Opublikowano 30 marca30 mar Higurashi When They Cry 1-8 na SD Bardzo japońska VN w ośmiu częściach (plus 2 w stylu DLC). Małe miasteczko, harem nieletnich panienek, dziwne zdarzenia, trochę strasznie, trochę śmiesznie. Moja historia z tym jest taka, że kupiłem pierwsze 5 części w ramach jakiegoś bundla. Parę razy podchodziłem na laptopie i zawsze szybko odpadałem; to jednak nie jest sprzęt do czegoś takiego. Wróciłem do tematu po kupnie Boskiego Przenośniaka Gabena i jakoś poszło. Części 6-8 kupowałem już pojedynczo, raczej na wyprzedaży, bo każda jest w okolicach 30 zł i w sumie wychodzi całkiem drogo. Są jeszcze dwie, z dodatkowymi epizodami; może (bardzo może) kiedyś się skuszę. W każdym razie w części 8 historia się kończy. Każda część (wg Steam) to było ok 15 godzin czytania, dwie ostatnie trochę dłużej, w sumie grubo ponad 100. Zasadniczo każdy z epizodów dzieli się na dwie części. Najpierw jest "codzienne życie" naszych bohaterów, jakoś po połowie zaczynają się dziać ciekawe rzeczy. To codzienne życie to straszna nuda. A to szkoła, a to bejsbol, a to wycieczka do kawiarni, a to jakieś inne pierdoły. Naprawdę ciężko przez to wszystko przebrnąć, wszystko japońsko-głupawe, w stylu niektórych wątków Phoenixa Wrighta, ale rozciągnięte na wiele godzin. Najtrudniejsza była pierwsza część, ponieważ nie wiedziałem jakie fajne rzeczy się będą działy pod koniec i myślałem, że dobrnę jakoś do końca, żeby sobie wyrobić opinię i pozostałe odpuszczę. Tak się nie stało. Gdy historia zaczyna nabierać tempa, robi się naprawdę interesująco. Niezależnie od tego potrzebowałem trzech lat, żeby przebrnąć przez wszystkie odcinki (trochę mi się przy tej okazji przypomina Space for the Unbound, o którym tu pisałem niedawno). Przy bardziej męczących etapach opowieści robiłem wielotygodniowe przerwy, te ciekawsze konsumowałem jednym ciągiem. Jest to najprostsza możliwa VN, żadnych wyborów, tylko klik po kolejną linijkę tekstu i obrazek. W trakcie odblokowuje się dodatkowe krótkie epizodziki, które można oglądać w dowolnej kolejności. W ósmej części jest lekkie (mile widziane) urozmaicenie formuły, ale to tyle jeśli chodzi o interaktywność. Historia jest naprawdę dobra. Powiedziałbym, że na poziomie Steins;Gate. Intryguje już po pierwszej części, ale dopiero po kilku (50h czytania!) zaczyna się składać w całość i można zacząć robić przypuszczenia, o co naprawdę chodzi. A żeby do tego dojść, trzeba przebrnąć przez wiele godzin durnoty. Nie żałuję tego czasu, ale wolałbym, żeby autor się bardziej kontrolował. Edit: szczególnie, że wśród tej durnoty jest dużo ważnych informacji i zasadniczo trzeba to wszystko przeczytać, żeby ogarnąć całą historię. Tła to zdjęcia z nałożonym ohydnym filtrem, naprawdę fatalne. Na nich bardzo ładnie narysowane postacie (jest też tryb "klasyczny" rysunków postaci, cokolwiek to znaczy, ale traktuję go wyłącznie jako ciekawostkę), na tym wszystkim tekst, czasami od góry do dołu ekranu. Strona dźwiękowa ok (nie ma głosów, na szczęście - byłoby jeszcze dłużej), choć dźwięk cykad mocno już mi się osłuchał. Wersja angielska z niewielką ilością błędów ortograficznych i językowych, gdzieś na granicy między fanfikiem a profesjonalnym wydawnictwem. Najtrudniejsze do przebrnięcia były sceny jakiejkolwiek aktywności fizycznych, z masą entuzjazmu, przesady i wykrzykników. W szczególności ostatnia część grubo przegina z wiarygodnością akcji, sięga po rozwiązania typu deus ex machina i mocno naciągane rozwiązania. Da się przeżyć, ale o wiele gorzej się wtedy bawiłem niż w poważniejszych momentach. Całość dla absolutnych koneserów VN. Polecam, choć caveat emptor. Warto dobrze rozłożyć siły. Stosunkowo niska ocena głównie za ilość godzin, w których musiałem wyłączać myślenie. 7/10 Każdy epizod jest osobną grą, w każdym jest trochę inne sterowanie (czytaj: guzik do kolejnej linijki tekstu. Czasem R2, czasem A, totalny chaos). Chyba tylko 1 jest SD Verified, reszta Playable. Każdy epizod ma wersję natywną na Linuksa, ale (jeśli dobrze pamiętam) 5 nie działa dobrze i trzeba zmienić na wersję windowsową. Mam wrażenie, że jest tam coś zwalone z dużymi literami w nazwach plików (Linux ma system plików z rozróżnianiem wielkości liter i wielu windowsowych programistów tego nie ogarnia) i Proton to rozwiązuje. Edytowane 30 marca30 mar przez dominalien Wywaliłem ostatni obrazek, potencjalny spoiler.
Opublikowano 30 marca30 mar Suikoden I HD Remaster (PS5) Skończone ze wszystkimi 108 postaciami do zebrania (z pomocą bezspoilerowego poradnika z GameFAQs, żeby nikogo nie pominąć). Bardzo mi podchodzą te jRPG z ery szaraka, a tutaj momentami byłem oczarowany, jak wiele wciśnięto do gierki z 1995 roku. Parę razy miałem lekki efekt „wow,” szczególnie przy rozbudowie naszej bazy/fortecy o nowe poziomy. Fabuła? Mogłaby być lepsza. Zamiast głównego wątku wolałbym, żeby rozwinęli te boczne historie. No i jak zwykle będzie narzekanie na remaster – niesamowicie wkurwiało mnie zarządzanie ekwipunkiem. „Zgubiłem” kilka przedmiotów, bo mi się potem nie chciało szukać, na której postaci je miałem założone. Nie mogli tego poprawić? Jeśli marzą im się nowi fani, to pasowało by dodać parę usprawnień QOL. Zajebisty jest też motyw z autosavem w dungeonach, ale w miejscach w których i tak możemy zrobić manualny save Trochę przez te systemowe niedociągnięcia straciłem wenę do 'dwójki' i przejdę ją za jakiś czas. Valiant Hearts: Coming Home (iOS) Krótka, łatwa i… trochę meh. Grałem na telefonie, więc mechaniki typu „przeciągnij palcem po ekranie, żeby opatrzyć ranę” w sumie pasowały, ale całość zajęła może 2–3 godziny, włącznie z zebraniem wszystkich itemków. Historia? Ciekawa, ale skakała między postaciami tak szybko, że nawet nie zdążyłem się do nikogo przywiązać, mimo powrotów bohaterów z „jedynki.” Na plus: lektor w klimacie dokumentalnym, artstyle i ciekawostki z I Wojny Światowej. Jednak do oryginału tej części sporo brakuje. Chicken Run (PSX) Chyba 4. raz podchodziłem do tego 'MGSa z kurczakami' i w końcu udało się ukończyć. Za dzieciaka nigdy nie przebrnąłem dalej niż drugi akt. Okazuje się, że wszystkie (trzy) akty są w zasadzie takie same: biegamy po mapce, unikając psów i gospodarzy, i zbieramy części do naszych planów ucieczki, a później musimy jeszcze przebrnąć przez 'button mashing' minigierki i walki z bossami. O dziwo, całkiem mi to siadło i skończyłem całość na 2 posiedzenia (jakoś 4h total, ale trochę oszukiwałem, bo robiłem save staty na Anbernicu, żeby nie biegać jeszcze raz za tymi samymi itemkami – 1 przedmiot tracimy losowo przy śmierci, jeśli nie zdołamy go zanieść do kurnika). zału nie ma, ale spróbować można, a jak komuś brakuje starych 'olimpiad' i mashowania 2 przycisków na zmianę, to można bić rekordy i zdobywać medale w minigierkach (ja sobie darowałem).
Opublikowano 1 kwietnia1 kwi Okami HD - Jezu, co za fajniusia gierunia. Z perspektywy calkowitego laika jakim jestem w kontekscie mitologii japonskiej, przyznac musze, ze tak jak zwykle nie interesuje sie fabula tak w Okami historyjka przekazywana droga graficzna w akompaniamencie belkotu postaci nieslychanie przypadla mi do gustu. Bieganie wilkiem, proste zalozenia walki, dynamika walk oraz moj ulubiony styl graficzny (cellshading) zlozyly sie na bardzo pozytywne oczojebne doznanie. Z poczatku nie moglem skumac kto jest z kim i jak przebiega przygoda bo mamrotanie postaci sprawialo, ze zapominalem o czytaniu dialogow, ale po jakims czasie nadgonilem fabule. Gra potrafi rowniez byc smieszna. Szczegolnie kiedy wczytamy sie w to co ma do powiedzenia nasz wierny przyjaciel i glowny pasazer, ktory to podrozuje albo na glowie wilka, a czasem na jego nosie. Maly jest erotomanem bo to jak podbija do lasek („busty babe” 😆) nikt nie jest w stanie odtworzyc. Gra rowniez role doradcy, motywatora naszych dzialan, a potrafi czasem dowalic obelga jesli sytuacja tego wymaga. Na naszej drodze poznajemy cala mase przedziwnych eNPeCow. Niemal kazdorazowo wiaze sie to z jakims miniquestem, ktory robimy od razu, albo musimy wracac do danej postaci po jakims czasie kiedy quest sie uaktualni. Jest dojo, w ktorym zakupimy odjechane skille (te zwiazane z fizjologia wilka sa odjechane fhui), a na swojej drodze poznamy rowniez inne bostwa, ktore obdaruja nas jakas technika pedzla umozliwiajaca popchniecie fabuly i efektywniejsza rozwalke. Jest ich sporo, ale bez obaw - po jakims czasie wszystkie intuicyjnie wchodza w nawyk. Szczegolnie kiedy zaczniemy czytac otoczenie, jego elementy i jak pozbywac sie przeszkod z pomoca adekwatnej techniki pedzla. Kapitalne doznania. Te poboczne questy potrafia zaskoczyc finalem. Bedzie to spoiler, ale jest jeden, ktory konczy sie odejsciem pewnej dzieweczki w niebiosa. Jak? Polecam obczaic samej/mu. Eksploracja nie meczy tylko jesli ktos ma osobowosc growego kreta, ktory przekopie kazda halde i wczuje sie w podstawy, ktore sa oparte o pedzel, ktorym malujemy, niszczymy, tniemy, palimy i zdmuchujemy przedmioty roznego rodzaju, zeby otworzyc przejscie, punkt chwytu czy jakis inny sekret. Kiedy konczylem gre na liczniku widnial czas podumowujacy moja przygode: 78h z groszami. Wpadl tez calak bo takie giereczki zasluguja na moja pelna uwage. Polecam. Nie ma takich gier jak Okami.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi God of War Ascension Przez lata ignorowałem tę część będąc przekonanym, że to jakiś średni i na siłę zrobiony prequel, ale myliłem się srogo. Widocznie najpierw musiałem boleśnie odbić się od Ragnaroka, żeby w pełni docenić kunszt dawnego Santa Monica Studio W każdym razie podoba mi się szereg zmian wprowadzonych w systemie walki, widać że nawet deweloperzy zdawali sobie sprawę, że po raz szósty ta sama kalka nie przejdzie i trzeba co nieco zmodyfikować. QTE są tym razem bardziej interaktywne, wrogom można kraść i bronie, żeby chwilę później rozbijać nimi ich puste cymbały, konkretnie zmieniona została magia, tym razem oparta na żywiołach, dzięki czemu za pomocą ostrzy chaosu da się sfajczyć wrogów ogniem, razić ich piorunami czy zamienić w sople lodu. Podoba mi się motyw w stylu Killer is Dead, polegający na tym, że im dłuższe combo budujemy bez otrzymywania obrażeń, tym mocniej naładowane magią są ostrza i dzięki temu damage zostaje potężnie zwiększony. Pięknie motywuje to do uważniejszego grania, zamiast tępego mashowania. Nawet jeżeli chodzi o zagadki udało się wprowadzić nieco świeżości i kreatywności. Z biegiem gry otrzymujemy dostęp do zabawki pozwalającej manipulować różnymi obiektami, dzięki której można np naprawić rozwalony most albo przywrócić do funkcjonalności zniszczony młyn - pomijając jak to zajebiście wygląda wizualnie, kiedy te gigantyczne konstrukcje łączą się w całość z rozbitych kawałeczków, to jest kilka momentów, podczas których należy trochę ruszyć głową, żeby przejść dalej. Ciekawiej robi się chwilę później, gdy Kratos otrzymuje zdolność przyzwania swojego klona, nie tylko pomagającego w trakcie samej walki, ale też przy łamigłówkach: ziomek może np przytrzymać dla nas wajchę albo stanowić obciążenie dla jakiegoś mechanizmu, po którym możemy się szybko wdrapać. Pod koniec gry pojawiają się nawet puzzle wymagające wykorzystania obu tych mechanik jednocześnie, a na jednej z nich utknąłem na dobre 20 minut Pozostaje lekki niedosyt, bo dało się zrobić z tym więcej, ale i tak fajnie, że między tymi ostrymi młóćkami gra czasem przypomina, że mamy tu do czynienia z action-adventure, a nie po prostu ze slasherem. Pykało mi się naprawdę dobrze. Ok, fabularnie nie jest zbyt ciekawie, czuć że gra toczy się o mniejszą stawkę niż w pozostałych odsłonach, główne złodupczynie są bardzo słabe (chociaż ostatni boss zajebisty, właśnie tak powinna wyglądać finałowa potyczka w GoW 3), no i jednak ciąży trochę brak Cory'ego Barloga (koleś robił wtedy reboot Tomb Raidera), ale i tak gierka okazała się dużo lepsza niż początkowo zakładałem. Warto sprawdzić chociażby dla samego Kratosa, kiedy nie był jeszcze aż tak zepsuty i opanowany żądzą zemsty i potrafił nawet ratować NPCe z opresji.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Też tę grę w swoim czasie olałem, myśląc, że to taki GoW na siłę, ale po tej recenzji chętnie zweryfikuję ten pogląd.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Ascension kupiłem na premierę, i jest całkiem względne. Tylko ten motyw z żywiołami ostrzy mi niespecjalnie siadł, wolałbym żeby była chociaż jedna inna broń.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi To już lepsze te dodatkowe-tymczasowe bronie niż ściema jak w GoW3, gdzie niby były 4 różne narzędzia destrukcji, ale tylko rękawicami Herkulesa walczyło się wyraźnie inaczej. Jeżeli chodzi o mnie to: GoW2 > GoW > GoW3 = Ascension. W te PSPkowe odsłony jeszcze nie grałem, więc się nie wypowiem, a ostatnie dwie części traktuję w osobnej kategorii. Ogólnie wszystkie przygody osadzone w Grecji są bardzo solidne nawet mimo upływu lat, tu nie ma ani przeciętnych, ani tym bardziej słabych gier. Jedyny minus, że są do siebie strasznie podobne, co jeszcze wyraźniej czuć jeżeli ogrywa się je wszystkie jedna po drugiej, nawet w takim DMC Capcom bardziej eksperymentowało z systemem walki, a tu wszystko opiera się na combosach przy użyciu ostrzy chaosu i klepaniem w kółko QTE. Dlatego dobrze, że GoWiki mocniej stawiają na eksplorację, zagadki i trochę platformingu, bez tego pewnie po drugiej części byłbym przejedzony tym gameplayem.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Mam podobnie jak koledzy wyżej, Ascension olałem z niewyjaśnionych mi powodów, chyba nie miałem już takiego hapeu jak na GOW2 po jedynce i na GOW3 po dwójce dla mnie najlepszej z całej serii. Czy to była wina trójki, który była dla mnie tylko solidną grą, gdy liczyłem na więcej? Edytowane 2 kwietnia2 kwi przez zdrowywariat
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi No tu musimy mieć jasność: Ascension to na pewno nie jest tak wysoki poziom jak GoW2. Lepiej nie oczekiwać po nim nie wiadomo czego, ale z odpowiednim nastawieniem można się tu świetnie pobawić. Sam ze dwa razy odbiłem się od tej gry wiele lat temu, bo niepotrzebnie porównywałem tę odsłonę do magnum opus serii i teraz zdałem sobie sprawę, że to był błąd, bo prawie mnie ominęła fajna przygoda. Na szczęście wszystkie odsłony (poza tymi z PSP ) są w Plusie, więc można śmiało nadrabiać. Warto dla Kratosa, warto dla rewelacyjnych walk z bossami i tych kilku przyjemnych łamigłówek.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi 20 minut temu, Josh napisał(a): No tu musimy mieć jasność: Ascension to na pewno nie jest tak wysoki poziom jak GoW2. Lepiej nie oczekiwać po nim nie wiadomo czego, ale z odpowiednim nastawieniem można się tu świetnie pobawić. Sam ze dwa razy odbiłem się od tej gry wiele lat temu, bo niepotrzebnie porównywałem tę odsłonę do magnum opus serii i teraz zdałem sobie sprawę, że to był błąd, bo prawie mnie ominęła fajna przygoda. Na szczęście wszystkie odsłony (poza tymi z PSP ) są w Plusie, więc można śmiało nadrabiać. Warto dla Kratosa, warto dla rewelacyjnych walk z bossami i tych kilku przyjemnych łamigłówek. Części z PSP ukazały się też na PS3.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Tak, ale ceny za używki na olx są lekko z dupy. Łudzę się, że Sony w końcu je też wpuści do Plusa.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Mi Wstąpienie bardzo siadło, od zmian w systemie walki, co podnosiło trochę poziom trudności, przez lokacje które mi mocno przypominały pierwsze GoW (uwielbiam odbudowywać posąg) i fajne zagadki. Trochę rozczarowały węże, bo po zwiastunach człowiek chciał czegoś lepszego. Całościowo gra jest u mnie na równi z jedynką na drugim miejscu w serii. Ograłem ostatnio w streamie na PS5 i szkoda, że nie pokusili się nigdy o Remastera. 4 godziny temu, Josh napisał(a): Pod koniec gry pojawiają się nawet puzzle wymagające wykorzystania obu tych mechanik jednocześnie, a na jednej z nich utknąłem na dobre 20 minut Na czym?
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Ta zagadka akurat wymagała tylko wykorzystania "klona", ale spędziłem przy niej więcej czasu niż powinienem. Kompletnie nie zajarzyłem, że przecież sobowtór Kratosa nie jest sztywno przytwierdzony do podłoża, tylko może zjechać po tych rolkach No i tutaj też spędziłem parę minut. W żadnych innych GoWach nie miałem problemu z zagadkami.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Po premierze jeszcze był płacz casuali i ułatwili Wyzwanie Archimedesa. Miało to niby tylko być na Normalu i niżej, ale każdy poziom został zmieniony.
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Ale że co, nawet na easy mieli problem? Nie rozumiem takich decyzji, po to chyba właśnie są różne poziomy trudności, żeby każdy dostosował sobie poziom wyzwania pod siebie, takiego hardzika mogli przecież zostawić. Pomijając niektóre puzzle i slide w 24 rozdziale bez zgonu (dla trofika) gra i tak wydawała mi się sporo łatwiejsza od pozostałych części. Jebane casuale psujo gierki
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi 18 minut temu, Josh napisał(a): W tym miejscu też się na chwilę zaciąłem. W sumie może znowu sobię odpalę ascension bo ostatnio grałem chyba z 10 lat temu
Opublikowano 2 kwietnia2 kwi Dreams of Aether - https://store.steampowered.com/app/3463050/Dreams_of_Aether/ Za darmo to zawsze dobra cena, ale i dyszkę można rzucić za gierkę, która jest niczym innym, jak przyzwoitym klonem WarioWare Inc. Czyli zbiorem kilkudziesięciu kilkusekundowych mikrogierek na czas, rozgrywanych w rytm wesołej muzyki i dźwięków. Gra była wczoraj rozdawana za darmo na Steam. Normalnie bym się nie zainteresował, tylko bezmyślnie kliknął "dodaj do biblioteki" i zapomniał na zawsze. Tym bardziej, że gdzieś tam w artach przewijały się jakieś animowe furries, co często jest złym znakiem w dzisiejszych czasach. Ale charakterystyczny styl graficzny znany z WarioWare Inc. wylewający się ze screenów sprawił, że odpaliłem zwiastun i sprawdziłem, z czym mam do czynienia. No i faktycznie, WarioWare jak nic. Gra podobno jest jakimś primaaprilisowym żartem na bazie uniwersum Rivals of Aether, o którym pierwsze słyszę i o którym nie mam bladego pojęcia. Ale jak na taki jajcarski projekt, to gra jest naprawdę zaskakująco dobra, co by nie powiedzieć świetna. Tj. przynajmniej jak na swoją cenę. Graficznie i muzycznie wszystko wygląda solidnie, plus nawet raz czy dwa się zaśmiałem z głupkowatych dialogów. Minigierek jest 50, wliczając w to poziomy z bossami. W miarę kolejnych etapów zwiększa się poziom trudności i prędkość. Część gierek jest wyraźnie inspirowana WarioWare, podczas gdy inne są dość unikatowe i ciekawe. Końcówka gry mocno i pozytywnie zaskoczyła drobnym twistem i choć generalnie całość idzie przejść w mniej niż godzinkę, to chętnie sobie od czasu do czasu gierkę odpalę i może spróbuję zdobyć komplet osiągnięć. Kto zdążył, ten ma na Steam za darmo, ale serio myślę, że i dyszką warto rzucić, jeśli ktoś lubi takie pierdółki, czy właśnie serię WarioWare.
Opublikowano 4 kwietnia4 kwi Space Marine 2 (Steam Deck) Ok, zacisnąłem zęby, spiąłem poślady i skończyłem. Lekko nie było, ale po kolei. Klasycznie: dobry, zły i brzydki Dobry Dobre jest to co najważniejsze: gameplay i satysfakcja z grania. Zarówno strzelanie, walka wręcz i eksploracja zrobione jest bardzo dobrze. Nie jest to nic wybitnego, ani odkrywczego, ale wystarczy, żeby czerpać radochę. Świetne są epickie starcia z dziesiątkami przeciwników do których najpierw ładujemy ołowiem, a jak już podbiegnie to co zostanie przechodzimy na walkę wręcz. Są uniki, parowania - zdecydowanie nie jest to prostackie i jest co robić. Przeciwnicy rozpadają się w fontannach bryzgającej krwi, a finishery są brutalne. Dobry jest klimat gry i poczucie uczestniczenia w ogromnej i brutalnej wojnie. Nasz bohater to nie jakiś tam random, ale potężny Space Marine przed którym padają na kolana zwykli żołnierze i zwracają się do niego "my Lord". Daje to poczucie mocy i wyjątkowości. Sam Titus to ponury i oddany żołnierz z krwi i kości. Nie jest to jakiś mruk-niemowa, co ma powiedzieć to powie. Ale zdecydowanie nie jest to bohater z tych "nowoczesnych" czasów. Nie użala się, nie narzeka, nie kwestionuje rozkazów, nie wali smutów i nie pierdoli głupot. Po prostu nie da się go nie lubić. Podobnie jak jego towarzyszy. Sama gra też jest poważna, nikt nie rzuca żarcikami, onelinerami i inne takie. Zdecydowanie na plus i super odmiana. Dobra jest oprawa gry. Grafika jest zwyczajnie świetna, otaczają nas monumentalne budowle, epickie tereny. Ogólnie wszystko jest podniosłe i wielkie. Muzyka jest, coś tam gra, ale nie zapamiętałem jakiegoś szczególnego motywu. Zły Gra mogłaby być bardziej różnorodna. Świetnie to robiły Gearsy, gdzie a to jedziemy pojazdem, a to walimy z działka, a to musimy kogoś osłaniać, a to na coś uważać i tak dalej. W Space Marine 2 po prostu napierdalamy i do przodu. Oczywiścia gra stara się to urozmaicać, ale i tak wszystko sprowadza się do nawalania w kolejne fale przeciwników. Na szczęście gra nie jest długa, więc kończy się zanim się to znudzi. Brzydki No zdecydowanie brzydkie jest to jak gra chodzi na Decku. Jeszcze pierwsza połowa to ok, ale jak wchodzi Chaos to zaczyna się dramat momentalnie. Skończyłem, więc da się skończyć, ale klatki leciały na pysk ostro. Nie polecam grania na Decku, chyba, że ktoś ma bardzo mocne ciśnienie Podsumowując Sama gra to po prostu solidna, dająca radochę strzelanina połączona ze slasherem. Satysfakcjonująca, ale nic nadzwyczajnego. To co sprawia, że wskakuje na kolejny poziom zajebistości to universum w jakim się dzieje. Proponuję przed zagraniem chociażby pobieżnie posłuchać kolesia na youtube Opanowany Daniel. Zrobił kilkadziesiąt filmów o Lore. Nie trzeba, oczywiście, tego robić, ale mocno sugeruję posłuchać o najważniejszych wydarzeniach w świecie WH40K, powstaniu Ultramarine oraz streszczenia poprzedniej części. Gra do tego nawiązuje i fajnie się z tego czerpie jak się ogarnia o co chodzi. Ja osobiście się wkręciłem mocno i godzinami w samochodzie w czasie jazdy słuchałem. Jaka ocena? No w świecie gdzie Dragon Age dostaje 8-10/10 to Space Marine chyba powinien 12. A tak serio to oceniłbym grę jako samą grę na 7+/10. Jak ktoś się wkręci w lore i mu się spodoba to może dodać oczko i będzie 8+/10. I ani grosza więcej Polecam. Ale nie na Steam Decku
Opublikowano 4 kwietnia4 kwi Pamietam GoW Ascension. Pamietam ten tor Archimedesa. Trudne to bylo. Nie wiem na jakim poziomie trudnosci gralem ale takim byle platyna wpadla. Dojeb*na gierka i rzeczywiscie zagadki poprawiono wzgledem iii. Szpilnalbym ponownie z checia bo dopiero co ukoczylem iii i GoW18. Niestety nie mam ps3 dawno
Opublikowano 4 kwietnia4 kwi Ciekawił mnie tryb multi w Ascension, ale teraz już nie ma za bardzo z kim pograć
Opublikowano 4 kwietnia4 kwi W streamie nie działa online. Tam był potrzebny Network Pass przez co sporo osób nie mogło wbić platyny bo tutorial multi był wymagany.
Opublikowano 4 kwietnia4 kwi F.I.S.T Forged in Shadow Torch (ps5) - całkiem przyjemna metroidvania, choć im dalej tym coraz bardziej odczuwałem znużenie. Biegamy królikiem z mechaniczną wielką łapą i tłuczemy przeważnie wrogów w postaci robotów. Oczywiście pozyskujemy z czasem nowe zdolności co daje nam dostęp do wcześniej nieodkrytych terenów. Historia w tle nie jest szczególnie wybitna. Do tego dochodzi spory recykling bossów. Choć finał historii i ostatnie pojedynki to już konkretna jazda i namęczyłem się by zobaczyć napisy końcowe. A grałem na najwyższym poziomie trudności. Myślałem że może po zakończeniu gry zbiorę sobie wszystkie znajdżki jak to mam w zwyczaju, ale nie miałem ochoty. Może to wina mało ciekawych i podobnych do siebie wystrojem lokacji jak np. więzienie, kanały czy fort. No nie chciało mi się podobnie przez to przebijać. Tytuł ok, ale bez szału.
Opublikowano niedziela o 16:105 dni Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Tinykin (Switch)Gdzieś tam w różnych miejscach, nawet w tym temacie, tytuł ten się przewijał i był polecany, a że zarys rozgrywki i oprawa wyglądały obiecująco, to wskoczył na moją wishlistę i czekał na promkę i odpowiedni "nastrój". No i niedawno sobie do Tinykina przysiadłem, a wczoraj skończyłem i była to naprawdę sympatyczna zabawa, choć bez wielkich zachwytów.Abstrahując od raczej pretekstowej (choć mającej jakieś tam przesłanie i ciekawy twist) fabułki, całość opiera się na eksploracji pomieszczeń typowo amerykańskiego domu i zbieraniu gadżetów, które są potrzebne naszemu bohaterowi do powrotu na swoją planetę. Sęk w tym, że protagonista jest miniaturowy i taka kuchnia czy łazienka to z perspektywy grającego ogromne, przepastne przestrzenie, których zwiedzenie wzdłuż i wszerz wymaga paru kwadransów i porobienia niezłych akrobacji. Fundamentem zabawy, poza czysto platformówkowym skakaniem i innymi sposobami przemieszczania się, takimi jak wspinanie po "linach", śmiganie na pełniącym rolę deskolotki...mydle (w praktyce mało precyzyjne i niezbyt użyteczne, szczególnie pod górkę, no ale można grindować!) oraz lewitacją w mydlanej bańce, jest motyw przewodni gry, czyli tytułowe małe stworki. Rozpoczynając dany poziom najpierw musimy "zaopatrzyć się" w odpowiedni zapas wiernie podążających za nami Tinykinów różnego rodzaju (idących momentami już w trzycyfrowe liczby), które w taki czy inny sposób przysłużą się nam w osiągnięciu celu. Rzucamy nimi w dowolnym kierunku w typowo gierkowy sposób, a więc celowanie-parabola-rzut do celu. Różne kolory stworka: różne funkcje. Różowe przenoszą/przesuwają ciężkie przedmioty, przełączają przełączniki etc. Czerwone są wybuchowe (więc jednorazowe xD) i pomagają rozwalać różne przeszkadzajki czy skrzynki (w których chowają się np. ich pobratymcy). Później dochodzą kolejne, ale tego nie będę już spoilerował. Niestety wymóg notorycznego i mało wygodnego używania niektórych z nich (opierającego się na wciskaniu po kilkanaście/kilkadziesiąt razy jednego przycisku) w pewnym momencie robi się męczący; powinno być to jakoś ułatwione czy przyspieszone (ot choćby poprzez trzymanie przycisku).Poza najważniejszymi wihajstrami, potrzebnymi do czynienia postępu fabularnego, mamy tutaj setki innych pierdółek, pełniących rolę czy to "waluty" pozwalającej polepszać możliwości, a właściwie czas "latania" naszego bohatera (o dosyć osobliwym imieniu Milodane), czy to typowych znajdziek rozszerzających lore i potrzebnych po prostu do odhaczenia listy zadań na danym poziomie. Tych jest, jeśli się nie mylę, sześć, plus hub. W każdym spędzimy minimum godzinę, ale jeśli ktoś ulega graczowemu OCD, to może ten czas wydłużyć. Osobiście odpuściłem szukanie wszystkich "kłębków" i paru itemów, do czego, zniechęciły mnie dosyć długie i bezowocne poszukiwania po pozornym oczyszczeniu mapy, bo niestety nie mamy tutaj żadnych podpowiedzi czy mapki (można użyć lornetki ze wskaźnikami, ale pokazuje ona tylko najważniejsze cele). Dla chętnych są jeszcze całkiem fajnie wymyślone wyścigi, ale wymagania do wygranej są mocno wyśrubowane i można się trochę wkurwić, więc z nich też, przynajmniej na razie (czyli definitywnie xD) zrezygnowałem. Trochę się rozpisałem o mechanikach i elementach czysto gameplay'owych (niezgodnie ze sztuką recenzowania, choć post do niej nie aspiruje), a mniej o własnych wrażeniach. Te natomiast były bardzo pozytywne. Gra się po prostu przyjemnie, pomijając drobne wpadki czy lagi, to wszystko jest responsywne i zaprojektowane tak, żeby raczej nie irytować. Sam pomysł na zabawę jest ciekawy, choć tak po dwóch, trzech poziomach już traci świeżość i raczej niczym nie byłem już zaskakiwany. Tinykin to collectathon, gdzie w zasadzie poza gimmickiem związanym z naszymi przydupasami, każdy poziom opiera się na tym samym: zwiedzasz poziomy i zbierasz towary. Tyle, że to cholernie wciąga i nawet, jeśli miałem w nocy odpalić Switcha tylko na chwilę, to i tak ciągle przedłużałem zabawę, bo chciałem sprawdzić jeszcze jeden zakamarek pokoju. Robotę robi właśnie design leveli, choć można się w ich skomplikowanej i momentami wręcz labiryntowej (i mocno wertykalnej) strukturze trochę pogubić: są naprawdę duże i zapełnione klamotami. Czuć tu vibe Toy Story 2 z szaraka czy jednej z moich ulubionych plansz ze starego Counter Strike'a, a któż nie lubi pobiegać po artykułach gospodarstwa domowego w wersji "gigantycznej"? Nie mamy tu przeciwników, a całość, szczególnie w połączeniu z przyjemną muzyką, tworzy relaksującą (jak się teraz mówi, COZY) atmosferę. W Tinykina po prostu gra się dobrze.Wypada wspomnieć też o dosyć ważnym z perspektywy świata przedstawionego, choć mnie osobiście niespecjalnie interesującym motywie, mianowicie wszechobecnych NPCach, z którymi możemy (choć w większości przypadków nie musimy) porozmawiać. Są to różne owady, które zamieszkują zwiedzany przez nasz dom (na czele z ziomkami rybikami cukrowymi). Wydają z siebie typowo "nintendowe" dźwięki zamiast głosów i cóż, w zamierzeniu są elementem komicznym, w praktyce najczęściej niezbyt mnie interesowała ich paplanina. Dużo tu bardziej lub mniej (to częściej) subtelnych nawiązań do popkultury, mitów czy nawet polityki, ale poza mrugnięciem okiem do gracza, raczej nic za tym nie idzie (ot np. pomagamy spotkać się parze o imionach Jack i Rose, kojarzycie ?).Gra ma fajny artstyle (choć jest on trochę niespójny: Milo to typowo kreskówkowy sprite, otoczenie jest stylizowane na, powiedzmy, realistyczne, a owady są jakby jeszcze z innej bajki) i ogólnie wizualnie jest przyjemna dla oka, głównie za sprawą kolorystyki i designu, ale niestety na Switchu technicznie mocno niedomaga. Framerate, który celuje w i tak mało satysfakcjonujące 30 klatek, często się krztusi, szczególnie, gdy na ekranie biega z nami kilkadziesiąt stworków. Tekstury otoczenia potrafią momentami nasuwać skojarzenia z PS2 (charakterystyczne rozmazane "plamy"). Grałem oczywiście w trybie handheld, ale na próbę odpaliłem na TV FHD no i nie wyglądało to za ładnie. Także pomijając oczywiste zalety wersji przenośnej, raczej nie mogę polecić tej konkretnie edycji. Ale grę samą w sobie jak najbardziej polecam, to parę godzin wesołej, wciągającej, odprężającej i miłej dla oka i ucha zabawy z wyróżniającym ją patentem gameplay'owym. Edytowane niedziela o 16:475 dni przez kotlet_schabowy
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.