Pupcio 19 423 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca To jest dostępne na nowszych platformach czy to tylko wersja z x360? Kiedyś grałem dosłownie kilkanaście minut ale mnie nie porwał ten festiwal qte, w sumie dałbym drugą szanse gerce Cytuj
drozdu7 3 202 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca Tak patrzę i chyba gra jest dostępna tylko na Xboxach w ramach wstecznej, no i na starszych konsolach. W dodatku ja dałem za nią 15zl na promo a pudło widzę lata za dwie bomby minimum 1 Cytuj
GearsUp 473 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca Przydałaby się jakaś odświeżona wersja ze wszystkimi dlc zebranymi na jednej płycie bo sytuacja z tymi dlc tam jest ostro poyebana Cytuj
Beelzeboss 301 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca tylko 2 dlc sa coś warte, a gra kosztuje grosze w cyfrze na xboxie. Jak ktoś będzie chciał to zagra Cytuj
drozdu7 3 202 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca No ale jednak coraz częściej gry pozostają na konkretnych platformach i jak chce się coś ograć to trzeba kupować jakieś starsze sprzęty Cytuj
SlimShady 3 548 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca Capcom słynie z remasterów, a tutaj coś się nie kwapi do roboty. To był ten najmroczniejszy czas, gdzie zakończenia wciskali w formie wycinanek DLC jak w Prince Polo z 2008, czy DS3. Cytuj
Josh 5 560 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca Żeby ten syfiasty dodatek z Prince'a był faktycznie zakończeniem. Przecież to prawie nic nie wnosiło do historii, a już na pewno jej nie domykało najgorzej wydane pieniądze w życiu. Cytuj
drozdu7 3 202 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca Tak jak chłopaki pisali, powstał ten rekompilator do gier z X360. Więc dla PCtowców będzie kapitalna opcja żeby pewne gry powróciły. Może moralnie nie najlepsza ale zawsze Cytuj
Josh 5 560 Opublikowano 8 marca Opublikowano 8 marca Forgive Me Father Tak jakoś wzięła mnie chcica na boomer shootera, a że akurat omawiana gierka była w promocji na Storze, to długo się nie zastanawiałem nad dodaniem do koszyka. Powiem krótko: coś pięknego. Soczysty doomowy gameplay, w ślicznej komiksowej grafice a'la "XIII" lub Darkest Dungeon, pięknie obtoczony w lovecraftowskim sosiwie = to nie miało prawa nie pyknąć. Do wyboru mamy dwie postacie: księdza oraz reporterkę. Levele pozostają bez mian, w zależności od tego kogo wybraliśmy inna natomiast jest fabuła i sposób w jaki się walczy: ksiądz jest postacią bardziej defensywną (mniejsza kontrola tłumu, krótsze cooldowny dopałek), podczas gdy granie dupeczką jest bardziej agresywne i w większym stopniu stawia na dynamikę. Niezależnie jednak od tego kogo się wybierze, rzeźnia i tak jest konkretna, a im dalej w grę, tym jest szybciej, trudniej i bardziej krwawo. O ile pierwsze etapy są raczej klaustrofobiczne, a deweloperzy dosyć oszczędnie raczą nas mięsem armatnim, tak w drugiej połowie zabawy jest to już Doom pełnym ryjem i trzeba srogo się napocić, żeby przetrwać na arenach naszpikowanych przydupasami Cthulhu. Jak to w takich grach bywa, jest czym walczyć: rewolwery, strzelby, karabiny, a z czasem takie cuda jak giwery strzelające energetycznymi wiązkami, a nawet wybuchającymi robakami podoba mi się jak rozwiązano kwestię power-upów. Nie jest tak jak w Doomie, że leżą rozsiane po lokacjach i aktywują się automatycznie po wejściu z nimi w kontakt, tylko można je zbierać i chomikować, żeby zrobić z nich użytek dopiero kiedy zrobi się naprawdę gorąco. Jest więc krucyfiks przywracający małą ilość HP, jest woda święcona która na chwilę unieruchamia gagatków (polecam na latające skurwiele), jest też dopałka dająca nietykalność oraz taka, która sprawia, że przez kilka sekund naboje stają się nielimitowane. Kolejna rzecz, która przypadła mi do gustu to drzewko rozwoju. Na ogół nie jestem fanem tego rozwiązania w grach, bo ta mechanika została już przeruchana na miliony sposobów i kojarzy się bardziej z open-worldami niż korytarzowymi sieczkami, ale tutaj wyjątkowo drzewko mi siadło. Przede wszystkim skille to nie jakieś nic nie zmieniające w gameplayu bzdety, tylko serio przydatne rzeczy - pomijając takie banały jak dodanie sobie na stałe HP, to można odblokować również powiększenie sakwy na pociski, zwiększyć promień jaki daje nam nasza przenośna lampka (gra jest cholernie ciemna, więc warto), ulepszyć efektywność power'upów a co najważniejsze: poważnie zmodyfikować bronie. Drzewko ma to do siebie, że lubi się rozgałęziać i tu twórcy dają nam swobodę wyboru, bo bronie można ulepszać w kilku różnych - wzajemnie wykluczających się - kierunkach np. jeżeli chcemy to możemy zwiększyć moc i precyzję rewolweru albooooo zamiast tego odblokować drugi rewolwer i wtedy strzelać dwoma jednocześnie, ale to kosztem precyzji i szybciej traconej amunicji. W przypadku kolejnych broni zmiany w są jeszcze większe np. strzelający serią karabin da się przerobić na wyrzutnię granatów, co pozwala pięknie eliminować całe hordy demonicznego ścierwa, ale tracąc tym samym bezpowrotnie możliwość prucia ołowiem. Czasem warto się chwilę zastanowić w którym kierunku z daną pukawką odbić. Czas gry pozytywnie mnie zaskoczył, nie odważyłem się odpalać najwyższego poziomu trudności, ale na hardzie całość zajęła mi dobre 10 godzin, czyli dosyć sporo jak na indora i mówię tu tylko o ukończeniu przygody jedną z postaci. Przez ten czas zwiedzamy 5 zupełnie różnych lokacji (cmentarze, katedry, laboratoria, świątynie itp) i walczymy z całą masą różnego rodzaju ścierwa, od klasycznych zombie przez nawiedzone wieśniaki zaopatrzone w grabie i kosy, skrzydlate demony czy powoli snujące się po ziemi breje z mackami aż po wielkie kupy mięsa w formie bossów. Moim ulubionym gagatkiem jest potwór udający wybuchową beczkę, który aktywuje się dopiero kiedy podejdziemy bliżej: gra nie jest straszna, ale przez niego kilka razy bym dostał zawału Co mi się nie podobało, to na pewno to, że gra jest czasem aż zbyt ciemna, aż do tego stopnia, że strasznie utrudnia celowanie w przeciwników. Lokacje w świątyni Cthulhu pod koniec to już przegięcie i musiałem przez to rozjaśnić obraz w TV. Kiepskie są też elementy platformowe. Ok, nie ma ich zbyt dużo a poruszanie się i skakanie postacią jest na tyle płynne, że na ogół nie ma problemu, żeby zrobić szybki sus na półkę, ale ja już zawsze będę zdania, że platforming i FPP nie idą ze sobą w parze (chyba tylko w Ghostrunnerze mi to nie przeszkadzało). Absolutnie tragiczne są za to loadingi, nawet na PS5 wszystko wczytuje się strasznie wolno, co potrafi zirytować jeżeli ginie się 5 czy 10 raz u bossa... albo po entym upadku w przepaść. Chociaż kto wie, może to po prostu taki ficzer, żeby gra sprawiała wrażenie bardziej oldschoolowej xD Czytałem trochę opini graczy, którzy mieli okazę grać w FMF w okolicach premiery i ostro narzekali na kiepski balans i chroniczny brak ammo, do tego stopnia że musieli sporą część gry przechodzić nożem, aby zaoszczędzić pociski, tak że od razu wyjaśniam: gra doczekała się od tego czasu kilku łatek i nie ma z tym żadnego problemu. Tylko raz przez całą grę wpakowałem się w sytuację, że naprawdę nie miałem już czym strzelać, ale biorę to na klatę jak prawdziwy mężczyzna. Po prostu pudłowałem jak skończony lamus. Tak czy inaczej pozytywne zaskoczenie, bo nie nastawiałem się na aż tak dobry kawał szpila, a otrzymałem boomer shooterka co najmniej na poziomie DUSK, a może i nawet lepszego. Dobrze, że na forum już nie ma Nyjacza, bo pewnie by mi teraz zrobił wywód na 3 strony jak bardzo pierdolę głupoty No, ale takie mam zdanie i będę się go trzymał. Ten klimat w połączeniu z cell-shadingową grafą i moją ulubioną horrorową mitologią sprawia, że wrzucam Forgive Me Father do absolutnej topki gatunku i polecam każdemu, kto ma ochotę rozerwać się przy świetnym doomowcu. 8+/10 6 1 Cytuj
suteq 376 Opublikowano 9 marca Opublikowano 9 marca Dwójkę też polecam chociaż moim zdaniem robi krok wstecz w kilku miejscach ale dalej strzela się bardzo dobrze i twórcy zaprojektowali ciekawe poziomy. Gra już wyszła z Early Access ale na razie jest tylko na PC. Cytuj
Josh 5 560 Opublikowano 9 marca Opublikowano 9 marca Nie wiedziałem, że smaży się sequel. Kupi się na pewno jak wyjdzie na plejce <3 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Josh 5 560 Opublikowano 9 marca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 9 marca (edytowane) Jersey Devil Jednym z najlepszych dni w moim życiu z pewnością był ten, kiedy w wakacje 1998 roku ojciec wrócił do domu, z kopniaka zamiast mnie tym razem wyjątkowo potraktował drzwi wejściowe i podjarany jak małe dziecko zamontował pod TV jakieś śmieszne szare pudełko, do którego wkładało się płyty CD. I one się w nim kręciły. I było słychać takie ciche cykanie. Serio Do tej pory gierki wideo kojarzyły mi się wyłącznie z żółtymi kartridżami i rozpikselowanymi pamperkami w ogrodniczkach biegającymi w prawo, toteż szok był konkretny w momencie, gdy PlayStation zostało odpalone po raz pierwszy, a że miałem wtedy 8 lat, to równie dobrze mógłbym oglądać pokaz iluzjonisty, bo mój mózg totalnie nie przetwarzał tego co widzi. Wszyscy wiemy ile wtedy kosztowały oryginały oraz jak prężnie rozwijało się piractwo, toteż nie będę mydlił oczu: staruszek razem z konsolą przybył obładowany około 50 grami na verbatimkach (+ całą masą czasopism o grach, w tym PE), a wśród nich i jako jedno z pierwszych odpalonych było właśnie Jersey Devil. Dla młodego umysłu, który pierwszy raz mierzył się z grafiką 3D to był jakiś kosmos, raczej żaden współczesny gówniak już nie pozna podobnego uczucia. Po pstryknięciu start game, obejrzeniu uroczej animacji otwierającej przygodę i otrząśnięciu się z szoku w końcu mogłem pobiegać fioletowym dziwolągiem. Początek gry utkwił mi w pamięci na następne dekady za sprawą trzech rzeczy: mega topornego sterowania, niesamowitego klimatu oraz wysokiego poziomu trudności. Kurde, trochę się wtedy bałem tej gry, bo muzyka w niczym nie przypominała wesołego plumkania z Mario, lokacje spowijała niekończąca się ciemność, a wyskakujące spod ziemi dyniogłowe stwory potrafiły straumatyzować skończyło się na tym, że odpadłem już na drugim etapie, w którym żyćka kończyły mi się szybciej niż zapas tlenu w płucach przyciśniętego kolanem do ziemi fentanylowego księcia. Obiecałem sobie jednak, że kiedyś do tej gry wrócę i w końcu ją zaliczę! No i właśnie skończyłem. Niesamowite jak dziecięca wyobraźnia zapełniała luki w tej ledwo czytelnej brei zwanej potocznie "grafiką" przez co kiedyś wydawało mi się, że ta gra jest ładna, mimo że już w tamtych czasach inne platformówki zjadały Jersey Devil na śniadanie. No, ale klimatu dalej nie można jej odmówić: początek kiedy wspinamy się diabełkiem na dach muzeum i obserwujemy stamtąd panoramę miasta (która w rzeczywistości jest wielką, rozmazaną teksturą), późniejsze sekwencje w katakumbach albo pokonywanie kolejnych pięter w nawiedzonym, rozpadającym się budynku mają vibe'a, którego brakuje dzisiejszym - bardzo grzecznym i wesołym - platformówkom. Trochę jak MediEvil, a trochę jak Pumpkin Jack. Przeciwnicy idą w parze z designem lokacji, przez większość czasu tłuczemy jakieś groteskowe kreatury albo abominacje rodem z Looney Tunes, do którego Jersey Devil też nawiązuje dosyć często. Legendarny poziom trudności, który przez lata stanowił dla mnie największą barierę przed wróceniem do tej gry okazał się zwykłą ściemą. Przy czym gwoli ścisłości: za dzieciaka grałem w wersję PAL, która z tego co wiem była nieco trudniejsza, ale też mocno okrojona z zawartości, ot taka wersja testowa zanim deweloper wrzucił na pozostałe rynki właściwe, poprawione definitive edition. Tak czy inaczej nie ma to większego znaczenia, bo obu wersjach twórcy rzucają nam pod nogi tyle żyćka, że nie sposób go całego zmarnować... no chyba że jest się ośmioletnim melepetą i pierwszy raz gra się w trójwymiarową platformówkę Fakt, ginie się tu bardzo często, głównie przez toporne sterowanie, częste bugi i kamerę, którą trzeba cały czas manualnie sobie ustawiać, ale i tak przez większość czasu miałem 80+ kontynuacji. A żeby było śmieszniej, to w każdej chwili można wrócić do pierwszego etapu i farmić żyćka do oporu xD Najlepsze i tak są chyba walki z bossami. Jest ich sporo, ale wszystkie są tak samo przewidywalne, każdy szef ma jeden, max 2 ataki na krzyż, które są łatwe do ominięcia, a w przypadku naszego zgonu nie trzeba się niczym martwić, bo HP bossa się nie odnawia. Nie wiem kto to projektował ale ja bym mu kazał oddać wypłatę. Czy w takim razie polecam tę platformóweczkę? Oczywiście, że nie. Ma swoje mocne strony, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że już na swoje czasy był to zwyczajny średniak miażdżony przez takie koksy jak Crash, Spyro czy nawet przez Gexa. Wróciłem do niego wyłącznie z sentymentu i niejako obowiązku, bo naprawdę chciałem zaliczyć grę, która pokonała mnie dwie dekady temu. W Psx Extreme HIV się nie patyczkował i wystawił solidne 5/10 Ja bym do tej piątki dorzucił jeszcze "plusika". Chociaż nie powiem, gdyby ktoś wpadł na szalony pomysł reanimowania tej marki i zrobił jakiś remake albo kontynuację, to pewnie bym się ucieszył, nawet gdyby miał to być jakiś budżetowy indyk sfinansowany za frytki z Kickstartera. Potencjał jest spory, a giereczek w klimacie Halloween nigdy za wiele. Edytowane 9 marca przez Josh 8 2 Cytuj
dominalien 327 Opublikowano 11 marca Opublikowano 11 marca (edytowane) A Space for the Unbound na Steam Decku Zainteresowałem się, bo indonezyjskie, ładnie wygląda i demko zapowiadało ciekawą fabułę. Początek jest intrygujący, wprowadza kilka wątków i różne pozornie niezwiązane ze sobą sytuacje. Potem niestety na szereg kolejnych godzin wchodzi koszmarna nuda. Chodzi się w kółko po tych samych miejscach, rozmawia z tymi samymi ludźmi, wykonuje bezdennie głupie zadania, które albo rozwiązują się same na sąsiednim ekranie, albo od razu wiadomo gdzie trzeba iść i jaki wziąć przedmiot. A jak nie wiadomo, to znaczy że się jeszcze nie poszło (po raz piąty) w którąś część mapy i nie kliknęło na nowym znaku zapytania. Przejście wszystkiego zajęło mi 15 godzin (choć jestem bardzo dokładny, na pewno można ten czas skrócić o 30%), z czego spokojnie połowa to bezsensowne łażenie w kółko i czytanie głupot. Sytuację ratują trochę minigierki, które choć proste, stanowią miłą odmianę. Warto poświęcić na nie trochę czasu, bo pod koniec są obowiązkowe i robią się troszkę trudniejsze. Z jakiegoś powodu twórcy uznali, że jak się klika na rozmówcy, żeby rozpocząć rozmowę, to bohater musi zrobić parę kroków i się ustawić i gdy się chce porozmawiać ponownie, trzeba się znowu przesunąć, żeby pojawiła się ikonka interakcji. Jest tego dość dużo i strasznie irytuje. W sumie dziwne, bo wydaje się bardzo proste do poprawienia. Jeśli ktoś jest wytrwały i to wszystko przemęczy, historia wspaniale się pod koniec rozwija i pięknie rekompensuje wcześniejsze katusze. Mnie to zajęło jakieś półtora roku, odkładałem na całe miesiące i włączałem jak mi się napatoczyło pod oczy z myślą "może wreszcie przemęczę". Z kolei ostatnie kilka godzin zrobiłem na dwa posiedzenia w jeden weekend. Bardzo mocnym atutem gry jest strona wizualna, w szczególności świetne kolory i proste, ale wysmakowane kreska i animacja. Muzyka też spoko. To z pewnością pomogło mi to wszystko przetrwać. Naprawdę szkoda, że fajna opowieść jest schowana za takim mozołem. 6/10 U mnie gra z jakiegoś powodu chodziła w 45 kl/s, przez co przesuwanie ekranu prawdopodobnie szarpało o wiele bardziej, niż powinno (tak, przy ustawieniu limitu 45 kl też). Nie udało mi się tego zwalczyć. Edytowane 11 marca przez dominalien 5 Cytuj
łom 2 177 Opublikowano 11 marca Opublikowano 11 marca Red Dead Redemption 2 (PC) - w końcu zabrałem się za najlepszą historię od Rockstara. Dla czego tak późno? Próbowałem na PS4 Pro ale 30 FPS + zamuła w sterowaniu + blur to combo które mnie mdli, to samo miałem z Ratchetem 2016 do którego musiałem się dostroić parę godzin. Najpierw plusy. Mamy do czynienia z najbardziej żywym światem w grach, i nie chodzi tutaj o samą jakość oprawy gdzie oprócz gliczy (popsuta animacja długiego płaszcza czy sukni, krzywo respawnujące się modele itd.) są same pozytywy a o ilość ruchomych elementów na ekranie. Roślinność porusza się z wiatrem, ugina pod ciężarem postaci, co chwila przebiega jakiś zwierzak, ośrodki miejskie są odpowiednio zaludnione, pociągi zostawiają za sobą chmurę dymu. Widać że ten świat funkcjonuje a nie jest tylko makietą, samo zwiedzanie sprawia przyjemność. Na wyróżnienie zasługują warunki pogodowe i wolumetryczne oświetlenie. To drugie jest czasami przesadnie gęste ale buduje mocno klimat podobnie jak w Ghost of Tsushima. Spotkane postacie są świetnie napisane. Dla mnie jest to najlepsza ekipa bohaterów/wykolejeńców od Rockstara i gigantyczny pozytywny przeskok w stosunku do GTA V. Czuć inspiracje TLOU i motywacje są zrozumiałe, mimo że często to co robią wydaje się głupie. Mamy też wystarczająco dużo czasu na ich poznanie, czy to gadając w obozie czy podczas misji. Sama opowieść jest też bardzo dobrze zbudowana, dużo dynamicznych akcji przeplatanych spokojniejszymi momentami. Cała oprawa dźwiękowa to mistrzostwo, od muzyki przez efekty po voice acting. Jak pierwszy raz jechałem nocą przez las i usłyszałem zawodzenie jelenia i szelest liści to odruchowo zacząłem się rozglądać dookoła w poszukiwaniu zagrożenia xd Zwiedzanie świata upstrzone jest mniejszymi wydarzeniami, napady, polowania, łowienie ryb, obozowiska, ze wszystkim można wejść w interakcję. Czasami uratujemy dyliżans, innym razem stado wilków spróbuje dorwać się do naszego tyłka. Trafić też można na kryjówki bandytów, od 'standardowych' po kompletnych psycholi. Nie ma czasu na nudę i te bardziej losowe aktywności podbijały rozgrywkę. Teraz minusy. Sterowanie jest średnie, o ile celowanie i strzelanie można jakoś ogarnąć w menusach to ten realizm w animacjach nawet najprostszych czynności to katorga. Wszelkie otwieranie szafek, zbieranie puszek, ammo, przeszukiwanie ciał itd. połączone z koniecznością odgrywania animacji i zamulonym poruszaniem się kojarzyło mi się ze sterowaniem w ... Heavy Rain. No fajnie to wygląda ale jest upierdliwe. Cover system też czasami nie działa jak trzeba, sterowanie koniem w ciasnych uliczkach to katorga. W skrócie czym bardziej zamknięta przestrzeń upstrzona obiektami tym gorzej. Dla mnie największą skazą jest konstrukcja misji. Już w GTA IV i V swoboda była mocno ograniczona. Przesadna filmowość kompletnie psuje żywy, otwarty świat bo większość misji zamienia się w korytarzową strzelaninę bez grama swobody i losowości. Dochodzi do absurdów gdzie nawet pogoda dostosowuje się do misji, skradanie ogranicza się do ganiania za przewodnikiem, a niektóre zadania to trzymanie Xa przez 5 minut. Dosłownie tylko raz, na samym początku gry (kradzież beczkowozu z olejem) dostałem pełnię swobody. Nawet aktywności poboczne musieli zrobić 'filmowe', przykładowo podczas skradania w nocy do fortu w celu pojmania (Dead or Alive) zakapiora Arthur wyszedł na środek placu wykrzykując imię jegomościa po to tylko aby uruchomić strzelaninę. Z tego względu najlepiej bawiłem się nie przy misjach a przy losowych zdarzeniach. Wielka szkoda bo wszelkie systemy są na miejscu ale Rockstar postawił wszystkie karty na bycie 'cinematickiem'. Doceniam konstrukcję i wielkość świata, jego design i klimat i ogólnie RDR2 jest jedną z najbardziej odpicowanych gier ever ale czuję niewykorzystany potencjał w rozgrywce. Historię i postacie zapamiętam na lata tylko że większość gameplayu zlewa mi się w jedną papkę. No i zwiedzając kolejne miejscówki czuję żal w tym że Rockstar teraz robi jedną gigantyczną grę na X lat. Takie Saint Denis wieczorem pasowało by do mrocznej przygodówki, wszelkie bagna, jaskinie, lasy, kopalnie do horroru w stylu Siren Blood Curse. Są klocki z których można by było ułożyć parę gierek już nie mówiąc o remake'u RDR1... Miło spędzone 70 godzin i każdy powinien zagrać przynajmniej dla widoczków i historii ale prędko nie wrócę do ponownego ogrania 9=/10 8 1 1 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Homelander 2 639 Opublikowano 11 marca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 11 marca Resident Evil 4 Remake (Steam Deck) Oryginalne Resident Evil 4 to gra, którą kupiłem day1 na Nintendo Gamecube (w Świecie Nintendo, czyli dzisiejszy Bluber, czyli Ci od Silent Hill 2 nawiasem mówiąc lol). Doskonała gra, którą przeszedłem dziesiątki razy. I miałem przeogromny ból dupy jak zapowiedzieli konwersję na Playstation 2. Ah, to były czasy. No i wreszcie przyszedł czas na remake, który jest jeszcze lepszy. Pomijając doskonałą oprawę, RE4R wygląda absolutnie oszałamiająco, poprawiono mnóstwo elementów pozbywając się przy tym archaizmów i upierdliwości. Przede wszystkim wywalili QTE. Co prawda szkoda korytarza z laserami, ale to jest poświęcenie na które jestem gotów. Znacznie, znacznie poprawili granie z Ashley, usunęli jej energię za co twórcom serdercznie dziękuję. Pod nóż poszedł też archaiczny interface. Wszystko jest poprawione, ulepszone i rozbudowane. Ale, co najistotniejsze, nic się nie zmieniło w samej frajdzie z grania. Nadal fantastycznie się strzela, nadal wszystko co się w grze robi przynosi radochę. To jest niesamowite, że po 20 latach rdzeń rozgrywki jest tak cudownie miodny. Do tego gra jest bardziej mroczna i wydaje się taka, mniej arcadowa. RE4 Remake godnie zastępuje w moim odczuciu oryginał na liście gier wszechczasów. Cudowny tytuł. Ocenę jaką wystawiam to 9+/10. Pełnej dychy nie ma, bo nie wywalili tej beznadziejnej sekwencji ze skuterem btw. czy tylko mi największą frajdę sprawia to, że zaraz po ukończeniu odpalamy nową grę plus i z tym całym arsenałem wpadamy do wiochy i siejemy zniszczenie? Uwielbiałem mścić się na tych wieśniakach, którzy kilka godzin wcześniej kopali mi dupsko. Ależ satysfakcja 9 3 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. mario10 611 Opublikowano 12 marca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 12 marca Detroit Become Human Ps5 Powiem Wam, że lubię być tak zaskakiwany przez gry. Miałem tą grę na uwadze od dawna, ale jakoś zawsze było coś innego do ogrania. I teraz tak przeglądałem bibliotekę to pomyślałem ogram. Początek jak odpaliłem pierwszą misję Connora to sobie pomyślałem jednak chyba nie dla mnie to przeglądanie pomieszczeń i skanowanie. Ale to były tylko chwilowe pozory jak akcja się rozwinęła w tych negocjacjach z defektem i powtórzyłem ją 3 razy i za każdym razem uzyskałem inne zakończenie akcji to mega mi się spodobało. A później jest tylko lepiej mamy historię 3 androidów, które z czasem się przeplatają, na początku sprawiając wrażenie, że są zupełnie niezależne by finalnie połączyć swoje losy. Co robi wrażanie to oprawa wizualna, jak na grę sprzed 7 lat to na prawdę wygląda to mega fajnie. Bardzo podoba mi się historia przedstawiona w grze, a najogólniej przedstawia świat przyszłości, w którym androidy są codziennością i wykonują wiele prac, które wcześniej wykonywali ludzie co powoduje napięcia społeczne związane ze wzrostem bezrobocia, a z drugiej strony pokazuje powolną ewolucję maszyn w istoty, które czują i chciałyby zostać częścią społeczeństwa na równych prawach z ludźmi, a nie tylko służącymi do wykonywania poleceń. Świetnie jest to wszystko osadzone w świecie gry i historia każdego z trzech bohaterów pokazuje problem z nieco innej strony. Osobiście najbardziej podobał mi się wątek Kary i Alice, jest mocno emocjonalny, ale dwa pozostałe też trzymają wysoki poziom. Kolejny atut gry to mnogość wyborów. Wiadomo, że są epizody w miarę liniowe ale w większości można w każdej sytuacji odblokować co najmniej kilka sposobów postępowania w zależności od tego ile wskazówek odkryjemy/przeanalizujemy co wpłynie na inny przebieg fabuły. Skończyłem 2 dni temu wątek główny i przez dwa kolejne dni wracałem do ostatnich etapów gry (jest taka możliwość aby powtarzać sobie kolejne fragmenty rozgrywki) i za każdym razem miałem inne zakończenie w grze i warto to robić bo to wydłuża nasz czas rozgrywki i pokazuje alternatywne zakończenia, których jest na prawdę sporo. Polecam bo gra jest po prostu świetna i daje możliwość wielokrotnego przechodzenia. 11 Cytuj
karmaster 412 Opublikowano 12 marca Opublikowano 12 marca Akimbot - czyli "mamy Ratcheta w domu" Kupiłem, bo była jakaś promka na PS Store, a że wszystkie Ratchety dawno wymasterowane, to pasowało sprawdzić, z czym to się je. Pierwsze wrażenia są naprawdę dobre. Samo chodzenie i skakanie naszym ludkiem oraz rozwalanie randomowych robocików mieczykiem (kluczem?) sprawia sporo frajdy. Później dostajemy karabin, a za chwilę kolejne bronie + 4 specjalne do odblokowania, z czego możemy wybrać jedną do używania. Sporo różnorodnych etapów (17): platformowe/strzelankowe, wyścigi, latanie statkiem kosmicznym, a nawet krótki epizod z bijatyką 2D, czy też dwa etapy a'la Crash Bandicoot i uciekanie w głąb ekranu. Niby wszystko się zgadza i powinienem być mega zadowolony jako fan platformówek wszelakich, ale jest pewien problem. Nie wiem, jak oni to testowali i kto im powiedział, że dobrym pomysłem jest masakryczne wydłużenie i rozciągnięcie do granic możliwości wszystkich etapów. Wygląda to mniej więcej tak na każdym poziomie: Ooo, fajnie, ciekawa planeta, i muzyczka niezła, czas rozwalić jakieś potworki. No spoko, nadal to samo, ale dalej jest fajnie i przesuwamy się dalej. Mija jakieś 30 min i nadal jest w zasadzie to samo, mniej więcej taki sam teren, robimy to samo i już zaczyna się lekko dłużyć, no ale to już pewnie blisko końca etapu. No nie, to nie był koniec, przedłuża się to wszystko jak w starych kreskówkach (pamiętacie tło lecące w tle różnych starszych bajek i powtarzające się elementy krajobrazu? No to momentami się tak tutaj czułem). Bardzo na plus tej grze wyszłoby wycięcie tak 50% z każdego levela, bo tak to bardzo często miałem w głowie myśl "Daleko jeszcze?" Poza tym trochę śmiesznie wypada w dzisiejszych czasach, że mając super duper pukawki (wyrzutnia rakiet included) nie możemy w zasadzie nic zniszczyć, poza podświetlonymi skrzynkami i przeciwnikami. Otoczenie jest nietykalne (wiadomo, że gra ma mieć vibe gierek z PS2, ale z tego co pamiętam, to już w stareńkim Ratchecie 1 można było niszczyć sporo elementów otoczenia). Tyle się rozpisałem o tym, co mnie wkurwiało, a koniec końców i tak wbiłem 100% i Platynę, bo jak dobrze to dawkować w krótkich sesjach po 1-2 h, to wchodzi bardzo dobrze (bez poradników platyna zajęła mi jakoś 17 h, z czego 2 h spędziłem na wbijaniu trophy za przejście etapu bez obrażeń*). *Bardzo dużym ułatwieniem do tego trofeum jest upgrade jednej z 2 broni specjalnych, która daje tarczę pochłaniającą obrażenia (oczywiście ja 'na ślepo' poszedłem w inną broń, a nie jesteśmy w stanie upgrade'ować na maxa wszystkich). Do tego system wczytywania checkpointów w wersji na konsole (na Steamie był ponoć na to patch) jest lekko zjebany. Po ukończeniu całej gry mamy 6 checkpointów na level i jeśli wczytamy pierwszy, to musimy później przejść level do końca, żeby mieć znowu kolejne. Dlatego najlepiej ogarniać achievementy 'od końca', żeby nie powtarzać długich fragmentów etapów. 6 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Jukka Sarasti 569 Opublikowano 14 marca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 14 marca Po niecałych trzydziestu godzinach skończyłem Like a Dragon: Pirate Yakuza in Hawaii wykonując przy okazji praktycznie całą interesującą mnie zawartość poboczną. Nie jest wielką tajemnicą - patrząc chociażby po moim avatarze - że Yakuzy to jedna z moich ulubionych serii. Zdaję sobie sprawę z ich różnych słabostek, ale to takie moje comfort food - RGG Studio musiałoby coś srogiego odwalić, żebym nie bawił się co najmniej dobrze obijając kolejne pyski. No i tutaj, pomimo paru wad, bawiłem się całkiem elegancko. W zasadzie, choć gra zbudowana jest oczywiście bardzo mocno na fundamencie poprzedniczek i bazuje na formule wprowadzonej w Gaiden, to dodaje parę wyróżników od siebie czy lekko tuninguje system walki. Fabuła tym razem średnio dowozi - Majima trafia na wyspę na hawajskim zadupiu z amnezją. Ratuje go tam sympatyczny dzieciak imieniem Noah, który ze względu na swoją chorobę i ojca alkoholika marnuje życie na wysepce. Majima postanawia mu się odwdzięczyć i razem z nim i zbieraną po drodze drużyną rusza na poszukiwanie legendarnego skarbu, aby pokazać młodemu trochę świata. Później rzecz toczy się już mocno pretekstowo i yakuzowo - są zdrady i powroty, a nawet największe szumowiny doznają nawrócenia po wpierdolu od naszego japońskiego pirata. Chwilami mocno to pisane na kolanie i gra cierpi na brak dobrego antagonisty - tym bardziej boli to, że Gaiden, również operując w formacie "Yakuzy lite" dał radę wprowadzić przez podobny czas głównego wątku aż dwóch sprawnie zrealizowanych głównych oponentów. Całość ratuje mocno jednak charyzma Majimy, który mimo braku pamięci zachowuje się jak zawsze - nie ma kija w dupie, chętnie rozwiązuje problemy przemocą i kpiną, ale koniec końców, jak to bohater Yakuzy, tak naprawdę ma serce godne świętego i pomoże w potrzebie największej nawet na świecie pierdole. Questy poboczne i kryjące się za nimi absurdalne historie to natomiast, klasycznie już, absolutny prima sort. Istotnym elementem rozgrywki jest posługiwanie się statkiem. Tutaj kolejny zarzut - szkoda, ze można tylko robić szybką podróż między latarniami morskimi, i to z jednej do drugiej, a nie w dowolnym momencie. Poza tym jednak to fajne urozmaicenie. Jasne, nie jest to gra z najbardziej rozbudowanym systemem morskich potyczek, ale miło szlachtuje się flotę wroga za pomocą dział, karabinów, bazooki czy taranując. Do tego po włączeniu nitro można robić drifty. Poza tym statku używa się do podróży pomiędzy fabularnymi punktami oraz opcjonalnymi wyspami, gdzie czekają na nas skarby lub legendarna flota złych piratów, którą można rozstawić po kątach w całkiem rozbudowanym pobocznym wątku fabularnym. Majima na początku mało potrafi, ale dosyć szybko (choć system progresji na początku ma sztuczne bariery, ponieważ kupujemy skille za kasę, tzw. punkty pirata i w ogóle, aby odblokowywać kolejne tiery, trzeba mieć wbity odpowiedni poziom respektu na morzu) przypomina sobie szereg klasycznych zagrań, a do tego dochodzi mu nowy styl walki poza znanym z głównych gier opartym o posługiwanie się tanto. Majimą w tej odsłonie steruje się wyśmienicie - to zdecydowanie najszybsza grywalna postać w serii, która dodatkowo może wyskakiwać i dashować w powietrzu, a także rozpoczynać dosyć proste air juggle. Nie robi się z tego oczywiście DMC, ale uatrakcyjnia to rozgrywkę. Co więcej, Majima ma także możliwości pozwalające bardzo szybko przemieszczać się po arenach - wspomniane dashe w powietrzu, atak sztyletem pozwalający przecinać się przez grupę wrogów niczym jakiś Musashi czy piracka lina z hakiem. Właśnie, bo w drugim stylu walki Majima ma do dyspozycji pełen ekwipunek stereotypowego pirata, dodając do tego pistolet i dwie szable, którymi może rzucać jak bumerangami. Piracki styl walki skupia się bardziej na ranieniu całych grup wrogów, a bazowy lepiej sprawdza się przy małych zbiorowiskach lub przy walkach jeden na jeden. Ale najwięcej to powalczymy sobie właśnie z grupami. Nie było jeszcze Yakuzy, w której walczy się regularnie z takimi hordami, niemalże jak w jakimś musou - w paru sekwencjach na ekranie (fakt, że pobocznych) na ekranie jest i setka wrogów. Dzięki temu, choć walka korzysta rzecz jasna z rozwiązań wypracowanych już dawno, to stanowi pewną - niedużą, ale jednak - odskocznię od typowego yakuzowego schematu. Specjalne skille Majimy odpalane pod R2 służą zresztą głównie szybkiej anihilacji większej ilości przeciwników. Graficznie jest spoko, muzyczka jak zawsze w punkt. Do tego gra kontynuuje nieco wakacyjny klimat Infinite Wealth - wracają też znane z niej aktywności, dochodzi nowa minigierka w baseball na sterydach - i ma podobną ilość trafiającego do mnie humoru. Majima może i nie ma schizofrenii jak Ichiban, ale i tak będzie bił się z piratami cosplayującymi ninjów z piłami mechanicznymi, mechami czy na romantycznej randce zakłóconej przez bandę piratów jego towarzyszka - streamerka zacznie wspomagać go w trakcie potyczki strzelając ze snajperki. Właśnie, regularnie towarzyszą nam także spore grupy sojuszników, których rekrutujemy w ramach questów lub krótkich spotkań na mieście opatrzonych prostymi warunkami (danie przedmiotu, odpowiedni poziom renomy, nastukanie na solówce itp.). Jeśli ktoś nie lubi Yakuz, to raczej nie ma czego tutaj szukać. Jeśli jednak ktoś lubi serię, to pewnie będzie się świetnie bawić pomimo wspomnianych słabostek. Bo Majima to klawy gość. Zwłaszcza jak niczym Naruto przyzywa swoje klony i dashując odpala fatality na otyłym klaunie, po którym klaun oczywiście przeżywa i przeprasza. Mnie to poprawia humorek jak mało co. 10 2 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. ProstyHeker 2 034 Opublikowano 14 marca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 14 marca (edytowane) Lollipop Chainsaw (PS3) Pewnie każdy zna, więc mniej o grze, więcej o mnie. Sorki No, że przyszedłem spóźniony na imprezę, to mało powiedziane. W końcu jednak dotarłem, mimo tych 13 (!!) lat od premiery, Lizak Piła Mechaniczna trafiło w moje ręce w wersji NTSC-J, która jest w pełni po angielsku i działa na PS3 bez zająknięcia, wszak konsola nie ma region locka. To urodzinowy prezent od @CoATI i muszę przyznać, że to top3 prezentów urodzinowych, które dostałem w życiu. Hah, to też top3 moich wymarzonych gier, które mam w fizyku na półce. I wiem, że wyszła odświeżona wersja. Moje serce jednak nie mogło przyjąć innej wersji niż na Plejce trzy i nie pytaj czemu. Ja nie jestem rozsądny i mam dziwne fanaberie, lol. Moje simpowanie do tej gry sięga czasów jej premiery, Mega podobały mi się trailery, obejrzałem chyba każdą recenzję na YT, przeczytałem też chyba każdą recenzję w Internecie, ale jakoś wówczas nie po drodze mi było z konsolami. Grałem na PC, a wizja ogrania tego tytułu majaczyła gdzieś tam w oddali na liście "to-buy", kiedy będzie więcej floty na konsolę, TV oraz samą grę. Beka, bo gdy już miałem PS3 i TV, to gra była droga i zakup odłożyłem na później. Po latach okazało się, że jest jeszcze droższa, nieprzyzwoicie wręcz. Nawet jeśli było mnie na nią stać, to dupa szczypała. Toć to równowartość kolejnej plejki 3, no gdzie. W tych pieniądzach mogłem też mieć 10 innych gier na sto godzin grania. Jednak chłop, którego poznałem na Polczacie PSXE dwadzieścia lat temu, dowiózł mi ten artefakt. Nie wiem, ile dał, ale podobno mało. Gra wygląda jak odpalona raz i odłożona na półkę - Japońćzyk nawet rysy na pudełku nie zostawił. LMAO. Wiecie jak to czasem jest z tymi marzeniami sprzed lat - rzeczywistość potrafi sprowadzić na ziemię raz dwa. Otóż nie tym razem. Jestem cholernie zajarany tym, czego doświadczyłem podczas grania. To totalny odpał i dzikość, które idealnie trafiają w mój gust. Gdy moja żona patrzyła, w co gram (a robi to ciągle, bo jestem jej Twitchem), obejrzała pojebane cutscenki, to powiedziała, że jest to gra skrojona na wymiar dla mnie. Uwielbiam posraną fabułę, przerysowane postacie, głupkowate sceny i muzykę Sleigh Bells. Suda51 mógłby być moim starym, z racji wieku, a stał się jakimś wirtualnym ojcem chrzestnym, który namaścił mnie na odległość swoją wizją. Ja nawet nie rozkminiam tej gry w kategoriach wad i zalet, wywalone w to mam, bo fun factor osiąga zenit. Jestem po prostu zachwycony tym, co zobaczyłem i uświadczyłem. Poczekam chwilę i przejdę jeszcze raz, bo wyjebane to w spejs. Polecam! Zombies suck dick at driving. Edytowane 19 marca przez ProstyHeker 8 3 Cytuj
Mejm 15 628 Opublikowano 14 marca Opublikowano 14 marca Musze skonczyk k7 ale poki co to dla mnie najlepsza gra sudy51. Wpadl aczik za zagladanie pod spodniczke? 1 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.