Skocz do zawartości

kotlet_schabowy

Użytkownicy
  • Postów

    4 219
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Ostatnia wygrana kotlet_schabowy w dniu 5 kwietnia 2018

Użytkownicy przyznają kotlet_schabowy punkty reputacji!

Reputacja

2 693 Diamentowy Pies

1 obserwujący

Informacje o profilu

  • Płeć:
    mężczyzna
  • Skąd:
    Kraków - Nowa Huta
  • Zainteresowania:
    Gry, filmy, siłka.

Ostatnie wizyty

8 739 wyświetleń profilu
  1. Zależy, jak bardzo się zacina, bo moja nie odbiega jakoś bardzo na minus od takiego chociażby PS Store na PS4. Przymula przy wybraniu gry czy zmianie kategorii (tu najbardziej), ale nie ma jakiejś tragedii, a z Twojego wpisu to brzmi, jakby było bardzo źle. Możesz to jakoś doprecyzować czasowo, nie wiem, ile sekund się ładuje chociażby?
  2. kotlet_schabowy

    Piwo

    Do mnie nowy zestaw Komesów wymrażanych już dotarł, ale degustację zostawię na "specjalną" okazję. Szkoda, że na szkle jest tak mało estetyczna (jak dla mnie w ogóle nie potrzebna) miarka 0,1 l. Poza tym: fajne i będzie do kolekcji, jestem niepoprawnym FANEM browaru, więc lubię te gadżety, nawet jeśli są przepłacone.
  3. Pumpkin Jack (Switch) Kupiona jakiś czas temu na promce, odpalona w okresie "okołohalloweenowym", dla klimatu, ale mimo, że to krótka gierka (jakieś 4-5h), to z racji na standardowe już u mnie pykanie na Switchu głównie przed snem, cały playthrough rozłożył się na paręnaście dni xD. Tytuł znalazł się na moim celowniku dosyć spontanicznie, niedawno. Gdzieś mi mignął jako "indie Medievil", a że serię ową bardzo lubię, to nie mogłem tematu zignorować. No i faktycznie mocno czuć tu inspirację klasykami z PSXa. Pomijając zalatującą Burtonem (ale nie tak mroczną i ogólnie mniej "dziwną") stylistykę, od początku uwagę zwraca muzyka. Utwory nie są jakieś mocno wbijające się w pamięć i po paru dniach od skończenia gry raczej żadnego nie byłbym w stanie zanucić (w przeciwieństwie do różnych "jingli", np. przy okazji zgonu), ale brzmią dobrze i tworzą fajną atmosferę. Powiedziałbym, że OST to chyba najbardziej pachnący "wysokim budżetem" element gry. Podobieństwa można dostrzec też w samym trzonie gameplay'u, bo to dosyć zwyczajna gra "action adventure". Zwiedzamy całkiem spore (również wertykalnie) poziomy, co krok pozbywając się mobków, którzy raczej nie sprawiają trudności, ale gdy pojawia się większa grupa, to momentami robi się zamieszanie i można nawet zginąć. Nie pomaga prostacki system walki, opierający się na dwóch atakach i uniku w postaci rolki (mało użytecznej). No biegamy w kółko i naparzamy przycisk ataku, okazjonalnie podskakując, tak to w skrócie wygląda. Także tutaj specjalnej frajdy nie ma. Lepiej wypada eksploracja, choć do skoku (a raczej fizyki w locie) mam małe zastrzeżenia. Poza typowym dotarciem do końca poziomu, możemy trochę poeksplorować w poszukiwaniu znajdziek, za które kupujemy bonusowe stroje dla Jacka. Giniemy natychmiastowo po każdym wpadnięciu do wody (to też chyba nawiązanie do słabości sir Daniela), po czym czeka nas powrót do checkpointu. Gra jest generalnie prosta, z okazyjnie występującymi trudniejszymi (czytaj: upierdliwymi) momentami, najczęściej w postaci jakiejś pseudo mini-gierki (a może lepiej to nazwać "odmianą gameplay'u") w rodzaju klasycznej jazdy wagonikiem. Takich skoków w bok jest tutaj kilka rodzajów, z czego wyróżniają się (i znowu kojarzy z największą inspiracją twórców) zadania wymagające ściągnięcia głowy tytułowego bohatera, by za jej pomocą (porusza się na mackach) coś tam zrobić i otworzyć dalszą drogę na głównym poziomie. W sumie spoko. Wracając do oprawy: design poziomów jest całkiem dobry, natomiast od strony artystycznej całość jest dla mnie trochę zbyt kolorowa, z mocno dominującymi fioletami i pomarańczami, przez co początkowe etapy zlewały mi się trochę w całość (w sumie największa świeżość przychodzi wraz z poziomem "śnieżnym"). No i na Switchu technicznie jest niestety biednie. Niska rozdzielczość, mocny aliasing i powolna, dławiąca się animacja. A przecież dużo bardziej okazałe tytuły potrafią śmigać na konsoli N w zadowalający sposób. Tyle dobrze, że OLED robi robotę. Cóż, nie da się ukryć, że gierka nie należy do pierwszej ligi, co oczywiście jest zrozumiałe. Wszystko jest takie trochę "budżetowe", jakby niedoszlifowane, a momentami nijakie. Brakuje trochę głębi zabawy. Fabuła jest pretekstowa i przedstawiona w formie dialogów bez voice actingu (pomijając narratora występującego między poziomami), no i zamiar był taki, że nasi bohaterowie mają jakąś tam ikrę/charakter (Jack to niby złośliwy dupek, Kruk jest tchórzliwym sidekickiem itd.), ale jest to jakieś takie nieprzekonujące i po prostu mało ciekawe. No ale koniec końców grę stworzył w dużej mierze jeden gość (choć lista nazwisk w creditsach temu zaprzecza xD) i jak popatrzy się na to z tej perspektywy, to efekt robi duże wrażenie. Oceniając samą grę, bez dodatkowych kontekstów: klimatyczny średniaczek. Na promce warto spróbować.
  4. Joker 2 Ty no nie wiem. Nie chcę tu świrować wyważonego centrysty, ale w tym przypadku skakanie od ocen "szmira 3/10" do "niezrozumiałe przez maluczkich arcydzieło, 9/10" mnie trochę bawi. Bo nie jest ani aż tak źle, ale tym bardziej aż tak dobrze. Dobra, miejmy z głowy najważniejszą rzecz: tak, to jest musical, i nie, nie ma tu jakiejś wyjątkowości, czegoś odkrywczego, co sprawi, że jak nie lubisz mieć fabuły co chwilę przerywanej/uzupełnianej piosenkami, to nagle to polubisz. To musical i to niestety ze słabymi piosenkami. Słabymi czysto subiektywnie (melodie, gatunek), ale też, co gorsza, w większości słabo wykonanymi, bynajmniej nie z powodu braków wokalnych artystów. Trafnie to ujął w przeczytanej akurat dzisiaj przeze mnie mini recce Sobek z PE: te utwory są "wymruczane". Często brakuje tu nawet podkładu lub jest on szczątkowy. No generalnie gdy śledziłem sobie jakiś nawet interesujący dialog czy scenę i nagle wjeżdżały nutki, to odruchowo przewracałem oczami i aż kusiło kliknąć przewijanie. Także no pierwsze, instynktowne obawy przed premierą miałem słuszne. Później zaczęły spływać te rozstrzelone po skrajnościach recki i zacząłem się trochę łudzić "a nuż nowy Joker wpisze się akurat w mój gust i wrażliwość i będę w tym gronie szczęśliwców, dla których to świetne dzieło". No nie, niestety. Ale też nie jest to crap. Jest to na pewno film, jak to chyba wiele razy już powiedziano, niepotrzebny. Jedynkę bardzo cenię (choć po 5 latach od premiery nadal do niej nie wróciłem i na razie mnie nie ciągnie, ot nie ten typ kina), ale nie czułem specjalnej potrzeby poznania dalszych losów Flecka. Co gorsza, na koniec Nie mam problemu ze skupieniem się na warstwie psychologicznej czy raczej psychicznej bohaterów, komentarzem społecznym (tutaj akurat niemal go nie ma) czy niemal porzuceniem stricte komiksowego rodowodu, ba, dla mnie to zalety jedynki i, co za tym idzie, sequela. Gorzej, że w dwójce wszystko mocno spłycono, a historia jest trochę naciągana. Co gorsza, znając fabułę jedynki No i w dużej mierze tak jest. Ja tam nie lubię oglądać filmów z takim nastawieniem, odbiera to wagi wydarzeniom. Ale poza tym, gdyby wyciąć śpiewanie, to solidny film, o który w sumie nikt nie prosił. Może to kwestia tego, że generalnie lubię kino więzienne i sądowe, a tutaj dostajemy "dwa w jednym", choć ani w jednym, ani w drugim obszarze nie są to bynajmniej wyżyny narracji. Jest klimat, są charyzmatyczni bohaterowie, parę ładnych ujęć (choć w przypadku dominującej tu estetyki, słowo "ładne" może nie pasować, niech będzie, że dobrych). Aktorsko jest ok, choć poza Gleesonem na drugim planie to teatr dwóch aktorów, co raczej oczywiste. Mimo wszystko Gaga, a raczej Lee, trochę zawiodła, za mało szaleństwa, za mało głębi. Ale to już wina a scenariusza. Phoenix wiadomo, bezbłędny, ale też raczej powtarzalny. Także no co mogę powiedzieć. Sprawdzić i tak trzeba, żeby wyrobić sobie swoje zdanie. Ciężko powiedzieć, że się zawiodłem, skoro oczekiwania były małe. Ten film w tej formie po prostu, powtórzę się, nie był potrzebny. Przerost formy nad treścią, czego dowodem jest nawet to, że mimo ponad dwóch godzin potrzebnych na jego obejrzenie, na koniec i tak miałem poczucie, że w sumie niewiele zobaczyłem.
  5. Źle to ująłem, uniki oczywiście są, tyle, że predefiniowane, w momencie, kiedy już jesteśmy atakowani. No i są bezużyteczne przy więcej niż jednym przeciwniku, szczególnie w świetle tego, że brak tu też normalnego locka. Na dodatek wystarczy być lekko odwróconym w kierunku innym, niż morda potwora, żeby "side step" przestał działać. Walka z jednym mobem a walka z kilkoma to w tej grze dwa różne światy. Stąd, jak na ironię, ci w zamierzeniu najtrudniejsi przeciwnicy są w praktyce najłatwiejsi. Sensowniej by było mieć "zwyczajny" uskok, jak w nowych GoWach chociażby.
  6. The Callisto Protocol (PS4) Czyli "Przeciskanie Się Przez Szczelinę: The Game". Gra miała naprawdę wszelkie predyspozycje, żeby być przynajmniej bardzo dobrą, a twórcy zawiedli w takich kwestiach, że aż żal, bo naprawdę stosunkowo niewiele trzeba było zmienić, żeby wrażenia były dużo lepsze. Z jednej strony jest tu pełno cech tytułu z najwyższej półki, z drugiej ciągle jakiś element czy patent sprowadza nas na ziemię przypominając, że "no nie, to nie jest pierwsza liga". Grałem na PS4 i abstrahując od oczywistego downgrade'u graficznego (generalnie nie jest źle, przynajmniej czysto wizualnie, bo już technicznych baboli jest sporo, na czele z notorycznie występującymi opóźnieniami w ładowaniu tekstur i potężnymi spadkami framerate'u), największym utrapieniem tej wersji są loadingi. Po każdym zgonie (a jak wielu z was wie, TCP nawet na normalu potrafi dać w kość) czekałem na powrót do gry prawie 2 minuty! To są rekordy poprzedniej generacji i szczerze mówiąc uważam to za efekt niedbalstwa programistycznego, bo na chłopski rozum nie ma żadnego uzasadnienia, żeby tak skonstruowana gra wymagała aż tak długiego wczytywania się (toż to w open worldach AAA szybka podróż potrafi trwać kilkanaście sekund). Wygląda to bardziej tak, że skoro na nowej generacji mamy już SSD, to kto by się tam przejmował optymalizowaniem kodu pod stare dyski twarde. Jestem zdania, że najlepszą grę na świecie można skutecznie zepsuć i obrzydzić, jeśli często się w niej ginie, a jednocześnie loadingi są koszmarnie długie. Momentami rozważałem obniżenie poziomu trudności tylko dlatego, że szkoda mi było czasu na wpatrywanie się w czarny ekran po śmierci, bo wyzwanie samo w sobie nie było aż tak wielkie, ot parę prób w przypadku co trudniejszych starć i szło się dalej. W ogóle gra ma jakiś dziwny "efekt" czerni i strasznie ciężko ustawić mi było odpowiednio relację TV-suwaki w grze. Albo miałem ładną czerń, ale było ciemno jak w dupie (klimatycznie i estetycznie, ale wpływało to na orientację w terenie i chociażby trudność walk), albo znowu wszystko było zalane szarawo-mleczną poświatą, psując totalnie efekt i atmosferę. No ale to już dygresja. Jednym z elementów charakterystycznych TCP są dosyć liczne walki, a dokładniej walki melee, bo to właśnie taki styl jako dominujący zaproponowali nam twórcy. Nie wiem, czy chodziło o jakieś mocniejsze odróżnienie przygody Jacoba od jego protoplasty z serii Dead Space, ale efekt niestety zawodzi. O ile samo zadawanie razów jest satysfakcjonujące (generalnie dobrze przedstawiono reakcję potworów na ciosy/strzały, więc jest "mięsiście"), a niektóre elementy systemu walki są nawet miodne (unik, parę uderzeń batonem w pysk, strzał z pistoletu, poprawienie, ewentualnie but na ryj, gdy przyjemniaczek już leży), tak samo poruszanie się w czasie starć jest ogólnie do dupy. Przede wszystkim system nie sprawdza się, gdy atakuje nas więcej zarażonych (a takich akcji jest sporo), wkrada się wtedy spory chaos, a z racji tego, jak zaprojektowano sterowanie i poruszanie się naszym protagonistą, walka robi się po prostu nieznośna. Tym bardziej, że 90% starć ma miejsce w naprawdę ciasnych obszarach. Zapomnijcie o sprawnym manewrowaniu, jakimkolwiek uniku czy nawet opcji szybkiego odwrócenia się o 180 stopni. Jacob porusza się jak wóz z węglem, że pozwolę sobie użyć wyświechtanego już nieco porównania. Ucieczka czy nawet taktyczny odwrót na dogodniejszą pozycję jest w większości przypadków niemal niemożliwy i każdą taką próbę przypłaca się zazwyczaj zdrowiem lub życiem bohatera. Żeby było "śmieszniej", użycie apteczki trwa dłużej, niż w jakichś soulsbornach, w zamierzeniu dodając element TAKTYKI, w praktyce po prostu irytując. No także jak mówiłem, bywa trudno. Poza batonem mamy do dyspozycji kilka odmian broni palnej, przy czym w praktyce można zaliczyć grę stosując zwykły pistolet i "strzelbę". Strzelanie jest przyjemne, a nadmiar amunicji (może poza końcówką gry) raczej nam nie grozi. Urozmaiceniem jest tu odpowiednik kinezy z DS (mało subtelnego zrzynania z tamtej serii jest tu sporo), przy pomocy której możemy "skutecznie" ułatwić sobie pokonywanie przeciwników (teoretycznie złapanie i nabicie ich na występujące gdzieniegdzie kolce, wiatraki czy inne ostrza to one hit kill). Cudzysłów wynika z tego, że sterowanie, sposób działania samego modułu tudzież ogólny bałagan sprawiają, że nie jest on zbyt efektywny i w praktyce po prostu często robi więcej złego, niż dobrego. Poza walką jedynym jego zastosowaniem jest okazjonalne chwytanie jakiejś lepiej schowanej skrzynki z lootem, żadnych zagadek czy czegoś w tym stylu. Upierdliwy jest też ekwipunek. Jak ktoś tęskni za oldschoolowymi częściami Residentów, to tutaj poczuje się jak w domu, bo przez dużą część gry (póki nie zdobędziemy kombinezonu, a i wtedy bywa z tym różnie) mamy tak mało miejsca w kieszeniach (a poszczególne sloty zajmuje dosłownie każda rzecz, od amunicji, przez baterię do kinezy, po schematy produkcji nowych broni), że wielokrotnie musiałem coś wyrzucić, żeby zebrać coś potrzebniejszego, a później wracać się w to samo miejsce np. po sprzedaniu bambetli w kiosku i zwolnieniu slotów. Bo-szok, mamy tu system sklepików, w których możemy kupować i sprzedawać stuff, a także wytworzyć/upgrade'ować przedmioty. Tu mowa głównie o pukawkach i w sumie całkiem fajnie się obserwuje ich rozwój, choć nie jest on konieczny do zaliczenia gry. Aha, nie można też nie skomentować totalnie spierdolonego sposobu zmiany broni. Takie coś w 2023 po prostu nie przystoi. Inna rzecz, która mi nie przypasiła, to klaustrofobiczna struktura poziomów. Ja wiem, że takie przestrzenie to klasyka kosmicznego horroru sci-fi, ale bez przesady, tu jest po prostu za ciasno. Raz, że nie współgra to ze starciami z grupą wrogów, a dwa, że wpływa na ogólne wrażenia z zabawy. Lubię liniowe gry, ale The Callisto Protocol (abstrahując od okazjonalnych odnóg czy opcjonalnych obszarów) jest aż zbyt korytarzowe i przez to trochę, ja wiem, prostackie? Co więcej, dosłownie co krok mamy tu klasyczne gejmingowe PRZECISKANIE się. Tunele wentylacyjne, szczeliny między drzwiami, przesmyki w skałach. No nie przypominam sobie innej gierki, gdzie byłoby to tak notoryczne. Zamula i tak już dosyć powolną rozgrywkę. O scenariuszu nie ma się co rozpisywać, bo to raczej sztampa oparta na przeruchanych w gatunku kliszach. Szkoda tylko, że w zasadzie żaden bohater, czy to pozytywny, czy negatywny, nie ma jakiejś większej charyzmy. Są po prostu nijacy. Plus jedynie za zakończenie, ale w sumie w kontekście DLC to i tak nie jest prawdziwy koniec, więc lol. No także z jednej strony zawód (nie powiem, miałem spory hajp na tę gierkę, może nie aż taki, jak niektórzy na forumie, ale jednak miłość do DS swoje zrobiła), z drugiej jak już się wkręciłem (chyba takim momentem przełomowym było zdobycie kombinezonu, szkoda, że to jakaś 1/3 gry xD), to bawiłem się przeważnie dobrze i na koniec miałem nawet lekki niedosyt (kiedy przeszedł mi już wkurw związany z bossem). Nie na tyle duży, żeby płacić za zakończenie (tfu za takie praktyki), ale jednak fundamentalnie nie była to zła gra. Klimat robi robotę, warstwa wizualna nawet na past genie ma mocne momenty, design otoczenia, przedmiotów itd. prezentuje wysoki poziom i skutecznie tworzy przekonującą otoczkę zasyfiałego kosmicznego więzienia/bazy. Fajnie się obserwuje ten HUD, różne interakcje, no i koniec końców starcia, kiedy nie naskakuje na nas cały gang, sprawiają frajdę. Każdy, komu bliskie są serie Obcy czy, rzecz jasna, Dead Space, będzie się tu czuł jak w domu. Niestety, wspomniana seria gier robi w zasadzie wszystko lepiej i TCP gameplay'owo wypada trochę jak taka biedniejsza próba naśladownictwa. Szkoda, że pewnych rzeczy nie doszlifowano, natomiast inne były nie najlepszymi pomysłami już na starcie. Ale to w żadnym przypadku nie gniot. Ot takie 7/10, ale "z sercem".
  7. Nadrobiłem i pomijając już to, że takie oglądanie po roku przerwy oznacza, że w sumie nie pamiętam prawie nic z poprzednich sezonów, to faktycznie czuć tu spadek formy. Nie ma sensu, żebym powtarzał to, co wielokrotnie było powiedziane (o niepotrzebnych wątkach, dłużyznach, głupotkach). Ogólnie większość bohaterów, i pozytywnych i negatywnych, jest jakaś taka bezjajeczna, mają mało fajnych akcji (i nie chodzi mi tylko o typową rozpierduchę, bo ta akurat najczęściej mnie nudziła), a ich działania i motywacja raczej irytują. Na plus odcinek z wizytą pewnego supka w pewnym labolatorium, no ale w kontekście całej fabuły jest to trochę mało wiarygodne, bo niby czemu nie zrobił takiej akcji przed ostatnie parę/naście lat? Inna sprawa, że albo ja stałem się na to bardziej wyczulony (wątpię), albo twórcy idą w tą swoją "subtelną" szyderę z określonej opcji politycznej/grupy społecznej już tak bardzo, że robi się to zwyczajnie prostackie i wkurwiające. Bo wiecie, to takie ironiczne, że tępe prawaki IRL robią z Homelandera swojego bohatera (co prawda to raczej urojenia twórców i publicystów, ale mniejsza z tym) i trzeba mieć wysokie IQ jak wyborcy Demokratów, żeby wychwycić tę delikatną satyrę na amerykańskie społeczeństwo i podziały, bo przecież wiadomo, że hehe chrześcijańskie antyszczepy wierzące w płaską ziemię, zmanipulowane przez "Fox News" (która leci na okrągło w każdym domu) literalnie mają w domach ołtarzyki z Hitlerem i marzą o strzelaniu do lewactwa, które uważają za krzywdzicieli małoletnich i największe zło świata. Ogólnie taktyka pomieszania z poplątaniem mniej i bardziej skrajnych poglądów i przedstawienia ich w przekoloryzowany sposób (dla niepoznaki dorzucając jako listek figowy jakąś minimalną dwuznaczność moralną tych złych, w stylu "ktoś się z nich wyśmiewał w młodości), wszystko to polane sosikiem dewiacji i przemocy (bo wiecie, znowu IRONIA, że świętojebliwi są najbardziej zboczeni). Zbyt ostentacyjne i zbyt jednostronne. Ale jako mityczny serial do kotleta/prasowania, to spoko, choć powtarzające się klisze i epatowanie obrzydlistwem już trochę nudzi. Finał obejrzę, wiadomo, ale do podjarki z początku serialu jest już baardzo daleko.
  8. Unravel Two (PS4) Jedynka miała swój urok, ale nie zachwyciła mnie aż tak, żebym wrzucił sequel na listę "do ogrania". No ale skusiłem się i wyszło na to, że ogólne wrażenie było odczuwalnie lepsze. Z jednej strony to tylko więcej tego samego, z drugiej projekt poziomów i "łamigłówek", proporcje elementów gameplay'u no i w końcu oprawa graficzna są mocno poprawione i zwyczajnie grało mi się przyjemniej. Mniej zacinek, mniej męczących rozkmin. Główna nowość w U2 to jednak dodanie towarzysza, z którym nasz Yarny jest na stałe połączony włóczkową "pępowiną" i którym w zamierzeniu powinien kierować drugi gracz. Zakładam, że gra nabiera wtedy rumieńców i robi się wesoło. Cóż, nie dane mi było tego sprawdzić, ale twórcy bardzo fajnie rozwiązali przeznaczoną dla samotnego gracza opcję przełączania się między "lalkami": kiedy trzeba, to rozdzielamy je i wykonujemy odpowiednie czynność w rozłące, a w pozostałym czasie "scalamy" je w jedną całość i swobodnie przemieszczamy jak jednym bohaterem. Ogólnie patenty związane ze współpracą dwóch postaci są całkiem fajne, wymagają użycia wyobraźni i zmiany sposobu myślenia. Sporo tu zabawy fizyką, w tym oczywiście różnorakim użyciem włóczki-liny. Movement jest przyjemny i responsywny, a w razie wpadki restart niemal natychmiastowy. Całość składa się z 7 leveli zajmujących za pierwszym razem jakieś pół godziny każdy, więc tytuł jest idealny na pojedyncze, krótkie sesje. Są tu też dostępne różnego rodzaju etapy/wyzwania bonusowe, ale to już sobie darowałem. Jak wspomniałem, gra wygląda lepiej od jedynki: jest po prostu ślicznie, szczególnie, gdy jesteśmy w plenerze i mamy do czynienia z różnego rodzaju fauną. Muzyka to kontynuacja melancholijnych klimatów z poprzednika i ponownie mocno buduje ona specyficzny nastrój przygody. No także fajna gierka.
  9. kotlet_schabowy

    PC Nostalgia

    Ten komp do nauki to już chyba wtedy był trochę mem. W sumie trochę mnie to dziwiło, przecież późne lata 90 to były czasy, w których za sensownego PC z monitorem trzeba było dać kilka minimalnych krajowych. Sam parę podejść do jakichś "programów edukacyjnych" miałem, ale tak po prawdzie to bardziej mnie dzisiaj potrafi wciągnąć suchy wpis na wikipedii, niż wtedy MULTIMEDIALNA encyklopedia czy jakieś interaktywne słowniki angielskiego. No ale w sumie nie było mi to potrzebne specjalnie. Za to jak już później wjechał dostęp do neta, to faktycznie można powiedzieć, że komp nabrał praktycznych funkcji przydatnych w szkole, choć bardziej chyba w kontekście łatwego kontaktu z innymi uczniami. Z takich charakterystycznych rzeczy w tamtym czasie pamiętam też, jak szybko (przynajmniej dla mnie) coś się stawało "retro", co było oczywistym efektem zasuwającego postępu technologicznego. W 2000 roku gry mające po 4-5 lat wydawały mi się już starociami, które owszem, bywały często świetnymi tytułami, ale jednak ciągnęło do nowości i nie oszukujmy się, graficzki (vide wspomniany już Duke 3D i Half Life). Teraz nadrabianie 10 letnich gierek z początku poprzedniej generacji to dla mnie codzienność i nawet zazwyczaj nie czuję specjalnie ich wieku.
  10. kotlet_schabowy

    PC Nostalgia

    Ale nostalgłem przez te filmiki z Joysticka. Średnio jeszcze kumałem temat w czasach emisji, ale już wtedy te konkurencje wydawały mi się trochę naciągane, patrząc na to, w co grali xD. Ale muzyka w tle: cudo. Pierwszy sprzęt do grania w domu to było 386. Dla mnie po prostu "komputer", ewentualnie "komputer IBM", zresztą wiele lat nie wiedziałem, jak konkretniej go kategoryzować. Tak czy siak, prastare wspomnienia, w zasadzie był ze mną odkąd cokolwiek pamiętam. Norton Commander, duże, a później małe dyskietki, PC speaker (który nie zawsze działał) i oczywiście przycisk turbo. Długo był też jedyną platformą, po której (pomijając jakieś poboczne epizody typu granie u kuzyna czy kolegi) tak naprawdę kolejnym etapem był PSX, więc możecie sobie wyobrazić, jaki to był poziom szoku i przeskok technologiczny. Później kupiłem jakiegoś typowego marketowego gotowca na Celeronie 433 z 64 MB RAM i jakąś chujową integrą, który zestarzał się dosłownie w rok, może dwa (GTA3 już nie działało, w każdym razie nie było grywalne), a później służył już głównie do neta, muzyki, filmów etc. No dobra, pykało się w jakieś mniej lub bardziej odległe retro (na nowo odkryłem GTA2, Carmageddon 2 też był regularnie ogrywany, nie mówiąc o mocnej zajawce na emulację starszych sprzętów, na czele z SNESem i Neo Geo). Nigdy nie siedziałem mocniej w temacie PC, wolałem konsole i nie potrafiłem wkręcić się w upgrade'owanie blachy, nawet jak kasa na to pozwalała. Pierwszego "sensownego" kompa ogarniałem z pomocą znajomych i służył mi wiernie (z minimalnymi zmianami hardware'u) prawie 14 lat. Całą ósmą generację na nim przegrałem, wszystko działało jak złoto w porównaniu do konwersji na droższe wówczas PS3. Dobry czas dla PC gejmingu w kontekście ceny podzespołów pozwalających na wysoką wydajność. Niecałe trzy lata temu pierwszy raz samodzielnie złożyłem budżetowca od podstaw, musiałem mocno oszczędzać, ale i tak jestem zadowolony z efektu, tym bardziej, że poza chwilową zajawką na początku i pojedynczymi strzałami później, i tak nie chce mi się zbytnio na nim grać. Aż sięgnąłem po pudło z artefaktami i poprzeglądałem stare skarby:
  11. Mirror's Edge: Catalyst (PS4) Mimo sympatii do jedynki, którą ukończyłem nawet dwukrotnie (raz na PC trochę po premierze, a drugi raz parę lat później na PS3, bo Sony z jakiejś tam okazji rzuciło za darmo xD), za dwójkę nie miałem specjalnego zamiaru się brać. No ale trafił się miesiąc EA Play za 4 zł, to zmotywowałem się ukończyć cokolwiek z niezbyt imponującej listy "darmowych" gier. No i szału nie było. Zgodnie z krążącymi po mediach opiniami, sequel trochę "przedobrzył" i w efekcie wypadł po prostu gorzej niż jedynka. Mam tu na myśli przede wszystkim OTWARTY ŚWIAT i AKTYWNOŚCI POBOCZNE. Powiem wprost: zrobiłem chyba jedną misję dodatkową, bo po prostu więcej mi się nie chciało, poza tym abonament miał się niedługo skończyć xD. ME był fajną, spójną, dosyć krótką przygodą i to są dla mnie w tym momencie zalety. Wepchanie nas w niby otwarte miasto nie zdało egzaminu, chociażby z tego powodu, że przemieszczanie się na większe odległości jest po prostu uciążliwe. Między "sektorami" miasta zazwyczaj jest jakiś mały, skitrany gdzieś mostek, którego musimy szukać, żeby dotrzeć do celu. A mimo, że świat nie jest jakiś ogromny, to przypominam, że w tej grze się tylko chodzi/biega, a nie jeździ samochodami, więc przelecenie z jednego końca miasta na drugi trochę trwa. Szybka podróż pojawia się wraz z postępami fabularnymi, ale raz, że jej punkty są rozsiane dosyć rzadko, a dwa, żeby móc z nich skorzystać, trzeba wcześniej zaliczyć mini zadanie, które trochę trwa. Czyli karą za nie robienie aktywności pobocznej jest przymus przemieszczania się niemal wszędzie z buta xD. Pierwsza parę godzin próbowałem grać bez podpowiedzi (słynne czerwone kolory elementów otoczenia, ale też dodatkowa "linia"), ale na dłuższą metę byłoby to zbyt irytujące i zdecydowałem się na lekkie ułatwienie, które przy okazji zwiększyło przyjemność z gry. Kolejny niepotrzebny dodatek to system rozwoju postaci (nowe umiejętności za exp, ale musi nastąpić odpowiedni moment fabularny). Całe szczęście sam parkour nadal robi robotę i sprawia frajdę, ale to trudno by chyba było zepsuć. Jest nieco płynniej i dynamiczniej niż w ME, dodano też parę dodatkowych ruchów/gadżetów typu linka (do użycia tylko w określonych z góry miejscach), ale nie odświeżają one jakoś mocno gameplay'u. Ten, poza samym śmiganiem z buta i skakaniem, składa się z okazjonalnych (choć nie tak rzadkich) walk z przeciwnikami. Tym razem oszczędzono nam strzelania (może to i lepiej), natomiast walka wręcz jest bardzo monotonna i opiera się w sumie na jednej kombinacji ruchowej (unik>mocny cios, bo słabe są nic nie warte). Trochę kolorytu dodaje możliwość wyprowadzania ataków z elementów parkouru (po wyskoku/zeskoku ze ściany/wślizgu itd.), ale starcia robią się przy próbie ich wyegzekwowania dosyć chaotyczne (ot "szamoczący się" widok FPP tu przeszkadza). Gra prezentuje się ślicznie i działa w 60 klatkach. Choć otoczenie jest, można by powiedzieć, dosyć sterylne, tak zaprojektowano je ze smakiem. Kolorystyka robi wrażenie, widoczki miewają duży rozmach i powodują, że niekiedy aż przystawałem, żeby się przyglądnąć panoramie, a efekty w rodzaju oświetlania czy odbić mogłyby zawstydzić dzisiejsze hity (ray tracing jak malowany). Do tego przygrywa nam niezła muzyka i w efekcie za warstwę A/V należy się pochwała. Fabuła jest niezbyt oryginalna i mało wciągająca, co więcej, dosyć niejasna w kontekście prequela, który, jak się dowiedziałem dopiero z recek, chronologicznie jest sequelem, ale "nie do końca" xD. Co więcej, wstęp do wydarzeń z Catalyst przedstawiony jest w jakimś osobnym komiksie, no ale bez przesady, aż tak mnie to nie interesuje. Historię można ukończyć w jakieś 8 godzin, także to na plus. Ogólnie: zjadliwa, raczej relaksująca, oferująca niezłe doznania audio-wizualne, przygoda. Niestety, niepotrzebnie rozbudowana i próbująca być na siłę "dużym, poważnym" tytułem, na czym po prostu ucierpiała. Nie straciłbym wiele, gdybym nie zagrał, ale nie żałuję spędzonego z nią czasu. Mimo wszystko oryginalne, wyróżniające się na tle mainstreamu doświadczenie, choć efektu "wow, to jest świeże" znanego z pierwszych chwil spędzonych z jedynką, siłą rzeczy tu nie ma.
  12. No jak dla mnie to byli i tak łaskawi, osobiście dałbym HG góra 6/10. Mechaniki, na których oparta jest w zasadzie cała gra (ucieczki/chowanie się oraz "używanie" psa do pomocy) są, delikatne mówiąc, skiepszczone, więc choćby jak wspaniała była reszta (a wcale nie jest jakaś cudowna), to ciężko mi traktować to doświadczenie jako udane. Zresztą siódemka to dobra ocena.
  13. Jakbym widział siebie grającego w Fallouty 3D. Wszystko spoko do pewnego czasu, potencjał na setki godzin, no ale mi się już zwyczajnie nie chce i kiedy czuję, że zbliża się znużenie, cisnę już tylko do końca wątku. A Skyrima mam w backlogu jakoś od 2012 (może to dziwne, ale zachęciły mnie przeróbki Manslayera z cyklu Gamer Poop xD), ale właśnie ten potencjalnie Bethesdowy schemat jakoś mnie od niej odrzucał cały czas. Kiedyś przyjdzie jej czas.
  14. @up co to za problem po prostu zamówić teraz, kiedy jeszcze są? Limitka niezła i przede wszystkim minimalistyczna, co od zawsze stawiam w temacie okładek na pierwszym miejscu, ale za to art z MGS4 jest po prostu piękny, no i gra (przynajmniej w porównaniu do reszty tytułów) ma u mnie specjalne względy i jest jednym z ostatnich naprawdę peestrójkowych eksów, szkoda tylko, że całokształt okładki już taki do końca piękny nie jest (jak wspomniano, trochę mała grafika, no i za dużo napisów). Z jednej strony nie jestem jeszcze chyba na tym etapie filantropii, żeby brać więcej niż jeden egzemplarz PE ze względu na sam cover, z drugiej i tak Smart jest od 45 zł, więc za dwa numery to tylko trochę więcej... Dobra, niech to będzie mój potężny wkład w PRZETRWANIE prasy, wezmę oba. A sam numer (a właściwie ogólna tematyka, bo spisu treści nie chcę sobie spoilerować) jak najbardziej interesujący, będzie jak znalazł na okres przedświąteczny.
  15. Inside (Switch) Gra wpadła na promce w jakiejś śmiesznej cenie (a propos, da się gdzieś z poziomu konsoli sprawdzić, ile zapłaciłem za coś w Nintendo Shop?), choć zupełnie nie była na moim celowniku. Kiedyś tam zaliczyłem Limbo i po latach nie jestem w stanie nic na ten temat powiedzieć, mam chyba po prostu słabą pamięć do króciutkich gier. No ale chciałem poczuć ten mityczny klimat ogrywania INDYCZKÓW na Switchu, więc się skusiłem. No i generalnie samo doznanie jest spoko. Noc, słuchawki, bardzo specyficzna, wręcz niepokojąca atmosfera świata przedstawionego. Rozgrywka oparta zarówno na elementach zręcznościowych, jak i logicznych. Sporo tu ciekawych pomysłów na gameplay, choćby sposób przejmowania kontroli nad "npcami". Intrygująca, przedstawiona w minimalistyczny sposób historia. Tyle, że...regularnie zasypiałem w trakcie rozgrywki xD. Konsolkę brałem w swoje ręce leżąc w łóżku, przed snem i w rezultacie skrzywdziłem trochę tę grę (a sobie popsułem wrażenia) obierając taką "taktykę" zabawy, a tytuł na 1-2 godziny rozłożyłem bodajże na parę miesięcy. Tyle, jeśli chodzi o chłonięcie przekazu i poszukiwanie drugiego dna historii xD Generalnie gra wciąga i angażuje, ale momenty krótszej lub dłużej przycinki trochę mnie drażniły. Czasem zabrakło pomyślunku, a czasem rozwiązanie było mało intuicyjne, czy wręcz nieczytelne. A najgorsze były wszelkiego rodzaju "ucieczki" przed wrogami (jesteśmy bezbronni), oparta na czystej zręczności połączonej z czynnikiem losowym. Nie pasowało mi to do gry, tym bardziej, że odruchowo szukałem jakiegoś "inteligentnego" rozwiązania takiej przeszkody. Na plus doskonała animacja postaci i wysoka responsywność sterowania. Na Switchu Inside działa niestety tylko w 30 klatkach, co przy takiej oprawie (jakkolwiek świetnej pod względem czysto artystycznym) jest jakimś nieporozumieniem. Ciekawe doświadczenie, warte sprawdzenia, ale w jakieś głębsze analizy i interpretacje bawić się nie będę xD.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...