Yap 2 796 Opublikowano 12 marca Opublikowano 12 marca (edytowane) 1 hour ago, Jukka Sarasti said: zanim siądzie z tatą do jego ulubionego pierwszego Ninja Gaiden Pogrywales w NG czy NGB? Edytowane 12 marca przez Yap Cytuj
Jukka Sarasti 424 Opublikowano 12 marca Opublikowano 12 marca 19 minut temu, Yap napisał: Pogrywales w NG czy NGB? NGB. 1 Cytuj
Homelander 2 262 Opublikowano 14 marca Opublikowano 14 marca Starcraft 2 Wings of Liberty Wow! No przeskok w porównaniu z Warcraftem 3 jest gigantyczny. Gra jest o wiele większa, bardziej dynamiczna, wygląda nieporównywalnie lepiej niż W3 nawet w wersji Reforge. Do tego same misje są bardzo bardzo różnorodne. W każdej robimy coś innego, w każdej inaczej trzeba podejść do zadania. Do tego stopnia, że w zasadzie misje w których można sobie na luzie "poerteesować" to właściwie rzadkość. Bardzo mi się podobało takie podejście. Podobało mi się też rozwijanie bazy i jednostek. Fabuła jest nieco naiwna, ale śledziłem z zainteresowaniem. Chociaż nie jest lepsza od tej z jedynki to i tak sporo ciekawsza niż w Warcrafcie. Wisienką na torcie jest kampania Zeratula. Super odmiana, bardzo ciekawie rozwiązane fabularnie. No i jest Zeratul, czyli najfajniejsza postać universium. Ogólnie oceniam na 9+/10. Do pełnej 10 zabrakło tylko ciekawszej historii i ciekawszych nowych postaci. W zasadzie jedyną interesującą jest nasz skazaniec. Chociaż plot twist z nim związany beznadziejny. Zrobię sobie przerwę od gatunku, bo odpaliłem na moment Age of Empires 4 i myślałem, że puszczę pawia Chwilowo za dużo RTSów 4 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. drozdu7 2 896 Opublikowano 15 marca Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 15 marca Uff skończyłem Horizon Forbidden West. Nie wiem, ale coś nie mogę się polubić z tą serią. W zasadzie mam praktycznie identyczne odczucia jak przy części pierwszej. Wiadomo że jest to absolutnie przepiękna wizualnie gra, niektóre widoki skąpane w zachodzącym słońcu to poezja. Sam koncept świata też jest ciekawy i walka z maszynami robi robotę. No ale to raczej każdy wie. Tylko tak... Wątek główny to jest jakiś bełkot i jest to ogromny regres względem poprzedniczki bo tam jakaś ciekawość tego "co się stało" pchała do przodu. Ale obie cierpią na to samo, brak zapadających w pamięć misji. Spoiler No kurwa przecież tu misje sprowadzają się do biegnij gdzieś, pogadaj, wejdź do wioski. Dwa razy wchodzimy do kotła, tu znajdujemy hologram itp Niby to obudowane scenkami itp ale no dla mnie osobiście trochę dramat. Jako przykład podam hejtowany powszechnie The Last of Us 2. Grę przeszedłem raz i choć nie wszystkie rozwiązania mi przypasowały to zapamiętałem wiele miejsc w których byłem, zdarzeń i postaci. Za rok z Horizona będę pamiętał tylko Lance'a Reddicka. Już nawet nie chcę się pastwić nad tym że Spoiler W tej grze faceci są popychadłami i nic nie znaczą wogóle. No kurwa przesadzono delikatnie. Wszystkie ważne decyzje i pojedynki są między babami xd nawet Wielki wódz Hekarro pierdoli i nie będzie walczył z Regalla tylko honorowo pozwala zrobić to Aloy. Wymyślono naprawdę ciekawy świat, a skupiono się na jakichś plemiennych problemach, z plejadą nieciekawych postaci. Narzekam, ale no to jest według ocen i powszechnej opinii gra z najwyższej półki. Więc uważam że ciekawie napisane questy i postaci to jest podstawa. Nie mniej w tym wszystkim powalczyłem sobie, oczy nasyciłem widoczkami ale dla mnie pozostanie to gra jedynie dobra 7/10 9 1 Cytuj
Homelander 2 262 Opublikowano 15 marca Opublikowano 15 marca Just now, drozdu7 said: Uff skończyłem Horizon Forbidden West. Nie wiem, ale coś nie mogę się polubić z tą serią. W zasadzie mam praktycznie identyczne odczucia jak przy części pierwszej. Wiadomo że jest to absolutnie przepiękna wizualnie gra, niektóre widoki skąpane w zachodzącym słońcu to poezja. Sam koncept świata też jest ciekawy i walka z maszynami robi robotę. No ale to raczej każdy wie. Tylko tak... Wątek główny to jest jakiś bełkot i jest to ogromny regres względem poprzedniczki bo tam jakaś ciekawość tego "co się stało" pchała do przodu. Ale obie cierpią na to samo, brak zapadających w pamięć misji. Hide contents No kurwa przecież tu misje sprowadzają się do biegnij gdzieś, pogadaj, wejdź do wioski. Dwa razy wchodzimy do kotła, tu znajdujemy hologram itp Niby to obudowane scenkami itp ale no dla mnie osobiście trochę dramat. Jako przykład podam hejtowany powszechnie The Last of Us 2. Grę przeszedłem raz i choć nie wszystkie rozwiązania mi przypasowały to zapamiętałem wiele miejsc w których byłem, zdarzeń i postaci. Za rok z Horizona będę pamiętał tylko Lance'a Reddicka. Już nawet nie chcę się pastwić nad tym że Hide contents W tej grze faceci są popychadłami i nic nie znaczą wogóle. No kurwa przesadzono delikatnie. Wszystkie ważne decyzje i pojedynki są między babami xd nawet Wielki wódz Hekarro pierdoli i nie będzie walczył z Regalla tylko honorowo pozwala zrobić to Aloy. Wymyślono naprawdę ciekawy świat, a skupiono się na jakichś plemiennych problemach, z plejadą nieciekawych postaci. Narzekam, ale no to jest według ocen i powszechnej opinii gra z najwyższej półki. Więc uważam że ciekawie napisane questy i postaci to jest podstawa. Nie mniej w tym wszystkim powalczyłem sobie, oczy nasyciłem widoczkami ale dla mnie pozostanie to gra jedynie dobra 7/10 Mam identyczne odczucia. Przepiękna gra, wspaniały setting i design. Cudny świat. No i to wszystko spieprzone przez umiarkowanie fajny gameplay, spieprzony scenariusz i skrajnie nieciekawe postaci. Powtarzam się, ale Horizony i Days Gone to moje dwa największe growe rozczarowania ever 1 1 Cytuj
Daffy 10 655 Opublikowano 18 marca Opublikowano 18 marca Lego builder's journey Absolutnie przepiękna wizualnie i klimatyczna "opowieść" o ojcu i dziecku bez nawet jednego wypowiedzianego słowa, zamknięta w 2h przesuwaniu klocków w pseudo łamigłówkach logicznych, które nie dość że banalnie proste to o zgrozo nie pozwalają na jakąś wielką kreatywność, a to przecież podstawa LEGO. I tyle w jednym zdaniu, w cenie harnasia dla kogoś kto kocha LEGO jedynie do rozważenia, ogólnie zmarnowany potencjał. Cytuj
Jukka Sarasti 424 Opublikowano 20 marca Opublikowano 20 marca Skończyłem dzisiaj Niohiro... wróć, Wo Longa. Ogólnie to cieszę się, że mój entuzjazm w stosunku do tej gry ochłodziły recenzje czy opinie graczy - jako fan Nioha miałem spory hype, a i Sekiro dało mi masę frajdy - bo podchodziłem do tytułu jak do "siódemkowej" gry. Okazało się, że to faktycznie gra na taką ocenę. Zacznę od tego, co się w grze udało - lokacje są całkiem dobrze zaprojektowane, na pewno lepsze, niż w Niohu. Patent z flagami zachęca do dokładnej eksploracji, a że flagi często mają swoich strażników, to i gracz ma okazję zmierzyć się z minibossami. Zresztą jeżeli zahaczyliśmy o bossów, to ich całkiem miło wspominam, chociaż to generalnie dosyć prosta gra i sporą część rozbijałem przy pierwszym podejściu. No, z jednym wyjątkiem. Pierwsze starcie z Lu Bu spuściło mi takie baty, że zacząłem podejrzewać, że teraz zaczęła się gra na poważnie . Walka ma intensywne tempo i nie ukrywam, że gdyby wszystkie walki z szefami były takie szybkie, to pewnie oceniałbym grę lepiej. Gorzej wypadł natomiast system walki. Nie jest on absolutnie zły - po prostu Nioh, który siłą rzeczy przez różne podobieństwa (system ekwipunku, przyzywanie demonicznego zwierzaka jak w Naruto) pobudza do porównań, to mój ulubiony pod kątem walki soulslike (i po Bloodborne drugi ulubiony w ogóle), natomiast tutaj system pomimo różnych pierdoł sprawia wrażenie nieco płytkiego. Poza spamem kwadratem i dokładaniem cięższego ciosu w odpowiednim momencie nie ma tu zbyt wielu opcji ofensywnych. Z kolei sam taniec ostrz przy wymianie ciosów i parowaniu wypada o dwie klasy gorzej, niż w Sekiro, choć jeśli ktoś się od Sekiro odbił, to tutaj mam wrażenie, że okienko na parowanie działa znacznie łaskawiej. A, można też blokować ciosy, ale nie użyłem tej funkcji ani razu przez całą grę. Czary i sztuki walki to raczej popierdółki (choć z tych drugich czasem korzystałem, a taki ruch przerywający atak przeciwnika znajdujący się w parasolce-mieczu z początku gry to solidny argument) - dużo bardziej wolałbym wywalenie całych czarów w zamian za np. zmienianie stancji z Nioh, bo te zwyczajnie albo mają umiarkowaną i średnio efektowną naturę (nakładanie buffów) albo zadają zbyt małe obrażenia, aby się nimi przejmować (czary ofensywne). Do tego pomysł na wsadzenie pod jeden przycisk parowania i uniku działa kiepsko, zwłaszcza, gdy w ruchu chce się zablokować atak. Naprawdę, wystarczyłoby włożyć to głupie zbijanie ciosów pod L1, gdzie kryje się blok i walka zrobiłaby się przyjemniejsza. Z Nioh natomiast akurat mogli sobie odpuścić też znajdowanie 150 części ekwipunku, zazwyczaj beznadziejnych, na misję. Narzekam i narzekam, ale ogólnie rzecz ujmując bawiłem się dobrze. Na pewno pomogło olewanie pobocznych misji, bo inaczej bym się już trochę męczył, a tak to całość elegancko zamknięta w 24 godziny i do zapomnienia. Ze względu na dosyć przyjazny poziom trudności gra była wręcz relaksująca. Cytuj
kotlet_schabowy 2 741 Opublikowano 20 marca Opublikowano 20 marca (edytowane) Z racji tego, że zakupiłem niedawno Switcha, a tydzień temu odpaliłem darmowy trial NS Online, który to oferuje sporo klasyków z ich retro sprzętów, to skończyłem ostatnio: Super Mario Bros. Tak, żeby zmotywować się do zaliczenia tego ultraklasyka w 2024 roku, potrzebowałem ostatniej konsoli Nintendo. Cóż poradzę, że z "tradycyjnymi" emulatorami jakoś mi nie po drodze? W wersji na NS mamy kilka podstawowych opcji ustawień ekranu oraz szybkie menu podręczne z quick savem. No i nie wstydzę się przyznać, że z owego udogodnienia korzystałem, bo jakbym miał zaliczyć SMB "po Bożemu", jak na NESie, to bym chyba zwariował. Chodzi rzecz jasna o typowe dla dawnego retro patenty, na czele z brakiem save'a i brakiem kontynuacji po wyzerowaniu licznika żyć. A te uciekają szybko, oj szybko. Za to w drugą stronę już tak łatwo nie jest, bo magiczne "1 UP" dostajemy po zebraniu 100 monet (niech was pamięć nie zawodzi, żeby ogarnąć takie liczby trzeba zaliczyć przynajmniej dwa poziomy), ewentualnie po znalezieniu "żyćka" (zdarzyło mi się chyba raz przez całe walkthrough). Żeby jednak nie lamić już do końca, to nie robiłem sejwa dosłownie przed każdym skokiem, tylko trzymałem się zasady (z może jednym, dwoma wyjątkami), że stan zapisuję tylko na początku każdego levelu. No i grając w ten sposób zaliczenie całości jest już w zasięgu ręku. SMB, co zrozumiałe patrząc na datę jej premiery, to gierka oparta na dosyć prostych, podstawowych zasadach, nieco powtarzalna i krótka (dwie godzinki na liczniku). Levele to w sumie na zmianę "normalny świat" (za dnia i w nocy), zamek i (najrzadziej) podwodny świat, wszystko z powtarzającymi się assetami, że tak nowocześnie to określę. Wiadomo, pierwsze koty za płoty, przygody Mario pokazały swoje ciekawsze oblicze w sequelach, no ale trzeba oddać "jedynce" to, że zapoczątkowała tyle kultowych elementów i motywów, na czele oczywiście z legendarnym muzycznym motywem przewodnim. Gameplay: wiadomo. Archetyp platformówki i gry z Mario. Odpalasz SMB i działasz wręcz instynktownie. Idziesz w prawo i skaczesz. Grzyby, kwiatki, gwiazdki, rury, monety itd. itp. Elementy wręcz wpisane w DNA gracza. Do tego nostalgia, no bo kto w wieku 30+ nie ma jakiegokolwiek wspomnienia z tą grą? Sam nie miałem Pegaza ani jego klona, ale zagrywałem się w Mariana u kuzynostwa. Teraz, poznając tę przygodę w pełni, widzę, jak niewielkie postępy robiliśmy za dzieciaka, ale zupełnie mnie to nie dziwi. Najlepsze jest to, że nie zniechęcało nas to wtedy i każde odpalenie levelu 1-1 od nowa wiązało się z wizją dobrej zabawy. A moim pierwszym Mario "na własność" był Super Mario Land 2 na Game Boy'a, cudowny tytuł. Patrząc chłodnym okiem, SMB jako platformówka ma sporo drażniących cech, które z jednej strony stały się jej znakiem rozpoznawczym (a w takiej czy innej formie były kontynuowane w sequelach), z drugiej mogą odpychać od serii. Mowa o tak fundamentalnej sprawie, jak fizyka i sterowanie hydraulikiem. To nabieranie rozpędu, ślizganie się i specyficzne spowolnienie w locie może doprowadzić do mocnej irytacji, mówiąc delikatnie. Tak czy siak, fenomen popkulturowy. Kolejna giereczka to Kirby's Dream Land Tym razem emulator Game Boy'a. Z tytułowym stworkiem nigdy nie miałem styczności, ale mimo to jego wizerunek jest jednym z tych wspomnień z dzieciństwa, które na tyle mocno utknęło w głowie, że od lat zamierzałem sięgnąć w końcu po tę serię. W zasadzie to zasługa drugiej części tej gry, której pudełko gdzieś tam w czasach boomu na hipermarkety i działy z grami podziwiałem przez szybkę lub plastikowe etui ochronne. W każdym razie odpaliłem w końcu tytuł, który dał światu tę pocieszną, różową (przynajmniej w teorii) kulkę. No i cóż, jest to gra o prościutkich założeniach, bardzo krótka (5 leveli i boss, godzina na liczniku) i trochę monotonna. Kirby na tym etapie jeszcze nie umiał "przejmować mocy" innych postaci, tutaj jego słynne zasysanie ma właściwie dwie funkcje: unoszenie się w powietrzu (fajne, ale sprawia, że większość poziomów można przelecieć w miarę bezstresowo) i atak, a konkretniej plucie różnego rodzaju przedmiotami/wrogami. Ma to swój urok, wygląda naprawdę nieźle jak na GB, ale nie mogę powiedzieć, żebym jakoś wspaniale się bawił, ot zaliczyłem i z ciekawością sięgnę po sequel. Edytowane 20 marca przez kotlet_schabowy 8 Cytuj
Yap 2 796 Opublikowano 21 marca Opublikowano 21 marca Resident Evil 4 Remake - Jezu, jakie to dobre. Juz oryginalna wersja sprzed 20 lat robila swietne wrazenie, ale teraz mam do czynienia z usprawnionym cudem w gierkolandii. Od samego poczatku mozna zauwazyc jak bardzo (na lepsze, moim zdaniem) zmienila sie rozgrywka. Po pierwsze Leon ogarnal dupe i wie, ze ma dwie nogi, ktorymi moze obracac strzelajac. Po drugie, hitboxy sa tak soczyste i czytelne, ze jesli ogarnie sie parowanie, stracanie ostrzy w locie i generalnie wezmie sie defensywne narzedzia pod uwage mozna bic wiesniakow hurtowo tworzac nieskonczone okna na kontratak. Kierwa, flashbangiem zmienilem tor lotu toporka w locie, ktory nie tylko mnie nie trafil, ale tez wyregulowal trakcje granatu, ktory wpadl miedzy motloch z plagowymi dyniami ubijajac je wszystkie. Jest intensywnie fhui. Po trzecie, pozbyto sie tego za czym ja osobiscie nie przepadam, czyli sekwencje QTE. Koniec z ucikaniem przed glazami a’la Indy Jones. Zmiany tylko i wylacznie na lepsze. Dialogi, mimo iz wciaz serowo-cebulowe, sa o wiele bardziej wiarygodne niz w oryginale. Ashley nie jest tak denerwujaca, a czasem potrafi zaskoczyc gracza jakims adekwatnym do sytuacji tekstem. Wszystkie wyzej wspomniane ulepszania gameplayu nie bylyby tego warte gdybysmy nie mieli do dyspozycji konkretnego arsenalu w postaci zlotych jajek…no nie, nie mozna go nie zaliczyc do zestawu broni skoro jeden z bossow niemal lezy i kwiczy od jednego takiego prosto w dynie. Ale na powaznie, to co dostajemy w sam raz nadaje sie do rozwalki na roznych plaszczyznach gry. Od cichych morderstw po zdejmowanie dyń z odleglosci, mielenie scierwa z shotguna pol metra od wylotu lufy, oklejanie rzepek olowiem, kopniaki, suplexy i wiele innych widowiskowych sposobow na wyslanie zarazonych w zaswiaty. A to wszystko upstrzone jest kapitalnymi lokacjami zaprojektowanych wertykalnie i horyzontalnie tak by gracz sie nie nudzil czy to uskuteczniajac combat, czy eksplorujac teren w poszukiwaniu kruszcu na sprzedaz. Jestem wniebowziety…znowu. Platyna jest w zasiegu bez dwoch zdan. Hardcore S+ jest jak najbardziej do zrobienia, a chce zbroje dla Ashley bo pomysl na problem z udzwignieciem kupy zelastwa przez zainfekowanych jest sam w sobie przezabawny. A Seperate Ways jeszcze przede mna. Miod 6 2 1 Cytuj
Jukka Sarasti 424 Opublikowano 22 marca Opublikowano 22 marca Na dwa posiedzenia skończyłem Wanted: Dead i pomimo pewnych kwestii związanych z budżetem bawiłem się doskonale. Gra została totalnie zjedzona przez recenzentów (zresztą ze sporej części recenzji można wywnioskować, że całej gry, choć zajmującej z 8 godzin, nie ukończyli), sporo ludzi mogło się odbić od wysokiego poziomu trudności, więc sequela niestety się nie spodziewam. W dużym skrócie czułem się jakbym grał w jakąś zaginioną slasherową perłę z PS2 z grafiką na poziomie PS3, za to wydaną na PS4/5. Fabuła jest o dziwo całkiem przyzwoita, podobnie jak tutejsza wizja brudnego i stosunkowo wczesnego cyberpunku. Postacie są całkiem nieźle napisane plus końcowa cutscenka po napisach, chociaż zostawia z pytaniami, ładnie zespala wszystko, co działo się w grze i wyjaśnia intrygę. Szkoda jedynie, że dubbing, zwłaszcza głównej bohaterki brzmi tak, a nie inaczej - jeżeli zamysłem było podkreślenie niemieckiej narodowości bohaterki, to wyszło na to, że któryś z twórców bardzo nie lubił Niemców. No i ta gra ma STYL - od doboru muzyki (bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie np. pierwsza piosenka w minigrze w karaoke czy fakt, że w trakcie ostatniej misji w motyw przewodni jest wmiksowany fragment bardzo mocno inspirowany "In Court of the Crimson King" King Crimson) przez biedę i ubóstwo w części lokacji (choć to może mieć związek z poziomem grafiki) po uberbrutalne ciosy kończące głównej bohaterki (aż przypomniało mi się wykańczanie biedaków bez kończyn w NG, tu zresztą po odblokowaniu odpowiednich skillów również pojawia się podobna opcja). Dosyć jednak o prezentacji, bo sednem gierki jest mordowanie na potęgę - nie zdziwiłbym się opiniom, że gra robi się monotonna, ale mnie to nie przeszkadzało. System walki mógłby mieć minimalnie więcej ruchów, ale to co się ma pod ręką spokojnie daje radę, zwłaszcza, że tempo wymaga nie kontemplacji, tylko reakcji. Już od początku gra rzuca na gracza tłumy wrogów, więc ten szybko się orientuje, że grając w to jak w Gearsy za wiele nie wskóra, natomiast musi pędzić po polu bitwy jak demon, aby wykańczać frajernię z bliska, ewentualnie po drodze robiąc sobie przerwę na headshota. Koniecznie headshota, bo reszta ciał przeciwników to gąbki na pociski, nawet tych najsłabszych. Tyle tylko, że za graczem też pędzą przeciwnicy nastawieni na meelee i od początku wymuszają perfekcyjnie posługiwanie się dwoma typami kontr, zwłaszcza, że co mocniejsze miśki są nas w stanie wykończyć jednym kombosem. Słowem, dzieje się. Na pewno nie polecam tej gry jako relaksu po ciężkim dniu w pracy - gra nastawiona jest na ludzi, którzy są w stanie skupić się na perfekcyjnym opanowaniu systemu walki i raz po raz wznawiać grę po game over, zwłaszcza, że czasem checkpointy dzieli długa droga. Mnie akurat ten typ rozrywki bardzo rajcuje. Nie będę namawiał każdego do grania tego tytułu, bo ma swoje wady i ewidentnie celuje w konkretną niszę graczy. Temu też się jakoś super nie sprzedała i została zelżona przez recenzentów i graczy, którzy chcieli sobie pograć w efektowne pifpaf. Nie ma widocznie obecnie rynku na takie gierki, ale jeżeli ktoś lubi slashery, to powinien przynajmniej sprawdzić z czym to się je. Mocne 8/10. 5 1 1 Cytuj
Kmiot 13 887 Opublikowano 23 marca Opublikowano 23 marca Haven [PS5] Kojarzycie The Game Bakers? Ja doskonale, bo ich wcześniejsza gra - Furi - wzięła mnie totalnie z zaskoczenia. Odpaliłem całkowicie od niechcenia, a zostałem zauroczony. Muzyką, nastrojem, wreszcie gameplayem. Nie zrozumcie mnie źle. Furi nie jest w żadnym z tych elementów mesjaszem, ale całość jest solidna i pięknie się ze sobą komponuje. Szczególnie właśnie oprawa muzyczna, pod batutą Dangera, gdzie za kilka kawałków odpowiada m.in. Carpenter Brut. OST dodany do playlisty na stałe. Ale mniejsza z tym. Bo najnowszą grą studia jest właśnie Haven. Najnowszą nie oznacza jeszcze nową, bo ta ma już cztery lata i właśnie tyle czasu leżała w moim backlogu, aż postanowiłem wreszcie dać jej szansę. O chłopcze, jaka to jest inna gra w stosunku do Furi. Od razu napiszę, że w mojej opinii gorsza, co jeszcze nie oznacza, że zła. Po prostu nacisk w Haven jest położony na zupełnie inny aspekt. Sterujemy bowiem dwoma bohaterami, parą zakochanych w sobie osób, można nawet wybrać każdy zestaw płciowy z zakresu hetero-homo, więc nie ma się do czego doczepić. Domyślnie to para ona i on, więc tego będę się trzymał. Wyobraźcie sobie społeczeństwo, w którym swoboda wyrażania uczuć jest ograniczona i nasza “druga połówka”, czyli osoba którą POWINNIŚMY pokochać i spędzić resztę życia jest nam wyznaczona odgórnie. Jednak Kay i Yu zakochują się poza tym ściśle uwarunkowanym systemem i w efekcie muszą z niego uciekać. Lądują na rozczłonkowanej planecie i tak rozpoczyna się nasza przygoda. Przygoda, której główna siła oddziaływania leży w relacji naszych bohaterów i na niej się zdecydowanie osadza. Twórcy dadzą nam całą masę czasu, by poznać Kay i Yu, obserwować ich wzajemne stosunki, podziwiać liczne wstawki dialogowe, w których bywa czule, kąśliwie, niezręcznie, zgrzytliwie, ale zawsze jakoś. Twórcy spisali się w tym przypadku na medal, bo bez trudu udało im się tchnąć w bohaterów ujmującego ducha, zaszczepić ten element złośliwości czy zniecierpliwienia, który musi się pojawić przy odpowiednio długiej znajomości. Bo nawet najbardziej idealny partner przy wystarczająco długiej obserwacji uzewnętrznia swoje niedoskonałości. Ale przecież kochamy nie za zalety, lecz pomimo wad, prawda? A że nieodłącznym elementem związku jest seks, to i tego tematu nasi bohaterowie nie unikają. Oczywiście wszystko jest podane z wyczuciem, czasem tylko poprzez półsłówka i sugestie, czasem całkiem bezpośrednio, choć nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku. Piszę o tym, bo w grach to wciąż temat trochę pomijany i budzący obawy. Poza tym zjemy z Kay i Yu mnóstwo posiłków, spędzimy wspólnie liczne noce, będziemy świadkami rozmów, przekomarzań, radości i chwil zwątpienia. No dobrze, ale co robimy pomiędzy kolejnymi scenkami? Spokojnie, to nie visual novelka, jest też gameplay. Statek, którym bohaterowie przybyli na planetę ulega wypadkowi. A że stanowi on jednocześnie coś, co najprędzej możemy określić domem, to wypada go naprawić. Czym prędzej ruszamy więc w teren w poszukiwaniu części zamiennych i okazuje się, że na planecie znajdują się liczne pozostałości po cywilizacji, która najwyraźniej próbowała się tu osiedlić. Jednak coś w kwestii kolonizacji poszło nie tak i tę tajemnicę rozwikłamy przy okazji. Pikanterii całej przygodzie dodaje fakt, że społeczeństwo, od którego uciekli Kay i Yu nie zamierza im odpuścić. Są zbiegami, więc trzeba ich ścigać i ukarać. Zboczyłem z tematu rozgrywki. Możemy w każdej chwili zdecydować, którą postacią chcemy sterować, choć to tylko kwestia estetyczna, bo Kay i Yu i nie różnią się umiejętnościami. Nasz(a) partner(ka) w tym czasie dzielnie dotrzymuje nam kroku, niczym papużka nierozłączka (można grać w co-opie!). Poruszamy się za pomocą odrzutowych butów, więc ten element przypomina trochę szusowanie na nartach, możemy podriftować, a nawet w ograniczonym stopniu szybować w powietrzu. Wszystko przebiega w iście chillowym nastroju i pozwala się zrelaksować. Tu i tam możemy zebrać składniki, z których potem stworzymy jedno z kilkunastu dań i wspólnie skonsumujemy (co nagradzane jest oczywiście scenką dialogową). Naszą planetę trawią też ogniska “rdzy”, której możemy, a nawet powinniśmy się pozbywać. Natrafimy również na zarażone “rdzą” stworzonka, a próba oczyszczenia ich przenosi nas do ekranu walki. Ta, jest też walka. To element iście RPG-owy, bo starcia przebiegają w rytm dynamicznych tur, choć system trudno określić rozbudowanym. Dwa rodzaje ataków, obrona i używanie przedmiotów. Przeciwnicy bywają podatni na dany typ ataku, albo miewają okna, w trakcie których należy wyprowadzić cios, by zadać dotkliwe rany. Generalnie nic specjalnie wyszukanego, brakuje też urozmaicenia wrogów, więc szybko robi się powtarzalnie. Zresztą to obrazuje moją główną pretensję, którą mam do gry i praktycznie każdego jej elementu. Gameplay nie ewoluuje, mechanizmy i systemy się nie rozwijają, albo robią to w niewystarczającym stopniu. Spędziłem z Haven 18 godzin i tylko sporadycznie dostawałem od twórców odświeżający rozgrywkę impuls. Odrzutowe buty i poruszanie się od początku do końca praktycznie się nie zmienia. Warstwa bitewna to tylko regularny wzrost statystyk, plus dochodzące w pewnym momencie “potiony” boostujące chwilowo bohaterów. Nawet lokacje zmieniają się ledwie kolorystycznie i mają zdecydowanie za dużo zbyt podobnych miejscówek. Urozmaicenie terenu praktycznie nie istnieje, świat podzielony jest na kilkadziesiąt fragmentów, po których przyjdzie nam śmigać wielokrotnie (między nimi loadingi), a spośród nich można wyróżnić ledwie dwa, trzy charakterystyczne biomy. Ponownie odpowiedzialny za oprawę muzyczną Danger spisuje się z kolei na medal, bo utwory, które oferuje naszym uszom nie nudziły mi się nawet po kilkunastu godzinach. Czy chciałbym, by było ich więcej? Oczywiście, ale ubogo nie jest i gra w duszy. Haven jest w moim odczuciu grą rozwleczoną. Może sam ją sobie nieroztropnie rozciągnąłem, nie wiem, może. W każdym razie, biorąc pod uwagę potencjał gameplayowy, to gra powinna kończyć się w czasie poniżej 10 godzin. Bardzo wyraźnie widać, że twórcy skupili się na kreowaniu relacji Kay i Yu, a znacząco odpuścili elementy aktywnej rozgrywki. Scenek są setki. Nawet po kilkunastu godzinach są nam dostarczane nowe dialogi, sytuacje i wciąż bywa urokliwie. Pozostałe elementy nie nadążają i na pewnym etapie zdają się być ledwie wypełniaczem. Kulminacja to jedno z dwóch zakończeń, z czego “bad ending” jest iście depresyjny, ale jednocześnie świetnie wpisujący się w nastrój antyutopijny. Polecam sobie zostawić na deser. Taka ta gra jest. Piękna opowieść o miłości, uczuciach, związku. Historia o tym, jak druga osoba potrafi być całym naszym światem i niczego więcej do szczęścia nie potrzebujemy. Z dużą przyjemnością śledziłem relację Kay i Yu, poznając ich charaktery, nie zawsze idealne, ale najwyraźniej świetnie się uzupełniające. Pod tym względem Haven operuje na pełnym spektrum uczuć i spisuje się doskonale. Zawodzi jedynie jeśli chodzi o “grę w grze”, bo rozbudowanie systemów i mechanizmów nie jest wystarczające jak na tytuł o tej długości. 6 Cytuj
Pupcio 18 680 Opublikowano 23 marca Opublikowano 23 marca Fajna gerka ale tak jak mówisz ta walka bardzo szybko staje się utrapieniem bo jest prosta jak budowa cepa. Gdyby dodać jeszcze większe możliwości poruszania i większą różnorodność w lvlach to było by goty ale i tak warto sprawdzić a najlepiej pewnie z jakąś zagrajmerką pod kocykiem 1 Cytuj
Kmiot 13 887 Opublikowano 23 marca Opublikowano 23 marca No tak, praktycznie stojący w miejscu przez kilkanaście godzin gameplay jest dużym problemem. Ale to i tak lepiej, niż jakiś walking simulator czy visual novel, więc można zaryzykować. Ja jedynie chciałbym jeszcze raz podkreślić jak dobry jest OST w tej grze, bo może to nie wybrzmiało wystarczająco wyraźnie. 1 1 Cytuj
Daffy 10 655 Opublikowano 25 marca Opublikowano 25 marca Crash Bandicoot 4 Rok temu zacząłem, teraz dopiero skończyłem. Świetny platformer, który w niczym nie ustępuje starej trylogii. Dużo zawartości, świetnie wygląda i jest bardzo ale to bardzo wymagający...i tu pojawia się mój spory zarzut bo levele wg mnie są za długie, punkty kontrolne za rzadkie przez co nie wyobrażam sobie masterowac tego tytułu bo bym chyba osiwiał. Parę razy zdarzyły mi się też błędy kolizji i kamera nie pomagała wyczuć odległości to ataku lub skoku. Resident Evil 7 W dziwnej kolejności podchodzę do tych nowożytnych części bo zdarzylem skończyć min 8 i 4r z dlc zanim na poważnie zabrałem się za tą część. Jakoś nigdy nie miałem na nią ciśnienia bo wydawała mi się taka jakaś zbyt kameralna...ale kończąc zmieniam zdanie...tzn dalej uważam ją za kameralną odsłonę ale z świetnym pomysłem na siebie, totalnie kozackim klimatem i mimo to to dalej RE 4 Cytuj
Pure Bladestone 151 Opublikowano 25 marca Opublikowano 25 marca Amnesia Rebirth. Skończona w niecałe 10 godzin w 3 posiedzenia. Największe zdziwienie to to, że gra mnie mocno nie straszyła. Nawet jak czasem pojawiały się potwory to nie czułem dużego stresu. Dla porównania jedynka potrafiła przeorać głowę, tutaj jest lżej. Można nawet wybrać granie bez potworów, ale to raczej bez sensu. Zagadki raczej łatwe/średnio trudne. Ja się zaciąłem 2 razy, przez gapiostwo. Grało mi się przyjemnie, ciągle cieszy zbieranie zapałek i oświetlanie sobie drogi pochodniami i świecami. Czuć trochę survival. Gra jest liniowa, backtracking jest ledwie kilka razy w grze. Gra się nawet łączy fabularnie z jedynką, ale to osobna historia. Przyjemny i nie trudny horror. Za 13 zł w PSstore grzech nie wziąć. Może wrócę niedługo do jedynki z plusa. 1 Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 25 marca Opublikowano 25 marca Srajnal 7 Rebruh skończony. Co mogę powiedzieć świetna gierka, świetny FF ale czy dobry remake? To już kwestia dyskusyjna. Tona contentu lecz zostawia uczucie przejedzenia. Co za dużo to i świnia nie zeżre. Jednakże o ile Remake okropnie mnie męczył fetch questami, minigierkami, szczelinami powsadzanymi w ciasny environment tak tutaj czułem, że twórcy dali nam chociaż trochę więcej szansy złapać powietrza przy znacznie większych mapach. Wkradała się monotonnia, ale wracając po pracy myślałem o tym, żeby wrócić i kontynuować przygodę. Nie jestem fanem zmian fabularnych, które nawsadzał Nomura do tej trylogii. Jest kilka postaci i scen, które tak naprawdę niczemu szczególnemu nie służą, no ale może tylko ja czegoś nie dostrzegam i jakiś oddany fan na forum wyjaśni co autor miał na myśli. Na plus oczywiście większa relacja z postaciami, naprawdę czuć między nimi więź. Soundtrack i reżyseria cutscenek to mistrzostwo, ale tutaj Square nigdy nie zawiodło. Daję 5/6 i robię odpoczynek. Na pewno jeszcze wrócę pokończyć kilka rzeczy, ale czy będę robił platynę? Na szczęście nie mam aż takiej choroby zbieractwa. 3 Cytuj
Jukka Sarasti 424 Opublikowano 26 marca Opublikowano 26 marca Wreszcie mam za sobą Eternal Darkness. Przechodziłem ten tytuł z pół roku, co jest o tyle dziwne, że to dobra, a nawet bardzo dobra gra. Chyba zwyczajnie epizodyczna struktura - każdy rozdział to inna epoka i postać, którą się gra, nawet jeżeli zwiedza się te same, nieco zmienione lokacje - nie służyła graniu jednym ciągiem. Eternal Darkness nie tylko to robi po swojemu, ale do tego zaraz dojdziemy. Historyjka zaczyna się prosto - jest posiadłość, jest martwy dziadek i jest młoda dziedziczka próbująca rozwiązać tajemniczy i brutalny zgon. Tyle tylko, że kolejne odkryte pomieszczenia przynoszą nie tyle odpowiedzi na pierwotne pytanie (kto zamienił dziadzia w death metalową okładkę), co kolejne strony księgi ciemności pozwalające przeżywać losy innych nieszczęśników. Tak się bowiem składa, że w pierwszym rozdziale gry gramy sobie rzymskim dowódcą, który natrafia na tajemniczy artefakt przy eksploracji podziemi i składa przysięgę wierności jednemu z trzech, ewidentnie inspirowanych właścicielem kota Niggermana, paskudnych bóstw. Pozostałe jedenaście rozdziałów to jego próby sprowadzenia na świat swojego władcy i rozmaitych postaci, które próbują mu to udaremnić. Tym samym historyjka toczy się na przestrzeni jakichś dwóch tysięcy lat, a przyjdzie nam pokierować zróżnicowanym gronem. Mnie najbardziej podobały się epizody Anthony'ego (na którego spada klątwa i mechanika w grze robi się ciut nietypowa) próbującego ostrzec swojego króla przed spiskiem, ichniejszego Aladyna-cucka, który równocześnie robi za małą armię oraz jednego z przodków rodu głównej bohaterki. Bohaterowie zresztą różnią się swoimi możliwościami - przykładowo dziadek bohaterki, którym też rozegramy epizod ma wysoką odporność psychiczną i dużo many, ale średnią kondycję. Mokebe z jednego z chapterów ma tony HP i mocno bije, ale rzucanie czarów czy wytrzymałość psychiczna u niego leżą i kwiczą (cóż za niespodzianka!). Tym, z czego zasłynęło Eternal Darkness, był system poczytalności. Tę wyraża pasek w górnym lewym rogu, a im niżej spada, tym bardziej dzikie akcje odwalają się na ekranie. Płacze w tle? To jeszcze nic. Postać, której urywa się głowa i biega tak po pokoju, by przejściu drzwi ponownie do niego wejść, ale już z głową? Jasne, z herbatką czy bez? Nagła informacja o skasowaniu sejwa czy "wyłączenie się" gry? Tak proszę pana. Mechanika ta sama w sobie jest absolutnie fenomenalna, natomiast wpleciono ją do gry w sposób średnio wykorzystujący jej potencjał. Poczytalność spada od każdego kontaktu z potworami, a ubicie takiej maszkary nieco jej przywraca. Tyle, że absolutny spadek poczytalności powoduje też spadanie paska zdrowia, a samą poczytalność możemy także banalnie odnawiać czarem. Innymi słowy gra nie zachęca do grania "na krawędzi", za to pozwala łatwo sobie dobry stan ducha i humorek przywrócić. Samemu polecam trzymać tę statystykę mniej więcej na połowie paska, tak aby zaczęły wjeżdżać schizowe efekty, a jednocześnie nie zacząć nagle dostawać wpierniczu od samego przebywania z zombie sebami. Nawiasem mówiąc zróżnicowanie przeciwników nie powala (zombie, zombie na kreatynie, skorpionoid, kreatynowy zombie z trzema głowami, zombie na speedzie, zombie pterodaktyl, dwóch bossów). W grę na tle survival horrorów gra się natomiast bardzo komfortowo. Żadnych tank controls, postacie biegają na tyle żwawo, że jeżeli nie chce się wymieniać ciosów wet za wet, to spokojnie można biegać wokół większości lamusów i kasować ich bez używania broni palnej. Można też pójść w skradanie - na które było mi szkoda czasu, zwłaszcza, że trzeba nieraz wracać przez daną lokację - a także pomóc sobie magią. Ta sama w sobie ma całkiem przyjemny i rozbudowany system oraz potrafi być zwyczajnie przydatna, także przy prostych zagadkach. Przy walce możemy wybierać fragment ciała, który chcemy zaatakować, także nic nie stoi na przeszkodzie, aby zamienić oponenta w Czarnego Rycerza. Ogólnie to pomimo rozciągnięcia przygody w czasie, to bawiłem się ponadprzeciętnie. Historyjka wypada nieźle, klimat potrafi się zrobić bardzo gęsty, gdy poczytalność zaczyna uciekać, a zróżnicowanie postaci i epok sprawia, że całość nie przymula. Szkoda, że na dwójkę czy nawet na duchowego spadkobiercę nie ma raczej co liczyć. 6 Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 26 marca Opublikowano 26 marca Alone In The Dark (2024) Fajny horror psychologiczny, który inspirując się oryginalną odsłoną przedstawia historię w kompletnie innym stylu niczym robił to Silent Hill: Shattered Memories. Niestety wrażenia zostały zepsute przez okropną walkę i bugi. Gierka miała potencjał lecz wygląda to tak jakby twórcy sami nie zagrali we własną grę Miałem notoryczne glitchowanie się w otoczenie przy wbieganiu na elementy otoczenia i tylko wczytanie mogło pomóc, na szczęście checkpointy są częste. Czasami mapa głupiała i nie zaznaczała poprawnie wyczyszczonych lokacji, czy zagadek. Są teksty w grze, które nie da się przewinąć w dół żeby doczytać resztę na szczęście praktycznie każdy dokument tutaj ma dograny voice acting w stylu pierwowzoru z 1992. Miałem kilka konkretnych sytuacji, gdzie gra nie pozwalała mi podnieść broni białej i postać nie reagowała na polecenie ataku, pomagało znowu wczytanie. W pewnych chapterach narracja w notatniku głupieje i nie wyświetla kolejnych wpisów naszych poczynań w poprawnej kolejności albo dubluje je. Dźwięk czasami głupieje i przerywa muzykę albo wystrzały broni mają laga. Wracając do walki nie wiem czy w tej grze nie byłoby lepiej jakby ją w ogóle wycięli, jest tak słaba. Sam gunplay ujdzie - ot taki ubogi kuzyn TEW2/RE2 ale walka meele i rzucanie przedmiotami w przeciwników to porażka i niestety przynajmniej na poziomie hard byłem zmuszony używać wszystkich dostępnych środków walki. Amunicji jest bardzo mało, a bronie białe się zużywają. Do tego stwory to twarde gnoje i bardzo często znajdowałem się w sytuacji bycia przyciśniętym do ściany (duża w tym wina ciasnego level designu podczas walk). Mimo wszystko wciąż uważam gierkę za wciągającą i wartą obadania. Daje 3/6, jak naprawią bugi można dodać plusik do oceny. Brać warto jak wjedzie jakaś zniżka bo zagadki były dosyć przyjemne, tak samo eksploracja posiadłości i postacie. 3 Cytuj
Szermac 2 864 Opublikowano 27 marca Opublikowano 27 marca 9 godzin temu, Dr.Czekolada napisał: Alone In The Dark (2024) Fajny horror psychologiczny, który inspirując się oryginalną odsłoną przedstawia historię w kompletnie innym stylu niczym robił to Silent Hill: Shattered Memories. Niestety wrażenia zostały zepsute przez okropną walkę i bugi. Gierka miała potencjał lecz wygląda to tak jakby twórcy sami nie zagrali we własną grę Na czym grałeś ? Jestem w połowie i w sumie 0 bugo-glitchy póki co. Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 27 marca Opublikowano 27 marca 6 godzin temu, Szermac napisał: Na czym grałeś ? Jestem w połowie i w sumie 0 bugo-glitchy póki co. Xbox. Poczekaj jeszcze. Cytuj
Ukukuki 7 127 Opublikowano 27 marca Opublikowano 27 marca Little Nightmares II - miło wspominałem jedynkę to i chętnie sięgnąłem po drugą część. I dostałem dokładnie to czego oczekiwałem i mniej więcej się spodziewałem. Dalej jest to platformówka z zagadkami, bardzo prostymi zresztą i polegającymi głownie na zagadkach środowiskowych. Horroru nie ma tutaj za wiele, za to jest ciągły niepokój i świetny klimat! Jak ktoś nie lubi horrorów to nie ma czego się tutaj bać, jest strasznie, dziwnie, niepokojąco ale taki łagodny sposób. Ja nie gram w typowe horrory bo nie lubię tak tutaj mi to zupełnie nie przeszkadzało. Fabularnie to ja nie wiem co tam się dzieje, nie widzę mocnego powiązania z jedynką. Oczywiście klimat został ten sam, rozgrywa też, doszło troszeczkę walki tutaj ale to jest dosłownie przyprawa i jakby tego nie było to nic by się nie stało. Sama grafika świetna, ciężko mówić ,że jest to indyk. Masa detali, tekstur wysokiej jakości czy sama reżyseria gry stoi na wysokim poziomie. Polecam gorąco zwłaszcza ,że można tanio wyrwać zestaw dwóch gierek, dla pudełkowców istotna informacja w pudle są dwie płyty, każda część ma swoją. Gra jest też tak samo krótka jak część pierwsza ale w niczym to nie przeszkadza, takie gry też są potrzebne. Zresztą wydaje mi się ,że by mocno nużyła gdyby było tutaj rozgrywki na 10h. Marvel's Guardians of the Galaxy - szczerze mówiąc nie spodziewałem się tego co dostałem po gierce. Fajny akcyjniak z masą świetnych dialogów i piękną grafiką ale taką naprawdę dopieszczoną. No i jest to korytarzówka AAA na 15h, coś co dzisiaj jest praktycznie niespotykane. Sama walka nic ciekawego, wrogowie to są gąbki na pociski. Z czasem to się zmienia jak dochodzą nam moce specjalne i ataki łączone. Wtedy wrogowie padają bardzo szybko ale dalej nie jest to DMC czy Bayo. No i wtedy zmienia się trochę styl gry, praktycznie mało co używamy ataku podstawowego tylko cały czas wydajemy rozkazy na użycie ataków specjalnych całej drużynie. Gierka mocno filmowa z masą dialogów ale naprawdę masą, cały czas ktoś coś mówi. Jak za szybko idziemy to nawet wszystkich dialogów nie odsłuchamy. Mi się bardzo podobało i jestem zadowolony ,że gierkę kupiłem. Jednak rozumiem narzekania niektórych na kiepską walkę, chyba najsłabszy element gry a walczy się tutaj sporo. Warhammer 40,000: Space Marine - lubię świat Warhammera 40,000, głównie za sprawą Dawn of War i nie wiem dlaczego tak późno zagrałem w ten tytuł. Zagrałem bo chciałem to zaliczyć przed drugą częścią którą pewnie kupie na premierę jak nie spadnie poniżej 75 na meta. Sama gra sztosik, idealnie wpasowuje się w styl gierek na Xboxa 360. Styl gry mocno podobny do Gears of War, mamy pudziana z bronią białą i karabinem oraz widok TPP. Jedynie nie ma tutaj systemu osłon. Sama walka wręcz jest równie ważna jak strzelanie, czasem mam wrażenie ,że nawet kładzie się na to większy nacisk. Zwłaszcza z czasem jak dostajemy coraz lepszą broń białą. Grałem na Asus Rog Ally i gra wygląda przepięknie, wszystko jest ostre jak żyleta i płynie działa. Jak ktoś ma ochotę na coś gdzie może się wyżyć i za wiele nie myśleć to gra idealna na taki odpoczynek przy gierce. Prodeus - zainteresowałem się tytułem po ograniu Boltgun. Ktoś nawet mi to na forum tutaj polecał. Gierka jest śmiesznie tania więc jak ktoś lubi taki klimaty to polecam. Co prawda do Boltguna nie ma podjazdu ale to moje zdanie. Gierka też nie jest długa i jest trochę monotematyczna jeśli chodzi o lokacje. Gdyby to było takie błądzenie po mapach jak w Boltgun to bym sobie odpuścił. Chociaż samo strzelanie i bronie są świetne. Naprawdę przyjemnie się w to gra ale mimo to jest męcząca na dłuższe sesje. 2-3 plansze za jednym posiedzeniem to był mój maks. Samej fabuły też tutaj za dużo nie ma. Co do lokacji, są zaprojektowane ciekawie i każda stara się mieć jakiś patent na siebie. Gdyby jeszcze ich kolorystyka była bardziej różnorodna było by świetnie. Do końca gry wpadają jakieś nowości więc ciągle czuć mały progres czy dostaje się nowych przeciwników. Ostatnia walka bardzo przeciętna więc nie oczekujcie fajerwerków na koniec. Jednak dalej jest to porządny FPS w retro klimatach. Resident Evil Village - kolejna genialna część tej świetnej serii. Horrory to nie moja bajka niestety i nie czuję się w nich jak ryba w wodzie i tutaj było to samo. Jednak jest zdecydowanie mniej straszno niż w RE7, tam to szybko się męczyłem. Tutaj jest zdecydowanie bardziej spokojnie. Jest też znany motyw niezniszczalnego przeciwnika mocno charakterystyczny dla tej serii. Ja ogólnie jestem team RE4 czyli bardziej akcyjniaka niż horroru z survivalem. Tak ta część jest zdecydowanie bliżej RE4 niż RE7 pomimo wspólnej perspektywy. Wiem ,że wiele osób nie lubi tego ostatniego motywu z rambo ale kurde mi mega siadł mogło by tego być więcej. A po zamku to biegałem jak karaluch. Sam klimat to o panie, jak te Japończyki w to umieją to głowa mała. Fajny pomysł, świetne lokacje, bardzo spoko bosowie i pomimo jednego wspólnego tematu to jest tu zaszyte kilka biomów które wprowadzają masę różnorodności do gry. 9 Cytuj
KamilM 135 Opublikowano 28 marca Opublikowano 28 marca Donkey Kong Country Tropical Freeze Co tu dużo mówić, świetny platformer. Pod każdym względem lepszy o chwilę wcześniej ogrywanego New Super Mario Bros U Deluxe. Od samego początku wszystko siada, genialna muzyka, super grafika i masa pomysłów przez co nie idzie się tutaj nudzić nawet na chwilę. Desing leveli naprawdę świetny i to jak można przez nie lecieć na pełnej kurvie wrzuca banana na ryj. Jak nie lubię żadnych gier na czas ani time triali tak tutaj przeleciałem kilka tych speed runów bo zwyczajnie levele są tak zrobione że leci się aż miło. Podsumowując to wybitna produkcja, panie Nintendo dawaj pan kolejna część. Cytuj
Homelander 2 262 Opublikowano 28 marca Opublikowano 28 marca Starcraft 2 Heart of the Swarm. Jeżeli chodzi o grywalność, różnorodność czy oprawę to jest to absolutny top. Misje są równie zróżnicowane jak w Wings of Liberty, a nawet bardziej. Oprawa to absolutny top, graficznie i dźwiękowo jest cudnie. Teraz minusy. Fabuła bardzo średnia, jeszcze gorsza niż ta z Wings of Liberty, a do Brood Wara czy nawet podstawowego Starcrafta się nie zbliża. Nawet nie byłem ciekawy co będzie dalej, żadnego twistu też nie ma. Uczłowieczenie Queen of Blades wypadło bardzo słabo (chodzi mi o charakter). Ogromny minus. Minusem są niepotrzebne misje ewolucyjne. Za minus też dałbym brak właściwie klasycznych rtsowych misji, gdzie mamy mapkę, wszystkie dostępne jednostki i możemy się pobawić. Bardzo cenię sobie zróżnicowane misje w grze, ale na pewno nie zaszkodziłyby ze 2-3 właśnie takie, z braku lepszego słowa, zwykłe. Ogólnie oceniam bardzo wysoko, bo to absolutny szczyt gatunku, ale niżej niż Wings of Liberty. Teraz czas na moich ukochanych Protossów 2 Cytuj
Mari4n 485 Opublikowano 29 marca Opublikowano 29 marca (edytowane) Warhammer 40k Boltgun Grę kupiłem na premierę, skończyłem pierwszy akt, i tak zostawiłem do niedawna. Całkiem niezły Boomer Shooter z klasyczną mechaniką trzech kluczy, jak w Duke Nukem 3D. Mapy swoją stylizacją trochę przypominają pierwszego Quake'a, ale są bardziej kolorowe. Potrafią też być dość spore, ale nie na tyle żeby się zgubić, poza dwoma wyjątkami. Gra dzieli się na trzy akty, po osiem map każdy, gdzie na ostatniej mapie z każdego aktu jest boss. Przeciwnicy są dość różnorodni, nawet podstawowe mięso armatnie potrafi posiadać różne uzbrojenie, choć z czasem stają się powtarzalni. W przeciwieństwie do map, wrogowie są w formie sprite'ow, co nie każdemu może się podobać, ale osobiście bardziej podoba mi się szczegółowy sprite niż low-poly 3D w tego typu grach. Jeśli chodzi o bronie, to jest osiem pukawek, kilka rodzajów granatów (można nosić trzy rodzaje jednocześnie, i się między nimi przełączać), piła jako alt-fire, i wjazd z bara na grupy słabszych przeciwników. Jako dodatek jest opcja "Taunt". Nie daje żadnych benefitów, ale ciśnięcie frajerów zawsze na propsie. Ważną mechaniką w grze jest dopasowanie broni do przeciwnika. O co kaman? Zarówno każdy wróg, jak i każda broń palna ma swój współczynnik siły, a więc trzeba obijać szmaciarzy sprzętem mocniejszym od nich. Proste jak bambus. Można pruć i słabszą bronią, ale wtedy mord potrwa dłużej. Na mapach są też porozrzucane sekrety w formie czasowo nieskończonej amunicji, alternatywnej amunicji do boltguna, czy wzmocnienie broni na czas przebywania na danej mapie, i kilka innych. Gra nie jest przesadnie długa, poszczególne mapy zajmowały mi między 10 a 30 minut, za to potrafi szybko znużyć. Granie w więcej niż 4 mapy na sesję potrafiło męczyć, bo hordy przeciwników potrafiły być naprawdę duże. Ogólnie podobała mi się, i jeśli ktoś lubi Boomer shootery to może się dobrze bawić. Nawet jeśli tak jak ja nie zna uniwersum WH40K. Edytowane 29 marca przez Mari4n 1 Cytuj
Pupcio 18 680 Opublikowano 29 marca Opublikowano 29 marca Skończyłem sobie Resident Evil Survivor. Sprawdziłem to tak sobie i jakoś wyszło że skończyłem a nie był to jakiś wyczyn bo gra dosłownie trwa 2 godziny. Gramy chłopem który stracił pamięć i lata po mieście z zombiakami więc jest oryginalnie ale tym razem robimy to z oczu bohatera to taka strzelanka na szynach tylko bez szyn bo naszą postacią sobie łazimy i jest to dość ważne bo bez tego szybko zostaniemy zmasakrowani tylko dość szybko człowiek się orientuje że nie ma najmniejszego sensu strzelać do wrogów bo łatwiej ich ominąć i iść do następnego pomieszczenia xD a ammo do lepszych broniek i ziółka lepiej trzymać na ostatniego bossa (troche mi napsuł krwi bo leciałem na gnoja bez leczenia ze zwykłym pistoletem który tutaj ma akurat infinite ammo) celowanie jest tragiczne więc gra jest do niczego xD Dla fana fajna ciekawostka bo do samego uniwersum gra nie wnosi zbyt wiele, chociaż pierwszy i ostatni raz możemy zobaczyć hunterów w strojach komandosów i bronią w ręku xD reszta niech omija chyba że jesteście entuzjastami staroci. edit. Zapomniałem wspomnieć że gra ma najbardziej wkurwiającą rzecz w tym medium. Człowiek wybierze drzwi które pchną fabułe do przodu? No to chuy ci w dupe graczu do innych pobocznych pomieszczeń już nigdy nie zajrzysz bo nie szkoda gadać 4 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.