Pupcio 18 432 Opublikowano 3 października Opublikowano 3 października Taa wietnamska górka ale jeszcze misja (chyba) w bajkonurze właśnie miała przeyebany moment w takim korytarzu. Pamiętam że rzucałem smoki i jazda do przodu bo nie dało się ich zabić xD Cytuj
jimmy 1 274 Opublikowano 3 października Opublikowano 3 października 9 godzin temu, Pupcio napisał(a): Taa wietnamska górka ale jeszcze misja (chyba) w bajkonurze właśnie miała przeyebany moment w takim korytarzu. Pamiętam że rzucałem smoki i jazda do przodu bo nie dało się ich zabić xD Masz rację, w tym korytarzu też respili w nieskończoność. Ale kto zdobył Berlin w WaW temu takie momenty nie straszne Cytuj
Szwed 642 Opublikowano 3 października Opublikowano 3 października (edytowane) Jakiś czas temu uznałem, że skoro bardzo podobało mi się Fire Emblem: Three Houses (i ogólnie lubię całą serię), to dam szansę drugiej grze w tym uniwersum, tyle że w formule musou, czyli gier typu chodzisz hipkiem i bijesz tysiące wrogów plus ich szefów (a tych raczej nie lubię): Fire Emblem Warriors: Three Hopes. Kupiłem w jakiejś promce za 20 EUR w fizycznym wydaniu, więc uznałem, że nawet jeśli mi się nie spodoba, to będę miał gierkę do kolekcji, albo puszczę ją dalej. Gra fabularnie jest dość... dziwna. Wiedziałem, że to będzie jakaś alternatywna historia w opozycji do tego, co znałem z Trzech Rodów, ale nie spodziewałem się, że twórcy aż tak odjadą od pierwowzoru. Właściwie to na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak samo: mamy kontynent Fódlan, na którym istnieją trzy państwa: Imperium Adrestyjskie, Święte Królestwo Faerghus oraz Sojusz Leicester. Terenem nienależącym do żadnej z frakcji włada Rhea, kapłanka Kościoła Centralnego (w Trzech Domkach to tam działa się pierwsza część gry). Bohaterowie też są tacy sami: na czele Leicester stoi charyzmatyczny Claude, cesarzową jest Edelgard, a królem Dimitri. Nawet towarzyszą im wszystkie te same postacie, które mają ten sam background. Tyle, że... potem wszystko totalnie się rozjeżdża. Wygląda to trochę tak, jakby twórcy dostali napisane postacie i całe lore, ale historię musieli napisać całkowicie od nowa. Oczywiście gra oferuje trzy ścieżki fabularne powiązane z każdą z frakcji. Nie wiem, czy różnią się znacznie, ale podejrzewam, że tak. Ja sam ograłem, tak jak w oryginale, ścieżkę Przymierza Leicester, bo najbardziej lubię Claude'a i postacie w niej występujące (Lysithea super waifu). Są tu i wojna, i zdrada i dziwne sojusze. Dzieje się sporo. Fabularnie jest niestety gorzej niż w pierwowzorze, choć do mordobitki każdy pretekst jest dobry, a gra daje nam wiele okazji do walki. Sama rozgrywka podzielona jest, tak jak w Trzech Rodzinach, na dwie części: mamy część "socjalną", w której możemy chodzić po obozie, wykonywać aktywności poboczne, rozmawiać z kamratami, a także gotować, zabierać ich na przejażdżkę, sprzątać czy trenować. Druga część jest częścią planowania wojny (a raczej wybierania kolejnych regionów do zdobycia) - mamy prostą mapę z "pionkami" niczym w szachach, które odpowiadają za poszczególne bitwy. Po wyborze takiego regionu, na poglądowej mapie, na której mamy iść w bój wybieramy kolejne postacie do drużyny i ruszamy. Standardowo sterujemy jedną postacią, ale możemy przełączać się pomiędzy czterema. Powraca właściwie cała menażeria znana z serii Fire Emblem: mamy władających mieczem myrmidonów, ale także mrocznych magów, Łuczników czy jeźdźców na wiwernach. Powraca również znany i lubiany system "kamień-papier-nożyce", a raczej "miecz-topór-włócznia". Wszystko to okraszone jest jednak typowo musou-ową otoczką: nasz bohater bije hordy wroga i rzuca nimi niczym kukiełkami, dopiero przywódcy mogą stawić mu czoła. Zadania na polu bitwy zdarzają się różne: czasem trzeba wyeliminować jakiegoś dowódcę, czasem przejąć jakiś region czy bazę, a czasem nie pozwolić posłańcowi dotrzeć do jakiegoś punktu, tudzież musimy bronić naszych pozycji. Po wygranej bitwie, odblokowujemy kolejne, a także wioski i inne tereny przylegające do "pionka", który wygraliśmy. Możemy tam otrzymać jakąś pomoc od mieszkańców, wydobyć zasoby z kopalni i tak dalej. Wszystko to po to, żeby móc jeszcze bardziej rozwinąć nasz obóz, czy np. ugotować lepsze jedzenie dające bonusy w walce oczywiście. Postacie rozwijamy praktycznie tak samo jak w Trzech Domach: najpierw musimy wymaksować obecną klasę, aby móc zdać egzamin (tutaj akurat jest on zdawany automatycznie, tj. nie ma ryzyka, że zmarnujemy pieczęć) i odblokować klasę wyższego poziomu. Powraca również możliwość werbowania znanych i lubianych postaci z innych frakcji. Wybrałeś drogę Złotego Jelenia, ale lubisz Dorotheę? Nie ma problemu, możesz ją dołączyć do drużyny w trakcie jednej z misji. Oczywiście nie wszystkie postacie da się w ten sposób pozyskać, ale w oryginale też się nie dało. Ogólnie gra zajęła mi ok. 40 godzin, co przy cenie 80 zł za carta nie jest chyba wygórowaną stawką, tym bardziej, że często miałem syndrom "jeszcze jednej bitwy" i nagle ogarniałem, że jest 1:30 w nocy. I mówię to ja, który serio nigdy nie mógł przekonać się do gatunku musou (próbowałem grać w jakieś Trzy Królestwa, Berserka, Zeldę i nigdy mnie nie zachwyciło). Jeśli lubicie świat Ognistego Emblematu: Trzech Hacjend, to myślę, że na promce warto spróbować, bo to więcej znanych i lubianych postaci przedstawionych w zupełnie innej historii i czasem z lekko innej strony. Gra ode mnie dostaje 8/10. Edytowane 3 października przez Szwed 7 1 1 Cytuj
Shen 9 635 Opublikowano 3 października Opublikowano 3 października 28 minut temu, Szwed napisał(a): Jakiś czas temu uznałem, że skoro bardzo podobało mi się Fire Emblem: Three Houses (i ogólnie lubię całą serię), to dam szansę drugiej grze w tym uniwersum, tyle że w formule musou, czyli gier typu chodzisz hipkiem i bijesz tysiące wrogów plus ich szefów (a tych raczej nie lubię): Fire Emblem Warriors: Three Hopes. Kupiłem w jakiejś promce za 20 EUR w fizycznym wydaniu, więc uznałem, że nawet jeśli mi się nie spodoba, to będę miał gierkę do kolekcji, albo puszczę ją dalej. Gra fabularnie jest dość... dziwna. Wiedziałem, że to będzie jakaś alternatywna historia w opozycji do tego, co znałem z Trzech Rodów, ale nie spodziewałem się, że twórcy aż tak odjadą od pierwowzoru. Właściwie to na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak samo: mamy kontynent Fódlan, na którym istnieją trzy państwa: Imperium Adrestyjskie, Święte Królestwo Faerghus oraz Sojusz Leicester. Terenem nienależącym do żadnej z frakcji włada Rhea, kapłanka Kościoła Centralnego (w Trzech Domkach to tam działa się pierwsza część gry). Bohaterowie też są tacy sami: na czele Leicester stoi charyzmatyczny Claude, cesarzową jest Edelgard, a królem Dimitri. Nawet towarzyszą im wszystkie te same postacie, które mają ten sam background. Tyle, że... potem wszystko totalnie się rozjeżdża. Wygląda to trochę tak, jakby twórcy dostali napisane postacie i całe lore, ale historię musieli napisać całkowicie od nowa. Oczywiście gra oferuje trzy ścieżki fabularne powiązane z każdą z frakcji. Nie wiem, czy różnią się znacznie, ale podejrzewam, że tak. Ja sam ograłem, tak jak w oryginale, ścieżkę Przymierza Leicester, bo najbardziej lubię Claude'a i postacie w niej występujące (Lysithea super waifu). Są tu i wojna, i zdrada i dziwne sojusze. Dzieje się sporo. Fabularnie jest niestety gorzej niż w pierwowzorze, choć do mordobitki każdy pretekst jest dobry, a gra daje nam wiele okazji do walki. Sama rozgrywka podzielona jest, tak jak w Trzech Rodzinach, na dwie części: mamy część "socjalną", w której możemy chodzić po obozie, wykonywać aktywności poboczne, rozmawiać z kamratami, a także gotować, zabierać ich na przejażdżkę, sprzątać czy trenować. Druga część jest częścią planowania wojny (a raczej wybierania kolejnych regionów do zdobycia) - mamy prostą mapę z "pionkami" niczym w szachach, które odpowiadają za poszczególne bitwy. Po wyborze takiego regionu, na poglądowej mapie, na której mamy iść w bój wybieramy kolejne postacie do drużyny i ruszamy. Standardowo sterujemy jedną postacią, ale możemy przełączać się pomiędzy czterema. Powraca właściwie cała menażeria znana z serii Fire Emblem: mamy władających mieczem myrmidonów, ale także mrocznych magów, Łuczników czy jeźdźców na wiwernach. Powraca również znany i lubiany system "kamień-papier-nożyce", a raczej "miecz-topór-włócznia". Wszystko to okraszone jest jednak typowo musou-ową otoczką: nasz bohater bije hordy wroga i rzuca nimi niczym kukiełkami, dopiero przywódcy mogą stawić mu czoła. Zadania na polu bitwy zdarzają się różne: czasem trzeba wyeliminować jakiegoś dowódcę, czasem przejąć jakiś region czy bazę, a czasem nie pozwolić posłańcowi dotrzeć do jakiegoś punktu, tudzież musimy bronić naszych pozycji. Po wygranej bitwie, odblokowujemy kolejne, a także wioski i inne tereny przylegające do "pionka", który wygraliśmy. Możemy tam otrzymać jakąś pomoc od mieszkańców, wydobyć zasoby z kopalni i tak dalej. Wszystko to po to, żeby móc jeszcze bardziej rozwinąć nasz obóz, czy np. ugotować lepsze jedzenie dające bonusy w walce oczywiście. Postacie rozwijamy praktycznie tak samo jak w Trzech Domach: najpierw musimy wymaksować obecną klasę, aby móc zdać egzamin (tutaj akurat jest on zdawany automatycznie, tj. nie ma ryzyka, że zmarnujemy pieczęć) i odblokować klasę wyższego poziomu. Powraca również możliwość werbowania znanych i lubianych postaci z innych frakcji. Wybrałeś drogę Złotego Jelenia, ale lubisz Dorotheę? Nie ma problemu, możesz ją dołączyć do drużyny w trakcie jednej z misji. Oczywiście nie wszystkie postacie da się w ten sposób pozyskać, ale w oryginale też się nie dało. Ogólnie gra zajęła mi ok. 40 godzin, co przy cenie 80 zł za carta nie jest chyba wygórowaną stawką, tym bardziej, że często miałem syndrom "jeszcze jednej bitwy" i nagle ogarniałem, że jest 1:30 w nocy. I mówię to ja, który serio nigdy nie mógł przekonać się do gatunku musou (próbowałem grać w jakieś Trzy Królestwa, Berserka, Zeldę i nigdy mnie nie zachwyciło). Jeśli lubicie świat Ognistego Emblematu: Trzech Hacjend, to myślę, że na promce warto spróbować, bo to więcej znanych i lubianych postaci przedstawionych w zupełnie innej historii i czasem z lekko innej strony. Gra ode mnie dostaje 8/10. ty to masz tempo, kilka dni temu skonczyles hack Cytuj
Szwed 642 Opublikowano 3 października Opublikowano 3 października Nah, to nie tempo. .hack// kupiłem w maju i grałem właściwie tylko w to, bo się zawziąłem. A Fire Emblema rozkopałem jakoś na początku roku, żeby potem mieć kilka miesięcy przerwy (uznałem, że jestem już tak daleko, że nie mam zamiaru zaczynać od nowa, a nie chcę zostawić jej nieukończonej) i wrócić dosłownie kilka dni temu Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 4 października Opublikowano 4 października Astro Bot Ah, cóż to za wspaniała przygoda. To w zasadzie wzorcowa platformówka pod każdym względem. Piękna, dynamiczna, różnorodna i piekielnie grywalna. Do tego mająca na siebie pomysł i tożsamość. Zalety Astro Bota są powszechnie znane, więc nic odkrywczego nie napiszę, napiszę za to o dwóch wadach gry. No, raczej "wadach" 1. Zero oryginalności. Nie ma w tej grze absolutnie nic czego by nie było w Marianach i innych grach Nintendo. Jak ktoś ma mocno ograne trójwymiarowe platformówki z Mario to podczas grania w Astro Bota dodatkowym smaczkiem, oprócz wyszukiwania rzeczy z historii Playstation, jest wskazywanie z której części Mario pochodzi dany fragment. Nic to złego, po prostu dziwnie mi się czyta czy słucha opinii jako to Astro Bot jest oryginalny i kreatywny 2. Zakres ruchów Bota. To już jest poważniejsza sprawa. Bocik za wiele nie potrafi, więc i plansze są raczej proste w konstrukcji. Nie prostackie, proste. Mario posiada przeróżne umiejętności, nawet w prawie 30letnim Mario64. Potrójny skok, odbijanie się od ścian, walnięcie tyłkiem, kombosy pięściami i kopniakami i tak dalej. Astro Botowi trochę tego brakuje, dzięki temu gra mogłaby nabrać większej głębi Ogólnie to 9.5/10 i GOTY. Polecam absolutnie wszystkim 3 Cytuj
DarkStar 85 Opublikowano 5 października Opublikowano 5 października Dagon: by H.P. Lovecraft Taki mały visual novel, będący adaptacją opowiadania Lovecrafta. Do przejścia na jedno krótkie posiedzenie. Plusik za interesujące znajdźki będące różnymi ciekawostkami z życia pisarza czy dotyczącymi tamtej epoki. Dobry lektor, klimatyczna muzyka, graficznie też całkiem spoko. Działa dobrze na Steam Decku, a handheldy to, moim zdaniem, najlepsza platforma do gier tego typu. 1 Cytuj
Quake96 3 858 Opublikowano 6 października Opublikowano 6 października No i naturalną koleją rzeczy musiałem domknąć trylogię Watch_Dogs, zakończywszy właśnie na części pierwszej. Tym razem postawiłem na wersję na Xbox One, choć nie ma to raczej większego znaczenia. Samej gry nie trzeba nikomu przedstawiać. Dla wielu był to nieco rozczarowujący początek serii, napompowany przed premierą jak balonik, który okazał się nie do końca spełniać swoje obietnice. Tak przynajmniej mi się wydaje, bowiem nie brałem czynnego udziału w premierze tej gry, a poznałem ją dopiero lata później, podchodząc do niej bez jakichkolwiek oczekiwań. I wiecie co? Uważam, że to naprawdę solidna gra. Na pewno nie bez wad, natomiast osobiście nie rzuciło mi się w oczy nic o czym warto by tutaj wspominać. Fabuła i gameplay są dosyć "ciężkie" i poważne. Jeśli miałbym podać drugi podobny tytuł w podobnym klimacie to bez zastanowienia rzuciłbym tu GTA IV. W pierwszym Watch_Dogs przyjdzie nam pokierować losami niejakiego Aidena Pierce, znanego w świecie gry jako "Mściciel". Nie będę tutaj streszczał fabuły, bo kto ma ją znać ten już dawno zna, a kto nie zna ten ma szansę to nadrobić. Muszę tylko wspomnieć, że pierwsze Watch_Dogs w przeciwieństwie do swoich sequeli charakteryzuje się tym, że działamy tu niejako "sami" i co istotne, za nasze czyny jesteśmy odpowiednio oceniani przez społeczeństwo miasta Chicago. Jeśli będziemy nieuważni i narazimy na niebezpieczeństwo postronnych cywili, utracimy swoją reputację jako wspomnianego mściciela i obywatele będą zwracać na nas uwagę, nie koniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jeśli zaś postanowimy zostać prawym i sprawiedliwym (jakkolwiek źle się to nie kojarzy) to zyskamy uznanie i nie raz postronne osoby przymkną oko na nasze niekoniecznie zgodne z prawem postępowanie. W praktyce jest to tak naprawdę tylko detal i moim zdaniem warto przynajmniej dbać o bycie "na plusie", żeby niepotrzebnie nie utrudniać sobie gry. Hakowanie w pierwszym Watch_Dogs ogranicza się raczej do podstawowej zabawy z kamerami, komputerami czy tym podobnymi. Nawet znany z całej serii "profiler" jest tutaj bardziej na pokaz niż w jakimkolwiek użytecznym celu. Z perspektywy serii wygląda to nieco ubogo, ale warto pamiętać, że akurat pierwsza część gry skupia się w dużej mierze na narracji, a hakowanie traktowane jest tutaj jako "dodatek" i dopiero kolejne części zrobią z tego prawdziwy użytek. Czy i ewentualnie komu zatem polecić można pierwszą część Watch_Dogs? Osobom kompletnie niezaznajomionym z serią raczej poleciłbym zacząć od WD2 albo nawet Legion. Jedynka jest jeszcze mocno ograniczona w swoim unikatowym gameplayu, do tego jest to zdecydowanie najbardziej "poważna" odsłona i niekoniecznie musi to przypaść do gustu każdemu. Spodobać się może tym, którzy docenili ciężki klimat takich gier jak choćby wspomniane GTA IV do którego tej grze pod tym względem blisko. Jeśli z kolei grałeś w inną część serii i nawet ci się spodobało to warto sprawdzić pierwszą odsłonę, choćby z samego poczucia obowiązku Watch_Dogs to zdecydowanie nie gra dla każdego, ale z pewnością znajduje swoje grono odbiorców. Ja osobiście polecam 3 Cytuj
Mejm 15 310 Opublikowano 6 października Opublikowano 6 października Titanfall 2 - no, szybko poszlo xD Po ostatnich szlajaniach sie tygodniami w gierce z dawnych lat, tym razem kolejny tytul padl doslownie w jeden wieczor. Ale nie o to mnie chodzi, ze to tera zle a wtedy dobrze (choc generalnie no to tak jest), tylko o to jak samemu odczulem dlugosc tych gier, po prostu dysonans. Dysonans tez byl jesli idzie o loadingi wzgledem Legacy of Kain BO, no kurde jak to sie szybko wczytywalo. Jedna z szybszych pod tym wzgledem gier na ps4. Szybko tez pojdzie ta "recenzja", bo wydaje mi sie, ze kazdy kto gral w T2 mial raczej te same spostrzezenia, czyli fajny akcyjniak ze swietnym strzelaniem i niezgorsza fabula. Gdzies do tego dojdzie pewnie jeszcze bieganie po scianach i walki z bossami. I tutaj akurat pokrece nosem, bo te pierwsze usukutecznialem tylko tam gdzie gra mnie do tego zmuszala. Podczas walki? A po co? Wystarczylo kosic typkow (pieknie brzmia headshoty) z dystansu albo wlaczyc cloak i sobie ich obejsc. Spodziewalem sie tez, ze bedzie wiecej "magii" bo tak sugeruje akcja z intra, ale nie, mamy tylko niewidzialnosci. Od groma jest za to rodzajow broni i w zasadzie niewiele moge powiedziec czym sie poszczegolne modele w danej klasie (karabin, snajpera, pistolet, shotgun) roznia. Jesli idzie o bossow, to ma miejsce tutaj uwielbiany przeze mnie od pierwszego MGS motyw grupy najemnikow o roznej charakterystyce i umiejetnosciach (tutaj odzwierciedlonych przez prowadzone tytany). Tyle, ze w grze widzimy czesc z nich przez chwile a potem ogladamy ich geby i sluchamy kilku zdan przez radio. Wiec jak juz padaja to w sumie jak kazda inna jednostka, boom i nara (oprocz jednego bo fabula). Niestety to nie pan Kojimbao i piec godzin dialogow miedzy postaciami, tutaj tyle trwa cala gra. Walka w tytanie z oczywistych wzgledow wyglada inaczej niz na nogach. Po prostu sterujemy stroche bardziej mobilnym mechiem, posiadajacym zbierane na przestrzeni kampanii loadouty. Te daja nam inna podstawowa giwere i zdolnosci. Jak dla mnie jednak to jest ich za duzo i w zasadzie przelaczamy sie miedzy dwoma, moze trzema (wchodzac do menu, co jest troche dziwaczne). Same pojedynki w tytanie i z tytanami wydaja mi sie tez mocno chaotyczne. Przy wiekszej zadymie ekran doslownie blyska wszystkimi efektami swiata i ciezko nadazyc co wlasciwie sie dzieje. Moze to nie jest gra dla starych ludzi. T2 jest godny i uwagi i zagrania, zlawszcza ze kosztuje obecnie jakis smiszny piniondz. Kampania moze i jest krotka, ale to taki destylat bez pitolenia i rozciagania, wrzucajacy nas co misje w cos nowego wiec i nie pozwalajacy sie nudzic. Postacie to w zasadzie typowe archetypy, ale na uwage zasluguje pilotowany przez nas tytan i jego voice acting. Takze muzyka daje rade wrzucajac czasami nawet "psychodeliczne" nuty z MGS2 i ogolnie stanowi idealne tlo nie tyle do wydarzen ale samego charakteru misji. Ta gra ma dla mnie mocny vibe Halo Reach, niby tylko dodatek do glownego dnia (tutaj multi), ale tak dobrze zrobiony, ze dla wielu znacznie lepszy. 8/10. 4 1 1 Cytuj
bountyhunter 78 Opublikowano 6 października Opublikowano 6 października Astro Bot - wczoraj skończyłem wszystko. Dobra gierka, ale kurczę, cały czas miałem cichą nadzieję, że porwie mnie bardziej. Przyjemny platformer, ale nie jakiś najlepszy w gatunku. Zabrakło mi tu trochę "mięska" w postaci jakichś trudniejszych wyzwań, o co w sumie byłoby ciężko też ze względu na wspomniany nieco wyżej niewielki zakres ruchów Bota. No ale nie zmienia to faktu, że fun potrafi być boski i te momenty naprawdę przypominały dlaczego te hobby jest takie fajne Serio, mam teraz jakąś chęć ponadrabiania wielu ominiętych tytułów, o których Astro mi przypomniał. Przygoda jest krótka, ale warta swojej ceny. Nawet otwierając pudełko człowiek się uśmiecha. Imo pozycja obowiązkowa na PS5. 3 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Mari4n 420 Opublikowano 6 października Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 6 października .//Hack G.U. Last Recode (PS4) Szwed kilka postów wyżej opisał grę, więc nie będę się rozwodził. Remaster trylogii z PS2, podciągnięta rozdzielczość, 60fps ze spadkami, cutscenki w 30fps. O ile oryginalne trzy części (Vol. 1,2,3) są całkiem dobrymi grami, tak nowa, czwarta część jest słaba. Krótka (w tym przypadku to zaleta), nierówna, wydaje się jakby była zrobiona na siłę. Niby wszystko jest w stylistyce poprzedników, ale zdarzają się elementy kompletnie nie pasujące do całości, na przykład bossowie fabularni. Są oni bardziej szczegółowi niż wszyscy poprzedni, co trochę psuje odbiór. Sam scenariusz wydaje się być napisany na kolanie, a do tego dialogi potrafią być żenujące. Jak ktoś planował kupić specjalnie dla czwartego "epizodu", to polecam odpuścić, nic ciekawego w nim nie ma. Turok Remastered (Switch) Udany remaster gry z N64. Poprawione, nowoczesne sterowanie, dużo opcji, w tym zmiana FOV, wewnętrzne osiągnięcia i 60fps, ale ze spadkami. Pierwsza część serii jest połączeniem FPS-a i platformówki. Śmigamy indianinem po mapkach, i eliminujemy coraz bardziej zmutowane i zmodyfikowane jaszczurze pomioty, ludzi, i szamanów, a także zbieramy klucze odblokowujące dostęp do następnej planszy, fragmenty najlepszej broni i trójkąty. Do czego służą te ostatnie? Zebranie 100 takich daje jedno życie. Rudy jamraj i wąsaty hydraulik pozdrawiają. Tak, to jest strzelanka z ograniczoną liczbą żyć. Narzędzia do redukcji populacji lokalnych najeźdźców? 14 sztuk. Od noża, przez kałacha i strzelbę, po wymyślne cuda obcej technologii. Niektóre z broni posiadają alternatyną, mocniejszą amunicję. Niestety nie można się między jej rodzajami przełączać, i najpierw używana jest ta mocniejsza. Bronie podobnego typu mają też wspólną amunicję, co potrafi być wrzodem na dupie w późniejszych etapach gry. Plansze z czasem robią się coraz bardziej skomplikowane, z różnymi odnogami. Jak wcześniej napisałem, dostęp do kolejnych etapów odblokowuje się poprzez zbieranie kluczy. Są one poukrywane w różnych miejscach, i w kilku przypadkach trzeba się przyłożyć do poszukiwań. W razie czego mapkę można powtórzyć, bo po ukończeniu każdej z nich wracamy do huba. Dostępnych jest cztery poziomy trudności, osobiście grałem jak łajza na easy, ale combo FPS + joycony jest wyzwaniem samym w sobie. Ukończenie zajęło mi około 6 godzin, głównie dlatego że musiałem kilka razy wracać do ukończonej planszy, bo nie zebrałem jednego z kluczy. Da się to zrobić dużo szybciej. Gra nie znużyła mnie ani razu, przeciwnicy pojawiali się w niewielkich grupach, za to często, i po jakimś czasie się respawnują. Jeśli ktoś nie grał w Turoka, a chce sprawdzić, to ten remaster będzie odpowiedni, wersja na N64 jest zbyt toporna na dzisiejsze standardy. 7/10 Donkey Kong Country (SNES-Switch) Ta gra jest jak kobieta. Najpierw delikatna, ale stopniowo dokręca śrubę. Na niektórych planszach musiałem wielokrotnie używać cofania czasu, bo przykładowo źle wymierzyłem skok, albo przeciwnik pojawił mi się zaraz przed mordą. Tak poza tym to dobry platformer, choć momentami frustrujący. Postać jest na strzała, ale można mieć wsparcie od drugiej, i gdy jedna padnie, druga zajmuje jej miejsce. Delikatnie się też różnią, bo Donkey Kong na przykład może skasować przeciwników, od których Diddy Kong się tylko odbije. Są tutaj sekrety, w którzych można zdobyć dodatkową liczbę bananów, lub statuetki. Na niektórych planszach można zwerbować do pomocy inne zwierzęta jak na przykład nosorożec czy struś, i na nich się przemieszczać, ułatwiając sobie rozgrywkę. 6/10 Super Metroid (SNES-Switch) Tutaj raczej nic odkrywczego nie napiszę. Najlepszy Metroid 2D, i esencja gatunku. Żadnych wskazówek, podpowiedzi. Tylko Samus, i świat do eksploracji. Łatwo się tutaj zgubić, ale jest to element rozgrywki. Dużo ulepszeń, z czego niektóre są kompletnie opcjonalne, a jeśli opanuje się kilka specyficznych umiejętności jak bomb jump i single wall jump, można pokonywać bossów w prawie dowolnej kolejności. Pierwszego można nawet kompletnie pominąć, jeśli się wie jak. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ta gra celowo była tak stworzona. Niby jest rekomendowana ścieżka progresji, ale nikt nikogo nie zmusza do grania w taki sposób. Gra wciąż bardzo grywalna, mimo że od premiery minęło 30 lat. 9/10 10 2 Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 7 października Opublikowano 7 października (edytowane) Warhammer 40000 Dawn of War Oceniam tylko i wyłącznie kampanię podstawki, nic więcej. No i będzie opluwanie legendy, bo zawiódł mnie ten Dawn of War. Kampania jest prostacka i nudna. W zasadzie we wszystkich misjach wystarczy wyprodukować 8 squadów Space Marine, upgradować na maksa i masz niepowstrzymaną siłę. A to przecież najbardziej podstawowe jednostki. Wszelka zabawa czołgami, terminatorami to taka sztuka dla sztuki, bo zwykli Space Marine są wystarczająco potężni. Same misje, a jest ich ledwie 11, to zbuduj bazę, zniszcz wszystko. Ewentualnie zbuduj bazę i zniszcz konkretny obiekt. Zwłaszcza to pierwsze to koszmar, bo musisz rozwalić każdy jeden budynek. A komp ucieka swoimi robotnikami i buduje kolejne budynki jak ty rozwalasz jego bazę. I musisz się potem gonić po mapie. A, że gra jest dosyć powolna to trwa to wieki. Poczucie straconego czasu ogromne. Sama walka też prościutka. Nie ma jednostek latających, nie ma jakiś specjalnych mocy, a Space Marine to uniwersalne maszyny niszczące wszystko. Fabuła absolutnie nieodkrywcza i pozbawiona jakichkolwiek momentów wzbudzających zainteresowanie. Ot oglądałem te przerywniki w nadziei, że coś się wydarzy. No nie wydarza się. Ehh. Jeszcze poczytałem, czy dodatki mają ciekawsze kampanie i okazuje się, że właśnie ta jest oceniana najlepiej. No to ja nawet nie podchodzę do reszty i od razu próbuję się z Dawn of War 2. Podsumowując gra nie ma startu do starszych Starcrafta ani Age of Empires. Nawet C&C i Red Alert są ciekawsze. Kampanię Dawn of War oceniam na 5/10, bo jednak skończyłem. Ale wymęczyłem się solidnie Grałem na Steamdecku i gra się na nim świetnie, trackpady robią robotę. Ani chwili nie miałem takiego wrażenia jak podczas grania na Xboxowym padzie, że zamiast cieszyć się grą walczę ze sterowaniem. Edytowane 7 października przez Homelander 3 Cytuj
kotlet_schabowy 2 693 Opublikowano 7 października Opublikowano 7 października (edytowane) Donkey Kong Country: Tropical Freeze (Switch) Bynajmniej nie "właśnie", bo już parę dobrych tygodni, jeśli nie miesięcy temu. Jakoś nie mogłem się zebrać do podsumowania, może łudziłem się, że jeszcze wrócę do gry, będę coś tam masterował itd. Ale nie, nie zanosi się na to. To zresztą u mnie dosyć typowe w ostatnich latach, ale ciężko mi się zmusić do jakiejś mocnej wczutki w endgame, po tych, choćby symbolicznych, napisach końcowych. Może to kwestia braku czasu, może kwestia większej chęci na sprawdzanie następnych gierek. Tak czy siak, po postach chociażby w temacie dedykowanym na FPE wnioskuję, że niejeden fanatyk uznałby, że w sumie to nie powinienem tu się nawet wpisywać, skoro nie mam wszystkich puzzli, ukrytych leveli, czasówek itd. No ale kto by się tym przejmował. Co mogę powiedzieć jako wstrętny casual, który PO PROSTU skończył gierkę, starając się po drodze wycisnąć z niej jako takie maksimum? Że DKC:TF to świetna gra. Żeby nie powiedzieć "wspaniała". Kwintesencja funu, responsywności (no, może nie zawsze, pływanie patrzę na ciebie), mitycznego miodu i satysfakcji ze skakania po platformach. Wspaniale się prezentująca (i oczywiście płynniutka), z rewelacyjną muzyką, efektami dźwiękowymi, wszelkimi dżinglami towarzyszącymi zbieraniu fantów. Oczywiście to nadal "tylko" platformer 2D, więc siłą rzeczy to inny rodzaj głębi, niż choćby taka Odyseja Mariana, ale na jedno i drugie jest miejsce w branży, a przede wszystkim w moim sercu. Levele są pomysłowo zaprojektowane i ciągle czymś zaskakują. Gra w trybie "klasycznym" jest momentami mocno wymagająca i zwyczajnie frustrująca, głównie za sprawą dosyć odległych checkpointów i defaultowo niewielu szans na skuchę. Co prawda mamy sklepik, w którym możemy zaopatrzyć się w bardzo pomagające gadżety, ale jakoś tak wychodziło, że zazwyczaj byłem "pusty", zresztą same zakupy rozwiązane są w mało wygodny sposób. Ogólnie sporo tu niewygody, takiej wynikającej chyba bardziej z rodowodu i wieku gry, niż samego wyzwania. Ot choćby klasyka, czyli zbieranie znajdziek: po każdym zgonie musimy znajdować literki KONG od nowa. Ale już puzzle się "zapisują" i raz zebrane zostają z nami do końca. A propos: na każdym levelu są ukryte przejścia do planszy, gdzie musimy szybko pozbierać banany, za które dostajemy wspomniany puzzel. Nie zdążysz? Sorry Gregory, twórcy nie pozwolą ci tego powtórzyć, bo tak. No chyba, że z premedytacją (lub nie xD) od razu zginiesz, no to możesz powtórzyć to wyzwanie, przy okazji powtarzając 1/3 poziomu. No także mnie do masterowania skutecznie takimi patentami zniechęcono. Co tu więcej gadać, bawiłem się dobrze, ale z ciągłym poczuciem niedosytu. W dawnych czasach pewnie wyciskałbym to 100% klnąc przy tym jak szewc. Teraz już mi się zwyczajnie nie chce. Ale grą DKC: TF jest zacną i chętnie sprawdzę "Returns". Edytowane 7 października przez kotlet_schabowy 5 Cytuj
Quake96 3 858 Opublikowano 11 października Opublikowano 11 października (edytowane) Soldier of Fortune na konsolę Dreamcast, czyli w skrócie - Słaby port, świetnej gry na wspaniałą konsolę Zacznę jednak od powiedzenia, że nie grałem w ten tytuł na tej konsoli po raz pierwszy. Było to moje drugie ukończenie SoF na ostatniej konsoli SEGI, zatem doskonale wiedziałem czego mam się spodziewać. Niestabilnego i momentami dramatycznie niskiego framerate'u, mnóstwa długich loadingów co kilka pomieszczeń, oraz pokręconego sterowania zrobionego niejako "na opak". No ale po kolei... O samym Soldier of Fortune pisałem niedawno przy okazji mojego ukończenia wydania na drugie PlayStation. Port na DC wyróżnia się wszystkim co wymieniłem powyżej i jest to zdecydowanie najsłabsza wersja tej naprawdę świetnej (moim zdaniem) gry. Klatkarz sam w sobie jest w miarę okej, natomiast w momencie gdy do akcji wkracza kilku przeciwników na raz, poczciwy "makaron" nie daje sobie z tym rady. W dosłownie kilku momentach gry, klatki spadały praktycznie do zera i powodowały chwilowe "ścięcia" gry. Ekrany ładowania w tej grze widzieć będziemy znacznie częściej niż w innych wersjach, śmiem nawet rzucić twierdzeniem, że loadingi są częstsze i dłuższe niż reklamy na Polsacie. A to już szczytowe osiągnięcie... Naturalnie jak to w przypadku Dreamcasta, za podkład muzyczny w trakcie wczytywania kolejnych etapów robić będzie napęd GD-ROM, który pracuje równie cicho jak poczciwe UMD w PlayStation Portable. Wisienką na tym kwaśnym torcie jest oczywiście sterowanie. Jest to chyba najoczywistsza "cecha" tego portu, gdyż ze względu na projekt kontrolera należało się wręcz spodziewać, że nie da się tego zrobić w sposób znany nam współcześnie, czy nawet już wówczas, gdy PS2 zaczęło się zadomawiać na rynku i wraz z szarakiem przecierać szlaki FPSowego sterowania na konsolach. Pad do DC nie ma po prostu dwóch gałek i aby jakkolwiek upłynnić sterowanie, domyślnie niejako odwrócono je w ten sposób, aby to lewa dłoń kierowała kamerą/celownikiem za pomocą jedynego dostępnego analoga, a prawa służyła nam do sterowania postacią lecz nie za pomocą krzyżaka umieszczonego zbyt blisko gałki analogowej, a przycisków akcji domyślnie używanych w większości gier do zupełnie innych celów. Z podobnym sposobem sterowania spotkałem się także w Quake II na PSXie, gdzie w trybie analogowym prawa gałka nadal sterczała bezużytecznie, a cały schemat sterowania był skonstruowany wręcz bliźniaczo podobnie do tego co potem zaserwowano nam w SoF na DC. O ile w przypadku Quake'a nie mogłem wówczas się do tego sterowania przyzwyczaić i wybierałem sterowanie "cyfrowe" bez użycia analoga, tak w przypadku Soldier of Fortune byłem w stanie się do niego przekonać i nawet całkiem wygodnie mi się w ten sposób grało. Oczywiście z racji małej ilości przycisków, część akcji wykonuje się za pomocą połączenia wciśnięcia lewego triggera i dodatkowego przycisku. To też kwestia przyzwyczajenia i dosyć łatwo było mi zakodować w głowie, że aby przeładować broń musiałem dusić "L + lewy krzyżak". Czyli co, nie taki ten DCkowy port zły jak go malują? No i tak i nie... Powyższy "opis" starałem się napisać w miarę obiektywnie, więc nie stawia on tej gry w najlepszym świetle, ale należy też spojrzeć na to z innej strony. Dreamcast jest wspaniałą konsolą, ale trafił na taki okres rozwoju technologii, że już po tych 2-3 latach od swojej premiery nie był w stanie nadążyć za ówczesnymi grami. Tutaj widać, że autorzy starali się mimo wszystko zapewnić grywalny port, co niekoniecznie musiało się udać. Wystarczy być jednak retro-świrem, założyć "makaronowe" okulary i nadal można odczuwać przyjemność z grania w Soldier of Fortune na cudownym Dreamcascie Jeśli jednak nie czujesz się na tyle odważny a koniecznie chcesz zagrać w SoF to po prostu odpal wersję PC. Edytowane 11 października przez Quake96 7 1 Cytuj
Quake96 3 858 Opublikowano 12 października Opublikowano 12 października Nareszcie dane mi było ukończyć całkiem "świeży", bo raptem zeszłoroczny tytuł na 20 letni system. Mowa oczywiście o GTA Sindacco Chronicles na konsolę PSP. Naturalnie nie jest to żadna oficjalna odsłona a fanowski twór stworzony przez Barcode Studia bazujący na GTA LCS. Muszę szczerze przyznać tutaj, że jak na dzieło kilku zapaleńców całość prezentuje się naprawdę solidnie. Gra opowiada historię rodziny Sindacco, konkurencyjnej mafii względem rodziny Leone, której losy poznaliśmy w Liberty City Stories. Co ciekawe, akcja dzieje się równolegle do wydarzeń znanych z LCS i kilkukrotnie natrafimy nawet na wzmianki na temat wydarzeń dziejących się w trakcie tejże gry. Jest to zatem coś w stylu Episodes From Liberty City z GTA IV. Kolejną ciekawostką wartą wzmianki jest możliwość gry z dubbingiem AI. Na początku gry dostajemy wybór czy chcemy grać ze wspomnianym dubem wygenerowanym przez sztuczną inteligencję czy chcemy grać "na niemo". Osobiście wybrałem pierwszą opcję i choć od razu czuć tą "sztuczność" to z pewnością jest to lepsza opcja niż żadna opcja. Można rzec, że to taki trochę lepszy syntezator mowy. Fabuła jak wspomniałem koncentruje się na rodzinie Sindacco. Szczerze mówiąc nie mogę o niej za wiele powiedzieć, bo tytuł ten zacząłem miesiące temu a dokończyłem go dopiero dziś, a na dodatek momentami niezbyt skupiałem się na fabularnych zawiłościach i koncentrowałem się na frajdzie płynącej z wykonywania misji. Niemniej wspomnę, że gra dzieli się na trzy rozdziały stanowiące niejako prolog, część główną oraz epilog. W pierwszym wcielamy się w znanego z LCS "JD O'Toole", który zgodnie z kanonem ginie chcąc zmienić strony przechodząc do rodziny Leone. Dalszą część gry rozgrywamy jako Marcus Sindacco, jeden z siostrzeńców Franka Sindacco. Więcej fabularnych zagadnień nie będę tutaj zdradzał, ale wspomnę tylko że zakończenie gry jest inne niż moglibyśmy się spodziewać po typowej odsłonie GTA. Słowem o misjach warto opowiedzieć, że są one całkiem ciekawe i pomysłowe. Wiadomo spora część polega na "znajdź i zabij", ale do pewnych misji wprowadzono zupełnie nowe mechaniki. Dostępne są tutaj również misje dodatkowe, czy budowanie swojego "imperium" poprzez przejmowanie wrogich interesów, trochę na podobieństwo VCS. Krótko mówiąc, na pewno nie będziemy się tutaj nudzić. A jak ja osobiście oceniam ten tytuł? Jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem. Według mnie ten tytuł może spokojnie nosić miano odrębnej gry, stanowiącej uzupełnienie historii znanej z LCS oraz GTA III. Sindacco Chronicles to prawdziwy ukłon w stronę fanów klasycznej "trylogii 3D" i wszystkich zapaleńców którzy wciąż grają na PSP. Jeśli jeszcze nie graliście to polecam, naprawdę warto! 6 1 Cytuj
Ken Adams 276 Opublikowano 13 października Opublikowano 13 października W dniu 3.10.2024 o 22:34, Szwed napisał(a): Kurde w pewnym momencie byla to moja ulubiona gierka na switcha, wladowalem w to 250h okolo, przeszedlem historie kazdej bandy dwukrotnie a i tak nie odkrylem wszystkich bonusowych misji etc. prawdziwy ukryty diament nawalankowy… 1 Cytuj
Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Quake96 3 858 Opublikowano 13 października Ta odpowiedź cieszy się zainteresowaniem. Opublikowano 13 października Po ograniu GTA III na Xboxie, o którym już tutaj nie wspominałem, stwierdziłem że czas na coś zupełnie innego. Postanowiłem nareszcie przysiąść do Tony Hawk's Pro Skater 4 w wersji na konsolę PlayStation 2. THPS4 to jedna z gier mojego dzieciństwa, którą poznałem jakoś w 2005 roku i nigdy do tej pory nie udało mi się jej "ograć" mimo posiadania jej w wersjach PC, PSX oraz wspomnianej tutaj PS2. Nie raz i pewnie nie dwa robiłem podejścia do tego tytułu i zawsze po kilku levelach po prostu brakowało mi siły aby brnąć dalej, bo zadania stawały się coraz dziwniejsze i trudniejsze. Dzisiaj jednak wszystko się odmieniło. Zrobiłem 90 zadań niezbędnych do odblokowania "Pro Challenge" i stanąłem do wyzwania. Nie było łatwo i gra naprawdę zweryfikowała czy jestem "Pro", ale ostatecznie podołałem zadaniu i mogę uznać grę za ukończoną! Wiadomo, nie zrobiłem wszystkiego na 100%, ale i tak spędziłem z tym tytułem kilka dobrych godzin przy których bawiłem się świetnie, no może z małymi wyjątkami... Żeby być zupełnie szczerym, gra jest naprawdę świetna. Jak na 2002 rok, całkiem świeżym podejściem było odejście od standardowego schematu "2 minute challenge" na rzecz otwartych lokacji i dowolnego wybierania sobie zadań jakie chcemy ukończyć. Dzisiaj, gdy jesteśmy wręcz zawaleni grami z otwartymi światami możemy tego nie zrozumieć, ale te 22 lata temu takie podejście było czymś nowym i rzadko spotykanym, a przynajmniej tak mi się wydaje. No, ale marudziłem coś tam kilka akapitów wyżej, więc o co chodzi? Otóż zadania jakim przyjdzie nam sprostać są naprawdę ciekawe i różnorodne. Wiadomo, to gra o jeżdżeniu na desce, więc nie ma co się tutaj spodziewać nie wiem... bijatyki, ale jak na tak pozornie prostą czynność mamy tutaj sporo rozmaitych wyzwań. Sęk w tym, że niektóre z nich wymagają naprawdę anielskiej cierpliwości i nierzadko dziesiątek podejść aby w końcu nam się udało. Wiadomo, gry z serii THPS to gry mocno arcade'owe, więc należy się tego spodziewać. Z resztą i na to mamy sposób, bo jeśli nie silimy się na te mityczne "100%", to kilka niewygodnych dla nas wyzwań możemy pominąć, bowiem mamy ich tu nieco więcej (bodaj 22) niż jest to wymagane aby odblokować indywidualne wyzwanie "Pro" dla naszego zawodnika, które wieńczy nasze wysiłki. Co jeszcze warte jest wspomnienia, teoretycznie każdy ze skaterów ma swoje odrębne "Pro Challenge", więc grając kolejny raz inną postacią natrafimy na nieco inny finał. W moim przypadku było to wyzwanie "Custom Skatera" i polegało na nakręceniu sceny akcji do jakiegoś filmu na mapie "Shipyard". Jakie są inne wyzwania tego nie wiem, ale być może kiedyś się dowiem, bo do tej gry wrócę pewnie jeszcze nie raz, tak jak regularnie wracam do THPS 3. Moim zdaniem warto zagrać w Tony Hawk's Pro Skater 4 i przekonać się jak kiedyś wyglądały gry deskorolkowe. Czwórka to powiew świeżości w serii i jeśli ktoś nadal wraca do 1-3, to i w czwórkę zagrać powinien, choćby z szacunku do serii 11 Cytuj
drozdu7 2 792 Opublikowano 14 października Opublikowano 14 października Daję plusika. Szanuję niezmiernie taką postawę gdzie w momencie gdy pędzi sie za nowościami, by w miarę być na bieżąco i chcieć ograć wszystko (FOMO;) są ludzie którzy mają po prostu wyjebane i grają sobie w starsze gierki, jakieś japońskie dziwadła albo symulatory ciezarówki 4 Cytuj
Homelander 2 082 Opublikowano 14 października Opublikowano 14 października 40 minutes ago, drozdu7 said: Daję plusika. Szanuję niezmiernie taką postawę gdzie w momencie gdy pędzi sie za nowościami, by w miarę być na bieżąco i chcieć ograć wszystko (FOMO;) są ludzie którzy mają po prostu wyjebane i grają sobie w starsze gierki, jakieś japońskie dziwadła albo symulatory ciezarówki Marzę o tym, żeby mieć czas i chociaż raz w tygodniu na 2h usiąść ze szwagrem i pograć w jakieś klasyczne gierki Cytuj
Paolo1986 752 Opublikowano 14 października Opublikowano 14 października Kingdom Come Deliverance (PS5) Dla mnie rewelacyjne RPG czeskiego studia Warhorse. Gierka bardzo mocno mi siadła, spędziłem w niej (póki co) 115 godzin. Skończyłem (niemal cały) główny wątek fabularny Spoiler To znaczy odbiłem zamek w Talmberku, a po powrocie do Ratajów miałem wyruszyć z Panem Ptaszkiem na ważną misję prowadzącą poza mapę. Okazuje się jednak, że najpierw muszę skończyć jego linię questową z DLC. Trochę dziwny myk, ale i tak miałem to w planach zrobić W grze wcielamy się w skórę Henryka, prostego syna kowala. Na początku jesteśmy nikim, ale z czasem to się zmieni. Kim będziemy, to zależy od naszego stylu gry. Możemy być silnym wojownikiem, łucznikiem, złodziejem lub po prostu pijakiemOgólna zasada jest taka, że wykonując jakieś czynności, stajemy się w tym lepsi. Mój Henry przez większość gry był złotoustym, skradającym się złodziejem (wymaksowałem retorykę i kradzież kieszonkową). Dopiero pod koniec rozwinąłem też trochę walkę (polecam broń obuchową, np. buławę). Większość questów można rozwiązać na różne sposoby. Postacie, mimo że ich mimika jest strasznie drewniana (podobnie jak cała gra ), da się lubić i zostaną zapamiętane (przynajmniej te główne). Spoiler Trochę zdziwiłem się w pewnym momencie, że sir Radzik okazał się być biologicznym ojcem Henryka Czekam już niecierpliwie na premierę kontynuacji (będzie grane), a póki co wracam dokończyć DLC. Polecam! 1 Cytuj
oFi 2 467 Opublikowano 14 października Opublikowano 14 października Czy da radę ukończyć grę wybierając zawód pijaka i nie umiejąc nawet machać mieczem czy strzelać z łuku? Cytuj
Josh 4 524 Opublikowano 14 października Opublikowano 14 października 1 godzinę temu, Homelander napisał(a): Marzę o tym, żeby mieć czas i chociaż raz w tygodniu na 2h usiąść ze szwagrem i pograć w jakieś klasyczne gierki Jest na to jeden prosty trik: wystarczy nie mieć dzieci Ja niedługo zaczynam ultra-maraton staroci, planuję około 50 starych gierek (Silenty, DMC, Onimushe, Finale, Tomb Raidery itp) skończyć w 2-3 miesiące. Mam nadzieję, że laska mi nie wyskoczy w trakcie z jakimś testem ciążowym czy coś, bo się wk*rwię. 3 Cytuj
Czoperrr 5 120 Opublikowano 14 października Opublikowano 14 października On 10/11/2024 at 10:41 PM, Quake96 said: Wisienką na tym kwaśnym torcie jest oczywiście sterowanie. Jest to chyba najoczywistsza "cecha" tego portu, gdyż ze względu na projekt kontrolera należało się wręcz spodziewać, że nie da się tego zrobić w sposób znany nam współcześnie, czy nawet już wówczas, gdy PS2 zaczęło się zadomawiać na rynku i wraz z szarakiem przecierać szlaki FPSowego sterowania na konsolach. Pad do DC nie ma po prostu dwóch gałek i aby jakkolwiek upłynnić sterowanie, domyślnie niejako odwrócono je w ten sposób, aby to lewa dłoń kierowała kamerą/celownikiem za pomocą jedynego dostępnego analoga, a prawa służyła nam do sterowania postacią lecz nie za pomocą krzyżaka umieszczonego zbyt blisko gałki analogowej, a przycisków akcji domyślnie używanych w większości gier do zupełnie innych celów. Z podobnym sposobem sterowania spotkałem się także w Quake II na PSXie, gdzie w trybie analogowym prawa gałka nadal sterczała bezużytecznie, a cały schemat sterowania był skonstruowany wręcz bliźniaczo podobnie do tego co potem zaserwowano nam w SoF na DC. O ile w przypadku Quake'a nie mogłem wówczas się do tego sterowania przyzwyczaić i wybierałem sterowanie "cyfrowe" bez użycia analoga, tak w przypadku Soldier of Fortune byłem w stanie się do niego przekonać i nawet całkiem wygodnie mi się w ten sposób grało. Oczywiście z racji małej ilości przycisków, część akcji wykonuje się za pomocą połączenia wciśnięcia lewego triggera i dodatkowego przycisku. To też kwestia przyzwyczajenia i dosyć łatwo było mi zakodować w głowie, że aby przeładować broń musiałem dusić "L + lewy krzyżak". Takie sterowanie na DC czyli celowanie analogiem i chodzenie przyciskami A, B, X, Y występuje tak jak mówisz w Quake III Arena ale też w Unreal Tournament na DC jeśli wybierzemy drugi schemat sterowania i moja opinia jest taka - takie sterowanie jak najbardziej się sprawdza na konsoli z jednym analogiem tylko potrzeba paru minut by mózg to sobie przyswoił. Odpalałem ostatnio QIII i Unreal Tournament właśnie w wersji DC na Steam Decku i grało się zajebiście Cytuj
Paolo1986 752 Opublikowano 14 października Opublikowano 14 października 53 minuty temu, oFi napisał(a): Czy da radę ukończyć grę wybierając zawód pijaka i nie umiejąc nawet machać mieczem czy strzelać z łuku? Teoretycznie tak, aczkolwiek moim zdaniem byłoby to trudne. Na koniec gry jest jednak sporo walki. Cytuj
mario10 520 Opublikowano 14 października Opublikowano 14 października Godzinę temu, Josh napisał(a): Jest na to jeden prosty trik: wystarczy nie mieć dzieci Ja niedługo zaczynam ultra-maraton staroci, planuję około 50 starych gierek (Silenty, DMC, Onimushe, Finale, Tomb Raidery itp) skończyć w 2-3 miesiące. Mam nadzieję, że laska mi nie wyskoczy w trakcie z jakimś testem ciążowym czy coś, bo się wk*rwię. Pamiętaj ciąża trwa 9 miesięcy więc zdążysz 1 Cytuj
Rekomendowane odpowiedzi
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.
Uwaga: Twój wpis zanim będzie widoczny, będzie wymagał zatwierdzenia moderatora.