oFi 2 497 Opublikowano 5 kwietnia Opublikowano 5 kwietnia Bloodborne - platynka + DLC 100% Zrobiłem jedno zakończenie w 2018 roku, ale brat namówił mnie na coopika (do ktorego finalnie nie doszło z powodu takiego, ze nas w nigdy nie bylo wstanie połączyć) i jezusku boży - zatraciłem się. Ta gra ma tą magię przyciągania, że pare razy skończyłem dosłownie nad ranem. Oczywiście clue każdych solsów - musisz wiedzieć co robić, bo inaczej utkniesz na wieki. Każdy boss to zmiana myślenia, systemu walki i manewrów twojego bohatera. Ja zainwestowałem w swoja podstawową rozkładaną kosę i opłaciło się, bo damage na sekunde to robi potężny. Po usprawnienu brońki w NG+ poleciałem z poradnikiem po platynkę. Na poradniku koleś oczywiście "no fear run" jak tirex wpadał w temat szczepionkowy za pierwszym razem każdego bosika. Myśle - o na tym ng+ to mi pewnie pójdzie łatwiutko.....więc chyba krwa nie bardzo Przypomnienie mechanik samej gry to 2 dni grania w skupieniu i nauki movementu bohatera. Odznaczanie bossów jest nawet kluczowe w tej grze (żebyś nie miał kropki na nich) czego nawet nie wiedzialem w 2018 roku. Nie wiem ile ludzie musieli kminić, ale sposobów na pokonanie bosów oraz sposobów jest cała masa. Gra jedyna w swoim rodzaju jeśli chodzi o klimat i gameplay. Nie ma tarcz, jesteś kurcze słaby nawet na tym NG+ i trzeba uważać, ale tak BARDZO UWAŻAĆ. Pocenie się to tutaj standardzik a kara jest czasem sroga - bo jak przejdzie się taki forgotten las w całości i dostanie w łeb na koniec - to pare leveli jesteśmy w plecy. A te pare leveli może zaważyć podczas klepania trzech zamaskowanych czarowników, którzy naparzają srogo. DLC Oj tutaj to dopiero poczułem ból słabej postaci. Na pierwszym bossie płakałem. 3dni spędziłem tam, masa podejść solo, masa podejść z dzwoneczkiem - tłukł okropnie. Poddałem się na pare dni i sobie poczytałem poradnik dla frajerów początkująch bloodborniarzy. Wyczytałem - "żeby dobry damage zadawać w The old hunters zalecane jest przejscie kielichów, które dają massive boost do postaci". Aha. 3 dni spędziłem w kielichach. Kończe kielichy - lv105. Myśle - dobra szmato, teraz zobaczymy na solo. Ludwiczek króiliczek rozyebał sobie ten głupi ryj za drugi razem. Ale to była eufora i smuteczek zarazem, że nie zajrzałem do poradniczka jednak - zaoszczędził bym sobie nerwów tym bardziej, że sekwencje jego znałem na pamięć już, ale jeden randomowy strzał robi na mnie oneshota, a levelem dawało rade uniknąć jego wipe'owego ciosu. Reszta bosów już poleciała z górki. Problem miałem jedynie z Kosem i jego druga fazą, ale sekirowskie podejście w drugiej fazie podziałało na brzydala - trzymanie na dystans i siekanie go metodycznie gdy dwa jego machnięcia powodowały dłuższe przycupnięcie. Finałowy boss w DLC postawiłbym prawie na równi z finałowym bossem z demon soulsów Czy doczekamy się kiedykolwiek sequela? Pijak opuścił łajbę więc może zatrudnią kogoś kto gra w tej branży w gierki i wie co ludzie chcą od branży. Łapcie porcje screenshotów z duszą i widzimy się na sequelu w tym lub następnym żyćku: Spoiler 3 3 1 Cytuj
Homelander 2 263 Opublikowano 5 kwietnia Opublikowano 5 kwietnia Ale zazdroszczę tego jarania się soulsbornami. Tyle razy próbowałem i niezmiennie po kilku/kilkunastu godzinach miałem dość. Ziewałem i przysypiałem przed ekranem. Nic nie pomagało, a mam kupionego Bloodborna, Elden Ringa, nawet Dark Souls na Switcha. No nie jestem w stanie pokochać tych gier Cytuj
tjery 1 276 Opublikowano 5 kwietnia Opublikowano 5 kwietnia Godzinę temu, Homelander napisał: Ale zazdroszczę tego jarania się soulsbornami. Tyle razy próbowałem i niezmiennie po kilku/kilkunastu godzinach miałem dość. Ziewałem i przysypiałem przed ekranem. Nic nie pomagało, a mam kupionego Bloodborna, Elden Ringa, nawet Dark Souls na Switcha. No nie jestem w stanie pokochać tych gier Przecież Ty nie lubisz wysokiego poziomu trudności w grach, więc nie bardzo wiem po co to kupowałeś jak te gry polegają w 99% na sprawdzaniu samego siebie Cytuj
PiotrekP 1 905 Opublikowano 5 kwietnia Opublikowano 5 kwietnia (edytowane) Ja odbiłem się od jedynki. Dwójkę DS kupiłem kolekcjonerkę na premierę i przeszedłem. Powrót do pierwszych Dark Solus zaowocował zaliczeniem. Potem było Bloodborne które mnie pokonało, DS3 na nowym lapku (2 przejścia) a teraz też na nim Elden Ring, który wciągnął mnie jak diabli. Już ponad 55h na liczniku. Edytowane 5 kwietnia przez PiotrekP 1 Cytuj
Homelander 2 263 Opublikowano 5 kwietnia Opublikowano 5 kwietnia 13 minutes ago, tjery said: Przecież Ty nie lubisz wysokiego poziomu trudności w grach, więc nie bardzo wiem po co to kupowałeś jak te gry polegają w 99% na sprawdzaniu samego siebie To nie jest tak, że nie lubię. W Eldenie czy Bloodborne zaszedłem dość daleko i pokonałem paru bossów. Nie lubię wysokiego poziomu trudności wynikającego z głupich czy niedorobionych mechanik. Albo jak poziom trudności odciąga mnie od czegoś w moim mniemaniu ciekawszego. W soulsach poziom trudności to esencja gry, więc jest oczywiste, że go akceptuję. Ale totalnie nie jestem w stanie zrozumieć, na przykład, poziomu trudności Crushing w Uncharted polegającego na tym, że przeciwnik wytrzymuje 5 headshotów, a Ty giniesz od postrzału w palec u nogi. Cytuj
oFi 2 497 Opublikowano 5 kwietnia Opublikowano 5 kwietnia W bb jeszcze dochodzi skalowanie postaci. Musisz sie dokoksać w niektorych przypadkach, bo niweluje to szanse na oneshota od bossa, który lubi sobie zajebać pięścią Ci w twarz. A takie ciosy jest bardzo ciężko uniknąć zazwyczaj. W demon solsach pamietam, ze ten palący sie byczek był za mocny i trzeba było go olać, by później wrócić dokoksanym i utłuc go na kwaśne jablko. Najtrudniejsza grą od FS pozostaje dla mnie Sekiro. Tam nie ma koksania - Genshiro sprawdza czy jestes gotowy na rozpyerdol w twojej głowie przez reszte gry. Cytuj
Sep 1 629 Opublikowano 6 kwietnia Opublikowano 6 kwietnia Wolfenstein II: The New Colossus (ps4) - niby fajnie było znów postrzelać do Niemców, ale czułem jakby wszystko w tej grze było gorsze od New Order. Przede wszystkim lokacje. Większość to metalowe zamknięte pomieszczenia różnych baz czy innych ubootów. Dwa zupełny brak tu różnorodności w misjach. New Order przechodziłem w 2015 r. więc mogę się mylić, ale wydaje mi się że było ciekawsze (pamiętam więzienie, szpital czy wielkiego robota jako bossa). Po trzecie no niby dodano tych dowódców co mogą wzywać posiłki jak nas wykryją, więc gra wymusza w wielu momentach ciche eliminowanie przeciwników, ale jak dla mnie to tania zagrywka by podbić poziom trudności. Zresztą w niektórych momentach chyba i tak nie da się nie zostać wykrytym, co jest mega słabe ze strony twórców. Grałem na poziome terror billy i ginąłem sporo, ale na szczęście jest save w każdym momencie, więc obyło się bez dużej frustracji. Co tam jeszcze. Mnóstwo notatek do czytania od niemiaszków do swoich żon czy tam w innych sprawach (odpuściłem jak w jednym miejscu znalazłem pięć takich). Baza wypadowa gdzie można sobie pochodzić i robić dodatkowe misje (nie chciało mi się). A no i jeszcze bardziej podkręcony czarny humor gdzie każdy każdemu wrzuca, i ogólnie nasrali tych postaci w ekipie Blazkowicza tyle że ciężko zliczyć. Jest brutalnie i komicznie w scenkach przerywnikowych, fajny był by z tego serial, ale cierpi główna fabuła. Bym zapomniał, AI wrogów to żart. Wbijają się pod lufę z wielką ochotą. Miałem z dwa takie momenty że w jednym miejscu miałem usypaną górkę trupów bo po prostu czekałem aż sami do mnie wszyscy zlecą Finalnie postrzelałem 16 godzin, i tyle, bez szału, trochę ziewając. Dobrze że w abonamencie bo bym żałował kasy za zakup. 5 Cytuj
oFi 2 497 Opublikowano 6 kwietnia Opublikowano 6 kwietnia 17 minut temu, Sep napisał: Wolfenstein II: The New Colossus (ps4) - niby fajnie było znów postrzelać do Niemców, ale czułem jakby wszystko w tej grze było gorsze od New Order. Przede wszystkim lokacje. Większość to metalowe zamknięte pomieszczenia różnych baz czy innych ubootów. Dwa zupełny brak tu różnorodności w misjach. New Order przechodziłem w 2015 r. więc mogę się mylić, ale wydaje mi się że było ciekawsze (pamiętam więzienie, szpital czy wielkiego robota jako bossa). Po trzecie no niby dodano tych dowódców co mogą wzywać posiłki jak nas wykryją, więc gra wymusza w wielu momentach ciche eliminowanie przeciwników, ale jak dla mnie to tania zagrywka by podbić poziom trudności. Zresztą w niektórych momentach chyba i tak nie da się nie zostać wykrytym, co jest mega słabe ze strony twórców. Grałem na poziome terror billy i ginąłem sporo, ale na szczęście jest save w każdym momencie, więc obyło się bez dużej frustracji. Co tam jeszcze. Mnóstwo notatek do czytania od niemiaszków do swoich żon czy tam w innych sprawach (odpuściłem jak w jednym miejscu znalazłem pięć takich). Baza wypadowa gdzie można sobie pochodzić i robić dodatkowe misje (nie chciało mi się). A no i jeszcze bardziej podkręcony czarny humor gdzie każdy każdemu wrzuca, i ogólnie nasrali tych postaci w ekipie Blazkowicza tyle że ciężko zliczyć. Jest brutalnie i komicznie w scenkach przerywnikowych, fajny był by z tego serial, ale cierpi główna fabuła. Bym zapomniał, AI wrogów to żart. Wbijają się pod lufę z wielką ochotą. Miałem z dwa takie momenty że w jednym miejscu miałem usypaną górkę trupów bo po prostu czekałem aż sami do mnie wszyscy zlecą Finalnie postrzelałem 16 godzin, i tyle, bez szału, trochę ziewając. Dobrze że w abonamencie bo bym żałował kasy za zakup. O kurcze, dzięki za przestrogę. Tak sobie dzisiaj siedziałem i myślałem, że czy po youngblood sobie tej dwójki przypadkiem nie odpalić. Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 6 kwietnia Opublikowano 6 kwietnia Yongblood XD Dwójka to przy niej arcydzieło. 1 Cytuj
oFi 2 497 Opublikowano 7 kwietnia Opublikowano 7 kwietnia Gramy w coopie więc jest tam jakiś fun. Ale w pojedynkę to bym pewnie tego nawet nie odpalił Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Homelander 2 263 Opublikowano 7 kwietnia Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 7 kwietnia Mass Effect 2 Nie pierwszy raz skończyłem, ale pierwszy od premiery trójki. Jak to wypada po 15 latach? Może dobre, złe i brzydkie Dobre: dobra, a wręcz znakomita jest historia. I ta główna i historie naszych towarzyszy. To nie zestarzeje się nigdy i chociażby z powodu historii warto będzie wracać. Ale nie tylko z powodu historii, bo i strzelanie jest bardzo przyjemne i satysfakcjonujące, a moce nadają strzelaniu dodatkowej głębi. Złe: miejscówki są małe i mało ciekawe. Jest na nich po prostu ciasno, a pod względem designu nie powalają. Mowa, oczywiście, o dzisiejszych standardach, bo te kilkanaście lat temu Omega powodowała natychmiastowy wytrysk na ekran. Złe jest też to, że misje towarzyszy są krótkie i proste. Ot 15-20 min i gotowe. Historie są ciekawe, ale przydałoby się więcej rozbudowania Brzydkie: brzydkie są cutscenki. To chyba ten element, który postarzał się najgorzej. Mimika na dzisiejsze standardy jest słaba, scenki sztywne i rażą sztucznością. Coś na kształt Teatru Telewizji z lat 80tych. Nie mówię o dialogach czy charakterach postaci, a po prostu samej warstwie technicznej cutscenek. I znowu, mowa o dzisiejszych standardach, bo wtedy wiadomo. A jak ogólnie? No 10/10 proste. To Mass Effect 10 Cytuj
Mari4n 485 Opublikowano 7 kwietnia Opublikowano 7 kwietnia (edytowane) Chrono Trigger (PS1) Ending 1 Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać tej gry. Dokończyłem ją po prawie dwudziestu latach od jej rozpoczęcia (ten sam save). Przestałem wtedy grać, bo trochę się przyblokowałem w Black Omenie: Za niski poziom i zbyt słaby ekwipunek żeby iść dalej, za mało zasobów żeby móc się podleczyć w drodze powrotnej. Ta gra jest tak dobra, jak ją zapamiętałem. Pozostało zakończeń: 12 Edytowane 7 kwietnia przez Mari4n 1 1 Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 7 kwietnia Opublikowano 7 kwietnia NOLF, NOLF 2 i Contract JACK - Spoko gierki będące przyjemnym homage'm przygód Bonda (ale z perspektywy agentki Cate Archer) i niepozbawione poważnych wad. Jedynka graficznie oczywiście najbardziej widać po niej ząb czasu. Gunplay jest ok, ale nic rewelacyjnego. Największy problem tych gier, że dają nam opcje stealth (poza Jackiem) ale nie egzekwują ich dobrze. Spoko, że NOLF1 ma różny poziom głośności naszych kroków w zależności od materiału, po którym chodzimy niczym w Thief (w dwójce to wycięli swoją drogą), ale przeciwnicy raz są w stanie nas zauważyć z dobrych kilkunastu metrów, a raz nie zauważą, kiedy jesteśmy niemal koło nich. Największą zmorą są kamery, które też zareagują na mordowanego przeciwnika, ale jak już jego zwłoki leżą to wyjebongo. Najgorsze są misje wymuszające stealth (tylko w jedynce) inaczej game over, przez co granie w te gry to metoda prób i błędów quick save/load. Na pochwałę soundtrack, klimat i różnorodność poziomów. Spodziewałem się większej ilości humoru, tymczasem dostajemy masę przydługich dialogów między strażnikami w zasadzie o niczym. Przyznam, że był jeden nt. psychologii kryminalistów i zatrzymał na dłużej, żeby posłuchać. Spoiler Dwójka zaczynała się tak fajnie (+ okulary nostalgii), że myślałem, że naprawdę ogrywam 10/10 klasyka. Tym razem dorzucili motyw rozwoju agentki Archer niczym we współczesnych gierkach, super niestety trzeba spojrzeć na sprawę chłodno. Klimatyczny początek w niespotykanych w jedynce azjatyckich klimatach szybko rzucił nas do Rosji, gdzie okazuje się, że wymyślili sobie teraz na określonych poziomach respawn przeciwników, których zabiliśmy tym samym też powodując zabawę w skradanie bezużyteczną. Dwójka względem jedynki rzuca w nas mniej lokacji, ale sporo zagęszcza chaptery i dzieli mapy na kilka sekcji. Doszły zadania poboczne, które w większości polegają na znajdowaniu określonych dokumentów z szafek i innych. Za wykonane zadania dostajemy pkt i inwestujemy w Stealth, hp, pancerz, obsługę broni, szybsze używanie gadżetów, przeszukiwanie wrogów itd. Przyznam, że zapędziłem się z twierdzeniem, że gierki nie potrzebują remasterów i dwójka niestety bez kombinowania sprawia problemy na współczesnych maszynach np. ze skryptami tak, że musiałem się posiłkować cheatami, żeby skipnąć. Contract JACK to najkrócej mówiąc tępa strzelanka, której akcja toczy się między NOLF 1 a 2. Gramy Johnym Jackiem (xd) i jesteśmy po stronie „tej złej” organizacji, dla której wykonujemy zlecenie. Wyrzuca elementy rpg, zadania poboczne, długość kampanii to jakieś 1/3 NOLF2. Walczymy naprzeciw absurdalnej hordzie wrogów i brniemy do przodu aż do końca gry. NOLF 1 i 2 ode mnie 4/6, Contract 2/6. 7 Cytuj
Moldar 2 281 Opublikowano 8 kwietnia Opublikowano 8 kwietnia Nie wiedzieć dlaczego, dopiero ukończyłem Abzu. Uwielbiam takie gry, klimatyczna muzyka, piękne widoki pełne kolorów. W sumie takie Journey w wodzie. Gra bardzo krótka, więc jak ktoś szuka czegoś do relaksu i o dziwo jak ja, nie ograł, to polecam. Jeszcze małe wideo z mojej strony. 4 1 Cytuj
Daffy 10 655 Opublikowano 8 kwietnia Opublikowano 8 kwietnia Diablo IV (steam deck) W niuanse trudno mi wchodzić bo jestem totalnym laikiem w gatunku i to na prawdę mój pierwszy arpg w życiu,w którym skończyłem fabułę. Przez 40h bawiłem się bardzo miło. Otwarty świat mi spasował, aktywności pobocznych od groma i jest to wręcz wymarzony tytuł do szybkich sesji przenośnie. Klimat, oprawa i polska wersja językowa świetne. Fabularnie mocno przeciętnie ale czułem jakąś tam motywację do brnięcia w dungeony więc poniekąd swoje zadanie spełniła. O wadach w internecie już napisał chyba każdy, wymóg always online, pełno wypadającego szrotu, zbyt skromne możliwości buildu by grać tu setki godzin zdając z gierki maturę. Jednak jak ktoś podchodzi to gierki tak jak ja czyli bez sentymentu do wcześniejszych części, bez nastawienia że chce tylko tu się bawić przez najbliższe parę lat to tytuł jak najbardziej warty sprawdzenia. Nawet i zawartość postgame dla takiego kogoś będzie wystarczająca, bo spokojnie zapewni kilkanaście godzin przez te trzy miesiące trwania sezonu. Z drugiej strony nawet taki noob jak ja widzi problemy tytułu, totalnym wstydem jest to że te problemy dostarcza taki kolos jak Blizzard, który teoretycznie powinien ich uniknąć już day one mając za sobą taki bagaż doświadczeń z poprzednich części. No ale powoli naprawiają to co zepsuli, jest szansa że z miesiąca na miesiąc gra będzie coraz lepsza. Dla fanów gatunku może i pozycja gdzie trzeba się zastanowić czy grać (a konkurencji pełno), dla niedzielniakow bardzo fajny tytuł by wkroczyć w gatunek. 6 Cytuj
Ukukuki 7 127 Opublikowano 9 kwietnia Opublikowano 9 kwietnia Majesty 2 - sztos strategia! Dosyć nietypowa jeśli chodzi o samą rozgrywkę. Wcielamy się w króla którego zadaniem jest odbicie królestwa z rąk demona. Budujemy budynki, ulepszamy technologię i tutaj uwaga wynajmujemy bohaterów. Nie ma tutaj jak w typowym RTSie zaznaczania jednostek. Rekrutujemy bohaterów z różnych profesji, od wojowników, łowców, magów, kapłanów prze krasnoludy, elfy po władców bestii. Jednak nie rozkazujemy tym jednostką bezpośrednio. Chcesz żeby zabili smoka albo spalili gniazdo ogrów? Wyznaczasz nagrodę, jak będzie za niska nikt się tego zadania nie podejmie, lub ktoś z niskim poziomem doświadczenia i zadanie nie zakończy się sukcesem a my będziemy wskrzeszać bohatera na cmentarzu. Spytacie po co pieniądze bohaterom, a no żeby kupować lepszy sprzęt w kuźni czy mikstury na kolejną wyprawę. Kupować oczywiście na naszym rynku czy naszej kuźni, co też przynosi nam dochód. Sama kampania zajęła mi około 23 godziny, na liczniku mam 33h ale bawiłem się niektórymi scenariuszami. Same misje są niepowtarzalne i zawsze mają jakiś unikalny cel, czy podejście do zakończenia mapy sukcesem. Nie ma dwóch takich samych map w kampanii co bardzo się ceni. Nie jest to częste podejście. Jednak niektóre misje są trudne i będą od was wymagały wielokrotnego podejścia aby poznać mapę, gdzie co jest i jak reagować na pewne sytuacje. Misję można już na samym starcie źle zacząć budując nie te budynki lub rekrutując nie tych bohaterów co trzeba. Sama ostatnia misja zajęła mi około 5h, jednak wszystkie poprzednie można rozpykać stosunkowo szybko. Większość za pierwszym razem, niektóre tylko będą wymagały powtórzenia. Gra pomimo swojego wieku trzyma się bardzo dobrze, kolorowe efekty, jednostki czy mapa dobrze się zestarzały. Same tekstury dalej są ładne. No i mamy tutaj też magię peceta, gra ma 15 lat a mimo to wspiera 4k, UW. Co jest niesamowite bo nie rozciąga obrazu tylko faktycznie pokazuje nam więcej na ekranie. Muzyka jest ok, nie zapada w pamięci ale też nie przeszkadza. Jest taka jaka powinna być w RTSie, umilać wielogodzinne sesje i to właśnie robi. Polecam jak coś wersję na gogu, z dodatkami. Chociaż ja wszystkie DLC sobie odpuszczam bo poziom trudności na pewno nie będzie mniejszy niż w kampanii a nie chce na tą gierkę poświęcać pod 100h. Czekam na trójkę która była zapowiedziana lata temu i cisza. 2 Cytuj
Mejm 15 372 Opublikowano 9 kwietnia Opublikowano 9 kwietnia A grales w 1? Ciekawi mnie czym sie dwojka od niej odroznia bo z opisu to w sumie jak jedynka. Ja czescia pierwsza bylem zachwycony, ale nie ukonczylem bo ostatnia misja to byl jakis boss rush jak z japonskich gierek i atakowaly nas wszystkie pokonane wczesniej maszkary. Pamietam tez, ze slabo szlo mi zbieranie mamony do czasu jak nie zczailem, ze poborca podatkowym lepiej jest sterowac "manualnie" (w sensie nie nim samym a miejscami, ktore ma odwiedzic) i wtedy kasa wpadala az milo. Cytuj
Ukukuki 7 127 Opublikowano 9 kwietnia Opublikowano 9 kwietnia @Mejm Nie grałem niestety ale próbowałem. Jak dla mnie już za bardzo się zestarzała. W dwójce ostatnia misja poza jednym patentem to jest jeden boss z którym trzeba mega ostrożnie. No nie mają wyczucia bo dla mnie mocno przegięta ta walka. Jednak pomęczyłem się i po kilku próbach miałem już to rozpracowane. 1 Cytuj
Pupcio 18 680 Opublikowano 10 kwietnia Opublikowano 10 kwietnia Skończyłem sobie dodatki do bioshock infinite Burial at Sea. Zacząłem grać w podstawkę i doszedłem do momentu zaraz bo spotkaniu z Elżbietą i sobie odpuściłem. Po jedynce ten korytarzowy gameplay, przerywany milionem cutscenek i chodzeniem mnie za bardzo zmęczył a początkowe lokacje były moimi ulubionymi więc jak pomyślałem sobie o tych późniejszych to szybko porzuciłem myśl o ponownym przejściu, ale dodatków do Rapture nie mogłem sobie odmówić. Part 1 jest nudny i krótki, ma to same drętwe strzelanie i poza tym że możemy sobie pochodzić po Rapture które nie jest jeszcze ruiną go ratuje. No świetnie jest zobaczyć to miasto jeszcze w żywym stanie i mój ból że nigdy nie ujrze gry z moich marzeń czyli coś ala la noire tylko że w początkowych latach rapture. Part 2 jest super. Gramy Elżbietą a gameplay zamienia się w skradankę. Zasobów mamy malutko a normalne bronie mają takiego kopa że baba ledwo daje rade nimi strzelać więc głównie używamy kuszy i usypiamy gnojków. Gra też jest trochę bardziej otwarta i przypomina bardziej jedynke więc zwyczajnie gra się w to lepiej niż podstawkę. Dla fanów jedynki must have, Rapture w tej oprawie wygląda niesamowicie ( tak, dalej chce rimejk jedynki) a poza tym wyjaśnia i pokazuje w innym świetle sporo wydarzeń z jedynki. Nawet nie planowałem grać w te bioshocki, po tym wywiadzie z Kenem o Judasie chciałem sobie odpalić jedynke na chwile a skończyło się na tym że skończyłem wszystko poza infinitem Cytuj
kotlet_schabowy 2 741 Opublikowano 14 kwietnia Opublikowano 14 kwietnia (edytowane) Super Mario Odyssey Jaki inny tytuł mogłem wybrać na początek przygody ze Switchem? Od ukończenia "fabuły" minęło już parę dobrych dni, więc i spisanie wrażeń jest trochę trudniejsze, ale zacznę od tego, że mimo mocnego i wciągającego endgame'u i licznych nowości/ciekawostek, które nas czekają po pokonaniu ostatniego bossa, to jednak zajawka po creditsach już mocno opadła i nie dziwię się, jeśli ktoś kończy przygodę bez wyciskania z gry ostatnich soków. Może to taki efekt psychologiczny, że nic "dużego" już się nie wydarzy, znam wszystkie światy, muzyczki itd., może to, że wymagania do niektórych nowych księżyców są mocno zniechęcające (powtórki bossów, tylko utrudnione w złośliwy sposób, vide gang królików, których mamy pokonać jeden po drugim za jednym zamachem). Tym bardziej cieszę się więc, że w trakcie pierwszego przejścia przyjąłem taktykę wyciskania ostatnich soków (w miarę możliwości) z każdego królestwa, dzięki czemu na koniec przygody miałem ponad 30 godzin na liczniku, z apetytem na więcej. Co tu dużo gadać, gra jest po prostu świetna. Levele są wspaniale zaprojektowane, każdy ma swój charakter, kreowany również przez wpadającą w ucho ścieżkę dźwiękową. No i jest ich dużo. Są większe (wręcz "sandboxowe"), są mniejsze, są i takie trochę mniej ciekawe, ale generalnie: cymes. Co krok dostajemy jakiś nowy patent, sekret, cały czas coś odkrywamy i ciągle coś zostaje nieodkryte. Szukanie sposobów na dostanie się w odpowiednie miejsce, skróty, eksploracja, movement: wszystko to tworzy jedną, spójną, doskonale przemyślaną, rewelacyjną całość. No właśnie, movement: sterowanie jest intuicyjne i responsywne, choć trzeba się go początkowo chwilę uczyć, a niektóre ruchy nawet po wielu godzinach potrafią nie wejść jak należy (skok przed siebie, który przy złym timingu może zamienić się w mocno niepożądane tąpnięcie w ziemię). No i to nadal Mario: jest charakterystyczna fizyka, specyficzne rozpędzanie się hydraulika, lekki poślizg itd. Ale to i tak niebo a ziemia w porównaniu do takiego Mario 64 (szok, w końcu między nimi jest tylko 21 lat różnicy xD), który to jest jedynym trójwymiarowym Marianem, którego zaliczyłem. W SMO grałem niemal cały czas w trybie przenośnym, no i momentami musiałem dać odpocząć rękom, odpinając joy-cony, które to same w sobie nie są może wymarzonym i topowym kontrolerem, ale nie będę narzekał. Funkcje ruchowe są fajne, ale z oczywistych powodów raczej ich nie używałem. Motywem przewodnim jest oczywiście obecność Cappy'iego, czyli czapki, dzięki której przejmujemy kontrolę nad różnymi postaciami czy obiektami. No i tutaj twórcy naprawdę wykazali się kreatywnością. Nie dość, że kolejne nasze wcielenia oferują różnorodność gameplay'ową, czasami zahaczającą wręcz o zupełnie inny gatunek gry, to jeszcze zwyczajnie wywołują swoimi efektami banana na gębie. Zresztą całą grę mógłbym tak podsumować: po prostu bawi i cieszy. Kierowanie Mario zwyczajnie sprawia frajdę. Oczywiście, są pewne słabsze momenty czy elementy (trochę kuleje kamera, którą trzeba regularnie korygować, a i tak czasami sprawia, że mamy zaburzoną perspektywę i ciężko wymierzyć skok), ale nie zmienia to faktu, że Odyseja to gra kompletna, wzór platformówki na miarę naszych czasów. Nie za duża, nie za mała, odpowiednie proporcje wyzwania i zabawy, pełno aktywności dla dociekliwych. No i oczywiście piękna prezencja (mimo tego, że czysto technicznie są tu pewne braki, no ale łatwo na nie przymknąć oko, kiedy całokształt jest po prostu śliczny z tymi swoimi kolorami, efektami, projektami postaci). I to wszystko w atmosferze autentycznej przygody, bo mimo, że "fabuła" jest pretekstowa, tak sama otoczka podróży, zwiedzania globu (i nie tylko) robi robotę. Dużo przemyśleń, które miałem w trakcie jej zaliczenia w tym momencie wyleciało mi z głowy, ale koniec końców liczy się to: Odyseja mnie urzekła, to gra, którą się zapamiętuje i którą się będzie wspominać po latach. Przypomniała mi, czym jest porządny platformer 3D i wręcz trochę żal ją kończyć, no ale na razie jeszcze sporo zabawy przede mną. Screeny oczywiście nie oddają sprawiedliwości grafice (jestem wręcz zaskoczony ich marną jakością), ale coś wrzucić wypada: Edytowane 14 kwietnia przez kotlet_schabowy 4 Cytuj
Wredny 9 726 Opublikowano 14 kwietnia Opublikowano 14 kwietnia A New Beginning to sequel PeCetowego klasyka z 1999 roku o przygodach byłego komandosa Navy Seals, Cuttera Slade'a na obcej planecie Adelpha. Na konsolach pierwszy Outcast pojawił się w 2017 roku, w postaci remake'u o podtytule "Second Contact", który jakiś czas temu również miałem okazję ograć i splatynować. Tak jak pisałem w tamtejszym poście - był to remake bardzo wierny oryginałowi, z zachowaniem tego specyficznego, "drewnianego" gameplayu, czy jeszcze bardziej sztywnego, niemalże amatorskiego voice-actingu. Wszystko to nadawało gierce bardzo oldschoolowego klimatu i sprawiało, że jeśli ktoś był fanem takich staroszkolnych produkcji, świetnie się w tym wszystkim odnajdował. Nadszedł rok 2024, trendy w gamingu się zmieniły, więc i Outcast musiał przejść metamorfozę. U podstaw to nadal trzecioosobowe action-adventure w świecie składającym się z różnych biomów, wykonywaniem questów na zlecenie miejscowej ludności (rasa Talan), strzelaniem i wspomaganiem się dobrodziejstwami techniki w postaci skanera czy jetpacka. Problem leży w skali sequela. Zgodnie z dzisiejszymi standardami postanowiono pójść w otwarty świat i to nie była zbyt dobra decyzja. Developer gry, belgijskie Appeal Studios to, jak na obecne czasy, dość niewielka ekipa, składająca się z około 70 osób, więc i po grze nie można było spodziewać się poziomu wypolerowania, godnego dużo większych zespołów, ale momentami widać, że porwali się z motyką na słońce. Robiąc open-world, trzeba umieć go jakoś zagospodarować, by nie był on tylko zbiorem widoczków do oglądania, ale miał także sensownie porozmieszczane, wciągające aktywności - niestety, ale gry Rockstar, czy chociażby wewnętrznych studiów Sony, trochę nas rozpieściły w tym temacie. No więc w tym przypadku mamy do czynienia z otwartym światem typu "czasy wczesnego PS3", a i tak pewnie znalazłbym więcej fajniejszych od drugiego Outcasta gier tego typu z tamtego okresu. Świat gry jest ogólnie ładny, kolorowy, ma sporo fajnych miejscówek, którym przyjemnie pstryka się fotki (niestety brak trybu foto), ale nie za bardzo jest co robić i czym się zachwycać. Mapa upstrzona jest bazami przeciwników i powtarzalnymi aktywnościami w ilości około 180 - tych 20, tamtych 30, a jeszcze innych 50 i mamy "zawartość" - typowo ubisoftowe zaśmiecanie mapy, przypominające trochę Just Cause 2 (zwłaszcza, że tu też możemy sobie poszybować z błoną pod pachami). Jedyny plus tego śmietnika jest to, że zaliczenie takiej aktywności da nam jakąś wymierną korzyść do rozwoju bohatera - upgrade lub moduł do broni, surowce do ulepszania umiejętności, albo minimalne powiększenie paska energii życiowej. Na plus wypada walka, a w zasadzie strzelaniny, choć od biedy i tarczą można przywalić. Nie jest to może nic specjalnego, ale starcia są dynamiczne, z wrogów sypią się cyferki oraz surowce, a całość okraszona jest pompatyczną muzyką - trochę przypomina to Mass Effect Andromeda, ale w wersji z AliExpres. Co prawda AI wrogów to dramat, często stoją do nas bokiem, patrząc w pustkę, a starcia z bossami to już w ogóle poziom jakiejś no-name gierki z koszyka w Auchan (stoisz, strzelasz i masz wyrzuty sumienia, że bijesz niepełnosprawnego), ale ogólnie jest w tym jakaś frajda i nie ma tragedii. Tragedia natomiast jest w warstwie fabularnej. O ile pierwszy Outcast też może jakoś nie błyszczał w tym aspekcie, tak całość, mocno inspirowana filmem "Gwiezdne Wrota", była bardzo sympatyczna i z zaciekawieniem śledziło się losy naszego sympatycznego, sarkastycznego protagonisty. Dwójka natomiast poszła w stronę politycznej poprawności i wszystko zostało pozbawione przypraw, przez co danie, które otrzymaliśmy, jest zupełnie bez smaku. Główny bohater stracił jaja i słabo się słucha jego czerstwych tekstów - niby teraz to chłop pod pięćdziesiątkę, ale chyba za mocno poszli w "utatusiowienie" naszego protagonisty. Tak jak w pierwszej części potrafił celnie i sarkastycznie skomentować sytuację tak tutaj jego komentarze są strasznie nijakie, a humor wywołuje ciarki żenady - oparty jest wciąż na jednym schemacie, kiedy Cutter mówi jakieś ziemskie powiedzonko, a tubylec rozumie go dosłownie i ten w niezręczny sposób próbuje mu to wytłumaczyć (coś jak Drax ze "Strażników Galaktyki", tylko że ch#jowo). Karol Strasburger miałby mocną immersję, mogąc wcielić się w tak bezjajecznego bohatera. Oczywiście obowiązkowo nie mogło zabraknąć silnych kobiet - w pierwszej części miejscowych kobiet nie było w ogóle, co było pewnie związane z ograniczeniami natury programistycznej - dzięki temu wszyscy mieszkańcy Adelphy to był jeden model postaci. Kobiety były tylko wspomniane, że żyją wraz z dziećmi osobno na wyspie i tradycją jest coroczne międzypłciowe spotkanie, na które dopuszczane są tylko wybrane osobniki płci męskiej. Tutaj z kobiet zrobiono nieustraszone amazonki, rządzące planetą, a faceci to przeważnie robole, marzący by jakaś modliszka wybrała ich na coroczne chędorzenie. Ogólnie cała warstwa fabularna tej odsłony to mocna zrzynka z Avatara, który jak powszechnie wiadomo - w tym departamencie niespecjalnie błyszczy. Porównując to do niedawnej gry o niebieskich ludzikach ze stajni Ubisoftu, można powiedzieć, że fabularnie jest podobnie chujowo, ale z trochę innych względów - nie jest tak bardzo "woke", ale jest baaaardzo bezpłciowo. Jeśli chodzi o questy to te w porażającej większości (tak gdzieś 98%) to zwykłe "fedexy" - wszystko sprowadza się do "zbierz ileś tego", albo "zabij tyle tamtego" i co jakiś czas z dupy odpala się krótka, jakby urwana scenka przerywnikowa, odsłaniając niewielki rąbek zupełnie nie porywającej opowieści. Trzeba mieć naprawdę mocną dozę samozaparcia, by nie porzucić tego wpizdu po godzinie, bo naprawdę nie ma tu niczego, co może wciągnąć - nie ma tu ani fabuły, ani ciekawie pomyślanych zadań - tylko latanie od znacznika do znacznika, słuchanie słabych dialogów (choć trzeba przyznać, że dobrze zagranych - po prostu ich pisanie leży) i wykonywanie fetch-questów, które nie mają prawa zaangażować absolutnie nikogo. To co mogę pochwalić to na pewno muzyka - zdecydowanie najmocniejszy punkt tego tytułu. Podczas eksploracji przygrywa nam motyw pasujący do jakiegoś Final Fantasy, a w trakcie starć też jest całkiem sympatycznie. Graficznie jest różnie, czasem to czasy PS3, czasem zdarzy sie coś ładniejszego - pod względem designu czasem trafi się wart zapamiętania widoczek, ale technicznie to w czasach Horizon Forbidden West raczej trzecia liga. Na plus interakcja głównego bohatera z roślinnością - wiele większych gier nie ma tego "bajeru". Technicznie jest więc średnio, dwa tryby graficzne nie za bardzo się od siebie różnią (jeśli w ogóle), więc polecam Performance - nadal nie będzie to płynne doznanie, bo wartości framerate'u latają gdzieś w okolicach 43fps, ale to i tak zdecydowanie lepiej niż niestabilne 30fps przy zerowej poprawie rozdzielczości. No i screen tearing to bardzo powszechne zjawisko niestety. Występuje tu też dużo glitchy, bugów i często wychodzi na wierzch sporo niedopracowań. Czasem przestaje działać atak melee i gra zupełnie nie reaguje na wciskany przycisk (wyjście i powrót do gry pomagają), jeden z modułów do broni potrafi na stałe narzucić nam czerwony filtr typu "wizja Terminatora" na ekran, scenki przerywnikowe odpalają się znienacka, z trzaskiem i miganiem obrazu oraz równie mało subtelnie przechodzą w gameplay (po uprzednim wyciemnieniu oczywiście). Odgłosy strzelania potrafią prawie całkowicie zaniknąć i wtedy dostajemy jakimś płaskim mono po uszach. Do tego standardowe blokowanie się przeciwników w elementach otoczenia, a czasem nawet ich respienie się w ścianach czy innych skałach. OK, myślę że już wiecie co nieco o samej grze i mam nadzieję, że wystarczająco Wam ją obrzydziłem. Poniżej fragment o trofeach, więc jak kogoś nie interesują pucharki to nie klikać: Spoiler A jak wygląda sprawa z trofeami? Nic nadzwyczajnie trudnego, tylko czasochłonne i upierdliwe - głównie przez nijakość samej gry, bo gdyby podstawa była lepsza to i wszelkiego rodzaju pierdoły mniej by frustrowały. Oprócz fabularnych mamy tu sporo za różnej maści zbieractwo - rozwalić wszystkie bazy wrogów, odblokować wszystkie teleporty, świątynie, próby, przepisy na potiony, oczyścić miejsca infekcji, znaleźć wszystkie moduły (choć tak naprawdę nie trzeba wszystkich) i pamiętniki. Należy również odblokować wszystkie skille i sloty na moduły w broniach (spokojnie, na wszystko starczy surowców i to z dużym nadmiarem) i kilka innych, trochę fajniejszych pucharków, w których przynajmniej trzeba coś ciekawego zrobić, żeby je otrzymać. Nie ma nic za poziom trudności, więc przeszedłem na Normalu (zero wyzwania), przegapić cokolwiek też nie za bardzo można, bo choć mamy punkt bez odwrotu (o którym gra informuje wielgachnym napisem, przy którym możemy/musimy zrobić manualny save) to później wystarczy wczytać ostatni save i dozbierać brakujące rzeczy - mi zostało kilka pamiętników, ze trzy moduły i szybowanie AFK przez 3 minuty - to właśnie możecie podziwiać na załączonym filmiku z wskakującą platynką. Plusem jest to (aż śmiesznie, że trzeba to pochwalić, ale takie mamy czasy), że nic nie jest zabugowane czy zglitchowane i dzbanki wpadają wtedy, gdy powinny. Trudność w zdobyciu platyny to naciągane 3/10, głównie ze względu na to, jak męcząca jest to gra sama w sobie. Podsumowując... Jestem zawiedziony, mimo że przecież nie spodziewałem się wiele. Chciałem dostać sequel do uroczo drewnianego remake'u części pierwszej, a dostałem bardzo nie-uroczą grę, waląca na kilometr amatorszczyzną i wyglądającą jak projekt studentów na zaliczenie semestru. Nie odmawiam twórcom serca, widać tu pasję do tego uniwersum, ale pod koniec, przy napisach, miałem też wrażenie, że wpadają w samozachwyt, jakby w swoich rękach mieli franczyzę typu Uncharted, a nie niszową gierkę z zapomnianym bohaterem i sequel do części pierwszej, w którą pewnie tylko nieliczni "blacharze" grali te ćwierć wieku temu, a dziś to już pewnie nie żyją ze starości. Całość zajęła mi ponad 50h i czułem, że gdzieś tak 49 z nich było bezpowrotnie i nieodwracalnie zmarnowane. Czy żałuję? Pewnie nie, bo gdybym nie zagrał to i tak bym chciał tego doświadczyć, zwłaszcza, że jakimś cudem drugi Outcast ma mocno pozytywne opinie, więc na pewno by kusiło. No i nie porzuciłem kolejnej rozgrzebanej gry, a to w moim przypadku też niezły wyczyn. Zaliczone, odfajkowane, teraz zapomnieć i wreszcie odpalić coś, co da mi frajdę. Outcast A New Beginning to taki najprawdziwszy średniak, podobnie zresztą, jak część pierwsza - tam dałem 6/10, bo jednak było sympatycznie i mógłbym grę polecić, zwłaszcza tym, którzy lubią oldschoolowe, drewniane gierki "z duszą". Tutaj ta dusza gdzieś się ulotniła, oldschoolowość również, a dostaliśmy coś na pograniczu amatorki i gierki dołączanej do jakiejś gazetki w kiosku - 4/10 i niestety nie polecam. 3 Cytuj
Mari4n 485 Opublikowano 16 kwietnia Opublikowano 16 kwietnia (edytowane) Metroid Prime Remastered Ponad miesiąc temu ukończyłem wersję na GCN, więc to była dobra okazja na sprawdzenie wersji odświeżonej. Jak wyszło? Jest to dobry przykład, jak się powinno robić remastery. Modele i tekstury są lepszej jakości, poprawiono też oświetlenie, i dodano trochę detali środowiska. Natomiast muzyka i dźwięki pozostały bez zmian, i dobrze bo utwory przygrywające w tle były bardzo dobre (zwłaszcza motywy stref Phendrana Drifts/Depths, Magmoor Caverns, Tallon Overworld), i nie było potrzeby w nie ingerować. Największą poprawę jednak otrzymało sterowanie, bowiem został dodany schemat podobny do dzisiejszych FPS-ów, i lewym analogiem poruszamy się, a prawym obracamy kamerą. Za to troszkę ucierpiała zmiana broni, bo teraz trzeba przytrzymać X, i wybrać uzbrojenie D-Padem, ale szybko można się przyzwyczaić. Do tego strzał i skok mają przypisane po dwa przyciski, odpowiednio ZR/A i L/B, gdzie w przypadku tego drugiego skakanie bumperem jest przydatne w nawigowaniu trudniejszych sekcji platformowych. Jest też możliwość korzystania ze schematów sterowania z Gamecube i Wii, jeżeli ktoś byłby zainteresowany. Są i wady, niestety. A w zasadzie jedna: Brak poziomu trudności wyższego niż "normal" bez uprzedniego skończenia gry. Granie na nowoczesnym schemacie sterowania znacznie ułatwia grę, i ukończyłem ją na normalnym poziomie trudności nie ginąc ani razu, ale to, że niedawno grałem w oryginalną wersję mogło mieć na to wpływ. Dodatkowo, zbieranie ulepszeń i skanowanie logów odblokowuje grafiki koncepcyjne, modele postaci i muzykę w głównym menu. Szkoda tylko że Fusion Suit nie jest dostępny w tej wersji gry, choć jest to dodatek czysto kosmetyczny. Jeżeli ktoś nie grał w Metroid Prime, jest to najlepsza wersja do ogrania. Gra nie posiada też aktualizacji, wkładasz kartrydż i grasz. Edytowane 16 kwietnia przez Mari4n 3 Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 16 kwietnia Opublikowano 16 kwietnia Baroque to dark scifi (zahaczający o horror) roguelike umiejscowiony w świecie post apo, gdzie Bóg został pozbawiony poczucia bólu, podłączony kablami do wielkiej wieży, a my właśnie wyszliśmy z symulacji matrixa i dostajemy za zadanie właśnie jego unicestwienie za pomocą karabinu, jaki nam rzuca anioł pod nogi. Tak w wielkim skrócie można opisać fabułę tego wydanego w 1998 na Segę Saturn i rok później PSX tworu rodem z zeszyciku poezji żeroma. Gierka nigdy nie miała okazji opuścić Azji i dopiero udało się to remakowi na przyszłe konsole (PS2/Wii) jednak tamta wersja dosyć regorystycznie zmienia wizję pierwowzoru, idąc bardziej w styl anime. Na szczęście doczekaliśmy się fanowskiego tłumaczenia. Gameplay z grubsza przypomina King's Fieldy. Akcja toczy się z pierwszej osoby, lewy analog służy za obrót postacią i chodzenie a bumpery za łażenie w boki. Otoczenie jest 3D zaś npce i przeciwnicy to 2D sprity. Na starcie wita nas intro, które bez kontekstu można zrozumieć tyle co w polskim rapie "wiesz o co chodzi" i początkowo nawet rozmowy z cudacznymi npcami w mieście wiele nam nie naświetlą. Naprzeciw moim oczekiwaniom istnieje jednak fanowska strona, która szczegółowo omawia grę jak i jej historię więc nie musiałem specjalnie wczytywać się w lore by zrozumieć ukryty przekaz i w zasadzie ku mojemu zaskoczeniu całość jest całkiem zjadliwa jak na japońskie standardy. No więc początek nie prowadzi za rączkę. Widzimy dwa paski HP i VT, ten drugi non stop spada i będzie tak spadał przez całą grę. Jeżeli spadnie do 0 zacznie spadać HP i można się domyślić co potem (z kolei jak oberwiemy ale jest VT to HP się zacznie stopniowo podnosić). Poza nimi mamy jeszcze ATK oraz DEF i w zasadzie to wszystkie statystyki w grze. Bijąc potwory wypadają z nich białe kulki, które podnoszą nam upragniony pasek VT ale też zamiast kulek mogą to być przeróżne przedmioty i tutaj zaczyna się najlepsza zabawa z tą grą. W Baroque mamy najprzeróżniejsze graty - od min pułapek po pudła z mieczem w środku, który może nam wybuchnąć po otwarciu. Pasożyty, które możemy wszczepić sobie, bądź broni jaką używamy. Od nas zależy jak te przedmioty wykorzystamy, a jest masa możliwości bo możemy równie dobrze np rzucić nimi we wroga. Będziemy robić to często ponieważ postać uniesie ich max 20. RNG przedmiotów jakie wypadają podczas runu jest przeróżny i zdarzały mi się sytuacje, gdzie przez kilkanaście dobrych pięter nie miałem nawet żadnej sensownej broni i musiałem posiłkować się pięściami. Innym razem czułem się niemal samowystarczalnym generatorem paska VT ale za to nie miałem żadnych szmat dla postaci, przez co późniejsze piętra to był ból bez dobrego DEF by pokryć te obrażenia pomimo dużego paska HP. Sama tytuł nie jest szczególnie trudny jak na rogala ale pomimo pozornie prostego runu wpadłem pod koniec gry na minę, która zamieniła moją wychuchaną kosę zagłady w kawałek mięsa więc zostałem z niczym XD Poświęciłem wiele przejść żeby stworzyć ten miecz, a teraz wyparował na zawsze. Po śmierci/przejściu zostajemy dosłownie z niczym - Nie przechodzi lvl, żaden przedmiot, ulepszenie, nic. Oczywiście wciąż możemy ruszyć potrzebne eventy by ruszyć z fabułą ponieważ gra jest tak skonstruowana, że nie da się jej skończyć na 1 przejściu. Możemy zachować przedmioty na następny run po powrocie na powierzchnię z pomocą specjalnych urządzeń, które walają się na określonych piętrach jednak ilość przenoszonych rzeczy jest ograniczona (na początku gry do 1 przedmiotu) i będzie ją poszerzać dopiero z każdym kolejnym runem. To jest właśnie element który czyni Baroque wyjątkowo ciekawym rogalem. Możemy zabezpieczyć nasze przyszłe runy ale musimy dokładnie się do tego przygotować i podjąć decyzję z czym się rozstać w danym momencie gry. Jeżeli RNG nam dopisze po kilku runach możemy wyjść z nieźle dopakowanym ekwipunkiem (ponieważ np miecz czy zbroję +5 możemy z pomocą pewnych przedmiotów ulepszyć i do zwrotnej +99 itd). W wersji psx po skończeniu fabuły czeka na nas postgamowy dungeon, który mnie już na starcie wyjaśnił i wszystkie moje rzeczy poszły w pizdu, także ten Oceniam gierkę na 5/6. Cholernie fajna produkcja, fajna muza ambient i klimat. Na pewno wrócę jeszcze do nie,j ale teraz będzie ciężko przygotowywać się od 0 do postgame Spoiler Spoiler 4 3 Cytuj
Mejm 15 372 Opublikowano 16 kwietnia Opublikowano 16 kwietnia Godzinę temu, Dr.Czekolada napisał: Bóg został pozbawiony poczucia bólu, podłączony kablami do wielkiej wieży, a my właśnie wyszliśmy z symulacji matrixa i dostajemy za zadanie właśnie jego unicestwienie za pomocą karabinu, jaki nam rzuca anioł pod nogi. Brzmi jak druga polowa lat 90 i mieszanie industrialu z watkami religijnymi. Az mi sie cherubin Mesjasz, Requiem, Apocalypse i Shadow Man przypomnieli. Cytuj
Dr.Czekolada 4 494 Opublikowano 16 kwietnia Opublikowano 16 kwietnia No Japońce mają to we krwi i dla fanów klimatów staroszkolnych SMT odnajdą się od razu. Wielka szkoda, że to nigdy u nas nie wyszło bo gierka jak wciągnie to nie puści. Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.