Uzytnik30 27 Opublikowano 2 lutego Opublikowano 2 lutego Baldur’s Gate III (PS5) Zacznę od tego, że poszedłem w ten tytuł w ciemno. Zainteresowany głównie ogromem możliwości prowadzenia fabuły, jak i rozgrywki, a przy okazji jakąś tam tęsknotą za „takimi” tytułami; point n’ click, w które grywałem lata temu na piecu. Tym bardziej zaskoczyło mnie intuicyjne sterowanie na konsoli Sony - gra się w to znakomicie na padzie. Na palcach ręki mogę zliczyć tytuły, które już w ciągu paru minut wywołują uczucie typu - tak, to jest to! (jakaś dziwna magia). Nie inaczej jest w przypadku Baldurka. Mówiąc o pierwszych minutach mam na myśli rozgrywkę, bo drugie tyle spędziłem na dość rozbudowanym kreatorze postaci, któremu poświęciłem dużo czasu, analizując, co będzie dobre dla mojego bohatera, a co nie. Ostatecznie zdałem sobie sprawę po czasie, że po prostu lecę na spontanie, nie zwracając uwagi na statystyki; która postać lepsza będzie w tym czy w tamtym. Temat zgłębię dokładniej w drugim podejściu, bo widocznie kiepsko ogarniam takie mechaniki Jeżeli o fabułę chodzi, koniec końców, nie wywarła na mnie tak wielkiego wrażenia na jakie liczyłem, ale mnogość wątków, opcji dialogowych i misji pobocznych znakomicie uzupełnia główną historię, ale i powoduje wrażenie faktycznie tętniącego życiem świata. Piękne jest to, że z praktycznie każdym NPCem można wejść w interakcję, choćby krótką. Nie są to wyłącznie napisy nad głowami. A skoro o gadaniu mowa, to znakomite są tu dialogi, a aktorzy głosowi, nawet wśród randomowych postaci, obsadzeni są tip top. Nawet przez myśl nie przeszło mi, żeby cokolwiek przewijać. Do tego hipnotyzujący głos narratorki robi swoje. Zachwyca też naturalny progres towarzyszy - mój skład: Karlach, Wyll i Posępne Serce. Nawet ci, którzy przez lwią część czasu przebywali w obozie, koniec końców dostają swoje rozbudowane zakończenia, których ciężar w pełni wybrzmiewa właśnie podczas zakończenia. Grając Paladynem / dobrym bohaterem, oczywiście kierowałem się dobrem innych, więc i takie wybory podejmowałem w stosunku do moich kompanów, ale już z samych opcji dialogowych widać, że możliwości prowadzenia ich wątków jest masa, a te wybory w późniejszych etapach mogły być zupełnie inne, bądź mieć inny wydźwięk, gdyby nie decyzja podjęta wtedy. Tym bardziej korci drugie przejście jako Dark Urge Możliwości, to też ogrom świata i eksploracja, a ta uzależnia potwornie. Czyściłem mapę Aktu I dwa razy, a i tak znajdowałem coś nowego. Starałem się robić wszystko, chociaż mam wrażenie, że jeszcze coś się w tym świecie kryje. Niejednokrotnie czułem się przytłoczony, bo z jednej strony chciałem pchnąć fabułę do przodu, a z drugiej zbadać mały domek, którego piwnica prowadzi do fajnych itemów, a w piwnicy tej jest ukryte przejście i sieć tuneli. Ciągle coś zaskakującego. A skoro i o tym mowa, to niejednokrotnie łapałem się na tym, że wychodząc z jednej, większej lokacji trafiałem do wyjścia, które też było ukrytym wejściem z innej strony, a później się okazywało, że były jeszcze inne drogi… Ogromne wrażenie robi pieczołowitość, z jaką ten świat został zaprojektowany. Najbardziej obawiałem się turowej walki, ale weszła gładko i zahipnotyzowała mnie. Analiza otoczenia, kombinowanie, rozstawianie postaci, a koniec końców zwycięstwo po morderczym boju daje sporą satysfakcję. Już kończąc ten słowotok, a mógłbym dodać co nieco o magicznej ścieżce dźwiękowej czy też grafice, muszę zaznaczyć, że to najlepiej wydane trzy bomby za grę. Jakbym kiedyś sobie powiedział, że dam tyle za cyfrę, to bym nie uwierzył. Cieszy tym bardziej, że to tytuł do wielokrotnego przejścia, ale dopóki drugie podejście nie nastąpi, ląduje mocarne 9/10. 3 1 Cytuj
Jukka Sarasti 479 Opublikowano 5 lutego Opublikowano 5 lutego "Wędrówka na Zachód" miała masę iteracji, a najpopularniejszą stanowi zapewne Dragon Ball. No, patrząc jednak po fenomenie Wukong: Black Myth, to jednak nie tylko przygody Goku będą kojarzone w szerszej świadomości jako wersja historii, w której jednym z głównych bohaterów jest małpolud z kijem latający na chmurze. Na fali hype w Chinach, moja narzeczona (a od najbliższego poniedziałku żona) będąc obywatelką tego kraju kupiła mi ten tytuł w okolicach świąt, co przy okazji dało okazję do paru ciekawych obserwacji z jej strony - np. to, że gra kiepsko tłumaczy na polski oryginalne chińskie dialogi. No ale zakończmy opowieści o tle, a skupmy się na tej eleganckiej gierce. Historia z perspektywy osoby nieobeznanej z oryginałem czy chińską mitologią jest nieco bełkotliwa, ale można ją streścić tak, że tytułowy Wukong dostaje na początku gry wpiernicz, a my gramy jego reinkarnacją, która zbiera po nim relikwie. No i nasz małpiszon lata po sześciu zróżnicowanych mapach. To pierwszy element, który bardzo mi się podobał - gracz trafia na spore (ale nieprzesadnie spore) połacie terenu, a tam ma zazwyczaj kilka ścieżek do wyboru, które pomijając główny wątek, prowadzą też do masy dodatkowej zawartości - bossów, przedmiotów, a nawet opcjonalnych zdolności, których nie pozyskamy w inny sposób, niż dokładnie eksplorując lokacje. Co więcej, szczegółowa eksploracja jest wymagana, aby zdobyć dostęp do ukrytego zakończenia - w inny sposób nie odnajdziemy przedmiotów, które konieczne są, aby odblokować sekretnego bossa. Łażenie i zaglądanie w każdy kąt sprawiło mi sporo frajdy. Co robimy łażąc po mapie? Walczymy i w zasadzie to tyle - nie ma tu platformingu, minigierek, wyborów moralnych i reszty pierdoł, samo mięso. Oczywiście może to stanowić argument za tym, że gra jest monotonna, ale ja przez 40 godzin potrzebnych mi do ukończenia tytułu bynajmniej się nie nudziłem. System walki na początku mnie minimalnie zawiódł, bo oczekiwałem większego rozbudowania, ale w praktyce działa bardzo dobrze. Otóż nasz małpiszon dysponuje lekkim atakiem oraz silnym - nie oznacza to jednak, że łączy się je w kombosy jak w typowych slasherach. Silny atak służy, pomijając spore obrażenia, odzyskiwaniu małych ilości zdrowia i dopiero po odblokowaniu odpowiednich zdolności można łączyć go w ewentualne łączone ruchy z lekkim atakiem, ale DMC czy Ninja Gaiden to się z tego nie robi. Do tego mamy trzy postawy, które różnią się właśnie silnym ciosem i odblokowanymi połączeniami ruchów - nie ma tu jednak żonglerki postawami w trakcie walki jak w Niohu, aby uzyskać różne kombinacje i efekty. Zamiast mielonego w grach do porzygu parowania (za chwilę w Hearts of Iron będzie mechanika parowania) nasza małpa spieprza spod ostrz i pazurów adwersarzy za pomocą uników. Z nimi związana jest sympatyczna mechanika - najlepiej robić je w ostatniej chwili. Taki unik charakteryzuje się szeregiem właściwości - ładuje pasek silnego ataku (te możemy wykonywać też bez ładowania, ale bardziej opłaca się z nabitym paskiem) czy po wykupieniu jednej z pierwszych zdolności pozwala zadawać przeciwnikom minimalne obrażenia przez pozostawiane powidoki. Gra nie wymaga uczenia się przeciwników jak Sekiro, ale dranie chętnie uderzają w drugie i trzecie tempo, więc bezmyślne mashowanie uniku często bardziej szkodzi, niż pomaga. Do tego kilka aktywnych zdolności (grałem kombo unieruchomienie/teleport), duchy odpalane triggerami jako cios specjalny, możliwość używania specjalnych przedmiotów dających pewne bonusy (albo sprawiających trudności wrogom) oraz miła mechanika przemiany w kilku z przeciwników - wtedy gra się takim bydlakiem, który ma własny set ruchów i speciali. No właśnie, wrogowie. Jeżeli ktoś przy przywoływanym Sekiro frustrował się, że to po prostu boss rush, to tutaj też będzie niepocieszony. Nie to, że nie ma walk z mobami, bo sporo się tego pałęta (no, pierwszy i ostatni chapter w sumie mają chyba więcej bossów, niż potyczek z mobami, ale potem robi się bardziej proporcjonalnie), ale solą gry są bardzo liczni bossowie. W zasadzie nie brak sytuacji, kiedy odstęp między jednym, a drugim to dwie minuty biegu. Starcia te są jednak świetnie zaprojektowane i się nie powtarzają. Jeżeli więc ktoś lubi walczyć z szefami (i subszefami, z których wypadają duchy), to gra mu sprawi masę radości. Mnie sprawiła. Nawiasem mówiąc, gra nie należy do szczególnie trudnych - ma niby soulsowe naleciałości (pasek wytrzymałości, który w praktyce mało kiedy po 1/3 gry spada do jakiegoś niepokojącego poziomu i w zasadzie można go olewać, kapliczki czy lokalne ektusy), ale problemy miałem z pojedynczymi bossami w dwóch pierwszych rozdziałach oraz z ukrytym bossem, który jest faktycznie srogim bydlakiem. Przez resztę gry szedłem jak przecinak - ostatni boss padł na trzy podejścia. Możliwe, że od premiery sporo przeciwników mocno znerfowano, bo do królów giereczek nie należę - tak jak uwielbiam Ninja Gaiden, tak do teraz mam PTSD po odpaleniu Master Ninja. Elementy RPG to sympatyczna naleciałość, ale żadna tam esencja - mamy od cholery umiejętności w drzewku, wszystkich na pewno nie da rady wykupić (przy każdej kapliczce można za darmo pozmieniać rozkład przyznanych punktów), część to typowe pasywne bonusy, część daje nam nieco szersze możliwości na polu bitwy. Do tego zbieramy wspomagające przedmioty, jest też parę zbroi i wariacji kija, które można dodatkowo od pewnego momentu ulepszać. W statystykach to tu się raczej ciężko zgubić. Gra wygląda dosyć ładnie i brzmi całkiem okej. Sympatyczny akcent stanowią wykonane w różnych stylach filmiki po każdym z chapterów - mój ulubiony wyświetlał się po drugim chapterze, wykonany techniką, którą na swój użytek nazywam kukiełkowo-plastelinową. No i tyle o technikaliach. Gra jest absolutnie znakomita i odciągnęła mnie praktycznie od jakichkolwiek innych gier - dawno nie przepalałem jednym ciągiem tyle czasu na jakąś gierkę. A pomyśleć, że pierwsze materiały z tej gry brałem za jakieś efekciarskie rendery, z których nic nigdy nie będzie. Koniec końców wychodzi na to, że chiński gamedev będę śledził teraz ze sporym zainteresowaniem - do tej pory miałem okazję z niego ograć tylko FIST (bardzo dobre), Eastern Exorcist (junk, ale fajny) i na Steamie czeka Gujian 3, poza tym nie miałem praktycznie żadnej świadomości tego, co się w nim dzieje. Przy okazji zlecę już żonie zakup kolejnego chińskiego bangera na święta 4 Cytuj
Krzysztof93 1 437 Opublikowano 5 lutego Opublikowano 5 lutego W dniu 30.01.2025 o 19:49, Pupcio napisał(a): Teraz nie wiem czy chciałbym sequel czy żeby MISTRZOWIE z Teyon wzieli się za jakiś kolejny kultowy film z lat 80/90 Panie Pupcio to teraz nie wiem czy jesteś Robozjeb czy podrabianiec. Oczywiście, że sequel! RoboCop świetnie się sprawdził i na pewno jest jeszcze wiele mandatów do wypisania Cytuj
oFi 2 548 Opublikowano 5 lutego Opublikowano 5 lutego Sekiro też miało masę ciosów, które nie za specjalnie się przydawały w walce. Niektóre mialy duży czas zadania ciosu, a niektóre robiły tak mały dmg, że nie opłacało się ich używać, bo jednak szukało się ciosów, które mialy szybki executive, bo niektórzy bossowie mieli prędkość ciosów ssj2 z dragonballa. Cytuj
Mari4n 591 Opublikowano czwartek o 14:41 Opublikowano czwartek o 14:41 Trochę mi się nazbierało, ale nie wszystko będę opisywał. Anyway. Onimusha 2: Samurai's Destiny (PS2-emu) Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Gra lepsza od poprzedniczki prawie pod każdym względem. Gra dzieje się kilka lat po zakończeniu pierwszej częsci, i tym razem głównym bohaterem jest Jubei Yagyu, spadkobierca klanu Oni. Są też postacie poboczne które momentami są grywalne, po spełnieniu odpowiednich warunków. Można im dawać prezenty zwiększając ich sympatię do Jubei'a, za co odwdzięczają się tym samym. System walki w głównej mierze jest taki sam, z kilkoma nowymi mechanikami jak ładowany atak, czy sekretne techniki. Styl graficzny nie zmienił się względem poprzedniej części, dalej są prerenderowane tła z modelami postaci i przeciwników w 3D. Natomiast muzyka przeszła lekki downgrade. Nie ma już takich chwytliwych utworów jak w poprzedniczce. Początkowo chciałem grać na czarnuli, ale verbatimek miał inne zdanie. Trzeba było grać na emulatorze. No coż, przynajmniej sprawdziłem sobie kiedy ostatnio grałem w Oni2: 31.10.2012. Niby dawno, ale sporo rzeczy (w tym niektóre dialogi) pamiętałem. Najlepsza część serii jak dla mnie, ale zobaczymy czy jak skończę Oni4 będę tego samego zdania. 8/10 Motorstorm Pacific Rift (PS3) Jeden z lepszych arcade racerów. Wyścigi odbywają się na czterech różnych strefach, a zebrane punkty za zajęcie miejsca na podium kumulują się w puli. Po osiągnięciu odpowiedniej ilości punktów podnosi się ranga kierowcy (tych jest 8), i odblokowują się kolejne wyścigi i kosmetyczne modyfikacje pojazdów i kierowców. Trasy są zróżnicowane: wulkan, kaniony, dżungla, te sprawy. Do tego są okraszone metalowymi konstrukcjami niczym z Mad Maxa, a każda z nich ma różne odnogi przystosowane do konkretnej klasy pojazdów (buggy, motor, monster truck, quad, i inne). Gwiazdą gry jest boost. Działa na zasadzie przegrzewania silnika, więc jak się przegnie pałę jest duże BUM, i szczątki pojazdu są rozrzucane po okolicy. Elementy środowiska mają wpływ na boosta: woda go schładza, a przejazd obok lub nad lawą nagrzewa. Po dojściu do krańcowej wartości temperatury ekran robi się czerwony, z wydechu wydobywa się ogień, i rozlega się piszczący alarm, który działa jak narkotyk. Na ostatnich rangach gra robi się naprawdę trudna, aż przypomniałem sobie dlaczego nigdy nie skończyłem Arctic Edge. 7/10 Drakengard 3 (PS3) Jak to jest, że gra która wyszła na koniec generacji (2013) wygląda jak z PS2, a chodzi jeszcze gorzej? 30fps to rzadkość, większość czasu jest około 20fps, a w jednym momencie miałem spadek do... 2fps. A to wcale nie koniec wad. System walki jest bardzo sztywny, niektórymi broniami ciężko się gra, momentami ciężko wymierzyć skok. Do tego bardzo ubogie i powtarzalne mapki, i recykling przeciwników którym zmienia się tylko kolor i odporność na obrażenia. Kolejne poziomy postaci zwiększają tylko pasek życia, bronie do ulepszeń wymagają materiałów które początkowo są rzadkie, później można je kupić w sklepie. Potencjał był niezły, bo fabuła może nie jest porywająca, ale postacie są barwne (masochista, erotoman). Do tego częste żarty o podtekście seksualnym były dość odświeżające, ale to ciągle za mało. Po ukończeniu głównego wątku odblokowuje się kolejny, a potem jeszcze jeden, ale tego trzeciego już nie robiłem. 4/10 4 Cytuj
łom 2 105 Opublikowano czwartek o 15:00 Opublikowano czwartek o 15:00 13 minut temu, Mari4n napisał(a): Motorstorm Pacific Rift (PS3) Jeden z lepszych arcade racerów. 13 minut temu, Mari4n napisał(a): 7/10 15 minut temu, Mari4n napisał(a): Na ostatnich rangach gra robi się naprawdę trudna, Szczególnie jak chce się złoto zdobyć. Mi pomogły time triale i przestudiowanie trasy, niektóre skróty są mało oczywiste i trzeba jechać na czuja. Cytuj
Mari4n 591 Opublikowano czwartek o 15:55 Opublikowano czwartek o 15:55 55 minut temu, łom napisał(a): Mi pomogły time triale i przestudiowanie trasy, niektóre skróty są mało oczywiste i trzeba jechać na czuja. Mi nie pomogły. Byłem przed duchami po 2-3 sekundy, ale w wyścigach 4-5 miejsce. Pamiętam jak o tym wspomniałeś przy okazji mojego posta w "właśnie zacząłem". A dałem 7 bo mogło być więcej eventów. Cytuj
łom 2 105 Opublikowano czwartek o 16:20 Opublikowano czwartek o 16:20 @Mari4n tak z ciekawości ile zajęło Ci uporanie się ze wszystkimi eventami? Ja jeszcze wyrwałem dwa DLC za jakieś grosze które dodawały parę nowych i przerobionych tras. Cytuj
Mari4n 591 Opublikowano czwartek o 16:25 Opublikowano czwartek o 16:25 @łom ciężko mi teraz powiedzieć bo miałem długie przerwy od gry. Gdzieś około 12-15 godzin może? Chyba że da się to jakoś w grze sprawdzić. Nawet nie wiedziałem że jest DLC. Raz się zakręciłem i kupiłem 3D Rift bo myślałem że to pełna wersja Edit: Zapomniałem o jednej rzeczy: nie zrobiłem wszystkich eventów, niektóre dalej mam zablokowane. Przynajmniej mam powód żeby wrócić do gry. Cytuj
łom 2 105 Opublikowano czwartek o 16:33 Opublikowano czwartek o 16:33 6 minut temu, Mari4n napisał(a): Chyba że da się to jakoś w grze sprawdzić. Garage>>statistics 1 Cytuj
Mari4n 591 Opublikowano czwartek o 17:28 Opublikowano czwartek o 17:28 @łom 13:46, czyli dobrze myślałem Cytuj
zdrowywariat 494 Opublikowano czwartek o 21:01 Opublikowano czwartek o 21:01 Dla mnie seria Motorstorm (dwójka nr1) i PGR (również dwójka nr1) są moimi ulubionymi arcade racerami, 10/10 Cytuj
KrYcHu_89 2 513 Opublikowano piątek o 08:25 Opublikowano piątek o 08:25 Pamiętam, jak pierwszy raz widziałem w sklepie AGD Motorstorma 1, zastanawiałem się, czy taka grafika jest możliwa, czy to jakiś render. Mnie się bardzo podobał Motorstorm RC z Vity, świetna część, która idealnie wchodziła na przenośniaka. Czysty fun. Cytuj
Mari4n 591 Opublikowano piątek o 09:30 Opublikowano piątek o 09:30 Motorstorm RC to była pierwsza gra na Vitę jaką kupiłem. Potem trochę też na PS3 w to grałem Cytuj
ASX 14 825 Opublikowano piątek o 09:47 Opublikowano piątek o 09:47 Mnie o wiele lepiej siadł Arctic Edge z PSP, ten RC z Vity to byla przy tym niskobudżetowa popierdółka 1 Cytuj
KrYcHu_89 2 513 Opublikowano piątek o 10:06 Opublikowano piątek o 10:06 The Thaumaturge (PC) Pozytywne zaskoczenie. Ciężko powiedzieć, czy to RPG, czy przygodówka, ale mix wyszedł dosyć wybuchowy. Rozgrywka sama w sobie nie jest jakaś wybitna. Słaba walka ze średnim rozwojem postaci, mimo, że uwielbiam tury i jest tutaj coś z japońskiego SMT, mamy swoje skazy ( czyli tak naprawdę megatenowe potworki, jest ich kilka sztuk), ale no nie jest to jakoś szczególnie rozbudowane i jest powtarzalne, delikatnie mówiąc nie jest to poziom wysoki. Zagadki, na początku myślałem, że będą takie w stylu wiecie, że sami musimy dedukować, jak te wszystkie poszlaki łączyć, coś jak w The Sinking City, ale nie nic z tych rzeczy, zbieramy je po kolei i po prostu same się łączą - szkoda, dlaczego nikt w zespole na to nie wpadł, że lepiej byłoby zrobić to metodą dedukcji, no trudno. Walka i zbieranie poszlak to są ewidentnie materiały na sequel doskonały :). Natomiast wszystkie bolączki mogę tej grze wybaczyć już teraz, bo według mnie klimat, umiejscowienie akcji w alternatywnej Warszawa w latach 1900+, ciemne moce, genialnie napisane postacie jak Rasputin, Ligia, Wiktor, jego kolega, czy nawet Grażynka z kuchni, no to wszystko robi. Nie wspominając o fabule i zakończeniach, których jest wiele i szczególnie końcówka gry naprawdę ma wpływ na nasz koniec, mimo, że na początku jakoś się na to mocno nie zapowiadało. Dialogi są fantastyczne i warto rozwijać nasze skille związane z różnymi skazami właśnie pod dialogi, ja priorytetyzowałem "serce" i dumę, pomoże nam to w postępach fabuły i nie raz będziemy w stanie osiągnąć więcej mając rozwinięty jeden konkretny skill, zamiast kilku średnio rozwiniętych. Ciężko powiedzieć więcej bez spoilerów, ale mój ending osiągnęło tylko 1.6% graczy i był on delikatnie mówiąc ciekawy :). Gra ma też ciekawe wątki poboczne, te oznaczone w kalendarzu zaraz pod questami głównymi warto robić i uwaga są czasowe, więc warto nadać im priorytet. Pomniejsze rzeczy to głównie jakie scenki i zbieranie notatek, ale i tak treści jest tutaj na 20-30 godzin, drugi raz nie będę ogrywał, bo nie ma na to czasu, to nie jakieś pełnokrwiste cRPG Baldur, gdzie jednak oprócz wyborów i historii jest też spora zabawa z systemami i to nie tylko walki, tutaj tego zabrakło. Jest to też jedna z najlepiej wyglądających gier z rzutem izometrycznym i mimo, że użyto znienawidzonego UE5 ta gra jestem pewien, że na każdym sprzęcie hula bez zająknięcia. Na PC rzadko spadało poniżej 120 klatek na max ustawieniach, UE5 i Lumen w izometrykach? Jestem na tak, to chyba taka pierwsza gra na UE, tak mi się wydaje. Sama mimika postaci i twarze - tutaj jest słabo, widać niski bużet, poza tym top. Reasumując to znakomity tytuł AA i pełniutkie 8/10 ode mnie, czekam na sequel, aczkolwiek na razie to oni robią chyba W1 Remake, traktując tą grę też jako naukę silnika, więc sobie poczekamy. 5 Cytuj
oFi 2 548 Opublikowano piątek o 10:21 Opublikowano piątek o 10:21 WATCH DOGS™ Ostatni Watch dogs, który miałem na liście i okazał się najlepszy z całej trójki. Jak do tego doszło, że wcześniej w niego nie grałem? O pewnie recenzencji swego czasu obrzydzili mi ten tytuł sloganami "ubi downgrade" "watch dogs uczy" czy "drewniane gta z autami na mydelniczki". To wszystko prawda ale okazało się, że gra bardzo dobrze wykorzystuje swoje mechaniki by finalnie sprawić fun odbiorcy w hackowaniu ludzi oraz strzelaniu do przeciwników. Bawiłem się na prawdę świetnie, nawet lepiej niż w jego kontynuacjach. Nie będę się rozpisywał za bardzo nad mechanikami. Jedyne co tutaj moge zaznaczyć to to, że WD1 ma fajną fabułkę Aidena Pearca, która pokazuję naszego bohatera jako - przestępcę. Tak. Aiden Pearce nie jest żadnym aniołkiem. Spoiler charakteru Aidena: Spoiler Aiden od początku był hakerem, który zadepnął na achillesa innym hakerem dlatego zaczeli grozić jego rodzinie. Ale za wiele się od nich nie różni tak naprawdę. Najfajniesza rzecz w WD1 to online. Tryb wbijania się komuś do świata i oglądania lub hackowania co ktoś robi w swoim świecie sprawia wiele frajdy. Gdy nie wyciągnie ten ktoś telefonu i nas nie sprofiluje to nie wyrzuci nas z jego hubu. Fajne jest to, że u kogoś dostajemy skin losowej postaci ze świata i tak naprawdę ciężko nas rozpoznać jak zachowujemy się normalnie (czyli staramy się chodzić przy delikwencie i jeździć autem jak npc). Czy polecam? Owszem - najlepszy WD jaki powstał, który nie wkurza ilością pobocznych elementów na mapie i fabuła jest tutaj konkret jak na standardy ubisoftu. Pare zmagań sieciowych na koniec: 4 Cytuj
Mejm 15 515 Opublikowano piątek o 19:21 Opublikowano piątek o 19:21 Doom 64 (PS4) - z oryginalem mialem tyle wspolnego co tata dilera z samochodami czyli nic. Kilka screenow w Secret Service pozwalalo jedynie rozpalic wyobraznie, ze gdzies tam na n64 jest tez doom ale troche inny, moze lepszy a chyba ladniejszy. Czy ladniejszy? No nie ocenie, zwlaszcza ze mam prawie stuprocentowa pewnosc, ze ten remaster graficznie podrecono. Czy lepszy? Niekoniecznie ale na pewno nie znacznie gorszy. Bo to taki doom na jaki pozwalaly bebechy konsoli. Wprawdzie plansze sa dosc male i operuja glownie na odblokowywaniu przejsc, backtrackingu i wciskaniu masy guzikow, to jest ich prawie 30 wiec wcale nie tak zle jak na niewielka pojemnosc carta. I to sie w sumie ceni. Docenic rowniez nalezy przemodelowanie spriteow gdzie niektore z nich to stare, dobre plastelinki, ktore w dosyc ladnie animowany i brutalny sposob koncza zywot. Az dziwne, ze nintendo pozwolilo na takie obrazy. Zmienil sie rowniez wyglad broni. Jedne sa o wiele fajniejsze niz w pierwowzorze (minigun, plazma) inne slabsze (shotguny, zapomijcie o animacji przeladowywania). Oprocz standardowego zestawu doszla jedna bron demoniczna. A, nie ma pily mechanicznej. Tzn. jest ale wyglada bardziej jak jakies narzedzie ogrodnicze. Takze tu regres. Mielenie demonow jest dosc satysfakcjonujace, zwlaszcza ze fajnie sie rozpadaja o czym juz wspominalem. Czasem irytuje nadmierne spawnowanie wrogami albo podbijane trudnosci dorzucaniem hell knightow. Latajace czaszki sa za to strasznie op bo doslownie w sekunde sa w stanie zredukowac nam mocno zycie i pancerz. Za remaster odpowiada Nightdive wiec nie ma sie w sumie do czego przyczepic. Jako bonus dostajemy druga kampanie Lost Missions, ktorej nie bylo na n64, a ktora ma byc mostem laczacym fabule og doomow z doomami 2016 i eternal (xDDD). Ta jest znacznie krotsza bo ma jedynie chyba piec leveli, ale za to duzo spawnow. Co mnie za to wkurzalo to bethesdowe zulenie o zaloznie czy tam linkowanie konta (dalem ze nie a i tak moglem grac). W menu glownym wyswietla sie nasz psn id ch.uj wie czemu skoro gra nie ma opcji online. A najbardziej irytowal mnie bialy kwadrat z logo tej firmy przy zapisie. Czy nie mozna bylo zrobic jakiegos pentagramu czy cos? Kto na to wpadl ku.rwa w tym korpo. A wlasnie, mozna zrobic sejwa w dowolnym momencie. Nie wiem czy to bylo w oryginale ale jesli nie to podziwiam ludzi, ktorzy wtedy gre konczyli. Czy warto sie schylic po ten odswiezony kawalek kodu? Mysle, ze jak najbardziej, zwlaszcza jesli ktos nie mial do czynienia z oryginalem. W przecenach chodzi to w cenie dwoch puszek coli (ku.rwa cola po prawie 4zl ja pier.dole...). Ja w koncu poznalem czym byl ten mityczny inny doom ze stron SS, ale raczej wracac nie bede. 7+/10. 7 Cytuj
Paolo de Vesir 9 455 Opublikowano piątek o 19:53 Opublikowano piątek o 19:53 Jak poszło ci z ostatnim bossem? Po drugim ukończeniu gry doczytałem w sieci, że Spoiler trzeba znaleźć trzy, kompletnie opcjonalne, demoniczne klucze aby zrobić upgrade laseru w przeciwnym wypadku jest generalnie chujnia. Skok poziomu trudności ostatniego etapu jest astronomiczny, nie wiem czy nie najgorszy z jakim miałem do czynienia i to rysa na tym świetnym tytule. Nawet nie będę próbował nikogo oszukać, że poradziłem sobie bez używania quick save/quick load. Cytuj
Homelander 2 475 Opublikowano piątek o 20:38 Opublikowano piątek o 20:38 (edytowane) Metroid Dread (Switch) Kupiony day1, skończony kilka lat później po kilku podejściach i porzuceniach. Ale jest! Poszło wreszcie! I co to jest za gra! Ale po kolei. Zacznę od tego, że nie przepadam za platformówkami 2D. Pewnie wynika to z faktu, że na Commodore i Amidze wygrałem się w nie za wszystkie czasy. W ostatnich latach chyba tylko Donkey Kong Country Returns na Wii skończyłem, czyli ile? 15 lat temu lol. I chociaż Metroid Prime uwielbiam całą trylogię to żadnego Metroida 2D też nie przeszedłem. Do Dreada zabierałem się latami i zawsze po jakimś czasie porzucałem. Aż wreszcie coś mi się przestawiło i skończyłem. Gra jest absolutnie fantastyczna w zasadzie pod każdym względem: oprawy, klimatu, gameplayu. No, oprócz fabuły, chociaż twist a'la Master Miller zabawny nawet. Niesamowicie podobały mi się lokacje. Każda ma unikalny klimat i design. I mimo kamery jak w platformówkach 2D robiły one na mnie świetne wrażenie. Zwłaszcza ta leśna lokacja wygląda fantastycznie. Muzyka jest, pasuje do gry, ale nie ma startu do genialnych utworów z Prime. Sercem i duszą Metroid Dread są trzy elementy: eksploracja, walki z bossami i EMMI. Wszystkie te trzy rzeczy wypadły rewelacyjnie. Miejscówki są bardzo przemyślane i przyjemnie się je zwiedza. Backtrackingu nie ma aż tyle co w Prime, wręcz w porównaniu do niego gra jest niemal liniowa. Znajdźki są zmyślnie poukrywane, a niektóre wymagają opanowania ruchów Samus w wysokim stopniu. Sterowanie jest bardzo intuicyjne i responsywne. Mimo pozornego skomplikowania daje pełną kontrolę nad postacią. Dowodem tego są walki z bossami. Początkowo wydają się wręcz niepokonani, ale po jakimś czasie przechodzimy ich praktycznie bez straty energii wyczyniając cuda na ekranie związane z unikami, parowaniem i strzelaniem rakietami. Fantastyczne uczucie. Bossowie, poza kilkoma takimi samymi walkami z tymi Chozo, są zróżnicowani, a potyczki ciekawe. No i ostatni element - EMMI. To stresowało mnie najbardziej i miejscami powodowało gulę w gardle. Ukrywanie się przed niezniszczalnymi przeciwnikami mającymi nas na strzał, unikanie, szukanie przejść. A wszystko to pod przeogromną presją. Levele z EMMI całkowicie zmieniają dynamikę gry i powodują, że staje się ona genialna. Ogólnie gra łatwa nie jest, a niektóre fragmenty wręcz mocno trudne. Jestem Metroid Dread zwyczajnie zachwycony. I mega z siebie dumny, że ukończyłem, bo to gra nie w moim stylu. Nie zmienia to faktu, że to jedna z najlepszych gier w jakie grałem kiedykolwiek. Całość zajęła mi, z powtórkami po zgonach, około 13h, gdybym nie umierał 7h. Co jest idealnym czasem gry. Gdybym chciał wszystko pozbierać to trzeba by było dodać kolejne godziny. Moja ocena? 9+/10 i absolutny must play dla każdego gracza starej daty Edytowane piątek o 20:39 przez Homelander 6 Cytuj
Mejm 15 515 Opublikowano piątek o 21:02 Opublikowano piątek o 21:02 Godzinę temu, Paolo de Vesir napisał(a): Jak poszło ci z ostatnim bossem? Po drugim ukończeniu gry doczytałem w sieci, że Pokaż ukrytą zawartość trzeba znaleźć trzy, kompletnie opcjonalne, demoniczne klucze aby zrobić upgrade laseru w przeciwnym wypadku jest generalnie chujnia. Skok poziomu trudności ostatniego etapu jest astronomiczny, nie wiem czy nie najgorszy z jakim miałem do czynienia i to rysa na tym świetnym tytule. Nawet nie będę próbował nikogo oszukać, że poradziłem sobie bez używania quick save/quick load. No ja z saveow korzystalem praktycznie od 1/3 kampanii a tym samym w walce z bossami i nie widze w tym powodu do wstydu. Niestety nie posiadajac tego co w spoilerze nie bylem w stanie pozamykac portali, wiec ammo do laserka zuzylem na miniony i do bossa przystapilem ze spuszczonymi gaciami. ALE, poniewaz nie uzylem tego co w spoilerze, to schowalem sie za tym gdzie tego powinno sie uzyc i zaje.balem ku.rwe z miniguna/shotguna xD Za to walka z klonem w LM trwala 10s. bo wiedzialem zeby kitrac laserek. 1 Cytuj
Suavek 4 959 Opublikowano sobota o 16:42 Opublikowano sobota o 16:42 Little Kitty, Big City Jako kociarz od dawna czaiłem się na tę gierkę, ale teraz, gdy już ją przeszedłem cieszę się, że nie kupiłem jej za pełną cenę. LKBC to nic innego, jak przesympatyczny "koci sandbox" (nie mylić z litter boxem). Wcielamy się w kreskówkowego kota, którego zadaniem jest powrót do domu w wieżowcu, z którego wypadł. Mamy tu proste łamigłówki, elementy platformowe, liczne znajdźki, oraz niemałą ilość typowo kociego fanservice'u. Po drodze spotykamy również inne zwierzęta, służące radami, bądź oferujące jakieś zadania poboczne, a czas umilić sobie możemy robieniem zdjęć, bądź typowo kocimi aktywnościami. Gra jest kolorowa, miła dla oka i ucha, oferuje mnóstwo okazji do uśmiechu. Kitku jest bardzo fajnie animowany - zdecydowanie lepiej, niż futrzak ze Stray. Całość nie zajmie więcej, jak kilka godzin, nawet przy chęciach zrobienia 100%. Generalnie jest to świetny tytuł dla odrobiny relaksu, przede wszystkim dla kociarzy. Z pewnością jest on nieporównywalnie bardziej pozytywny i wesoły, niż wspomniany Stray, któremu chwilami bliżej było do horroru... I w sumie właśnie dlatego, że to jednak taka mniejsza gierka nie mogę powiedzieć, żeby była ona warta swej ceny bazowej. Plus osobiście nie jestem fanem platformówek, a tutaj trafiło się kilka irytujących momentów, gdzie musiałem powtarzać segment wymagający skakania. Niemniej jednak przy okazji promocji Little Kitty, Big City jak najbardziej polecam. Ja miło spędziłem czas, a myślę może to być też fajny tytuł dla młodszego gracza, jeśli ktoś szuka czegoś dla pociech. 4 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Kmiot 14 027 Opublikowano sobota o 19:21 Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano sobota o 19:21 Ech, trochę się nazbierało zaległości (w tym kilka jeszcze z zeszłego roku!), więc tym razem skrótowo, aby nieco nadgonić. Może nie “właśnie”, ale z pewnością “nie tak dawno temu” ukończyłem: Silent Hill 2 [PS5] Forumkowe GOTY, więc potwierdzam, że również ja ukończyłem dzieło Konami/Bloober Team, bo wypadało. I również ja jestem nim zachwycony. Przede wszystkim faktem, z jakim wyczuciem i zrozumieniem podszedł do sprawy Bloober. Bo pod kątem rozgrywki to dość rzemieślnicza robota, bez żadnych wolt gameplayowych czy eksperymentalnych mechanik. Wszystko trochę drewniane i niewyróżniające się, ale wciąż wystarczająco przyjemne w użyciu i dalekie od bycia męczącym. A to ważne, bo siła Silent Hill 2 tkwiła zawsze gdzieś indziej i nie ma potrzeby by ją przyćmiewać. Bloober odświeżył klasyk z gracją i mądrością. Pozmieniał dużo, rozszerzył wątki czy lokacje i zrobił remake z tego najlepszego gatunku. Gatunku, który pozwala obu grom egzystować obok siebie i nowa odsłona nie kanibalizuje na starej. W nowego Silent Hilla grałem tak, jak się powinno: Późnymi nocami, ze słuchawkami na uszach i czasem z ciepłym kakao pod ręką. A trzeba zaznaczyć, że jestem horrorową pizdą i kosztowało mnie to dużo nerwów, ale dla tej atmosfery było warto. Zerkanie na pada (wskaźnik zdrowia), ostrożne eksplorowanie i manewrowanie kamerą, by zajrzeć w każdy róg pomieszczenia, zanim narażę Jamesa na atak zaczajonego przeciwnika, nawet każde biurko obchodziłem dużym łukiem. Byłem stale napięty, ale jednocześnie nie mogłem się od gry oderwać, bo szperanie po lokacjach to dla mnie zawsze najwyższa przyjemność, a Polacy bardzo skutecznie mnie za to wynagradzali. Silent Hill 2 jest po brzegi napchany smaczkami, detalami i niuansami nie do wychwycenia na pierwszy rzut oka. Zadbano nawet o najdrobniejsze pierdoły (stopniowo brudzące się paznokcie Jamesa) i ja w tym wszystkim widzę czystą miłość do materiału źródłowego. To była jedna z tych gier, po przejściu której spędziłem jeszcze kilkanaście godzin na YouTube oglądając pasjonujące opracowania, eseje, teorie czy analizy każdej lokacji i fragmentów gry. Czy przeciwników bywało chwilami za dużo? No bywało, tym bardziej, że system walki nie umożliwiał skutecznej kontroli otoczenia (stworzony do starć jeden na jednego). Możliwość zadania mocnego ciosu (po przytrzymaniu guziora) dodałaby walkom kolorytu. Gra generalne mogłaby dużo zyskać, gdyby wrogów było mniej, ale byli np. trudniejsi do ubicia. Przyznam jednak, że te momenty gangbangów pompowały adrenalinę całkiem skutecznie, bo człowiek czuł się osaczony, więc już sam do końca nie wiem. Za to bossowie bez zarzutów, bo te pojedynki przeprojektowano solidnie i tylko na tym zyskały. Co by nie było, gra to rewelacyjna. Można jej zarzucić brak pewnych szlifów pod kątem mechanik, ale nastrojem potrafiła mnie zniewolić. No i ten pełny subtelnych niuansów James odegrany wyśmienicie, w każdej scenie obserwowałem go z podziwem. Prince of Persia: Warrior Within HD [PS3] Pominę wątek tych nie do końca szczęśliwych portów trylogii na PS3, bo nie da się tutaj powiedzieć wiele dobrego poza “przynajmniej działają”. Rzecz w tym, że w oryginały na PS2 grałem tak dawno temu, że nawet nie jestem pewien czy pamiętam jak Warrior Within wyglądał i czy powinienem narzekać. Wróciłem więc do gry z przyjemnością, ciesząc się, że port nie jest aż tak spierdolony, jak Sands of Time. Książę wyewoluował w dużo mroczniejszą formę i nie jestem przekonany czy powinienem być z tego faktu zadowolony. Lubiłem ten intensywnie baśniowy, chwilami senny i oniryczny nastrój poprzednika, a tutaj zepchnięto go na nieco dalsze tło. Nadal trafiają się urokliwe miejscówki pachnące arabską nocą, ale za chwilę ten aromat się ulatnia w rytm tej rockowej łupaniny, która pod koniec gry najzwyczajniej mnie już męczyła. Całe szczęście, że zadbano o rozbudowę systemu walki, bo choć na pewnym etapie starcia i tak zaczęły mnie nużyć, to jednak nastąpiło to dużo później, niż w Sands of Time i jakoś do końca zbytnio się nawet nie naprzykrzały. Tym bardziej, że dużo z nich możemy najzwyczajniej w świecie ominąć i pognać dalej. To ważne, bo Warrior Within oferuje graczowi świat, który będzie wymagał nieco backtrackingu (a przeciwnicy się odradzają i ciągle szukają bitki). Krążymy bowiem po ogromnym zamczysku i jego przyległościach, często wracając do znajomych sal, ale z innej strony. Mapa jest bardzo poglądowa i trudno na niej w ogóle polegać przy eksploracji, więc prawdziwa mapa powstaje w naszych głowach. Twórcy starają się ten backtracking umilić skrótami, ale nie zawsze im to wychodzi, więc kilka fragmentów deja vu się trafi, ale nie są szczególnie bolesne. Poza tym to nadal świetna gra z okresu, gdy seria wciąż pikowała w górę. Przyjemnie się wracało, choć czuję niesmak, bo gra nie pozwoliła mi uzyskać dobrego/sekretnego zakończenia, softlockując mnie przy kolekcjonowaniu ulepszeń zdrowia. Wnioskując po wpisach w internecie nie byłem jedynym. Ale oprócz tego było fajnie, no. Batman: Arkham Origins [PS3] Bożonarodzeniowy setting gry doskonale korespondował z tym rzeczywistym, więc nie było lepszego momentu, na ponowne ogranie tego nieszczęsnego Batmana wyklętego, w siódmej generacji zaklętego. Wtedy ta odsłona bywała mocno krytykowana (Origins nie jest dziełem Rocksteady), teraz wszyscy wiele byśmy dali za to, by dostać nowego Batmana na choć takim poziomie. Nie można jednak napisać, że nie oberwała od krytyków niesłusznie, bo parę rzeczy ją z pewnością trapi. Zestaw złoli jest dość ogórkowy, z trzema, może czterema wyjątkami. Biorąc pod uwagę, że w polowaniu na Batmana bierze udział minimum ośmiu niegodziwców, to daje nam raptem 50% udanego zestawu przeciwników, reszta to popychadła i folia bąbelkowa do wypełnienia paczki. Zestaw zagadek Riddlera też widział już lepsze czasy i te w Origins tylko niekiedy wymagają jakiejś większej finezji. No, ale to przynajmniej można jakoś fabularnie wytłumaczyć, bo skoro mamy do czynienia z prequelem, to i Edward Nigma mógł być jeszcze nieco nieopierzonym i niedoświadczonym. Niech będzie. Pomijając to, baza gry jest znana i lubiana. System walki nadal potrafi usatysfakcjonować i pozwala pokombinować, a starcia w palcach zdolnego gracza trwają dużo krócej, niż takiego, który tylko dusi dwa guziki na przemian. Origins dostarcza też całkiem udanych pojedynków z bossami i pod tym względem wcale nie ustępuje odsłonom od samego Rocksteady. No i powtórzę: osadzenie akcji w wigilijny wieczór to nastrojowy strzał w dziesiątkę. Gdyby jeszcze wersja na PS3 nie ssała pałki pod kątem optymalizacji, to byłoby miło. A tak to zapamiętam Origins również przez pryzmat stale szarpiącej animacji, traversal stutteringu, loadingów w trakcie szybowania nad miastem i trzech albo czterech zwiech całej konsoli, gdzie jedyne co mogłem zrobić, to wcisnąć Power na obudowie. Bully / Canis Canem Edit [PS4] Nadrabianie wstydliwych braków w mojej edukacji growej. GTA w kameralnej formie, z procą zamiast broni palnej, balonami z wodą zamiast granatów i deskorolką/BMX-em zamiast dziesiątek fur. Jimmy Hopkins to hultaj, który trafia do nowej szkoły i będzie musiał samodzielnie zadbać o reputację. A nic tak nie imponuje klasowym dupeczkom, jak łobuz, jego figle i siniaki po walce na pięści. No i podszczypywanie ich w tyłki. Przed Hopkinsem ten sam schemat - od zera do bohatera, tylko zamiast mafijnych rodzin i gangów mamy szkolne kluby zainteresowań: od sportowych “byczków” po klasowych nerdów i o ich względy będziemy musieli odpowiednio zadbać. A w międzyczasie punktualnie stawiać się na lekcjach i zaliczać testy. Bully ma bardzo rozsądne rozmiary. Wraz z rozwojem fabuły gra otwiera przed nami kolejne dzielnice mapy, ale świat jest przyjemnie skompresowany, biorąc pod uwagę fakt, że naszym głównym środkiem transportu poza szkołą będzie rower. Czekają nas misje godne nastoletniego rozrabiaki - jakaś bójka pod sklepem (system walki zaskakująco udany), pranki, fetchquesty “skocz mi na rowerze po szlugi i wódę”, czy randki z kolejnymi dziewczynami. Jest fabuła, są dość zabawne dialogi i postaci, jak to u Rockstara - trudno się do scenek przyczepić, bo nawet dzisiaj są całkiem miłe dla ucha. Są rozrywki poboczne, wyścigi rowerowe i w gokartach, są automaty z prostymi mini-gierkami, nawet całe wesołe miasteczko jest do naszej dyspozycji. Są misje poboczne (rozwożenie gazet!) i codzienne szkolne zajęcia (jak to u szkolnych urwisów bywa: nieobowiązkowe). Tych ostatnich trochę się bałem, bo nie lubię w grach presji czasowej, ale w Bully wdrożono to całkiem bezinwazyjnie. Zawsze będzie kolejny dzień, w którym można nadrobić pominięte aktywności, nic nie przepada. Bully ma dla nas kilka niespodzianek gameplayowych i bardzo umiejętnie operuje tempem rozgrywki. Stopniowo otwiera nowe możliwości, ale nigdy nimi nie przytłacza, ktoś to z głową rozplanował. Niezwykle udany tytuł w niebanalnym settingu, w pełni grywalny nawet dzisiaj (pomijając dramatyczny framerate w wesołym miasteczku xd). Quake + dodatki [Switch] Miał być szybki strzał i odhaczenie kolejnej wstydliwej zaległości growej, a skończyło się na… może po kolei. Podstawkę zna chyba każdy, choć dla mnie to była dziewicza przygoda. Po nadrobieniu wszystkich klasycznych Doomów, podjęcie się Quake'a było naturalnym kolejnym krokiem. Rozwój w obrębie gatunku jest wyczuwalny natychmiastowo. Quake to dużo bardziej wymagający movement (tyle możliwości!), te logicznie i przyjemniej poukrywane sekrety na poziomach, Gotyk, rdza, jucha i latające członki. Ambient, charczenie, jęki i wrzaski rozrywanych na strzępy przeciwników. Quake jest nieustannie rześki i w pełni satysfakcjonujący (choć do pełni szczęścia brakuje mi, by dwururka trochę mocniej kopała). Z przyjemnością przebrnąłem te blisko 40 poziomów (kilka ukrytych i nieobowiązkowych mi umknęło), więc trochę nienasycony zacząłem grzebać w menu głównym i okazało się, że są tam aż cztery oficjalne dodatki różnych twórców. No to zerknę, pomyślałem. Scourge of Armagon (Hypnotic Software, 1997). Odczuwalnie trudniejszy, ambientowe kawałki zostały zastąpione rzeczywistą muzyką (jakiś rock/metal chyba, nie wiem), co było dla mnie miłą odmianą. Dorzucono nowych wrogów i nowe bronie, zastosowano bardziej wyszukane patenty na poziomach, wykazano się większą pomysłowością w celach misji. To dodatkowe 14 rozbudowanych map i 3 ukryte. Sporo zabawy. Dissolution of Eternity (Rogue Entertainment, 1997) Nieco bardziej stonowany i nie taki pomysłowy, ale oferuje alternatywną amunicję do każdej broni, więc jakieś urozmaicenie jest. No i epicka muzyka łupie aż miło. Znów aż 15 nowych poziomów, więc kolejne godziny zlecą. Dimension of the Past (MachineGames, 2016) Tutaj wchodzimy już we współczesne możliwości, bo mówimy o dodatku, który ukazał się na dwudziestolecie gry. Początek dość zachowawczy, ale z każdym poziomem intensywność rośnie. W ramach oprawy muzycznej wraca ambient, choć jest całkiem melodyjny. Zauważyłem też, że zadbano o balans i gra wymaga od nas rozsądniejszego zarządzania amunicją, bo jest jej zdecydowanie mniej. Całość to 8 poziomów, 2 ukryte i nieco rozczarowujący finał. Dimension of the Machine (MachineGames, 2021) Ćwierćwiecze uhonorowano kolejnym oficjalnym dodatkiem i już sam początek (Hub) zwiastuje coś wyjątkowego wizualnie. A potem jest równie dobrze. Geometria i struktura tych poziomów jest dwie klasy wyższa, niż wszystkie pozostałe dodatki (o podstawce nawet nie wspomnę). Dużo tutaj zabawy światłem, barwami, ruchomymi elementami, nagromadzenie wrogów w jednej lokacji też potrafi zaimponować. To w większości ogromne i rozbudowane poziomy (Acid Sanctuary!), gdzie 150-180 przeciwników (na Normalu) to codzienność. Współczesne możliwości pozwoliły wznieść Quake’a na nową jakość. 11 nowych map i jedna ukryta, ale te liczby nie odzwierciedlają rozmiarów dodatku. W sumie to nam daje około 80 poziomów i ponad 30 godzin zabawy. Piękna rzecz. 8 4 Cytuj
Sedrak 867 Opublikowano sobota o 19:48 Opublikowano sobota o 19:48 Deus Ex: Rozłam Ludzkości (XSX) Nigdy nie udało mi się skończyć jak grałem jeszcze na PS4, więc postanowiłem nadrobić. Gra działa w FPS boost, więc śmiga aż miło. Graficznie nie będę oceniał, ale stylistycznie jest bardzo dobrze. Dużo detali, małe, ale dopracowane mapy jak np. Praga czy kozackie Golem. Uwielbiam ten klimat przyszłości, który jest bardzo realny. Teorie spiskowe, wczepy, konflikty pomiędzy augami, a ludźmi, korporację rządzące światem. Po prostu nasz świat, ale za kilkadziesiąt lat. Nie jestem ogromny fanem skradanek, ale tutaj aż chce się tak grać. Rozbudowane mapy gdzie do celu prowadzi kilka dróg, a to szyb wentylacyjny, a to można się przez ścianę się przebić albo podnieść automat do napojów czy finalnie wjechać na pełnej, odpalić wczep i zabić wszystkich zanim się zorientują co wpadło do pokoju. Misje poboczne bardzo dobre, dużo dialogów, wybory moralne, standard. Niestety największym minusem jest główny wątek. Nie dlatego, że jest słaby, bo nie jest, ale gra kończy się ogromnym cliffhangerem, a wątpię, że doczekamy się kolejnej części, więc jeśli ktoś ma ochotę to za grosze można kilka fajnych wieczór spędzić. 4 Cytuj
drozdu7 2 990 Opublikowano sobota o 22:28 Opublikowano sobota o 22:28 Kilka rzeczy udało się skończyć Homefront (MSI Claw) - no nie jest to Modern Warfare ale taki tam przyjemny shooterek. Dość krótki, więc nawet nie zdąży się znudzić. Ale miło postrzelać, kilka spoko misji, cały ten klimat atakowanej ameryczki i mocne sceny są całkiem całkiem. Noo kiedyś to było, na 360/PS3 to wyszło trochu tych fpsów różnych. Half-Life 2 Episode One/Two (Xsx)- wielokrotnie pisałem że HL2 to życiowa topka, ale nie grałem w dodatki. Toteż jak mnie zjebał kolega @Szermac postanowiłem się zabrać. Myślałem że tak generalnie to są jakieś popierdolki, a to są zajebiste rozszerzenia. Szczególnie epizod drugi i no sporo sekwencji nie wiem czy nie przebijających podstawkę. Alyx urocza jak zawsze, zabawa Gravity Gunem nie nudzi się nigdy. I ta kochana fizyka <3 cudo, teraz ja mogę już napisać "gdzie do cholery jest epizod 3?!" Ninja Gaiden 2 Black (Xsx) - w takiej chwili naprawdę lubię Gamepassa. Powiem szczerze że kiedyś próbowałem chyba dwójki, być może na x360 nie pamiętam. Pamiętam za to że okrutnie się odbiłem, słaby byłem i omijałem tę serię. Więc napewno nie dałbym 229zl, ale na fali forumkowego hajpu i tego że miałem wykupiony GP dałem szansę. Kurde ależ to było odświeżające, poleciałem na normalu i jestem z siebie bardzo dumny ;)) bardzo fajna gra, o dziwo najtrudniejsza na początku. Później jak dopakowałem Lunara to szło dobrze już. To teraz którą część atakować żeby była na podobnym poziomie trudności? 6 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.