zdrowywariat 454 Opublikowano 22 stycznia Opublikowano 22 stycznia 1 minutę temu, Homelander napisał(a): Możliwe. Dla mnie trójka była lepsza niż Echoes. Dwójeczka bardzo solidnie mnie wymęczyła To fakt, zakręcona jest tak, że może głowa rozboleć, ale jakoś dałem radę Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Josh 5 105 Opublikowano 23 stycznia Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 23 stycznia (edytowane) Manhunt Mroczne, zakrwawione uliczki Carcer City, stada urzędujących w nich psychopatów uzbrojonych w kastety, maczety i łomy, a w środku tego całego bajzlu Ty: zaopatrzony jedynie w foliową reklamówkę oraz tulipanka z rozbitej butelki, gwiazda zwyrodniałego reality show kręconego ku uciesze jeszcze większych zwyrodnialców. Trzeba przyznać, że Rockstar miało jaja wydać taką produkcję, zwłaszcza w czasach, kiedy nagonka na przemoc w grach była bardzo intensywna i to one w głównym stopniu były obarczane winą za każdą strzelaninę w publicznej szkole albo babcię pokrojoną tasakiem przez wnuczka. Kontrowersyjny temat, ultra brutalność i niesamowicie mroczny klimat to główne zalety Manhunta i... w sumie jedyne z nich, bo dzisiaj giereczka nie broni się już niczym innym, a na pewno nie gameplayem. Mniej więcej do połowy gry mamy do czynienia ze skradanką, a w drugiej fazie robi się z tego typowy do bólu shooter i niestety ani jedno ani drugie nie jest zrobione dobrze. Stealth jest wręcz tragiczny: Ai nie istnieje, przeciwnicy to totalni idioci, którzy bardzo szybko gubią trop i dosłownie każdego z nich można bez problemu zdjąć znajdując kawałek cienia i zwabiając ich w jego pobliże. Przy sekwencjach strzelanych - których później jest ogrom - sztuczna inteligencja wcale nie działa lepiej, bo wrogowie zawsze chętnie podchodzą pod sam celownik, żeby zgarnąć headshota, co sprawia że cała gra jest dziecinnie łatwa (wspominałem coś o walających się wszędzie apteczkach?), a przez to również schematyczna i nudna. Zagrać więc w sumie można, żeby eksperymentować z egzekucjami (spoko mechanika polegająca na tym, że im dłużej czaisz się za plecami nieświadomego gagatka, tym brutalniejsze będzie zabójstwo), pooglądać jak pechowcy mają podrzynane gardła albo czaszki miażdżone bejsbolem albo nawet zawalczyć o lepsze oceny za poszczególne etapy, ale szczerze mówiąc jest o wiele lepszych skradanek z tamtych czasów. To już lepiej odpalić Splinter Cella albo Tenchu. The Getaway Gra, która oddziela mężczyzn od siusiumajtków. W czasach, gdy rynek zalewały różne podróby GTA, na ogół luzackie i przesłodzone (Simpsons Hit&Run, Mercenaries, Just Cause) albo do bólu Hollywoodzkie (True Crime, Godfather, Scarface) Sony wypuściło niepozorny tytuł, który może uchodzić za najbardziej realistyczny symulator gangola w dziejach elektornicznej rozrywki. Osadzone w Londynie The Getaway to nie tylko naprawdę wiarygodna opowieść o przestępcach i policjantach, ale też prawdziwy test skilla: deweloper zadbał o maksymalną immersję poprzez zrezygnowanie z mapy, całkowite wywalnie HUDA (nie widzisz nawet ile masz pocisków w magazynku, a stan zdrowia określasz na bazie animacji postaci protagonisty), a nawet poszeł tak daleko, że można tu zginąć już po kilku zarobionych kulkach, za to prowadzone auta po zaledwie paru dzwonach nie nadają się do dalszej jazdy doliczmy do tego prawdziwe samochody, policję gaworzącą wesoło przez radio, że spierdalasz np Alfą Romeo 156 czy Londyn tak bliski realnemu odpowiednikowi jak to tylko możliwe (oczywiście nie w skali 1:1, jednak mapa i tak jest gigantyczna). Uważam, że nawet dzisiaj jest to naprawdę unikatowa przygoda, którą niestety nie każdemu mogę polecić, bo pewnie spora część graczy odbiłaby się nie tylko od wysokiego poziomu trudności, ale też od strasznie drewnianego sterowania, słabego modelu jazdy i kiepskiej pracy kamery (tak, to wszystko generuje jeszcze więcej zgonów, a że checkpinty są rzadkie, to pad nie raz poleci przez okno). Dla fabułki, bohaterów którzy nie są karykaturami jak chociażby w GTA oraz dla bardzo intensywnego klimatu warto jednak mieć ten tytuł na uwadze, a jak ktoś już kiedyś zagrał, to może warto sobie odświeżyć gierkę. Total Overdose Tutaj z kolei mamy kompletne przeciwieństwo: rozgrywka tak odrealniona jak to tylko możliwe, totalnie arcade'owa rzeźnia, dzikie akrobacje z odbijaniem się od ścian włącznie, Matrixowe uniki i popieprzone dopałki, np. możliwość przyzwania na chwilę zdziczałego wrestlera, który zamienia przeciwników w krwawą papkę lub rzucenia w ich kierunku wybuchowej piniaty. Cała gra to ostra jazda bez trzymanki, a tytuł opisuje to całe szaleństwo idealnie, według mnie perełka i strasznie niedoceniony shooter TPP. Open world jest nieco udawany, bo w rzeczywistości miasto dzieli się na kilka zamkniętych i niezbyt dużych obszarów (można zwiedzać do woli, jeździć autkami, szukać ikonek, które na stałe zwiększają możliwości bojowe naszego Ramiro itp, itd, więc jakies atrakcje są), głównym daniem jednak są etapy fabularne, w trakcie których eksterminujemy gangoli z meksykańskiego kartelu, przy okazji ratując damę w opałach, słuchając zajebiście słabych pyskówek protagonisty i rozwalając pół miasta w drobny mak. Świetny, wesoły klimat, absolutnie zero czasu, żeby się nudzić i spore replay-ability, bo levele można powtarzać do oporu próbując wykręcić największy wynik punktowy: za akrobacje i zabijanie wąsatych pendejo w możliwe najbardziej efektowny sposób zyskujemy punkty, a im więcej tych gnid pokonamy w trakcie "combosa", tym większy będzie na końcu mnożnik, więc jak się ktoś uprze i dobrze ogarnie gierkę, to może całe etapy robić na jednym długim kombo, co wkręca niesamowicie i daje ogromną satysfakcję. Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałeś się co by wyszło, gdyby w latach 90 Wachowscy postanowili nakręcić spinoff Desperado, to już masz odpowiedź. RE Outbreak 1&2 Jedne z lepszych spinoffów w historii uniwersum i przy tym gry, które wyprzedzały swoją epokę. Na pozór RE jak każde inne, gdzie biega się w kółko jak skończony debil próbując rozkmnić w jakim pomieszczeniu użyć szczotkę do kibla znalezioną w lodówce, no i oczywiście po drodze eksterminując hordy mutantów. NA POZÓR. W rzeczywistości oba Outbreaki to o wiele głębsze i bogatsze w mechaniki produkcje niż by się to mogło wydawać. Każda postać do wyboru z 8 dostępnych posiada unikatowe skille i statystyki (jeden ziomek potrafi udawać trupa, dezorientując w ten sposób zombie, inny ze znajdowanych przedmiotów niczym MacGyver konstruuje nowe bronie, a jeszcze kolejny posiada unik niedostępny dla pozostałych bohaterów), a teraz doliczmy do tego ich skórki do odblokowania, w rzeczywistości będące zupełnie innymi NPCami ze swoimi własnymi statsami i już na samym etapie wyboru postaci gracz ma sporą swobodę wyboru jak chce się zabrać do rozgrywki. Etapów do ukończenia jest 5, większość ma mocno labiryntową strukturę, jest lekka nieliniowość, w zależności od poziomu trudności przedmioty są rozłożone w inny sposób, a część z nich można ukończyć na więcej niż jeden sposób odblokowując kilka zakończeń. Obie gierki są więc po brzegi wypchane contentem Warto zaznaczyć, że jeżeli ktoś narzekał na RE0 i małą ilość miejsca w ekwipunku czy brak item boxów, to tutaj odechce mu się grać po 5 minutach, bowiem slotów na przedmioty jest jeszcze mniej, no i skrzyneczek też nie ma. No i cała zabawa podchodzi pod speedrun (każdy bohater jest zarażony wirusem, levele trzeba kończyć zanim poziom zarażenia osiągnie 100%) co jeszcze bardziej zniechęci zwolenników powolnego człapania po lokacjach. FF VIII To jedna z tych gier, do których lubię czasem wrócić, ale kompletnie nie umiem uargumentować dlaczego. Story jest średnie, główny bohater jest tak edgy jak to tylko możliwe (później zamiast tego robi się cringy), z czasem robi się z tego tak mdłe love-story że aż się rzygać chce, przedstawiony świat nie jest ani tak ciekawy jak Gaia z FFVII, ani jak Spira z FFX, mechaniki związane z rozwojem bohaterów to absolutne dno, które psują balans rozgrywki, mamy tu coś czego nienawidzę w erpegach, mianowicie skalowanie postaci, no system draw czyli "wysysanie" magii z wrogów to tak nudne i pozbawione sensu gówno, że aż szok, że ktoś tam w SE nie popukał się w głowę i tego nie wywalił na etapie produkcyjnym. Dużo lepiej robi się w fazie engdame, śmiganie po mapie i werbowanie kolejnych potworków do drużyny potrafi wkręcić, tak samo jak lanie opcjonalnych bossów (fajne i dosyć trudne dungeony), fajna jest minigierka z kartami, a ostatnia lokacja w stylu Castlevani to 10/10 i według mnie najlepsza miejscówka w całym uniwersum. Tak sobie myślę, że Square mogłoby już przestać ruchać to nieszczęsne FFVII i dla odmiany zrobić remake Ósemki (lub kontynuację), poprawiając przy tym wszystkie bolączki klasyka. GRAŁBYM Spoiler FFX-2 Moje guilty pleasure Scenariusz: dramat. Postacie: tragedia, to już nawet w Czarodziejce z księżyca są sensowniej napisane bohaterki niż te 3 debilki z tej gry. Piękny baśjkowy klimat z FFX został spuszczony w kiblu razem z ochodami, papierem toaletowym i zdechłym chomikiem. ALE. Dwie najważniejsze rzeczy, które determinują dla mnie to czy erpeg jest dobry czy kiepski, to system walki i swoboda jaką mi daje - jedną z tych rzeczy X-2 robi genialnie, drugą nieco mniej. Boli brak otwartej mapki jak w innych Fajnalach, ale i bez tego roboty w grze jest w cholerę: przemiotów do zebrania, questów do zaliczenia, opcjonalnych cut-scenek do obejrzenia i minigierek do wymasterowania jest tu po brzegi. Skupiając się wyłącznie na fabule, całość da się skończyć w 15 godzin (żenujący wynik jak na jrpg), ale bawiąc się w cały bonusowy szajz wyjdzie bliżej około 100 h. Jednak to co dla mnie sprawia, że sequel Dziesiątki jest jednym z moich ulubionych Finali to właśnie system walki, czyli dynamiczne ATB stanowiące złoty środek między klasyczną turówką, a ultra-szybką rzeźnią chociażby z FFXIII. I pozostaje do dzisiaj łkać, że SE już przy tym nie zostało.... system rozwoju postaci i to jaką swobodę X-2 daje graczowi w tym temacie to też peak wśród Finali. Kompletnie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zmontować sobie dowolny team składający się z typowych wojowników, czarnoksiężników, białoksiężników, czerwonoksiężników, złodzei, samurajów, maszynistów czy co tam sobie jeszcze wymarzyłeś, a żeby było jeszcze lepiej to każdą bohaterkę można rozwinąć w kilku różnych kierukach, a później swobodnie zmieniać im profesje nawet w trakcie starć. Powótrzę jeszcze raz: PEAK. FFXII Jak już jesteśmy przy peaku, to nie mogę nie wspomnieć o FFXII czyli ostatnim tak dobrym Final Fantasy. Przy czym tutaj szczytowym osiągnięciem są lokacje, walki z bossami oraz endgame. Po poprzednich, bardziej liniowych Finalach Dwunastka w końcu dała więcej swobody, a ilością contentu można się wręcz zachłysnąć. Obszary do zwiedzenia są ogromne, pełne poukrywanych cennych przedmiotów, jeżeli zboczy się nieco za daleko to można już w początkowej fazie gry natknąć się na bossa, który zrobi z dupy naszej drużynie nie tylko jesień, ale również zimę, wiosnę i lato średniowiecza. Trochę szkoda, że nie jest to jeden wielki open world tylko sieć powiązanych ze sobą mniejszych obszarów, ale i tak jest monumentalnie i ma się wrażenie śmigania po wielkim świecie, w którym bez mapki szybko możnaby się zgubić. Warto, a nawet trzeba zaznaczyć, że najbardziej prawilną wersją jest oryginalne FFXII z PS2, które jest wyraźnie trudniejsze od niby ulepszonego Zodiac Age, tylko minusem tej wersji jest to, że nie ma trybu turbo przyspieszającego rozgrywkę 4x, a to się przydaje do grindowania, którego jest tu sporo. Jeżeli zaś chodzi o scenariusz to jest to nic innego jak chamska zrzyna z Gwiezdnych wojen (jakieś imperium, ziomki w zbrojach próbujące odawać Dartha Vadera, próbująca ich powstrzymać księżniczka, połączenie fantasy ze sci-fi) z masą totalnie zbędnych postaci, np. ten pedałek Vaan biegający z gołą klatą - typ nie ma żadnej istotnej roli w fabule, co szokuje tym bardziej że niby jest głównym bohaterem. Tak że cut-scenki można śmiało skipować i całą uwagę skupić na gameplayu, który jest 10/10 Edytowane 23 stycznia przez Josh 8 6 Cytuj
BRY@N 1 797 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia (edytowane) Total Overdose to też dobra muzyka Edytowane 23 stycznia przez BRY@N Cytuj
oFi 2 539 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia The getaway i gun to dwie gry, które powinny otrzymać no chociaż ten bieda remaster z hardokorowymi trofikami dla entuzjastów maksowania gierek Cytuj
Josh 5 105 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia Oj tak Byczqu. The Getaway 2 opcjonalnie, bo to już była gorsza gierka, ale pierwsza część zasługuje na remasterek. Albo chociaż na cameo w Astro Bocie 1 Cytuj
Homelander 2 429 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia The Gateway zrobiło na mnie wielkie wrażenie na PS2. Nie pamiętam, czy skończyłem, ale dobra gierka to był, szczególnie pod względem klimatu. Cytuj
łom 2 088 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia Ło matko ogrywać FFVIII i to ponownie Pod względem rozgrywki i systemu rozwoju to najgorszy RPG w jakiego grałem, nic tam nie zostało dobrze przemyślane, nawet karcianka która sama w sobie jest bardzo dobra daje za duże benefity we właściwej rozgrywce. Pamiętam jak czekałem na ten tytuł bo wcześniej ograłem FFVII który był genialny, później FF Tactics który był jeszcze lepszy, do tego recki w PE i Neo+ mówiły o kolejnym mesjaszu a jak już dorwałem drogiego pirata (bo 4 płyty), to po obejrzeniu intra byłem pozamiatany żeby po 2-3 godzinach rozgrywki i rozkminieniu całego systemu mieć wrażenie wyrzuconych pieniędzy w błoto. Ale na YT czasem odpalam intro a muzyka z niego zagrana na video games live przez orkiestrę to 10/10. Cytuj
Mari4n 541 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia No to chyba jestem w mniejszości, bo lubię FF8. Junction i mechanika limit breaków przy niskim HP to niezły stolec, ale reszta dobrze mi siadła. 1 Cytuj
Homelander 2 429 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia Pamiętam jak miałem demo FF8 na PC z jakiejś gazety. Intro oglądałem setki razy i pokazywałem każdemu kto tylko chciał je obejrzeć. Coś wspaniałego I na tym skończyła się moja przygoda z FF8 1 Cytuj
Mejm 15 459 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia Tam byl filmik ze sceny balowej, ktory rozwalal system (i chyba walka z trexem). Z reszta blizzard i square najlepsze cinematici zawsze. Cytuj
mario10 573 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia FF VIII to dla mnie świetna gierka co prawda przechodziłem ją daaaawno temu, ale mi się bardzo podobała. Cytuj
łom 2 088 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia 4 minuty temu, Mari4n napisał(a): No to chyba jestem w mniejszości, bo lubię FF8. Junction i mechanika limit breaków przy niskim HP to niezły stolec, ale reszta dobrze mi siadła. Właśnie to wraz ze skalowaniem leveli zrobiło gameplayowego paździerza. Każda walka wyglądała tak samo: draw summona czy magii a później odpalany limit break. Zwykłej komendy attack nawet się nie używało bo zawsze był dostępny limit break, magii tak samo bo była powiązana ze statami, praktycznie każdy przeciwnik był na jednego limita Squalla, Zella czy Irvina. Cała oprawa to była topka, nawet fabuła była ciekawa i zamotana ale walki wraz z rozwojem postaci (czyli 80% aktywnej rozgrywki) to tragedia. Cytuj
Josh 5 105 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia No właśnie wczoraj rozjebałem Ultimecię spamując limit break Squalla. Strength podniesiony do 255 za pomocą czaru Ultima, co zaowocowało serią 10 uderzeń po 5 tys damage każde i po kilku turach nie było co zbierać z dupencji niesamowicie zepsuta gra u samych podstaw. Ale z turbosem x3 pięknie robi się speedrun i nawet wysysanie magii aż tak nie wkurza. 3 godziny temu, Homelander napisał(a): The Gateway zrobiło na mnie wielkie wrażenie na PS2. Nie pamiętam, czy skończyłem, ale dobra gierka to był, szczególnie pod względem klimatu. Ja pamiętam, że strasznie przed premierą ściemniali co do grafiki w tej grze, bo miał być killer wyciskający siódme poty z PS2 (serio, to co zrobił Ubisoft przy Watch Dogs to był pikuś przy tym hypie), a gierka okazała się raczej średnio wyglądającą breją. Na szczęście grafika ma tu najmniejsze znaczenie. Cytuj
oFi 2 539 Opublikowano 23 stycznia Opublikowano 23 stycznia A pamiętam teraz ten hajp na grafikę. Oj zawód był pamiętam spory, ale nie było wtedy internetu więc nikt się nie mógł podzielić swoją opinią. Był tylko szmatławiec Cytuj
Pupcio 19 008 Opublikowano 24 stycznia Opublikowano 24 stycznia Postanowiłem od razu pójść za ciosem i skończyć drugi celowniczek Resident Evil: The Darkside Chronicles. 11h dobrej zabawy którą mocno utrudniała warstwa techniczna. Tak jak narzekałem w poprzedniku na spadki to twórcy poszli o krok do przodu i teraz gra działa w 20fpsach przez cały czas xD Kurde dla mnie niedopuszczalne w tego typu grze i jak już ktoś będzie chciał w to grać to tylko na emulacji bo wersja na ps3 to żart. W gameplayu o dziwo zaszło całkiem sporo zmian, głównie na plus ale kilka rzeczy mi sie nie spodobało. +możliwość stackowania zielonych roślinek. Poprzednio gdy ją podnosiliśmy od razu nas leczyła teraz to my decydujemy kiedy się uzdrowić. Gra z automatu stała się o wiele prostsza +mamy całe uzbrojenie na stanie przez całą gre jak już raz ją podniesiemy i możemy sobie przypisać ją pod krzyżaka. Wcześniej przewijaliśmy je góra/dół i przed misją mogliśmy wybrać tylko jedną brońke, reszte znajdowaliśmy w grze, twórcy ogólnie są bardziej hojni z amunicją bo w umbrella chronicles lepsze bronie trzeba było oszczędzać na bossów żeby przeżyć więc i tak głównie lataliśmy z pistoletem. +ulepszanie broniek. W poprzedniku dostawaliśmy gwiazdki za wykonanie misji, zależnie od tego jak nam poszło dostawaliśmy ich więcej tylko że służyły one tylko do zwiększenia ilości amunicji. Tutaj ulepszamy każdy parametr każdej broni za hajsik znajdowany w głównej mierze przez rozwalanie elementów otoczenia co też jest z automatu plusem bo w jedynce poza tym że otrzymywaliśmy wyższą ocene za rozwałke mapy i kryły się w tych miejscach znajdźki to nie mieliśmy z tego żadnej większej korzyści. +gra stała się bardziej filmowa więc troche przyjemniej się to śledzi, widzimy inne postacie, jest dodana animacja przeładowania każdej broni, jest więcej filmików no luks. +przeciwnicy fajniej reagują na postrzały więc z automatu przyjemniej się gra w gre o strzelaniu A minusy? - Chłopy dodały bujanie się ekranu xD połączcie to sobie z 20fpsami i jakimiś obsranym blurem a potem trafcie coś na moim 15 letnim dualshocku 3, sieczka panowie -filmowość. Plus i minus jednocześnie. Za pierwszym razem okej ale, gra straciła przez to dużo na replayabilty, te przydługie sekcje gdzie nie strzelamy tylko chodzimy i postacie gadają to takie nudy xD no raczej już nie wróce do tej gry. -ulepszanie broni. To samo, fajny pomysł tylko co z tego jak przez całą gre nie ulepszycie nawet jednego pistoletu na maxa? -brak mniejszych misji. mamy tylko re2,cv i operacje Javier. Segment o mega ważnej historii resident evil. Tym razem nie lecimy aż tak na złamanie karku i chinole nieco wierniej odtworzyli wydarzenia ze starszych gier, mało tego, segmenty cv i re2 są dłuższe niż ten nowy wątek xD Nie ma co tu się za dużo rozpisywać fabuła lekko zmieniona pod to że cały czas chodzimy sobie w dwie osoby, śmiesznie było słuchać jak Claire ma ból dupy że Leon jest wpatrzony w hot chinke a nie 6/10 siostre bekfield mdr. Cv to samo chociaż whiskers jest prawie nieobecny, segment Chrisa na wyspie całkowicie wycięty i Steve został ostro znerfiony w byciu zjebem co na minus bo bardzo szanuje go w oryginale, jedna z najbardziej creepy cringowych postaci w świecie gier wideo. Operacja Javier czyli główny kąsek imo też ostry zawód, zazwyczaj nudne i ciemne etapy, durna, nudna historyjka i na koniec okazuje się że najciekawszą rzeczą było zbicie piony przez Leona i Krausera niczym W rimejku 4ki też wspominali o tej misji więc może capgods ma w planach jakąś gre co z automatu ją zmieni bo relacja tej dwójki wygląda zupełnie inaczej niż tej z og więc jestem ciekawy czy coś dostaniemy bo jedyna rzecz jaka mi się tu spodobała to właśnie źle wykorzystane miejsce akcji, jakieś amazońskie dżungle z zombiaczkami mogłyby być fajne w dzisiejszej oprawie. Wydaje mi się że w społeczności panuje raczej przekonanie że darkside chronicles>umbrella chronicles no ale ja po ograniu jednak sie nie zgodze. Fajnie było zobaczyć wydarzenia ze starych gier w fpp w nieco zmienionej formie ale to by było na tyle. 3 Cytuj
Homelander 2 429 Opublikowano sobota o 03:49 Opublikowano sobota o 03:49 Bowser's Fury (Switch) Bowser's Fury to gra, która jest zawarta wraz z Super Mario 3D World. Jest to zupełnie osobny tytuł, wygląda mi na to, że na silniku Odyssey i różni się sporo od Mario 3D World. Przede wszystkim to otwarty świat, jak w Odyssey. Mamy pełną kontrolę nad kamerą, jak w Odyssey. Ale wszelkiego rodzaju power-upy, przeciwnicy i ogólny design jest z Mario 3D World. Czyli to taki dziwny miks. Gra się w to jak w inne platformery 3D z Marianem, ale jest od nich o wiele krótszy. Mi zajęło skończenie może z 4h? Chociaż standardowo dla Marianów, po skończeniu odblokowuje się end game gdzie mamy drugie tyle zabawy. Czy wymaksuję? Może, nie wiem. Głównie dlatego, że na tle innych platformówek z Mario jest no tak sobie. Miejscówki są małe i średnio ciekawe, zadania powtarzalne. Jest kilka fajnych, kilka miejscówek zaskakuje, ale ogólnie bez szału. Połączenie open worlda i wszystkich tych rzeczy z 3D World tak sobie do siebie pasuje. Wszystko jest takie trochę meh. Zawsze grając w platformówkę 3D z Marianem miałem poczucie grania w coś absolutnie wyjątkowego, no ale nie tym razem. Jak ktoś kupił 3D Worlda to można sobie pyknąć, czemu nie. Chociażby żeby zobaczyć jak Mario zmienia się w SSJ Superkocianina i naparza się z Bowserem. Ale jak komuś świta pomysł, żeby zakupić gierkę z myślą o Bowser's Fury to raczej nie. 7/10 4 Cytuj
triboy 1 041 Opublikowano sobota o 09:44 Opublikowano sobota o 09:44 Jakoś tak się złożyło, że Life is Strange czekało na jednej z kupek wstydu i czekało na sprawdzenie. Forumowi zagrajmerzy już dawno ograli. Pamiętam, że dobrze o niej pisaliście. No i mieliście rację. To było świetne doświadczenie, od początku do końca. Dlaczego doświadczenie, a nie gra? Bo w sumie grania tutaj niewiele. Można trochę pochodzić, poznać lepiej otoczenie, pocykać opcjonalne fotki, w niektórych sytuacjach podejmujemy jakieś wybory (jest opcja cofniecia czasu). Epizody nie są długie, nie ma niepotrzebnych przestojów. Dla mnie tempo było idealne. Mam nadzieję, że kontynuacje trzymają równie wysoki poziom. Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Ukukuki 7 345 Opublikowano sobota o 12:16 Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano sobota o 12:16 #2 Ratchet & Clank: Rift Apart Jest to trzecia gra z tego cyklu którą ukończyłem i zdecydowanie najlepsza. Styl rozgrywki od zawsze będzie mi się kojarzył z konsolami i za takimi grami zawszę tęsknie jak myślę o konsolach. Platformówki od zawsze były wszędzie, bijatyki tak samo ale gry w stylu Ratchet czy Jak to tylko powstawały na konsolach i od generacji szóstej. Gra jest przepiękna, grafika sztos przy tym optymalizacja to sztos. Gra wygląda momentami jak bajka, do tego dużo się dzieje na ekranie i lata masa drobnicy co tylko potęguje doznania z rozgrywki. Nie będę wnikał w fabułę, chociaż jest miła i przyjemna jak w takich gierkach powinna być to dla mnie jest tylko tłem w tego typu grach. Jednak to tło jest zrobione cudowanie a mimika postaci i ekspresja na najwyższym poziomie. Oddawanie emocji jest fajnie przerysowane ale takie powinno być w takiej grze. Sama rozgrywka jest dla mnie trudna do określenia, taka mieszanka platformówki z grą akcji TPP. Jednak gry tego typu powstają tylko na PS, ogólnie bardzo charakterystyczny i unikatowy styl gry dla tej serii. Masa broni które można ulepszać, jedne gorsze i mniej przydatne drugie OP. Masa rzeczy do zbierania, jak nowe stroje, roboty, złote śrubki czy waluta. Masa ukrytych znajdziek, dodatkowe aktywności poboczne. Przepiękne plansze, uwielbiam jak gry wracają do 8 bitowych korzeni i zmiany klimatu za każdym nowym światem do którego się dostajecie. Pamiętacie kiedyś każda gra musiała mieć planszę zieloną, zimową, pustynie. Uwielbiam takie klimaty! Do tego gra stara się urozmaicać nam rozgrywkę, raz jeździmy żukiem, raz latamy, czasem walczymy na arenie. W jednym momencie dostajemy otwartą plansze do zwiedzania ale w takim przyjemnym rozmiarze a nie kolejny otwarty świat. bardzo lubię tego typu gry i raz na jakiś czas miło zrelaksować się przy takim tytule gdzie poziom trudności jest idealnie wyważony. Nie jest zbyt łatwo i nie jest to samograj ale też nie ginie się często. Nie czyściłem plansz, ukończenie gry zajęło mi lekko ponad 13 godzin i mam na 89%. Polecam bo to świetny tytuł a wydaje mi się ,że przeszedł bez większego echa zarówno na konsoli jak i PC. 11 Cytuj
Quake96 4 197 Opublikowano niedziela o 21:24 Opublikowano niedziela o 21:24 Witam po nieco dłuższej (jak na mój kaliber) przerwie i od razu zapraszam was do Amigowego Kącika Dziś na tapecie aż cztery gry na ten wspaniały komputer! Franko - The Crazy Revenge to pierwsza gra o jakiej tutaj napiszę. Amigowym wyjadaczom tej gry nie muszę przedstawiać, a pozostałej gawiedzi streszczę, że jest to po prostu taki trochę "Double Dragon", tyle że z naszego rodzimego podwórka. Fabuła jakaś tam jest, ale to w zasadzie tylko pretekst do zadymy. Akcja gry dzieje się w Szczecinie, a naszym zadaniem jest po prostu iść przed siebie i tłuc kolejne tłumy skinheadów, dresiarzy i tym podobnych delikwentów, aby pomścić naszego kumpla i pokonać największego osiedlowego "lumpa" czyli niejakiego Kloca. Gra jest jakby to ująć... trochę przaśna. Grafika zdecydowanie nie sięga amigowych szczytów, udźwiękowienie też nie jest najwyższych lotów, ale gra w moich oczach ma po prostu swój wyjątkowy, rodzimy klimat którego nie da się podrobić. W końcu w jakiej innej grze można pośmigać maluchem i porozjeżdżać ludzi? Ja Franko zdecydowanie lubię i nie wstydzę się powiedzieć, że ta gra w swojej nieporadnej formie mi się po prostu podoba. Czas wspomnieć o jednej z moich zdecydowanie ukochanych gier na Amigę. Gra, która podbiła moje serce wraz z częścią drugą (o tej już za moment) swoim niepowtarzalnym klimatem oraz piękną a zarazem charakterystyczną 16bitową oprawą. Jest to oczywiście dzieło znanego z gier tego gatunku (Point'n Click) studia LucasArts, bazujące na słynnym ówcześnie silniku fabularnym SCUMM. Wcielamy się tutaj w jegomościa który zwie się Guybrush Threepwood. Nasz pocieszny, choć totalnie nieporadny bohater postanawia zostać piratem i chce odkryć tytułowy Sekret Wyspy Małp. W trakcie gry poznamy grono piratów, oraz wiele innych postaci, spośród których przyjdzie nam zebrać kompanów do wyprawy na wspomnianą wyspę. Gra ma także wątek "romantyczny" w którym ruszamy na ratunek pewnej damie porwanej przez upiornego pirata LeChuck'a. Całość naturalnie kończy się happy endem, ale LeChuck jeszcze da się nam we znaki w części kolejnej. Przyznam otwarcie, że do zagrania w ten tytuł zabierałem się długi, dłuuugi czas, ale gdy już przyszło mi go ograć to zachwycony grą, postanowiłem zagrać także w część drugą. Zanim jednak to nastąpiło, zrobiłem sobie małą przerwę na ogranie pewnej ciekawej amigowej platformówki. Trap Runner, bo to o tej grze będzie mowa, jest grą całkiem "współczesną", choć napisaną z myślą o poczciwej Amidze 500 i jej pokrewnych. Gra wydana została w 2018 roku. Jest to kolorowy, wciągający platformer z własnym, ciekawym pomysłem na rozgrywkę. To co wyróżnia ten tytuł na tle typowych gier tego gatunku wydawanych za czasów świetności Amigi to fakt, że gra nie ma choćby charakterystycznego dla tamtych czasów limitu czasowego, nieuczciwie wyśrubowanego poziomu trudności czy choćby mnogości broni/ataków naszej postaci. Rozgrywka polega na przemierzaniu łącznie 26 etapów (+ ewentualne bonusowe) w 5 różnych krainach. Nie mamy tutaj do dyspozycji praktycznie żadnych ataków poza klasycznym "zgniataniem" przeciwników i to także nie wszystkich. Etapy są za to pełne pułapek, stąd też "Trap" w tytule Gra zmusza do w miarę powolnego grania i uważnego unikania kolejnych zasadzek, przy okazji dorzucając nam w niektórych etapach cel w stylu "zbierz ileś znajdziek aby ukończyć poziom". Jest to tytuł zdecydowanie trudny, ale uczciwy i po prostu wymagający od nas sprytu, refleksu i spokojnego podejścia do każdego levelu. Sterowanie jest bardzo responsywne i zdecydowanie sprzyja rozgrywce pozwalając na dosyć precyzyjne skoki bez frustracji. Jest to zapewne tytuł nieznany wielu amigowcom, wszak jest to gra wydana współcześnie. Jeśli w takim razie lubisz grać na Amidze i nie znasz tej gry to koniecznie sprawdź i przekonaj się czy uda ci się dotrzeć do końca. Ja osobiście dałem radę i to bez jakichkolwiek ułatwień w postaci trainerów czy cheatów, co jak wszyscy wiemy, na Amidze było jest i będzie codziennością No i czas na wisienkę na Amigowym torcie! Ukończywszy pierwszą część przygód Guybrush Threepwooda naturalnym było, że będę musiał poznać kontynuację wydarzeń w części drugiej. Monkey Island 2: LeChuck's Revenge to gra wydana na "zaledwie" 11 dyskietkach Przekłada się to oczywiście na wspaniałą, pełną kolorów grafikę, mnogość pięknych lokacji, solidną oprawę dźwiękową oraz wiele przerywników w trakcie rozgrywki. Jasne, będziemy tu wachlować dyskietkami równie często co nasz nieporadny bohater wiosłem podczas przeprawy przez bagna, ale w moich oczach ma to swój niepowtarzalny klimat. Celowo na Amidze korzystam właśnie z dyskietek, więc narzekanie na zabawę z łącznie 12 dyskietkami (wszak jedna dodatkowa jest na zapisy) byłoby z mojej strony hipokryzją. Co do samej gry to powiem po prostu, że się nie zawiodłem. Pierwsza część po ograniu stała się z automatu jedną z moich ulubionych gier na ten komputer i "dwójka" również dołącza do tego grona na równi ze swoim poprzednikiem. Fanom przygodówek lat 90 nie muszę pewnie tej gry polecać, a całej reszcie polecam zapoznać się z klasyką, zwłaszcza że jest na to wiele sposobów i wcale nie trzeba do tego wyciągać z szafy swojej "Przyjaciółki" czy nawet uruchamiać DOSboxa czy retro PeCeta. Obie części dostały swego czasu jakiś remaster którego ja co prawda nie znam, ale myślę, że zalazł on swoich fanów podobnie jak oryginalne wydania No i to by było na tyle! W przyszłości przygód z Amigą będzie z pewnością jeszcze więcej, także wyczekujcie ich z niecierpliwością 6 1 Cytuj
Homelander 2 429 Opublikowano niedziela o 21:34 Opublikowano niedziela o 21:34 Oj Franko rządziło po całości. Te teksty pamiętam, mimo że już ze 30 lat upłynęło jak w to grałem. Szczam na twój chodnik i inne takie, no magia. Gra nie miała absolutnie startu do Final Fight czy chociażby Double Dragon, ale dzięki swojskości to minimum +3 do oceny Btw. jak grasz w amigowe hity to ciekawy jestem jak się odnajdziesz w Eye of the Beholder albo Isharze Cytuj
Wredny 9 838 Opublikowano poniedziałek o 01:33 Opublikowano poniedziałek o 01:33 Ishar Dwójeczka to moje pierwsze eRPeGowe doświadczenie Do dziś pamiętam, że nasz protagonista zwał się Zubaran, a ze studni w wiadrze wyjeżdżał Kudsac, którego można było przygarnąć do ekipy (swoją drogą fajny był system, gdzie nasze ziomki mogły być nieprzychylnie nastawione do nowego rekruta). Trochę jeszcze pograłem w trójkę, a później nawet znalazłem "część 0" czyli Crystals of Arborea, ale tutaj zbytnio nie pograłem, bo trudne to było i nie za bardzo ogarniałem. Po zagraniu w Dungeon Master strasznie chciałem zagrać w Eye of the Beholder właśnie, ale nigdy mi się to nie udało (a Dungeon Master 2 wyszedł już na A1200, więc ja z moją "sześćsetką" musiałem obejść się smakiem). W sumie z takich podobnych to pamiętam, że miałem oryginał Black Crypt - też fajny dungeon crawler. 2 Cytuj
Homelander 2 429 Opublikowano poniedziałek o 02:03 Opublikowano poniedziałek o 02:03 Ja, jak miałem moją Amigę 600 w tym 1993 roku chyba, miałem 12 lat i zdecydowanie ani wtedy ani przez kolejne 2-3 lata nie byłem wystarczająco dojrzały do takich gier. Mój starszy o 2 lata kolega grał namiętnie w Eye of the Beholder, Ishara, Black Crypt też pamiętam. Ja jednak nie widziałem tam nic ciekawego. W granie rpgowe zostałem właśnie wkręcony przez tego kolegę jak miałem te 14-15 lat za pomocą papierowych rpgów jak Warhammer czy Cyberpunk 2022 (tak jest, grałem w Cyberpunka 30 lat temu :D). Ale moje komputerowe granie w gry rpg zaczęło się, oczywiście, od Baldur's Gate. Później próbowałem wrócić do tych klasyków, ale już nie dałem rady. Za dużo wtedy nowych gier wychodziło żeby ogrywać starocie. Dlatego chętnie poczytałbym zmagania z tymi tytułami kogoś kto by je zechciał ograć 1 Cytuj
Wredny 9 838 Opublikowano poniedziałek o 04:16 Opublikowano poniedziałek o 04:16 2 godziny temu, Homelander napisał(a): Ja, jak miałem moją Amigę 600 w tym 1993 roku chyba, miałem 12 lat O proszę! To dokładnie tak jak ja - 1993 i 12 lat 1 Cytuj
DarkStar 171 Opublikowano poniedziałek o 08:28 Opublikowano poniedziałek o 08:28 6 godzin temu, Homelander napisał(a): Ja, jak miałem moją Amigę 600 w tym 1993 roku chyba, miałem 12 lat i zdecydowanie ani wtedy ani przez kolejne 2-3 lata nie byłem wystarczająco dojrzały do takich gier. Mój starszy o 2 lata kolega grał namiętnie w Eye of the Beholder, Ishara, Black Crypt też pamiętam. Ja jednak nie widziałem tam nic ciekawego. W granie rpgowe zostałem właśnie wkręcony przez tego kolegę jak miałem te 14-15 lat za pomocą papierowych rpgów jak Warhammer czy Cyberpunk 2022 (tak jest, grałem w Cyberpunka 30 lat temu :D). Ale moje komputerowe granie w gry rpg zaczęło się, oczywiście, od Baldur's Gate. Później próbowałem wrócić do tych klasyków, ale już nie dałem rady. Za dużo wtedy nowych gier wychodziło żeby ogrywać starocie. Dlatego chętnie poczytałbym zmagania z tymi tytułami kogoś kto by je zechciał ograć U mnie historia prawie 1:1. Przez długi czas miałem C-64, ale miałem dobrego kolegę z Amigą 500 i to u niego głównie poznałem amigowy świat (potem miałem swoją A600, ale szybko się zepsuła, a potem ją utraciłem - to osobna historia). Z kolei ten amigowy kolega miał sąsiada, który był od nas sporo starszy i on siedział w tych poważnych grach, w tym wspomnianych RPG. Z jednej strony fajnie jest być tym młodszym, bo tak to dzisiaj byłbym jeszcze starszy ;), a z drugiej szkoda, że nie doświadczyłem tych gier w tamtym czasie. Zupełnie mnie ominęły dungeon crawlery, nie grałem też w Ultimę. W papierowe erpegi to ja wkręciłem kolegów. Też grałem w Cyberpunka 30 lat temu, ale mało. Bardzo dużo w WFRP, kupiłem podręcznik na premierę, to był pierwszy podręcznik do RPG wydany w Polsce (nie licząc Kryształów Czasu w odcinkach w Magii i Mieczu). Ja też jestem rocznik 1993 - 12 lat. 2 Cytuj
Mejm 15 459 Opublikowano poniedziałek o 09:21 Opublikowano poniedziałek o 09:21 Widzac ishary i podobne gry w pismach nie umialem objac umyslem jak to mozliwe, ze ekran podzielony jest na cztery czesc bo przeciez niemozliwe jest sterowanie tyloma postaciami na raz. Bylem wtedy na etapie wolf3d i doom wiec jak cos mialo widok z oczu to od razu pewnie musialo zachowywac sie ja te gry. A potem jeszcze dowiedzialem sie ze w rpgach strzelalo sie klikajac myszka po okonach. No zdecydowanie nie bylem na to gotowy. Idei papierowych rpg tez nie rozumialem. I w sumie do dzis nie rozumiem dobrze bo nie doswiadczylem. Rpg odczarowalo mi dopiero BG bo schowalo to wszystko pod maske i sterowalo sie jak w rts a nie fpp co mialo dla mnie wiekszy sens. 1 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.