Farmer 3 282 Opublikowano 28 marca 2021 Opublikowano 28 marca 2021 Kmiot pisze jak jest. Ze swojej strony dodam, że fabularnie ten asasyn jest asasynem tylko z nazwy. To był mój trzeci skrytobójca, po Brotherhood i AC3 i widać, że twórcy ładnie odlecieli by jeszcze jakoś ciągnąć wątek backstabowców. Niczym w F&F czekam na asasyna w kosmosie W ogóle ubi to złodzieje pierwszej klasy i nawet nie kryją się z tym ile rzeczy i patentów podjebali konkurencji. Oczywiście efekt końcowy jest różny. Jedno lepiej wyszło drugie już nieco mniej (albo wcale). Fajnie, że twórcy zaczynają doceniać misje poboczne i nawet tutaj zdarzają się takie z ciekawą fabułą. Są też oczywiście gówna pokroju "idź, zabij i wróć po nagrodę". Kmiot ładnie wypunktował jak kompletnie nietrafiony jest system loot'u. Tony zbędnego złomu, który albo rozbieramy dla surowców (by ulepszyć inny złom) albo sprzedajemy. Legendarne zbroje to też taka nagroda z kartofla. Niby z bonusem ale ostatecznie miksowanie fioletowymi elementami daje lepsze rezultaty. I osobiście będę bronił skalowania się przeciwników do naszego poziomu bo inaczej zbyt szybko bylibyśmy przekokszeni i po paru godzinach nie byłoby przyjemności z rozwalenia jakiegoś bossa czy czciciela. Zresztą tak jak napisałem: odpowiednie operowanie złomem może z nas zrobić maszyny do mięsa nawet na najwyższym poziomie. Oczywiście gra nie wyjawia tego w cale. Trzeba mieć odpowiedni gear z odpowiednimi bonusami pod odpowiednie umiejętności. Pod koniec latałem z zestawem amazonek (tak, grałem Kasią i silne ramiona mi nie przeszkadzały) z bonusami do leczenia i nabijania pasków mocy przy ciosach. System najemników to marna kopia systemu nemesis z serii o ubijaniu orków. Jak wyskoczy info o bounty, spawnują się parę kroków od nas i właściwie mają paszport polsatu do każdej twierdzy, obozu, domu przywódcy, itd. Irytują po czasie więc właściwie występują w charakterze "dostawcy surowców/broni". Nie rozumiem też po cholerę ten fatalny akcent w angielskiej wersji. Da się przyzwyczaić ale kłuje w uszy okropnie. I to w czasach kiedy jest ból dupy głos Apu w Simpsonach. Konia to rzeczywiście nie musieli kraść Geraltowi. Grecji bałem się też z innego powodu: teren. Kurwa, jak ja nie lubię jak co dwa metry jest dupna przeszkoda w postaci postrzępionej góry bądź wzgórza. A gdzie jest poi? Na samej, kurwa, górze. Niby postać sprawnie się wspina ale zdarzają się momenty gdzie "klinuje się". Tęsknię do czasów kiedy płynnie skakało się po rzymskich dachach. Podobnie jak Kmiot mam pedantyczną przypadłość do czyszczenia wszystkiego (porządek musi być) więc też pytajniki czyściłem wszystkie. Oj, dobrze jest dawkować sobie tą odsłonę. Z grą spędziłem jakoś 170h ale przełożyło się to na dwa miesiące. Mimo wszystko na parę lat wyleczyłem się ze sprzedawania kosy w plecy (w asasynach przynajmniej). 2 1 Cytuj
Ludwes 1 690 Opublikowano 28 marca 2021 Opublikowano 28 marca 2021 W dniu 27.03.2021 o 14:00, Yap napisał: Dishonored 2 - dawno nie grałem w skradaneczkę, ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek grał w przeciętną. Dishonored dostarczyło masę zabawy, a w D2 jest o wiele lepiej ze wszystkim. Grałem na hardzie, ale z powodzeniem mogłem zagrać na najwyższym poziomie, bo umiejętności, na które rzecz jasna się zdecydowałem w odpowiednim momencie, są dość mocno przegięte kiedy je podbijemy i pozwalają śmigać przeciwnikom przed nosem. Miałem satysfakcję jak cholera kiedy na koniec gry wywaliło mi z 4 achievementy za przejście gry bez alarmu, zabójstwa i z low chaos. Do tego postawiłem sobie za cel zebranie wszystkich runów i perków. Nie gardziłem innymi zbierajkami, ale capnąłem jedną i drugą raczej okazjonalnie po drodze do celu. Rozpykiwanie map, najbezpieczniejszych ścieżek i rozmieszczeń patroli przyprawiało o szelmowski uśmieszek kiedy jednemu czy dwóm osobnikom WYDAWAŁO SIĘ, że coś widzieli czy słyszeli, kiedy tak naprawdę nie mieli prawa niczego zarejestrować bo moja bohaterka była duchem między innymi duchami. Niewidzialna, sprytna, nie pozostawiająca po sobie żadnych śladów, a co więcej miłosierna, bo chciało jej się kryć ciała nie tylko w ciemnych zakamarkach gdzie jest ciemno, można spać w spokoju i nikt nie będzie zawracał głowy podczas drzemki. Zdecydowałem się na moce bo mapy aż się proszą o tańcowanie po żyrandolach, gzymsach i wieżach. Niby miałem wyczesany arsenał, ale prawie w ogóle go nie wykorzystywałem. Wystrzeliłem może z 10 usypiających strzałek, ale tylko dlatego, że nie miałem pomysłu na miejscówkę, albo brakło mi odwagi, żeby spaść na głowę kolesia, któremu zaraz przybiegłoby na pomoc dziesięciu innych. Prócz tego ZAWSZE mogłem znaleźć metodę jak ominąć psiaki, wleźć do pomieszczenia ze śmiesznie artykułującymi zdania robotami, teleportującymi się wiedźmami albo wyszukać kąt, z którego najłatwiej jest użyć reach i tym samym ukraść runy i perki sprzed nosa nic nie podejrzewających strażników. No bajunia . Nie wierzę, że to piszę, ale ta skradanka ma swoją dynamikę. Oczywiście, że są przestoje, rozkminki i ładowanie stanów gry (a tak przy okazji: quick-load i quick-save sprawdzają się rewelacyjnie), ale jeśli już pozbędziemy się niektórych przeszkód, znamy trasę, a chcemy wrócić do jakiejś znajdźki to fruniemy tam z prędkością Alex'a Mercer'a. No może przesadzam, ale znajomość mapy znacząco zwiększa mobilność. Bardzo niewiele jest momentów gdzie byłem poirytowany tym, że mnie jakimś cudem ktoś zauważył, albo trafiłem do pokoju bez drugich drzwi. Zawsze jest wyjście z sytuacji podbramkowej. Wystarczy się tylko troszkę rozejrzeć. Ostatnio moje zachwyty nad gierkami mogą wydawać się lekko na wyrost, ale backlog jest niemiłosiernie atrakcyjny na pierwszy rzut oka. A tyle dobroci przede mną, że pewnie zaleję ten dział optymizmem. 9/10 gram od kilku dni i o ile na początku nie podeszło mi jakoś za bardzo (choć lubię jedynke, ale podobnie jak tu nie umiałem w to grać, więc to pewnie dlatego, lol), tak w pewnym momencie zmieniłem podejście (nawet przeszedłem jedna misje bez wykrycia) i wciągnąłem się jak nie wiem co dzisiaj spędziłem pół dnia przy tej grze, kompletnie zapominając o bożym świecie - świetny tytul 1 Cytuj
Mejm 15 369 Opublikowano 28 marca 2021 Opublikowano 28 marca 2021 Lollipop Chainsaw - chyba moja pierwsza gra Sudy51, ktora skonczylem (zaczalem lata temu Killer 7 ale pogralem tylko jedna plansze, kiedys wroce, wierze). Wrazenia? No spoko. Kampowy klimat jest wpisany w produkcje Grasshoppera wiec idiotyzmem byloby punktowac szczatkowa fabule, przerysowane postacie i dialogi miejscami z Kapitana Bomby. Wiec w sumie oprocz pracy kamery i nie tak do konca dobrego systemu walki (w obu przypadkach przytyk dla poziomu hard) to nie ma sie czego dowalic. Glowna bohaterka nie jest, wbrew pozorom, tepa blondyna, ma swietny voice acting a pierwsze trofeum wpadlo oczywiscie za zagladanie pod spodniczke. To samo mozna powiedziec o reszcie postaci (moze poza najmlodsza siostra) ale wiadomo, ze nie przebywamy z nimi tyle co z czilliderka i glowa jej chlopaka (tez spoko). Na plus jeszcze projekt bossow i generalnie cala oprawa menusowo-muzyczna (sama grafika w grze jest dosc oszczedna a plansze puste). Gameplay jak na gre o tluczeniu nieumarlych jest urozmaicony, kazdy stage ma jakis pomysl na siebie np. w jednej skupiamy sie glownie na strzelaniu, inna przenosi nas co pare krokow do wnetrza 8-bitowych gier. Juz w prologu czuc, ze Lollipop ma korzenie mocno arcadeowe ale ciezko byloby kiedykolowiek taka gre zobaczyc w salonie. Zastanawialo mnie skad takie wrazenie i doszedlem do wniosku, ze (mimo bycia innym gatunkiem) bardzo przypomina starusienkie celowiniczki jak Virtua Cop czy inny House of the Dead. Tam tez ciagle robilismy jedna czynnosc ale co jakis czas gra zmieniala ujecie, cos wybuchalo, gdzies rozbijal sie samochod, kogos tzeba bylo szybko uratowac itd. I tak samo jest tutaj. Przeklada sie to rowniez na czas gry. Kazda z 6 plansz mozna ukonczyc w 30min (normal, ja gralem od poczatku na hard wiec mialem pod gorke), takze szalu ni ma, mozna robic jakies czasowki ale po co. Ogolnie wiec tytul na plus. Dac za to 250zl na premiere to beka wnusiu ale kupic gdzies na promocji z psn mozna. Daje 7,7 stulejki na 10. 3 Cytuj
kotlet_schabowy 2 735 Opublikowano 28 marca 2021 Opublikowano 28 marca 2021 (edytowane) Ostatni AC w jakiego grałem to Origins, trochę ponad rok temu (fabuła i trochę pobocznych, nawet całej mapy mi się nie chciało odkrywać) i na podstawie posta Kmiota mogę tylko utwierdzić się w decyzji, żeby za Odyseję się nie brać. Wychodzi na to, że poza zmianą miejscówki i historyjką ta seria nadal powiela dokładnie te same schematy. Też pewnie bym się chwilę napawał widoczkami, też bez większego bólu, a nawet z momentami frajdy, porobił misje i pozwiedzał okolice, ale to jest ten moment, kiedy zadaję sobie pytanie: w sumie po co? Nadrobiłbyś lepiej FF VII zamiast 100h odhaczać pytajniki xD. Edytowane 28 marca 2021 przez kotlet_schabowy Cytuj
lukas_k96 311 Opublikowano 30 marca 2021 Opublikowano 30 marca 2021 Plusy: - kontynuacja rozgrywki, którą dobrze znamy z pierwszej części - mnogość rozwiązań i możliwości dojścia do celu - dobrze się walczy, dobrze się też skrada - wiele możliwości eliminacji rywali - oprawa audiowizulana - dużo znajdziek i miejsc do eksploracji Minusy: - taka sobie fabuła, zwłaszcza jej początek - wybór między postaciami jest iluzoryczny i nic większego nie daje - mimo wszystko wolałem lokacje z pierwszej części - rozczarowująca walka z ostatnim bossem - czasami zawodzi AI Ocena: 7/10 - cóż, mocno się zawiodłem, bo jedynkę i DLC przeszedłem z wielką przyjemnością. Wolałem jednak Dunwall niż nowe lokacje. Fabuła też średnio mnie zaangażowała, a wybór między Corvo i Emily został totalnie zmarnowany. Nie ulega jednak wątpliwości, że to nadal świetna skradanka, a takich na rynku jest bardzo mało. Jeśli ktoś bardziej woli bezpośrednie rozwiązania to też się nie zawiedzie, bowiem wcale nie trzeba się tu kryć w mroku, można też zrobić prawdziwą rzeźnię i dobrze się bawić. Plusy: - przyjemne strzelanie - Fenix i jego zgraja to sympatyczni goście - siekanie przeciwników piłą jest satysfakcjonujące, strzelanie zresztą też - doceniam też za patent z brakiem apteczek i przyklejaniem do odsłon (o ile się nie mylę, to chyba była to prawdziwa rewolucja w tamtym czasie) - dobre odświeżenie gry z 2006 roku Minusy: - taka sobie fabuła - AI przeciwników i naszych kompanów - brakuje jakiegoś urozmaicenia w gameplayu Ocena: 7/10 - to moje drugie podejście do Gears of War. Pierwsze skończyło się po godzinie-dwóch, ale teraz postanowiłem spróbować jeszcze raz, ponieważ byłem ciekaw kolejnych części, zwłaszcza tych najnowszych. Trzeba pamiętać, że to gra z 2016 roku, nawet jeśli jest odświeżona. Gra się przyjemnie, choć musiałem ją dawkować. Strzelanie do Szarańczy jest przyjemne, ale fabuła, która kompletnie nie angażuje, nie pomaga w przyciągnięciu gracza do ekranu. Mam nadzieję, że kolejne części będą lepsze, bowiem trzeba przyznać, że Fenixa i jego ekipę można polubić. 1 Cytuj
Wredny 9 724 Opublikowano 30 marca 2021 Opublikowano 30 marca 2021 Forza Horizon (XSX) Aż mi trochę smutno, że to już koniec, bo dawno nie grałem w coś tak... lekkiego i cudownie odprężającego. Wszystko tu zagrało - prześliczna graficzka (podbicie do 4K robi wrażenie), kapitalna ścieżka dźwiękowa (to chyba największy plus), malownicze miejscówki i cudowne fury. Gra idealna na odpalenie po ciężkim dniu pracy, żeby sobie pośmigać nawet bez wyraźnego celu - ot tak, dla przyjemności, w akompaniamencie jednego z kilkunastu energetycznych kawałków i ryku silnika przepięknych samochodów. Wycisnąłem z niej, co tylko się dało - wszystko wygrane, odblokowane, znajdźki odszukane... Wbiłem też chyba wszystkie możliwe dziś do wbicia achievmenty (no chyba, że dorwę kumpla z X360, zagram u niego w FM3/4, żeby tu dostać aczika za "legacy cars"), oprócz oczywiście martwego online i DLC, których nie można już kupić. Oczywiście z miejsca zabrałem się za część drugą i muszę przyznać, że też jest zajebiście, ale jednak jakby słabiej. Po pierwsze grafika lekko straszy aliasingiem i mimo, że ogólnie wszystko jest bogatsze w detale to jednak przez te ząbki wygląda gorzej. A po drugie to dopiero w "dwójce" będę dotkliwie odczuwał brak możliwości zakupu DLC, bo "Storm Island" to konkretne rozszerzenie, zmieniające słoneczne, francusko-włoskie doświadczenie, w niemalże Motorstorma. Że już nie wspomnę o aczikach, których jest tu pełno, a których nie będzie mi dane wbić 2 Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 31 marca 2021 Opublikowano 31 marca 2021 @WrednyCzy ty przypadkiem nie wziąłeś FH2 na x360? Cytuj
Wredny 9 724 Opublikowano 31 marca 2021 Opublikowano 31 marca 2021 Nope - wersja z XONE, jak Pan Spencer przykazał 2 Cytuj
Yap 2 795 Opublikowano 2 kwietnia 2021 Opublikowano 2 kwietnia 2021 Resident Evil 2 Remake - yhh, szkoda, że backlog nie pozwala bo bym chętnie posiedział kilka tygodni nad Hardcore S+. Z tego co widziałem jest jak najbardziej do zrobienia nawet dla takiego REowego laika jak ja. Uwielbiam serię za jej bezsensowność i niedorzeczność. W jakiej innej grze niby musimy znaleźć diament na posterunku policji, żeby móc otworzyć dziwną szkatułę, w której znajdziemy klucz z uchwytem w kształcie serca co by otworzyć drzwi, za którymi znajdziemy kliszę ze zdjęciem kłódki, której zdjęcie dopuszcza nas do szafki, w której znajdujemy pudełko z amunicją do shotgun'a. No kurwa !! Sama gierka jest kwintesencją gaming'u. Przestoje mogłyby być spowodowane nieznajomością mechanik właściwych dla RE czy SH, lecz w związku z tym, że stosunkowo niedawno skończyłem remastery RE0 i RE1 czułem się tu jak świnia w błocie. Od skrzynki do drzwi, od szkatułki do posągu, poprzez ścierwa nieumarłych, nad ściekami i przez nie - czytelna i przejrzysta mapa pozwalała na sprawną eksplorację. Przy bossach chwilka zagwozdki i już po chwili mijałem ich truchło. Ciężko było mi się przyzwyczaić do faktu, że mając za sobą potężnych i zmutowanych skurkowańców nasze postaci dreptały jakby goniła nas mucha. Poza tym żaden przeciwnik nie sprawił mi większych problemów bo arsenał masakrował ich jak maszynka do mielenia mięsa miażdży karkówkę. Napięcie było wszechobecne bo kiedy tylko słyszałem tupanie Tyrant'a wiedziałem, że muszę spindalać co sił, ale bardzo mi się podobał motyw tego bezimiennego zakapiora, który tylko z sobie znanych powodów podążał z naszymi bohaterami. Wątek Leon'a podobał mi się bardziej, ale o Claire nie mogę powiedzieć złego słowa. Dziewucha dzielnie przebijała się przez zastępy umarlaków, a na koniec podjęła decyzję z jajami - wybór, którego Leon'owi nie dane było doznać. Remake kompletny? Biorąc pod uwagę materiał źródłowy jestem gotów przyznać rację wszystkim, którzy są tego zdania. Ocena 9/10 nie jest żadnym bełkotem zafascynowanego gierkami dziadka. Piękne odświeżenie legendarnego tytułu, którego grzech nie trącić swoją uwagą. RE2 Remake dało mi masę radości z obcowania z gierką, ale teraz czas już zabrać się za... 2 1 Cytuj
Yap 2 795 Opublikowano 3 kwietnia 2021 Opublikowano 3 kwietnia 2021 ...Resident Evil 3 Remake - krótsza, lecz niewiele uboższa siostra RE2. Jill jest zayebista. Nadczłowiek odporny na niemal wszystko. Nemesis targa nią na wszystkie strony, kobita jest ciskana o ściany, wychodzi cało z katastrof kolejowych, przyjmuje ugryzienia i płomienie na skórę. Sekwencje Carlosa przemilczę. Robiłem je bo musiałem. Wolałbym biegać Jill i wciskać lufę shotgun'a w mordy zombiaków przez całą grę. Podobnie jak w RE2 zagadki są proste przez co dynamika rozgrywki nie jest zachwiana. Płynność pozwala na chłonięcie gry w niemal jednym posiedzeniu. RE3 jest dynamiczniejsze i nieco szybsze co mi odpowiada bardziej niż trucht poprzedniczki. Walki z wariantami Nemesisa są proste. Niewiele trzeba się zastanawiać jak go ugryźć. Trzymanie go na lekki dystans co by uczciwie pakować mu śrut na ryj jest mechaniczne. Szablon ataków pozwala na szybkie wyuczenie się tego co zrobi i jak to zrobi. I bardzo dobrze. Nie trzeba non stop biegać z pełnym arsenałem pomijając całą górę stuffu po drodze. I tak właśnie było ze mną kiedy wpadłem na arenę z pistoletem raz i drugi. Boss padał nie po chwili, ale za to w miarę bezpiecznie i pewnie czułem się podbijając do niego. Jak zwykle eksploracja robi. Byłem lekko zaskoczony kiedy dostałem trofeum za otwarcie wszystkich szafek, skrzyń, itd, ale z drugiej strony nie są jakoś specjalnie pochowane. Koniec końców, kiedy już się wyczyści mapy ma się tyle amunicji, że wystarczy na wszystkich bossów z Dark Souls. Ok, nigdy się nie wypowiadam o grafice bo zbytnio mnie ona nie interesuje. Stawiam głównie na płynność więc kiedy tylko jest taka opcja w danej grze to wybieram performance. W przypadku tych remake'ów kilka razy zatrzymałem się i rozejrzałem. Grałem na Prosiaku, a lekki zachwyt tu i ówdzie nad sugestywnością wykreowanego świata potrafił mną targnąć. Jak zwykle ostatnimi czasy przeżyłem świetną przygodę. Wrócę do obu gier za dwa miesiące, żeby podbić do scenariuszy B w RE2 i Hardcore'a w obu. Są tego warte. 8+/10 2 1 Cytuj
drozdu7 2 880 Opublikowano 3 kwietnia 2021 Opublikowano 3 kwietnia 2021 Ja gralem na zwykłym OneS w obie części i uważam że wyglądają prześlicznie. Pisałem już że ten silnik residentowski jest naprawdę zajebisty Cytuj
lukas_k96 311 Opublikowano 4 kwietnia 2021 Opublikowano 4 kwietnia 2021 Plusy: - w miarę ciekawa fabuła - dobra oprawa audiowizualna - czasami można się przestraszyć - kilka różnych ścieżek fabularnych, w zależności od wyborów Minusy: - wydarzenia czasami są mocno naciągane - osoby, które nie lubią filmowości i QTE nie mają tu czego szukać - czasami zła praca kamery - bardzo krótka.... - brak twistu fabularnego - brak polskiej wersji językowej Ocena: 6+/10 - muszę przyznać, że mocno się zawiodłem. Przy Until Dawn bawiłem się wybornie, tutaj już pod koniec trochę się męczyłem. Fabuła ma swoje momenty i w sumie ciekawi nas co i dlaczego się dzieje, natomiast często jest mocno naciągana i jak na grę tego typu, brakuje tutaj jakiegoś twistu fabularnego. Mamy sporo wyborów i gra wygląda inaczej za każdym razem, więc za to plus. Do tego dobra oprawa audiowizualna. Na minus zaledwie 4-5 godzin gry (biorąc pod uwagę pełną cenę), a także brak polskiej wersji językowej. Cytuj
triboy 985 Opublikowano 6 kwietnia 2021 Opublikowano 6 kwietnia 2021 W dniu 22.03.2021 o 21:17, Yap napisał: Star Wars Fallen Order - ok, wiem, że już się wypowiedziałem we "Właśnie zacząłem", ale parę rzeczy chciałem skomentować. Pierwsza z nich to bossowie. Tak jak ze wszystkimi dawałem sobie radę całkiem sprawnie, tak ten pajac z Dathomir i Trilla przyprawili mnie o spazmy wkurwienia. Czasem łańcuch ciosów, opóźnienia komend i ten debilny przerywnik kiedy musimy się uzdrowić były powodem durnych zgonów, na które nie miałem remedium. Całe szczęście zgony również uczą bo po jakimś czasie zacząłem wykorzystywać proste elementy Mocy i to było kluczem do sukcesu. Reszta szefostwa była bardziej przewidywalna i tak jakoś...prosta. Grałem na Master Jedi, więc mimo iż zwykłe mobki potrafiły uprzykrzać mi życie to jednak odskoki i ogólne tańce pozwalały na skuteczną eksterminację. Czasem dochodziło do kuriozalnych sytuacji kiedy to pajęczy boss, przed którym spieprzałem, w akcie furii i wskutek zewu krwi rzucił się za mną do małego stawu i...koniec walki. Headhunterzy to nie mniej głupie stworzenia. Atakuje cię taki znienacka by dojść do wniosku, że olbrzymia przestrzeń w bramie była przeszkodą nie do pokonania i nie tylko zaprzestaje ataków, ale nawet ostentacyjnie odwraca się od naszego bohatera i wraca spacerkiem na pozycję wyjściową. Ale cała reszta jest piękna. Gwiezdne Wojny to tak wyczesany pomysł na grę przygodową, że grzechem jest go nie wykorzystać. Potencjału przecież nie brakuje, a postacie mogą ewoluować na wielu płaszczyznach tak by stworzyć z historii intrygującą przygodę zarówno dla gracza jak i bohaterów. Mapy są cudne, flora i fauna zaskakują i zmuszają do powalczenia o życie w dzikich światach. A te zaprojektowano w iście mistrzowskim stylu. Chciało mi się. Nie szukałem sposobów by jak najszybciej przebiec lokację lecz zaglądałem w każdą norę i za każde węgły. Zaowocowało to masą trofeów za myszkowanie i zbieractwo. Tak, wiem, że zachęta jest marna bo kosmetykę można sobie włożyć w buty ewentualnie, ale mimo wszystko odkrywanie mega ciekawych światów jest nagrodą samą w sobie. Już na samym początku gry pomalowałem DB-1 na kolor pomarańczowy bo kto nie chciałby biegać z Wall-E na ramieniu? Bohater nosił poncho w kolorze khaki. W ten sposób chciałem oddać ducha Return of the Jedi, a jak wiemy od oryginalnej trylogii nic lepszego nie powstało więc wybór spowodowany nostalgią i tęsknotą za jakością był prosty. Lightsaber też wymodelowałem na modłę tamtych czasów. Koniec końców SW Fallen Order jest grą ze wszech miar udaną. Czuje się ducha Gwiezdnych Wojen, a jeśli ktoś lubi poczytać to i znajdzie mnóstwo odniesień do uniwersum w postaci logów, które nam skwapliwie gromadzi DB-1. Marzy mi się Luke Skywalker w roli głównej i jakiś epicki quest, który wymazałby posmak zdechłej żaby po ostatnim skurwieniu jego postaci przez zyebanego Disney'a, ale to chyba już nie nastąpi. Takie sentymentalne dinozaury, które nie czują nic poza pogardą do ostatniej trylogii, poniekąd tolerują drugą i nie uznają komiksów, książek czy seriali w świecie SW już wymarli. Jestem reliktem, który do usranej śmierci będzie rozpaczał nad tym "co mogło być", a co mamy. Takie gierki jak Fallen Order są iskierką pozytywnych wibracji w ciemnym dupsku, z którego wypełzł chłam i zniszczył piękną historię o bohaterstwie, braterstwie, PRAWDZIWEJ RÓWNOŚCI, lojalności, sprzeciwieniu się złu za cenę największych poświęceń i miłości między ludźmi z diametralnie różnych środowisk, a nawet światów. Przypadkiem zrobiłem również platynę, ale to był raczej wynik lizania każdej tekstury i tego, że trofea same się robiły. 8+/10 Nie będę powtarzał tego, co Yap już napisał. Mój post wyglądałby podobnie. Dodam jedynie, że dawno nie widziałem tak świetnie wyglądającego świata. Wszystko jest "na swoim miejscu", jest plastyczne, wręcz namacalne. Podróżowanie przez Galaktykę jest niesamowicie przyjemne. Często zatrzymywałem się i podziwiałem widoczki. Nie jestem jakimś mega fanem SW, obejrzałem jedynie pierwszą trylogię za to w Fallen Order wsiąknąłem od razu i jak grałem, to miałem wrażenie uczestniczenia w wielkiej przygodzie, a nie w zaliczaniu znaków zapytania i różnych bzdurnych zadań pobocznych. Sama gra dała mi ponad 20h doskonałej zabawy, a nie robiłem platyny. Polecam jak diabli/10 2 Cytuj
apsnt 61 Opublikowano 6 kwietnia 2021 Opublikowano 6 kwietnia 2021 (edytowane) Ja na każdą grę Respawn będę czekał siedząc na palcach. Titanfall 2 to 10/10 a byłoby 11, gdyby było dłuższe. Gameplay jest obłędnie przyjemny. Dlatego nie dziwi mnie, że nawet Star Wars im wyszło bardzo dobre. Respawn to najlepsze studio w posiadaniu EA. A ja niby już raz ukończyłem Demon's Souls, ale bez platynki nie spocznę ;p. @Kmiot, nie wiem jak przebrnąłeś przez Odyssey. Ja co prawda przerobiłem Origins na wylot, bo kocham klimat Egiptu, ale starczy mi chyba na 5 lat asasinów. Jak odpaliłem Odyssey to wszystkie zmiany na minus. To już nie jest Assassin tylko murderer. Wszystko rozwalasz brute forcem, przeciwnicy się skalują, misje takie, że nawet nie czytasz fabuły a jest tego miliard. Wytrwałem ze 20h. Edytowane 6 kwietnia 2021 przez apsnt Cytuj
Mejm 15 369 Opublikowano 7 kwietnia 2021 Opublikowano 7 kwietnia 2021 Castlevania: Lords of Shadow 2 - bardzo nieintuicyjna gra. Bylem w 3/4 kiedy zorientowalem sie jak poukladne sa levele i ze de facto wizje przeszlosci to jest osobna mapa z lokacjami xD Brakowalo czestszych punktow do podrozy miedzy etapami, a te pojawialy sie wlasciwie jak juz dochodzilismy do nowej lokacji. Troche rehaszu z jedynki. Miejscami widac duzo pracy (toy maker, carmila) ale koncowka to juz (jak wielokrotnie pisalem) typowe "nie mamy czasu na tego bossa, niech cos macha i jak przestanie to gracz go obije". Etapy skradankowe nie byly takie zle jak sie spodziewalem po recenzjach ale je.bac tego kto wymyslil zyrandole czy inne wiszace klatki. W ogole te typy co ich omijasz po cichu maja cie na 3 strzaly ale nikt ich przeciw tobie nie wysyla xD Jak juz przejdziesz skradanke to znikaja i sie wiecej nie pojawiaja. Fabularnie calkiem spoko ale oczywiscie dziurawo. Musze nadrobic mirror of fate, nie wiedzialem ze jest prequelem do 2ki. Zostalo mi jeszcze dlc z Alucardem. Umiejscowienie akcji w terazniejszosci wlasciwie nie razi. Walka jest OK ale na normalu nie uzylem polowy wykupionych zdolnosci. W ogole chyba sobie utrudnilem bo wlaczylem luzna kamere a przy ruchliwosci przeciwnikow co chwila bylo spam bukake. Zaczynajac dwojke musialem przypomniec sobie jedynke. Tak samo pewnie bedzie za jakis czas z dwojka. Doceniam, ze zgrabnie wybrneli z zakonczenia ktoregos dlc i protagonista uczynili Dracule. 7+/10. e: aha ku.rwa zapomnialem o najwazniejszym. Muzyka w tej grze to jest ku.rwa jakas abominacja. Jakies puzony jak z God of War i gora 3 utwory w zapetleniu. Ide o zaklad, ze kupili jak w jakims sklepie z assetami do unreal engine. No zaje.biste scalanie ;F Cytuj
Square 8 728 Opublikowano 7 kwietnia 2021 Opublikowano 7 kwietnia 2021 22 minuty temu, Mejm napisał: No zaje.biste scalanie ;F <5 minut Cytuj
Pupcio 18 658 Opublikowano 7 kwietnia 2021 Opublikowano 7 kwietnia 2021 A jedynce ile byś dał przy dwójce? Bo mi się mega podobała A dwójki nie ruszyłem bo każdy odradzał żeby to ruszał Cytuj
Mejm 15 369 Opublikowano 7 kwietnia 2021 Opublikowano 7 kwietnia 2021 Bylo 7? - to do Square'a 1 minutę temu, Pupcio napisał: A jedynce ile byś dał przy dwójce? Bo mi się mega podobała A dwójki nie ruszyłem bo każdy odradzał żeby to ruszał Nie pamietam ile dalem 1ce. Pewnie z 8. No generalnie to nie sa te casltevanie co kiedys. Jedynka to wiadomo bardziej GoW czy inne Dantes Inferno. W sumie dwojka jest metroidvania, nie dostaniesz sie w niektore miejsca jesli nie masz jakiejs zdolnosci. Szczerze nie pamietam czy tak bylo w 1, ale chyba nie, byla liniowa. Cytuj
Square 8 728 Opublikowano 7 kwietnia 2021 Opublikowano 7 kwietnia 2021 11 minut temu, Mejm napisał: Bylo 7? - to do Square'a A nie sprawdzałem nawet, ale chyba ponad 10, nie wiem. Cytuj
Il Brutto 1 628 Opublikowano 13 kwietnia 2021 Opublikowano 13 kwietnia 2021 (edytowane) RE: Code Veronica - ostatni klasyczny Resident na mojej liscie, zaczalem w swieta, dzisiaj dopiero skonczylem bo dosyc dluga gierka, kilkanascie godzin mi zeszlo. No nie ma co ukrywac ze to najslabszy z tych klasycznych. Klimatem nie powala, zadna z miejscowek nie robi specjalnego wrazenia, oczywiscie to gra sprzed dwudziestu lat, ale mimo wszystko za duzo zmian lokacji w krotkich odstepach czasu robi swoje. Przez cala gre mialem takie wrazenie jak np. w 2 po opuszczeniu posterunku, ze klimat opadl. Duzo backtrackingu i dlugodystansowego biegania, nie podobalo mi sie to b onie dalo sie jak w jedynce czy dwojce otworzyc mape i spokojnie rozplanowac run zeby zrobic progres, tutaj jakos tak sie bieglo na zywiol. Slyszalem opinie, ze ta czesc jest bardzo trudna i zeby oszczedzac ammo, ale to chyba byly jakies tipy dla czlowieka ktory pierwszy raz widzi te serie bo nic nadzwyczajnego mnie nie zatrzymalo. Jedno co mnie zdziwilo, to ze teoretycznie mozna sie zaciac bo zeby przejsc jeden moment trzeba miec 2 przedmioty leczace na stanie, co jest bezsensowne jak dla mnie no ale ok. Na poczatku mi przeszkadzalo sterowanie ale jak sie przyzwyczailem to mi sie lepiej gralo niz w "usprawnionych" 0 i 1 gdzie po zmianie kamery i zatrzymaniu postaci zmienialy sie kierunki. Fabula i postaci chyba najgorsze ze wszystkich xD Rozumiem ze to zawsze byl horror klasy B no ale szanujmy sie. Ale w sumie to chetnie zobaczyl bym remake bo jest co rimejkowac, zwlaszcza gdyby sie pokusili o podbicie klimatu i przerobienie czesci miejscowek. Edytowane 13 kwietnia 2021 przez Il Brutto 2 Cytuj
okens 541 Opublikowano 13 kwietnia 2021 Opublikowano 13 kwietnia 2021 Ok, glowna os abularna w RDR2 pekla. Przed rozpoczeciem znalem juz bolaczki graczy i obiecalem sobie, ze nie ulegne, ze bede lizal sciany, polowal na zwierzyne i chlonal klimat dzikiego zachodu ale jednak peklem ;P Ukonczylem na srednio szybko( jak chyba wielu z was), robiac jakies tam losowe zdarzenia, raz na rudki rok odzyskujac dlugi, probujac przypomniec sobie w 1/3 gry o obowiazku czyszczenia broni. Z dwa razy nawet opieprzylem dziczyzne ktora wczesniej upolowalem. Podsumowujac: Bardzo dobra gra ale w realiach XXI wieku nie znalazlem wystarczajaco czasu by zatopic sie we wszystkich tych rozwiazlosciach... a za miesiac wychodzi Mass Efekt Cytuj
Lukas_AT 1 209 Opublikowano 14 kwietnia 2021 Opublikowano 14 kwietnia 2021 (edytowane) Remake Demon’s Souls Gra ukończona. 36h. Uff miejscami było ciężko, tym bardziej, że to moje pierwsze soulsy. Grę przeszedłem rycerzem, ale gdzies tak w polowie gry zdjąłem ciężki pancerz by być bardziej zwinnym. I to polecam, bo bez szybkich uników nie da rady. Miejscami było ciężko bez ataków dystansowych maga - to fakt - i trzeba było nieźle kombinować. Absolutnie wciągająca rozgrywka, a przy 60fps robi mega robotę. Do platynki chyba nie podejdę, bo widzę, że na dwóch przejsciach sie nie skonczy. Masa sekretow wciaz do odblokowania. Niemniej, i tak czuje, że po jednym przejsciu wycisnąłem z tej gry bardzo duzo i czuję się usatysfakcjonowany. Chyba nie czuję potrzeby tej pozycji masterować - może z wiekiem już czlowiekowi przeszla ochota na takie zabawy. Co do bossów, kilku łatwiejszych (padli nawet za 2-3 razem), ale kilku zalazło za skórę. Najbardziej zirytował mnie Ludojad, bo jest ich dwóch i spychają w przepaść. Wrocilem do niego dopiero mega skoksowany, a i tak bylo ciężko. 36h - chyba idealna długosc, bo gra nie zdążyła zmęczyć. Graficznie robi wrazenie. W wielu miejscach ilosc detali poraża. Najbardziej w pamięci zapadła mi Boletaria i tamtejsze zamczyska. Design miejscówek to pierwsza klasa. W dodatku te ciemne lokacje na oledzie potęgują wrażenie. 9/10* *dla mnie pierwsze soulsy, wiec wrazenie moze byc inne dla starych wyjadaczy serii. Teraz mam ochotę na coś lużniejszego, może jakiś cinematic. Dobrze, że zaraz Ratchet, a do tego czasu jeszcze ogra się zaległe Mario Oddyssey. Edytowane 14 kwietnia 2021 przez Lukas_AT 4 Cytuj
Yap 2 795 Opublikowano 17 kwietnia 2021 Opublikowano 17 kwietnia 2021 Devil May Cry 5 SE - tak, 5ka to swietny stylish slasher. V jest moim zdaniem pomyslem nietrafionym i strasznie niepasujacym do sieczki, lecz z drugiej zas strony w jakiej innej zwariowanej narracji by sie miescil? No tylko w DMC. Te kilka misji przeboleje. Z Nero zrobili znacznie lepsza postac niz poprzedniczce. Nie mowie tu o palecie ciosow bo ta juz w 4ce byla bardzo atrakcyjna, ale teraz wyglada lepiej, porusza sie lepiej i znacznie bardziej odpowiada mi ta cala otoczka klubu DMC jako motywacja niz nudny w uj watek Kyrie, czy jak ona tam sie zwie. Nero jest na drugim miejscu jesli chodzi o moje ulubione grywalne postacie w universum. Kiedy juz wyczailem timing, poznalem moc giwery i rozkminilem bossow to diably jak sie rozryczaly tak wyly do samego konca gry. Dante to fla mnie masherka. Swietnie sie nim gra jak juz ogarnie sie dwa glowne style, ale dla mnie osobiscie kontrola na Nero ma wiecej...kontroli samej w sobie. Nie jestem zaden Tatsumaru Black czy ten chory skoorviel Donguri. Ogarnięcie SSS/no damage/4 style w jednym to dla mnie za duzo. No ale jak na edycje SE przystalo wisienka na tym cudnym napyerdalankowym torcie jest Vergil. Od DMC3 SE stawiam go na szczycie listy grywalnych postaci i w ogole jest najznosniejsza do sluchania i najlepsza do sieczki postacia. Jest rowniez najpotezniejszy z nich wszystkich, dlatego przeciwnicy gina nieslychanie szybko. Na DMD nie bylo scierwa, ktore by mu podskoczylo. Dante sprawil mi najwiecej problemow, ale tak czy owak Vergil rzadzi niepodzielnie. Niepotrzebnie sie obawialem tej odslony. Zaczalem ja z dosc sceptycznym nastawieniem, ale z misji na misje wszystko robilo sie coraz bardziej sensowne, czytelne i mozliwe do zrobienia. Fajnie, ze Capcom jeszcze dlubie przy tej franczyzie. 2 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Kmiot 13 885 Opublikowano 17 kwietnia 2021 Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 17 kwietnia 2021 (edytowane) No dobra, może jeszcze nie ukończyłem, bo planuje wrócić po platynę, ale widziałem już wszystko, więc mogę wydać ostateczną opinię. Captain Tsubasa: Rise of New Champions Backstory: Tak, nie będzie zaskoczeniem, że Tsubasa towarzyszył mi w trakcie dorastania. Jaranko było ogromne, ale to był ten moment, gdy całe wakacyjne dni spędzało się na łące, pełniącej rolę boiska. Cały dzień, nie zmyślam. Na przemian mecz i leżenie na trawie oraz dyskutowanie ze źdźbłami w ustach na tematy, które wtedy zajmowały kilku- i kilkunastolatków. A potem kolejny mecz ze zmienionymi składami, bo ktoś musiał na obiad, albo dostał szlaban za brudne spodenki czy zgubiony klucz do domu, który nosił zawiązany na szyi (klucz, nie dom). I choć technicznie i sercem bliżej mi było do Ishizakiego niż Tsubasy, to harmonogramu transmisji na Polonii 1 pilnowało się z namiętnością, a życie na podwórku zamierało na czas emisji nowego odcinka. Na wagary chodziło się do kolegi (którego rodzice pracowali, więc miał wolną chatę) i wspólnie oglądało się poranne powtórki. Bez przesadnych emocji, bo znało się rezultaty, ale jednak - w tle leciało i każdy zerkał. Grę na Pegasusa ogrywało się z dziecięcą zawziętością oraz onieśmielającym uporem, by rozkminić znaczenie tych japońskich krzaczków. Z wiekiem ta namiętność osłabła, choć sentyment nadal miło gilgotał po podbrzuszu, gdy widziało się bohaterów z dzieciństwa powracających tu i ówdzie. Nazwiska, które pamięta się tak samo dobrze, jak rzeczywistych piłkarzy grających w tamtych czasach. A teraz znów wrócili. I znowu nie potrafię ich nie kochać. Zacznę od istoty sprawy. To gra dla fanów. Nie wiem, być może jakimś cudem sprawi, ze ktoś, kto wcześniej z Tsubasą do czynienia nie miał, teraz się tematem zainteresuje. Cuda się zdarzają. Ale ta gra nie jest wystarczająco dobra, by rozkochać w sobie nowe tłumy. CT:RoNC jest skierowane przede wszystkim do generacji wychowanej na anime, bo to jej największa, być moze nawet jedyna siła. Siła sentymentu. Za to jaka! Osobiście mnie ona zmiażdżyła i choć spodziewałem się jedynie miłego połechtania duszy fana, to w efekcie utonąłem w tej grze niczym w betonowych butach. I nie umiem tego racjonalnie wyjaśnić. Tak samo jak nie potrafię tej gry nikomu z czystym sumieniem polecić, bo zdaję sobie sprawę, że w równym stopniu co mnie wciągnęła, to kogoś może odrzucić. Więc spróbuję do sprawy podejść metodycznie. Goły gameplay: Podstawowym błędem jest traktowanie CT:RoNC jako gry piłkarskiej mającej rywalizować z tuzami gatunku. W żadnej warstwie nie sprosta ona porównaniom. Rozgrywce brakuje szlifów. Animacja poruszających się zawodników cierpi na niedobór klatek. AI często dostaje wylewu, czasem zdarzało mi się, że komputer rozpoczął grę od środka, "podał" piłkę do przodu, ale żaden jego zawodnik nie biegł w jej kierunku. Detekcja kolizji może ubiegać się o rentę inwalidzką. Wymiana kilku podań do dokonanie większe od pokonanie Mullera na bramce, bo zawodnicy potrafią ignorować piłkę toczącą się między ich nogami, zamiast ją po prostu przyjąć. Tradycyjne strzały to śmiech na sali, bo nie stanowią żadnego (no, prawie żadnego) zagrożenia. No trudno znaleźć jakiekolwiek plusy, które staną w obronie "gołego" gameplayu. Sprawy mają się odrobinę inaczej, jeśli zaczniemy CT:RoNC traktować jako grę arcade w temacie piłkarskim. Wtedy można dojrzeć pewien potencjał. Pełen gameplay: To gra w pełni oparta na indywidualnościach i odpalaniu ich umiejętności. Możemy w meczu podgryzać przeciwnika i ostatecznie być może nawet uda nam się go pokonać. Bo bramkarze mają swój poziom "Spirit" i póki im go nie obniżymy kolejnymi atakami, to nic nie przepuszczą (pomijając wyjątki). Więc to nie kwestia techniki, a raczej metodyczności i zręczności w kreowaniu ciągłego naporu na bramkę. Ale nic nie robi grze tak dobrze, jak uruchamianie kolejnych Super Strzałów, spektakularne dryblingi przez pół boiska i sześciu obrońców, zakończone ładowanym na podwójnym pasku Super Mega Strzałem, robiącym sito z bramkarza (albo znacznie uszczuplającym jego Spirit, jeśli jest klasowym golkiperem). To jest istota rozgrywki, w tym cały jej urok i powab. Nie ma to jak minąć dwóch przeciwników przy pomocy finezyjnego drybligu Tsubasy (odpalanego mało finezyjnym jednym przyciskiem), podać piłkę do Kojiro, który przebije się siłowo przez kolejnych trzech obrońców i odpali z 10 metrów od bramki Neo Tiger Shoot, którego moc wniesie piłkę do siatki razem bramkarzem w roli zbędnego balastu. Cały mecz się składa z takich elementów i one w moim przypadku niestrudzenie pompowały dopaminę do mózgu, bo pomimo dziesiątek/setek meczów te animacje w żadnym sensie mi się nie znudziły czy opatrzyły. Wciąż cieszą wzrok tak samo, jak 50/100 meczów temu. Powtarzalność gameplayowa dostrzegalna gołym okiem, ale dziwnym sposobem jakoś mi nie doskwiera. Bo cóż to są za animacje! Dzikie hołubce z piłką. Majstersztyki. Epickie, a jednak na tyle dynamiczne i krótkie, że nie nużą w żadnej sytuacji. A już najbardziej imponujące są Combo Shoty, zatrudniające do udziału dwóch (czasem nawet trzech!) zawodników. No kurwa, satysfakcja za każdym razem murowana. Strategia? Generalnie nie istnieje, choć można drużynie dynamicznie nadawać przydatne taktyki (np. Combo formation, gdzie kluczowi dla kombinowanych strzałów zawodnicy krążą w pobliżu siebie, co ułatwia wykonywanie Combo Shotów), ale chyba najistotniejszą kwestią jest ładowany każdym udanym zagraniem pasek V-Zone. Po pełnym zapełnieniu możemy zdecydować czy chcemy go odpalić w ataku, co daje nam boosta (w zależności od wybranego skilla kapitana drużyny), albo zachować go na "czarną godzinę", czyli Super Save naszego bramkarza, który w takiej sytuacji wybroni nawet najpotężniejszy strzał w grze (oczywiście taką umiejętność posiadają tylko najlepsi golkiperzy, a nie byle chłystki). I znów - animacje Super Save'ów to złoto czystsze, niż cygańskie zęby. Ale to by było na tyle w kwestii strategii, bo reszta to radosne dożynanie bramkarzy między słupkami. Fabuła: tak, bo gra oparta na anime musi mieć fabułę i choć tutaj na pierwszy rzut oka nie prezentuje się ona imponująco, to po trzykrotnym jej przebrnięciu informuję, że jednak odrobinę podniosłem brwi z wrażenia. Na początek gra poleca nam Tryb Tsubasy, który uznawany jest za "łatwy" i ma za zadanie wprowadzić w zawiłości rozgrywki (jeśli można to tak nazwać). Scenariuszowo to droga Nankatsu do trzeciego z kolei tytułu Szkolnych Mistrzów Japonii. Rzecz jest silnie "story driven" i mocno zajeżdża visual novelą przetykaną gameplayem (meczami). Ale nawet mecze bywają reżyserowane, więc czasami nie sposób uniknąć utraty bramki, która ma za zadanie podnieść ciśnienie spotkania. Dla równowagi czasami to my zdobywamy bramkę, bo tak przewiduje fabuła, więc w ogólnym rozrachunku to się w miarę wyrównuje. Co nie zmienia faktu, że ten tryb jest mocno "sztywny" w założeniach i silnie zakorzeniony w zaplanowanej fabule. Nie ma tam zbyt wiele pola manewru. Dla weterana to jest łatwizna, ale dla kogoś, kto dopiero uczy się gry potrafi być zniechęcający. Jak w trzecim meczu dostałem w pierwszej połowie trzy bramki od braci Tachibana to trochę się podrapałem z tyłu głowy ("to tak ma być?"). No i te wszystkie fabularne gadki nie każdego przekonają, ale do tego wrócę za chwilę. Bo drugim trybem fabularnym i najjaśniej świecącą w gwiazdozbiorze gwiazdą jest Ścieżka New Hero. Tutaj z założenia mamy sporą swobodę. Kreujemy własną postać. Wybieramy pozycję oraz szkołę startową (obecnie pięć do wyboru), która już na początku da nam adekwatne bonusy i skille. Potem zaczynamy się piąć po szczeblach drabiny krajowej. Wybieramy karty bohaterów, z którymi chcemy zawiązać znajomość, by potem przejąć ich umiejętności. Wykonujemy wyzwania meczowe (każdy aspekt - strzały, odbiory, podania, dryblingi - jest oceniany z osobna). Między meczami prowadzimy rozmowy, wybieramy kwestie dialogowe, obserwujemy fabularny rozwój i sympatie pozaboiskowe. Zyskujemy poklask, rosną nam statystyki, uczymy się skillów (aktywne oraz pasywne) od wybranych przyjaciół. Budujemy wymarzonego grajka od zera. A potem zostajemy wybrani do młodzieżowej reprezentacji i jedziemy na turniej międzynarodowy. I tam robimy to samo, tylko w większej - międzynarodowej - skali. Wracają ukochani bohaterowie Nipponu i to wspaniały ukłon dla fanów. W ogóle osobistości, które tam spotykamy to miód na serce. Zimni i metodyczni Niemcy ze Schneiderem na czele. Samolubny Carlos Bara holujący reprezentację Brazylii, której brakuje drużynowego zgrania. Przesadnie pewni siebie Amerykanie stawiający na siłę mięśni. Entuzjastycznie nastawiony do gry Juan Diaz i jego Argentyna. Niesamowicie wyważony kolektyw francuski z gwiazdami w każdej formacji (poza bramkarzem, co działa na naszą korzyść). Włosi pozbawieni środka pola, za to z wyjątkowymi bramkarzem oraz napastnikiem. Holendrzy z białym, blond Kluivertem. Senegal, czyli chłopcy do bicia, ale z ogromnym sercem do gry. Wymieniam ich tutaj z pamięci i nie posiłkuję się żadnymi "przypominajkami", co tylko pokazuje jak wyraziści to bohaterowie. Zapamiętałem ich. Pamiętam ich Super Strzały, wady i zalety. Pamiętam ich animozje, nastawienie personalne, charaktery. Całkiem sporo jak na głupią grę o piłkarzykach. Pewnie, że nacisk fabularny może niektórych zmęczyć. To w większości dialogi motywacyjne w rodzaju: musimy to zrobić! Pokonamy ich! Pokonam cię! Nie dam się pokonać! Dam z siebie wszystko! Musimy to wygrać! I tak w kółko, z nielicznymi wyjątkami. Visual Novelowa paplanina. Ale fani anime powinni mieć już na to wyrobioną tolerancję. No i do tego dla urozmaicenia dochodzą opcjonalne dialogi w zależności od naszych przyjaźni i zdobywanych umiejętności, więc ostatecznie każda rozgrywka potrafi się mocno różnić. A gdyby tego było mało, to tryb posiada niemałą regrywalność. Bo po jednokrotnym ukończeniu możemy następnym razem tak pokierować fabułę, by w finale zmierzyć się z zupełnie inną ekipą. A dla smaczku doprowadzić do sytuacji, że namierzą nas skauci i po zakończeniu turnieju zostaniemy zaproszeniu do topowej drużyny (to tylko smaczek i forma docenienia, bo kariery tam nie możemy kontynuować). Do tego dorzućmy wybór innej szkoły na starcie i mamy całkiem inną rozgrywkę. Pewnie, że wiele elementów się nie zmienia, ale mamy na tyle duży wpływ na rozgrywkę oraz swobodę, że bawimy się równie dobrze co za pierwszym razem, a brnięcie do odrębnego finiszu to frajda sama w sobie. Co poza tym? Niewiele. Po odblokowaniu wszystkiego mamy raptem 21 drużyn do wyboru w trybie meczu towarzyskiego (narodowe + szkolne z Japonii). Trybów solo też niewiele (towarzyski, konkurs rzutów karnych, turniej, trening), bo istotą są tutaj wyraźnie tryby fabularne opisane wyżej. Jest tryb Online i możliwość tworzenia własnych drużyn (również z udziałem zawodników, których wykreowaliśmy w trybie fabularnym). Są paczki z kartami "przyjaciół" oraz itemami podnoszącymi staty (których potem możemy używać w trybie fabularnym), w zasadzie brak mikrotransakcji (są, ale o pomijalnym znaczeniu). No i znów - nic imponującego. No i doskwiera trochę multum "loadingów" między scenkami fabularnymi, czasem nawet w trakcie dialogów. Tak samo jak ciągłe "Connecting to network" w trakcie poruszania po menu głównym. Praktycznie przy każdej zmianie menu gra robi "connecting to network" i każdorazowo potrafi to trwać 10-15 sekund. Irytujące w chuj. Ale i tak uwielbiam tę grę. Mam już w niej pewnie z 50 godzin, choć patrząc z boku nie potrafię stwierdzić gdzie mi je pochłonęło, bo nie ma w tym aż takiego potencjału. Najlepsze jest to, że zamierzam tam powrócić, bo do odkrycia zostało mi jeszcze "USA route", a potem powtórka z Niemcami, tym razem muszą mnie wyskautować. I tak to się powoli toczy między Super Strzałem a Super Savem. Polecam, aczkolwiek reklamacji nie przyjmuję. Edytowane 18 kwietnia 2021 przez Kmiot 13 1 1 1 Cytuj
Mendrek 569 Opublikowano 17 kwietnia 2021 Opublikowano 17 kwietnia 2021 Puzzle Quest: The Legend Returns - bynajmniej nie jest to nowa część (a szkoda), a dopakowana o nowe misje i klasy postaci część z 2007 roku. Pierwotnie ukończyłem na PSP. Czy w związku z tym grało mi się gorzej? Absolutnie nie! To ten sam dobry, wciągający i oszukujący na potęgę 3-row battle. Tyle, że z mapą po której chodzimy robiąc to i owo, prowadząc dialogi i czasami dokonując wyboru między dwoma opcjami (np. zatrzymać przedmiot lub oddać go). Pozwala to rozwijać postać, a tych jest od groma i każdy dysponuje własnym zestawem skilli, które wzmacniamy dodatkowo ekwipunkiem. Jako, że z biegiem czasu liczba możliwych skilli przekroczy liczbę slotów, toteż będziemy mieli możliwość stworzenia własnego setupu. Dodatkowo wraz z podbijaniem nowych zamków, dostaniemy możliwość uczenia się skilli schwytanych przeciwników, czy wykuwania nowych przedmiotów ze zdobytych run, trenowania wierzchowców, itd. Większość z tego opiera się na jakiejś formie mechaniki 3-row, czyli klona Bejeweled. I w 2007 roku to była rewolucja, a dziś takich gier było już sporo. To co wyróżnia jednak Puzzle Quest, to uniwersum. Bo gra toczy się w uniwersum nieco dziś zapomnianej serii Warlords. Ta seria miała pecha, bo przegrała z Warcraftem 3, pomimo że ten drugi wydawał się początkowo jakby zżynał z Warlords Battlecry 2. Poza tym seria Warlords ma bardzo rozbudowaną historię i politykę, jest od groma ras i ich lore na całej obszernej Erathii. I nigdy niestety nie doczekała się swojego MMO. Dlatego Puzzle Quest zasypuje nas różnymi przypomnieniami o tym co kto i kim jest, albo kim był, a ilość lore wydaje się przytłaczająca. Nie przeszkadza to jednak w rozgrywce, która jest po prostu uzależniająca Jeśli nie grałeś w Puzzle Questa, to pora to nadrobić. O ile lubisz 3-row. Jak grałeś, to warto i tak wrócić - bo gra nie kończy się tam gdzie pierwowzór, ale dodaje jeszcze kilka questów wymagających nieco wyższych leveli, oraz jest też w niej uwzględniony DLC z Anthargiem 1 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.