przystępnie uszyta na obecne czasy i raczej każdy fan point&clickow będzie zadowolony, ja byłem 2 Cytuj
mario10 533 Opublikowano 22 listopada Opublikowano 22 listopada Skończyłem Rise of The Ronin Dość długo się zabierałem choć lubię gry od tego studia. Dla mnie ta gra to taki Nioh w otwartym świecie i trochę poprawiony. Podobne są bronie podstawowe i dodatkowe, elementy świata jak drabiny, skrzynie, podświetlone drzwi, itp. Choć nie potrafią w grafikę to jakoś mi to nie przeszkadzało bo narzekania były spore, że to nie next gen i faktycznie tak jest, ale jak dla mnie nie ma tragedii i oprawa jakoś mi nie przeszkadza. Co mi się nie podobało: Po pierwsze historia. Rozumiem pewne osadzenie w historii Japonii, ale o ile do pewnego etapu to ogarniałem to później się co chwilę zmienia i mimo, że przez większość gry robiłem questy z obu obozów to w końcu tak się to zmieniało, że sam nie wiedziałem komu pomagam. Historia jest zakręcona mocno i chaotyczna. Główna postać niemowa. Wypowiada kilka kwestii przez całą grę i to jest słabe. Jak postaci towarzyszące mogą mieć dialogi i dubbing to główna postać odpowiadająca na większość kwestii kiwnięciem głowy jest niezbyt fajne. Po drugie elementy craftingu. Da się poprawiać oręż u kowali czy handlarzy, ale szkoda na to czasu. Jak miałem jakiś miecz i go ulepszałem to się okazało, ze po dwóch kolejnych misjach znajduję broń dużo lepszą niż tą co mam po kilku ulepszeniach. Aktywności poboczne po jakimś czasie nudzą. Zbieranie kotów, robienie zdjęć, treningi lotnicze czy strzelectwo na początku są w porządku, ale później przytłaczają i odbierają przyjemność z gry. Dziwny rozwój postaci bo zbiera się punkty umiejętności i osobno punkty z danego rodzaju ( np siła, zręczność) co z tego, że mam dużo punktów umiejętności jak mi brakuje tych głównych i nie mogę dalej odblokowywać umiejętności. Prowadzenie fabuły jest dla mnie niezrozumiałe, nie byłem w stanie stwierdzić na jakim etapie gry jestem. Bossowie pojawiają się nagle i poznaję ich tylko po tym, że mają duży pasek energii i ogólnie są odporniejsi. Skalowanie niektórych walk. Gra jest wymagająca, ale jak się opanuje mechaniki zmiany stylów walki i kontrabłysk to jest na prawdę dobrze. I nagle trafiam na przeciwnika, które w 3 sekundy wyprowadza 3 jakieś serie z kosmosu, stamina mu spada minimalnie, a ja mam zbitą do zera i wyciera mną podłogę. Tak jest w ostatniej walce z bliźnięciem miecza. Wyprowadza mi 10 ciosów pod rząd z czego 7 wyłapuję na kontrabłysk, ja mam zbitą posturę, a ona wyprowadza kolejne ciosy w jakichś skomplikowanych kombinacjach, które zabierają mi tyle energii, że szybko się walka kończy. Były 2-3 takie walki ale mnie sfrustrowały strasznie. Dużo tych rzeczy, ale one mi nie pasowały lub były rozczarowujące i pewne przemyślenia przyszły pod koniec gry. Co natomiast przyciąga do gry na długie godziny? Walka! Gra oferuje świetny system walki, który mega mi pasował. Wszystkie aktywności, które wymagały walki robiłem. Nawet przywracanie porządku publicznego, którego było sporo nie nudziło. Łapanie zbiegów rozrzuconych po mapie też dawało dużo frajdy. Nie ma to jak wyłapać całą serię ciosów kontrabłyskiem Gra oferuje wiele rodzajów broni i każdy znajdzie coś dla siebie. Ja walczyłem początkowo kataną, ale później się przerzuciłem na odachi. Mamy style walki, które trzeba dostosować do przeciwnika, z którym się walczy i jest skuteczniejszy. Dobrze to jest zrobione podobny system był w Nioh czy GoT więc jak ktoś wcześniej grał w te gry to szybko się odnajdzie. Gdyby mnie ktoś zapytał w połowie gry to 8 ocenę bym dał bez problemu. Ostatecznie jednak daję 7 i to za dobrą walkę. Po prostu gra, a raczej jej zadania dodatkowe mnie znudziły, nie widziałem realnych korzyści z ich wykonywania poza pogłębieniem więzi z osobami, dlatego teraz po skończeniu całej gry oceniam, że od 2/3 po prostu większość odpuszczałem. Dlatego dla kogoś kto ma ochotę ograć to polecam je po prostu olewać lub sobie delikatnie dozować bo potrafią z czasem znużyć. Polecam każdemu kto lubi porządny system walki, ale historia i jej prowadzenie dla mnie zmarnowany potencjał i tutaj mogło być zdecydowanie lepiej. 5 1 Cytuj
Quake96 3 866 Opublikowano 23 listopada Opublikowano 23 listopada Dziś co nieco o tytule z jednej strony mi znanym, a z drugiej zupełnie tajemniczym, którego nigdy jeszcze nie miałem okazji ukończyć. Syberia II wraz z częścią pierwszą to gry, które poznałem gdzieś dawno dawno temu. Wówczas byłem według mnie za młody aby zrozumieć i w pełni docenić te gry i jedyne co pamiętam z tamtych czasów to sam fakt, że widziałem jak ktoś w nie gra lub sam w nie grałem. Syberię II na PlayStation 2 kupiłem już lata temu, nawet sam nie jestem pewien w jakich okolicznościach. Długie lata ten tytuł musiał czekać na swoją kolej, abym wreszcie zanurzył się w tym fantastycznym świecie przygody Kate Walker podróżującej w poszukiwaniu mitycznej Syberii. Oczywiście, najpierw powinienem ograć część pierwszą, gdyż wydarzenia z obu następują praktycznie tuż po sobie, ale skoro już jestem w posiadaniu części drugiej to nie mogłem sobie odmówić zagrania. Na jedynkę zapewne też przyjdzie ten odpowiedni czas... Syberia II to klasyczna pozycja z gatunku "Point and Click" tak dziś zapomnianego, a wówczas przeżywającego swego rodzaju renesans, gdy komputery i konsole pozwoliły na znacznie bogatszą oprawę wzbogaconą o elementy 3D, względem złotych lat tego gatunku pamiętających jeszcze poczciwe Amigi 500 i Commodore 64. Osobiście uwielbiam gry tego gatunku, choć nie będę ukrywał, że obecnie nie grywam za często w takie tytuły. Miłą odmianą dla wszystkich tych gier skupiających się na dynamicznej rozgrywce było zatem zagranie w drugą Syberię. Nie ma tutaj żadnej presji czasu, żadnych quick time eventów i tym podobnych. To gra skierowana to graczy oczekujących spokojnej rozgrywki i nieco wymagających zagadek. No właśnie, zagadkami ta gra stoi. To jak wyjątkowy i naprawdę ciekawy świat został zaprezentowany w grze podkreślają wszystkie te łamigłówki nierzadko wymagające wytężenia mózgu. Nie będę teraz ściemniał, że sam się natrudziłem aby ten tytuł ukończyć, bo grałem jak ostatnia ciota z solucją, ale osobiście lubię grać w taki sposób i nie psuje mi to w żaden sposób zabawy, a wręcz umożliwia mi w ogóle miłe spędzenie czasu przed ekranem. Nie jestem może niekumaty w takie zagadki, ale nie lubię też zacinać się na dłuższy czas tylko dlatego, że nie wiem jakiego przedmiotu użyć w jakim miejscu. Poza tym solucje to dla mnie też pewne źródło nostalgii, zwłaszcza gdy mam przed sobą wydrukowany na kartkach poradnik, który czytam ze skupieniem. Nie ukrywajmy, kiedyś wielu z nas wspomagało się takimi solucjami czy to w formie ręcznych notatek, drukowanych poradników czy nawet skoncentrowanych na tym artykułów w czasopismach. Jak zatem podobała mi się przygoda Kate Walker? Fantastycznie! Syberia II to zapomniany klejnot swojego gatunku, do którego warto wrócić po latach czy też odkryć pierwszy raz, podobnie jak miałem okazję zrobić to ja. Lokacje w tej grze są fantastyczne, pełne pięknych detali budujących wyjątkowy klimat przygody w poszukiwaniu mitycznego lądu. Jest to pozycja idealna na zbliżające się zimowe wieczory, która mimo mroźnego klimatu rozgrzeje swoim wyjątkowym klimatem. No, teraz to już wręcz obowiązkowo muszę zaopatrzyć się w część pierwszą! 6 1 Cytuj
Mejm 15 332 Opublikowano 23 listopada Opublikowano 23 listopada Wolfenstein: The Old Blood - spodziewalem sie jakiegos bieda DLC, ale w sumie to taka pelnoprawna gra, mimo ze rozmachem troche ustepujaca "podstawce". Rozmachem w znaczeniu fabularnym i rozgrywki, bo ani nie poznajemy tutaj miliona npcow, nie jestesmy rzucani po calej europie i nie ma az tak bardzo urozmaiconych misji. Jest za to o wiele intensywnej jesli idzie o strzelanie. Cala gra to praktycznie killroom za killroomem, a nawet misje skradankowe sa tutaj mocniej rozbudowane. Powoduje to jednak uczucie, ze kazdy rozdzial gra sie tak samo. I o ile na poczatku docenialem, ze mamy tutaj klasycznego wolfa bo calosc zamyka sie w tytulowym zamku wraz z wlosciami, tak pod koniec nie dalo sie juz nie zauwazac schematow. Ale przynajmniej gra nadrabiala klimatem, bo i jest zamek i nazisci kopiacy w ziemi w poszukiwaniu jakiegos artefaktu sprzed tysiaca lat. Mocno wiec pachnie tu RTCW jak i oryginalnym Wolfem 3D. Tym ostatnim nawet doslowanie bo mamy mozliwosc zagrania i przejscia calego pierwszego epizodu ale grafika broni jest nowoczesna. I nie powiem, wrocila nostalgia jak sie przewalalo godziny ogrywajac na 286 za gnoja. Na szczescie dodano mape bo bez tego pewnie gralbym jeszcze z dobry tydzien. Uzbrojenie jest w sumie takie jak w poprzednice kiedy rozgrywamy pierwsza misje w 1946. Doszla mozliwosc tachania miniguna (po zdobyciu skila) a gadzetem-bronia jest tym razem gazrurka. Nic szczegolnego poza tym tu nie znajdziemy. Wariancji przeciwnikow tez jest niewiele. Mysle, ze skojarzenie z DLC nie jest tutaj bezpodstawne. To taki troche wykastrowany New Order gdzie jest jedna lokacja, garsc tych samych przeciwnikow a za wstawki filmowe sluza animacje otwierania drzwi (serio, wlacza sie filmik i widzimy jak BJ przekreca wlaz xD), I mimo, ze przejscie zajelo mi 12h to trzeba w to wliczyc szukanie znajdziek (choc i tak banalne bo wraz z kolejnym skilem te zaznaczone sa na mapie) a przy parciu do przodu gra jest raczej krotka (co w sumie dotyczy tez NO). 7/10. 4 Cytuj
BRY@N 1 522 Opublikowano 23 listopada Opublikowano 23 listopada Bayonetta 3 Moje początki z serią było dosyć toporne, demo pierwszej części jakoś mnie nie porwało. Później mając Switcha chciałem zagrać w drugą część ale żeby się przekonać czy mi "siądzie" postanowiłem jeszcze raz sprawdzić pierwszą część na PS4 i kurczę warto było dać tej grze szanse, mimo jej dosyć specyficznego klimatu. Jedynaka z platyną a druga część to było tylko lepiej i więcej także seria dołączyła do ulubionych. Kupując znowu Switcha w tamtym roku Bayonetta 3 z automatu wskoczyła na listę do zagrania. Przy pierwszym odpaleniu niby wszystko ok, stara dobra Bayonetta ale im dalej w las tym jakoś zapał gasł. Fakt, że szukałem też dobrego zamiennika za joycony bo na nich jakoś grać się boję, że połamię System walki wiadomo dalej to jest top jeśli chodzi o tego typu gry ale tym razem dostajemy większą kontrolę na demonami niż w poprzednich częściach i niestety to też skutkowało zmianami, które ostudziły mój zapał do gry. Lokacje są większe niż w poprzednich częściach, chociaż już w dwójce były takie w których można było chwilę połazić, tylko tutaj ze względu na demony jest trochę inna perspektywa. Przez co na ekranie widzimy więcej ale jakość tego co widzimy nie porywa. Dodatkowo ala HUB przed niektórymi misjami w którym za specjalnie nic się nie dzieje, tylko tak żeby sobie trochę połazić coś zebrać i z kimś powalczyć. Właściwe lokacje też pozwalają na trochę więcej eksploracji jednak początkowe miasto jest takie szarobure i nijakie, że za bardzo do tego nie zachęca. Dopiero pustynne lokacje trochę lepiej wyglądają, bo jest tylko piach (miejscami denerwujący) i skały także może dlatego tak to się nie rzuca w oczy. Takie zmiany w lokacjach sprawiły, że jak dla mnie tempo całej gry strasznie siadło w porównaniu do poprzednich części. Dopiero pod koniec jak już trochę darowałem sobie to lizanie ścian to zaczęło mi się lepiej grać. Dobra koniec narzekania (narazie) bo gra ma też swoje dobra strony jak dodatkowe poziomy dla Jeanne, które są fajną odskocznia a początek jak z filmów szpiegowskich też robi robotę. Sekcje z demonami w różnych wariantach nie są może niczym odkrywczym ale mocno urozmaicają rozgrywkę, może po za walkami w stylu Godzilli albo Power Rangers. Jest też Viola do której jakoś nie mogłem się przekonać, no i zamienienie uniku na blok sprawia na początku trochę problemów z przestawieniem. Bayoneta też ma spory gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Podsumowując nie jest to zła gra, to w końcu Bayonetta, tylko te zmiany które dokonano były chyba trochę na wyrost biorąc pod uwagę ograniczenia sprzętowe, bo jak pokazała część druga Bayonetta na Switchu może ładnie wyglądać. Warto dać jej szansę tym bardziej, że końcówka naprawdę wynagradza ten nijaki początek gry. 3 Cytuj
Suavek 4 727 Opublikowano niedziela o 12:32 Opublikowano niedziela o 12:32 Rogue Flight Zaskoczenie roku, jeśli chodzi o premiery. Jeszcze niewiele ponad tydzień temu nie miałem pojęcia o tej grze, dopóki nie trafiłem na fragment zwiastuna w materiale newsowym SkillUp. Wystarczyło kilka sekund, żeby spodobało mi się to, co widziałem. Obadałem wszystkie trailery, kilka recenzji, demo i wiedziałem, że ja to chcę. Nie byłem pewien, czy 80zł to nie aby za dużo, jak na kilkugodzinną arcade'ową strzelankę, ale wpadła mi w oko niewiele droższa wersja pudełkowa (z drukowanym, pachnącym manualem! W 2024!) na PS5 i impuls zrobił swoje. No muszę przyznać, że bawiłem się wyśmienicie. Gra idealnie trafiła w mój gust, zarówno stylem rozgrywki, jak i ogólnym klimatem. To nic innego, jak liniowy shooter kosmiczny w stylu StarFox. Tj. lecimy po linii prostej niszcząc kolejnych wrogów, zbierając power-upy, unikając niekiedy przeszkód na naszej drodze i ostatecznie mierząc się z bossem. Poziomów nie ma dużo, a całość można ukończyć w mniej, niż godzinę. Ale sama rozgrywka jest na tyle miodna, a misje dostatecznie urozmaicone, że ukończyłem grę już cztery razy (oglądając odpowiednio cztery różne zakończenia). A na tym nie koniec, bo oprócz tego odblokować można dodatkowe tryby gry, w tym swego rodzaju Roguelite. Mechanicznie gra jest stosunkowo prosta. Mamy do dyspozycji odblokowywane stopniowo cztery bronie główne, ograniczony zapas rakiet samonaprowadzających oraz kila manewrów specjalnych. Pomiędzy misjami możemy także dokonać modyfikacji parametrów naszego statku, co ma również odzwierciedlenie wizualne. Jest jakiś system punktacji, ale osobiście kompletnie go ignorowałem, a jedyne na co warto zwracać uwagę, to utrzymanie "combo" na kolejnych wrogach, gdyż ma to wpływ na regenerację osłon. Dużo się dzieje na ekranie i chwilami całość może wydawać się chaotyczna, ale mnie nie przeszkodziło to w ukończeniu gry, pomimo tego, że na ogół nie jestem w te gatunki specjalnie dobry. Koneserzy mogą sobie podkręcić poziom trudności, gdyby mieli za łatwo, ale osobiście doceniam fakt, że ani razu nie miałem odruchu rzucenia padem o ścianę, nawet przy paru zgonach. Co mnie przyciągnęło do gry, to oprawa audiowizualna, niesamowita dynamika i poczucie prędkości, oraz stylistyka anime lat 80-tych takich jak Macross (nawet mamy domyślnie odpalony filtr VHS i Filmgrain, ale sugerowałbym je wyłączyć). To, plus wpadająca w ucho muzyka rockowa, efekty slow-motion, bardzo dobry voice-acting (zarówno angielski, jak i japoński), oraz prosta, ale ciekawie przedstawiona fabuła. Rezultat? Jak ja to mówię, siedziałem z bananem na mordzie przykuty do ekranu, zapominając kompletnie o prawdziwym świecie. To nie tak, że to jakiś ukryty hit, który miałby zbierać jakiekolwiek nagrody. Nie. To "tylko" rewelacyjnie wykonana arcade'owa gra indie na kilka godzin efektownej i satysfakcjonującej rozgrywki, w dodatku z przystępną platyną. Ja bawiłem się wyśmienicie i nie żałuję wydanych pieniędzy. Na 100% grę kupię drugi raz także na PC, przy okazji jakiejś promki, ale jest również wersja Switch i Xbox. W sumie, podobało mi się na tyle, że może i trzecią kopię na Switcha kiedyś też kupię. Zrobiłem sporo screenów podczas gry, ale prawdę mówiąc całość wygląda lepiej podczas ruchu, dlatego zachęcam do obejrzenia poniższych zwiastunów. Mnie przekonały i absolutnie się nie zawiodłem. 4 Cytuj
sadiker 61 Opublikowano poniedziałek o 10:56 Opublikowano poniedziałek o 10:56 Przypadkiem gry w które ostatnio grałem mają motyw bidulki. To takie małe smutne stworzonko(dodatkowe punkty jak ma duże oczy), które trzeba ocalić przed złem tego świata. Dość często pojawia się w grach. Choćby RE w pierwszej części z Nathanem, główny bohater jest taki bezjajeczny a potem jak już musi swoją bidulkę uratować to się chad z niego zrobił co zmieniał ręce jak rękawiczki(jeśli coś pomyliłem to przepraszam, bo niewiele już z tych gier pamiętam). W Final Fantasy Tactics(spoiler dla Kmiota bo zapowiedział, że kiedyś skończy,a nie wiem w którym rozdziale jest) Spoiler od 3 rozdziału ratujemy naszą bidulkę - siostrę, który nawet narzeka wcześniej że jest słaba i chciałaby urodzić się mężczyzną by walczyć(Agrias: am i a joke to you?). Do tego tak an szybko Last of Us, The Walking Dead: The Telltale Series itp... No to zaczynamy. Life With a Slave -Teaching Feeling [+18] - visual novel Ja naprawdę nie wiedziałem, serio. Zachęcony obrazkiem ----> znalezionym w internecie chciałem sprawdzić o co chodzi. Główny bohater to doktor o nieokreślonym wieku(nigdy nie widać jego twarzy) do którego przychodzi dawny pacjent i przyprowadzą nam niewolnicę Sylvie. Mówi że poprzedni właściciel ją źle traktował, a że doktor był dla niego dobry to pyta czy jej nie chcemy. No i mamy teraz dwie ścieżki do wyboru - można traktować ją jak człowieka albo niewolnika. Oczywiście nie ma tu degeneratów więc jak wiadomo tylko pierwsza opcja wchodzi w grę. Więc trzeba traktować nasza bidulkę dobrze - dawać jej duże porcje jedzenia(fun fact: jeśli zamówimy jej kanapkę w restauracji zamiast naleśników to we wcześniejszych wersjach gry z powodu błędu Sylvie umierała kilka dni później), zabierać ją na spacery, kupować ubrania, rozmawiać, dawać jej obowiązki domowe by czuła się potrzebna. Po 15 dniach dostaje przeziębienia i jak byliśmy dla niej niedobrzy to umiera(podobno, nie wiem, tak w wiki jest napisane - mi przeżyła). Po tych wydarzeniach przekonuje się do doktora i … rzuca się na jego penisa. Trochę za szybko co nie? Jak chciałem być szlachetny i unikałem seksu to po kilku dniach mnie zaczęła błagać, a po paru kolejnych weszła pod kołdrę i obsłużyła się sama. Więc ogólnie to trochę za szybko się wszystko dzieje, do tego nie w tym kierunku co chciałem. Spodziewałem się czegoś bardziej w stylu Katawa Shoujo - powolne budowanie relacji. Wyleczenie lat traum w 15 dni jest co najmniej mało realistyczne. Do tego gra nie ma zakończenia. W trakcie gry zauważyłem też, że Sylvie zachowuje się jak pies - słucha wszystkiego co mówię, robi co każę, można cały dzień głaskać ją po łbie i się jej nie znudzi. Nie poprawka - mój pies mnie tak nie słucha. Jak ktoś ma potrzebę popastwić się (lub nie) nad całkowicie bierną osobą to może dać grze szansę. Saya no Uta: The Song of Saya [+18] - visual novel - Eroge Jedna z pierwszych gier studia NITRO PLUS wydana pierwotnie w 2003. 6 lat później wydadzą STEINS;GATE. Główny bohater - Fuminori Sakisaka - ulega wypadkowi samochodowemu. By ocalić jego życie, lekarze decydują się na eksperymentalną operacje głowy, która zmienia jego sposób w jaki widzi świat(ciężka agnozja). Ludzie wokół niego wyglądają jak bryły mięsa i organów, wypowiadane zdania brzmią jak chrząknięcia i piski, normalne posiłki smakują i pachną okropnie itd. Fuminori popada w ciężką depresję i gdy rozważa samobójstwo podczas pobytu w szpitalu spotyka Sayę, którą widzi jako śliczną młodą dziewczynę ubraną na biało - małą, niewinną bidulkę. A że główny bohater nie jest debiem(uwielbiam mądrych protagonistów) to szybko zauważa że coś jest nie tak, ale w sumie czy w jego stanie ma wybór? Dalej nie spoileruję. Gra nie jest długa ~6h, ma 2 decyzje, 3 zakończenia. Nie ma dłużyzn. Wszystko wydaje się takie w sam raz - przedstawienie postaci, ich charaktery, akcja, zakończenie. Gdyby nie sceny +18 oraz widoki z oczu Fuminori'ego pokazujące jak widzi świat można by było śmiało polecić jako VN dla dopiero zaczynających swoja przygodę z tym gatunkiem. Jak kogoś to nie zraża to za te drobniaki (27zł na gog.com bez cenzury) warto brać. PS. Nie wiem czy takie były intencję twórców, ale w pewnym momencie zacząłem kibicować tym złym. Wkurzali mnie przyjaciele głównego bohatera - wyraźnie im dawał do zrozumienia żeby się odwalili, a nie chcieli się odczepić. Jak przypadkiem wyklikałem złe zakończenie(dla Fuminori'ego) to byłem rozczarowany. Return to Shironagasu island - visual novel. Gra zrobiona przez podobno jedną osobę. Na kampanii crowfundingowej zebrał 25 milionów jenów a potem przesadził z produkcją gadżetów i do tego zatrudnił zbyt drogich Seiyuu co doprowadziło do tego, że został w plecy jakieś 2mln jenów. Ponoć nie żałuje. Nowojorski bogacz zostaje znaleziony martwy w swoim domu. Oczywiście, jedynymi osobami zdolnymi do rozwiązania tej zagadki są Sen Ikeda, detektyw z Nowego Jorku(ale Japończyk) i 15-letnia Neneko - jąkająca się bidulka z pamięcią ejdetyczną(przypadek Szerieszewskiego, który skończył w psychiatryku pokazuje, że nie jest to dobra przypadłość) i prawie zerowym poziomem umiejętności interpersonalnych. Trop prowadzi na tytułowa wyspę. Znowu, więcej nie powiem bo w VN zawsze najważniejsza jest fabuła. A jaka ona jest? No średnio-dobrze bym powiedział. Momentami czytając to musiałem przerwać, bo na usta cisnęło się "to nie ma sensu" albo "no trochę kiepsko to wytłumaczyli". W końcówce trochę za bardzo wchodzi w klimaty S-F, jakby autor nie miał do końca pomysłu jak wszystko dopiąć. Do tego nie wiadomo skąd Ikeda sie zna z Neneko, czemu ją utrzymuje, dlaczego jest jedyną osobą z którym normalnie może rozmawiać. Aż się prosi by rzucić na to trochę światła. Może dowiemy się w kontynuacji. W samej grze denerwuje też ciągłe klikanie, tj. są sekwencje w których trzeba zbadać ślady, ale nie wystarczy że klikniemy jeden raz na daną rzecz. O nie, to by było za łatwo. Trzeba klikać po kilka razy aż dialog zacznie się powtarzać. Czasami po kliknięciu 5 razy na jeden obszar, należy poklikać na drugi po czym wrócić do tego pierwszego. Niby mała rzecz, a upierdliwa. Jak ktoś kojarzy 5 i 6 część Ace Attorney to tam było to lepiej przemyślane - jeśli już nie musieliśmy klikać w dane miejsce to kursor w tym miejscu robił się szary. Jest też syndrom Final Fantasy Tactics - czyli zawsze używaj kilku sejwów. Zdarza się tak że podejmiemy jakąś decyzję i dopiero po kilku minutach wyskoczy game over. Jak w międzyczasie nadpisaliśmy stan gry to trzeba zaczynać od początku. Styl graficzny jest mocno nierówny - niektóre postacie zwłaszcza Neneko są bardzo szczegółowe, a taka Riehl Bextor to wygląda jak od szablonu. Tłumaczenie jest chyba fanowskie, tj ktoś twórcom chyba zaproponował, że to przetłumaczy za dwa Tyskie czy co tam się teraz pije, bo zdarzają się literówki i momentami tłumaczenie jest zbyt dosłowne. Moje ulubione przykłady to "Neneko, kaczka!" oraz "poświęciłeś swój słodki czas". Nie ma tego dużo ale trochę razi. Dubbing jest tylko w wersji japońskiej z powodów licencyjnych. Mimo wszystko po grze pomyślałem "szkoda że to już koniec"(jest jeszcze 3 godzinne Extra Story, ale ta część jest bardziej komediowa), bo jednak sama gra wciąga. Ikeda to taki trochę momentami dupek ale mimo wszystko da się go lubić a jego przekomarzanie z Neneko(która w przeciwieństwie do innych recenzowanych tutaj gier przechodzi największy rozwój jak na główną bohaterkę przystało) stanowi jeden z motorów napędowych gry. Resztę postaci też da się lubić bo działają racjonalnie, każda ma jakiś cel(przeważnie ukryty), nie ma motywu "jestem zły i już". Wiem, że dużo narzekam, gra ma wiele niedociągnięć, ale czuć że ma "duszę". To trochę tak jak będąc nauczycielem dwójkowy uczeń bardzo się postarał i napisał sprawdzian na trójkę i by go zmotywować nauczyciel daje mu czwórkę. Gra też tam chodzi po ~20zł na Steam więc polecam, ale tylko fanom gatunku. Swan Song [+18] - visual novel(wiem, ciężko coś znaleźć wartego uwagi bez +18, taki urok VN, tutaj nawet okładka jest NSFW, wiec leci screen z gry) W grudniu następuje wielkie trzęsienie ziemi o magnitudzie 9.5, które sprawia że ludzkość(przynajmniej w Japonii) zostaje zdziesiątkowana. Ci co przeżyli muszą walczyć o przetrwanie. Gra jest często wymieniana jako jedne z lepszych visual novel na rynku, ale do mnie jakoś nie przemówiła. Fakt, jest dobra ale topka to nie jest. Największym problemem jest istnienie The Walking Dead(komiksu oczywiście, a nie tego wykastrowanego serialu), bo wszystko co zrobiła ta gra to TWD zrobiło lepiej. Jest standardowo - sojusze, konflikty, zdrady, morderstwa, gwałty ale miałem wrażenie że była pewna linia, której twórcy nie chcieli przekroczyć - te drastyczniejsze rzeczy są tylko opisane, nie dali na to CG. Żeby było tematycznie to tutaj też mamy naszą bidulkę - Yasaka Aroe, która ma autyzm. Dość ciekawy pomysł, ale potencjał nie został wykorzystany. Yasaka służy raczej jako MacGuffin - jeśli ktoś musi zrobić coś głupiego by popchnąć fabułę do przodu to akurat nikt jej nie pilnuje i nasza bidulka może np. wypuścić więźniów bo ją o to proszą. Pozostali bohaterowie których zapamiętałem to: Amako Tsukasa - główny bohater całkowicie pozbawiony charakteru i uczuć. Był genialnym pianistą ale po wypadku stracił siłę w prawej ręce, więc jego marzenia legły w gruzach. Gra nie pozwala nam zapomnieć o tej strasznej tragedii bo przy każdym jebanym monologu wewnętrznym Tsukasa o tym wspomina. Jak na potencjalnie głównego bohatera(od niego zaczynamy, potem mamy przełączenia na POV od innych postaci) najmniej się rozwija w trakcie VN. Kolejna warta uwagi postać, a także gwiazda gry to Takuma Kuwagata - postać która w trakcie gry wychodzi z przegrywu i staje się ultra chadem. Tak naprawdę to dla jego rozwoju warto zagrać. Więc jak ktoś nie czytał/oglądał TWD to polecam, tylko przewijajcie monologi Tsukasa'y jak wspomina o swojej ręce i kompleksie tatusia. 4 Cytuj
DarkStar 105 Opublikowano poniedziałek o 11:07 Opublikowano poniedziałek o 11:07 9 minut temu, sadiker napisał(a): Swan Song [+18] - visual novel(wiem, ciężko coś znaleźć wartego uwagi bez +18, taki urok VN, tutaj nawet okładka jest NSFW, wiec leci screen z gry) Spodobał mi się ten screen. Widzę, że to gra bodajże z 2005 i nie ma jej ani na Steamie ani na GOGu, a do tego po angielsku to chyba tylko fan translation? Skąd się takie gry bierze? Cytuj
KrYcHu_89 2 306 Opublikowano poniedziałek o 11:23 Opublikowano poniedziałek o 11:23 Resident Evil 0 - zdecydowanie jeden z najgorszych, najmniej przemyślanych Residentów Evilów. Gra zaczyna się od etapu z pociągiem, który ma fatalnie zaprojektowanych wrogów, a dale są jakieś qrwa żaby, co Cię one shotują, jest za trudna. System zarządzania ekwipunkiem trudny, jest mod, który niby poprawia stan rzeczy i dodaje stasha, ale z modem z kolei nie można rzucać rzeczy na zmienię, więc też źle. Zagadki za to też trudne, ale dobre, kilka razy musiałem jednak zajrzeć w solucję, bo jest nieprzemyślana mechanika mieszania jakichś dziwnych prochów, gdzie nie wiadomo dlaczego tak, a nie inaczej. Dwie postacie to mógłby być fajny zabieg, gdyby nie to, że z reguły wiąże się to z zapierdalaniem przez cały level po jakiś przedmiot, którego i tak nie zmieścimy w ekwipunku żadnej z nich. 7/10, ostatecznie dobrze się bawiłem po napisach końcowych, czując ulgę, że grę jednak ukończyłem, no i level design był świetny, jak zwykle. 2 Cytuj
Czokosz 80 Opublikowano poniedziałek o 16:56 Opublikowano poniedziałek o 16:56 (edytowane) Star Wars Jedi: Survivor (PS5) Potrzeba mi było takiej gierki, przy której można się trochę wyluzować. System walki, elementy platformowe, fabuła, potyczki z bossami, lokacje, wszystko mi tu zagrało. Żaden z tych elementów nie jest jakimś topem w branży, ale wszystkie są zrealizowane dobrze i tworzą spójną, przyjemną w odbiorze całość. Szkoda trochę, że przez problemy techniczne ( które nadal są, ale nie psują odbioru całości w obecnym stanie ) gra zostanie głównie przez nie zapamiętana, a szkoda, bo to naprawdę dobry tytuł. Czekam na domknięcie trylogii przygód rudego Jedi, ale boje się trochę o to, że może nastąpić zmęczenie materiału pomimo przerwy w ogrywaniu kolejnych części. To samo miałem z serią Tomb Raider, przy której dobrze się bawiłem ogrywając 1 i 2 część, ale 3 już ledwo wymęczyłem do końca. Może te obawy są na wyrost, bo tu jednak fabuła, humor i postaci stoją na znacznie wyższym poziomie od przygód Lary Croft. Raczej koła na nowo nie wymyślą, bo i ta część stanowi raczej delikatną ewolucję w stosunku do pierwszej odsłony, ale może to i dobrze, bo Techland udowodnił, że można wzorcowo spieprzyć kontynuację gry, która miała naprawdę solidne fundamenty, więc liczę tylko na jakieś drobne zmiany, które będą się dobrze komponowały ze sprawdzonymi rozwiązaniami. Gierka kupiona za połowę ceny na promce i nie żałuje, bo nie warto wspierać procederu wypuszczania gier w takim stanie przez studio, za którym stoi bogata korporacja. Szanuje Respawn za to, że zrobili dwie dobre gry w tym uniwersum jak i za jedną z moich ulubionych strzelanek jaką jest Titanfall 2, ale wiem też, że nie są godni zaufania i lepiej wstrzymać się z zakupem ich przyszłych produkcji na premierę. Poza tym gierka będę miło wspominał i takie 7+/10 można dać. Edytowane poniedziałek o 17:01 przez Czokosz 2 Cytuj
MEVEK 3 576 Opublikowano wtorek o 19:36 Opublikowano wtorek o 19:36 Tunic - przygodowa gra akcji stworzona przez jednego dewelopera o imieniu Andrew Shouldice. Stworzenie tego dzieła zajęło mu około 7 lat. Twórca inspirował się seria "The Legend of Zelda" o czym dość jasno sugeruje główny bohater. Tunic to świetny tytuł, wypełniony, po brzegi zawartością dla pojedynczego gracza. W świecie gry spokojnie można spędzić ze trzydzieści parę godzin na zwiedzanie krainy fantazji, a i to może okazać się zbyt mało na odkrycie sekretów, gdyż właśnie cały urok tkwi w eksploracji świata. Praktycznie wszystko odkrywamy samemu. Nikt nas tutaj nie prowadzi za rączkę. Sami sobie nadajemy tempo rozrywki. Story - przygodę zaczynamy na plaży przejmując kontrole nad sympatycznym liskiem. Idąc dalej przed siebie wkraczamy w krainę fantazji pełna skarbów i potworów rożnej maści. Chwile później dowiadujemy się iż celem naszej podroży jest uwolnienie "kogoś" uwięzionego w krysztale. Aby to uczynić musimy znaleźć 3 rozsiane po świecie kamienie i umieścić je w pewnym miejscu. Instrukcja - pod przyciskiem touchpad mamy dostęp do zawartości pomocniczej, która daje nam wgląd do nieinteraktywnej mapy świata, sekretów czy opisu przedmiotów które znajdujemy na swojej drodze i jak z nich umiejętnie korzystać. Obcowanie z instrukcją jest nieuniknione pod warunkiem ze ja wcześniej znajdziemy i podniesiemy. Czasem i to nie wystarczy, gdyż notatki zapisane sa nieznanymi runami jedynie dające jakiś kontekst bądź wskazówkę. Najwięcej idzie się dowiedzieć z rysunków dołączonych do tekstu. Praktycznie wszystko musimy tutaj badać i testować na własna rękę, wiec jeśli mamy możliwość podniesienia takiej ściągi to warto z niej skorzystać. Mechanika i Walka - podczas naszej przeprawy głownie koncentrujemy się na walce która jest dość mocno rozbudowana i opiera się głownie na naszej zręczności. Mamy serie kilku różnych ataków mieczem, uniki, blok czy nawet parry tarcza. Sa tez perki i buffy jednak te trzeba samemu odkryć, a raczej nauczyć się ich aktywowania. Jak by tego było mało oprócz paska życia posiadamy pasek kondycji i manny. Zasilają one różne techniki i ciosy czyniąc potyczki emocjonującymi w śród których nie brakuje potężnych bossów. A do takich starć trzeba się odpowiednio przygotować zbierając i gromadząc przedmioty pozwalające rozwijać statystyki naszej postaci przy porozrzucanych po świecie gry posągach - odpoczywając aktywujemy punkt kontrolny. Puzzle - czym byłby Tunic bez łamigłówek który większości nie sposób znaleźć na własna rękę. Te prostsze znajdziemy wyryte na ścianach, drzwiach czy podłogach inne zas wymagają od nas nieprzeciętnej spostrzegawczości. Dobrze ukryte, wtopione w otoczenie kwiatki na środku polanki, błyskające światła, obijające sie o siebie dzwoneczki. Kiedy juz poznamy schemat i odpowiedz, krzyżakiem wstukujemy kierunki do usłyszenia dźwięku, jako potwierdzenia poprawnej kombinacji. Bossowie - zwyczajni przeciwnicy nie powinni przysparzać nam większych kłopotów, gdyż prawdziwym wyzwaniem sa tutaj potyczki z bossami. Każdy z nich ma dość spory pasek życia i walczy inaczej. Posiada inne słabe punkty które samemu musimy odkryć i wykorzystać. Lokacje - świat jest dość ogromny. Zaczynamy w Nadświecie który jest takim Hubem z którego przenosimy się do dalszych terenów tejże krainy: wschodni las, zachodni ogród, forteca wschodniej krypty, kamieniołom, bagna czy zniszczony atol. Niektóre miejscówki sa wielkie i otwarte, a niektóre mroczne, ciasne i mega niebezpieczne. Cała przygoda przedstawiona jest z rzutu izometrycznego co sprawnie utrudnia nam odnalezienie ukrytych ścieżek i sekretów do których dostęp mamy od samego początku. Po prostu nie wiemy ze tam sa póki nie wpadniemy na nie, bądź wyjdziemy z innej lokacji tymże skrótem. Kiedy raz już dotrzemy do danej lokacji możemy skorzystać z szybkiej podroży, jeżeli wcześniej uda nam się ja aktywować. Do większości lokacji stale będziemy powracać by forsować wcześniej niedostępne przejścia dzięki nowym umiejętnością, jak np. hak z linka, latarka do lochów czy prosty miecz karczujący krzaki. I kilka slow o platynie Spoiler Podsumowanie - Tunic to mieszanka rpg, metroidvanii i labiryntowki oparta na eksploracji świata w poszukiwaniu dawno zapomnianych sekretów. Jest to świetny, soczysty tytuł stworzony z wielkim sercem i przywiązaniem do detali ktore widać na każdym kroku. Cała grę pokonałem z bananem na twarzy, nie raz zastanawiając sie jak to jest możliwe aby jedna osoba stworzyła takiego kozaka W mojej skromnej opinii wystawiam grze notę: 9/10 za styl i oprawę graficzna, konstrukcje świata, grywalność, wymyślne puzzle, no perełka Serdecznie polecam 5 Cytuj
Homelander 2 097 Opublikowano wtorek o 22:43 Opublikowano wtorek o 22:43 (edytowane) Resident Evil Village (Steamdeck) Kolejny tytuł wykreślony z listy. Ależ to zajebista gra jest. Po kolei. Gameplay - to jest po prostu FPS w Residentowym sosie, czy się komuś to podoba, czy nie. Są residentowe elementy, czyli jakieś subtelne zagadki, klucze do znalezienia, przedmioty do używania i tak dalej. Ale walka jest główną mechaniką i jest ona wykonana świetnie. Strzelanie jest soczyste i sprawia satysfakcję. Dźwięki, efekty postrzałów łącznie z headshotami - wszystko to działa i jest super. Grało mi się bardzo przyjemnie. Ostatni etap też mi się podobał bardzo. Gdyby Capcom zrobiło militarnego FPSa AAA to wyszłoby im lepiej niż wszelkie CoDy, Battlefieldy i inne takie. Błagam Capcom, zróbcie to Klimat i design - tutaj jest absolutne mistrzostwo. Tytułową wioskę bardzo przyjemnie się eksploruje, ale to siedziby lordów i ich różnorodność pod względem klimatu, rozgrywki czy nawet elementów samego gameplayu to był świetny pomysł. Wszystkie cztery mega mi się podobały. Gra potrafiła wrzucić ciary na plecy, potrafiła wywołać niepokój. Czyli to co Residenty zawsze dobrze robiły Oprawa - Kolejny punkt w którym będę chwalił. Może technicznie nie jest to jakiś mega poziom, brakowało mi podstawowych w sumie detali typu ślady na śniegu i inne takie. Za to design - pierwszorzędny. Wszystkie miejscówki wyglądały fantastycznie i różnorodnie. Zero nudy i powtarzalności. Na Decku gra chodziła w płynnych 40 klatkach i wyglądała zajebiście. Sprzęt zadziwia mnie przy każdej odpalonej grze. Podsumowanie - RE Village to zwyczajnie gra pierwszorzędna. Nie robi nic nowego, nie oferuje żadnego przełomu. Za to wszystko co robi robi porządnie i solidnie. Ciężko jakiekolwiek minusy mi znaleźć, bo nie było nic co by mnie uwierało, przeszkadzało. Bardzo polecam. 9/10 Edytowane wtorek o 22:45 przez Homelander 4 Cytuj
lysyolec 4 Opublikowano środa o 18:42 Opublikowano środa o 18:42 19 godzin temu, Homelander napisał(a): Resident Evil Village (Steamdeck) Kolejny tytuł wykreślony z listy. Ależ to zajebista gra jest. Po kolei. Gameplay - to jest po prostu FPS w Residentowym sosie, czy się komuś to podoba, czy nie. Są residentowe elementy, czyli jakieś subtelne zagadki, klucze do znalezienia, przedmioty do używania i tak dalej. Ale walka jest główną mechaniką i jest ona wykonana świetnie. Strzelanie jest soczyste i sprawia satysfakcję. Dźwięki, efekty postrzałów łącznie z headshotami - wszystko to działa i jest super. Grało mi się bardzo przyjemnie. Ostatni etap też mi się podobał bardzo. Gdyby Capcom zrobiło militarnego FPSa AAA to wyszłoby im lepiej niż wszelkie CoDy, Battlefieldy i inne takie. Błagam Capcom, zróbcie to Klimat i design - tutaj jest absolutne mistrzostwo. Tytułową wioskę bardzo przyjemnie się eksploruje, ale to siedziby lordów i ich różnorodność pod względem klimatu, rozgrywki czy nawet elementów samego gameplayu to był świetny pomysł. Wszystkie cztery mega mi się podobały. Gra potrafiła wrzucić ciary na plecy, potrafiła wywołać niepokój. Czyli to co Residenty zawsze dobrze robiły Oprawa - Kolejny punkt w którym będę chwalił. Może technicznie nie jest to jakiś mega poziom, brakowało mi podstawowych w sumie detali typu ślady na śniegu i inne takie. Za to design - pierwszorzędny. Wszystkie miejscówki wyglądały fantastycznie i różnorodnie. Zero nudy i powtarzalności. Na Decku gra chodziła w płynnych 40 klatkach i wyglądała zajebiście. Sprzęt zadziwia mnie przy każdej odpalonej grze. Podsumowanie - RE Village to zwyczajnie gra pierwszorzędna. Nie robi nic nowego, nie oferuje żadnego przełomu. Za to wszystko co robi robi porządnie i solidnie. Ciężko jakiekolwiek minusy mi znaleźć, bo nie było nic co by mnie uwierało, przeszkadzało. Bardzo polecam. 9/10 Na jakiś ustawieniach graficznych grałeś ? Stabilne 40 to dosyć spoko Cytuj
Homelander 2 097 Opublikowano środa o 18:47 Opublikowano środa o 18:47 1 minute ago, lysyolec said: Na jakiś ustawieniach graficznych grałeś ? Stabilne 40 to dosyć spoko Chyba w ogóle nic nie ruszałem. Ustawiłem klatkarz na 40, pograłem chwilę z licznikiem, zero spadków, więc zostawiłem tak jak było. Więc zapewne gdybyś coś pogrzebał to może by było lepiej. Ja byłem zadowolony z efektu, a mam zasadę, że jak nie jest zepsute to nie naprawiam. 1 Cytuj
lysyolec 4 Opublikowano środa o 18:50 Opublikowano środa o 18:50 1 minutę temu, Homelander napisał(a): Chyba w ogóle nic nie ruszałem. Ustawiłem klatkarz na 40, pograłem chwilę z licznikiem, zero spadków, więc zostawiłem tak jak było. Więc zapewne gdybyś coś pogrzebał to może by było lepiej. Ja byłem zadowolony z efektu, a mam zasadę, że jak nie jest zepsute to nie naprawiam. 40 by mi starczyło, to pewnie jest taki złoty środek. Na 30 miałbyś wyższe ustawienia graficzne, a na 50/60 niższe (pewnie najniższe). Ale to tylko spekulacje, nie grałem, a na grę nam chrapkę Cytuj
Homelander 2 097 Opublikowano środa o 18:52 Opublikowano środa o 18:52 Just now, lysyolec said: 40 by mi starczyło, to pewnie jest taki złoty środek. Na 30 miałbyś wyższe ustawienia graficzne, a na 50/60 niższe (pewnie najniższe). Ale to tylko spekulacje, nie grałem, a na grę nam chrapkę Polecam mega. 40 klatek to dla mnie złoty środek, gram tak w większość gier. Jest znacznie płynniej niż 30, a dużej różnicy między 40 a 60 ja osobiście nie widzę Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.