Skocz do zawartości

własnie ukonczyłem...


Gość Orson

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Od tych szarych maszkar i ich stylowki na owoce morza do dzis mam objawy choroby morskiej i czuje nudnosci jak sobie przypomne o tym residencie.

Opublikowano

Skończyłem sobie Stubbs the Zombie in Rebel Without a Pulse ale mało brakowało żeby gra nie wylądowała w "właśnie porzuciłem"

 

Lore mojej chęci żeby zagrać w tę gre sięga jej premiery w 2005 gdzie zobaczyłem jej recke w cd action, mam jebla na punkcie zombiaków od zawsze a takie retrofuturystyczne (mam nadzieje że nie pojebały mi się nazwy) też łapią mnie za skórke więc przez 18 lat miałem gre na radarze bo w czasach sonki 2 jakoś nie było nam przeznaczone się spotkać. I stwierdzam że mogło tak c0rwa zostać :doom:

 

Graficznie jest obleśnie a jak człowiek sobie przypomni że w tamtym roku wyszedł re4 to już w ogóle nie może na to patrzeć, natomiast musze pochwalić twórców za to że zamieścili smaczek tarmoszący siusiaka. Otóż nasz poczciwy zombiak którym sterujemy przez całą gre jara szluga i ten papieros daje światło powiecie że te to chuy nie smaczek a ja powiem że w 2005 roku twórcy mega średniej gry pomyśleli o czymś takim a twórcy gry aaa (tak mówili :dynia: )  calisto protocol w 2022 zapomnieli o tym żeby dodać źródło światła do postaci która magicznie się świeci w ciemności :reggie: upadek branży.

 

Historia praktycznie nie istnieje ale podobał mi się głupi humor tej gry i klasyczne zombie jęczące braiiins, poza tym nic tam nie ma dla zagrajmera.

No i jest gameplay. Ehh gra trwa może z 5 godzin ale już po pierwszej misji mamy trochę dosyć. Każda misja polega na tym samym idziesz do przodu zabijając ludzi aż dojdziesz do drzwi włączy się cutscenka i kolejna misja, praktycznie zero różnorodności a że walka jest prostacka to człowiekowi szybko się odechciewa. A gre prawie porzuciłem na ostatniej misji gdzie zginąłem 3 razy bo twórcy remastera nie pomyśleli że może fajnie byłoby dodać jakieś checkpointy więc jeśli nam się umrze to musimy robić całą misje od początku :doom:.

Nie polecam tej gry, nie wszystko złoto co z sonki 2 jak to mówią

  • Plusik 2
Opublikowano

Last_Day_of_June_Vorschau-1--pc-games.jpg.8f75963beb4b78ab44560d2f53bc842c.jpg

 

Last day of June.

Wyobraźcie sobie, że w Waszym życiu dzieje się coś, co wywraca Wasz świat do góry nogami. Zmienia wszystko, niszczy wszystko. Jest okrutne. Przerażająco niesprawiedliwe. Straszne... 

Wyobraźcie sobie, że dziwnym zrządzeniem losu, dostajecie możliwość wpłynięcia na otoczenie tak, żeby zmienić bieg wydarzeń. Coś jak "Dzień Świstaka"...

 

Nie chcę za dużo pisać żeby nie zdradzić zbyt wiele. Gra nie jest długa, dajcie jej szansę. Potężna dawka emocji zapewniona. 

 

last-day-of-june-zaoferuje-emocjonalna-interaktywna-opowiesc-14962307811.thumb.jpg.47caee0314a70fe44a493f548642b8a6.jpg

  • Plusik 3
  • Lubię! 1
Opublikowano (edytowane)

Donald Duck: Quack Attack (PSX/PS3)

 

Czasem mówi się o niektórych grach, że są "dla dzieci", a w praktyce również stary pryk może się przy nich dobrze bawić i mieć jakieś wyzwanie (wszelkie Crashe, Ratchety, Mariany etc.). W tym akurat przypadku zaszeregowanie do tej kategorii jest jak najbardziej dosłowne i na miejscu. Przygody Donalda to gra króciutka (2-2,5h), raczej łatwa (dosłownie kilka momentów wymagających powtórki/lekko frustrujących, głównie przy bossach, których ataków trzeba w iście oldschoolowym stylu uczyć na pamięć metodą prób i błędów) i w samych założeniach zwyczajnie prosta, żeby nie powiedzieć prostacka. Kaczor dysponuje niewielką liczbą ruchów, levele to w zasadzie cały czas to samo, tylko w innej scenerii (tzw. 2,5D, parcie w jednym kierunku korytarzem, skakanie po platformach i głowach przeciwników, zbieranie różnych pierdół), z urozmaiceniem w postaci levelu "uciekanego" (ala seria Crash) i oczywiście walką z bossem w każdym świecie. Tych jest 4, na każdym 5 lvl plus szef.

 

Prezencja nawet jak na 2000 rok jest mocno przeciętna (aliasing, proste obiekty, niezbyt ładne tekstury), a muzyki, z racji na biedny repertuar (dosłownie kilka utworów, przy czym "motyw przewodni" pojawia się co chwilę) pochwalić nie sposób. Całość jest dosyć koślawa i trochę drewniana, ale generalnie responsywność jest zadowalająca więc, co najważniejsze, z grubsza da się grać bezboleśnie, mimo archaizmów. Jedynie skok czasem mi nie do końca wchodził, ale tu już nie jestem pewien, czy to nie wina pada.

 

No także co tu więcej dodać xD. Podróż ponad dwie dekady wstecz do tytułu, który w sumie już wtedy nie bardzo mnie interesował (nie pomagały recki), mimo, że w czasie jego premiery byłem jeszcze czytelnikiem Kaczora Donalda i postać bardzo lubiłem. Trzecia liga platformówek na PSX, jadąca czysto na licencji, a i tej zbytnio nie wykorzystuje (dosłownie kilka znajomych "twarzy", fabułka pretekstowa, z dwoma FMV jako intro i outro). Jak już napisałem, mimo wszystko da się grać i nawet odczuwać pewną frajdę, ot gierka do szybkiego "przelecenia" w momencie najścia nostalgicznego głodu za retro, a całość z racji na tytułowego bohatera i jego "uniwersum" ma sporo uroku. A że lubię co jakiś czas sobie zrobić taką sesję, to generalnie jestem kontent.

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Plusik 4
Opublikowano

Pamiętam, że po tekście w którejś z gazet (nie jestem do końca pewien czy to było PE) miałem wielką ochotę w to zagrać pomimo nie jakieś wysokiej oceny.

Opublikowano (edytowane)

Jest jeszcze Them and Us i Echoes of the Living, obie na steam (ten drugi jeszcze nie wyszedl), polecam obczaic demka. Mocny feeling pierwszych Residentów.
 

 

 

Edytowane przez smoo
  • Plusik 1
Opublikowano

The Quarry

 

Ukończyłem co prawda ponad tydzień temu ale dopiero naszła mnie wena aby coś skrobnąc. W swoim gatunku fajna gierka z fajnymi postaciami osadzona w najbardziej popularnym schemacie gdzie nastolatki lądują nocą w lesie gdzie dzieją się "straszne" rzeczy. Koniec końców ani razu gierka mnie nie przestraszyła, wręcz czasem się zaśmiałem. Jak ktoś się boi horrorów(outlast sam wywołał u mnie ciary) to tutaj nie ma czego się bać i można zacząć grać. Gra jest trochę zbyt mało rozbudowana i do wykonania niektórych czynnośi jesteśmy zmuszenia a wybór to jedynie opcja tego jak mamy wykonać daną czynność i wydaje się, że ten wybór nie ma najmniejszego znaczenia. Wydaje mi się, że unitl dawn był bardziej rozbudowany, ale, że historia mi podeszła to tak nie bolało. Polecam zagrać, jak coś jest w ps+ więc gra jest łatwo dostepna. Oby więcej takich produkcji.

Opublikowano (edytowane)

Sackboy: Wielka Przygoda

 

Czyli "perełka z Plusa". Pierwsza gra z abonamentu, którą skończyłem od momentu jego zakupu prawie pół roku temu, co samo w sobie jest chyba wymowne. Sięgnąłem po Sackboy'a z braku laku, żadnego LBP dotąd nie ukończyłem, ale dochodziły mnie słuchy, że Wielka Przygoda to odejście od klasycznej formuły i obranie kierunku bardziej standardowej platformówki, co dla mnie było zdecydowanym plusem.

Początki były takie sobie, gierka wydawała mi się straasznie dziecinna, i bynajmniej nie chodzi o sam design postaci i świata. Urokliwa i relaksująca, ale banalna i monotonna. No ale ów urok i odprężający charakter mnie przyciągnęły (naprawdę przyjemnie było po całym tygodniu, nawet będąc już lekko sennym, pobiegać sobie po takim kolorowym świecie z przyjemnymi rytmami w tle, bez większej spiny), a później okazało się, że jest coraz lepiej i gra z czasem pokazuje "pazur". Wraz z postępem rośnie poziom wyzwania, pojawiają się fajne "skillowe" challenge na czas (powodzenia każdemu, kto podchodzi do ostatniego z nich na złoto), nowe umiejętności/gadżety, a każdy poziom oferuje sporo sekretów i opcji wymaksowania, co też zaczęło mnie motywować do trochę "poważniejszego" grania.

Co do samego feelingu poruszania się, to jest zadowalający. Sterowanie jest responsywne, skok nie taki "balonowaty", jak w LBP (na tyle, na ile pamiętam z krótkiego kontaktu z pierwszą częścią), do tego "dash", roll i możemy już sklejać całkiem niezłe akcje xD. Poziomy są raczej liniowe (z odnogami kryjącymi różne niespodzianki), mamy dojść do finiszu, po drodze pokonując przeszkody i różne tałatajstwo (które potrafi czasem zajść za skórę). Urozmaiceń jest sporo, ale nie ma sensu ich tutaj wymieniać. Klasyczna platformówka, i dobrze.

 

Robotę robi też (a może przede wszystkim) multi. Mamy tutaj typowy coop na wspólnym ekranie (ja grałem online, ale można też kanapowo), przy czym tylko część etapów w każdym świecie jest stworzonych stricte pod ten tryb i nie da się ich ukończyć samemu. Najpierw bawiłem się chwilę z randomami (hostując rozgrywkę trzeba czekać kilka-kilkanaście minut, aż znajdzie się chętny, ale połączenie odbywa się w płynny sposób i gracz może do nas dołączyć nawet w trakcie przechodzenia levelu, w miejscu respawna/checkpointu), no i różnie bywało (mniej lub bardziej ogarnięci). Później wciągnąłem do zabawy kumpla i tu już zrobiło się całkiem klawo. Ogólnie online przez ostatnie parę lat praktycznie dla mnie nie istniał, więc poczułem trochę tej dawnej frajdy ze wspólnego szpilania i pierdolenia głupot przez mikrofon. A opisywany tytuł ewidentnie pasuje do takiego wesołego grania.

 

Dużym plusem jest oprawa i cała otoczka. Wizualnie jest cymesik (do tego płynnie, obstawiam 40-60 fps na zwykłej PS4, niestety czasem z dropami), kolorowo, z wieloma fajnymi efektami, zwyczajnie miło się patrzy na ten świat, na dodatek pomysłowo zaprojektowany. No i nie da się nie ulec urokowi tytułowego szmaciaka. Do tego dochodzi świetna muzyka (zarówno oryginalny soundtrack, jak i licencjonowane kawałki, ale najciekawsze jest połączenie jednego z drugim, mianowicie "orkiestrowe" aranżacje popowych hitów, super, na dodatek tempo i zmiana "zwrotek" dostosowuje się do postępów na ekranie) i w rezultacie otrzymałem to specyficzne "coś", co uwielbiam w grach. Niekoniecznie musi to być potężny hit, poważna przygoda czy dopracowany do perfekcji gameplay. Ale odpowiednie połączenie pewnych elementów sprawia, że taki niepozorny, śmieszny Sackboy będzie przeze mnie bardzo miło wspominany. No i kto wie, może nawet sięgnę po platynę.

 

Ogólnie polecam.

 

 

1.jpg

 

2.jpg

 

3.jpg

 

Edytowane przez kotlet_schabowy
  • Plusik 7
Opublikowano

Watch Dogs 2 (ps4) - kurcze, to chyba najfajniejsza gra Ubisoftu w jaką grałem w ostatnich bo ja wiem 6 latach. Jedyneczka już mi się podobała, ale dwójka wszystko robi lepiej, no może poza fabułą. Bardzo podoba mi się motyw hakowania wszystkiego za pomocą komórki, bo daję to masę możliwości przechodzenia misji. Tutaj wszystkich opcji jest dużo więcej niż w poprzedniku, a do tego dochodzą mechaniczni pomocnicy jak np. dron. Daje to naprawdę spore możliwości kombinowania i przechodzenia misji bez oddania strzału. Z drugiej strony otwarty konflikt jest zgubny, bo posiłki wrogów są duże i bardzo często kończyłem ze zgonem.

Fabularnie mamy luzacką opowieść o grupie hakerów walczących z systemem, z mega korporacją Blume i jej pochodnymi. Misje fabularne są bardzo fajne i różnorodne, i jest do duży plus ten produkcji. Widać że twórcy dobrze się bawili projektując je. Fabularnie jednak krucjata Aidena w Watch Dogs bardziej mi się podobała.

Poza tym mamy sporo misji pobocznych, po pewnym czasie podobnych do siebie, do tego różnego rodzaju wyścigi, zabawę w kierowce ubera czy cykanie fotek znanych miejsc w San Francisco. Byłem zaskoczony też oprawą, która jest bardzo ładna.

Naprawdę fajnie było zasuwać furami po ulicach San Francisco gdy z radia w aucie leci "Turbo lover" Judas Priest.

  • Plusik 4
Opublikowano

Hitman 2 [PS4]

 

1684608556254.thumb.png.a88cc9891b72d0af4d2bb032ccef131b.png

 

Co prawda planuję jeszcze na chwilę wrócić do ostatniej misji, by wykręcić na niej 100% trofeów, ale w gruncie rzeczy grę już ukończyłem. Zresztą ukończyć ją to żaden problem i wyczyn (zadanie na 5 godzin), bo "nowożytny" Hitman kładzie nacisk na co innego i cała frajda polega na ciągłym powtarzaniu tych samych misji, ale zmieniając ich przebieg. Nie brzmi jak dobra zabawa? A jednak Łysy potrafił mnie przykuć do konsoli na sesje dłuższe, niż zwykle mi się to zdarza. Czas leciał jak szalony i potrafiłem po jednej mapce biegać 4-5 godzin bez przerwy w poszukiwaniu nowych możliwości ubicia celów. Sadystycznie się napawałem swoją władzą nad życiem moich przyszłych ofiar i z niezdrową satysfakcją wybierałem im najbardziej wyszukane sposoby zgonów. Taki urok zimnego jak głaz 47 i jego perypetii.

 

Co ja tutaj będę się silił na wyjaśnianie zasad rządzących tą grą, skoro Hitmana każdy zna. Podtytuł na ekranie głównym "uczyń świat twoją bronią" nie wziął się znikąd. Fabuła główna obejmuje 6 misji (5 obszernych i jedna znacznie mniejsza, pełniąca rolę tutorialu), na które jesteśmy zrzucani z hasłem "Good luck, 47" i reszta należy wyłącznie do nas. Ja dodałbym do tego jeszcze "Have fun". Celów do ubicia w każdej misji dostajemy zazwyczaj 2-3, a naszym zadaniem jest obserwacja ich zachowań i codziennej rutyny, by znaleźć najbardziej sprzyjające okoliczności do pozbycia się ich z planszy. Oczywiście nikt nie zabroni nam wyciągnąć gnata i strzelić ofierze w łeb, ale gdzie w tym satysfakcja? Szukamy więc innych możliwości i wariantów, czasem wyjątkowo okrutnych, a czasem wręcz komicznych, ale póki cel zostanie osiągnięty, to środki prowadzące do jego osiągnięcia nie mają znaczenia. A swoboda podejść jest chwilami przytłaczająco szeroka, bo chciałoby się spróbować wszystkiego (i można, bo save sloty to ułatwiają, przynajmniej na normalnym poziomie trudności). Ale dobra, bo miałem się nie silić, a tymczasem tłumaczę Zagrajmerom z wieloletnim doświadczeniem o co chodzi w graniu w Hitmana.

 

To może o misjach i ich urozmaiceniu? Każda z nich jest misternie skonstruowana, wypełniona możliwościami i sprzyjającymi nam okolicznościami. Czasami aż mi było żal tych naszych ofiar, bo odnosiłem wrażenie, że cały świat zmówił się przeciwko im i stale podsuwa mi coraz bardziej dogodne sposoby na likwidację. Rzecz jasna najwięcej frajdy sprawia takie pokierowanie losami postaci, by ich zgon sprawiał wrażenie jak najbardziej przypadkowego "wypadku", a 47 za sobą nie zostawia żadnych śladów czy świadków. Ja wiem, że on często figuruje na grafikach ze snajperką czy garotą, ale tutaj najbardziej bawią zabójstwa pośrednie, gdzie poniekąd możemy stanąć na uboczu i tylko obserwować, jak dzieje się magia. A okoliczności są różne. Poczynając od wielkiego sportowego wydarzenia na torze wyścigowym w Miami (świetna), przez kolumbijskie miasteczko otoczone dżunglą będące siedzibą kartelu narkotykowego (przeciętna). Odwiedzimy również rewelacyjny Bombaj pełny postronnych cywilów, gdzie jeden z celów będzie incognito i najpierw musimy go sprowokować do ujawnienia się. Ta mapa umożliwia również zabójstwa w tag-teamach i wręcz obfituje w możliwości, bo w okolicy mamy również innego zabójcę na zlecenie, choć dość nieudolnego, więc przyda mu się nasza pomoc. On wykona swoją robotę, a my zachowamy czyściutkie ręce. Klasa. Zdecydowanie najlepsza mapa. Potem wylądujemy jeszcze na amerykańskim przedmieściu z sąsiadami urządzającymi grilla, śmieciarzami, listonoszami, ochroniarzami, agentami nieruchomości, no jest się za kogo przebierać. Kameralna mapa, ale ciasna od możliwości. A na finiszu wylądujemy na odludnej wyspie i będziemy gośćmi podczas zlotu super tajnego stowarzyszenia. Bardzo klimatyczne okoliczności i otoczenie, w sam raz na domknięcie drugiego epizodu przygód 47. 

 

1684608556265.thumb.png.f157a552efa41530d2bf79c6e2df9bb7.png

 

Jak wspomniałem, każda z map może nas zająć na... różnie. Niektórych zadowoli godzina, inni nawet po dziesięciu nadal będą drążyć możliwości. Bo gra to umożliwia i stale podsuwa nowe tropy oraz wyzwania. Poczynając od tych fabularnych, które zawsze prowadzą do okoliczności, które wystawiają nam ofiary "na tacy", przez te bardziej rozrywkowe, a czasem ręcz easteregg-owe. Nie wszystkie "side-questy" bawią, więc można wybrać te brzmiące najbardziej intrygująco i zadowolić się wypełnieniem ich. Osiągnięcie 100% wyzwań na każdej mapie to już w mojej opinii zadanie dla hardkorowców (niektóre questy są dość żmudne), ja każdorazowo zadowoliłem się dobiciem do maksymalnego "Poziomu Mistrzostwa" i 100% trofeów, czyli de facto spędziłem na każdej mapie po 7-8 godzin, co w mojej opinii jest opcją optymalną, by nie odczuć znużenia, a ciągle bawić się doskonale. 

 

Musze jednak zaznaczyć, że Hitman 2 na tym się nie kończy i umożliwia zajęć na drugie tyle godzin, a potem jeszcze udostępnia kontrakty, eskalacje, chuje muje, przez co zmieniają się cele na mapach i frajda zaczyna się na nowo. Dla chcącego zawsze będzie coś do zrobienia. Szalenie to wszystko rozbudowane. Dobijesz do 100 godzin i nadal będzie coś do zrobienia, gdyby naszła cię na to ochota. 

 

Fabuła? No jakaś tam była xd

 

Łysy jaki jest, każdy widzi. Drapieżnik obserwujący ofiary i działający z finezją wyroczni śmierci. Dla cierpliwych kombinatorów.

  • Plusik 3
  • Lubię! 2
  • This 1
Opublikowano

Skończyłem Burning Shores, długo wyczekiwane przeze mnie DLC do Horizon Forbidden West :banderas:

Jestem trochę zaskoczony, że tak szybko, to kwestia raptem kilku godzin na same misje fabularne. Misje poboczne i inne aktywności dodają kolejne kilka godzin, ale i tak stosunkowo krótki ten dodatek.

Za to walka finałowa to naprawdę filmowe przeżycie :obama:

Podobała mi się bardzo szczególnie nowa aktywność, w której przemierzamy przestworza (ach te cudowne chmury :fsg:) śledząc trasę lotu.

Wbiłem komplet trofeów, więc pozostaje czekać na kolejną część :Aloy_run:

Opublikowano

SZPOJLERY
 

God of War Ragnarök - ok, nie bede sciemnial, ze mam „miękkie miejsce” (bedzie tego wiecej) dla calej franczyzy. 
Na mojej liscie GoW’ow nie ma slabych pozycji. Sa tylko mniej zajebiste. 
Zaczne od slabszych elementow. Po pierwsze pierdololo mlodego mierzilo mbie i draznilo uszy zbyt mocno. Nie jest to cos co rujnuje rozgrywke, ale Freya jest o niebo lepszym kompanem. Kompanem, z ktorym mozna robic male bozki, zarznac krolowa Walkirii przez brutalna dekapitacje (mmmmiodzio) i ubrac ja w brudne i podarte lachy. Marzenie kazdego faceta. Ta cala przemiana Kratosa w ckliwego momentami zabijake musiala sie predzej czy pozniej objawic w takiej wlasnie formie. Hej, nie przeszkdza mi to jesli wciaz mozna wcisnac R3 i rozpruc jakas kanalie. Jedna rzecza, ktora mi nie podpasowala za bardzo to niektore sekcje z Atreusem. Te gdzie paletal nam sie kolo dupska ten smieszny rudy grubas byly ok bo Thor to jednak dobra postac, choc jego boska slabosc moralna pod koniec lekko mnie wkurwiala. Bog kierwa jego mac… Ironwood to znow jedno z tych miejsc, ktore zostalo zdeprawowane przez pare dzieciakow wygadujacych bzdury, uzywajacych slow jak „milo”, „martwic sie”, „nie przejmuj sie”, „dasz rade”, „jestes gotowy” i inne pierdy bez cienia krytyki. Jezdzenie na wole bylo nudne. Jesli ktokolwiek uwaza inaczej to „spowolnij swoje konie” chojraku. Spartiata z dziara na pol ryja i prochami poprzedniej rodziny zintegrowanymi z jego skora wystarczy w zupelnosci. Do GoWow (obu iteracji skrotu) wpadam dla rzezi, wrzaskow oprawcow, krwi, flakow i ryku przerazenia przed smiercia. Nie pogaduszek jak bardzo jakas malolata jest wazna dla balansu, ktory i tak ma sie skonczyc apokalipsa. Lepiej isc do kibla „wziac por”. 
Jesli zas chodzi o zajebiste aspekty GoW Ragnarök przyjmijmy, ze jest nimi WSZYSTKO INNE. 
Kombat jest przyjemny jak chuj. Kiedy wyczuje sie bronie, zonglowanie nimi, specjalnymi atakami i umiejetnosciami kompanow nagle okazuje sie, ze wszyscy przeciwnicy zamieniaja sie w podskakujace robale krojone na obiad lewaka. 
Kolejny jest swiat wygenerowany w dyniach programistow. O llludzie, jak w tej grze jest slicznie. Poczawszy od wyniszczonej walkami, pokrytej schabami i zmarszczkami mordy Kratosa , przepychu zieleni i zwierzyny w lasach, rozleglych lodowo-snieznych terenow az po gorace wulkaniczne Muspelheim. Cos pieknego. Nawet taki graficzny ignorant jak ja docenil piekno i ogrom gry. Bestiariusz rownierz nie zawiodl. Poczatkowo wkurwialy mnie te pelzajace gowna, ktorych byl niewytlumaczalny przepych, ale pozniej bylo juz tylko lepiej. Wszystkich przeciwnikow spotkal ten sam los, ale dobrze sie spi kiedy sie wybilo tyle scierwa, ze zasypia sie z czerwona luna przed oczami. Wcisniecie R3 zajebiscie mnie relaksuje. Masakra-porno pelna geba. 
Podobnie jak w 1ce z Walkiriami tak i tutaj z Berserkerkerami mialem najwiecej zabawy. Niektore z nich doprowadzily mnie niemal do placzu, ale ich krol i Gna przetestowali moja milosc do gier. Z krolem bylo jeszcze ok, ale to Walkiria zrobila mi z dupy dziuple dla wiewiorki i wypchala ja orzechami. Widzialem ludzi bijacych ja w kilka sekund na GMGoW. Mi zajelo to tylko 6 minut. 
 

Dobra, dosyc tego belkotu. Gierka jest zajebista, piekna, pelna kontentu. Kto jeszcze nie zagral ten pedal. 

  • Plusik 1
Opublikowano

Ghostwire Tokyo (PS5)
ghost3.jpg.7f96ebf8ab323d9d66ab45bcba89159c.jpg

Wiem, że gierka była dla wielu zawodem ale mi się bardzo podobało i weszło pięknie. Naczytałem się wielu negatywnych opinii i wywnioskowałem z nich, że nie ma sensu robić tutaj wszystkiego na mapce i tak też podszedłem do tego tytułu, zrobiłem główne misje oraz te dodatkowe aktywności, które szybko i w przyjemny sposób pozwalały wzmocnić postać (trochę posążków Jizo, duchy do odesłania i wymiany ich na PD oraz większość bram Tori dla poprawy mojej mobilności po Tokio). Gra jest takim jakby Bioshockiem w Japonii ale gorszym. Jest strzelanie, jest rozwój postaci, jest dziwny świat i przeciwnicy.
ghost1.jpg.b89b05efd944da63bb3b4ae05e869741.jpg

Do oponentów strzelamy z palca :reggie: zamiast broni widzimy swoją magiczną dłoń, zamiast wyboru różnego rodzaju pukawek zmieniamy żywioł, którym strzelamy: jest szybkostrzelny wiatr, woda, która pomaga rozbić obronę oponentów i ogień, który zadaje największe obrażenia ale mamy go mało. Jest też łuk, talizmany paraliżujące, skradanie za plecami ale to chuj z tym. Design maszkar, które musimy bić jest cudowny, bardzo animu-japońsko-horrorowy. Sporo tego nas próbuje skrzywdzić są takie latające, pływające pod powierzchnią ziemi, spacerujący panowie z parasolkami i inne baby przypominające nasze najpiękniejsze polki.
ghost4.jpg.e14aa204ed0c417fa027ec5965529c2c.jpg

Co mnie bardzo urzekło? Ogólnie cały klimat i design gierki oraz coś co pewnie będzie totalnie niezrozumiałe dla reszty zdrowego społeczeństwa, mianowicie głos typa, który mieszka w naszym ciele i daje nam swoje magiczne moce oraz praktycznie przez cały czas pozostaje w kontakcie z głównym bohaterem. Ten aktor w wersji japońskiej podkładał głos dla Kakashiego Hatake z serialu animu Naruto dla ludzi, którzy zawiedli swoje rodziny. Będąc w szkole średniej maniaczyłem ten serial a słysząc głoś Kakashiego w głośniczku DualSensa poczułem się jak w domu. Szczególnie, że tutaj w Ghostwire jak i w Naruto ten typ postaci jest naszym mentorem i przewodnikiem. Wspaniale totalnie. No i oczywiście oni... kupcy/vendorzy jak zwał tak srał w tym świecie to śliczne grube koty. Jak można nie lubić gierki, w której jedzonko sprzedaje nam taki uroczy kocur.
ghost2.jpg.4f6a7c04af89bf365960d8e3983c0f92.jpg

 

A no i można głaskać pieski, kotki. Ogólnie to polecam ale to nie była i nie będzie moja gra życia.

  • Plusik 5
  • Dzięki 1
  • This 1
Opublikowano

ej bez kitu ten chłop to kakashi z naruto, Ty to zawsze poratujesz ciekawostką Krzysiu! Dla mnie klimat gierki i samo miasto super ale gameplayowo to mnie strasznie ta gra wymęczyła

Opublikowano

Klimat, lokacje, cały  lore gierki mocno zakorzeniony w japońskiej kulturze, mitologii i miejskich legendach mocno na plus. Ale cała drewniana warstwa gameplayowa oraz kompletnie nienatchniona i bezduszna implementacja otwartego świata nie pozwala mi ciepło wspominać Ghostwire.

Strasznie zmarnowany potencjał. 

  • This 1
Opublikowano

Castlevania Harmony of Dissonance - ale mnie to wymęczyło. Można rzec - przeszedłem, ale się nie cieszyłem. O ile początek był spoko, jak to Castlevania, to im dalej w las tym bardziej czułem się znużony. Sytuację ratowali bossowie (nie wszyscy, ale generalnie spoko design) i niektóre lokacje. Gra ma dodatkowo system łączenia przedmiotów i 4 żywiołów, a każdy to jakiś unikatowy czar. Sama postać leveluje i ma też możliwość customizacji ekwipunku. Do tego gra nie jest brzydka. I to tyle z plusów. Minusy to wyjątkowo uporczywy backtracking. Gra praktycznie nie ma teleportów między sekcjami (jak np. Dead Cells) i praktycznie biegamy z buta wte i wewte, niszcząc stale respawnujące się stwory. Endgame wygladał u mnie jak rasowy hack and slash tyle, że 2d i bez lootu :/ Po prostu odpalasz najlepszy czar osłonowo-ofensywny po czym przebiegujesz/prześliwizgujesz się przez tabuny mobów na strzała. A żeby było "zabawniej" zamek ma swoją kopię, więc w sumie biegania wte i wewtę jest 2x tyle. Plus niewiele oznaczeń gdzie jest możliwość użycia nowego skilla by się gdzieś dostać. Kolejnym minusem jest muzyka, która brzmi jak jakaś ruska amatorszczyzna z NES-a. No i praktycznie zero szans odgadnięcia jak dojść do prawdziwego zakończenia, najlepiej odpalić poradnik. Albo wcale, bo fabuła w tej grze to może jedna kartka A4 napisana przez ośmioklasistę z nudów podczas lekcji.

I jasne, gra ma 20 lat i ma prawo być archaiczna, ale myślę, że już wtedy dało radę nie być tak konserwatywnym. Czy to zła Castlevania? Nie. Czy dobra? Może trochę. Męcząca? W ch...

  • Plusik 1
Opublikowano

Klimatem dla mnie najlepsza Castlevania na GBA (i w ogóle bardzo wysoki poziom w serii), ale frustrująca była dla mnie eksploracja - uczucia zawodu kiedy w pełni przekonany o wybraniu dobrej drogi (i wymiaru) po 10 minutach lądujesz jednak w złym miejscu nie życzę najgorszemu wrogowi.

  • Plusik 1
  • This 1
Opublikowano

River City Girls - seria z Kunio Kunem to prawdziwy hegemon 8 i 16 bitów, w zasadzie jeden silnik pozwolił na stworzenie niezliczonej ilości odsłon, które były zwykle albo mordoklepką, albo grą sportową z mordoklepką. Jedną z czołowych odsłon był kultowy River City Ransom, gdzie nasi bohaterowie muszą odbić porwaną kobietę jednego z bohaterów. Gra jak wiadomo prześcigała swoje czasy - mieliśmy bowiem eksplorację miasta, rozwój postaci, czy zakupy w sklepach. Ten schemat pojawił się potem choćby w Scott Pilgrim vs. The World. Tak czy owak dziewczyny naszych bohaterów okazują się jednak takimi samymi zakapiorami jak ich gachy, więc miały okazję oklepywać mordy w 1994 w wydanej w Japonii odsłonie na Super Famicom, obecnie sportowanej na Switcha i zlokalizowanej jako River City Girls Zero. Wayforward postanowiło jednak nie tylko sportować starą dobrą grę, ale stworzyć coś swojego i będącego swoistym hołdem serii Kunio Kun. Tak nawiasem chłopaki m. in. mają na koncie bardzo udany hołd w postaci Double Dragon Neon, który zresztą ma parę swoich cameo. River City Girls jest grą zrealizowaną w tym samym klimacie co Neon, czyli luzacki, humorystyczny, czasami wręcz parodiujący. Jest też "babski" w pewnym sensie, choć również w krzywym zwierciadle. Kunio i Riki zostali porwani, więc znudzone dziewczyny postanawiają zmasakrować miasto i odnaleźć swoich ukochanych. Do wyboru mamy nieco naiwną i słodkawą Kyoko (która jednak nie ma problemu by komuś przywalić bejsbolem), oraz zadziorną i chcacą wszystkim spuszczać manto Misako. Każda dziewczyna ma swój zestaw ciosów i swój styl. Jeśli ktoś nie wie czym jest River City - to nawalanka z dużą ilością broni, ale dość specyficzna. Dużo w niej customowych combosów, odbijania się od wszystkiego, używania masy przedmiotów jako broni, czy rzucania oprychami na lewo i prawo. Oprócz tego mamy unikalne starcia z bossami. Postacie zdobywają exp, a w sklepach kupują power upy, nowe ciosy czy odnawiają zdrowie. Gra to bieganie po dzielnicach aby wykonać jakieś proste zadanie lub side quest i ciągłe oklepywanie różnych person - bo w River City po prostu 3/4 mieszkańców napieprza się jak ma tylko okazję :) I to wszystko jest bardzo płynne, przyjemne i czasami wymagające. W fajnej kreskówkowej oprawie, z masą zabawnych dialogów, a także niesamowitą ścieźką dzwiękową - utwory z wokalem (a jest ich kilka!) są naprawdę świetne i podkreślają owy "babski" klimat gry. W sumie bawiłem się przednio i podejdę chętnie do sequela. Jedyny zgrzyt to taki, że bonusowe postacie odkrywa się po przejściu gry i nie można nimi grać w new game plus, a we free roam trzeba ich levelować od zera. Szkoda, bo akurat to są postacie, którymi też by się chętnie grało. A kto to taki? Ha, zagrajcie, a się dowiecie. Gra to sama przyjemność. A OST będziecie słuchać jeszcze długo po przejściu ;)

 

 

 

  • Plusik 1
Opublikowano (edytowane)

Road 96

 

Fajna gierka na odprężenie, dużo różnych minigierek wplecionych w historię. Ogólnie to taki walking symulator, ale nie męczy.

Zakończenie nawet zaskakujące przyznam. 

 

 

Czy polecam? Tak, ale najlepiej na przecenie brać.

Edytowane przez oFi

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

  • Ostatnio przeglądający   1 użytkownik

×
×
  • Dodaj nową pozycję...